Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 13 lipca 2025

[195] yeppeuda ~ Miachar

 Tym razem za inspirację mam słowa Jang Woo z ostatniego odcinka mojej ukochanej k-dramy, o których to jakoś dotychczas nie pisałam. I znowu jest romantycznie, chyba mi lato nieco kieruje wyobraźnię na jedne tory.


예쁘다



– Nie możesz tu wejść! Ej no, choć raz się mnie posłuchaj, dobrze?

Moje słowa padały w próżnię, bo raczej nie docierały do uszu idącego tuż przede mną stworzenia. To gnało na łeb, na szyję – a grawitacja mogła być zbyt silnym przeciwnikiem dla kogoś o tak nędznych rozmiarach – byle tylko ziścić swój sen, spełnić marzenie, odhaczyć kolejny punkt z listy życiowych planów.

– Nie ma takiej opcji! – odparła. – Skoro już tu podeszliśmy, to mam zamiar go zobaczyć. 

A ja? Szedłem za nim, bo beze mnie stworzenie to – młodsza ode mnie o moment, dosłownie dwie minuty, dziewczyna – wpakowałoby się w poważne problemy. Przyciągało je, nie mając nawet takich zamiarów, a że od czasu leżenia w inkubatorze obok stale miałem je na oku, nie mogło być inaczej i dzisiaj. 

Choć wiedziałem, co mógłbym zrobić wcześniej – spróbować wybić dziewczynie z głowy pomysł pójścia zobaczyć, jak rośnie rododendron u sąsiada na końcu naszej ulicy. Powinienem, bo przyjaciółka postanowiła włamać się na posesję tuż po zmroku, nim w pokojach w domu zostaną zapalone światła. Jak sama mi powiedziała, sąsiad nie powinien wrócić jeszcze przez jakąś godzinę po zachodzie słońca. Nie byłem tego pewien, to dlatego bawiłem się w anioła stróża, który uchroni ją przed czymś głupim.

Albo przed zrobieniem sobie krzywdy, bo wspinanie się na płot to nie mogło się u niej za dobrze skończyć.

Letni dzień chylił się ku końcowi, ruch samochodowy zaczynał wyraźnie słabnąć, toteż mało kto mógłby podejrzeć nas ze strony ulicy. Inaczej mogło być z najbliższymi mieszkańcami, ale na razie nie zauważyłem nikogo, kto potencjalnie skupiłby na nas uwagę. Było cicho i pusto, jakby i samo życie zamarło w tej godzinie i w tym świecie.

Przeszedł mnie dreszcz, a przyjaciółka wylądowała lekko na trawniku po drugiej stronie ogrodzenia i spojrzała na mnie przez ramię.

– Nie zachowuj się jak tchórz – upomniała mnie – i chodź tu. Mimo wszystko musimy się pospieszyć, jeżeli nie chcemy dać się przyłapać.

– Po co w ogóle to robimy? – zapytałem, idąc w jej ślady i lądując obok, nie łamiąc sobie przy tym niczego ani nie nabawiając żadnego skręcenia kostki. – To przecież niezgodne z prawem.

– Dla zdumiewająco pięknego widoku – oznajmiła. – A gdyby nas przyłapano i zgłoszono, to szkodliwość czynu nie będzie wysoka, poza tym żadne z nas nie było dotychczas karane, wiec wyrok nie byłby jakoś uciążliwy.

Prychnąłem.

– Dobrze się przygotowałaś do tej małej wycieczki, czyż nie?

W odpowiedzi posłała mi szeroki uśmiech, który nadał jej wyraz dziewczynki. Aż trudno było w tej chwili uwierzyć, że oto oboje stoimy na progu dorosłości i dziećmi pozostaniemy jedynie dla swoich rodziców i we własnym wnętrzu.

– Prowadź – rzuciłem i nadal kroczyłem za nią.

Nie miałem pojęcia, gdzie może być zlokalizowany rzeczony krzak, ale Mel dokładnie wiedziała, gdzie iść. Podążyłem w ślad za nią, naiwnie wierząc, że nikt nas nie przyłapie, nawet jeśli podepczemy ścieżki w ogrodzie czy pozostawimy jakieś ślady na przystrzyżonym trawniku.

Niepokój przyczaił się w tyle mojej głowy i oddychał cicho, czekał, by urosnąć w odpowiednim czasie i zamienić się w panikę, która przykuje mnie do podłoża. Starałem się nie myśleć o ewentualnych konsekwencjach takiego wtargnięcia, ale kłamałbym, gdybym teraz twierdził, że się nie boję i nie wolałbym uciekać niczym tchórz, którym to kazano mi nie być.

Przyjaciółka zniknęła mi nagle z oczu. Do tego stopnia zdołałem jakoś zatopić się w myślach, że nie zwróciłem uwagi, że  Mel skręciła za domem, zamiast iść nadal na tył podwórka, przeraziłem się, że może ktoś właśnie nas dostrzegł i wciągnął ją za sobą albo do środka budynku lub do jakieś szopy. Rozejrzałem się raptownie wokół siebie, by dostrzec ją kilkanaście metrów na lewo od siebie. Oddychając cicho z nagle odczuwanej ulgi, podszedłem do niej, prawie skradając się na palcach. Nie chciałem jej wystraszyć taką postawą, po prostu przyjąłem, że to zdoła nieco uchronić nas od nakrycia przez kogokolwiek. 

Dziewczyna stała przed krzakiem, który był prawie jej wzrostu i obsypany kwieciem. Musiałem przyznać, że robił wrażenie i pojąłem, dlaczego Mel mogła się nim aż tak zainteresować. Mówiła mi, że w okolicy, skąd pochodzi jej matka, jest park pełen rododendronów, wszelkich maści różaneczników, które swoim kwitnieniem co roku na jakieś trzy tygodnie przyciągają wiele osób chcących zobaczyć ten mały pokaz natury. Sama widziała to kilkukrotnie i uważała to za jeden z najlepszych widoków, jakich doświadczyła w swoim życiu. 

Teraz też stała jak zauroczona, gdy przystanąłem obok niej. Nie odezwała się, póki nie byłem obok. A gdy to zrobiłem, i tak odezwała się szeptem, jakby nie chciała zepsuć tej chwili jakimiś okrzykami, choć pewnie jej dusza to prawie śpiewała, widząc coś takiego. 

Piękne – powiedziała z zachwytem w głosie i uniosła rękę, by dotknąć krzaka, a ja spojrzałem na nią i obserwowałem, co takiego zrobi.

Powiedziała mi po drodze pod ten dom, że nie zamierza nic urywać, by sobie wziąć, może nawet nie zrobi zdjęcia, by nikt nie odkrył go na jej telefonie – czyżby ktoś przeglądał regularnie jej galerię i dlatego się bała? Ale kto by to robił? Jej rodzice nie byli tacy nadopiekuńczy… – jedynie będzie patrzeć, póki ten widok na stałe nie odrysuje się w jej pamięci. 

Ja też bardzo chciałem zapamiętać to, co widzę w tej chwili – ją, taką zauroczoną, pozostającą zachwyconą, wręcz lśniącą.

Tak piękną.

Byłem niemalże pewien, że jeżeli tylko obróci się i spojrzy w moje oczy, będzie w stanie się w nich przejrzeć i dostrzeże, jakie uczucia do niej żywię, ale nie umiałem oderwać od niej wzroku. Dokładnie tak samo jak ona od dużych, różowych kwiatów. Do tego uśmiechała się tak łagodnie, że moje myśli poszybowały w zupełnie nieodpowiednim kierunku.

Ale nic nie mogłem na to poradzić. Nawet nie chciałem i się nie starałem.

Do tego nie pospieszałem jej. Jeżeli chciała patrzeć na ten krzak, obejrzeć go z każdej strony, przyjrzeć się każdemu z kwiatów, jaki do tej pory na nim zakwitł, to nie było dla mnie problemu. Póki to przynosiło jej radość, mogłem sobie stać nieopodal jak ten kołek i z przyjemnością obserwować to, co w tej chwili podobało mi się najbardziej. 

– Myślisz, że mają podobne krzewy na terenie kampusu? – zapytała cicho, aż musiałem się nieco przysunąć, by usłyszeć ją wyraźnie. – I że będę mogła się im przyglądać, jak będą kwitnąć na wiosnę?

Do ukończenia szkoły średniej pozostały nam zaledwie trzy tygodnie. Ostatnie egzaminy i przestaniemy być seniorami, a zyskamy miano pierwszaków, którzy będą błądzić po korytarzach budynków uniwersytetu. Ku mojemu szczęściu udało mi się dostać na tę samą uczelnię co Mel. Ona określiła to z uśmiechem jak miły zbieg okoliczności, dla mnie było to spełnienie marzeń i najpiękniejszy efekt włożonej pracy. 

Ale tego nie musiała jeszcze wiedzieć.

– Podejrzewam, że jest jakiś teren zielony, na którym studenci mogą się rozłożyć z kocami i nieco odpocząć, może nawet jest i ogród z podobnymi różanecznikami. – Nie miałem serca rujnować jej nadziei, nawet tych najmniejszych. – A nie dało by rady hodować go na parapecie w pokoju? Każda odmiana musi być w ziemi?

– Z tego, co czytałam, to tak – oznajmiła, na moment przenosząc wzrok z kwiatów na moją twarz. – Poza tym w pokojach, według regulaminu, mogą być jedynie rośliny zielone, które nie osiągają więcej niż pół metra wysokości. Pozostanie mi przywieźć jakiegoś kaktusa, bym nie czuła się całkowicie pozbawiona natury.

Na usta pchała mi się myśl, że przecież trawniki, jak widzieliśmy na broszurach, są przed każdym z akademików, ale to mogło jej nie wystarczać. Dobrze, że mogliśmy jeszcze pojechać na wycieczkę zapoznawczą z kampusem, to pozwoli nam upewnić się w tym, co czeka nas na miejscu.

– Jak już będę dorosła – odezwała się, wyraźnie poważniejąc – z tytułem i oszczędnościami po pracy w jakieś korporacji, wrócę tutaj, wynajmę któryś z tych małych domków w zachodniej części miasteczka i będę miała tyle rododendronów i azalii, ile mi się tylko zamarzy.

Zaśmiałem się cicho z jej pomysłu.

– Zamierzasz tu wrócić? – zapytałem zaciekawiony.

– A to takie dziwnie? 

Jej błękitne oczy wpatrywały się we mnie intensywnie, jakby dziewczyna chciała wejrzeć do mojej duszy i przekonać się, czy naprawdę uważam jej pomysł za śmieszny.

Pokręciłem głową. Wcale tak nie sądziłem, raczej spodziewałem się po niej czegoś większego, jak kariera w międzynarodowej firmie i nazwisko pojawiające się co jakiś czas w branżowych gazetach, coś takiego, o czym mówiła, mogłaby robić moim zdaniem, będąc dopiero na emeryturze. Zaskoczyła mnie tym pomysłem, nie było co ukrywać.

– Myślałem, że będziesz chciała robić karierę w mieście, a tu przyjeżdżać od czasu do czasu.

Westchnęła ciężko, jakbym ja rozczarował, a moje serce zadrżało na ten dźwięk. 

Boże, moje reakcje były takie żałosne.

– A ja myślałam, ze choć trochę mnie znasz. Fakt, wyjeżdżam na studia, bo mam stypendium, ale za każdym razem, gdy na nieco dłużej lądowaliśmy w dużym mieście, czułam się bardzo obco. Wolę znajome regiony, gdzie jest dużo natury, znajomi, przyjaźni ludzie i praca, którą będę mogła wykonywać bez gonienia niczym szczury w jakimś wyścigu. Wiesz, niektórzy uważają, że praca od dziewiątej do piątej, a potem powrót do domu, porządki, zakupy, gotowanie i weekendowe wypady na piesze wycieczki to nic ekscytującego, ale dla mnie to spełnienie wszelkich oczekiwań. Właśnie tak widzę swoje dorosłe życie. 

– To brzmi tak… zwyczajnie – zauważyłem i przyjrzałem się kwiatom, które tak zachwyciły przyjaciółkę.

– Zgadza się. Ale właśnie prowadzenie takiego zwyczajnego i spokojnego życia jest moim planem na przyszłość. – Na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech. – I będę robić, co w mojej mocy, by go zrealizować. Nieważne, co inni sobie o tym pomyślą, ja chcę właśnie tego. 

Ponownie się na nią zapatrzyłem, a w głowie kołatała mi się myśl, że bardzo chciałbym być częścią jej zwyczajnego życia. Powinienem chyba określić, jakie działania podjąć, by tego dokonać. Na razie nie odrywałem od niej wzroku i chłonąłem tę chwilę, kiedy byliśmy tu razem.

Dzień przechodził już płynnie w wieczór, a zmrok sprawiał, że należało nieco rozjaśnić swoją przestrzeń w pomieszczeniach, co czynili sąsiedzi na posesjach obok. Także w domu za naszymi plecami, co mnie zaskoczyło i otrzeźwiło.

– O rany, ktoś jest w środku – wyszeptałem wyraźnie wystraszony, na co Mel jedynie cicho się roześmiała.

– Wiem o tym – odpowiedziała, po czym zerknęła w stronę budynku i uniosła rękę, by pomachać do osoby, która właśnie stanęła w oknie. – Tak jak oni wiedzą, że my tu jesteśmy. Zapytałam wcześniej, czy mogę przyjść obejrzeć ich rododendrona, zgodzili się pod warunkiem, że zrobię to, gdy tu będą. Wówczas nie byłoby mowy o żadnym włamaniu i inni sąsiedzi nie mieliby podstaw, by wzywać jakiekolwiek służby.

Umilkła po tym wyjaśnieniu, a ja patrzyłem na nią z szeroko otwartą buzią. Po prostu opadła mi szczęka, ręce zresztą też.

– To było jedynie przedstawienie? To zakradanie się tutaj? W takim razie… Po co było to przeskakiwanie przez płot, co? – Jęknąłem i kucnąłem, tak mnie przytłoczyło to wszystko. – Po co nam to było? Wiesz, jak się bałem, że ktoś nas złapie?

Mel roześmiała się i znalazła nisko nad trawnikiem jak ja, szukając mojego wzroku. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, gdy nasze spojrzenia się spotkały, a ja nie mogłem pozbyć się wrażenia, że choć przez nią prawie dostałem zawału, to przy nikim innym nie czułem się tak żywy jak przy niej. 

– Wybacz, chyba chciałam zaznać nieco ryzyka i adrenaliny – wyjaśniła. – Jesteś na mnie zły, że musiałeś przez to przejść?

Patrzyłem na nią, gdy była tak blisko mnie. Wystarczyło unieść rękę, by palcami dotknąć jej policzka, niewiele, by nachylić się do jej ust i, mając odwagę, zrobić coś, co od dawna mnie prześladowało i sprawiało, że umiałem marzyć. 

– Nigdy nie umiałbym być na ciebie zły – wyszeptałem, błądząc między jej oczami a ustami.

Musiała to dostrzec, a jednak nic nie zrobiła. Zebrałem się więc w sobie i pochyliłem nieco w jej stronę, byle tylko…

Ale nie dane mi było spełnić marzeń w tej chwili.

– Mel, jesteście tu jeszcze? – rozległo się za naszymi plecami, na co oboje się wyprostowaliśmy i od siebie odsunęliśmy.

Moja chwila minęła, a ja mogłem jedynie pluć sobie w brodę, że nie wykorzystałem jej do końca. Mogłem pomimo tego pytania przyciągnąć dziewczynę do siebie i po raz pierwszy utonąć w jej smaku.

Czułem, jak pali mnie twarz i uszy, gdy odwróciłem się w stronę zmierzającej do nas kobiety. Mel także na nią patrzyła.

– Dzień dobry, pani Greenleaf. Dziękuję serdecznie, że mogłam przyjrzeć się temu okazowi z bliska, jest olśniewający.

– Dziękuję, skarbie. I wiesz, że sobie tak rośnie bez żadnego wspomagania? Chyba warunki mu tu całkiem służą. – Przeniosła wzrok na mnie. – Cześć, Robert. Miło mi, że wpadłeś razem z Mel.

– Dzień dobry pani – mruknąłem w odpowiedzi, gdy chciałem w tej chwili być daleko stąd. – Dziękuję i przepraszam, że nieco zadeptaliśmy trawnik.

Sąsiadka machnęła ręką.

– Tym się nie macie co martwić, moje dzieciaki robią to codziennie, więc dwie pary stóp więcej nie robią różnicy. Zostaniecie może, by napić się lemoniady? Właśnie moja córka zrobiła, bo planuje zacząć sprzedawać ją przed domem przed wakacjami, by uzbierać fundusze na nowy laptop, potrzebuje testerów smaku. Piszecie się? 

Spojrzałem na Mel, ta na mnie i oboje się uśmiechnęliśmy. Odpowiedź mogła być tylko jedna.

– Tak!

Za gospodynią ruszyliśmy do domu, oczywiście przepuściłem przyjaciółkę w drzwiach i chciałem wierzyć, że kiedy mnie mijała, palce naszych dłoni spotkały się na ułamek sekundy. Na tyle samo wstrzymałem oddech, bojąc się, że tej wiosny już się przegrzałem i miewam przyjemne omamy.

Gdy tak patrzyłem na Mel, która ze śmiechem przysłuchiwała się temu, co do powiedzenia mają dzieci sąsiadki, widząc, jak czerpie radość z czegoś tak prostego, też tego chciałem. Spokojnej przyszłości, zwykłej, bo zwykłej, a przy tym dającej spełnienie.

To nie było wiele, jak się wydawało, a mogło być wszystkim. 


2 komentarze:

  1. Fajny test, choć przyznam ze na poczatku myślałam ze Mel i główny bohater to bliźnięta, a to przez wspomnienie ze sie urodziła dwie minuty później i obserwował ją juz w inkubatorze obok 🤣 ale jak wspomniałaś o przyjaciołach to zrozumiałam ze ich matki leżały w tym samym szpitalu i urodziły sie jednego dnia. Zabawna historia z tym rododendron i zakładaniem sie. Zupełnie rozumiem dlaczego Mel woli naturę niż duze miasta

    OdpowiedzUsuń
  2. O, znowu sie robi romantycznie w przyjacielskiej relacji! Chyba sama musze popisac cos takiego, bo jakos tak mnie to kupuje! Bardzo naturalne reakcje bogateriw, czuję te napięcie i drzenie serca Roberta. Ciekawe czy Mel odwzajemnia jego uczucia.
    Rododendron zawsze był dla mnie zabawnym slowem. Teraz będzie tez romantycznym.
    Ten skraj doroslosci jest taki magiczny.
    A co do natury i miasta - zdecydowanie jestem team Mel.

    OdpowiedzUsuń