Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

poniedziałek, 6 października 2025

[198] (spin-off) YAKUZA PIRATE: Blood ran through my veins ~ Wilczy

 Łypiesz na mnie złowrogo i coś mi się nie zgadza. Nie żebym nie znała tego twojego spojrzenia, nie wiedziała, co oznacza, ale tak dawno już nie patrzyłeś na mnie w ten sposób… Myślałam… Byłam pewna… Że mamy to za sobą. Że mi ufasz i już nigdy nie spojrzysz na mnie z tym wściekłym błyskiem w oku.  

Przecież nic nie zrobiłam. Nie masz powodu się wściekać.  

Dlaczego nigdy mnie nie słuchasz, Shire-chan? 

Podchodzisz do mnie powoli, zbyt wolno. Nonszalancja w każdym kroku, ręce w kieszeniach, patrzysz spode łba. Powinnam się bać i robię to. Strach otula moje ciało, szczelnie, jak kaftan niebezpieczeństwa. Nie mogę oderwać oczu od twojej twarzy. Pozornie spokojnej, ale znam cię już tak dobrze... Wiem. Widzę, jak nadymają się twoje nozdrza, jak spięte są mięśnie szczęki, gdy zaciskasz zęby.  

Jesteś wkurwiony. Na mnie. Znowu. 

To nie moja wina, nie wiem nawet… 

Uciszasz mnie krótkim: „Shhhh!”, przykładając palec do ust. Jesteś już blisko, zatrzymujesz się tuż przede mną, patrzysz z góry. Dzieli nas zaledwie kilka centymetrów. Włosy sypią się na twoją twarz w czarnych, ciężkich strąkach. Napięcie miesza mi w głowie. Twoje spojrzenie jest ostre jak nóż. Przełykam nerwowo ślinę, gdy wyciągasz jedną rękę z kieszeni. Twoje palce wpinają się po mojej ręce, muskają obojczyk, bierzesz w dłoń moją twarz, by zaraz potem chwycić mnie za gardło. Nie uciekam. Nie uciekałabym, nawet gdybym mogła się poruszyć. Po co. Już się nauczyłam, że przed tobą nie da się ukryć. 

– Zobacz, co narobiłaś! – krzyczysz, maleńkie kropelki śliny bryzgają na moją twarz. Dopiero teraz ostrzegam, że twoje włosy pozlepiane są krwią. Że pokrywa cały bok szyi i… wypływa z roztrzaskanej czaszki. – Zobacz! Zobacz!  

Twoje palce ześlizgują się z mojej szyi, niemal czarne od gęstej posoki. Śmiejesz się opętańczo, wciskając ręce w kieszenie, odchylasz głowę, krew kapie gęstymi kroplami. 

– Nie szukaj mnie. – Nagle przestajesz się śmiać, patrzysz na mnie z powagą, nachylając się do mnie; czuję metaliczny, mdlący zapach krwi. – Nie szukaj mnie, Shire. – Pociągasz nosem, w twoim oku pęcznieje obłęd. – Rozumiesz, kurwa?! Nie szukaj! 

Szukaj! Szukaj! Szukaj!” powtarza upiorne echo, a ja kulę się ze strachu, gdy otaczają mnie wilki, hieny i dzikie, wściekłe psy. 

 

Hashire budzi się zlana potem, serce tłucze w piersi, jakby przebiegła prędko spory dystans. Za oknami wciąż jest ciemno, zegar pokazuje czwartą nad ranem, gdy zsuwa nogi z łóżka, opiera łokcie o kolana i zanurza twarz w dłoniach, próbując wyrównać oddech. 

 

In the mornin' blood ran through my veins 
Comatosed, Holy Ghost again and again 

 

Potrzebuje chwili, by dojść do siebie, zrozumieć, że to był tylko sen. Koszmar. Majima był tak rzeczywisty, jakby naprawdę stał tuż obok. Nawet pachniał jak on, drogimi perfumami i śmiertelnym zagrożeniem. Co to było, ten sen? Wizja? Ostrzeżenie? Hashire miała otwarty umysł, ale nie była przesadnie przesądna, a jednak teraz przechodziły ją dreszcze, a plątanina emocji wyzwala gorące łzy. 

– Pierdolony yakuza. – Ukrywa twarz w dłoniach i pozwala sobie na długo wstrzymywany płacz, który wstrząsa jej ramionami. – J-jest źle, jak jest i j-jeszcze gorzej, jak cię nie ma. 

Za oknem zaczyna padać deszcz, tłumiąc odgłosy cichej rozpaczy. 

 

*** 

 

Dzwonek telefonu wybudza go ze snu dopiero po kilku sygnałach. Unosi się na łokciach, tocząc nieprzytomnym spojrzeniem po wciąż pogrążonym w mroku pomieszczeniu. Potrzebuje chwili, żeby przypomnieć sobie, gdzie się znajduje: w pokoju taniego hostelu, który wynajął w drodze do Osaki. Podnosi się, żeby sięgnąć po leżącą na stoliku komórkę, ściąga brwi, widząc kto dzwoni i odbiera połączenie w ostatniej chwili. 

Hashire? 

Taiga. W słuchawce słychać pociąganie nosem. Jesteś jeszcze w Tokio? 

– Nie, już nie. Czy coś się stało? – Taiga nabiera złych przeczuć. – Brzmisz jakoś dziwnie, dzwonisz o tej porze... Która właściwie godzina? 

Odpowiada mu szum, gdy Hashire wzdycha niecierpliwie. 

Bardzo późno albo bardzo wcześnie, zależy jak na to spojrzeć. Dobra pora, żeby ruszyć tyłek, jeśli dalej zamierzasz szukać tego sukinsyna. 

Taiga milknie, jest jeszcze zbyt zaspany, żeby od razu dotarło do niego, co oznaczają te słowa. Jest też opcja, że wciąż nie do końca wytrzeźwiał po tych kilku piwach, które wypił przed snem. 

And the night, yeah, pullin' up my head 
On your back, Cadillac, drinkin' till' I'm dead 

 

– Wiesz co, jednak wolałbym się najpierw wyspać, bo... 

Westchnięcie. 

Gdzie jesteś? 

– Hotel na obrzeżach Osaki. 

Wyślij mi adres i czekaj tam na mnie. Dobranoc. 

– Adres? Zaczekaj! Po co ci... 

Połączenie zostaje przerwane, Taiga marszczy brwi, wciąż wpatrując się w ekran. Dlaczego Hashire zamierza tu przyjechać? Chyba nie tęskni za jego bratem aż tak bardzo, że myśli... myśli...  

Czyżby wysłał jej wczoraj sygnały, które mogła aż tak opatrznie zrozumieć?  

Taiga zaczyna coraz bardziej się stresować. Nerwowym krokiem zmierza do lustra, by sprawdzić, czy cokolwiek w rysach jego twarzy przypomina Majimę i dopiero, kiedy na siebie zerka, przypomina sobie, że przecież on i Goro nie są braćmi z jednej krwi, tylko stali się nimi na skutek uroczystej przysięgi, którą złożyli na służbie w yakuzie. 

Czemu więc Hashire szuka jego towarzystwa? 

Bo chyba... nie zmieniła zdania? 

Taiga uderza się otwartą dłonią w czoło. Była tak przekonująca, odmawiając wspólnych poszukiwań, że przez chwilę uwierzył, że prędzej zjawi się tu dla niego, niż przyzna, że brakuje jej męża. 

Ale nie, ona zrywa się o czwartej nad ranem dla Majimy. Dla niego zawiesi działalność, wpuści w życie harmider i po niego wybierze się razem z nim. Taiga uśmiecha się do siebie. Ciekawi go, czy brat docenia, na jaką kobietę trafił. 

Jak ślepej kurze ziarno, myśli, śmiejąc się z trafności tego powiedzonka. 

Ale zasłużył. Na trochę szczęścia w tym szaleństwie. Zasłużył. Tylko trzeba mu o tym przypomnieć.  Że już dość się w życiu narozrabiał. 

 

*** 

 

– Jesteś. Taiga otwiera drzwi, słysząc niecierpliwe pukanie. Jest już wyspany i w pełni ubrany. 

No jestem 

Hashire unosi brwi, ramiona, rozkłada opuszczone dłonie, jakby sama była zaskoczona swoją obecnością. Wymija Taigę w drzwiach i opada na łóżko z ciężkim westchnieniem, rzucając pod nogi w połowie zapakowaną torbę. 

– Co tak patrzysz. Rzuca Saejimie podejrzliwe spojrzenie.  

Mężczyzna chrząka, zamykając wreszcie drzwi. 

– Po prostu... Nie spodziewałem się ciebie. 

– Przecież zadzwoniłam, że przyjadę. 

– No tak, ale po prostu... Po tym wszystkim, co mówiłaś... Nie sądziłem, że jednak mi pomożesz. 

Hashire milczy, zaciska usta. 

– Nie traktuj tego jak pomoc – mówi wreszcie, opierając łokcie o kolana i zwieszając głowę. – Po prostu... Doszłam do wniosku, że skoro Majima żyje i jeszcze nie zżarł go żaden kraken to – unosi głowę, w jej oczach widać groźne błyski – znajdę go i sama zabiję.  

Taiga próbuje się zaśmiać, ale szybko daje sobie spokój, widząc poważny wyraz twarzy kobiety. 

Poczekaj, nie mówisz serio, co? Podejrzliwie marszczy brwi, dostrzegając, że Hashire bezwiednie poprawia coś przy pasku spodni. – Masz przy sobie broń? 

– Oczywiście, miałabym się wybrać na spotkanie z piratami nieuzbrojona? 

Saejima mruży podejrzliwie oczy. 

Po prostu – odzywa się wreszcie – obiecaj, że nie zastrzelisz go zaraz jak go zobaczysz. 

Hashire przewraca oczami, ale Saejima czeka, unosząc brew. 

– Obiecujęrzuca oschle. I za szybko, by uśpić czujność yakuzy. 

– Ani chwilę potem. 

– Obiecuję! 

– Ani... 

Kurwa, Taiga! Broń palna to nigdy nie była moja bajka! 

Saejima opuszcza głowę, zgadzając się krótkimi skinięciami, lecz zaraz potem podnosi na nią przenikliwy wzrok. 

– Obiecaj, że go nie zadźgasz. 

Możemy już sobie darować to… 

– Obiecaj! 

– … 

Hashire!  

– No dobra, kurwa! – Hashire wyrywa zza paska tanto w smukłej, zdobionej w kwiaty sakury pochwie i rzuca ze złością na podłogę. Saejima spokojnie podchodzi, żeby je podnieść, lecz jego wzrok nie traci na przenikliwości, gdy cierpliwie ściąga na siebie spojrzenie kobiety. 

– Czego jeszcze chcesz – syczy przez zęby. 

– Obiecaj, że go nie udusisz. 

No nie! Wiesz co, Taiga? Spierdalaj. Ty i ten twój jebany kyodai, obaj jesteście siebie warci! – Wstaje raptownie, zarzuca na ramię torbę i idzie do drzwi. – Znikam stąd. Sama go znajdę i urwę mu jaja – mruczy wściekle pod nosem, zaciskając dłoń na klamce. 

– Zaczekaj. 

– Co?! – Hashire podskakuje w miejscu ze złości, zaciska opuszczone pięści, aż bieleją kłykcie. – Co jeszcze mam obiecać?! Że z radości padnę na jego widok na kolana?! 

– Nie. Po prostu… Nie wiesz, gdzie szukać. – Taiga spokojnie mija ją w drzwiach.  

Kiedy wychodzą, przygląda się trzymanej w dłoni broni. Ostrożnie wysuwa tanto do połowy długości ostrza. 

– To bardzo dobre tantō – ocenia, pomrukując z aprobatą. 

– Wiem – odburkuje Hashire, niemal biegnąc u jego boku, by dotrzymać mu kroku. – Dostałam … od Majimy. 

Yhym. – Taiga wciąż przygląda się ostrzu, wyraźnie zamyślony. 

– Oddasz mi je? – próbuje Hashire, siląc się na milszy ton. 

Hm. – Taiga wsuwa tanto do pochwy, która zamyka się z cichym, przyjemnym klikiem. – Nie. 

– To się pierdol! – Hashire szybko wraca do swojego wściekłego tonu. – A jak mnie po drodze uprowadzą jakieś morskie świry, bo nie miałam się czym bronić, to przekaż swojemu bratu, żeby też się pierdolił! 

W takim razie będziesz musiała obiecać jeszcze jedno, Kyo-san. – Taiga zerka na nią z góry, a ona pierwszy raz dostrzega w brązowych oczach wesoły błysk. – Że jednak go nie wykastrujesz. Bo wtedy będzie ciężko z tym pierdoleniem. 

 

 

*** 

 

Zatrzymują się na skraju kei w porcie w Osace. 

– Jaki jest plan? – pyta Hashire. Oboje chronią dłonie w kieszeniach przed wiatrem, a na głowy zarzucili kaptury. Hashire szary, jak jej bluza, Saejima obszyty beżowym futrem, przyjemnie pasującym do kurtki koloru khaki. 

– Musimy dostać się na Hawaje – informuje ją, odchrząkując i ściągając brwi. Tam się zatrzymał. 

– OK… – zgadza się ostrożnie Hashire. – Jak się tam dostaniemy? Popłyniemy? 

– Nie, nie. Lot będzie znacznie szybszy. 

– No to po kiego diabła tu stoimy?! 

– Miałem nadzieję… – Saejima patrzy w dal, ściągając brwi. – Musiałem coś sprawdzić. – Kręci głową. – Nieważne. Chodźmy. – Kładzie dłoń na ramieniu kobiety, by ją zawrócić. – Za dwie godziny mamy samolot. 

 

*** 

 

Zatrzymują się na skraju kei w porcie w Honolulu. 

– I to był ten twój plan?! – Hashire wyrzuca przed siebie ręce wskazując na malującą się przed nimi zatokę. Pustą. 

– No… – Saejima drapie się po głowie z wyrazem skrajnej konsternacji na twarzy. – Kiedy ostatnio tu byłem, to tutaj cumował jego statek… 

Yhym, no i popatrz Hashire raptownie przekrzywia głowę i rozkłada ręce, przenosząc spojrzenie z Saejimy z powrotem na falującą wodę – jaka nieprawdopodobna sytuacja: statek odpłynął z portu!  

Wbija w Taigę płonące spojrzenie, biorąc się pod boki. 

– Myślałem… – zaczyna, ale nie kończy, pozwalając Hashire się nakręcić. 

No wziął, kurwa, i odpłynął! Z szalonym yakuzą na pokładzie! – Kobieta unosi w górę ręce i wybucha niewesołym śmiechem. – A on w ogóle to co, dalej jest Wściekłym Psem, czy teraz, kurwa, Morskim? 

Saejima mruczy pod nosem coś niezrozumiałego. 

– Nie dosłyszałam. 

– Każe nazywać się „kapitanem”. 

– No tak. – Hashire tylko kiwa głową, jakby było to do przewidzenia. – Do chuja, co ja wyprawiam. – Wplata palce we włosy, wodząc wzrokiem po linii horyzontu. – Jestem na cholernym Honokurwalulu, gotowa wsiąść na piracki statek. Chyba mnie pojebało. – Świeży błękit wody i zapach morskiej bryzy działa na nią uspakajająco. Napełnia ją świadomość, że los daje jej znak, żeby zawrócić z drogi obłędu. – Wracam do domu. 

– Nie, poczekaj. – Saejima chwyta ją za ramię. Hashire się nie wyrywa, jakby część jej wciąż czekała na logiczny, przekonujący argument, który pozwoli jej kontynuować to szaleństwo. – Bez ciebie to się nie uda. Tylko ty możesz sprowadzić go z powrotem. 

– Nie gadaj. – Hashire strząsa jego dłoń. – Nie byłam aż tak wyjątkowa. 

 

– Byłaś, do cholery – niecierpliwi się Taiga. – Tylko ciebie kochał! 

– A ciebie nie? Swojego kyodai? 

 Kazał mi spierdalać, gdy tak go nazwałem. 

– Aha, więc mam też tego doświadczyć, tak? 

– Nie. Wierzę, że… Zdołasz odświeżyć mu pamięć. 

– Z szacunku do samej siebie nie zapytam, w jaki sposób miałabym to zrobić – prycha wściekle Hashire. – Majima na to nie zasługuje! Na to, żebym w ogóle tu teraz stała i rozważała, czy… 

– Przepraszam bardzo – rozlega się głos za nimi i oboje odwracają się w stronę mężczyzny, który rozgląda się na boki i podchodzi do nich, kulejąc i podpierając się na kuli. – Nie chcę, żebyście pomyśleli, że podsłuchiwałem, ale… Mówiliście dość głośno, a ja… chyba wiem, kogo szukacie. I gdzie można go znaleźć. 

 

Och, diamond deeds 

 

Saejima i Hashire wymieniają spojrzenia, po czym skupiają wzrok na nieznajomym ubranym w czarny sztormiak z okrągłym, postawionym kołnierzem, który częściowo zasłania usta. Jest jeszcze młody, nie wygląda na więcej niż trzydzieści lat, lecz włosy ma całkiem białe, zaczesane do tyłu. Rysy twarzy wskazują na azjatyckie pochodzenie, co nieco zastanawia Hashire. Zwłaszcza, że ma dziwne wrażenie, jakby gdzieś już widziała tę twarz.  

Zeke – przedstawia się, wyciągając do nich rękę, którą oboje z lekkim wahaniem ściskają. – Szukacie Goromaru, prawda? 

– O matko, czego? – Hashire marszczy brwi. 

– Statku, który zwykle tu cumuje. I jego kapitana. Zdaję się, że słyszałem nazwisko „Majima”. 

– Pilnie musiałeś nas słuchać – zauważa Taiga, patrząc na niego z góry, podejrzliwie mrużąc oczy. 

– Och. Przepraszam. Naprawdę nie zamierzałem… – Zeke odwraca wzrok, krzywiąc się przy przenoszeniu ciężaru ciała na zdrowszą nogę. – Po prostu… Też go szukam i pomyślałem sobie, że przekażę wam to, czego już się dowiedziałem. 

Białowłosy wspiera się na kuli, zamierzając odejść, ale Taiga go powstrzymuje. 

– Wybacz – mówi, wyciągając rękę, jakby chciał złapać mężczyznę za ramię, ale powstrzymuje go cięty wzrok Hashire, która rzuca mu krótkie spojrzenie znad skrzyżowanych ramion i pyta: 

– Skąd znasz mojego… Majimę? 

Zeke odwraca się, uśmiechając nieśmiało. 

– Za dużo powiedziane, że się znamy… – zdradza, rzucając przelotne spojrzenie na twarz Hashire, po czym skupia spojrzenie na Taidze. – Nasze drogi się skrzyżowały i… mam dług, wobec tego człowieka. A ja zawsze spłacam długi. 

 

Minimal variety 

 

– Więc… Chyba rzeczywiście możesz nam pomóc, jeśli wiesz, gdzie on jest. 

Zeke przytakuje. 

– Obrał kurs na Madlantis. Zaledwie jeden dzień temu. Ja też wybieram się na tę… wyspę. Jeśli chcielibyście popłynąć ze mną, zapraszam. 

Hm. Jeśli dwie osoby więcej to nie kłopot… 

– Żaden – uśmiecha się Zeke. – Może dostarczając kapitanie Majimie dwójkę bliskich mu osób, choć częściowo spłacę swój dług. 

– A co to za dług? – Hashire łypie na białowłosego spode łba. 

Zeke popada w krótkie zamyślenie. 

– Spotkaliśmy się na morzu. Posłał na dno statek, na którym pływałem. Statek zarządzany przez zło w czystej postaci. Pewno nigdy bym się nie zdobył na to, by porzucić tamtą załogę, gdyby nie on. Ze strachu i… Nie byłem dość silny. A on rozprawił się z naszym kapitanem i…  – Spuszcza wzrok, zaciska usta, by po chwili podnieść na Hashire przenikliwe ciemne oczy. – To było… jak katharsis.  

Przez chwilę wyraz jego twarzy jest nieobecny, po czym reflektuje się i uśmiecha, lecz ten uśmiech nie budzi zaufania. Tak jak świeże blizny po oparzeniach.  

– Chodźcie za mną, cumuję niedaleko – zachęca, wskazując drugi koniec portu. 

Hashire zaciska dłonie, wbijając paznokcie w skórę, myśląc intensywnie, jak to rozegrać. 

 

I'll play until my fingers bleed 
 

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Jak do tej pory miałam sympatię do Shire, tak teraz ona jeszcze wzrasta. Że też jeden sen sprawił, że przemogla się, by ruszyć na poszukiwania męża. W ciekawym towarzystwie, czekam, co z tego wyniknie. Na razie podchodzę do Zeke 'a z dystansem.
    Za to dialog między Taigą i Hashire o tym, czego ta nie zrobi, jak spotka Majimę - wielbię:)
    Dzięki za dawkę tego świata.

    Pozdrawiam 😊

    OdpowiedzUsuń