Ona jest jak szkło. Stłucz je, a ostatecznie to ty będziesz krwawił.
Klucze: niebezpieczne, samochód, chwalić, niskie.
Od czasu do czasu Kaveri ma nam coś do powiedzenia o swojej przeszłość.
Opiera głowę na jego ramieniu, wyciszona, wciąż raz po raz wzdychając. Zapach palonego tytoniu nie drażni jej zmysłów. Zasadniczo jej zmysły biorą sobie wolne od wszystkiego. W obecnej chwili mogłoby się walić i palić, a ona – jeśliby to zauważyła – skwitowałaby machnięciem dłoni. Vander rozładował napięcie w każdym cale jej ciała i musi upłynąć pewien czas, by znów mogło się skumulować. Póki co zamierza rozkoszować się tym nieznanym uczuciem błogiego spokoju.
W tekście zawarto mądrości dr Ku Do-wona („Resident Playbook”, ep. 6).
Po poprzedniej części zdałam sobie sprawę, że w pierwszych tekstach sama przedstawiałam Gracie jako Grace. Ech, przyjmijmy, że od opowiadania, w którym Hae tłumaczy pochodzenie swojego imienia, jest ona dla nas wszystkich Gracie.
A ja sobie to wbiję do głowy.
– 봄 –
Wiosna. Ta piękna wiosna, która u większości ludzi wzbudzała chęci do życia i działania.
Jakże ja jej nienawidziłem.
Kurz walk osiadł na ramionach, pokrywając je brudnobrązową warstwą. Twarz zdobiły zasychające krople krwi. W szeroko otwartych różnobarwnych oczach gościł szok. Usta otwierały się w niemym okrzyku zaskoczenia. Ból rozchodził się powoli, w paraliżujących zmysły skurczach. Przyłożone do rany dłonie nie mogły zatamować krwotoku, gdy górujący nad nią wojownik wyszarpnął włócznię, którą ją przebił.
Żałujesz tego, co wtedy próbowałeś zrobić. Tak bardzo, że jesteś gotów zapłacić za to życiem. Przeprosić: nie. Ale umrzeć? Pewnie!
KLUCZE: wspinaczka, konieczny, podobnie, złożyć
Deiji i Profesor dziękują za każdą wspólnie spędzoną chwilę <3
W tym samym czasie, niedaleko, za barem w Ostatniej Kropli, Vander strąca na podłogę drugi tego wieczoru kufel. Szkło rozbija się z trzaskiem pod jego nogami. Sevika ściąga brwi, przyglądając się temu znad swojej porcji piwa. Odsuwa od ust cygaretkę, wypuszczając wąską strużkę dymu.
– Diabeł się pcha za próg – oświadcza chrapliwym tonem, wstając, by sięgnąć za barek po miotłę. – Daj, ja to zrobię. – Wsuwa cygaretkę między zęby i odsuwa na bok Vandera, który zdaje się dziwnie rozkojarzony. – Co się z tobą dzisiaj dzieje? – pyta, a żar drga w rytm jej słów.
– Ja… Nie wiem. – Vander drapie się po głowie, wzdrygając, gdy drzwi otwierają, się, wpuszczając do środka nowych klientów. – Mam… złe przeczucia.
– Diabeł – powtarza Sevika, rozsiewając w powietrzu popiół. – Mówię ci, jakiś demon próbuje…
Napisz o bohaterze, który jest strategiem.
klucze: użalać, wydma, mieszany, niespodziewanie
Dwa dni potem Wilczyca dotrzymuje słowa. Nikt nie wie, że od świtu czeka na Przełęczy Wyrzutków, czając się w jednym z zaułków, z którego ma dobry widok na wejście do starej fabryki. W niej czai się zło, które zamierza zinfiltrować. Zastanawia się, czy smarkula dotrzyma słowa, od niechcenia piłując paznokcie o szorstkie cegły.
Mały dodatek do serii, narratorem wyjątkowo Kaveri. Choć może jego perspektywa będzie pojawiać się częściej, czas pokaże.
W mój tekst ingerowały Walentynki, także będzie erotycznie :P
Dotarcie na klif to była dla mnie mordęga. Raptem raz w miesiącu musiałam pokonywać tę drogę, przy każdym podejściu czułam się pokonana nie tylko przez wysokość, wiatr i coraz większe zimno, ile przez życie. Że też nakazano mi być, kim byłam, i urządzać te pielgrzymki, byle tylko trzymać dwie rzeczywistości w ryzach. Ile bym czasu nie spędziła na bieżni czy ćwicząc z ciężarami, moje ciało zdawało się zbyt słabe na podobne wędrówki.
Violet zaciska dłoń na ramieniu koleżanki, pociągając ją za sobą.
– Nie powiesz mi, że zrobił to z dobroci serca!
Wiedział, że oto zbliża się pora, gdy postawi na szali całe swoje życie i to dosłownie. O siebie ani trochę się nie bał, znał własne możliwości. O wiele bardziej przerażało go to, co czekało asystentkę. Deiji pod żadnym pozorem nie powinna poznać miejsca spotkania ani mu towarzyszyć. Ciężko będzie jej przemówić do rozumu, by się posłuchała, bo to…
– No dobra. – Dziewczyna w widocznie lepszym nastroju uderza dłońmi o blat stołu. – Powiedzmy, że mi się ten plan podoba. Choć Eris mógłby mieć parę “ale”. – Zerka na śpiącego Finna, ściągając brwi. – Wiesz. Może to i kretyn, ale jest jego bratem.
– Nie kłopocz się tym. Finn sobie poradzi. Ma dość szmalu, by przekupić połowę Zaun. I, wierz mi, jeśli nadarzy się okazja, by cię zdradzić, nie będzie miał skrupułów. A przecież byłaś dla Erisa... – nie kończy, zawieszając wzrok na twarzy Wilczycy.
Powrót, bo choć to jednak historia, do której mam minimum chęci, od samego początku zamierzałam zawrzeć ją w pięciu tekstach. Niech więc trzy piąte będą za mną.
Gdyby ktoś musiał sobie przypomnieć, to w porządku – sama musiałam zajrzeć do poprzednich, by spróbować na nowo wczuć się w klimat i w to, co chciałam tu stworzyć.
Zabranie notesu z gabinetu zmarłego nie było dobrym pomysłem, bo w końcu okazywało się być kradzieżą, ale po powrocie do domu Ross nie czuł żadnych wyrzutów sumienia z powodu tego, co zrobił. Po drodze nie został przez nikogo zaczepiony, pozdrawiał jedynie skinieniem głowy tych ludzi, których znał i rozpoznawał, po czym szedł dalej przed siebie, nie dając po sobie poznać, że w jednej z kieszeni znajduje się coś, co nie należy i nigdy do niego nie należało.
W domu panowała cisza. Jak dobrze znał rozkład dnia pozostałych domowników, wiedział, że babcia siedzi w bawialni ze swoimi przyjaciółkami, lokaje są zajęci wydawaniem poleceń pokojówkom, a w kuchni trwają prace nad przygotowaniem smacznego obiadu. Choć czuł już niewielki głód, postanowił nie zawracać nikomu głowy i zaszył się w swoim gabinecie. Tam mógł spokojnie przejrzeć zapiski Granda i może wpaść na jakiś trop, który okaże się lepszy od tego, który wynalazła Marisol i który wywiódł ich na przedmieścia.
Myślał, że będzie miał dość przestrzeni, by zająć się tym, co postanowił, ale jakie było jego zdziwienie, gdy po otwarciu drzwi do pokoju zastał w nim siedzącą za biurkiem koleżankę. Marisol obróciła się w jego stronę i uśmiechnęła promiennie na jego widok, wstała, by do niego podejść, ale wstrzymała ją reakcja kolegi. Panicz bowiem zmarszczył czoło, nie tylko zaskoczony, ale i zaniepokojony jej obecnością tutaj.
– Och, dzień dobry – odezwała się radośnie, jakby nic złego w jej otoczeniu się nie działo, choć było zgoła inaczej. – Nie wiedziałam, że już od rana szukasz informacji na mieście, sądziłam, że cię tu zastanę i powiem, czego takiego się przez noc dowiedziałam.
Ross nie był zdziwiony, że dziewczyna nie zamknęła się w swoim mieszkaniu na cztery spusty, tylko próbowała cokolwiek dowiedzieć, znał ją, wiedział, jakim jest niespokojnym duchem, ale doskonale też zdawał sobie sprawę z tego, jak łatwo miała w zwyczaju pakować się w kłopoty, a poza nim nie było nikogo, kto interesowałby się tym, by ją z nich wyciągnąć. Z tego też względu przeszedł przez gabinet, obszedł biurko i opadł na krzesło. Westchnął, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej notes zmarłego funkcjonariusza.
Dziewczyna już chciała zadać jakieś pytanie, ale wystarczyło jej zerknąć na twarz kolegi, by powstrzymać się, wręcz ugryźć w język i milczeć. Wyglądało na to, że Ross intensywnie nad czymś myśli, a gdy wpadał w podobny proces, lepiej było mu nie przerywać, chyba że pojawiłoby się jakieś niebezpieczeństwo wymagające ewakuacji.
Młodzieniec odłożył notes na blat biurka, nie spuszczając go z oczu. Nie dałby rady powiedzieć głośno, że dopuścił się kradzieży, ale faktem było, że okoliczności aż się prosiły o to, by tak postąpić. Oczywiście ani myślał go sobie pozostawić, uważał raczej, że pożyczył przedmiot, by zwrócić, kiedy tylko zapozna się z zawartością i być może trafi na jakąś poszlakę.
Cisza w pokoju przeciągała się, co zaczęło irytować Marisol. Nie tylko dlatego, że miała problem z trzymaniem buzi na kłódkę, im więcej czasu mijało, tym wzrastało prawdopodobieństwo, że babka chłopaka zakończy spotkanie ze swoimi koleżankami i zapragnie czym prędzej zobaczyć wnuka. Jak się jej wtedy wyjaśni, że Marisol właściwie sama wpuściła się do posiadłości, zabarykadowała w gabinecie Rossa i nie wiadomo, co jeszcze robiła? Aż się prosiło, by wówczas całkowicie zakazać kontaktów tej dwójki pod jakąś groźbą i wysłać dziewczynę do jakiegoś domu, by rozpoczęła pracę jako pomoc, służąca. Do tego przecież nadawały się kobiety wyglądające jak ona, ciemne, z tym spojrzeniem czarownic, których już nie można było palić na stosie, choć aż ręce świerzbiło, by to zrobić. Zdenerwowanie wykwitło na licu dziewczyny, która podeszła bliżej biurka i nachyliła się, by dojrzeć notes. Zmarszczyła nos.
– Co to jest, Ross? Skąd to masz? Ukradłeś? Komu? Ktoś cię widział? Gonił lub śledził?
Za dużo było tych pytań, ale młodzieniec uznał, że dzięki nim zdoła sobie poukładać to, co wiadome, od tego, co jeszcze pozostaje tajemnicą.
– To notes Granda. Wziąłem go z jego biurka, bo gabinetu inspektora nikt nie pilnuje ani nikt nie zbiera w nim śladów. Pewnie już część została zadeptana przez innych ciekawskich jak ja. – Westchnął. – To nie jest kradzież, pożyczyłem to tylko na chwilę i zwrócę, pewnie się przyda policji czy tam sędziemu. Nie wydaje mi się, by ktoś mnie na tym przyłapał, nikt za mną nie szedł, gdy wracałem tu z posterunku. I.. Pytałaś o coś jeszcze?
Marisol zamyśliła się na moment.
– Odpowiedziałeś mi chyba na wszystko, co chciałam przed momentem wiedzieć, to teraz mi powiedz, co jest w środku?
– Jeszcze do niego nie zajrzałem. – Spojrzała na niego wyczekująco. – I nie zrobię tego, dopóki ty mi nie powiesz, czego sama się dowiedziałaś. Czy tobie życie miłe, by się po nocy wałęsać i szukać czegokolwiek?
Ross dobrze wiedział – za sprawą wielu artykułów w gazetach, oczywiście, nie z autopsji – że po zmroku kobiety nie powinny czuć się bezpiecznie, jeżeli przechadzają się bez towarzystwa przynajmniej jakiegoś męskiego krewnego. Tych Marisol w mieście nie miała, do tego przez innych była osądzana po pierwszym rzucie oka na jej ciemniejszą nieco twarz i już była skazywana na to, by coś jej groziło.
Sama nie za wiele sobie z tego robiła, za to mężczyzna czuł, że powinien jakoś na nią wpłynąć, by zaczęła bardziej dbać o siebie i swoje bezpieczeństwo. Nie wiedział, jak to zrobić, by posłuchała, w końcu nie znał nikogo aż tak krnąbrnego, ale coś przecież wymyśli.
– Dotarłam do tego gościa, którego nazwisko wczoraj tak mi jakoś pozostało w głowie po tym, co usłyszałam na posterunku, a do którego nas tamtej dorożkarz nie zabrał, a oszukał i okradł.
– Powiesz mi wreszcie, jak ten jegomość się nazywa? Wczoraj ani myślałaś mi to zdradzić.
W jego głosie pobrzmiała nuta rozgoryczenia, dotychczas dzielili się swoimi pomysłami, nawet tymi najbardziej absurdalnymi. Nie rozumiał, dlaczego to miałoby ulec zmianie. Przecież sami się nie zmienili! Dorośli, to fakt, ale ich charaktery były takie same, jak za dzieciaka.
Cóż, to mogło tłumaczyć ten pęd ku rozwiązywaniu zagadek i ściągania sobie na głowę wszelkich tarapatów.
– Chodzi o niejakiego Jonathana Bacha, który to mieszka po zachodniej stronie mostu, a z którym to Grand miał w ostatnim czasie kontakt. Co jest dziwne, bo Bach sobie dorabia u młynarza w wiosce, a nie idzie mu to jakoś wybitnie, jak myślę, bacząc na to, że pomocnikiem jest, od kiedy był podlotkiem. – Dziewczyna z jakiegoś powodu pokręciła głową. – Słynie za to z tego, że pije i lubi się po tym bić, choć to kończy się najczęściej marnym skutkiem właśnie dla niego.
– I ty do niego poszłaś? W nocy? – dopytywał Ross, czując coraz większe przerażenie. Marisol naprawdę się wystawiała podobnymi poczynaniami, czekać by można, aż i jej coś się stanie. – Rozum żeś już do końca straciła?
– Przecież nic mi się nie stało – burknęła. Nie dbała o troskę innych, życie pokazało jej już wiele razy, że liczyć to może jedynie na siebie. – W każdym razie udało mi się o niego wypytać, a że w mieście ktoś zna kogoś, kto zna kogoś i tak dalej, to w końcu wywiedziałam się, iż Bach przesiaduje nocami w barze „Pod peklowaną kaczką”, gdzie faktycznie śmierdzi drobiem, więc tam zaszłam, przydybałam go i wypytałam o to i owo.
Ross nie był pewien, co zrobić – zrugać koleżankę czy może jednak pochwalić za to, że czegoś się dowiedziała.
– I co? Co ci powiedział na temat Granda?
– A że inspektor to coś ostatnio węszył wokół młyna, bo coś mu nie grało, ktoś tam niby zniknął i zrozpaczona matka zgłosiła zaginięcie. Ile w tym prawdy, nie wiem, to chyba będziemy musieli jeszcze ustalić.
Młodzieniec westchnął.
– Nie my, tylko tu akurat powinni się zaangażować policjanci. Sam sobie przecież Grand podobnej sprawy nie przydzielił. – Na sekundę wydął policzki niczym dziecko, po czym znowu zapatrzył się w notes. – Może w nim będę jakieś wskazówki? – mruknął do siebie, po czym sięgnął po zeszycik zamordowanego i otworzył go na losowej stronie.
Widząc, że coś zaczyna się dziać, Marisol obeszła biurko, by znaleźć się za plecami kolegi i czytać mu przez ramię zapiski Granda. Pismo zmarły miał dość koślawe, do tego popełniał wiele błędów, co nawet ona – osoba, dla której angielski nie był pierwszym językiem – się krzywiła.
– To wygląda jak bazgroły, a nie te celne spostrzeżenia stróża prawa – nazwała głośno to, co i Rossowi przemknęło przez myśl. – Co to w ogóle za litery? Wyglądają jak inicjały, to pewne, ale czy to jest S czy jakieś fikuśne F? Ross, co sądzisz?
– Sądzę, że przydałby nam się jakiś ekspert od pisma, by to wszystko rozszyfrować – rzekł, przewracając kartki, by dotrzeć do najpóźniejszych zapisków – a na takowego nie możemy sobie pozwolić, jeżeli nie chcemy skupiać na sobie uwagi. Nikt nie powinien się dowiedzieć, w co teraz się bawimy. Zwłaszcza że ta zabawa zaczęła się, bo ktoś stracił życie.
Gdyby to usłyszała babka panicza, przytaknęłaby mu, po czym zdziwiona odprowadziła wzrokiem, widząc, że wnuk gdzieś się wybiera w wielkim popłochu, a ta ciemna dziewczyna kroczy za nim niczym cień.
– Co to jest? – zapytała Marisol, przytykając palec do zapisanej kartki notesu. – Dobrze widzę, że tu stoi „księgarnia Blicka, porozmawiać z I.M”? Czyżby chodziło o tę obok kościoła?
Ross także przeczytał zapisek, który wyjątkowo chyba został ładnie i poprawnie zapisany pod datą sprzed sześciu dni. Czyli to mogło być jedno z ostatnich miejsc, w których widziano inspektora żywego.
– Musimy tam iść – oznajmił twardo i poderwał się z miejsca.
Koleżance nie trzeba było dwa razy powtarzać, tylko że ona nie poczyniła kroków naprzód w stronę drzwi gabinetu, lecz w kierunku okna wychodzącego na ogród.
Ross uniósł brew.
– Marisol?
– No co? Przecież nie wyjdę drzwiami!
– Niby dlaczego?
Młoda kobieta westchnęła przeciągle.
– Ponieważ jeśli ktoś mnie zobaczy na korytarzu, kiedy to nikt mnie nie wpuścił do środka, jak wyjaśnimy moją obecność? Wyjdę oknem, przebiegnę przez ogród, spotkamy się przy bocznej bramie.
– Marisol…
Ale ona nie miała czasu słuchać. Otworzyła sobie okno, zgrabnie przeskoczyła parapet, nie niszcząc sobie przy tym sukni, która musiała pochwycić w jedną dłoń – Ross aż wstrzymał oddech, widząc te akrobacje – po czym puściła się przed siebie.
Młodzieniec mruknął coś do siebie pod nosem, po czym też wyszedł, dając jedynie znać mijanemu lokajowi, iż wybiera się do miasta na małe rozglądanie po sklepach, bo dość już ma czytania ksiąg.
Gdyby tylko jego babka i pozostali domownicy znali prawdę, pewnie wszyscy chwyciliby się za głowę.
*
W mieście, jak na tę porę dnia przystało, panował ruch i gwar. Wielu mieszkańców śpieszyło do wypełnienia sprawunków, część przemieszczała się w związku z prowadzoną pracą, ale zdarzały się też i jednostki spacerujące, idące wolnym krokiem i patrzące wokół ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, jakby trudno było im pojąć, że ten świat naprawdę tak wygląda.
Marisol z depczącym jej po piętach Rossem starali się jakoś przedzierać między tą ciżbą, by jak najszybciej dostać się do wspomnianej w notesie księgarni, ale wiadomo, jak to jest – jak się człowiek spieszy, to los i diabeł się cieszy. Zamiast walczyć z innymi ludźmi, można by spróbować poruszać się ulicą, ale to aż prosiłoby się o przejechanie przez doróżkę, bo konie mogły się wystraszyć takich intruzów na swojej drodze.
Gdy oboje w końcu dotarli przed odrzwia prowadzące do sklepu pełnego książek, dyszeli ciężko i nie wyglądali zbyt elegancko – błoto, które nie umiało zniknąć z miasta nawet mimo braku opadów i pięknej pogody, przylepiło się paniczowi do spodni, a jego towarzyszce do sukni. Jak Marisol miała to w głębokim poważaniu, skoncentrowana na tym, by poznać, kim jest ów wzmiankowany I.M., tak Ross najchętniej poleciłby komuś, by mu zakupiono nowe odzienie i zaprowadzono dokądś, gdzie będzie miał możliwość przebrania się i odrzucenia na śmieci tego łachmana.
– Wyglądam odrażająco – mruczał do siebie, kiedy koleżanka, chwyciwszy go uprzednio pod łokieć, prowadziła do środka. – Jak ja się mam tak ludziom pokazywać…
– Przywykniesz – odpowiedziała mu Marisol, a on przeraził się.
Czy to miało znaczyć, że od tej pory będzie pakował się tam, gdzie brud, smród i ubóstwo i w takim stanie będzie paradował przed innymi ludźmi? Wolał śmierć od czegoś takiego.
– Rozpoznajesz tu kogoś? – mruknęła dziewczyna, rozglądając się nie po woluminach wypełniających regały, lecz po twarzach miłośników literatury i wydawnictw wszelakich.
– Nie, tylko właściciela. Ale on nie nazywa się I. M., tego jestem pewien. Przecież nawet księgarnia nosi jego nazwisko. Prowadzi ten biznes, odkąd pamiętam, a przy tym jest znajomym babki.
– No to może któryś z jego pracowników?
– Zatrudnia tu dwoje dzieci, ale do rozładunku towaru i dostarczania zamówień do tych domostw, gdzie sobie tego życzą, tak mi przynajmniej babka mówiła. Wątpię, by Grand miał do załatwienia jakieś sprawy z młodocianymi.
Marisol nic nie odrzekła, tylko skinęła głową. Nie odrzuciła całkowicie takiej możliwości, ale przeszła do szukania innych poszlak. Pod inicjałami mógł też przecież kryć się jakiś autor, ale jak można było do tego dojść? Biblioteki miały to do siebie, że w ich księgozbiór był opisany w katalogach, pogrupowany, uszeregowany. Wątpiła, by coś podobnego miało miejsce tutaj, to byłoby za dużo zachodu jak dla jednej dorosłej osoby, a dzieci, o których wspomniał Ross, mogły być niepiśmienne i w tym względzie do niczego niepotrzebne.
Smutna to prawda, ale w takich czasach żyli, na poprawę jakoś nie było widoków.
Młoda kobieta nadal bacznie rozglądała się wokół, próbując znaleźć cokolwiek, co można by uznać za jakąś wskazówkę. W którymś momencie, nieopodal regałów z literaturą przeznaczoną raczej dla kobiet, dostrzegła papier z wypisaną na nim piórem informacją. Treść okazała się być tym, czego potrzebowali.
– Ross? – zwróciła się do towarzysza, który niemal na nią wpadł.
– Słucham cię.
– Kiedy Grand miał odnotowane to spotkanie? Z jaką datą?
Jako ze młodzieniec wziął notes ze sobą, teraz zerknął do niego, starając się ukryć swój uczynek przed oczami innych klientów. W celu tym stanął tak, by przed cudzymi spojrzeniami kryły go plecy Marisol. Niezbyt ciekawe rozwiązanie, ale się sprawdziło.
– Na miniony czwartek. Dlaczego pytasz?
– Bo chyba wiem, kim była I.M. – odparła i wskazała ruchem dłoni na dostrzeżony wcześniej papier.
Napis głosił jasno, iż w poprzedni czwartek w księgarni gościć miała niejaka Imogen Mills, pisarska krajowej sławy, która wydała właśnie swoją piętnastą powieść. Gdyby chcieć rzucić okiem na stworzone przez nią dzieła, nie byłoby wątpliwości, do kogo kierowana jest jej beletrystyka. Obraz inspektora zaczytującego się w takiej lekturze mógł wydawać się dziwny, ale do wyobrażenia.
Jedna zagadka okazała się być już echem przeszłości. Ross westchnął.
– Nie na to liczyłem – rzekł do siebie, bo Marisol już wychodziła.
Nie pozostało mu nic innego, jak pójść za nią. Dziewczyna nie rozglądała się zbytnio, mając w głowie jakąś nową myśl, przez co prawie zderzyła się z dwoma jegomościami w kapeluszach i garniturach. Gdyby nie przytomność Rossa i jego ramię, którym zagarnął do siebie koleżankę, chroniąc ją przed kolizją, mogłoby być nieciekawie.
A tak – skończyć się mogło tylko na niepochlebnych słowach. Bo jak to, panicz przytulający do swojego boku taką dzikuskę, służkę?
– Widziałeś to? – Jeden z mężczyzn zerknął kątem okiem na swojego towarzysza, ten wydawał się niewzruszony i niepochłonięty żadną myślą.
Z jego ust wydobyło się tylko:
– Hm…
Ta odpowiedź w sposób zrozumiały wywołała złość u kolegi.
– Prawidłowa odpowiedź to: „Nie, nic nie widziałem”. A teraz przyspiesz kroku.
Może i ukryta w tonie głosu nagana pozostała zignorowana, za to polecenie wykonano i obaj mężczyźni już znacznie raźniejszym krokiem szli przed siebie.
Ross w żaden sposób nie chciał dać po sobie poznać, że cokolwiek usłyszał, a te słowa wywołały u niego reakcję. Ale czasami nie da się zapanować w pełni nad własnym ciałem, więc jedna gruba żyła pojawiła się na jego skroni. Na szczęście dla młodzieńca Marisol widziała drugi profil, toteż nie dostrzegła u towarzysza żadnej negatywnej emocji.
– Idziemy dalej? – zapytała go tylko, jakby miała w głowie konkretny plan. A przecież mieli się tylko rozejrzeć po mieście.
– Niby gdzie chcesz teraz iść?
Dziewczyna wyciągnęła rękę przed siebie i wskazała na kolorowy szyld sklepu z tkaninami. Ross kojarzył ten przybytek i jego właściciela, sprowadzane materiały z krajów południowych cechowały się nie tylko nietuzinkowymi barwami, ale też wytrzymałością i jakością. Jeśli dobrze kojarzył, to w swojej szafie miał jedną czy dwie kamizelki służące mu od kilku lat i pasujące do większości jego garniturów.
To jednak, że miał dobre mniemanie o właścicielu i cenił sobie możliwość zakupu ubrań, które nie rozpadają się po jednym założeniu, nie rozumiał, czego przyjaciółka chciała tam szukać. Bo raczej nie mordercy.
– Po co? – dopytał dla własnego świętego pokoju, choć momentalnie poczuł, że to popołudnie zaczyna zmierzać w dziwnym kierunku.
– Zadać kilka pytań – odparła Marisol i już postawiła kierunku w tymże kierunku.
– Dlaczego?
Nie usłyszał nic w zamian.
Ross westchnął. Dotychczas sądził, że jest w stanie racjonalnie wytłumaczyć każde z działań podejmowanych przez tę dziewczynę, ale zaczynał przyznawać – niechętnie i na razie jedynie przed sobą – że ta nie zawsze jest dla niego niczym otwarta księga, momentami stanowi największą zagadkę świata, z jaką przyszło mu się mierzyć.
Nie mając możliwości przeciwstawić się, ruszył jej śladem, przyrzekając sobie milczeć, póki nie wyjdą ze sklepu, wtedy zapyta Marisol o to, co dokładnie sobie myślała i czy wie, w jakim położeniu ich postawiła. Nie lubił być nieprzyjemny dla innych ludzi, ale sądził, że ci czasami zasłużyli sobie na szorstkie, oschłe traktowanie.
Dziewczyna, nie mając pojęcia o myślach swojego towarzysza i jego postanowieniach, przekroczył próg i głośno przywitała się z ekspedientką. Ta zmierzyła ją wzrokiem z góry na dół, po czym wygięła usta w podkowę, a to oznaczało więcej niż tysiąc słów.
– Przepraszam, ale proszę wyjść… – już rzuciła się z wyganianiem może i kogoś o europejskich rysach, ale przy tym o niebladej skórze, co nie mogło dobrze wróżyć, gdy tuż za nią dostrzegła wysokiego młodzieńca ubranego w jeden z ładniejszych i droższych garniturów, jakie w swoim życiu widziała. A na modzie to się znała, w końcu pracowała w branży. – Dzień dobry! – Jej ton od razu się zmienił, a grymas zamienił w promienny uśmiech. – Zapraszam pana, zapraszam! W czym mogę służyć tym razem?
Ross kojarzył ją jak przez mgłę. Kiedy przybywał tu na przymiarki, był obsługiwany przez krawca płci męskiej, który starannie i przy tym bardzo długo ściągał z niego miarę, by przygotować te nieliczne kamizelki, jakie finalnie znalazły się w szafie młodzieńca. Bywał tu jedynie w tym celu i po odbiór, więc inni pracownicy sklepu migali mu przed oczami niczym świetliki. Zapominał o nich od razu po wyjściu.
– Dzień dobry – odpowiedział na powitanie, przysuwając się nieco do Marisol. W ten sposób chciał dać sprzedawczyni do zrozumienia, że dziewczyna jest z nim i od tej pory powinna być traktowana zdecydowanie inaczej. – Spacerowaliśmy, a ja pomyślałem sobie, że skoro już jestem w okolicy, zajrzę do państwa sprawdzić, jakie materiały macie obecnie na stanie.
To nie było do końca kłamstwo, faktycznie przydałaby mu się nowa kamizelka w jakimś ciepłym kolorze, którą mógłby zarzucać na tors latem, które zbliżało się wielkimi krokami i już było wyczuwalne w powietrzu. Pretekst ten sprawił, że Ross skupił na sobie uwagę, a Marisol zaczęła uważniej rozglądać się po wnętrzu, niczego jednak nie dotykając. Wyglądała przez to jak zwykłą klientka, choć kolega podejrzewał, że miała jakiś interes w tym obserwowaniu otoczenia.
– Och, to ja już panu pokazuję, co ostatnio do nas dotarło. Myśli pan o kolejnej kamizelce czy jakieś innej części stroju także?
Młodzieniec nie chciał dać po sobie poznać, że tak naprawdę w ogóle nie miał w planach tu zachodzić, tylko został do tego niejako skierowany, dobrze, że odpowiedź na takie pytanie nie mogła być trudna.
– Na razie tylko kamizelka.
Ekspedientka pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym zanurkowała między bele pełne tkanin, a Ross wykorzystał chwilowy brak jej uwagi, podszedł do koleżanki i chwycił ją za ramię.
– Co chcesz tu zrobić? – zapytał.
Dziewczyna spojrzała na niego z niewinną miną.
– Nic złego, naprawdę. Tylko zebrać informacje.
Panicz nie mógł dopytać o nic więcej, bo ekspedientka już niosła ku niemu trzy propozycje i zaczęła o nich perorować, gdy przerwała jej dziewczyna:
– Przepraszam, a stroje dla pracowników młyna w osadzie to też państwa krawiec szyje czy jakiś inny w mieście?
Pracownica sklepu na moment przystanęła, na jej obliczu malowało się zdziwienie wymieszane ze zdezorientowaniem.
– Dlaczego panna o to pyta?
– Myślę, co by do nich dołączyć od kolejnej pory – odparła Marisol, uśmiechając się radośnie.
To chyba nie przekonało ekspedientki.
– Takie zajęcie to nie dla panny, nie ma panna siły, pewnie nawet z miotłą nie jest pannie łatwo pracować, a to wstyd – oceniła, choć nikt nie prosił, po czym znowu zwróciła się do Rossa.
Ten nadal udawał, że jest zainteresowany zakupami, jednak zdołał się wymigać od pełnego zakupu materiału, ustalił tylko wizytę na pobranie miary. Ich wizyta nie trwała dłużej niż kilkanaście minut, lecz wykończyła emocjonalnie młodzieńca tak, że naprawdę głośno odetchnął, znowu będąc na chodniku w ostrym świetle wczesnego popołudnia.
Zapomniał już o ekspedientce, ale nie o pytaniu, jakie zadała jej Marisol. Nie wiedział, skąd się ono wzięło, a osoba, które wyrzuciła je w powietrze, szła już kilka kroków od niego, zmierzając w stronę kościoła, który dawał o tej porze największy cień.
– Jaki miałaś w tym cel? – zapytał, zrównując się z nią na ścieżce, a Marisol sięgnęła do niewielkiej torebki i wyciągnęła z niej kawałek chleba. Ross westchnął głośno na ten widok. – Skąd to masz? Teraz musiałaś zgłodnieć?
Koleżanka rzuciła mu jeno krótkie spojrzenie.
– Zawsze mam przy sobie choć kromkę, kiedy gdzieś wychodzę, bo głód może złapać znienacka, a do domu daleko. Skąd wzięło mi się co?
– Dlaczego zapytałaś o stroje dla młynarzy? Przecież nie zamierzasz zostać jednym z nich, prawda?
Dziewczyna skinęła głową.
– Racja, nie zamierzam. Ale Grandowi cos nie grało z zaginięciem jednego z pracowników młyna, Bach mi rzekł, że ten, co go matka zgłosiła jako zaginionego, to właśnie był na posyłki, jeżeli chodzi o ubrania robocze. Zaginąć miał wieczora, gdy jechał odebrać nowe ubrania. Nie sądzisz, że jeżeli dowiemy się, kto je szył, to będziemy nieco bliżej rozwiązania dwóch spraw: tego, gdzie jest zaginiony, i tego, kto pozbył się Granda na wieki wieków?
Ross musiał przyznać, że koleżanka dobrze myśli, choć nie powinna aż tak się narażać. On miał lepiej ze względu na pozycję społeczną, powinna pozostawić mu rozmowy, a tylko towarzyszyć. Już jej chciał o tym powiedzieć, kiedy zdał sobie sprawę, że właśnie przechodzą w pobliżu posterunku, a przed nim zgromadzony jest mały tłum ludzi. Z ciekawości przepchnęli się w jego stronę, słysząc tu i ówdzie pociąganie nosem i cichy szloch.
Gdy dotarli naprzód, zrozumieli reakcje innych ludzi. Otóż przed budynkiem ustawiono sporych rozmiarów kopię zdjęcia zmarłego inspektora Granda i położono przed nią wieniec. Takie pierwsze uczczenie, nim dojdzie do przejścia ostatniej drogi.
– A łzy płyną i jeszcze będą płynąć – wyszeptała Marisol, a Ross spojrzał na nią zaskoczony smutkiem kryjącym się w jej głosie.
Bał się dopytać, czy myśli o tym, że wśród tych łez znajdą się również jego i jej.