Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

środa, 14 maja 2025

[191] [Czerwone, zielone, niebieskie] ne mariyo ~ Miachar

  – 네 말이요  –

Dawno już nie zbiegałam po schodach tak szybko, jak w tej chwili. Nie miałam szczególnego powodu do takiego ruchu, ale coś pchało mnie, by jak najszybciej wyjść z redakcji i zacząć spotkanie. Z tego, co David powiedział mi przez telefon, gdy zadzwonił w porze lunchu, miał dla nas nowe zlecenie, o którym chciał rozmawiać, i upewniał się, że kończę tak, jak mu podałam. Jakiś czas temu udostępniłam mu swój grafik, by wiedział, w jakie dni i w których godzinach przebywam w biurze i jestem mniej dostępna. Wychodziło na to, że respektował je i tylko sprawdzał, czy faktycznie w niczym mi nie przeszkodzi.

Trafiła mi się dodatkowa praca, która pod pewnymi względami mogła rywalizować z etatem.

Wypadłam z biurowca i dałam się oślepić słońcu. Poprawiłam torebkę na ramieniu i ruszyłam w stronę parkingu na tyłach. Jako że poznałam już samochód Kaveriego, nie miałam większego problemu, by wpakować mu się do środka po zapukaniu w szybkę. 

Siadając, słyszałam, jak z kimś rozmawia, spojrzał w moim kierunku i uniósł dłoń na powitanie, nie przestając mówić:

– To wcale nie będzie dla niej trudne. Nie, Ben, do niczego nie zmuszam. – Widziałam, jak walczy ze sobą, by nie westchnąć. – Nie, nie mogę powiedzieć, to prywatne zlecenie, poza tym Abigail… Nieważne. Skup się na swoich sprawach, okej? W kontakcie.

Czekałam, aż zakończy połączenie i albo powie mi, o co chodzi, albo nie. Nie byłam aż tak ciekawska ani na tyle z nim zaprzyjaźniona – w ogóle się przecież nie przyjaźniliśmy – by musiał mi się tłumaczyć.

Ale podejrzewałam, dlaczego David nie dokończył jednej ze swoich myśli. A przynajmniej podejrzewałam, że znam powód.

Patrzyłam na niego, zapięta pasami, bo to był dla mnie odruch, dzięki temu mógł też ruszyć niemal od razu. Ale mężczyzna wolał najpierw westchnąć, bo sądził, że przy mnie może i nie dam mu bury za takie zachowanie. W sumie to się nie mylił.

– Hej – przywitał się, zerkając na mnie. – Wybacz, ale Benjamin jest nadopiekuńczy i nadal próbuje dowiedzieć się, dlaczego zatrudniłem sobie kogoś do pomocy w agencji. A nie łatwo jest mu to wyjaśnić, bo…

– Bo nie widzi bóstw jak my i wziąłby cię za bajkopisarza albo kogoś z początkami choroby psychicznej? – weszłam mu w słowo, próbując przewidzieć dalszy ciąg jego wypowiedzi.

Sądząc po uśmieszku, jaki pojawił się w kąciku jego ust, nie pomyliłam się za bardzo.

Nawet mi nie mów*. To czasami irytująco trudne, że nie można powiedzieć innej osobie o tym, jak widzi się świat, by nie wyjść przy tym na wariata.

– Pocieszaj się tym, że teraz masz mnie i jest nas już dwójka, by widzieć czerwone, zielone i niebieskie dziwne byty – odpowiedziałam, patrząc przez szybę. – Ponoć „smutek innej osoby może zmniejszyć nasz”. Może z dzieleniem się losem z drugim człowiekiem, zwłaszcza gdy jest on taki sam, jest podobnie? Że lepiej się wtedy z nim mierzyć, gdy jest ktoś obok?

Właśnie włączyliśmy się do ruchu, więc nieco deprymowało mnie, że David, zamiast patrzeć na drogę, posłał mi długie spojrzenie. Odpowiedziałam na nie, a powietrze w samochodzie nagle stało się jakieś cięższe.

– Powinieneś patrzeć przed siebie – zauważyłam, na co Kaveri nie bardzo odpowiedział.

– Chcesz dzielić swój los z moim? – zapytał.

– A co, czeka mnie cos złego, więc powinnam odmówić dalszej współpracy?

Parsknął, po czym przeniósł wzrok na drogę i dobrze, bo niewiele brakowało, byśmy wjechali w tył auta przed nami. Ledwie powstrzymałam się od wyrzucenia z siebie przekleństwa, które pchało mi się w tej sekundzie na usta.

– To brzmi jak… – zaczął, ale nie dokończył swojej myśli.

– Jak co?

– Nie, nic.

Zupełnie nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale nie dopytywałam. To mogło nie być wcale istotne. A o szczegółach nowego zlecenia, do którego byłam potrzebna, mógł mi powiedzieć, kiedy dotrzemy już do gabinetu. Tam, przy moim biurku – wciąż było dla mnie dziwne, że choć pracowałam dla niego na zlecenie, stworzył dla mnie własny kat – mogłam poznać wszelkie detale i może nawet wypić z nim kawę. Jakoś potrzebowałam tego dnia więcej kofeiny niż zwykle, by móc funkcjonować.

Kaveri nie spieszył się ani na drodze, ani z rozmową. Ta cisza między nami, niezakłócana przez muzykę czy wiadomości z radiowej stacji, sprawiała, że czułam się nieco nieswojo. Znaliśmy się za krótko, bym czuła się w jego towarzystwie całkowicie swobodnie. Byłam więc ostrożna, jeżeli chodzi o poruszane tematy, ale nie dało się ukryć, że połączyło nas widzenie bóstw, czego David najwidoczniej, sadząc z jego rozmowy z funkcjonariuszem Jillem, nigdy nie doświadczył. Mogłabym powiedzieć o tamtym starcze, który przed laty podzielił się ze mną wiedzą, nim skończył marnie nad brzegiem rzeki, zapomniany przez Boga i ludzi, ale nie wiedziałam, czy to już odpowiednia pora.

Lepiej było zaczekać, póki nie znajdziemy się w miejscu, gdzie nic rozpędzonego nie będzie stanowiło dla nas realnego zagrożenia. 

– Abigail. – Rey postanowił jednak przerwać ciszę i rzucił mi szybkie spojrzenie, gdy zajeżdżaliśmy na podziemny parking. – Chciałem zapytać, czy Ben się może z tobą kontaktował?

– Nie, dlaczego by miał? Poza tym nie ma mojego numeru. – Coś mi nie pasowało. – Chyba mu go nie podałeś, prawda?

Na razie, niewiele o nim wiedząc, mogłam podejrzewać, że gotów jest sprzedać mnie za kilka miłych słówek, ale to jeszcze nie nastąpiło, skoro powiedział:

– Nie, nie podałem, bo nie mam do tego prawa bez twojej wcześniejszej zgody. Sam też o niego nie prosił, ale sądząc po tym, że mnie o ciebie wypytuje, to myślałem, że jakoś mu się udało, po czym został wysłany na drzewo czy coś.

– Nie widzę powodu, by miał ze mną rozmawiać. Jedynym tematem, który nas łączy, jesteś ty – zauważyłam.

Znowu na mnie spojrzał, by po kilku sekundach przenieść wzrok na drogę i znaleźć nam miejsce, gdzie pozostawimy samochód.

– Ach, no tak. Jestem „tym tutaj” – zacytował wyrażenie, jakim ja i Jill określiliśmy go podczas zapoznawania się. Tylko kiedy Kaveri to powiedział, w jego głosie dało się słyszeć urazę. – W każdym razie wypytuje mnie co rusz, czy muszę mieć pomocnika, nie podoba mu się zbytnio ten pomysł.

– A faktycznie potrzebujesz mieć? – dopytałam, bo to mnie jednak ciekawiło. – Wiesz, to obserwowanie tamtej prawniczki nie było wcale takie złe, ale przecież sam byłbyś w stanie to zrobić, prawda?

– Tak, jednak nie daję rady być w dwóch miejscach jednocześnie. A właśnie w tamtej porze byłem u innego klienta, więc sama rozumiesz.

– Nic więcej nie powiesz?

– Na razie nie, poczekaj, aż będziemy u siebie.

Nie powiedziałam więc nic więcej, a pozwoliłam sobie oprzeć głowę o szybę i przepływać spokojnie różnym myślom. Nie rozumiałam, dlaczego David posłał mi takie, a nie inne spojrzenie, gdy wspomniałam o dzieleniu losu, nie wiedziałam, co chciał wtedy powiedzieć, ale wydawało mi się, że już kiedyś natrafiłam na podobny wzrok. Nie umiałam tylko przypomnieć sobie u kogo i w jakich okolicznościach. I – co mogło mnie zaniepokoić – przeczucie mówiło mi, że będę wspominać jego spojrzenie w momentach trudności lub zawahania. Bo chyba widziałam w nim chęć wsparcia. O ile jeszcze umiałam intepretować, co ktoś mógł przekazać za pomocą oczu.

Silnik auta zgasł, a wyjście z pojazdu nie było takie do końca zwykłe, bo David praktycznie zerwał się, obiegł samochód, by otworzyć mi drzwi, co wzbudziło moje podejrzenia – nie byłam przyzwyczajona do podobnych gestów, bo jakoś nie pozwalałam zbliżać się do siebie na tyle, by ktoś chciał mnie nimi obdarzać – ale nadal się nie odzywałam. 

W windzie także milczeliśmy, jakby na razie nie było czego poruszać, ale wystarczyło, że zamknęły się za nami drzwi gabinetu – tym razem na korytarzach wieżowca nie pachniało niczym podejrzanym, wiec problem ten najwidoczniej udało się rozwiązać – by David westchnął ciężko i zbliżył do tablicy ustawionej między naszymi biurkami, by zacząć mnie wtajemniczać.

– Choć Ben twierdzi, że wciąganie cię w moje sprawy może skończyć się dla kogoś źle, to ja nie zamierzam jeszcze kończyć współpracy, wiec pozwól mi powiedzieć ci, co teraz dostaliśmy. Tamtego popołudnia, kiedy obserwowałaś w kawiarni prawniczkę, ja rozmawiałam jednym z lokalnych biznesmenów, który dla ciebie pozostanie anonimowy ze względów bezpieczeństwa, o jego podejrzeniach względem możliwego zamachu na jego życie.

Zabrzmiało to jak ze scenariusza filmu sensacyjnego, ale nie było niczym bardzo zaskakującym. Przy widzeniu bóstw o różnych barwach i skłonnościach przez trzydzieści lat niewiele chyba pozostało rzeczy, które mogłyby porządnie wbić mnie w siedzenie czy pozostawić bez słowa.

– Naprawdę coś może mu grozić? Ma wielu wrogów? Jakie ma bóstwo?

Jak dwa pierwsze pytania brzmiały normalnie, tak jak podczas przesłuchań w serialach kryminalnych, tak trzecie z nich mogło zaskoczyć i zaniepokoić kogoś, kto nie wiedziałby o „zdolności” mojej i Davida. Jemu chyba podobało się, o co zapytałam, bo na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. Rozumiałam, czemu może czuć się lepiej, sama po naprawdę długim czasie mogłam w końcu bardziej być sobą.

– Jest zielone z czerwonymi przebarwieniami, jakby samo nie wiedziało, co będzie dla niego lepsze. To młode bóstwo, jak można po tym wnioskować, dopiero z czasem wybierze, jakie chce w pełni być.

Zaskoczona tą informacją uniosłam jedną brew.

– Umiesz ocenić wiek bóstw? Skąd wiesz, że mogą wybrać kolor i tym samym swój charakter? – Coś we mnie teraz uderzyło. – Jak zaawansowane są twoje badania nad bóstwami?

David parsknął śmiechem, jakby rozbawiło go, że z tematu nowego klienta przeszłam niespodziewanie szybko na bóstwa, ale powinien mnie zrozumieć – to, że oboje je widzieliśmy, to był wspólny mianownik, ale do tej pory nie rozmawialiśmy o tym, jaką mamy wiedzę na ich temat. A to przecież mogło dać nam naprawdę wiele.

– Może jedno pytanie na raz, co? – zasugerował i podszedł do kącika kawowego uruchomić ekspres. Chyba dostrzegł, że z chęcią wypiję kawę, a ta w tym biurze smakowało mi nadzwyczaj dobrze. Nawet lepiej niż w kawiarniach, czego głośno nie chciałam jeszcze przyznawać. Nie mogłam zapominać, że w gruncie rzeczy nadal jesteśmy sobie obcy i lepiej mieć się na baczności. – Pokażę ci niedługo wszystkie notatki, jakie zgromadziłem do tej pory, ale najpierw skupmy się na kliencie.

– Okej, jeśli tak wolisz. 

Skinął mi głową, po czym bez pytania zaczął szykować kawę. Jakby za pewnik brał to, że poproszę o czarną. Cóż, nie pomyliłby się bardzo, ale czy mogłam nieco się z nim podrażnić i rzec, że wolałabym na przykład cappuccino? Nie, na to nie czułam się jeszcze dość swobodnie.

– Dziękuję – powiedziałam więc, kiedy postawił mi na biurku kubek z parującym napojem. Patrzyłam, czy dla siebie też cos szykuje, a kiedy i on miał naczynie w ręce, sięgnęłam do plecaka, by wyciągnąć z niego paczkę czekoladowych ciastek.

Oczy Kaveriego dziwnie pojaśniały.

– Masz dla mnie coś słodkiego?

– Kto powiedział, że tylko dla ciebie? – wstałam, by z małej komódki pod ekspresem wyciągnąć talerzyk na te cuda. – Podzielimy się, bo jakoś potrzebuję dzisiaj nieco więcej cukru i kofeiny.

– W pracy wszystko w porządku?

– W której?

Nie sądziłam, że mogę tak szybko rzucać sarkazmem w czyjeś obecności, ale przy Davidzie wychodziło mi to łatwo i na tyle naturalnie, że nieco mnie to przerażało. Bo na dobrą sprawę przydarzało mi się to po raz pierwszy w życiu.

Do tego David albo zaczynał się uśmiechać, albo parskał śmiechem, jakby naprawdę bawiło go to, że się z nim w ten sposób droczę. Jakby trafiało to także w jego poczucie humoru.

– Liczę, że w tej, którą ci zaproponowałem, masz się dobrze, pytam o redakcję.

– W porządku, tylko muszę napisać nieco więcej, niż początkowo zakładałam. Nie masz się czym przejmować, naprawdę.

Coś w jego spojrzeniu nadal było czujne, ale nie dopytywał, zamiast tego sięgnął po ciastko, ugryzł je w pewnym zamyśleniu, po czym spojrzał na tablicę. Poniosłam wzrok w tym samym kierunku.

– Trudno jest mi oszacować, jak wielu wrogów przez lata działalności sobie stworzył, ale jest ich przynajmniej kilku. A przynajmniej kilku znalazłem, śledząc jego życie i wszystkie wydarzenia, w jakich brał udział.

Na razie milczałam, słuchając go i pijąc kawę. Miałam też otwarty przed sobą notes, by robić notatki. Prawie poczułam się jak na detektywa przystało, choć nie miałam ku temu żadnych kwalifikacji.

– Do tej pory trzykrotnie na przestrzeni kilku dekad otrzymał pogróżki i jawne groźby śmierci, ale sprawy te były zgłaszane na policję i w pewien sposób kończone albo ugodą, albo wyrokiem sądu. Zdaje się, że klient jest kimś, kto dobrze zna prawo i umie zarządzać swoim majątkiem tak, by nic mu nie groziło.

– A czy wśród tych wrogów jest ktoś, kto najbardziej wzbudza twoje podejrzenia? – zapytałam, nie chcąc pozostać zupełnie bierna.

Rey uśmiechnął się i skinął mi głowa.

– Jest jedna osoba, która już wcześniej próbowała zniszczyć klientowi reputację, ale na razie nie mam twardego dowodu na to, że mógłby chcieć w tej chwili jego śmierci.

– Czy kiedyś poznam ich dane?

Wcześniej powiedział, że trzyma je w tajemnicy, ale czy po zakończeniu sprawy też mi ich nie zdradzi?

Mężczyzna zamyślił się na moment, nawet nieco zacisnął wargi, co kazało mi podejrzewać, że być może poruszyłam niezbyt wygodny temat. 

– Lepiej, żeby to nie nastąpiło, tak będzie bezpieczniej.

– Ale tylko dla mnie. Co z tobą?

David posłał mi zagadkowe spojrzenie.

– O mnie się nie martw, dam sobie radę.

Na usta pchało mi się powiedzenie mu, że ja też mogę mieć w sobie dość siły, by zmierzyć się z niebezpieczeństwem, nie jestem dzieckiem, które trzeba pilnować, ale że sporo już sarkazmu posłałam w jego stronę tego popołudnia – a ile się widzieliśmy, na razie mniej niż godzinę? – ugryzłam się w język i dopiłam kawę.

– Jeszcze jedną?

– Poproszę.

Gdy ekspres ponownie poszedł w ruch, ja wzięłam się za skonsumowanie dwóch ciasteczek. Przez głowę przemknęło mi, że czeka nas dość poważna praca nad tym zleceniem, ale w tej chwili, w tym gabinecie i w towarzystwie tego mężczyzny czułam się dostrzeżona i nie taka samotna, jak przez większą część swojego życia. To nadal budziło we mnie uczucie niepokoju, bo jak mogłam tak szybko poczuć się na tyle dobrze przy kimś zupełnie obcym, kto do tego wcześniej mnie prześledził niczym stalker, bo tym się zajmował? A jednocześnie byłam spragniona tego niczym po długim przebywaniu na pustyni.

Naiwne z mojej strony? Być może. Skłonne zabić? Tego jeszcze nie wiedziałam, czas przyniósłby odpowiedź, gdybym tylko zaczekała. 

Rey postawił przede mną kubek i uśmiechnął się, po czym bez zwłoki przeszedł do wprowadzenia mnie w kolejne informacje, dawkując je i ukrywając to, co jego zdaniem nie powinno do mnie dotrzeć, byśmy niczym większym nie ryzykowali. Sprawa z mojego punktu widzenia zamykała się w tym, co już wcześniej zrobiłam – odpowiedniego dnia o konkretnej porze będę obserwować wskazaną mi przez Kaveriego postać. Schemat podobny do mojego pierwszego razu, więc powinnam sobie poradzić.

Zmarszczyłam czoło, gdy zapisał datę i miejsce na tablicy.

– Czy w tym samym czasie ty zajmiesz się czymś poważniejszym i bardziej ryzykownym?

– Zgadza się.

– Dlaczego?

David westchnął cicho, po czym podszedł i przysiadł na moim biurku, zerkając to na tablicę, to na mnie.

– Nie ze względu na to, że brak ci umiejętności, Abigail, bo dzięki widzeniu bóstw jesteś lepsza od zwykłych ludzi. Chodzi raczej o kwestie doświadczenia. Nie jestem jeszcze do końca pewien, jak reagujesz na dane bóstwo danego człowieka, kiedy wokół jest więcej ludzi, z tego względu są zajęcia, których wolę podejmować się sam. Ale jeśli będziesz chciała, w przyszłości mogę udzielić ci kilku wskazówek i dać nieco większe zadanie.

Sądziłam, że wymiga się troską i tym, że jestem tylko pomocnicą na zlecenie, nieco spodobało mi się, że widzi we mnie kogoś z potencjałem. 

– Dobrze. – Nie miałam co protestować czy się kłócić, w tej kwestii byłam skłonna bez problemu mu zawierzyć. Choć ręki uciąć bym sobie za niego nie dała. – Rozumiem, że tak jak poprzednio dostanę zwrot za bilety?

– Naturalnie. Jeszcze muszę przemyśleć pewne detale, wiec koło weekendu będę cię tu znowu potrzebował. Czy będzie z tym problem?

Do tej pory pozwoliłam mu jedynie poznać mój grafik w dni robocze, soboty i niedziele miałam dla siebie, więc wykorzystywałam je, by mieć jak najmniej do czynienia z innymi ludźmi i tym samym z ich bóstwami. Nie bardzo chciałam to zmieniać, ale teraz czułam się w obowiązku być nieco bardziej elastyczna względem zlecenia, które mnie czeka.

– Jeżeli to nie będzie z samego rana, to najmniejszego.

Na twarzy mężczyzny pojawił się nikły uśmiech.

– Chyba nie chcę wiedzieć, co robisz w weekendy z samego rana.

– Wychodzę oglądać wschód słońca, nic nieprzyzwoitego – odparłam, by nie wyobrażał sobie nie wiadomo czego. 

– Och. W porządku.

Nim dopiłam drugi kubek kawy, byliśmy wstępnie umówieni na najbliższą sobotę na krótkie spotkanie w biurze, do tego czasu raczej nie byłabym potrzebna. Ciastka zniknęły w całości, a ja żałowałam, że wrzuciłam w siebie ich aż tyle, bo miałam aż za słodko na języku. David za to wyglądał na całkowicie ukontentowanego tym, jak minęło nam to popołudnie.

– To na razie będzie tyle – oznajmił, kiedy za drzwiami gabinetu dało się słyszeć maszynę sprzątającą. – Odwiozę cię.

– Nie trzeba – zaprotestowałam szybko, wstając z miejsca. – Widzę przecież, że na biurku czekają na ciebie jakieś koperty, pewnie powinieneś się tym zająć. Poradzę sobie. Dziękuję za dzisiaj.

Patrzył na mnie uważnie.

– Też dziękuję, ale będę czuł się lepiej, jeżeli cię odwiozę. 

To nie było konieczne.

– Nie trzeba – powtórzyłam. – Zajmij się tym, co jest teraz ważne, dam radę dotrzeć sama. Autobusy wciąż kursują, zapomniałeś?

Nie wyglądał na przekonanego, a jednocześnie wiedział, że nie ma dość dobrych argumentów, by zmusić mnie do skorzystania z jego propozycji.

– Kiedy indziej z chęcią – powiedziałam, by nieco go udobruchać. – Może właśnie w sobotę? Możemy wtedy pójść też coś zjeść, gdybyś chciał.

Skąd mi ten pomysł przyszedł do głowy?! Przecież byliśmy współpracownikami i dopiero co poznanymi znajomymi, dlaczego miałabym zapraszać go na wspólny posiłek?

Kaveriego nie nawiedziły podobne pytania, uśmiechnął się tylko szeroko i przytaknął.

– Jasne, brzmi dobrze. To przynajmniej dzisiaj odprowadzę cię do głównych drzwi, okej?

Ta propozycja nie brzmiała źle ani nie niosła ze sobą żadnych domysłów i nadinterpretacji. Pożegnaliśmy się właściwie dość szybko, a ja byłam wdzięczna wieczornemu już wiatrowi za istnienie, bo pomógł mi nieco ochłonąć, owiewając dziwnie ciepłe policzki.

Myślałam, że ten dzień skończy się bez żadnych innych niespodzianek, ale powinnam mieć raczej na uwadze, że niezbadane są losy ludzi, a zaskoczyć może wiele rzeczy. Na mnie czekała jedna niespodzianka, kiedy po szybkim prysznicu chciałam sobie zaparzyć melisę – wtedy rozległ się mój telefon mówiący o przychodzącej wiadomości.

Jako że na żadną nie czekałam, z ciekawości zajrzałam i momentalnie poczułam, jak po plecach przebiegają mi nieprzyjemne ciarki.

„Cześć, z tej strony Benjamin Jill”, brzmiała wiadomość. „Nie chcę się narzucać, ale powinnaś wiedzieć co nieco o Davidzie. Czy możemy się spotkać”?

Dlaczego policjant miałby do mnie pisać? Rey pytał, czy może Jill się kontaktował, ale powiedział, że nie dał mu mojego numeru. Jak więc funkcjonariusz go poznał? Do tej pory nie brałam udziału w żadnym zdarzeniu, po którym pozostawiłabym swoje dane.

Poza bycie świadkiem tamtego samobójczego wtargnięcia na ulicę.

– Cholera jasna – mruknęłam do siebie i osunęłam się po ścianie na podłodze.

Czego takiego miałabym się dowiedzieć o swoim pracodawcy? Czy było w nim coś więcej niż widzenie bóstwo, coś, przez co był niebezpieczną osobą? Do tej pory, przebywając w jego towarzystwie zaledwie parę godzin, nie zauważyłam nic podejrzanego. O co więc mogło chodzić?

Sama już nie wiedziałam, co myśleć, miałam porządny mętlik w głowie. Powinnam liczyć, że przy Davidzie nie stanie mi się żadna krzywda, czy może raczej nastawiać się na to, że coś mi grozi?

Tej nocy nie umiałam spać, dręczona koszmarem, w którym Kaveri z tym samym łagodnym spojrzeniem, jakie posłał mi w samochodzie, gonił mnie, a w jednej z dłoni trzymał nóż z zakrwawionym ostrzem. 


_______________________

*właściwie to „ne mariyo” można przetłumaczyć też jako „tak, to prawda”, ale że wzięłam to wyrażenie z konkretnej sceny (odcinek szósty serialu „Resident Playbook” na Netfliksie), zachowałam tłumaczenie, jakie przewinęło się na ekranie. A wspomnianą scenę polecam, jeśli ktoś chce się pośmiać. Oh Yi Young i Ku Do Won to mój obecny serialowy parring.


1 komentarz:

  1. Oy, zaczyna sie robic jeszcze ciekawiej! Tego sie nie spodziewalam, ani ze Ben bedzie probowal sie kontaktowac z Abi, ani ze w takim kontekscie! Mam nadzieję, ze szybko poznamy ciag dalszy, bo bedzie mnie zżerać ciekawosc, coz on to chce na Kaveriego naopowiadac.
    No i dostrzegam to napiecie, lekkie, na razie, miedzy Davidem a Abi. Ubawilam sie na scenie o wiazaniu losow ;D Mysli Kaveriego popedzily w rejony, z ktorych sie szybko wycofał, lecz czy na dlugo? Tym bardziej ciekawi mnie, co do powiedzenia ma Ben i juz pracuje nad teoriami;D

    OdpowiedzUsuń