– 봄 –
Wiosna. Ta piękna wiosna, która u większości ludzi wzbudzała chęci do życia i działania.
Jakże ja jej nienawidziłem.
Choćby nawet nic nie pyliło, bym odczuwał objawy alergii, to i tak jej nie cierpiałem. Co niby było pięknego w rażących promieniach słońca, nieznośnym cieple i zielenieniu się świata? Mnie ta magia jakoś omijała. Dla mnie była to pora roku, kiedy jeszcze bardziej szukałem miejsc do zaszycia się, byle tylko nie mieć do czynienia z przedstawicielami mojego gatunku, którzy na siłę chcieliby uczynić mnie radosnym.
Przyszła po raz kolejny, rozgościła się na drzewach, na krzewach i w wielu sercach, a ja miałem jej już serdecznie dość. Nie podobało mi się, że ludzie zatrzymują się nagle na parkowych ścieżkach, by przyjrzeć się jakimś pączkom, przez co niemal na nich wpadałem. Ktoś inny za to na głos wychwalał matchę, na jaką znowu zrobił się szał, bo kolorem odpowiadała wiośnie. Szkoda, że nikt nie mówił, że smakuje gorzej od trawy, którą za dzieciaka pakowało się do ust podczas zabaw na podwórku.
Do tego ile par się nagle wokół pojawiało! Rozumiałem ich zwiększoną liczbę zimą, bo to cuffing season, dziewczyny chcą mieć żywych misiaków do przytulania się w mroźne wieczory, ale teraz? Już ptasi trel działał mi mocno na nerwy, a jeżeli przydarzyło mi się jeszcze widzieć te posyłane sobie maślane spojrzenia, całuski i czułe słówka, byłem o krok od wymiotów.
Wiosna była zła. Tragiczna. Dla mnie mogła nie istnieć, dokładnie jak lato i zima, jedynie jesień, ze swoim powolnym umieraniem świata, jako tako mi odpowiadała.
Tylko że nikt tego nie rozumiał, a ja musiałem znosić nagłe ożywienie wywołane wiosną, choć wolałbym zaszyć się w jakieś norze i z niej nie wychodzić.
Płonne było moje życzenie.
– Widziałeś to? – kobieta zapytała mnie rano, gdy zszedłem z piętra do kuchni w tej wąskiej szeregówce.
– Niby co takiego?
– Forsycję przed domem! Zakwitła piękniej niż rok temu! Wiosna już się u nas rozgościła, jakie to wspaniałe, czyż nie?
Nie umiałem odpowiedzieć, wolałem skupić się na łyku kawy, której kubek mi podała, i pozwolić ucałować się w policzek – na przywitanie i pożegnanie, bo zaraz potem wyszedłem do pracy. Nie rozumiałem, dlaczego kobieta aż tak skupiła się na jakimś krzewie, a nie zwróciła w ogóle uwagi, że niebo przysłonięte jest przez szare chmury i niechybnie tego dnia będzie lało. Świetny mi pierwszy dzień kalendarzowej wiosny, nie ma co.
W drodze do biura aura pokazała, na co ją stać. Prowadziłem samochód dość powoli, byle tylko uniknąć jakiegokolwiek niepożądanego zdarzenia, ale odnosiłem wrażenie, że poza mną mało kto przywiązuje wagę do pogody. Ludzie nie widzieli problemu w przechodzeniu mi tuż przed maską, kiedy stałem na skrzyżowaniu, czekając na możliwość skrętu. Nawet jakaś matka trzymająca za rękę kilkuletnie dziecko nie widziała problemu w przechodzeniu przez drogę w sposób niezgodny z przepisami. Czy przez myśl jej nie przeszło, co takiego może się zdarzyć przez jej lekceważący stosunek do panujących reguł?
Nie zwykłem używać nieprzyzwoitych słów, ale tego poranka jakoś dość sporo przekleństw pchało mi się na usta. Ledwie co je powstrzymałem, ale sprawiły, że do miejsca wykonywania zawodowych obowiązków dotarłem w mało co optymistycznym humorze.
Zgoła inaczej było z moimi współpracownikami. Im deszcz zdawał się w ogóle nie przeszkadzać. Uśmiechali się promiennie, z czerni i szarości ubrań przerzucili na beże i pastelowe odcienie, a mnie momentalnie od tego widoku zaczęły boleć oczy. Do tego któraś z koleżanek postawiła na swoim biurku wazon z tulipanami i nie było jak uchronić się od faktu – wiosna rozgościła się w ich duszach, a moje cierpienie dopiero zaczynało.
Dobrze, że nie miałem większego problemu ze skupieniem się na wykonywaniu obowiązków. Gdybym był bardziej podatny na wszelkiego rodzaju rozpraszacze, już przed lunchem myślami byłby gdzieś na jakieś łące pełnej kwitnących kwiatów. A tak robiłem swoje, jedynie od czasu do czasu łapiąc słowa kolegów o planach na weekend i to, gdzie mają odbyć się jakieś pierwsze wydarzenia plenerowe. Z tym też wiązała się wiosna – ludzie zaczynali wychodzić i spotykać się nie tylko w knajpach, ale tez w parkach czy w miejskiej przestrzeni przeznaczonej na jakieś wydarzenia. To kazało mi podejrzewać, że niedługo otrzymam wiadomość z propozycją, byśmy także i my gdzieś wyszli, a jak znałem siebie, to mimo cierpienia się zgodzę.
Wiosna sprawiała, że część społeczeństwa zachowywała się, jakby nagle utraciła odrobinę zdrowego rozsądku i robiła coś, czego by się po niej nie spodziewano. W moim przypadku na działania niezgodne z moim charakterem wpływ miała tylko jedna osoba. I doskonale wiedziała, jak wykorzystywać to, że jest moją słabością.
Jak to bywało w dni robocze, tak i w ten piątek, będący pierwszym dniem kalendarzowej wiosny, miałem odebrać ją z pracy. Spodziewałem się, że nie będzie chciała przebyć całej drogi od razu samochodem, że poprosi, bym zaparkował i przeszedł się z nią przynajmniej ze dwie ulice i zawrócił do pojazdu, nim udamy się do domu. I chociaż to było do przewidzenia i naruszało moją utartą, jeszcze z czasów kawalerskich – tych, gdy byłem singlem, bo mimo związku nie byliśmy małżeństwem – rutynę, to dla tej kobiety brałem pod uwagę nagminne odstępowanie od przyjętego zachowania.
– Będę czekał przed sklepem – przekazałem jej, gdy w porze lunchu do mnie zadzwoniła z pytaniem, czy coś już wreszcie zjadłem.
Pilnowała pór posiłków zdecydowanie bardziej ode mnie i kręciła mi dziurę w brzuchu, jeżeli zwlekałem z pierwszym posiłkiem do popołudnia. Uspokajał ją baton proteinowy zjedzony na moment przez zalogowaniem się do systemów i wykonywaniem obowiązków, choć wieczorami, serwując mi kolację, i tak mogłem się nieźle nasłuchać o tym, jak sobie szkodzę.
Nigdy nie byłbym w stanie powiedzieć jej, że czasami celowo wprowadzam ją w błąd i mówię, że pominąłem śniadanie, byle tylko posłuchać, jak z troską się na mnie złości. To może było masochistyczne, ale przed nią nie było nikogo, kto aż tak byłby zainteresowany mną, moim życiem i zdrowiem.
To dziwne, że wpadłem po uszy? Nie wydawało mi się.
– A będziemy mogli zajrzeć do kwiaciarni? – dopytała, nim się pożegnaliśmy.
– Oczywiście.
Nie było sensu protestować czy szukać wymówek, dla jej szczęścia gotowy byłem nawet pójść oglądać kwiatki czy nic niemówiące mi obrazy w galerii sztuki. Ona robiła przecież dla mnie to samo.
O umówionej porze czekałem już na nią, obserwowałem przez okno, jak zamyka swój mały butik z modą boho, uśmiechnąłem się na widok jej falowanych włosów opadających na plecy – miała kilka cienkich warkoczyków i koraliki na niektórych pasmach – i kolejny raz doszedłem do wniosku, że wiosna jest jej porą roku. I jakoś tak się złożyła, że skończyła ze mną.
Jakże nieprzewidywalne są nasze losy.
Choć mój nastrój od rana nie był wybitny, a później siadł zupełnie przez zbyt radosnych współpracowników i deszcz bębniący o parapety, to kobieta przynosiła ze sobą spokój i ciepło. Właśnie to poczułem, kiedy wpakowała się na miejsce pasażera i nachyliła, by pocałować mnie na powitanie.
– Jak ci minął dzień? – zapytałem, prowadząc i doskonale wiedząc, przed którą kwiaciarnią w mieście powinienem się zatrzymać.
Słuchałem, jak mi referowała, nie miałem nic przeciwko, gdy nagle zaczęła śpiewać wraz z wokalistą piosenkę, która leciała akurat w radio, nie wniosłem protestu, kiedy do tego zaczęła się lekko kołysać, jakby znalazła się na koncercie. Byłą uosobieniem wiosny i w taki sposób dawała temu wyraz.
Kwiaciarnia była jeszcze czynna przez godzinę, czego byłem świadomy. Wiedziałem też, że moja towarzyszka wykorzystana ten czas w pełni – dosłownie – i będzie zachwycała się wszystkim, co tylko napotka w lokalu. Niezależnie czy były to pojedyncze kwiaty, czy całe bukiety, a nawet drewniane skrzynki na kwiaty, które można by postawić na parapecie w mieszkaniu, wszystko to sprawiało, że jej oczy lśniły z podekscytowania, a ona sama rozkwitała, jakby znalazła się w miejscu, do którego najbardziej pasuje.
Gdyby to był świat fantastyki, pewnie władałaby naturą lub też we współpracy z nią tworzyłaby rzeczy, które w naszej rzeczywistości nie miały racji bytu.
– Dobry wieczór! – Jej okrzyk poniósł się po kwiaciarni, a pracownica uśmiechnęła do niej przyjaźnie, rozpoznając niemal od razu.
Jako że nie byłem zainteresowany wzięciem udziału w ich rozmowie, powoli przemierzałem sklep, przyglądając się temu, co oferowano klientom. Zatrzymałem się na nieco dłuższy moment przy wazonie pełnym goździków w herbacianym odcieniu, nawet pomyślałem o tym, by je kupić, ale szybko dopadła mnie refleksja, że przecież moja własna panna wiosna wybierze dla siebie to, czym akurat będzie chciała ozdobić nasze wnętrza. W którejś chwili zatrzymałem się przy witrynie i przez okno spojrzałem na zewnątrz. Deszcz nie ustawał, odnosiłem nawet wrażenie, że przybrał nieco na sile, sprawiając, że żaden człowiek nie myślał teraz o spacerze. Mnie on czekał, bo przecież nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie.
Jak dobrze, że w bagażniku miałem dwa parasole, to pozwoli mi jakoś wytrwać.
Ne dziwiąc mnie wcale, partnerka wychodziła z kwiaciarni z ładnie przystrojonym bukietem kwiatów, wśród których dojrzałem tulipany i lewkonie, innych nie rozpoznawałem. Ledwie znaleźliśmy się oboje na chodniku, a kobieta odwróciła się w moją stronę i zapytała:
– Możemy się nieco przejść?
Gdy ja szedłem po parasol – jeden powinien nam wystarczyć – partnerka już szła przed siebie, prawie podskakując. Co kilka kroków obracała się wokół własnej osi i wyglądała niczym wróżka. Żaden deszcz nie był jej straszny, gdy ja marzyłem o ciepłej herbacie i suchych skarpetach.
Co mi z tego, że na mijanych krzakach mogłem dojrzeć budzącą się zieleń liści i to jeszcze w półmroku wieczora, który dopiero zaczynał zapadać? Moje serce nie było podatne na takie widoki, przyjmowałem to jako coś, co się dzieje i tyle.
Ale ona miała do tego zupełnie inne podejście.
W tym roku pierwszego dnia kalendarzowej wiosny uśmiechała się szeroko, a gdy tańczyła tak przede mną wśród kropli, przekonywała mnie przy tym, że w deszczu kryją się szaleństwo i magia.
Patrzyłem na nią, dziwiąc się, że jest w stanie zrobić coś takiego. Fakt, o tej porze trawniki na tej ulicy były puste, wiec można je było deptać bez świadków i ich okrzyków pełnych przerażenia, ale nie przekonywało mnie to, by do niej dołączyć.
Nie chciałem się ugiąć, wolałem swoją suchość pod parasolem, ale kobieta dopadła do mnie i wtuliła się, mocząc mi ubranie.
– Jeden krótki taniec – poprosiła. – Tylko tyle. Dobrze?
Nie było gdzie odłożyć nam kwiatów, bo przy tej drodze nie postawiono żadnych ławek, toteż partnerka nadal trzymała je w dłoni, wolną trzymając na moim ramieniu, kiedy ja obejmowałem ją w talii. Ten taniec przypominał raczej kołysanie się z boku na bok, ale i tak wywoływał u niej radość.
– Jak ja kocham wiosnę! – zakrzyknęła zachwycona, a ja pochyliłem się, by ją pocałować.
Po prostu tak to wyglądało – kochałem kobietę, która kochała wiosnę. I właściwie tylko przez wzgląd na nią dawałem sobie radę z tą porą roku.
Jak za to wielbiam wiosnę ale jestem w stanie zrozumieć niechętnie do pory roku, bo przyznam że za upalnym latem nie przepadam. I też mogłabym bez problemu opisać co w nim nie lubię . Za to wiem również jak inna osoba potrafi zmienić nasz poglad na jakąkolwiek sprawę choćby porę roku. Tekst był bardzo przyjemny do czytania i wywołał uśmiech na mojej twarzy
OdpowiedzUsuńO matko ja rozumiem bardzo dobrze argument z alergią, odczulam sie na brzoze i mam se wydrapac oczy.
OdpowiedzUsuńZaprezentowalas tutaj ciekawy kontrast, podejscie kobiety i mezczyzny do wiosny jest zupelnie odmienne. Czytelnik moze rozwazac przez caly tekst za i przeciw wiosnie.
Jesli chodzi o piosenke, dostrzegam tu to light me up, w kontekscie kobiety, która rozswietla swemu - nie poznalismy go bardzo mocno, ale tak zakladam - ponuremu partnerowi.
Co mnie zastanowilo, to w pierwszych akapitach, gdy z perspektywy bohatera mamy dialog o forsycji i pada, ze kobieta zapytala, kobieta ucalowala go w policzek, wiem, ze celowo nie uzywasz imion lub moze nawet bohaterowie ich nie mają, jednak z perspektywy pierwszoosobowej wypada to niezbyt naturalnie. Najpierw myslalam, ze to jakas obca kobieta, skoro bohater nie nazywa jej w myślach po imieniu, lecz ten buziak temu przeczy, potem dowiadujemy sie, ze para ze soba mieszka, czyli musiala to byc jego partnerka. Ten brak imieinia rzuca sie w oczy z tej perspektywy. W sensie, gdy z kims mieszkam, zyje w zwiazku, raczej moje mysli formuluja sie, ze przykladowo Wiktor zapytal, Wiktor ucalowal, raczej o tak bliskiej osobie w tym kontekscie nie myslimy jednie per kobieta lub mężczyzna. To takie moje spostrzeżenie;)
Jestem ciekawa, czy kiedys jeszcze to uosobienie wiosny ujrzymy. Swoja droga jakiej to nabiera glebi w kotekscie personifikacji, jesli to związek Jesieni z Wiosną to byłoby coś innego ;)