Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 23 lutego 2025

[186] między rzeczywistościami ~ Miachar

 Dotarcie na klif to była dla mnie mordęga. Raptem raz w miesiącu musiałam pokonywać tę drogę, przy każdym podejściu czułam się pokonana nie tylko przez wysokość, wiatr i coraz większe zimno, ile przez życie. Że też nakazano mi być, kim byłam, i urządzać te pielgrzymki, byle tylko trzymać dwie rzeczywistości w ryzach. Ile bym czasu nie spędziła na bieżni czy ćwicząc z ciężarami, moje ciało zdawało się zbyt słabe na podobne wędrówki.

A końca tego powtarzającego się rytuału widać nie było. Następcy zresztą też nie.

– To mnie kiedyś zabije – mruknęłam do siebie, wchodząc w zakręt i czując po smaganiach wiatru na twarzy, że jestem już prawie na miejscu.

To oznaczało przebycie pierwszego etapu i nie pozwalało spocząć na żadnych laurach. Na dobrą sprawę w trudzie zniosłam najłatwiejszą część cyklicznego spotkania. Paliły mnie płuca, marzyłam o kubku ciepłej imbirowej herbaty, ale wiedziałam, że nie będę mogła sobie na nią pozwolić, póki nie wrócę na dół do miasta. Te same kroki, te same rzeczy do zrobienia – jak zawsze. 

To albo mnie zabije, albo znudzi mi się na tyle, że rzucę to w wszystkie diabły i stąd wyjadę. W Bieszczady na przykład. Polscy znajomi mówili mi, że ponoć jest tam pięknie. Tylko musiałabym sprawdzić, czy w obu rzeczywistościach, by nie wylądować przypadkiem w czymś podobnym do piekła.

Płaska powierzchni klifu pełna pochyłych od wiatru traw prezentowała się pięknie, dokładnie tak, jak przedstawiały to filmy, bo istniały na globie miejsca, których nie zdołałby odtworzyć żaden program sztucznej inteligencji, które musiały być uchwycone cyfrowe, by odtwarzane cieszyły oczy tych, którzy nie mogli pozwolić sobie na odwiedziny. Niespiesznie zbliżyłam się do krawędzi, w pełni świadoma, że przepaść przede mną prowadzi wprost na strzeliste skały i w odmęty wód tak ciemnych, że mogą rywalizować z mrokiem. Morze tego dnia nie było spokojne, choć nad moją głową królował lazur pozbawiony towarzystwa skłębionych czy jakichkolwiek innych chmur. Jeden nieostrożny ruch, o jeden krok za daleko i mogłam znaleźć się w głębinach, oddając swoją duszę za niebyt.

Nie tego pragnęłam w swoim życiu, a nawet jeżeli chciałabym drastycznie i szybko je skończyć, nie brałam pod uwagę skoku. Raczej powolne znikanie, by nikt nie tęsknił po żadnej ze stron.

Moje myśli, nienadzorowane za bardzo, pomknęły w niezbyt dobrym kierunku, ale nie zdołały się rozwinąć, bo napotkały przeszkodę w postaci czyjegoś okrzyku:

– Hej, cześć! Tutaj! Już jestem!

Przynajmniej tyle dobrego się wydarzyło. Zdyszana, zmęczona i nieco wkurzona wspinaczką na klif nie chciałam jeszcze rozglądać się godzinami, by znaleźć towarzysza, z którym się tu spotykałam. Czekał na mnie, co było mi na rękę. 

Spojrzałam w jego stronę, a on uśmiechnął się szeroko, co czynił raz jeden podczas tych spotkań – zawsze przy powitaniu. Nigdy się nie żegnał, po prostu mówił koniec i drałowałam w dół, z powrotem do miasteczka. Zwykle byłam wtedy na tyle wykończona, że nie przeszkadzało mi zajście do pubu i zamówienie kremowego piwa, tylko wzbudzałam zbyt duże zainteresowanie, a wiele spojrzeń nie spuszczało mnie wówczas z oka. Cóż, i tak mieszkańcy mieli mnie za dziwaczkę, mogli sobie zachodzić w głowę, to takiego wyrabiam, że raz w miesiącu idę gdzieś na klif, wracam umorusana błotem i brudna, a potem jak nic siedzę w pubie. Z plotek, które dochodziły moich uszu, mogłam wywnioskować, że jeszcze nikt nie zbliżył się nawet ociupinkę do prawdy.

Ale nie o tym, nie o tym. Spotkanie prawie się zaczynało, potrzebowałam tylko wziąć rozbieg, wybić się i spróbować trafić w portal, w którym znajdował się mój towarzysz. Nie łudziłam się, że spróbuje mnie złapać i wciągnąć do środka, raczej będzie tylko obserwował, jak próbuję dokonać tego z gracją zdechłej muchy.

Wyszło, jak się spodziewałam, ale udało się już za pierwszym podejściem, to się liczyło. Mężczyzna stał teraz raptem trzy kroki ode mnie.

– Świetnie – oznajmił, a ja nie byłam pewna, czy mówi o skoku, czy o tym, że się tu dostałam w ogóle, ale nie dopytywałam. – Za mną.

Jak go znałam, pewnie znowu urządził coś, co ludzie określali słowem fancy, a co mnie przyprawiało o ciarki. Nie okazałam zbyt dużego zdziwienia, widząc unoszący się nad morzem i zbliżającą się burzą stolik zastawiony dla dwóch osób. Nie musiałam bawić się w zgadywankę, które miejsce jest dla mnie, to było oczywiste – to mnie zawsze przypadała rola kronikarza, oczywistym było, że opasły tom z zapisanymi ręcznie kartami czeka właśnie na mnie.

– Proszę, usiądź.

Nie było co liczyć na odsunięcie mi krzesła, nie oczekiwałam właściwie żadnych uprzejmych i miłych gestów, byłam tu, jakby nie patrzeć, w celach służbowych, choć żaden śmiertelnik by mi nie uwierzył, jaką jeszcze mam pracę poza byciem tą dziwną panią z okienka w urzędzie pocztowym. Albo bibliotekarką czy panią z budki na cmentarzu, w zależności od tego, które to już życie prowadziłam. Bo komu by się w ogóle chciało wierzyć w to, że Ziemia jest tylko jednym ze światów – nie w rozumieniu wszechświata, a czasoprzestrzeni. Że równoświaty to nie mrzonka, a ktoś musi pilnować, by istoty z jednej czasoprzestrzeni nie przeniosły się do innej, bo multiwersum to nie są żarty, a żaden komiks – naprawdę żaden, choćby miał najlepiej rozpisanych bohaterów i villainów – nie oddaje rzeczywistości, z jaką przychodzi mierzyć się Strażnikom.

– Mam nadzieję, że jesteś nieco głodna. – Mężczyzna przede mną, jeden z wielu Strażników pilnujących porządku, do którego zostałam przypisana jako Kronikarz, wskazał dłonią na zastawę. – Nie chcemy przecież, by się zmarnowało.

To oczywiste, że byłam głodna, w końcu pokonałam niemały dystans, by się tu dostać, ale nic nie powiedziałam. Chwyciłam za filiżankę i upiłam łyk czarnej, ale słodkiej kawy, po czym sięgnęłam po pieczywo. Nie byłam fanką rogalików, ale nie zamierzałam wybrzydzać – posiłki podczas tych spotkań były bowiem po stronie Strażnika, a jak coś jest za darmo, to jest to dobra cena. 

Ledwie co ugryzłam kęs bułeczki i popiłam go łykiem mocnej i bardzo ciepłej kawy, a mężczyzna odezwał się:

– Był mały problem z jednym miasteczkiem na zachód stąd.

Spojrzałam na niego, jednocześnie sięgając po pióro będące nadal w zasięgu mojego wzroku. Lekko może i omsknęły mi się palce, ale udało mi się je pochwycić.

– Jakiego rodzaju problem? Ktoś próbował przejść przez portal?

Mężczyzna podrapał się po karku, a mnie ciekawiło, jak bardzo zamierza jeszcze skrócić sobie włosy z tyłu głowy. Nie tak wyglądał przy naszym pierwszym spotkaniu, kiedy ktoś stwierdził, że oto narodził się we mnie kolejny Kronikarz i trzeba mnie przedstawić Strażnikowi, którego relacje będę spisywać. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że faktycznie istnieje świat poza Ziemią – a właściwie Ziemia, ale w wielu, naprawdę wielu wersjach – i trzeba istot, które będą pilnować ładu i porządku.

– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytał, bo albo szukał sobie czasu, nim mi odpowie, albo zainteresowało go to, co mną właśnie kierowało, by mu się przyglądać.

Nic to, że pióro wisiało w powietrzu, ważniejsze było wyjaśnienie sobie tak prozaicznych rzeczy.

Uśmiechnęłam się lekko.

– Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie. Oboje w koszulach – ja w białej, ty w jakieś kwiaty – przy lampkach białego wina i zapalonej świecy, z krukiem nad naszymi głowami i sztormem za moimi plecami. A właściwie za mną i poniżej naszego miejsca spotkania. Az dziw, że minęły dekady, od kiedy to się wydarzyło.

Mężczyzna lekko wygiął usta, ale to nie był uśmiech, tym już się przywitał, na więcej naprawdę nie było co liczyć.

– I ile się zmieniło. Że też swoje okulary zastąpiłaś szkłami kontaktowymi i zaczęłaś przychodzić w traperach, zamiast być zawsze taka elegancka.

– Nie każ mi przypominać ci, że muszę się za każdym razem wspinać na klif, a później skakać z niego w górę, by trafić w portal, baleriny czy botki to już nie jest dobry wybór na takie eskapady. Gdybyś też musiał to robić, może być zrozumiał moją motywację.

Parsknął cicho, prawie niezauważalnie, bo przecież nie był typem, który jawnie się śmiał.

– Wiesz, może teraz nie mogę pozwolić sobie na zapaloną świecę, bo znów coś podpalisz, a cały romantyzm spotkań już dawno diabli wzięli, ale choć początkowo obawiałem się kronikarza płci żeńskiej, to świetnie się z tobą pracuje.

– Dziękuję, doceniam i czuję to samo. A teraz wróćmy do sprawy – co to był za problem?

Strażnik nachylił się do przodu, opierając łokcie o blat stołu, a ja wiedziałam, ze wśród zmian, jakie nastąpiły, był też stały element – tatuaże na obu rękach mężczyzny. Może teraz ich nie widziałam, ale wiedziałam, że nadal są. Obrazy ukryte między kwiatami, a w tych obrazach dzieje tych rzeczywistości, z którymi miał styczność. Z moją i tą po jego stronie, choć przecież było ich nieskończenie wiele.

Milczał, więc drążyłam sama.

– Tylko mi nie mów, że ktoś próbował przedrzeć się z mojego kraju, z mojej Europy, do Europy numer ileś tam – powiedziałam cicho, nie chcąc tak naprawdę być jasnowidzem, ale miałam takie nagłe i niepokojące przeczucie, że może trafiam w punkt.

Strażnik nie zaprzeczył.

– Bingo.

Westchnęłam. To nie pierwsza taka sytuacja, z całą pewnością nie ostatnia, ale ile też takich zdarzeń mam jeszcze wpisywać do prowadzonej przez siebie kroniki, zanim postanowię odejść z tego stanowiska i tym samym zakończyć swoje istnienie w każdej rzeczywistości? Nawet sobie z tyłu każdego kolejnego tomu kronik – a te nie były wcale cienkimi książeczkami – zaznaczałam sobie te przypadki, a co piąte odnotowanie wywoływało u mnie marudzenie Strażnikowi, że ludzie nigdy nie zdołają powściągnąć swojej ciekawości. 

– Niby w jaki sposób intruz dowiedział się o przejściu?

– Ponoć księga nadal krąży. 

Uniosłam brew.

– Księga? Przecież masz ją po swojej stronie, skrytą w skarbcu.

– Krąży jej kopia.

– Przecież twoi śledczy ponoć znaleźli i zniszczyli wszystkie – zauważyłam.

– No, chyba im to jednak nie wyszło.

Westchnęłam ciężko, po czym zapisałam na kolejnej pustej stronie kroniki datę spotkania, ponowiłam jego miejsce – niezmienne jak to, że następnym razem zobaczymy się w kolejnym miesiącu w niedzielę po pełni księżyca, bo tak sobie akurat Strażnik wybrał dzień na spotkania ze mną, gdy na całym globie była prawie setka dziur między rzeczywistościami, a mój towarzysz miał pod sobą wszystkie te w Europie, a w każdej z nich innego Kronikarza – po czym odnotowałam przedstawione mi informacje. A przynajmniej ich początek.

Spojrzałam na mężczyznę, który także napił się kawy – wino nie za dobrze służyło, kiedy istotę czekało skakanie przez dziury zwane portalami do innych rzeczywistości – a on prawidłowo tym razem i bez podpowiedzi odgadł jego znaczenie. Odchrząknął, po czym zaczął zdawać mi relację, jak doszło do wykrycia niechcianej ingerencji przy portalu, jak to jegomość, którym okazał się dwudziestoletni ćpun, stał się posiadaczem książki, którą dostał za bycie przez dwa dni dilerem, przejrzał ją z grubsza i chciał sprawdzić, czy faktycznie go ona gdzieś zaprowadzi. Choć wiele komentarzy pchało mi się na usta podczas spisywania, to powstrzymałam się od ich wygłoszenia. Wielokrotnie już przechodziliśmy przez coś takiego, więc część zdań, które stworzyłam, było łudząco podobnych do tych spisanych przed miesiącami, latami, dekadami.

– Myślisz, że śledczy wezmą się teraz na poważnie do roboty i wywęszą każdą kopię, jaka się jeszcze ostała?

– Cóż, tutaj udało się ustalić istnienie jednej, z innych części, z tego, co wiem, nie ma podobnych sygnałów.

– Ale mogą się pojawić.

– Taka branża, co poradzisz? – Wzruszył ramionami, ale widziałam, że jest zmęczony tymi powtórkami z rozrywki. Jakby ludzie mieli się nigdy nie nauczyć, że pewnych rzeczy lepiej nigdy więcej nie robić. – Będziemy wałkować ten temat z kolejnymi pokoleniami, może któreś wreszcie zacznie się słuchać.

Jak zwykle złożyłam podpis pod relacją, obróciłam wolumin i przesunęłam go w stronę Strażnika, który także musiał postawić w odpowiednim miejscu swoją parafkę. Znałam jego podpis i charakter pisma na tyle, że pewnie udałoby mi się go podrobić, ale po co robić sobie problemy w Centrali? Tyle czasu dobrze mi wychodziło bycie Kronikarzem, jeszcze nie potrzebowałam tego zmieniać.

– Czy wydarzyło się coś innego, o czym nie powinnam pisać, ale co chciałbyś mi powiedzieć?

Mając za sobą setki podobnych spotkań, między nami musiała nawiązać się relacja zawodowa, ale było też trochę prywaty. Ja najczęściej narzekałam na to, jak trudno jest udawać przed innymi ludźmi, że starzeję się jak oni, i szukanie sobie w pobliżu nowego miejsca zamieszkania i pracy, by mało kto mnie rozpoznał czy kojarzył z opowieści rodziców lub dziadków. Zawsze byłam uważana za dziwaczkę, ale musiałam mocno dbać, by nikt nie wziął mnie za czarownicę, bo choć nie było już stosów, na których się je paliło, to wciąż istniały przekonania i legendy, które mogłyby doprowadzić do polowania na mnie.

Strażnik za to od czasu do czasu podzielił się jakąś zabawną historyjką, może i dwiema, ale to nie było dzisiaj. Pokręcił głową i uśmiechnął się.

– Nie, tym razem nie mam niczego takiego. 

– Więc kończymy – oznajmiłam, upiłam kawę do końca i sięgnęłam jeszcze po babeczki i rogalika, by wziąć je ze sobą. Czekała mnie przecież przeprawa z klifu z powrotem na dół, do miasteczka. – Możesz otworzyć dla mnie drzwi?

Kronikarz był od pisania, to Strażnik był tą bardziej magiczną istotą, która mogła sama przywołać do siebie portal. Zdana na jego łaskę i niełaskę musiałam przyznać, że zawsze traktował mnie dobrze i spełniał moje małe prośby. Chyba właśnie dzięki temu współpraca układała nam się znakomicie.

Stół, pozostawiony sam sobie, choć nadal z wypiekami, zaczął powoli zanikać, jakby wiedział, że nic już po nim w tej wyrwie między rzeczywistościami. Mężczyzna przystanął obok mnie i oboje patrzyliśmy, jak portal prowadzący z powrotem na klif formuje się przed naszymi oczami.

– W takim razie – odezwałam się – do zobaczenia za miesiąc.

– Pierwsza niedziela po kolejnej pełni. Do zobaczenia, mój Kronikarzu.

– Uważaj na siebie, mój Strażniku.

Skok przez dziurę wyszedł mi tak samo bez gracji, ale wylądowałam dobrze, niczego sobie nie skręcając ani nie raniąc się w żaden sposób. Pozostawiając za sobą wyrwę i towarzysza, nie odwracając się za siebie, nie zadzierając głowy, ruszyłam w wędrówkę w dół, by znów udawać, że jestem tylko człowiekiem, a to, co między rzeczywistościami, można między bajki włożyć. 


2 komentarze:

  1. Powolne znikanie… brzmi intrygujaco..ale jednak zwyczajnie..jak synonym zycia.
    Widze ze az legendy o niej chodza, ale zadna nie jest prawdziwa. A Bieszczady…a no mozna by bylo uciec, ale czy byloby lepiej? Ktos wie.

    Mnie ‘Fancy’ tez przyprawia o ciarki.
    Jak tylko uslyszalam o Multiversum to od razu wiedzialam, ze polubie ten tekst.

    Ah dlatego skacze z tego klifu. Chodzi o portale.
    Z tego moglaby byc wybitna seria tekstow. Temat I klimat ogronie mnie ciekawy i chetnie czytalabym o tym w twoich tekstach.
    Kronikarz to nie latwy zawod, ale jakze bym sama go wybrala gdybym mogla😉
    Kaja

    OdpowiedzUsuń
  2. No... Musze powiedziec, ze tekst naprawde mnie zaciekawil od pierwszego akapitu (gdzie skorygowalabym maly blad - pokonana nie tylko przez wysokość, wiatr i coraz większe zimno, ile przez życie. ---> nie tylko, ale też lub nie tyle przez, ile) i to zaciekawenie wciaz sie poglebiało. I to naprawde mocno sie wciagnelam, widzac jednoczesnie jak po prostu ozywiasz ten obrazek, bez przenosni, metafor, on z inspiracji po prostu tu powstal w calosci, idealnie opracowany i stanowi ilustracje do twojej opowiesci. Jestem pod wrazeniem. Chcialabym sie dowiedziec wiecej o pracy Straznika. Z niego samego powstala bardzo intrygujaca i enigmatyczna postac. I niestarzejacy sie Kronikarz i sam pomysl portalu, ze trzeba skoczyc z klifu... No łał. Brawo! Calosc do mnie bardzo mocno przemmowila.

    OdpowiedzUsuń