Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 23 marca 2025

[188] Blind Faith: a jeśli dzieli nas od przepaści krok ~Miachar

  Deiji i Profesor dziękują za każdą wspólnie spędzoną chwilę <3


 Pierwsze uderzenie nie powaliło go na glebę, ale musiał wycofać się o kilka kroków. Zaraz potem atak nadszedł z drugiej strony, więc ukrył głowę za uniesionymi ramionami i gorączkowo myślał, co zrobić, by żadna broń nie wypaliła, nóż nie zatrzymał się w jego ciele, ale by przy tym samemu zadać choć jeden cios.

 A atak był w tej sytuacji konieczny, w przeciwnym razie naprawdę czeka go śmierć.

 Żałosne, prawda? Wreszcie zapragnął żyć pełną piersią – a przynajmniej na tyle, na ile pozwoli organizm po ciężkiej operacji i rehabilitacji, które niby miał od miesięcy za sobą, a nadal je odczuwał – i spełniać swoje marzenie, gdy śmierć dosłownie zaglądała mu w oczy, przyjmując postać tych dwóch szubrawców.

 Nie czas jednak był na żałowanie swoich decyzji i wszelką zwłokę, w jego myślach powinna jedynie tworzyć się strategia, jak walczyć, by wygrać i to przy jak najmniejszej liczbie odniesionych ranach. Poza dwoma włóczęgami, którzy mu pomagali w wybraniu miejsca, nikt nie wiedział, że Profesor tu jest. Kazał im się tu zjawić najwcześniej w południe, by posprzątali ciała, ale musiał zrobić wszystko, by jego własne się tu nie ostało. 

 Skupił się więc na kolejnym ciosie, który należało wykonać, by dać sobie przestrzeń do innych zagrań.

 Ale detektyw i były sędzia nie byli nowicjuszami, ich forma dawała o sobie znać w każdym kolejnym zadanym ataku. Choć Eideard starał się unikać jak najwięcej z nich, dla mężczyzn popchnięcie go do jednego z rogów magazynu to nie był żaden wielki problem. Gdyby ktoś oglądał z boku tę potyczkę, nie miałby wątpliwości, czyja szala przechyla się w tym momencie w kierunku zwycięstwa. 

 Nie należało jednak tak szybko osądzać całej sprawy. Przecież asa z rękawa nie wyrzuca się przy pierwszym rozdaniu, a czeka, obserwując przeciwnika i starając się odgadnąć jego strategię. A jeśli coś Profesor umiał, to znajdować kod w działaniach innych ludzi, także na polu walki. Mogło się wydawać, że jest słaby i uderza na oślep, on jednak starał się zmanipulować nieco swoich przeciwników. Było ich dwóch, więc naturalnie przyszło im myśleć, że dzięki takiej przewadze zwyciężą, nie brali aż tak pod uwagę możliwości pomyłki.

 Eideard musiał to wykorzystać, nim naprawdę odbiorą mu ostatni oddech. 

 – Naprawdę tak to będzie wyglądać? – zapytał w pewnym momencie, a obaj jego przeciwnicy na moment zaniechali ataku. – Totalna rozróba i demolka, bo któryś z nas musi polec, a żadne słowa nie padną?

 – Czego ty niby chcesz? – Detektyw nie był chętny do pogaduszek, nic dziwnego, niektóre typy lubią rozlewy krwi. – Jakieś spowiedzi? Nie powinieneś to pożegnać się ze swoją lubą, zanim tu przyszedłeś? A może się pożegnałeś i to tak, że nigdy o tym nie zapomni?

 Zarechotał, a dźwięk ten przyprawił Profesora o ból kości. Nazwanie go ohydnym byłoby sporym niedopatrzeniem, ale Eideard wiedział, że nie może skupiać się w tej chwili na własnych odczuciach. Jeżeli ci spuścili nieco gardę, musi wykorzystać tę okazję i pociągnąć za języki. Może nie dosłownie, choć miał na to wielką ochotę, ale by dowiedzieć się, dlaczego Stephanie Miller zginęła i czy to było konieczne, by zwrócić na siebie jego uwagę. 

 – Była dziwką – oznajmił bez ogródek były sędzia, a Profesora zadziwiło, z jak błahego powodu ktoś dopuścił się tak brutalnej zbrodni. 

 Choć na dobrą sprawę ludzie miewali naprawdę różne i dziwne motywy, by dopuszczać się popełniania przestępstw. Czasami nawet nieporozumienie i brak chęci, by poznać prawdę, sprawiały, że ktoś niespodziewanie żegnał się z tym światem i swoim życiem. 

 O swoich uczynkach nie myślał teraz w żadnych kategoriach, jego za każdym razem tłumaczyła natura psychopaty. Uczucie do Deiji było właściwie jedyną prawdziwie dobrą rzeczą w jego życiu, cała reszta składała się na mrok i zwątpienie.

 – I dlatego posłał ją pan do piachu.

 Sędzia patrzył na niego jak na debila, a detektyw roześmiał się. Ta dwójka jakoś się dobrała, choć czy poza motywem łapówkowym i wymiarem sprawiedliwości coś mogło łączyć takie dwie kanalie? To i tak było całkiem sporo. 

 – A tobie to się wydaje, że to jakiś film jest, co? Że ci źli mówią o swoim planie, po czym bohater daje sobie radę, choć jeszcze tydzień wcześniej nie umiał nawet wyprowadzić prawidłowego sierpowego? – Detektyw zaśmiał się w głos kolejny raz, a w dźwięku tym nie było zupełnie nic przyjemnego. – Daruj sobie, Eideard. Albo może opowiesz nam o tych zabójstwach, których sam się dopuściłeś? To tylko dzięki mnie jeszcze nie gnijesz w więzieniu.

 – Nie mam nic do powiedzenia – odparł tylko – poza tym, że ja wyjdę stąd o własnych siłach.

 – Och, naprawdę? A powinieneś, bacząc na to, czego się dopuściłeś – Detektyw jakoś w to wątpił, ale Profesor nie spuścił z tonu. – Na twoim miejscu aż tak bym nie wierzył w dalsze życie. Jesteś aż tak naiwny?

 – Sam się przekonasz.

 Przez ten czas, kiedy się ze sobą pojedynkowali, spróbował znaleźć wzór w tych atakach, by dojść do konkluzji, że mężczyźni wymieniają się w kolejnych ciosach, byle tylko nie pozwolić jemu na chwilę odpoczynku. Jego zmęczenie sprawi, że będzie reagował z opóźnieniem, a wtedy będą mogli go wykończyć. Tylko przeciwnicy nie przewidzieli, że mógł się do tego jakoś przygotować lub też zainstalować sobie w tym miejscu wsparcie.

 Dlatego też pozwolił sobie oberwać ze dwa kolejne razy, po czym – ku zaskoczeniu wrogów – wskoczył na stojącego nieco bliżej sędziego, nogami oplótł jego tors, zahaczając też nogą o szyję, po czym powalił przeciwnika. Wyglądało to jak podczas ustawionych spotkań wrestlingu, ale działo się naprawdę. Może nie wyszło to do końca tak sprawnie jak w czasach, gdy Profesor ćwiczył sztuki walki, ale trzeba było przyznać, że nadal ma w sobie to coś, co sprawia, że momentalnie czuje się do niego respekt.

 Cóż, mając do czynienia z psychopatą, należało stale odczuwać niepokój i niepohamowaną chęć ucieczki. detektyw i były sędzia chyba zignorowali tego dnia swoje odczucia, przez co jeden z nich właśnie miał spory problem z nabieraniem powietrza, a kompan nie garnął się do rzucenia na ratunek. 

 Eideard spojrzał na drugiego mężczyznę, chcąc ocenić, czy ten planuje kontynuować swoją pracę, a jego serce biło mocniej, zaś na języku pojawił się posmak czegoś, co określał jako własną przemianę w drapieżnika. Podobnie poczuł się tylko raz – gdy jedna jedyna z jego ofiar próbowała walczyć. Użył zbyt mało środka nasennego, przez co była świadoma, gdy rozpoczynał jej morderstwo. Starał się nie wracać za często do tego wspomnienia, ale ono nigdy go nie zostawiło. Nie miał może traumy, ale doświadczenie, którego nie mógł uznać za przyjemne. W przypadku innych zbrodni, które wychodziły mu zgodnie z planem, nie odczuwał tego posmaku, lecz zapamiętał go sobie, by rozpoznać, gdy wydarzy się w przyszłości.

 Właśnie tego poranka w tym opuszczonym magazynie na przedmieściach znowu go odczuł. Tylko teraz miał dwóch przeciwników – może i powalił Montgomery’ego i teraz go przyduszał – więc nadal musiał mieć się na baczności, bo detektyw mógł zaatakować zza jego pleców i w ogóle nie zwlekać z tym, by zabić. Może i narastała w nim chęć pokazania w pełni swojej natury, ale nie wybaczyłby sobie, gdyby pozostawił to miejsce w rzece posoki. 

 Przez moment myślał, by złożyć mężczyznom jakąś propozycję rozmowy, chwilowe zawieszenie broni, ale szybko dotarło do niego, że na takie czyny jest już nieco za późno. W jego stronę zmierzał bowiem kolejny cios, a przecież praktycznie leżał na sędzim, ciężko było zmienić w porę pozycję, by uniknąć tego ataku.

 A jednak do niego nie doszło. Usłyszał dźwięk, który nieodzownie kojarzył się z bronią palną, i zobaczył na własne oczy, jak detektyw – zaskoczony i z wybałuszonymi oczami – upada na posadzkę, a wokół jego ciała zaczyna gromadzić się wypływająca z rany krew.

 To zaskoczyło nie tylko jego, ale i przeciwnika, który zrzucił go z siebie, korzystając z chwili, kiedy Profesor zamarł, ale nawet Montgomery nie mógł liczyć na łaskę. Ledwie postąpił parę kroków, a sytuacja się powtórzyła.

Profesor nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Nie umiał się zorientować, skąd padł strzał, gdy po magazynie poniósł się kolejny i także dosięgnął celu. Zaskakujące, w jak krótkim czasie dwóch dorosłych, dobrze zbudowanych mężczyzn ścieliło swoimi ciałami posadzkę, a z ich ran wypływała świeża krew. Zapach ten wdarł się do nosa Profesora i nieco go ocudził. 

 To nie była jego sprawka. Nie miał przy sobie pistoletu czy glocka, jedynie schował pod swetrem nóż – miał też kamizelkę kuloodporną, gdyby to jego ktoś chciał postrzelić – a nawet po niego jeszcze nie sięgnął. Wychodziło jednak na to, że nie będzie wcale takiej potrzeby. Żaden z mężczyzn się nie poruszył, a ten, kto do nich strzelał, też jakoś się nie pokazywał.

 Eideard postanowił nie sprawdzać stanu swoich przeciwników – śmierć nie była wcale złym finałem, zwłaszcza ich – za to poszukać sprawcy tych postrzałów. Magazyn był duży, ale praktycznie pusty, a jeśli coś się w nim kryło, to przecież zrobił obchód, gdy się tu zjawił. Nie było nikogo poza ich trójką, z zewnątrz nie dobiegł dźwięk nadjeżdżającego samochodu, wiec ten ktoś musiał zjawić się tu w inny sposób, na przykład pieszo. Ale kto wiedział, że tu będą? Tylko dwaj zwerbowani przez niego włóczędzy, ale oni dostali wyraźne wytyczne. Gdyby sędzia i detektyw wzięli kogoś ze sobą na świadka czy jako kolejną linię frontu, to jakoś by to po nich zobaczył.

 Więc kto i skąd? 

 Mocno zdezorientowany i zaniepokojony rozglądał się po hali, przebiegł ją wzdłuż jednej ściany i już szykował się do eksploatacji pozostałej części, gdy na jego drodze stanęła postać w masce i czarnym kombinezonie. To nie mógł być któryś z włóczęgów, postać była niższa i szczuplejsza, przypominała raczej… Cóż, taka sylwetka pasowała do kobiety lub wychudzonego przez chorobę mężczyzny, a wyjątkowo wśród bezdomnych, z którymi utrzymywał kontakt, nie było kogoś takiego.

 Teraz miał dobry powód, by zacząć panikować. To przynajmniej zrobiłby każdy normalny człowiek na jego miejscu. I może także zacząłby uciekać. Ale on nie potrafił się do tego zmusić. Po prostu stał jak wrośnięty w podłoże i przypatrywał się tej niespodziewanej osobie. Przez myśl przeszło mu, że jednak tutaj zginie i to z rąk kogoś, kogo być może nigdy nie znał.

 Lecz wtedy postać wyciągnęła przed sobą rękę i skinęła na niego, po czym odwróciła się i kroczyła, by wyjść z budynku. Profesor patrzył za nią, nie mając zielonego pojęcia, gdzie będzie mu groziło większe niebezpieczeństwo – tutaj z dwoma bodajże martwymi mężczyznami czy na zewnątrz z tą zamaskowaną osobą. Jako ze był wdzięczny za te strzały, postanowił jej zaufać, choć to mogła być ostatnia rzecz, jaką w swoim życiu zrobił.

 Dzień rozpoczął się już na dobre, słońce stało wyraźnie na niebie i oślepiało swoim blaskiem. Profesor musiał na moment przymknąć powieki, do uszu dotarł śpiew ptaków, a czymś absurdalnym wydawało się, że kilkadziesiąt metrów za jego plecami doszło do małej strzelaniny. Zrobił jeszcze kilka kroków, wciąż nie otwierając oczu, przez co wpadł na nieznajomą postać.

 – Przepraszam – mruknął cicho, choć słyszalnie, w odpowiedzi towarzyszowi wyrwało się ciężki westchnienie.

 – Wiedziałam, że nie mogę spuścić cię z oczu.

 Wszędzie, gdziekolwiek zostałby wysłany, rozpoznałby ten głos. Nawet w ostatnim kręgu piekielnym uznałby go za cud i swój drogowskaz.

 – Deiji?!

 Postać ściągnęła maskę, a on nie mógł już mieć wątpliwości. Chciał podejść, przytulić, pocałować, dziękować – kochać nigdy nie przestał i nie zamierzał – ale nim na cokolwiek się zdecydował, kobieta odwróciła się i ruszyła przed siebie.

– Co ci powiedziałam? – zapytała, gdy szedł za nią niczym cień, nie reagując na jego zdziwienie. – Zanim zasnęliśmy, jakie były moje ostatnie słowa?

 Nie rozumiał, co tu robiła, dlaczego była tuż przed nim, gdy jego przeciwnicy… Gdy oni… Nie chciał wierzyć, że są martwi.

 Powstrzymał się przed powiedzeniem, że o wiele lepiej od jej słów pamięta jej jęki i krzyk, gdy dali sobie spełnienie – niejedyne minionej nocy – zamiast tego z zachrypniętym głosem wyszeptał:

 – „Jeżeli od przepaści dzielić nas będzie krok, musimy zrobić wszystko, by nie spaść, a by wytrwać do czasu, aż zjawi się to drugie”. – Momentalnie zrozumiał, niezgrabnie czyniąc niestabilne kroki, by wyminąć Deiji i stanąć przed nią. – Dlatego tu jesteś? By mnie ocalić?

 Kobieta uśmiechnęła się nieśmiało i wzruszyła ramionami.

 – Być może. Jesteś w stanie iść czy mam ci pomóc?

 Nie czuł żadnego bólu, chociaż przecież nieco oberwał. Stwierdził więc, że sobie poradzi, ale z każdym kolejnym krokiem mocno w to wątpił. Wtedy też dotarła do niego jedna ważna rzecz – by dostać się z powrotem do miasta, czekała ich mała wspinaczka, ale opierając się o Deiji, powinien dać sobie radę. O ile ta pozwoli mu po tej nieudolnej próbie pokazania, że jak na samca alfa przystało, sam da sobie radę, skorzystać ze swojej pomocy.

 – Na szczycie mam zaparkowany samochód, wiec niedługo odpoczniesz – powiedziała, gdy rozważał, którą wersje wybrać. 

 Jakby czytała mu w myślach – marzył teraz o odpoczynku. 

 – Dobrze. To mogę się o ciebie oprzeć?

 Deiji uśmiechnęła się do niego lekko i podeszła bliżej, by objąć go ramieniem w pasie. Nie sądził, że jeszcze kiedyś będzie mógł mieć ją tuż obok, nic dziwnego, że nim ruszyli, przytulił do siebie kobietę i odetchnął głęboko. Asystentka poklepała go po plecach, poprawiła objęcie i ruszyli, by nie dać się złapać mundurowym. Powietrze przecinał już bowiem dźwięk policyjnych kogutów, a radiowozy musiały kierować się pod adres magazynu.

 Profesor starał się nie skupiać na odtwarzaniu w głowie zdarzeń, których jeszcze chwilę temu był uczestnikiem, zamiast tego nakazywał sobie podążać stale do przodu, choć obolałe ciało nadawało się najbardziej do tego, by porzucić je gdzieś na ubitą ziemię i tak zostawić. Choć miał wsparcie w podtrzymującej go kobiecie, to chciał i tak samodzielnie jak najbardziej się poruszać. By nie zacząć syczeć, postanowił zagaić rozmowę, czego zachrypnięte gardło jakoś zbytnio nie ułatwiało. Ale się starał.

 – Deiji, skąd się tu wzięłaś? – zaczął, ale to był dopiero początek tego, co tak bardzo go interesowało. Sądził, że zna ją bardziej niż wszyscy inni ludzie razem wzięci, a okazywało się, że wciąż pozostaje dla niego największą ze wszystkich zagadek. – Jak nauczyłaś się tego wszystkiego? O co tu chodzi?

 – Rozumiem, że masz dużo pytań, ale porozmawiamy, jak już będziemy w samochodzie, okej? Musimy jak najszybciej zejść z widoku.

 Droga na wzgórze miała to do siebie, że była dość kręta, ale przebiegała między licznymi drzewami, dzięki czemu łatwiej było ukryć się przed cudzym wzrokiem. Podczas jej przechodzenia Eideard skupił się na tym, by się nie potknąć o jakiś wystający korzeń i by nie za mocno polegać na wsparciu asystentki. Gdyby to były nieco inne okoliczności, może oparłby ją o jakieś drzewo i skradł całusa albo dwa, tworząc kolejne miłe wspomnienie, ale teraz nie powinien o niczym marzyc, ale dążyć do tego, by oboje znaleźli się jak najdalej stąd i uciekli przed potencjalnym niebezpieczeństwem natknięcia się na policjantów, którzy chcieliby zamienić słowo. 

 Samochód, którym Deiji najczęściej jeździła z mieszkania do biura i na komendę, faktycznie stał zaparkowany na wzgórzu, a obok nie było nikogo, kto byłby zainteresowany kradzieżom. Profesor mógłby postawić niezłą sumkę i założyć się, że to któryś z wynajętych przez niego włóczęgów dał kobiecie namiary na miejsce spotkania i podał wszelkie szczegóły. Jakoś nie umiał przyjąć możliwości, że sekretarka była sprytniejsza od niego i sama dotarła do tych wszystkich informacji. Ostaniej nocy byli przecież dość mocno sobą zajęci, niby kiedy znalazłaby czas na coś takiego?

 Profesor opadł ciężko na siedzenie, gdy tylko samochód stał przed nimi otworem. Deiji także nie traciła czasu, zapięła pas i zapuściła silnik, byle tylko zjechać w dół w kierunku miasta. Eideard przymknął oczy i oddychał głęboko, chcąc uspokoić się po wszystkich atrakcjach, jakich doświadczył.

 Nie wiedział, jak długo jechali, ale miał przeczucie, że do biura mają jeszcze kawałek drogi. Ku jego zdziwieniu Deiji skręciła w zjazd i zatrzymała się. To otrzeźwiło nieco mężczyznę, który wyjrzał przez okno, byle tylko mniej więcej zorientować się, gdzie są. Miał rację, to jeszcze nie było ścisłe centrum miasta. Na dobrą sprawę wyglądało mu to nadal na przedmieścia, co wzbudziło w nim lekki niepokój. Magazyn też był na obrzeżach, wychodziło na to, że okrążyli miasto, zamiast do niego wjechać.

 Deiji dostrzegła jego rozterkę, uśmiechnęła się, jakby to miało w czymś pomóc. I dało radę, bo Eideard nieco się uspokoił i rozluźnił.

 – Przepraszam – odezwała się kobieta. – Ale nie mogłam pozwolić ci na taki koniec, bo nie nadawałby się na scenariusz filmowy. – Profesor się zaśmiał i przyglądał uważnie towarzyszce. – Wybacz mi też tę niespodziankę, po prostu nie chciałam, byś był jedynym, który pakuje się w takie akcje.

 – Od kiedy? – zapytał, a Deiji wiedziała, co dokładnie kryje się w tym pytaniu.

 – Nawiązałam kontakt z twoimi ziomkami przed rokiem, gdy detektyw zaczął dawać nam bardziej w kość, a sztuki walki trenuję od naszego powrotu do kraju. Twoja sprawność zmalała, ale wszelkie ryzyka, które nam zagrażają, nie, wolałam zabezpieczyć nas w ten sposób. 

 Nie do końca świadomy wyciągnął rękę, by dotknąć dłoni Deiji, po czym ją uścisnąć. Pozwoliła mu na to, splotła ich palce i wydawać się mogło, że wszystko jest już okej.

 – Udało ci się – wyszeptał. – Dziękuję za uratowanie mnie.

 – Nie ma sprawy – odparła. – Tylko nie licz na to, że to już koniec.

 Profesor poprawił się nieco na fotelu, patrząc na nią uważnie. 

 – Nie zostawię cię – odpowiedziała, rozumiejąc, jakie pytanie może teraz pchać się szefowi na usta. – Przecież obowiązuje mnie umowa o prace na czas nieokreślony, nie myśl sobie, ze zdołasz mnie ot tak zwolnic.

 – A ja myślałem, że łączy nas znacznie więcej.

 Zarumieniła się, po czym na niego spojrzała.

 – Jeżeli ostatnia noc miała być tylko po to, by zrobić mi dobrze – rzekł – to ci się udało, ale mnie to nie wystarcza. Kocham cię, Deiji. Dłużej, niż jestem w stanie przyznać. Skoro udało nam się wyjść cało z tego wszystkiego, a ty nadal chcesz być moją niezawodną asystentką, to ja też mam pragnienie.

 – Jakie?

 – Bądź ze mną. Bądźmy razem. Kochajmy się, pracujmy wspólnie, prowadźmy wspólne życie, póki będzie nam to dane. Bądź moją rodziną. 

 Ku jego zaskoczeniu kobieta parsknęła śmiechem.

 – Deiji?

 – Czy naprawdę prosisz o coś, co już i tak ma miejsce? – Uniosła rękę, by dotknąć nią głowy Profesora i pogłaskać go po włosach. Nie spodziewał się, że w podobnym geście można zawrzeć tyle czułości. Jej się udało, a on poczuł, jak znowu za jej sprawą rozpływa się w środku. – Przecież już jesteśmy dla siebie rodziną, po prostu tego nie zmieniajmy, okej? Przynajmniej póki nie zostaniemy wrogami czy coś.

 Chciał jej powiedzieć, że przecież nie ma powodu, by stanęli po dwóch stronach barykady, że on nawet nie myśli jej żadnego dawać, ale zrozumiał, że Deiji nie potrzebuje podobnych zapewnień. 

 Zamiast tego pochylił się w jej stronę, znalazł drogę do jej ust i pocałował ją. Krótko, bo krótko, ale był pewien, że zdołała zawrzeć w tym pocałunku, miłość, jaką darzył tę kobietę. Deiji odpowiedziała mu równie krótko, ale to nie przeszkadzało. To – chwała wszystkim siłom – nie był ich ostatni pocałunek w życiu. 

 – Co z nimi zrobimy? Z detektywem i sędzią? Z tymi szujami? – zmienił temat na taki równie ważny, ale który nie może być aż tak rozciągnięty w czasie.

 – Nic się nie martw, jak słyszałeś, służby są w drodze i się nimi zajmą. Nie zastrzeliłam ich, tylko postrzeliłam, nie trafiając w żadne miejsce, które doprowadziłoby do wykrwawienia się na śmierć. To szok i ból posłały ich na parkiet, no i prędkość pocisku. – Uśmiechnęła się i puściła mężczyźnie oczko. – Dzięki za połechtanie ich ego i zmuszenie do przyznania się do morderstwa, nagrałam to, bo mam przy sobie dyktafon. Dorzucimy do tego jeszcze branie łapówek przez detektywa i groźby, jakimi obdarzał nie tylko mnie, a pójdzie siedzieć na długo. Sędzia też się łatwo nie wywinie.

 – Deiji… Od kiedy ty umiesz strzelać? Wspomniałaś o nawiązaniu kontaktu z moimi ludźmi i sztukach walki, ale przecież w magazynie to miałaś broń i jej użyłaś. 

 – Także od powrotu z zagranicy – wyznała, ale o tym mogła mu opowiedzieć, będąc już w drodze, toteż zapuściła silnik i bez oznak zmęczenia zamieniła się w świetnego kierowcę. – Byłeś ledwo co po operacji, dochodziłeś do siebie, a półświatek nie spał. Nie mogłam pozwolić, by nas zaatakowano, doszłam też do wniosku, że pora przydać ci się również na innym polu, stąd zajęcia na strzelnicy i sztuki walki. Musisz przyznać, że się opłaciło, czyż nie?

 Posłała mu szeroki uśmiech, a on miał wielką ochotę jeszcze raz pochylić się ku niej, przycisnąć wargi do jej ust i pocałować ją namiętnie, by wiedziała, że ma go w garści. Nie zrobił tego tylko dlatego, że musieli pilnować się na drodze i nie wyglądać podejrzanie, gdyby minął ich jakiś radiowóz na sygnale. W biurze okaże jej tyle uczucia, ile tylko zdoła.

 – Jesteś najlepsza – przyznał, na co się roześmiała.

 – Podziękuj sobie za to, że wciąż tu jestem. Gdyby nie ślepa wiara, którą zaszczepiłeś we mnie przed laty, kto wie, gdzie byśmy teraz byli.

 On wiedział. Na pewno gdzieś w jej pobliżu, bo od kiedy miał siedemnaście lat, nie umiał wybić jej sobie z głowy. 

 Wiara, która połączyła ich losy, mogła być sobie ślepa, za to miłość… Miłość powinna być wielka, dopóki oboje będą przy swoim boku i nadal żywi.


1 komentarz:

  1. No czegos takiego to ja sie nie spodziewalam! Calkowicie inna twarz Deiji, juz myslalam, ze zaraz padnie, ze jest tajna agentka i caly ten czas dzialala pod przykrywka. Dala na koniec niezly popis i bardzo dobrze, bo dzieki niej mamy szczesliwe zakonczenie. I jakze zaskakujace. Obawiałam sie, ze to bedzie koniec dla Profesora i nie podejrzewalam, ze z tej dwojki to Deiji zrobi porzadek z sedzia i detektywem ;D choc przyznac tez trzeba, ze współpraca miedzy Deiji i Profesorem tez miala miejsce, nawet jesli nie do konca swiadomie, to sie zgrali. Dziękuję za możliwość sledzenia ich losow! ;)

    OdpowiedzUsuń