Ten dzień chyba wiedział, że ma być wyjątkowy dla pewnych osób, dlatego już od świtu witał słońcem, lekkim wiatrem i odczuwanym, ale nie dobijającym ciepłem. Podróż rodzinnym, siedmioosobowym samochodem przebiegała więc dość sprawnie, a mnie nawet nie brało znużenie za kierownicą, choć od dziecięcego szczebiotu mogła rozboleć głowa.
Nad wybrzeże było raptem sto piętnaście mil, nie zabrało mi więc za wiele, by dotrzeć do celu. Do tego w trakcie jazdy pasażer regularnie podrzucał mi do jedzenia żelki i podawał termos z mocną czarną kawą, przez co nie znajdowałem potężnego powodu, by zjechać na jakąś stację i oznajmić, że to koniec, nie mam zamiaru dalej prowadzić i wolę wrócić do domu.
Nie było wyjścia, musiałem dowieźć nas do celu.
Parking przy hotelu miał być dla nas darmowy dopiero od godziny zameldowania, do tego jeszcze nieco zostało, a plaża i piękna pogoda wzywały, zostałem więc poinstruowany, by kierować się na najbliższą, tam zaparkować i zacząć tegoroczny urlop od przywitania morza. Reszta mogła zaczekać, tak jak i my.
Ledwie udało mi się wysiąść z samochodu, już posłyszałem skrzeczenie mew i szum fal docierających do brzegu. A słonowodny zapach musiał unosić się wokół nas. Pilnowałem się, by nagle nie zacząć głęboko oddychać, ale organizm dawał znać, że łaknie jak kania dżdżu tego jodu, wiec mam przestać pajacować i oddychać, do jasnej cholery!
Że też dałem się namówić na ten wypad. I to z kim! Z własnym szefem i jego rodziną: żoną i trójką dzieci. Najmłodsi z tej ferajny już rozbiegli się w swoje strony – znaczy się każde z nich w stronę wody, po to tu przecież przyjechali – a my, dorośli, rozkładaliśmy ręczniki, przełożony nawet lokował parasol, co by nieco ochronić nasze głowy przed zbyt mocnymi promieniami słońca.
Jak ja się w to wpakowałem? No tak – nie miałem na siebie pomysłu mimo tego, że o terminie zamknięcia firmy na czas wakacyjnego wypoczynku wiedziałem od połowy marca. Jak co roku szef wszystkich szefów wraz z pozostałymi właścicielami spółki ustalili termin, kiedy to odrzwia naszego biura zostaną zamknięte dla wszystkich pracowników na dwa tygodnie, przez co narzucony z góry urlop nakazywał szukać sobie rozrywek. Jak moi koledzy nie mieli z tym większego problemu – zabierali gdzieś swoje rodziny lub partnerów – tak ja, wieczny singiel przegryw nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. Na dobrą sprawę już trzeciego dnia urlopu myślałbym o powrocie przed służbowy komputer i kolejne analizy, ale to nie wchodziło w grę. Rodziców kochałem, ale mogłem znieść ich towarzystwo przez kilka dni jedynie w święta, w każdym innym przypadku wystarczały mi weekendy co jakiś czas.
Mogłem nie mówić na głos, że nic mi nie przychodzi do głowy, w momencie, gdy szef także był w pokoju socjalnym. Powinienem być bardziej asertywnym, to może nie skończyłbym jako kierowca i szóste koło u tego wozu i nie targał za sobą torby z prowiantem i kocami, byle tylko rozgościć się na plaży, póki jeszcze znalazło się na niej jakieś wolne miejsce.
– Tutaj, Skyler! – zawołał mnie mężczyzna, za sprawą którego się tu znalazłem, a którego musiałem słuchać, bo bez niego pewnie już zaczynałbym gnić w wynajmowanym mieszkaniu.
– Już idę – mruknąłem i poprawiłem jedną z toreb na ramieniu.
Dosiadłem się na rozłożony koc i zacząłem wyjmować prowiant. W tym czasie żona pracodawcy pognała do dzieci, by wysmarować je kremem przeciwsłonecznym, więc zostaliśmy na miejscu we dwóch, ja i szef. Nie chciałem, by panowała między nami nieznośna cisza, poza tym dopadło mnie poczucie, że powinienem być gdziekolwiek indziej.
– Co ja tu mam niby robić? – zapytałem głupio, jakbym nie miał pojęcia, po co ludzie przyjeżdżają podczas wakacji nad morze.
Właśnie tak patrzył na mnie mężczyzna – jak na idiotę. Chyba zaczynało docierać do niego, że zabrał na ten wypad nie tego pracownika, co powinien.
– Nie wiem, na przykład pływać? – zarzucił pomysłem, po czym podał mi butelki z napojami. – Te wypijemy w pierwszej kolejności, kolejne będę chłodził w lodówce.
– Zrozumiałem.
Czyżby naprawdę spodziewał się, że będę korzystał z uroków tego miejsca i oddam się ot tak przyjemnościom? Wolałbym usłyszeć od niego, że mam od tej chwili być niańką dla jego pociech, gdybym miał jasno wytyczone zadanie, czułbym się zdecydowanie pewniej, nawet jeśli oznaczałoby to towarzystwo siedmio-, pięcio- i trzylatka.
Jego córka i synowie właśnie debatowali głośno nad tym, czy powinni wpierw zbudować jakiś zamek, czy może lepiej zacząć od fosy prowadzącej z brzegu do później stworzonej budowli. Mgliście pamiętałem, że też się tak bawiłem, gdy te dwa razy za dzieciaka zostałem zabrany na plażę, ale nie umiałbym im doradzić, co będzie lepsze. Dlatego nie rozumiałem, dlaczego po pomoc przybiegli właśnie do mnie.
– Wujek, wujek, wujek! – Jeszcze żadne dziecko mnie tak nie nazywało, w przypadku tych nie umiałem zaprotestować i znaleźć innej alternatywy, która pasowałaby tym kilkulatkom.
– Słucham was – odezwałem się, odpowiednio szybko powstrzymując się przed wyrzuceniem z siebie niegrzecznego „czego”. – Coś się stało?
– A pomożesz nam z zamkiem?
Ponoć dzieciom się nie odmawia. A tym nie byłem w stanie, gdy ich ojciec mógł mnie obserwować.
– Oczywiście.
Cóż było robić? Poszedłem za nimi do miejsca, które sobie wybrali i już po chwili zanurzałem ręce w piasku dla stworzenia fosy. Inna sprawą, która nie mogła wzbudzić mojego sprzeciwu, było to, że nie ja dowodziłem temu zadaniu, tylko najstarsze dziecko.
– Kop głębiej – usłyszałem i posłuchałem się, bo opór był daremny.
Byliśmy na plaży raptem kilkanaście minut, a mnie praktycznie od razu zaciągnięto do roboty, nie miałem więc czasu na wysmarowanie się kremem przeciwsłonecznym. Nie ściągnąłem jeszcze koszulki, by tors mi się zaróżowił, ale już czułem promienie na karku. I co z tego, że panowała bryza, było dość ciepło, by opalanie zaczęło się od razu.
Szykowanie fosy i zamku zostało zakłócone przez matkę dzieci, która to dopadła do nas, wysmarowała jeszcze raz małolaty, jakby wcześniej zapomniała o jakichś miejscach na ich ciele, a mnie podała butelkę wody i powiedziała, bym chwilę odpoczął, bo przecież nie przyjechałem tutaj bawić się w niańkę, a dla relaksu. Dobrze, że mi to wyjaśniła, bo zacząłbym myśleć na poważnie, że serio zostałem zwerbowany tutaj jako tania – bo darmowa – siła robocza.
Podziękowałem i upiłem łyk wody, która już zaczynała się nagrzewać. Przynajmniej ta w morzu była jeszcze znośna i za jakiś czas planowałem sobie do niej wejść, by ochłonąć i nabrać nieco dystansu do całej sytuacji.
Nawet przez myśl mi przemknęło, że może nie do końca będzie tu tak tragicznie, że jest jeszcze jakieś światełko w tunelu – i sam tunel też istnieje – ale szybko sprowadzono mnie dziecięcym głosikiem na twardą ziemię.
– O, ciocia idzie! – zawołała nagle córka szefa, odrywając się od smarującej ją matki, i wyciągnęła dłoń, by palcem kogoś wskazać, a ja, chcąc nie chcąc, na litość boską, spojrzałem w tymże kierunku.
I serce miało prawo mi zadrzeć, gdy zobaczyłem młodszą siostrę swojego przełożonego.
Nie moja wina, że była cholernie atrakcyjna i wodziłem za nią wzrokiem, gdziekolwiek i kiedykolwiek się na siebie natknęliśmy. Podobała mi się, bardzo, ale nie chodziło tylko o wygląd. Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś tak ciepłego, empatycznego i obdarzonego tak pięknym uśmiechem. Oczywiście na jej widok zamieniałem się w cielę i się w nią wpatrywałem, nic dziwnego, że szef dodał sobie umiejętnie dwa do dwóch i wyszło mu, co się dzieje.
Tylko czy musiał wykorzystywać to moje szczenięce zauroczenie w ten sposób i pakować mnie na wypad, który ewidentnie miał być też i jej udziałem? To już były jawne tortury!
Patrzyłem, jak młodsza ode mnie o kilka lat kobieta zbliża się po piasku w naszą stronę. Jedną ręką trzymała pas sportowej torby, a drugą machała. Uśmiechała się przy tym szeroko i tak promiennie, że aż lśniła.
A ja zbaraniałem na ten widok, bo jakże by inaczej. Nie mogłem nic poradzić na to, że wszystko w niej mi się podobało.
I dobrze wiedziałem, że ja ani trochę nie podobam się jej.
– Cześć, dzieciaki! – zawołała, gdy znalazła się na wysokości naszego małego plażowego obozowiska.
Bratankowie pognali w jej stronę, a ja mogłem liczyć na niego dłuższą przerwę w budowaniu zamku z piasku i czego sobie jeszcze zażyczą. Usiadłem wiec na wolnym ręczniku koło szefa i starałem się nie zerkać w stronę jego siostry. Zamiast tego zwróciłem się w kierunku mężczyzny, który nawet siedząc z rodziną na plaży emanował aurą jakiegoś gangstera.
Trzeba było przyznać, że pomagało mu to w kontaktach z klientami – ci nie chcieli zachodzić mu za skórę, wiec wszelkie życzenia względem świadczonych przez nas usług wykładali prostym językiem i nie dochodziło do błędów. Dzięki temu też marka cieszyła się pewną renomą, a ja nie mogłem narzekać na brak zajęć za biurkiem.
Teraz nie czekały mnie żadne obowiązki, a nawiązywanie konwersacji, z kim będzie trzeba – czyli z kobietą, przy której najczęściej zapominałem języka w gębie – na co nie byłem w żaden sposób przygotowany. Szef za to już zaczynał czerpać z tego, że jest na urlopie. Z jednej z toreb wyciągnął umyte zawczasu jabłko, w całości, a wiedziałem, że nie jada tego owocu inaczej niż pokrojony na cząstki. Patrzyłem, co też zrobi, by było jak zwykle.
Nie zaskoczył mnie zbytnio swoim kolejnym krokiem. Jak mogłem się tego po nim spodziewać, wyciągnął z kieszeni letnich spodenek scyzoryk – chyba nigdy się z nim nie rozstawał, miał go nawet wtedy, gdy nosił garnitur – i nim zaczął kroić jabłko na cząstki. Robił to w ciszy i w całkowitym skupieniu, niezrażony innymi osobami na plaży, w tym członkami własnej rodziny, a mnie zastanowiło, jak ktoś o takiej posturze i aurze tyrana może okazać się tak łagodnym i rodzinnym człowiekiem. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że kroi owoc nie tylko dla siebie, ale dla swoich dzieci. Po co by miał bowiem odkładać jego kawałki na papierowy talerzyk?
To było dla mnie naprawdę interesujące, jego za to mogło wkurzać.
– Przestań mnie świdrować wzrokiem, bo oberwiesz – odezwał się od niechcenia swoim głębokim głosem, a mnie aż przeszły ciarki.
– Ja… – Przyłapany na moment zapomniałem języka w buzi. – Proszę wybaczyć, nie chciałem, po prostu to niecodzienny widok – tłumaczyłem, na co posłał mi wymowne spojrzenie. – Tak, już się zamykam.
– Nie powinien być niecodzienny, przecież masz dość często do czynienia z moją rodziną – zauważył.
Zaśmiał się perliście, a to nie pasowało do okoliczności jak wszystko, co się właśnie koło mnie działo.
– I tak bywa to dla mnie dziwne – burknąłem.
– Bo sam uciekasz od podobnych kontaktów – ocenił. – Kiedy ostatnio spędzałeś dłużej czas ze swoimi rodzicami? Albo widziałeś się z bratem? Jeżeli się o to nie dba, to się tego nie ma.
– Łatwo panu mówić. Wygląda na to, że panu wychodzi bez trudu docieranie do innych ludzi, za to ja mam z tym problem. To dlatego kryję się za komputerem i wśród twardych danych, bo te są dla mnie o wiele prostsze.
Nie lubiłem otwierać się przed innymi ludźmi, ale gdy tak siedzieliśmy wśród szumu morskich fal, śmiechów jego dzieci i pogawędki toczonej między jego żoną i siostrą, jakoś bardziej niż na co dzień umiałem ubrać w słowa swoje uczucia.
– Nie zaszkodzi spróbować wyjść nieco z tej strefy komfortu – orzekł tonem znawcy tematu. – Nie od razu Rzym zbudowano, ty też nie musisz rzucać się na głęboką wodę. Dosłownie i w przenośni. – W tej chwili spojrzał na mnie uważnie, by dać do zrozumienia, że żadnego topienia się w morzu na jego warcie nie będzie. – Wystarczy jedna rozmowa z osobą, przy której nie czujesz się pewnie, raz na jakiś czas, by może przełamać te twoje wewnętrzne bariery.
– Nie wiedziałem, że jest pan couchem motywacyjnym. – Uśmiechnąłem się blado.
– Nie jestem, ale żyję nieco dłużej od ciebie i mam pewne przemyślenia. Nie trać czasami chwil na myślenie, czy robisz dobrze, po prostu idź za impulsem, a może coś cię miłego spotka. – Pokładał zbyt wielką wiarę w tę radę, ale przemilczałem to, tylko skinąłem mu głową.
– No, a teraz się wyprostuj, szeroki uśmiech na twarz i idź zagadać, zamiast się w nią wpatrywać jak cielę w malowane wrota.
– Szefie…
– Już. To moja siostra i będę zawsze dbał o jej szczęście, akurat ty pasujesz mi do bycia na jednym obrazku z nią. Więc nie zwlekaj, bo się jeszcze rozmyślę.
Cóż było robić? Musiałem posłuchać, inaczej czekałby mnie cały urlop uszczypliwych uwag. Na tyle zdołałem poznać swojego pracodawcę, by wiedzieć, że lubi wbijać szpilki tym, których polubił, a raczej nie miałem powodów wątpić w jego sympatię w moja stronę. Dlatego ruszyłem się z miejsca i przeszedłem parę kroków, by przywitać z krewną szefa. Starałem się przy tym zbytnio nie przyglądać jej ciału w sukience mini, choć pokusa była wielka, bo jej nogi cholernie zgrabne. Cała była bardzo taka, jak powinna być.
Cholera. To brzmiało przedmiotowo, a przecież wiedziałem, że ma inne przymioty. Przy niej zawsze czułem się jak głupek, mogłem założyć się sam ze sobą, że za chwilę znowu zabrzmię jak idiota.
Kobieta widziała mnie już wcześniej, gdy się zbliżała, bo pomachała zarówno dzieciakom, jak i mnie. Teraz dopiero mogliśmy zamienić parę słów. Odchrząknąłem, stając w odległości większej niż na wyciągniecie ramienia, by nie zostać o nic przez nikogo posądzonym.
– Cześć – przywitałem się krótko, na co spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko.
– Skyler, hej! Nie wierzę, że zgodziłeś się na ten urlop z moim bratem.
– A miałbym inne wyjście? – mruknąłem, na co kobieta zerknęła w stronę mojego szefa.
– Podejrzewam, że nie bardzo – oceniła. – Jak minęła droga? Młode nie dawały ci się jeszcze w znaki?
Przez „,młode” miała na myśli swoich bratanków, którzy dla mnie byli po prostu dzieciakami.
– Całkiem znośna, a oni dość spokojni i grzeczni – powiedziałem dyplomatycznie. Nie musiała wiedzieć, że kakofonia dźwięków, jaką stworzyli, wwiercała mi się w mózg i nieco utrudniała prowadzenie. – A jak twoja? Nie widziałem, byś zostawiła gdzieś samochód.
Zaśmiała się, jakbym rzucił jakimś żartem.
– Bo zostawiłam go, ale pod swoim mieszkaniem, tutaj przyjechałam pociągiem.
Spojrzałem na sportową torbę nadal tkwiącą u jej stóp.
– I masz ze sobą tylko tyle na dwutygodniowy urlop?
– Nie spędzę tu dwóch tygodni – oznajmiła, a w jej głosie dało się usłyszeć nutę smutku. – We wtorek wracam do siebie, nie dostałam jeszcze tyle wolnego.
Zrozumiałem, dlaczego szef namówił mi, bym do niej podszedł i zagadał – bym nie tracił czasu, bo tego wspólnego, jak się okazuje, nie będziemy tu mieć zbyt wiele.
Wspiąłem się wiec na wyżyny swojej odwagi i odezwałem się:
– W takim razie wykorzystajmy te dni, byś mile je wspominała. – Uśmiechnąłem się do niej. – A tak się składa, że przyda nam się pomoc przy tworzeniu zamku.
Nie trzeba jej było ani powtarzać, ani zachęcać.
– Od czego zaczęliście?
– Od fosy. Każda para rąk przyda się przy dalszej budowie.
Także cała się uśmiechnęła.
– To na co czekamy?
Chwyciła za krem przeciwsłoneczny i w drodze do bratanków zaczęła smarować sobie ręce, a mnie przemknęło przez myśl, że chyba dobrze się stało, że zgodziłem się na ten wyjazd.
Może nie będzie niczego, co mógłbym potem żałować.
Swietne imie, zapada w pamiec, Skyler. <3
OdpowiedzUsuńPolubilam od razu tego szefa. Takie dwie natury.
Latanie z kremem za dziecmi znam z autopsji xd chociaz daje im najpierw zlapac troche witaminy D.
Watek romantyczny nam sie zarysowal, ale muszę przyznac, ze liczylam na więcej akcji. Zeby cos sie zadzialo w tym chilloutowy wypadzie nad morze. Kto wie, moze kolejne dni rozwinelyby akcje. Mysle, ze tak. Ciekawe tylko, czy byloby tak, jak szef sobie zyczy.