Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

poniedziałek, 9 czerwca 2025

Bolesny czas u mnie i trochę się marwtię, jak będzie z moim pisaniem, bo od kilku dni nie umiem sklecić sensownego zdania. Ten tekst powstał zanim odszedł mój wilczy przyjaciel. 

Ciężko mi się pozbierać.


Celą?Vander wznosi się na łokciach, by zajrzeć Wilczycy w twarz. – Chcesz mi powiedzieć, że własna matka cię więziła? 

– Chciała na mnie wymusić, żebym pogodziła się z losem, żebym… przyjęła ten… dar, jak to nazywała. Odwiedzała mnie każdego dnia, pytając, czy jestem gotowa. Każdego dnia kazałam jej iść w diabły. Mało co jadłam, bo jestem pewna, że doprawiała mi żarcie ziołami, które miały wpłynąć na moją wolę. Piłam wodę z kranu i nie zwariowałam tylko dlatego, że…  

Leto nabiera powietrza.  

 

Słychać klekot kluczy, drzwi do mojego pokoju się otwierają, w progu staje matka. 

– Ubieraj się – zarządza, patrząc na mnie z pogardą – tylko najpierw doprowadź się do porządku. 

Skazana na swoje własne towarzystwo, zagubiona w poczuciu czasu, przestałam o siebie dbać. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się kąpałam, nie miałam na to sił ani ochoty. 

– Po co? – pytam apatycznie, patrząc na Westę spode łba. – Nigdzie z tobą nie pójdę. Już ci mówiłam. 

Usan chce cię widzieć. 

– Co? Jest tu? 

Westa patrzy na mnie niechętnie. 

Musisz mu się pokazać, inaczej pomyśli, że złożyłam cię w ofierze i nie da mi żyć. 

Przez chwilę jej się przyglądam, unosząc brew. Poważna mina nie wskazuje, by żartowała. Nie czekam dłużej w obawie, że się rozmyśli. Jeśli Usan tu przybył, na pewno mnie stąd zabierze. Biorę szybki prysznic. Gdy wychodzę, czeka na mnie przygotowana biała szata. Jest okropna, ale na inną nie mam co liczyć. Westy nie ma w pokoju. Otwieram drzwi, a straże prowadzą mnie do przestronnej sali, na środku której stoi okrągły kamienny stół. Siedzi przy nim Westa, po drugiej stronie Usan, a za jego plecami kilku chłopaków z Zakonu, których ze sobą zabrał. Serce uderza kilka razy mocniej, na ich widok. Znam ich twarze, a to, jak zmienili się przez ten rok zapiera dech. Jeden z nich odważa się, by pozdrowić mnie uniesieniem dłoni, a nawet wyszczerzyć zęby, gdy łapię z nim kontakt wzrokowy. Poznaję te bursztynowe ślepia. Chłopak z Noxusu. Ten, który zawsze najdłużej stawiał opór mistrzowi. 

– Wszystko w porządku, Leto 

Czerwone oczy Usana śledzą mnie od samego wejścia. Kiedy krzyżuję z nim spojrzenie, ściąga maskę. Białe włosy sypią się w naelektryzowanym nieładzie. Gardło zaciska się z emocji na dźwięk jego pozbawionego emocji głosu Jestem w stanie jedynie zaprzeczyć ruchem głowy. 

– Dość, Westo. – Usan przenosi spojrzenie na moją matkę. – Miałaś rok, by ją przetestować. Teraz mi ją zwróć. 

Usta Westy wygnają się w nieładnym uśmiechu. 

– Ona ma wizje – oświadcza zwycięskim tonem. – Wiesz, co to znaczy. Należy do Bieli. 

Usan milczy. Wpatruje się w Westę, jakby próbował ją przejrzeć. Przerażenie w mojej piersi ewoluuje. 

– To prawda? – Usan kieruje spojrzenie na mnie. 

– Co? Nie! – wybucham. – To zdarzyło się tylko raz i… Ona poi mnie jakimś paskudztwem, każe patrzeć jak… 

– A więc zdarzyło się. – Usan zwiesza głowę, opiera ręce na blacie. Nie patrzy na mnie. – Teraz twój los spoczywa w wizji duchów. 

Wstaje. Ciężkie krzesło odsuwa się ze zgrzytem. Jeszcze nie w pełni pojmuję, co to oznacza. 

On mnie tu zostawi. 

– Stój! – wołam za nim, gdy wychodzi. – Ja tego nie chcę! – wołam piskliwym głosem; usta mi drżą. – To nie moja droga, nie będę kapłanką! 

Usan zatrzymuje się, odwraca tak, że widzę jego profil, jasne, zamroczone brwi. 

– Przykro mi – mówi. – Twój los… Nie spoczywa już w moich rękach. Westo - zwraca się do kapłanki, która mruży podejrzliwie oczy, chyba jak i ja nie wierzy, że Usan tak po prostu odpuści. - Zapamiętaj tylko, że... - zerka na mnie - Ona jest jak szkło. - Przenosi spojrzenie na Westę. - Stłucz je, a ostatecznie ty będziesz krwawić.

Stoję, oniemiała, patrząc, jak odchodzi, a za nim jego chłopcy. Noxianin waha się najdłużej. Zatrzymuje w progu i odwraca, patrząc na mnie. Jakby rozumiał moją rozpacz. Dostrzegam zaciśnięte pięści. Mistrz musi wywołać go po imieniu, żeby ruszył za nim, lecz zanim odchodzi… 

Widziałem, co potrafisz – mówi do mnie. – Jesteś całkiem dobra… jak na dziewczynę. – Nawet w tej sytuacji rzuca mi pewien siebie uśmiech. – Nie zmarnujesz się tutaj. Obiecuję – dodaje szeptem i wybucha śmiechem na widok zaniepokojonej miny Westy. Żegna się, szczerząc kły i odchodzi. 

Lecz nie na długo. 

 

 

– Dosyć na dzisiaj – ucina Wilczyca, ziewając szeroko. – Jestem zmęczona. Ty też. – Odwraca się na bok, wtulając w pierś Vandera, sunąc dłonią po zaroście na jego piersi. 

– Na pewno? – Vander przygarnia ją do siebie, całując w czubek głowy. 

– Tak. Już późno. Dokończę... kiedy indziej. 

Yhym – zgadza się mruknięciem Vander. – Jutro? 

– Jutro. 

No dobra. Tylko nigdzie mi w nocy nie uciekaj. 

– Nie zamierzam – oświadcza w zgodzie z sobą Leto, naciągając na nich kołdrę, choć Vander emanuje taką ilością ciepła, że zdaje się tego nie potrzebować. Czuje się naprawdę bezpiecznie i sennie w jego ramionach. Uścisk Vandera nie słabnie, nawet gdy jego oddech staje się regularny. Powinna przespać tę noc spokojnie jak nigdy. 

A mimo to nie może zasnąć. 

Jakieś niejasne przeczucie nie pozwala jej się zrelaksować. Myśli krążą wokół pobudzonych ech przeszłości, a gdy tylko znajduje się na granicy snu, wspomnienie bursztynowych oczu spędza z powiek sen. 

Około trzeciej w nocy Leto zrywa się do siadu. Niczego nie usłyszała. Raczej wyczuła. 

Ktoś jest na dole. 

Ostrożnie, żeby nie obudzić Vandera, wychodzi z łóżka. Wciąga na siebie ubrania, które jej przygotował, koszulkę, w której tonie i szorty, które jej sięgają łydek. Zamyka za sobą drzwi i na palcach podchodzi do balustrady, by zajrzeć na dół. 

Nad barem jarzy się ciepłe światło, za kontuarem przesuwa się jakiś cień. Słychać ciche pobrzękiwanie szkła, odgłos nalewanego trunku i picia. Serce Leto wali coraz mocniej, lecz mimo to rusza w kierunku schodów i pomału schodzi, wychylając się, by zyskać widok na bar. 

Przyjemne żółte światło odbija się w wąskim ostrzu kosy, którą trzyma na plecach mężczyzna o długim do pasa, czarnym warkoczu. 

– Nie. – Wilczyca zatrzymuje się w połowie schodów, zasłaniając spierzchnięte usta dłonią, obserwuje spacerującego za barem mężczyznę. – To naprawdę ty, Kayn? 

 

IT'S NOT THE DEVIL AT YOUR DOOR 

 

Mężczyzna ją słyszy. Zamiera, by po chwili odwrócić się i rozłożyć ramiona. 

– A wyglądam, jakbym to nie był ja? – odpowiada pytaniem, szczerząc zęby.  

Leto wzdryga się zauważalnie, cofając o pół kroku. 

– Trochę tak – odpowiada zduszonym głosem, wpatrując się w jego twarz. Tylko jedno z tych oczu rozpoznaje, bystre, wesołe. Bursztynowe. Na drugie nachodził ciemna skaza, jakby spopielona plama i jest… Czerwone. 

– Co ci się stało? 

Ciemne, wyraźnie i charakterystycznie zarysowane brwi unoszą się. 

– A, to – wzdycha, drapiąc się w okolicy kącika odmienionego oka, a Leto dostrzega, że lewa ręka, którą włada bronią, też nie wygląda normalnie. Skóra jest poszarzała, zgrubiona jak pancerz, a zamiast żył widać coś, co przypomina szczeliny wypełnione lawą. – Nic takiego… 

– Nic takiego?! – Chwyta za jego dłoń, zmuszając, by rozprostował rękę. W dotyku przypomina kamień. – To ma być nic takiego? 

Mężczyzna przewraca dwubarwnymi oczami, niechętnie poddając się oględzinom. 

– Długa historia. Ale nie ukrywam, że to też z jej powodu tu jestem. – Kieruje oczy na twarz Leto, która nagle czuje się bardzo nieswojo. Puszcza dłoń Kayna, odwraca wzrok. 

– No to chyba czas, żebyś mi zdradził… Co ty tu robisz, Kaynie 

Zerka na twarz mężczyzny, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że w czerwonym z oczu toczy się walka głodu z rozsądkiem. 

– Szukam cię, oczywiście. – Kayn zdrowo pociąga ze szklanki, do której nalał sobie whisky. – I muszę powiedzieć, że natrudziłem się, żeby cię znaleźć. – W blasku świateł błyszczy jedno, bursztynowe oko. – Zupełnie jakbyś nie chciała, żeby mi się udało. – Przekrzywia głowę, patrząc na nią niepewnie, a cisza, którą dostaje w odpowiedzi, gasi jego entuzjazm i drażni.  

– Wiedziałam, że ktoś mnie szuka, ale nie byłam pewna… – Rzuca kolejne niespokojne spojrzenie na mężczyznę, drapiąc się po nosie. – No dobra, zastanawiałam się, czy to ty. Ale… Nie mam pojęcia, w jakich przybywasz intencjach – milknie na moment, a ponieważ on nie podejmuje tematu, wyrzuca z siebie to, czego się boi. – Przysłał cię Zakon? Chcą, żebym wróciła? Bo ja nie chcę wracać, Kayn – uprzedza, wyciągając przed siebie palec. – Jeśli chcesz mnie do tego nakłonić albo… Albo… 

Aż tak dobrze bawisz się w Zaun? – pyta, przeciągając głoski i kołysząc szklanką. 

Leto obdarza go ostrym spojrzeniem. 

– Myślisz, że można się tu dobrze bawić? 

Wygląda na to, że tobie się udaje. Z tego co słyszałem. 

– To chyba nie zaciągnąłeś języka tam, gdzie trzeba – prycha gniewnie Leto, mrużąc podejrzliwie oczy. – Z kim się skumałeś, co? Ze Ślizgoczem? Jesteś tu raptem chwilę i wydaje ci się, że można wierzyć we wszystko, co usłyszysz?  

Kayn wygina usta, wzruszając ramionami. Mięśnie drgają na jego klatce piersiowej, dobrze widoczne, bo nie zwykł nic na nią wkładać. 

– Nie wiem, wydawało się, że koleś całkiem nieźle cię zna, w każdym razie zgadzało się to z tym, co zapamiętałem o tobie. No i to miejsce… – wzdycha kiwając głową. – Widziałem twoje rysunki. – Szczerzy zęby. – Poznałem od razu. Jakby… wszystko się zsumowało. 

– Zaraz. – Leto ściąga brwi. – Rho? Rho ci powiedział, gdzie jestem? 

– Nie pamiętam imienia. Taki typ w wilczej masce, niezbyt rozmowny. 

– Skurwysyn – mruczy pod nosem Leto. 

– Hej! – woła Kayn, ściągając brwi i rzucając jej ostre spojrzenie. – Czyli jednak nie chciałaś, żebym cię znalazł! – wykrzykuje oskarżycielskim tonem, wskazując na dziewczynę z oburzeniem. 

– Nie drzyj się! – ucisza go syknięciem Leto, zerkając za siebie, w górę. – I: tak, dopóki mi nie powiesz, czego chcesz, ja nie powiem, że cieszę się na twój widok, Shieda. 

Naburmuszoną minę mężczyzny rozjaśnia uśmiech, lecz nic nie mówi. 

– Co? – pyta zbita z tropu Leto, rozkładając dłoń. – Co się szczerzysz, Kayn, na litość Runeterry! 

– Słyszałem – odpowiada, nie przestając się uśmiechać. 

– O czym?! 

– Przyjęłaś moje nazwisko. Zadowolony półuśmiech wciąż gości na jego wargach. – Jak – Kayn sięga ku Leto, rozprostowując palce, które przypominają pancerne szpony miło. 

Łoho, poczekaj. – Leto wyciąga przed siebie otwarte dłonie. – Bez pochopnych wniosków! Po prostu… Byłeś jedynym człowiekiem, na którym się nie zawiodłam, byłeś… 

Yhym, to ciekawe. Mów dalej. 

Różnobarwne oczy błyskają w półmroku. 

– Byłeś mi…  – Odsuwa się, gdyby Kayn robi krok w jej stronę. – Jak brat! Byłeś dla mnie jak starszy brat! 

– Brat?! Kayn opuszcza ręce, stając jak wryty. Po chwili znów nimi wymachuje. – Zwariowałaś?! Po tym, co ci zrobiłem?! Myślałem, że… Że… 

– No wiesz, może… źle myślałeś? – podsuwa Wilczyca, a  Kayn rzuca jej mordercze spojrzenie. 

– Czyli… Ty… – zastanawia się, po czym prostuje plecy i opiera na biodrach ręce, zarówno tę zdrową jak i pokrytą czymś w rodzaju kamiennego pancerza. – Zwyczajne mnie wykorzystałaś! – orzeka, wypinając pierś i unosząc podbródek. 

Leto ciężko wzdycha. 

– Dobrze wiesz, że to nie było tak. – Zakłada ręce na ramiona, zerka na bar, na puste stoliki. – Może usiądziemy, co? Tak nie da się rozmawiać. 

– Jesteś pewna? – Kayn wskazuje pazurem na sufit. – Właściciel nie będzie miał nic przeciwko? 

– Lepsze to, niż jakbym się z tobą przed nim ukryła – wzdycha jeszcze ciężej. 

– Ja tam lubię w ukryciu… 

– Tak. Wiem. – Zagania Kayna do stolika, a sama idzie za bar, zabiera szklankę dla siebie i whisky, które rozpoczął Kayn. – Pamiętam – dodaje, siadając naprzeciw niego i polewając obojgu. – Lubisz życie w cieniu. 

 Przestaję użalać się nad sobą i ciskać dopiero w nocy i to wcale nie dlatego, że zaakceptowałam fakt, że mistrz zostawił mnie porzucił. Coś mnie rozprasza, wyciąga z bezsilnej, niemej rozpaczy, coś, co dostrzegam kątem oka. Odwracam się w odpowiedzi na bodziec, a rozpacz blednie na ten moment, gdy skupiam uwagę na czymś innym. Jestem pewna, że zarejestrowałam jakiś ruch, jakby… 

Wstaję z łóżka, by przejść do tej części komnaty, do której dociera mniej światła. Włoski na karku podnoszą się, a gęsia skórka obiega przedramiona. Jestem tu sama, drzwi się nie otwierały. Jedyne okno, jakie tu mam, jest zakratowane. To niemożliwe, by ktoś tu wszedł. To dlaczego wydaje mi się… 

Odwracam się dookoła i nagle muszę przyłożyć pięść do ust, żeby nie krzyknąć w odpowiedzi na ruch, który okazuje się moim własnym cieniem na ścianie. 

 

IT'S JUST YOUR SHADOW ON THE FLOOR 

To tylko cholerny cień. Cholerny cień na ścianie! Tego się bałam? 

Lecz cień rośnie. Kłębi się, szamocze, z cienistej głowy wyrastają rogi, a tam gdzie powinny być usta, powstaje wyrwa pełna sterczących kłów i… 

Buu. 

Odwracam się w podskoku, chwytając obiema dłońmi za serce. 

– Przepraszam. Przestraszyłem cię? 

– A nie?! – syczę, czując, że serce galopuje tak, jakby zamierzało wyskoczyć z piersi. – Jak to zrobiłeś?! Skąd… Skąd się tu wziąłeś?! 

– Nauczyłem się kilku sztuczek, odkąd nas opuściłaś. – Chłopak o czarnych włosach splecionych w gruby, długi warkocz, uśmiecha się do mnie szelmowsko. – Sztuka cieni – wyjaśnia, bo moje osłupienie zapewne nie odzwierciedla na twarzy wiele inteligencji. – No wiesz, Zakon Cieni, nie? Kojarzysz? Mistrz Zed nas nauczył. Znaczy w sumie tylko ja to pojąłem, heh. 

Usan – poprawiam go machinalnie, bo pod takim imieniem znam Zeda. – Chcesz mi powiedzieć, że co. Ot tak teraz przenikasz przez ściany? 

– Pozwól, że zachowam ten sekret dla siebie, ale… Chyba fajnie, że mi się udało, nie? – Chłopak wyszczerza zęby w pełnym samozadowolenia uśmiechu. – To był mój pierwszy raz! A, no i mam na imię Kayn – przedstawia się po krótkim namyśle. – Shieda Kayn. Bo oni to nigdy nas sobie nie przedstawiają, nie? 

– Nie – zgadzam się – ale kojarzę twoje imię. Jesteś pupilkiem Usana. 

– Przestań. Brzmi jakby dawał mi fory, a każdy siniak na moim ciele może poświadczyć, że tak nie jest – uskarża się, krzywiąc usta, po czym podnosi na mnie wzrok. – Ja też znam twoje imię. Leto, prawda? 

Kiwam twierdząco głową. 

– Czy to prawda, że jesteś… 

– Po to tu przyszedłeś? – przerywam mu nieprzyjemnym warknięciem. 

– Nie. – Kayn ściąga brwi. – Po prostu… uważam, że się tutaj zmarnujesz – oświadcza prosto.  

– Tak? I co zamierzasz z tym zrobić? – prycham, pełna goryczy. 

– Będę cię odwiedzać. – Wzrusza ramionami. – Przekażę ci wszystko, czego się uczymy. A ty w zamian za to będziesz moją partnerką do sparingów! – woła z entuzjazmem. – Jak jedyna dotrzymywałaś mi kroku. Cieszysz się? 

– Jeszcze nie wiem – odpowiadam z wahaniem. 

 

– Ha! Pamiętam to jak dziś! – Kayn uderza pięścią w stół, pociągając ze szklanki zdrowy łyk. – Zawsze byłaś taka… taka… – Zatacza palcem kółka, celując we mnie. – No. A może po prostu chodzi o mnie? – poważnieje raptownie. – Czy to tylko na mój widok tak trudno okazać ci radość? 

Leto unosi brwi, a Kayn milknie. 

– Ty tak na serio? 

– No co, masz wyraźny problem w okazywaniu sympatii, przynajmniej mi. – Kayn rozpiera się na krześle, splatając ręce na piersi. 

Leto wzdycha niecierpliwie. 

 

ONE EYE ON THE CLOCK 

 

– Nie mam czasu na te bzdury – mówi z irytacją, bębniąc palcami o blat. – Chcę wiedzieć, dlaczego tu jesteś! 

– A ja czemu mi nie ufasz! – Kayn wychyla się, wciąż krzyżując ramiona. – Po wszystkim, co dla ciebie zrobiłem? 

Wilczyca milczy. 

– Może odświeżyć ci pamięć? 

– Nie, nie trzeba. 

– A jednak to zrobię! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz