Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 23 lutego 2025

[186] FINAL CRISIS: All this lust ~ Wilczy

W mój tekst ingerowały Walentynki, także będzie erotycznie :P





 

  

Ogarnia mnie chłód. Wzdrygam się, rozmasowując ramiona. Zerkam na ogromne okiennice. Nie są uchylone. Mimo to czu przeciąg. Mała na pewno wkrótce się zaziębi. Tyle tu okien, któreś muszą być otwarte, ale sprawdzenie ich wszystkich zajmie wieki. Nie sądzę nawet, żebym wszystkie znalazła. Mnóstwo tu pomieszczeń, pokoi, zakamarków, tajnych przejść. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby tu zostać. Z drugiej strony, dokąd miałam pójść? Może i to dworzyszcze napawa mnie lękiem i nie można nazwać go przytulnym, no i zapewne jest nawiedzone, ale to i tak lepszy wybór niż... 

Ogarnia mnie wstyd i poczucie winy. 

W każdym razie, na jakiś czas się tu zatrzymamy. Przynajmniej dopóki Zacky nie oznajmi, że zaprzyjaźniła się z kimś niewidzialnym. 

Pewno nie byłabym taka odważna, gdybym miała siedzieć tu sama, ale jego obecność dużo zmienia. Ten racjonalizm, to opanowanie, tak odmienne od tego, z czym mam do czynienia na co dzień i od czego mało nie zwariowałam, to wszystko wycisza mnie i wywołuje dziwny rodzaj tęsknoty. 

Przyglądam mu się z zastanowieniem. Jakże on tu pasuje, do tego starego dworu, kiedy tak siedzi z nogą na nogę w tym swoim niedorzecznym stroju, czytając starą, zakurzoną księgę. W poprzednim życiu musiał być jakimś hrabią, nie ma innej opcji. 

I spijał krew z tętnic swoich ofiar. 

Przebiega mnie dreszcz. 

Zimno ci? – pyta głębokim, spokojnym głosem, nieco zachrypłym i dopiero po kilku sekundach podnosi na mnie wzrok. 

Wzruszam ramionami, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Próbuję coś wyczytać z tych dziwnych oczu, ale nie sposób to uczynić. Są zagadkowe, jak cała jego postać 

Oczy starej duszy. 

– Dlaczego tu ze mną jesteś? – pytam szczerze zainteresowana, wciąż zdziwiona inicjatywą, którą wykazał. 

– Ktoś powinien mieć na was oko – odpowiada, zatrzaskując księgę; ze stronnic wzbija się kurz. 

– I zgłosiłeś się na ochotnika? 

Nie widzę jego ust, zasłoniętych spiętą pod nosem czerwoną peleryną, ale wydaje mi się, że na chwilę zagościł na nich lekki uśmiech. 

– Znakomicie zajmujecie mój instynkt opiekuńczy, który muszę zaspokoić po latach snu – mówi, lecz nie jestem w stanie ocenić, czy jest poważny, czy żartuje 

Lecz czy jemu kiedykolwiek zdarzało się żartować?  

– Tobie idzie nawet lepiej niż twojej córce – dodaje i jestem już niemal pewna, że jednak się naigrywa 

A może nie? Może rzeczywiście wymagam troski większej niż czterolatka. Tak się właśnie czuję. 

Zapada cisza, opuszczam wzrok. Zerkam na książkę, którą czytam od godziny i wciąż niewiele z niej nie rozumiem. Słyszę jego westchnięcie, skrzypnięcie staromodnej kanapy, gdy wstaje i ciężkie kroki, zmierzające w moją stronę. Podnoszę wzrok, gdy zatrzymuje się przede mną i widzę, że wyciąga dłoń. Chwytam ją, a on mocnym, delikatnym pociągnięciem stawia mnie na nogi.  

Jest dużo wyższy. 

Wyższy niż Cid. 

Niż Reno.  

Znowu przeszywają mnie dreszcze. 

Słyszę ciche kliknięcie, łopot materiału i moje ramiona okrywa ciężka, postrzępiona u dołu peleryna. 

– Miałem już dość patrzenia na to, jak się miotasz. – Teraz czuję, że mówi szczerze, przynajmniej tak mi się wydaje. – Z czystej przyzwoitości należało coś z tym zrobić. 

– Więc mnie porwałeś. – Mrużę oczy, on również mruży swoje, przyglądając mi się z rozwagą. 

– Uznałem, że należy działać. Że nie ma sensu zwlekać. 

– Ale wciąż nie wiem czemu – nie ustępuję. – Czemu to zrobiłeś? Co ci zależy? Nie jesteś mi nic winien, do tej pory myślałam, że nawet mnie nie lubisz. 

Widzę jak ściąga brwi, jakby niezadowolony z tego, co słyszy. 

– Lubię cię, Crush – informuje mnie stoickim tonem.Kogoś mi przypominasz. Kogoś, kto... ulokował swoje uczucia w niewłaściwej osobie. Do dziś żałuję swojej biernej postawy, jaką wówczas przyjąłem. Nie chcę powielić tego błędu. 

Czyli uważasz, że niewłaściwie lokuję swoje uczucia – podsumowuję, czując, jak na dno mojego żołądka opada bryła lodu. Zupełnie jakbym sama o tym nie wiedziała, do diabła, i dopiero teraz usłyszała prawdę o sobie. 

  

Wasted in love, misunderstood 

  

– Uważam, że robisz sobie krzywdę, nie potrafiąc dokonać właściwego wyboru. 

– A który to będzie ten właściwy? – pytam z nadzieją, jakbym naprawdę myślała, że mi odpowie, że to będzie tak proste – zapytać go o to jak wyroczni. Że to da mi szczęście.  

Tak jak się spodziewam, on tylko kręci głową.  

Nie powiem ci, co będzie dla ciebie lepsze. Powinnaś sama to wiedzieć – oświadcza; nie brzmi to jakby mnie osądzał. – Lecz jeśli tak nie jest – odwraca się, oddalając, lecz jego głos dochodzi do mnie wyraźnie, zbyt wyraźnie, wzmocniony pogłosem odbitym od kamiennych ścian: – czy bierzesz pod uwagę, że żadna z tych opcji nie jest dla ciebie dobra?  

  

  

 

  

Odpalam papierosa od papierosa, popijając dym piwem z puszki. Crush mówi, że to mnie w końcu zabije, ale Crush teraz tu nie ma. Mogę palić, ile dusza, kurwa, zapragnie. Bez jej zrzędzenia, bez strachu, że zaraz spuści mi w kiblu całą paczkę. Kurwa, o ile jest spokojniej, odkąd sobie poszła. Ta cisza... Cudowna, pierdolona, cisza! To jest to, dla tego warto żyć: wstawać skoro świt, bo ile można leżeć po przewracaniu się w łóżku przez całą bezsenną noc! Więc wstaję, kurwa, razem z kurami i słucham śpiewu jebanych ptaków, zamiast się z nią kłócić lub z lękiem odkrywać, że nie wróciła na noc. Życie! Bardzo dobrze, że odeszła i zabrała z sobą dzieciaka. Kręgosłup mi już wysiada od tych zabaw, a nawet nie wiem, czy jest, do cholery, mój. 

Buźka małej Zacky uśmiecha się do mnie w myślach, a mnie… Tak jakby coś… 

Jasny chuj! Oczywiście, że jest, kurwa, moja! Wiem to i już, i chuj. Crush może sobie mieć wątpliwości, ale to ja jestem zasranym ojcem jej dziecka, a ona nie ma prawa… Nie teraz, kiedy… 

Ją też pokochałem. 

Zgniatam w dłoni pustą puszkę i ciskam ją przez kuchnię, gdzie dołącza do pozostałych. 

Ile dni już minęło? Odkąd powiedziała, że ma tego wszystkiego dość (ONA, kurwa, ONA ma dość!)? Jak długo ich nie ma? Z miesiąc? Więcej? 

Zerkam na kalendarz, mrużąc oczy. 

Cztery dni?!  

Nie ma ich zaledwie od czterech dni, a ja… 

  

Baby, it's harder to breathe when you're gone 
  

Zwariuję z tą kobietą. Nie będę się za nią więcej uganiać. Nie będę biegał jak pies i… 

Podrywam się, niemal wywracając stół, gdy słyszę stukanie do drzwi. Biegnę otworzyć, prawie wywracając się w holu. 

Wróciła. Zawsze do mnie wraca. 

– Masz szczęście! Jestem gotów ci wszystko wybaczyć, jeśli… – zamykam się, widząc kogo diabli przynieśli. – Czego tu, kurwiarzu zasrany – syczę, wyglądając za próg, by się rozejrzeć, czy Crush nie ma wraz z nim. 

– Łał, ciepłe powitanie, jak zwykle – odpowiada smętnie ten przydupas szatana, chyba nawet nie jest urażony. Patrzy na mnie spode łba, wciskając ręce w kieszenie garniturowych spodni. – Wyglądasz jak gówno – rewanżuje się, z obrzydzeniem studiując moją twarz. – No ale nie przyszedłem tu proponować ci castingu na nową twarz spotu „Żyj zdrowo, nie bój się mako.” – Krzywi się, a jego dłoń bezwiednie wędruje do paralizatora. – Muszę pogadać z Crush. 

Zaśmiewam się cierpko, krztusząc piwem, którego nowa puszka nawet nie wiem kiedy pojawiła się w mojej dłoni. 

– To powodzenia – odsalutuję mu kpiąco – zasrańcu. – Chcę zamknąć drzwi, ale Sinclair je przytrzymuje. 

– Mówię serio, Cid. To ważne. – W oczach tego pokurwieńca widzę, że coś jest na rzeczy, dostrzegam w nich lęk. Tylko co mnie to obchodzi? Ani on, ani ona, ani sprawy tej skurwiałej firmy, niech ją piekło pochłonie… Co mi do tego? Jeśli coś się zjebało, to pierwszy zatańczę. 

– Chcesz, to jej szukaj. – Puszczam drzwi, machając na nie ręką. – Może ty ją znajdziesz, bo mi się nie udało. 

Słyszę kroki, drzwi się zamykają. Sinclair zagląda do kuchni, zerka na mnie i idzie sprawdzić górę. Prycham kpiąco, zatrzymując się przede lodówką, by sięgnąć po następne piwo. Mój wzrok przykuwa fotografia, przytwierdzona do niej magnesami. 

Jej fotografia. Jej, kiedy była…  

So I hold in my hands pictures of you 
And dream of the day you were eating for two 

W ciąży.  

Ze mną.  

Kurwa.  

Chciałbym… 

Cofam palec ze zdjęcia, słysząc pospieszne kroki zbiegającego ze schodów Sinclaira. 

– Serio jej nie ma? – dopytuje, ściągając brwi. Wygląda na zaniepokojonego, ale co mnie to. Zeruję piwo, a kiedy ten kutas łapie mnie za ramię, by mną potrząsnąć, krztuszę się. – Cid, do kurwy nędzy! To ważne! 

Z warknięciem odpycham jego rękę. 

– Zjeżdżaj, zejdź mi z oczu, do chuja! – Celuję w niego palcem, obnażając zęby. Przysięgam, że dotknie mnie jeszcze raz i dam mu w gębę. 

– Byłem pewny, że jest z tobą. – Jego zbolały ton powstrzymuje moją rękę.  

– Całe szczęście, że nie ma jej z tobą, pchlarzu. 

– Dałbyś już, kurwa, spokój, Highwind – warczy Sinclair, kopnięciem odsuwając krzesło, na które opada, garbiąc się i splatając dłonie między kolanami. – Wygrałeś, tak? Więc skończ się, kurwa, pastwić. 

– Wygrałem? – nie rozumiem. 

– Musisz to ode mnie usłyszeć, co? I kto tu jest chujkiem? – piekli się Sinclair, rzucając mi spode łba kolejne złe spojrzenie. A potem spuszcza głowę i wyznaje coś, co jeszcze niedawno bardzo chciałem usłyszeć: – Powiedziała, że z nami koniec. Tak na serio to powiedziała. 

Aha. 

– A mnie zostawiła – informuję go, choć mógłbym nic nie mówić, ale… Kurwa. Tylko ten skurwiel wie, co teraz przeżywam. – Powiedziała, że ma tego wszystkiego dość. 

– Co? – Prostuje się w krześle, rzucając mi bardziej przytomne spojrzenie. – Ale… jak to? 

– Srak to, kurwa. – Dopijam piwo. 

– Czyli… To gdzie ona teraz jest? 

– Skąd mam, kurwa, wiedzieć. 

– Nie szukałeś jej? 

Nie. Myślałem, że jest z tobą. 

– To znaczy… Zostawiła nas oboje? 

– Na to wygląda. 

– A co, myśleliście, że nie można bez was żyć? Bez waszej porąbanej dwójki? – do naszej średnio przyjemnej konwersacji dołącza trzeci głos, gruby i mocny. – Tego shinryjskiego psa mi nie żal, ale ty, Cid? – Barret kręci głową. – Źle to rozegrałeś. 

– Źle to... kurwa. Barret! Ona mnie zdradzała! Z tym… – Wskazuję na Sinclaira. – Z nim! 

Z Shin-Rą. 

– Żeby cię miała zdradzać, kapitanie, musielibyście najpierw być razem. – Barret patrzy na mnie z politowaniem. – Na moje to jest wolna kobieta i może robić co chce i z kim chce, i ile razy chce. Miała romans z tobą – wskazuje na mnie – i z tobą – wskazuje na Sinclaira, a ja prycham złowrogo. Barret zwraca spojrzenie na mnie. – Może ci się to nie podobać, kapitanie, ale czy wy czyniliście względem niej jakieś propozycje? Bo z tego, co gadałem z Crush, to nie. Po prostu wpadłeś tu jak po swoje i nawet fakt, że macie razem dzieciaka…  

– Hej – przerywa Sinclair, coraz bardziej wściekły. – Dzieciak jest mój. 

– Chyba śnisz. 

– Chyba ty. 

Barret przewraca oczami. 

– Jak wam, chłopaki, nie zależy – patrzy na mnie złowrogo – to wam nie powiem, gdzie widziałem ją po raz ostatni. 

Oboje się zamykamy, wpatrując w olbrzyma. 

– Ale chwila! – protestuję, wskazując na Sinclaira. – Jemu też? Temu pieskowi Rufusa? 

– Tak, pieskowi też. – Barret zbliża się do mnie i oblewa mnie lepka niepewność, patrząc z bliska w jego wzburzone, piwne oczy. – A wiecie czemu, kapitanie? – Czeka tak długo, że muszę pokręcić głową. – Bo wasza dziewczyna coś widzi w tym – zerka z niesmakiem na Sinclaira – człowieku. I nie mnie oceniać głosy jej serca. Tak jak ma się ku tobie, tak i ku niemu. I z kimkolwiek z was dwóch, pokręceńcy, zechce zbudować przyszłość, nic mi do tego. O ile nie zadzieje jej się krzywda – obniża głos, zerkając na nas oboje, ale więcej uwagi poświęcając Sinclairowi. – Bo ja, na ten przykład dla was, chciałbym tylko, żeby ta dziewczyna była wreszcie szczęśliwa. Nieważne z którym z was, jeśli tylko umiecie dać jej to szczęście. – Prostuje się, przez co wydaje się jeszcze większy. – Może jesteście ślepi, ale ona dość już wycierpiała. Pewne skurwysyny – znów zerka na Sinclaira – zajebały jej brata. Poświeciła lata, by poznać o tym prawdę. Teraz zasługuje na odrobinę spokoju. Wcale jej się nie dziwię, że miała już dość tej walki kogutów. Żaden z was nie zaproponował jej niczego stałego, lecz czujecie może, że to ona się wami bawiła. A ja z kolei zastanawiam się, czy wy – gdyby człowiek mógł puszczać parę z nosa, Barret by to zrobił w tej chwili – nie bawiliście się nią. 

Zapada długa cisza. Nawet Sinclair się nie odzywa, choć zwykle lubi się wyrywać.  

I wreszcie to robi.  

Gdzie? – Odchrząkuje, by pozbyć się chrypy. – Gdzie ją widziałeś? 

– Ha! – Barret podpiera się pod boki. – To nie jest ważne: gdzie! Ale: z kim! 

  

 

  

Przyglądam się jej bez krępacji. Jest to miły widok. Bardzo, hm, miły. 

Szum wody milknie, gdy zakręca kurek. Woda spływa z jej długich włosów, czarnych, tak jak moje. Spływa na pośladki, okala jej kształty. Leniwe strużki toczą się po piersiach, krągłych i…  

Kiedy ja ostatni raz podziwiałem kobiece piersi? Kiedy to było? 

  

Crazy in love, daisy in bloom 

  

Zajęte! – piszczy, gdy mnie dostrzega, próbując się zakryć. 

– Przepraszam – mówię tylko, nie odwracając wzroku. 

– Ok, to… Czy mógłbyś wyjść? – pojękuje.  

Hmph. Miałbym wyjść? W najciekawszym momencie? 

– Ja też zamierzałem zażyć kąpieli – informuję ją zgodnie z prawdą, pokazując ręcznik, który ze sobą zabrałem. 

– Nie możesz… Iść gdzieś indziej? 

– Czemu? Gdzie? Tutaj jest tylko jedna łaźnia. 

– O matko, ta nie jest… żeńska? 

Potrząsam przecząco głową. 

– To pomieszczenie koedukacyjne. Więc jeśli pozwolisz… – Zaczynam się rozbierać, a Crush patrzy na mnie nieco dłużej niż zachodzi potrzeba, po czym prędko kończy prysznic i ucieka. 

Szkoda. Naprawdę… szkoda. 

Nie przepadam za tym, by odwlekać co nieuniknione. 

Puszczam na siebie zimną wodę i cieszę się kąpielą. Zawsze doceniałem małe rzeczy. 

Ale te krągłe bardziej. 

  

Wchodzę – w pełni ubrany – do przestronnego salonu, pełniącego również funkcję biblioteki. Mimo wielkich okien wpada tu stosunkowo mało światła, jako że okna zwrócone są na północ, dlatego nawet za dnia palimy tu świece.  

Powoli zapada zmierzch, choć słońce jest jeszcze całkiem wysoko. Dni ciągle przeważają noce, prezentując światu długie wieczory.  

Mała Zacky wraz z mamą przy jednej ze świec czytają baśnie Nibelheimu. Przez chwilę się im przysłuchuję. Crush ma hipnotyzujący głos. Niski i miękki. Przyjemnie go słuchać.  

– Wujek! – krzyczy na mój widok Zacky, z radością. Zrywa się z kanapy i biegnie na mnie, wtulając się w moje kolana. – Może teraz ty mi coś przeczytasz? Mama lubi, jak czytasz! Mówi, że 

– Zacky! 

Och? 

Chodź tutaj! Jeszcze nie skończyłam! 

– Ale ja chcę, żeby wujek dokończył! 

– Zacky… 

– Nie mam nic przeciwko. 

– No dobra. Ale tylko tę opowieść i do spania. 

Crush podaje mi książkę. Unika mojego spojrzenia.  

Ciekawe.  

Ja długo nie spuszczam z niej wzroku. 

Black hearts for pupils, I'm pacing the room 

  

W pewnym odległym mieście, które prowadziło z nami handel, narodził się chłopiec silniejszy od wszystkich i wszystkiego. Miał na imię Jerhim. Próbował się z górami, siłował z morzami, nawet z lasami i z siłą ich koron też wygrywał, aż tu nagle pewnego dnia 

Po kwadransie zerkam na Zacky. Śpi, wtulona w moje ramię. 

Crush też. 

Uśmiecham się i biorę w ramiona dziewczynkę. Odnoszę ją do jej komnaty, której oboje z Crush próbujemy nadać dziecięcego charakteru. Crush zbiera świeże kwiaty i rozstawia je w każdym kącie, ja usunąłem upiorne, trzaskające na wietrze okiennice. I pozbyłem się wysuszonego, pełnego powykręcanych konarów drzewa za nim. 

Odkładam dziewczynkę na szerokie łoże, a ona natychmiast wtula się w pościel i śpi, oddychając głęboko.  

Przez okno wpada pomarańczowa łuna zbliżającego się zachodu. 

Wracam do salonu 

– Hmph – pomrukuję gardłowo, zatrzymując się za kanapą, na której wciąż drzemie Crush. 

To prawda, że żywię w stosunku do niej pewne nadzieje. Naprawdę mnie… ciekawi. Ma tak skomplikowane życie. I jest taka… ludzka. We wszystkich decyzjach, dobrych i złych, które podejmuje.  

Poznałem ją cztery lata temu. Na początku dałam się nabrać, że jest kolejną zrekrutowaną przez Shin-Rę naiwną dziewczyną o zdolnościach, które firma chce wykorzystać. Tak jak i mnie wykorzystała.  

  

And I cover myself in tattoos of us 

  

Potem okazało się, że ma motyw do zemsty i niech mnie diabli, prawie jej się udało. 

Może to wtedy coś poczułem. 

Od bardzo dawna mnie to nie spotkało. Bardzo długo nie czułem zupełnie niczego. Była tylko pustka. Na niczym mi nie zależało, niczego nie pragnąłem, nic mnie nie zajmowało. A ona raz po raz przebiegała przez moje puste życie, zmuszając, bym podążał za nią wzrokiem. W końcu pozostawiła po sobie ślady. I tym śladem teraz idę. Chciałbym sprawdzić, dokąd mnie zaprowadzi.  

Nie wiem, czemu akurat teraz. Może po tym, co się wydarzyło w Podziemiu Coś we mnie.. 

Coś się przebudziło. Zniecierpliwiło. Nie chcę być bierny, odpuścić. Dłużej nie wystarczy mi jedynie stać obok. Zapragnąłem być... częścią życia, które wiedzie. Choć na chwilę. Chcę dać temu szansę.  

Problem w tym, że ona była zajęta. Bardzo zajęta, lecz żadne z tych „zajęć” nie szanowało jej tak, jak należy szanować kobietę taką jak ona. 

Mógłbym jej pokazać, jak to powinno być. 

Chciałbym móc to zrobić. 

And dream of the day we embrace and combust 

  

  

  

 

Budzi mnie własne chrapanie. Pociągam nosem, prostując się w kanapie. Cholerstwo, stare, a takie wygodne. Przez chwilę tkwię w zamęcie snu, jednak coś nie daje mi spokoju. Ten cień na podłodze. Rogaty cień. Czy on się porusza? Czy rzuca je coś t za moimi plecami? 

Odwracam prędko głowę i dostrzegam wpatrzone w siebie czerwone oczy.  

– Jasna cholera! 

Podskakuję, przyciągając kolana do brody. 

– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. 

– Na wszystkie matki… – Biorę głęboki wdech, próbując uspokoić galopujące serce. Nic się nie stało. Gdzie Zacky? 

– Odniosłem ją do łóżka. 

– O. Dziękuję. Ja… Chyba się zdrzemnęłam. 

– Mogę… Ciebie też mogę zanieść do łóżka. 

– Ym, daj spokój. Poradzę sobie, chyba. 

Staram się nie parzeć mu w oczy i on to zauważa, siadając obok mnie. 

– Czemu unikasz mojego spojrzenia? – pyta ze szczerym zainteresowaniem. – Czy to dlatego, że widziałem cię nagą? 

Ta bezpośredniość mnie rozbraja. 

– Tak, być może dlatego – wyznaję cicho, zawstydzona. 

– Nie rozumiem.  

– A co tu jest do rozumienia, hm? A może myślisz, że skoro się miotam, jak sam określiłeś, między dwoma facetami, to jest mi już wszystko jedno, przed kim jeszcze ściągam majtki?! 

Natychmiast żałuję swojego wybuchu. Nie wydaje mi się, bym miała zostać zrozumiana, a jednak… 

Nie to miałem na myśli. Chodziło mi tylko o to, że nie masz się czego wstydzić. – Wciąż  na mnie patrzy, nie odwraca wzroku. – Bez ubrań wyglądasz pięknie. 

– O matko. Cieszę się. Ale… 

– Czy oni ci tego nie mówili? 

– Oni? 

– Cid. Reno. 

– Może mówili. Może nie. Raczej nie. Ale… Nie w tym rzecz. 

– Nie? Więc czego się wstydzisz? 

– Ja? Nie, nie wstydzę się, tylko… – Jak długo jeszcze mogę unikać jego spojrzenia? – No dobra, wstydzę się. Tak ogólne. Swojego... zachowania. 

– Och. A jak się zachowałaś? 

– No… No wiesz. Że raz… Raz byłam z jednym. Raz z drugim. 

– Crush. – Patrzy na mnie poważnie, nie próbuje mnie oceniać. – Ile masz lat? 

– Ja? Dwadzieścia… siedem. 

A ilu miałaś dotychczas mężczyzn? 

Hm? A co to za pytanie? 

 

All this love, I'm so choked up 

 

– Odpowiedz, proszę. 

Dwóch. 

– Dwóch? 

– No… tak. Ich… dwóch. 

Czy z którymkolwiek z nich byłaś formalnie związana? 

– Formalnie? Hm, kiedyś… Może kiedyś, ale… Nie, chyba nie. Nigdy żadne z nas jasno się nie określiło. 

Rozumiem. Czyli masz dwadzieścia siedem lat i wstydzisz się, że w całym swoim życiu miałaś dwóch mężczyzn, czy dobrze rozumiem? – Jego głos, to co mówi, w jaki sposób zmienia moją perspektywę, sprawia, że czuję się lepiej. – Chcesz wiedzieć, ile ja miałem w życiu kobiet? 

Nie wiem, czy muszę to wiedzieć...? – peszę się, sama nie wiem dlaczego. Podejrzewam, że jest bardziej doświadczony ode mnie. 

Więcej. Widzę jak ściąga brwi, prawdopodobnie przywołując je w pamięci, o ile to w ogóle możliwe. Dużo więcej. 

Serio? Mrugam, wpatrując się w jego twarz. Jest przystojny, zdecydowanie, mogę to stwierdzić mimo tego, że uparcie zasłania część twarzy. Z pewnością wciąż ma powodzenie, ale przez to jak bardzo samotniczy tryb życia prowadzi nie posądziłabym go o to, że wdaje się w liczne romanse 

– A… Ile ty masz lat? 

Uśmiecha się tajemniczo, nie odpowiada. Nie wprost. 

A czy jest jakaś granica w różnicy wieku, której nie przekroczysz? 

– Hmpf! Czy ty właśnie sugerujesz mi, że lubię starszych?! 

 – A nie jest tak?  

Cóż. Ciężko się z nim kłócić. Zarówno Cid jak i Reno są ode mnie starsi. 

Powinnaś wiedzieć, że wygrywam z nimi obojga – informuje mnie, zniżając głowę i odchylając materiał, który zasłania usta. – I może jeszcze to, że od bardzo dawna nie byłem z kobietą. Od… dekad – wymrukują te pełne usta, zwilżone końcem języka. – Po tym, co Shin-Ra ze mną zrobiła, potrzebowałem… Odpoczynku. Zasnąłem na lata, a kiedy się zbudziłem, odkryłem, że moje ciało się nie postarzało. 

– Co? – To by się zgadzało, jego styl wypowiedzi i to, co słyszałam, lecz… – Co oni… 

– Nie mówmy o tym teraz. 

Czy on… Oparł ramię na wezgłowiu za moimi plecami. Czuję mocniej jego zapach. Podoba mi się. Drzewny, żywiczny, zmieszany z zapachem prochu i męskiego żelu pod prysznic. 

Lepiej powiedz mi – owiewa mnie jego oddech, gdy nachyla się powoli, niemal leniwie w moją stronęczy tylko ja to czuję? 

Nieopisany głód czai się w jego oczach. 

Czuję? – Ton mojego głosu staje się nienaturalnie wyższy, a to, co się dzieje, co się zaczyna… nie może dziać się naprawdę.  

Tego właśnie nie wiem, Crush – szepta, zatrzymując usta o milimetry od mojego ucha, a mną szarpią dreszcze. 

Ten zapach, szept, jego pomruk, to, co może się stać, do czego może dojść między nami, o czym myśli nigdy do siebie nie dopuszczałam, a teraz… Wystarczy że odwrócę głowę i natrafię na jego usta. 

Odwracam się, tylko odrobinę zwiększając dystans, może o centymetr lub dwa. On nie żartuje, matko Jenovo, on chyba naprawdę… Widzę to w jego mrocznych oczach. Głodnych i spokojnych jak piekielne morze.  

 Cierpliwie czeka na moją odpowiedź. Mogę odmówić. Mogę dać mu w twarz, zarzucić, że wykorzystuje chwilę mojej słabości, ale, na lifestream, nie chcę, nie chcę tego robić 

Nie po tym jak wzburzył we mnie krew. 

I can feel you in my blood 

Nie chcę go odrzucać, jestem…  

Zła, pokręcona i… ciekawa. Jak to będzie... być z nim. 

– Vincent – wymawiam jego imię, a moje palce ostrożnie wędrują do jego twarzy. Opieram opuszki na jego szczęce, przesuwając powoli wzdłuż jej linii, na co on przygryza usta, komentując to przeciągłym pomrukiem. 

– Chcesz tego? – pyta nisko, mrużąc oczy. 

– A ty? – pytam z przestrachem, błądząc oczami po jego twarzy. Jest… Piękny. Nie wiem, jakim cudem nie zauważyłam tego wcześniej. Nigdy nie dotarłam za tę ponurą aurę i jego czerwoną pelerynę, którą wiecznie zapina pod sam nos. Nigdy nie przyglądałam mu się z bliska, zawsze zachowywał dystans.  

Do teraz.  

– Chciałbym spróbować – odpowiada, wciąż nie wykonując pierwszego kroku. Rozumiem, że to ja muszę się na niego zdecydować. 

I robię to, zahaczam wargami o jego usta. Najpierw nieśmiało, czekając na reakcję. Vincent patrzy na mnie spod wachlarza smolistych rzęs. Jakaś powstrzymywana dzikość szaleje w oczach koloru czerwieni. Wciąż czeka, jedynie jego ramię opada na moje plecy, by w każdej chwili móc mnie pochwycić w ciaśniejsze objęcia. Więc całuję go odważniej. A kiedy już próbuję tych pełnych, miękkich ust…  

To wymyka się spod kontroli. Niemal rzucam się na niego. Opieram rękę o jego pierś, zmuszając, by się oparł i nie przerywając pocałunku, siadam na nim okrakiem. Czuję, jak jego usta rozciągają się w uśmiechu.  

 

All this lust for just one touch 

 

 Vincent nie pozwala mi na długo przejąć inicjatywy. Podtrzymując mnie na sobie, wstaje, wciąż mnie całując, a robi to bardzo umiejętnie. Niespiesznie, zmysłowo, pomrukując gardłowo, co doprowadza mnie do szaleństwa. Trzyma dłoń na mojej żuchwie, zimno stali, w którą jest okuta, w niczym mi nie przeszkadza.  

Powoli opuszcza mnie na podłogę, nachylając się, by kontynuować pocałunek. Jesteśmy sobą tak zajęci, że żadne z nas nie słyszy dziwnego postukiwania, które rozlega się od jakiegoś czasu. Ale to Vincent wykazuje się refleksem, gdy za naszymi plecami rozlega się wymowne chrząknięcie. Reaguje błyskawicznie, wciągając mnie za siebie; jednocześnie odwraca się, wyciągając rewolwer, którym mierzy w intruza. Czerwona peleryna łopocze, przesłaniając mi widok. 

– Nawet nie wiem, jak miałabym to skomentować – słyszę pełen zdegustowania ton i już wiem, kogo zaraz ujrzą moje oczy. – Tej nimfomance to w sumie się nawet nie dziwię, ale ty, Valentine? – Lir wydyma usta, z politowaniem kręcąc głową, opierając ciężar ciała na zdrowej nodze i lasce, z którą przyszła. – Wiesz w ogóle, w co się pakujesz? I przestań z łaski swojej celować do mnie z tej lufy. – Lir odchrząkuje, wcale nie patrząc przy tym na rewolwer Vincenta, który opuszcza broń, wypuszczając powietrze nosem. 

– Co tu robisz? – pytam z niezadowoleniem, czując że wciąż trawi mnie gorączka, która nas ogarnęła. 

– Ciesz się, że to ja was tu nakryłam, a nie Cid albo Reno. – Lir z politowaniem kręci głową. – Obaj cię szukają. 

– A ty jesteś taka dobra, że przyszłaś mnie ostrzec? 

– W życiu. Nawet do głowy by mi nie przyszło, że wy dwoje… razem. – Wzdryga się, jakby ten obraz ją odrzucał. – Serio, Vincent, co ci strzeliło do głowy. Stary, a głupi. Jeszcze zarazisz się jakimś… 

– Po co przyszłaś? – przerywa jej Valentine. W jego głosie wyraźnie brzmi rozdrażnienie. 

Muszę wiedzieć, czy Crush serio rzuciła robotę i nawiała, czy to – znacząco patrzy na Vincenta – kolejna jej fanaberia. 

– Tylko tyle? – pyta oschle Vincent. 

– Tylko? Fatygowałam się tu, do tej ruiny, żeby odbyć poważną rozmowę, ale widzę, że tu odbywa się coś zgoła innego! 

Jeśli nie przychodzisz z niczym poważnym, to w takim razie może poczekać – decyduje Valentine, zwracając na mnie rozpalony wzrok. – Crush jeszcze nie podjęła ostatecznej decyzji. – Czyżby? Myślałam, że już się wkopałam na dobre. – A ty – przenosi spojrzenie na Lir – skoro już się tu fatygowałaś, zostaniesz do rana. Na piętrze śpi mała dziewczynka, której trzeba przypilnować. 

Lir marszczy brwi. 

Słucham? Chyba nie zamierzasz… 

Vincent zamierza. Nim udaje mi się odezwać choć słowem, łopocze jego peleryna, obejmując nas ciasno, mnie i jego. W następnej chwili świat się wywraca. 

 

 

  

 Przenoszę nas na szczyt skalistego klifu, jednego z wielu, który wzbogaca krajobraz Nibelheimu. Crush łapie równowagę z moją pomocą. Zdaję się, że przymierzała się, by udzielić mi gorzkiej reprymendy lub nawet żądać, bym odstawił ją z powrotem, lecz widok, który nas otacza, odbiera jej mowę. Z rozchylonymi ustami wpatruje się w bajecznie kolorowe niebo, po którym powoli, lecz nieubłagalnie przesuwa się słońce, zmierzając do linii horyzontu. Ocean jest niespokojny, fale grzmią gniewnie, a odpryski wody mienią się w blasku promieni, które przeszywają je jak świetliste strzały. 

– Dlaczego mnie tu zabrałeś? – pyta Crush, zerkając na mnie i znów zwraca twarz ku zachodowi, który rozświetla jej oczy, sprawia, że płoną. 

– Lubisz ocean – odpowiadam, przekrzywiając głowę. – Lubisz mnie. Taką mam nadzieję. To powinno być odpowiednie miejsce na... randkę. 

– Randkę – powtarza w zamyśleniu Crush, krzyżując ręce z tyłu. Podchodzi do skraju klifu, wpatrzona prosto w słońce. – Tak sobie to wymyśliłeś? – rzuca mi roziskrzone spojrzenie, jej usta wyginają się w zmysłowym uśmiechu. – Zdobyć moje serce widokiem oceanu i uwieść na szczycie skalistego klifu? – W jej głosie pobrzmiewa to samo pożądanie, z którym sam walczę.  

Lecz ona oddala się ode mnie, staje na samej krawędzi urwiska. Wiatr rozwiewa jej włosy, szarpie czarnymi pasmami. Crush patrzy w dół na skały, o które rozbijają się fale. Spod jej stóp osuwają się skalne okruchy, toczą w dół, a ona  przygląda się im z fascynacją, gdy rozbijają się u stóp klifu. Wychyla się niebezpiecznie, coraz większe kawałki skał odpadają, by runąć w przepaść, lecz Crush się nie cofa. 

Natychmiast postępuję krok naprzód, chwytając mocno jej rękę i przyciągając do siebie 

 

I'm so scared to give you up 

 

– Co robisz? – pytam ze strachem i ciekawością zarazem. – Co chciałaś zrobić, Crush? 

Wtula się we mnie, a ja obejmuję ją mocno, chroniąc przed coraz silniejszymi podmuchami wiatru.  

Podnosi na mnie oczy. Błyszczą z podniecenia. 

– Złapałbyś mnie, prawda? 

Nieznacznie ściągam brwi, uważnie badając jej twarz.  

– Nie chciałbym musieć tego robić. Mógłbym pomyśleć, że rzuciłaś się z klifu... przeze mnie. 

Crush zaśmiewa się cicho, wspinając na palce, by zarzucić mi ręce na szyję. Spływa na mnie ulga. Prawdopodobnie nie chodziło o mnie. Prawdopodobnie Crush jest zwyczajnie... szalona. 

– Jeszcze nie wiem, czy będę miała powód, by rzucić się przez ciebie ze skał. – Śledzę figlarne błyski w jej oczach, zarażając się od niej uśmiechem, podczas gdy ona zaczyna majstrować przy klamrach mojego odzienia. Mam ich, niestety, sporo. – Przekonajmy się – mruczy, rozpinając jeden z pasów, jaki noszę na biodrach. Nie pomagam jej, oddychając coraz płycej i znosząc cierpliwie narastające napięcie, które staje się już niemal bolesne. Crush jeszcze wszystko pogarsza. 

– Chcę się z tobą kochać – wyznaje, rozpinając kolejny pas. Chcę poczuć w sobie ten chaos... – Jej oddech się rwie. – Vincent – wymawia moje imię z takim pożądaniem, że nie jestem w stanie wytrzymać dłużej.  

Zrzucam rękawicę, wyciągam ręce ku jej twarzy, lecz to tylko pospieszny dotyk, dołączam do niej, rozpinając ostatni pas i w pośpiechu chwytam ją za pośladki, unosząc w górę w akompaniamencie jej westchnienia. Natychmiast oplata mnie w pasie nogami, podtrzymuję ją jedną ręką, jej ciężar to dla mnie nic, drugą ręką pospiesznie zsuwam spodnie, odgarniam na bok materiał jej spodenek i znajduję do niej drogę. Wilgotną drogę, co podnieca mnie do tego stopnia, że zaczynam obawiać się, jak długo wytrzymam. Po latach abstynencji to nie będzie proste. 

Jeszcze kilka sekund tych cudownych tortur, gdy powoli się do niej przymierzam, już nie oddychając, lecz dysząc i wchodzę w nią do samego końca. Krzyk Crush miesza się z gniewnym rykiem oceanu. 

 

Valentine, my decline 
Is so much better with you 

 

 Długą chwilę pozostaję bez ruchu, idealnie z nią spasowany, czując jej drżenie i warcząc na każdy skurcz. Obiema dłońmi ściskam jej pośladki. Niespiesznie z niej wychodzę, drastycznie niespiesznie, by zaraz z impetem wrócić. Z gardła Crush wyrywa się kolejny krzyk. Poruszam swoimi i jej biodrami, wciąż nie zwiększając tempa. Mocno i wolno, niczego nie chcę przyspieszać. Nie ma takiej potrzeby. Przez jej wilgoć muszę mocno nad sobą panować, by nie dojść po kilku ruchach. 

Jednak w końcu muszę. Kiedy ogarnia mnie jeszcze większy żar, kiedy już nie mogę dłużej go znieść, przyspieszam, co wprawia Crush w ekstazę. Symfonia jej jęków i krzyków niesie się wraz z szumem fal, a jej paznokcie drą moje plecy, gdy raz po raz wykrzykuje moje imię. 

– Vincent... Vin...!  

Stracę przy niej zmysły, to przesądzone. Dochodzę, wykonując jeszcze trzy szybkie ruchy i z przeciągłym skowytem opieram czoło o jej ramię. 

– Co to było... Vincent – dyszy Crush, trzymając dłoń zaciśniętą na moich włosach.O kurwa... Co to było...  

Podnoszę głowę, wciąż łapczywie łapiąc oddech i czując jej na swojej twarzy. Chce mi się śmiać. Mam ochotę śmiać się z radości, której dawno, dawno nie doznałem. I mam ochotę… jeszcze raz. 

 

 

 

Całuję go, śmiejąc się, zaspokojona i… 

Otwieram szerzej oczy, gdy Vincent mruczy przeciągle, a ja czuję, że znów zaczyna być gotowy. 

– Poczekaj, poczekaj! – hamuję jego zapał, śmiejąc się i powoli z niego schodząc. Z pełnym zaspokojenia uśmiechem i niekontrolowanymi salwami krótkiego śmiechu, który Vincent odwzajemnia parsknięciami, z pewnym trudem podciągam mu spodnie. – Poczekaj – proszę, czule na niego patrząc, a on wydaje z siebie pełne cierpienia westchnienie i zaczyna zapinać pasy, cholera wie po cholerę ich tyle nosi. – No! Aż tyle nie będziesz musiał czekać! – protestuję, nie mając zamiaru znów się z nimi męczyć. Bo chciałabym spróbować jeszcze raz. Sprawdzić, czy to był przypadek, czy rzeczywiście może być z nim aż tak dobrze. 

Poprawiam spodenki, czując, jak są wilgotne i… 

O kurwa. 

Nagle prostuję się jak struna i blednę.  

Co jest, kurwa, nie tak z moim poczuciem odpowiedzialności. 

– Vincent… – zaczynam z przestrachem, lecz nie muszę kończyć; on orientuje się o co chodzi. 

– Nie martw się tym – zakłada ręce na ramiona, patrząc na chowające się za horyzont słońce – ja nie mogę mieć potomstwa. 

Nie wiem, co na to odpowiedzieć. Podchodzę, by objąć go w pasie. Słyszę jego ciche mruknięcie. 

– Przykro mi. 

– Niepotrzebnie. Takie geny to… byłby tylko kłopot. 

Odwraca się do mnie, puszczam go, podchodząc do klifu, by jeszcze raz popatrzeć na zachód. Vincent nie mógł wybrać lepszego miejsca, widok zapiera dech, a otaczająca nas przestrzeń, ryczący ocean… Coś pięknego. Nie sądziłam, że zna mnie na tyle, by wiedzieć, co na mnie działa. 

Dlaczego stajesz na samej krawędzi? – Vincent otacza mnie ramieniem. Naprawdę obawia się, że mogłabym chcieć w ten sposób skończyć swoje życie? 

Może w przeszłości. Na pewno nie teraz.  

– Po prostu... – Wzruszam ramionami. – Trochę kusi taki lot, czy nie? – śmieję się. – W sekundę zyskać całą wolność, której poszukujesz. 

Hm. Czy ty przypadkiem nie cierpisz na lęk wysokości? 

– Cierpię – zgadzam się. – Więc ty mi to wytłumacz. – Na moment zagryzam wargi. – Dlaczego przy tobie czuję się tak bezpiecznie? Nawet tutaj, na skraju świata? 

Vincent odwraca mnie twarzą w swoją stronę. Poważnie patrzy mi w oczy. 

– Bo ja rozumiem więcej. I mogę dać ci to, czego naprawdę potrzebujesz.  

Obejmuje mnie mocno i rzuca się w tył. W przepaść. 

Nie krzyczę. Zawsze myślałam, że gdybym miała skoczyć, że krzyczałabym w niebogłosy, ale teraz nie krzyczę. Może dlatego, że zatyka mnie pęd powietrza albo dlatego, że wciąż, nawet teraz, czuję się przy nim bezpieczna. Czerwona peleryna łopocze wokół nas i otacza nas, gdy zbliża się ziemia, szczelnie otulając przed światem.  

Gdy opada, stoimy na wąskiej plaży.  

Natychmiast wpijam się w usta Vincenta. Trzeba mu przyznać, że umie się sprzedać. Rzeczywiście nikt inny nie mógłby mi zafundować takich emocji. Reno próbował, robiąc koziołki tym swoim śmigłowcem, ale od tego tylko robiło mi się niedobrze. Zabawne, bo Vincent za cholerę nie kojarzył mi się do tej pory z emocjami, tymczasem okazuje się, że drzemią w nim od dawna nie ruszane pokłady namiętności 

Tym razem mam zamiar ściągnąć z niego więcej ubrań. Vincent stanowi prawdziwe wyzwanie, bo dużo tego wszystkiego na sobie nosi. Oprócz skórzanych spodni z płytowymi okuciami na biodrach i udach, zapinanymi na trzy pasy, jest jeszcze przepasana w pasie kabura, w udzie też uprząż podtrzymująca inną broń, a  pod peleryną znajduję wzmacnianą skórą odzież bojową, z elementami nowoczesnej kolczugi o bardzo ciasnym splocie małej średnicy. Sama peleryna również posiada mnóstwo sprzączek. To nią zajmę się w pierwszej kolejności. 

Popycham go lekko na piasek, a on wciąga mnie na siebie, siadając na czerwonym płaszczu, który mości się pod nami niby koc. Rozpinam pelerynę z jego piersi, odsłaniając twarz, skrytą za czerwonym kołnierzem. Znów mogę mu się przyjrzeć, on też mi się przygląda, jego oczy błądzą po mojej twarzy, dekolcie, tak jak chłodne dłonie. Ma krótko przycięte, owalne paznokcie, zaskakująco zadbane zważywszy na fakt, że wciąż chodzi w rękawicach . Prawą dłoń, którą zdarza mu się sięgać po rewolwer, odziewa w skórę, lecz na lewą wkłada najprawdziwszą płytową rękawicę ze zbroi kolczej, która sięga aż łokcia. Domyślam się, że w razie walki służy mu jak tarcza.  

– Dobrze wiesz, jak skończy się ta randka i wkładasz na siebie coś takiego – narzekam, za cholerę nie wiedząc, jak pozbyć się góry, która przylega do niego jak termoaktywna bluza, tylko taka z bajerami dla freaków, którzy spodziewają się, że zaraz wybuchnie wojna. Lub byłych członków organizacji Turks, do której wiem, że Vincent należał. 

– To świadczy tylko o tym, że wcale tego nie brałem za pewnik i byłem gotów uszanować twoją odmowę. 

To bajerant, no. Cicha woda. 

Vincent mi pomaga, sam ściąga górę. Przez chwilę podziwiam zarysowane pod skórą mięśnie ramion i grzbietu, gdy unosi ręce. Zsuwam się, by rozpiąć mu spodnie. Pomruki, które z siebie wydaje Vincent są coraz dziksze, sprawiają, że pragnę go dosiąść. Zrywam podtrzymującą kruczoczarne włosy bandanę, a one opadają na jedne z jego oczu, nastroszone u góry i spływają gładką grzywą na plecy. 

– Jesteś – zapiera mi dech, gdy wpatruję się w jego twarz, lśniące oczy – idealny. 

– Och?   

Unosi czarne brwi, wpatrzony w moje usta. Czuję jego głód, czuję jak na mnie napiera. Nie każę mu czekać dłużej. Poprawiam się, dosiadając Vincenta z głębokim westchnieniem 

Znów czuję, że wypełnia mnie całą, jakby był stworzony, by mnie uzupełnić. Poruszam biodrami, dawkując sobie rozkosz. Valentine opiera ręce z tyłu, nieco się odchylając i przygląda się moim ruchom. Wiem, że już nie może być bardziej gotów 

Unoszę biodra i opadam na niego, staram się być powolna, sprowadzić na nas tę samą torturę, którą on nas obdarzał na klifie, ale już po kilku sekundach nie wiem, co się dzieje i popadam w słodkie zapomnienie, chcąc więcej i więcej 

 

Valentine, my decline 
I'm always running to you 

 

Vincent powarkuje, a ja, w napływie kolejnych uniesień, które niemal pozbawiają mnie zmysłów, przez chwilę, mgnienie oka, mam wrażenie, że kocham się z rogatą bestią, która zaciska łapy na mojej talii, ale to tylko dłonie Vincenta, który próbuje wyhamować tempo, w którym się zatracam. 

– Crush! – warczy, zaciskając na moich plecach palce, co tylko jeszcze bardziej mnie podnieca, bo czuję jego siłę. – Zwolnij. Crush… Och, ty... – Otacza mnie ramionami, drapie po plecach, ściska pośladki, przez chwilę przejmuje kontrolę nad rytmem, wybijając mnie z niego własnymi ruchami, a kiedy znów przyspieszam, z jego gardła wyrywa się gniewny pomruk. Zaraz potem podrywa się w górę wraz ze mną i nie zważając na moje okrzyki, wchodzi ze mną do wody, mocno mnie trzymając.  

Mruczy z ulgą, gdy zimna woda odsuwa go od spełnienia. I zaczyna od nowa, wciąż we mnie wpatrzony. Czerwone oczy lśnią, jakby emanowały własnym blaskiem, wypełnione ostatnimi blaskami zachodu.  

Odwraca mnie twarzą do horyzontu, przyjmując na siebie wzburzone fale, które rozbijają się o jego plecy. Jego ruchy stają się bardziej agresywne, synchronizując się ze wzburzonym oceanem. Wchodzi we mnie mocno, szybko, podrzucając mnie na sobie i studiując moje reakcje. Mogę tylko wyć i dochodzić, gdy przyspiesza, wbijając się we mnie do samego końca. 

– Chciałaś odlecieć – słyszę jego zdyszane warknięcie. – Zaspokoiłem tę potrzebę?  

Valentine! 

Kończy dzikimi pchnięciami, a dochodząc, zadziera głowę, dysząc spazmatycznie, wbijając paznokcie w moje pośladki. Przyglądam mu się z zafascynowaniem, z rozchylonymi ustami, wciąż czując ostatnie skurcze. 

– Jesteś… Jesteś… – Vincent próbuje sformułować zdanie, wciąż łapiąc oddech i opuszczając na mnie wzrok. – Fantastyczna. 

Raz jeszcze mnie całuje i ściąga z siebie. 

Fale obywają ciało, nie czuję chłodu oceanu. Po tej gonitwie z Vincentem jestem rozgrzana i wciąż w takiej euforii, że nie przejęłabym się nawet stadem przepływającym obok rekinów. 

– Drżysz – zauważa Vincent, gdy wychodzimy na piasek. – Zaraz cię stąd zabiorę. 

Jeszcze długo będę drżeć po tym, co ze mną zrobiłeś, Vinny – wzdycham, próbując wciągnąć na tyłek to, co pozostało z moich majtek. Dopiero gdy mi się to udaje, orientuję się, że użyłam zdrobnienia. Odwracam się do Vincenta, zaniepokojona jego reakcją. Stoi w samych spodniach, porządnie podciągniętych, lecz wciąż rozpiętych i uśmiecha się lekko, choć jednocześnie ściąga brwi, więc ciężko ocenić, czy mu się to spodobało. 

– Wybacz, jeśli nie trwało to tyle, ile powinno – mówi poważnie, sięgając po pelerynę, którą otrzepuje z piasku. – Nie chcę uciekać się do wymówek, ale ciężko było przy tobie wytrzymać dłużej.  

– Vincent. – Kręcę głową, załamując ręce. Czy on jest ślepy? Przeżyłam właśnie prawdopodobnie najlepszy seks w swoim życiu, a on mnie przeprasza? 

– Ale teraz będę już mógł dłużej. 

Nim cokolwiek odpowiadam, przygarnia mnie do siebie i okrywa peleryną. 

Tym razem lądujemy w miękkiej czystej pościeli, w jednym z wielu pokoi na dworze Shinry. No to już musiał zaplanować wcześniej! 

– Chyba zwariowałeś… – tylko tyle udaje mi się powiedzieć i czuję na sobie ciężar Vincenta, a jego pocałunek zamyka mi usta.  

Valentine! 

2 komentarze:

  1. Jaki fajny klimat w tym tekscie, Wyzszy niz Cid i Reno? Kto to? Nie spodziewalam sie ze bedzie jakis kolejny zalotnik.Takie wkurzonego Cida nie widzialam zbyt czesto a i Reno jakis taki zagubiony 😊 Niezle ich zalatwila i slusznie, oby teraz nie wpakowala sie w wieksze klopoty z kolejny facetem. Znajac Crush to wszytsko mozliwe.

    Najzabawniejsze ze oni nawet do konca nie wiedza kto jest ojcem.
    Co tu sie porobilo jak mnie nie bylo? Ta dziewczyna rozkochuje w sobie co chwile jakiegos nowego faceta :D I kolejne spostrzezenie: w jej zyciu nic nie moze byc proste.
    Valentine, cos koleze z gry ale nie do konca, popatrze na necie.
    ..Od dekad? Ile on ma lat ? Lubi straszych ale on to juz wychodzi ponad jakiekolwiek normy, chociaz ladnie wyglada na swoje lata.
    Zajebiscie sie slucha i czyta ten tekst ( Dla tych co chca wiedziec jak zribic z kazdego tekstu na necie audiobook : Wystarczy nacisnac 3 kropki na gorze wyszukiwarki, a potem nacisnac odsluchaj ta strone, czyta pieknie, polecam jak ktos nie ma czasu usiasc zeby przeczytac tekst , jak ja )
    Widze ze crush ma opinie puszczalskiej, dla jedengo cnotka dla innego puszczalska, zalezy kto i z jakiej pozycji patrzy i ocenia.

    Ladnie opisalas sceny erotyczne.

    Ja nie moge miec potomstwa ? Cos mi sie zdaje ze nas jeszcze zaskoczy…
    Z tym kolesiem powstanie jeszcze duzo dobry tekstow mam wrazenie.

    Kaja

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Ja to nadal jestem rozdarta między tym, który powinien być biologicznym ojcem, bo obaj kochają Zacky i świetnie się nią zajmują, kiedy los tego wymaga.
    Ale żeby też Vincent znalazł sobie drogę do serca Crush i nie tylko, to się w ogóle nie spodziewałam. Opisane jest to świetnie, plastycznie, w takich okolicznościach przyrody, że to as tak nie dziwne, ale nie wiem, co myśleć.

    Jestem w lekkim szoku, a jednocześnie odnoszę wrażenie, że Vin może być tym, który w pełni Eddie traktował Crush jak człowieka, którego sie i pragnie, i po prostu kocha.

    Jestem ciekawa ciągu dalszego.

    Pozdrawiam
    miachar

    OdpowiedzUsuń