– To nie tutaj.
Krzywi się, obrzucając pogardliwym spojrzeniem górujące przed nim miasto, które wydaje się odlane ze złota, odbijając od swoich powierzchni słońce i skrząc się jak diament.
TAM. WYDAJE SIĘ. DUŻO. CIEKAWIEJ.
Przenosi wzrok w dół wypełniony mrokiem i tajemniczą, zieloną poświatą. Wciąga w nozdrza stęchłe powietrze znad szczelin i wzdycha z rozrzewnieniem.
– Masz rację. Pachnie jak w domu.
MOŻE. TWOIM.
Śmieje się i naciąga na twarz maskę z filtrem, którą „pożyczył” od jednego takiego na moście. Nie zawraca sobie głowy szukaniem sensowniejszej drogi. To dla niego nie wyzwanie, przedostać się na dno rozpadliny, gdzie drzemie, nigdy nie śpiąc, częściowo pogrzebane pod własnymi gruzami miasto. Ruiny Zaun, niegdyś równorzędnego partnera Piltover, teraz uznane za gorszego dziedzica postępu, obdarzane oświeceniem po macoszemu.
Gdy się zapadło, mieszkańców pozostawiono samych sobie i większość z nich nie miało innego wyboru, jak próbować dalej wieść swoje życie w miejscu, które znali, do którego przynależeli. Które było ich domem. Teraz zniszczonym, skażonym chemicznymi oparami, wyzwolonymi podczas katastrofy.
ONE FOOT IN THE GROUND
ONE FOOT IN THE GRAVE
– Niezbyt tu przyjemnie…
Otrzepuje dłonie, resztę brudu wyciera w spodnie. Rusza przed siebie, na oślep, skręca od zaułku w zaułek. Nie przejmuje się panoszącym zewsząd mrokiem, odnajduje się w nim. Można by powiedzieć, że płynie uliczkami Zaun, ledwo zauważany przez stałych bywalców. Może niektórzy dostrzegają go kątem oka, jak wyłania się z cienia, lecz tak szybko znów w nim znika, że nikt nie jest pewien, czy to, co widział, widział na pewno.
– Gdzieś tu jesteś… – mruczy do siebie śpiewnie, zatrzymując się na środku placu, który przy odrobinie dobrych intencji można by nazwać rynkiem. – Musisz tu być – dodaje ze złością.
Rozgląda się, jakby sądził, że wśród twarzy mijających go ludzi ujrzy znajome oblicze. Drapie się z irytacją po głowie; pojedyncze ciemne kosmyki wymykają się z wiązania.
POWIEDZ. WIĘCEJ. O TYM KOGO. SZUKAMY.
Krzywi się, kopiąc czubkiem buta w błocie wypełniającym szczelinę między brukowaną kostką.
Nie ma ochoty mówić.
POMOGĘ.
Ale jakoś musi znaleźć drogę.
Skupia się, zamyka oczy, przywołując wspomnienia. Białe włosy, zielone oczy. Córka cienia. Pamięta nawet jej zapach. Korzenny. Zawsze pachniała tymi kadzidełkami i dymem. I krwią. Tak. Bardzo ładna kompozycja.
TĘDY.
– Skąd możesz wiedzieć, jesteś tu pierwszy raz, zresztą tak jak ja, poza tym minęło tyle lat, że…
TĘDY, SHIEDA.
Wzdycha ciężko, niezadowolony, ale pozwala się prowadzić. Nogi niosą go same, toksyczne opary gęstnieją. Wydostaje się poza tłum, poza centrum Zaun. Robi się mgliście i duszno. Zatrzymuje się, niepewien, gdzie dalej kierować kroki. Obraca się wokół własnej osi, lecz widoczność jest tak ograniczona, że gubi orientację.
Czuje ruch gdzieś obok, reaguje instynktownie.
DON'T YOU DARE MAKE A SOUND
Pełen boleści jęk rozlega się u jego stóp.
Przysiada na piętach, by przyjrzeć się postaci w wilczej masce.
– Kim… kim jesteś? – dobiega go szept zza niej. – Jesteś… z Góry?
– Jestem skąd jestem – odmrukuje niechętnie, przypominając sobie kontury Piltover i krzywiąc się z niesmakiem. – Nie, nie stamtąd! – Wzdryga się, jakby chciał strzasnąć z siebie to podejrzenie. – Wyglądam ci jak jeden z tych wycyckanych ważniaków?
– N-nie, ale…
– Nooo dobra, w sumie mogę ci powiedzieć. Możemy, prawda? – Unosi podbródek, jakby nasłuchiwał odpowiedzi. – Przecież i tak nie zapamięta – wzdycha, przewracając oczami. – OK. Mogę ci zdradzić tyle, że jestem spoza kontynentu – zwraca się do postaci w masce. – Mam ci jeszcze przekazać, żebyś się nie interesował, nie wchodził nam w drogę i… Co to jeszcze było? – Marszczy wyraziste, mocno zarysowane brwi. – A. Kolorowych snów.
Chwyta członka Watahy za włosy i uderza potylicą w kamienny bruk.
Podnosi się, otrzepując ręce.
– Przecież widzę – syczy, zniecierpliwiony, kierując się w stronę odkrytego włazu. Przez moment studiuje jego oślizłe obrzeże, nie wydaje się zadowolony z wizji, która go czeka, ale ostatecznie wzrusza ramionami i wskakuje do środka.
Jakiś czas błąka się po kanałach, jakby zwiedzał, choć pozornie nie ma tu nic wartego uwagi, on wsłuchuje się w echa przeszłości, którym nasiąkły ściany.
TYLE TU. ENERGII.
TYLE TU. WALKI.
– No, no, nie rozpędzaj się, raczej nie planuję wdawać się w żadne...
MARNUJESZ. SWÓJ POTENCJAŁ. MÓJ TEŻ.
– To twoja opinia.
MASZ MOC. BOISZ SIĘ. Z NIEJ KORZYSTAĆ.
– Raczej tego, że ty wykorzystasz mnie.
RAZEM. MOŻEMY WIELE.
– A ja, widzisz, jestem indywidualistą.
MÓGŁBYŚ BYĆ. KIMŚ WIELKIM. NIEZAPOMNIANYM. MÓGŁBYŚ PODBIĆ. ŚWIAT.
– Ale wpierw musiałbym cię spuścić ze smyczy, co? – prycha, uśmiechając się krzywo do siebie. – A wtedy nie odróżniłbym wroga od przyjaciela. Liczyłaby się tylko twoja zemsta, prawda? Dlatego... Nie, dzięki. Wolałbym, żeby mnie trafił szlag – mruczy niechętnie.
Głos w jego wnętrzu milknie, ale na pewno wciąż słucham. Nie ma zbytniego wyboru. Dlatego dodaje dla jasności:
– Wolałbym umrzeć będąc sobą, niż żyć jako ktoś, kim według ciebie powinienem być.
Dłuższy czas idzie blisko wilgotnej ściany, przesuwając po niej opuszkami palców. Czubek ostrza broni, którą niesie na plecach, szoruje po kamieniu, krzesząc iskry.
– Co to za miejsce? – pyta sam siebie, pewien, że od dawna nie jest wykorzystywane do tego, do czego pierwotnie było przeznaczone. Jest tu zbyt czysto, doprowadzono prąd. Ktoś je zamieszkuje, jest tego pewien, a napięcie niemal boleśnie rozchodzi się po jego mięśniach.
Znajdę ją tutaj?
WARTO. SPRAWDZIĆ.
Dociera do starej rozdzielni i kiedy uchyla drzwi, ostrożnie zaglądając do środka...
Była tu.
Jest tego pewien.
Puls przyspiesza, gdy rozgląda się po pomieszczeniu, dostrzega rozkopaną pościel, rzeczy osobiste i tablicę z rysunkami. Wskazuje na nią palcem, wydając z siebie triumfalny pomruk.
– To jej! – Zbliża się, zrywając jeden z rysunków, przedstawiający wyjącego do krwawej pełni wilka. Uderza w kartkę grzbietem dłoni. – No przecież, że tak! Lubiła rysować te paskudy...
Podnosi wzrok, by przyjrzeć się wszystkiemu uważniej i jego zapał nieco ostyga.
Wygląda na to, że miejsce od dawna jest opuszczone. Wszystko pokrywa gruba warstwa kurzu i wszędzie wiszą pajęczyny.
KTOŚ TU. UMIE. SIĘ. SKRADAĆ.
SHH
HEAR YOU FROM A MILE AWAY
Mruży oczy, zastygając. Kroki są tak ciche, że gdyby rozkojarzył się trochę bardziej, może dałby się podejść. Wstrzymuje się i w ostatniej chwili sięga za plecy, by skrzyżować broń z trzema wąskimi ostrzami.
Ściąga brwi, odparowując pchnięcie. Odrzuca przeciwnika, patrząc bez strachu w płonące oczy przed sobą.
– Całkiem pomysłowe. – Wskazuje na połączenie tekagi z karwaszem.
– Czego tu szukasz?! – warczy głos spod wilczej maski.
– Kłopotów, zapewne. – Uśmiecha się, lecz ten uśmiech kryje w sobie groźbę. – Wiem, że je sprawia.
– Nie wiem, o kim mówisz.
– Oj, wiesz, wiesz. – Przytupuje niecierpliwie nogą. – Mieszkała tu. – Wskazuje niedbałym gestem dookoła. – Gdzie ją teraz znajdę?
Milczenie.
– No nie bądź taki. – Wzdycha niecierpliwie, opuszając ramiona. – Założę się, że chciałbyś się jej stąd pozbyć. Na dobre, prawda? – Szczerzy zęby, jakby uważał, że to pozwoli mu przekonać do siebie zamaskowaną postać. – Mogę w tym pomóc.
RUN FROM THE TOWN
ALL YOU NEED IS YOUR NAME
– Kim jesteś.
– Sojusznikiem – odpowiada, mrużąc oczy.
– Czyim.
– Twoim, kurwa. – Kręci głową, wznosząc ręce. – Powiedz mi, gdzie znajdę przyjaciółkę, a ja się zajmę resztą. Przestanie ci sprawiać problemy, obiecuję.
– Kto powiedział, że je sprawia?
– Nie wiem, przeczucie – rzuca z irytacją. – Wisz, trochę ją znam. Kłopoty to jej drugie imię. – Krzywi się, opierając dłonie na biodrach; niecierpliwie przebiera palcami. – To co. Powiesz mi, gdzie jest?
– Jeszcze nie wiem.
– Nie wiesz, gdzie jest, czy nie wiesz, czy mi powiesz.
– Czy ci powiem, do cholery. Nie ufam nikomu z Noxusu.
Cmoknięcie.
– Jak się domyśliłeś?
– Wszyscy jesteście tak samo bezczelni.
Śmiech. Krótki, szczery.
– Tylko że ja… opuściłem Noxus dawno temu. Choć właściwie trzeba by powiedzieć, że to Noxus opuścił mnie. – Milknie na moment, lecz po kilku sekundach odzyskuje wigor. – To jak będzie? Nie daj się prosić! Pozbędziesz się problemu, tylko powiedz, gdzie go znajdę.
Milczenie.
Propozycja wydaje się kusząca, ale kuszące propozycje zwykle ciągną za sobą przykre konsekwencje. W tej też musi tkwić haczyk.
Po jej plecach przebiega dreszcz, ale nie pyta, jak Rho dowiedział się, jakie nosi nazwisko, choć głęboko ją niepokoi. Na tyle, że przez moment czuje dziwny rodzaj paraliżu, a w jej głowie wybucha zestaw małego paranoika.
AND THE SWEAT ON YOUR BROW
Kto mu powiedział?
Nikt nie wiedział. Teraz już nikt.
Chyba że…
Nie. To by znaczyło, że on tu jest.
A to niemożliwe.
Prawda?
Nie wie co i czemu przeraża ją w perspektywie potencjalnego spotkania z tą częścią swojej przeszłości. Jedyną, która okazała jej… Wsparcie. Zdecydowane, bezkompromisowe i dość brutalne, ale to dzięki temu wylądowała tutaj.
W Zaun, mieście chujostwa i nienawiści, mordując na zlecenie.
A jednak, choć trudno w to uwierzyć, perspektywa, która ją czekała, była znacznie gorsza.
Przeznaczenie dosięgnie cię i tak, a przeznaczone jest ci cierpieć. Uciekłaś od poświęcenia i teraz ktoś inny będzie musiał zapłacić, a ty i tak to odczujesz, pozostaniesz związana z tym bólem na zawsze. Tak czy inaczej, skarbie, nie trzeba było wierzgać, to nie było stosowne. Wszystko, co zyskałaś, to ułuda wolności i cena jej będzie wysoka. Kiedy dowiesz się jak bardzo, pożałujesz, że się opierałaś. Pożałujesz… wszystkiego. Nawet chwil, które cię ukoiły, które cię od nas odsunęły.
– Ogłuchłaś?!
Dopiero gdy Rho potrząsa jej ramieniem, zdaje sobie sprawę, że coś do niej mówi. Skupia na twarzy mężczyzny nieprzytomne spojrzenie.
– Pytałem, co tu, kurwa, robisz? – Wskazuje ruchem głowy na budynek fabryki. – Bo jeśli zamierzasz wejść mi w drogę...
Leto przytomnieje, odrzuca stos paranoicznych myśli i przypomina sobie, po co tu jest. Ściąga brwi, zdecydowanym ruchem odsuwa od siebie Rho, żeby wyjrzeć zza muru na opustoszały plac przed fabryką.
– Wystawiła mnie, gówniara... – mruczy do siebie ze złością, obrzucając oskarżycielskim spojrzeniem ciemniejące niebo, jakby to ono zawiniło. Odwraca się do Rho z miną wskazującą na to, że jego też zamierza o coś oskarżyć. – A ty? – odpowiada na jego pytanie. – Chyba nie powiesz mi, że Wataha zamierza zadrzeć z Silco?
– Nic ci do tego – prycha kpiąco Rho.
– I to ja miałam ich doprowadzić do zguby. – Leto kręci głową z niedowierzeniem. Mruży oczy. – Co planujesz?
– Poczekaj, bo ci powiem.
Zapada cisza.
– No? – ponagla go Leto.
– Nie powiem ci! – unosi się Rho. – To był sarkazm! Kto jak to, ale ty powinnaś się na tym poznać!
– Warto było spróbować. – Leto wzrusza ramionami. – Tak czy inaczej, przyjacielu, wygląda na to, że mamy wspólny cel a przynajmniej wroga. Ustalimy to, jak już przestaniesz być chujkiem i powiesz mi, czego chcecie od Silco, żebyśmy mogli się dogadać.
– Nie jestem twoim przyjacielem – warczy Rho, zgniatając dłonie w pięści.
– Sarkazm. Podobno lubisz.
– I nie mam najmniejszego zamiaru się z tobą sprzymierzać! – cedzi przez zęby. – Jeszcze nie upadłem na głowę.
– A to z kolei tylko kwestia czasu, sądząc po harcach, które odstawiasz. – Wskazuje głową dach.
Rho, coraz bardziej zdenerwowany, wypuszcza powietrze przez nos.
Pozbędziesz się problemu, tylko powiedz, gdzie go znajdę.
– Mówię serio, Leto – celuje palcem w czubek jej nosa – trzymaj się od tego miejsca z daleka.
– Bo co?
– Bo gówno.
– Właśnie. Tyle możesz zrobić. Nara. – Kiwa dłonią ku wściekłemu Rho i rusza z powrotem.
Dziś już nic więcej nie wskóram. Małolata dała ciała i jeszcze ten sukinsyn się napatoczył.
Rho chwyta ją za ramię, powstrzymując przed odejściem. Leto obraca się przez ramię, lecz Rho nic nie mówi. Zaciska w gniewie usta, wbijając w nią wściekłe spojrzenie.
Zastanawia się. Nad czymś się zastanawia.
Wilczycę opanowują złe przeczucia. Nie umie rozszyfrować tego milczenia, a fakt, że Rho nie zatrzymał jej, by obrzucić stekiem wyzwisk jest gorsze, niż gdyby to zrobił.
Spotkali się, przechodzi jej przez głowę. Spotkał go i nie wie, czy mnie wydać.
Musi zapytać, jeśli tego nie zrobi, nie zaśnie spokojnie. To będzie czysty strzał, najwyżej Rho nie skuma, czego dotyczy pytanie, a wtedy odejdzie, wzruszając ramionami.
– Powiedziałeś mu? – pyta, nie próbując się wyrywać. – Gdzie szukać?
Serce przyspiesza, stres wtłacza w krew kolejną dawkę kortyzolu.
AND THE BLOOD RUNNING THROUGH YOUR VEINS
Rho marszczy brwi jeszcze mocniej, lecz nie odpowiada na tyle długo, że Leto zaczyna czuć ulgę.
Nic nie wie.
Zrzuca z ramienia rękę mężczyzny i rusza przed siebie.
– Jeszcze nie – słyszy za swoimi plecami i przechodzi ją dreszcz, silny jak wyładowanie. – Ale zrobię to, jeśli jeszcze raz staniesz mi na drodze.
Leto nie reaguje, jakby nie słyszała odpowiedzi. Nie odwraca się. Gdyby Rho zobaczył strach na jej twarzy, zyskałby zbyt dużą przewagę.
Mroczne miasto, mroczne czasy
OdpowiedzUsuńCzy ten tekst jest czescia serii czy odniesienie do watachy jest przypadkowe i di wilka.
Zawsze znajdzie sie ktos kto chce wykorzystac potencjal innego czlowieka do wlasnych celow.
Zgrabnie wykorzystalas temat w dialogu.
Heh, widze ze chce sie zajac problemem, ale to troche naciagany powod
miasto chujostwa i nienawiści, heh dobre, zupelnie jak Londyn 🤣
Taka grozna to jest cos , sz ciary przechodza jak sie to czyta.
Czasem wspolny wrog moze polaczyc.
Koncowka bardzo inteygujaca. Czy on czyta w myslach?
Hej :)
OdpowiedzUsuńZaczyna się tu robić niepokojąco. Sarkazm sarkazmem, od dawna lubię humor i język, jakim posługują się bohaterowie w każdej z Twoich serii, ale niepokój przy Twoich tekstach nieczęsto mi towarzyszy. Dzisiaj się napatoczył i nie wiem, czy mu ufać. W każdym razie czytało się szybko, z historii wiadomo nieco więcej. Standardowo czekam na więcej.
Pozdrawiam