Guess who's back :)
______________________________
Ciszę przerywa śmiech. Brzmi jak rwany skowyt dzikiej hieny. Spod osłony nocy zwinna dłoń dobywa szabli. Ostrze tnie mrok. Cel wymyka się cięciu, pięść próbuje rewanżować cios. Unik, atak. Światło księżyca zalewa mokry od przelotnego deszczu pomost. Pusty, nie licząc dwóch walczących ze sobą postaci. Ozon nasyca powietrze. Wrogowie nacierają na siebie, katana odpiera szablę. Wypad, uskok, parowanie. To wszystko, co proponuje noc. Pojedynek, walka, pot. Krew.
– Skończyłeś?! – Saejima Taiga ociera policzek niecierpliwym ruchem, składając dłonie w pięści, gdy wytrącona broń ląduje w wodzie. – To jakiś cyrk! Spójrz na siebie! – krzyczy, wskazując przed siebie palcem. – Coś ty ze sobą zrobił?!
Mężczyzna naprzeciw poprawia kapitański kapelusz z fikuśnym, fioletowym piórem sterczącym pod skosem w górę. Noc rozpruwa upiorny chichot.
Insane. INSIDE
– O co ci chodzi? – Śmiech cichnie; rondo kapelusza unosi się, a z zalegającego pod nim cienia wyłania się groźny błysk. – Jestem kapitanem, więc wyglądam jak kapitan!
– Kapitanem CZEGO, do kurwy nędzy?! – Taiga załamuje ręce, masywne ramiona opadają, gdy garbi się jego sylwetka. – Bądź sobie kapitanem, ale wśród nas, wśród rodziny. Jak zawsze. Wróć, gdzie twoje miejsce, na bogów.
– To znaczy gdzie, co? I dlaczego miałbym się ciebie słuchać!
– Bo jesteś mi jak brat. Jesteś…
– Gówno jestem! To znaczy… Kurwa mać. Ja nie mam braci! – Chwila refleksji, podczas której postać wyglądająca jak żywcem wyciągnięta z historii o nie do końca uczciwej żegludze wygląda, jakby naprawdę mocno się zastanawiała. – Nie. Nie przypominam sobie, żebym miał rodzeństwo.
– Na wszystkie duchy, przecież podobno straciłeś pamięć! To jak miałbyś to sobie teraz przypomnieć?!
– A, no tak. – Kapitan żaglowca skrobie po skroni lufą staroświeckiego rewolweru, dobytego zza pasa. – Zapomniałem. – Gwałtownie zmienia pozycję, celując pistoletem w przeciwnika. – Ale głupi nie jestem. Każdy mógłby próbować mi teraz wmówić, że jest całym moim pierdolonym światem! Dlaczego miałbym ci wierzyć?!
– Spójrz na mnie. Spójrz w oczy i powiedz, że kłamię. – Taiga stoi z opuszczonymi rękami, emanuje z niego bezradność, ale i pewnego rodzaju pewność, przekonanie, za które wiele jest gotów wycierpieć. – No? Zrób to.
Mężczyzna milczy, wpatrując się w oponenta jedynym okiem; brak drugiego kamufluje czarna przepaska.
– To jak będzie? – Taiga odzyskuje nadzieję. – Wracasz ze mną? – Przedłużająca się cisza skłania go, by dodać: – Czy najpierw trzeba obić ci gębę?
– Wiesz co… – Pirat przekrzywia głowę, jakby rozważał kilka opcji, a potem odbezpiecza magazynek. – Spróbuj szczęścia, draniu.
The danger gets me high
Rewolwer wypala trzy razy pod rząd, kule toczą się w stronę Saejimy, który tylko dzięki niezwykłemu refleksowi unika dwóch z nich; trzecia ora jego ramię, lecz nie zagnieżdża się w ciele.
– Sukinsynu! – Taiga zatacza się na zranioną stronę, utrzymując na nogach; chwyta dłonią za ramię, by zatamować krwawienie. – Jeśli nie dla mnie, zrób to dla niej!
– Dla niej? – Ciemne jak smoła brwi zbliżają się do siebie, a w ciemnym oku pojawia się konsternacja. – Jakiej…
– Ona ciągle na ciebie czeka! Zostawiłeś ją bez słowa, gnojku, a jednak ona wciąż…
– Kto?! – Głos kapitana staje się napastliwy, a on sam podskakuje w miejscu, jakby tracił cierpliwość. – O kim mówisz?!
– Przecież i tak nie…
Nocną ciszę przeszywa strzał oddany w powietrze.
– KTO?! Wymów to cholerne imię!
Ciemne oko jest pełne obłędu, a kiedy Taiga spełnia jego prośbę, serce przeszywa zimny ból, krótki, ale dotkliwy, budząc to niespokojne uczucie, które pojawia się zawsze, gdy zaniedba się coś wysoce istotnego.
Can't help myself
– Hm. – Długie zwinne palce poprawiają uchwyt na kolbie, wskazujący wystukuje niecierpliwy rytm na spuście.
Taiga dostrzega jego wahanie, nabiera ostrożnej wiary, że to jedno słowo wpłynęło na zmianę decyzji.
– Już? Nabrałeś rozumu?
– No nie wiem. – Lufa znów wędruje w ciemne, niegdyś obcięte jak od linijki włosy, dziś bardziej postrzępione, i skrobie po czaszce. – Chyba będzie musiała osobiście wlać mi oleju do głowy, skoro jak mówisz, mnie kocha, to niech sama po mnie przyjdzie! – Opętańczy śmiech miesza się z hukiem wystrzelonych w niebo pocisków. – A ty, póki co, możesz iść w diabły! Aye!
Strzałami zmusza Taigę, żeby ratował się skokiem do wody.
– Brednie – sarka pod nosem już poważniejszym tonem, chowając broń do kabury. Ciemne oko śledzi płynący w wodzie kształt, dopóki nie znika za sąsiadującym pomostem. – Pamiętałbym, że mam brata – mówi do siebie z wyrzutem, zawracając, by wspiąć się na prowadzący do statku trap. – Pamiętałbym. Gdybym kogoś kochał.
Got secrets I can't tell
Ukłucie bólu przeszywa go na wskroś jak wykonany z odłamków lodu sztylet.
***
Wychodzący na brzeg Saejima Taiga zrzuca z siebie przemoczoną kurtkę, bierze kilka głębszych oddechów, opierając dłonie na biodrach i szczerze się śmieje, odchylając głowę.
Jest nadzieja. Jednak jest.
Przecież nie wspomniał ani słowem o miłości.
Zabawne, jeśli to miałby być klucz do czarnego, pełnego syfu serca yakuzy.
***
— Jeszcze raz. Na spokojnie.
– Jestem spokojny, Shire. Spokojny jak sztil na morzu!
– Wiesz co, Taiga? Myślę, że nałykałeś się trochę za dużo słonej wody i stąd te wszystkie…
– Nie wierzysz mi?
Barczysty, pokaźnych rozmiarów mężczyzna, ostrzyżony po wojskowemu, odwraca nieco głowę, by spojrzeć na osobę stojącą obok, a ona ze zniecierpliwieniem wypuszcza przez nos powietrze.
– Sam musisz przyznać, że ciężko uwierzyć w coś takiego. – Kobieta o długich czarnych włosach z rozjaśnionymi końcami opiera palec na szczęce mężczyzny. – A teraz odwróć się z powrotem, żebym mogła się temu przyjrzeć.
– Wystarczy, że zajęłaś się moim ramieniem, to tylko skale...
– Powiedziałam, żebyś się odwrócił.
Taiga wzdycha ciężko, pozwalając opatrzeć policzek.
– Paskudnie to wygląda. – Hashire krzywi się, przyglądając z zainteresowaniem głębokiemu rozcięciu. – Ciachnął cię prawie do kości. Ale nie wygląda na ranę po tantō.
– Używał szabli, mówiłem ci.
– Szabli, tak… – Hashire z powątpiewaniem marszczy brwi, sięgając po spray do dezynfekcji. – To na pewno był Goro?
Taiga gwałtownie unosi i opuszcza ramiona, jakby nie mógł znieść, że jego sprawozdanie poddawane jest w wątpliwość.
– Potrafię rozpoznać własnego brata – warczy, zaciskając szczękę, gdy nasączony spirytusem gazik dotyka rozciętej skóry. – Jest dość charakterystyczny – syczy przez zęby.
– No tak, to prawda – przyznaje kobieta, lecz w tonie jej głosu nie słychać entuzjazmu.
– No to… co? – Taiga próbuje na nią zerknąć, ale ona przytrzymuje jego głowę, próbując nałożyć na rozcięcie maść nagietkową i upomina go krótkim syknięciem. – Nie pomożesz mi?
– Przestań tak się wzdrygać! – wybucha Hashire, gdy Taiga znów się porusza. – Widziałam, jak walczysz z piątką ludzi z raną postrzałową, a nie pozwalasz mi przykleić prosto jebanego plastra!
– Muszę wiedzieć – Taiga chwyta ją za rękę, nie pozwalając dłużej się opatrywać – czy chcesz sprowadzić Majimę z powrotem.
Hashire zaciska mocno usta, milczy, patrząc gniewnie w oczy Taidze.
– A powinnam? – prycha wreszcie; jej oczy zwężają się niebezpiecznie. – Jaka normalna kobieta chciałaby przy sobie takiego psychopatę?
– Przecież za niego wyszłaś!
– I bardzo tego żałuję.
– Przysięgałaś! Na dobre i złe! – Taiga gniewnie ściąga brwi. – To twój mąż!
– To pojeb! – prycha Hashire, zabierając rękę. – Cieszę się, że wreszcie mnie od siebie uwolnił.
– Jakoś nie wyglądasz na szczęśliwą – warczy Taiga.
– Bo boję się, że wróci!
Zapada chwila ciszy, podczas której Saejima uważnie przygląda się Hashire, która wraca za bar, próbując zająć czymś ręce, raz po raz rzucając mu płoche spojrzenia.
– Nie wierzę – oświadcza wreszcie Taiga, który najwyraźniej dopatrzył się nieszczerości. – Kochasz go. Zawsze był pojebany, a ty zawsze go kochałaś.
Hashire zamiera, przestając liczyć w kasie pieniądze. Zagryza dolną wargę i zdaje się mocno ze sobą walczyć.
I love the smell of gasoline
– Słusznie użyłeś czasu przeszłego. – Głos jej drży, gdy patrzy na Taigę. – Bo to jest przeszłość. – Zamyka z hukiem kasę.
– Nie. – Taiga podnosi na nią poważne spojrzenie. – Może jestem tylko prostym facetem, yakuzą, ale nawet ja… widziałem jak na niego patrzysz.
– Z żądzą mordu w oczach?
I light the match to taste the heat
– I widziałem, jak on patrzy na ciebie.
Hashire najpierw zaciska mocno usta, potem otwiera je, zamierzając odbić kolejny argument, jednak ostatecznie jedynie wypuszcza z siebie powietrze. Z westchnieniem załamuje ręce, spuszcza wzrok, przez ten moment wygląda na przybitą i zagubioną, jakby zgasł w niej ogień, który tli się na co dzień. Jakby przestała udawać, że zabrakło tego, co go podsyca.
– Co mam ci jeszcze powiedzieć, co? – Patrzy na Saejimę z rezygnacją.
– Prawdę.
– Prawdę o czym?! – unosi się na powrót, gniew roznieca przytłumiony ogień. – Wydaje ci się, że coś wiesz, bo twój pożal się Boże brat pewno zwierzył ci się raz czy dwa z tego jak mu się żyje z mieszaną kobietą, której DOSŁOWNIE zawrócił w głowie! Nie masz pojęcia, jak to jest, chociaż powinieneś, bo jak słusznie sam zauważyłeś, też jesteś yakuzą!
– No to... Może mi powiesz jak to z nim jest? – podsuwa Taiga.
Czuje, że Hashire potrzebuje się wygadać i wciąż żywi nadzieję, że jeśli zrzuci z siebie ten ciężar będzie chętniej współpracować. Poza tym – naprawdę zdołał ją przez te wszystkie lata polubić, więc nie chciał być nieuprzejmy no i... kodeks honorowy nakazuje zadbać o żonę brata. Do tej pory nie był dla niej zbyt użyteczny, ich drogi rzadko się krzyżowały, ale może teraz nadszedł dobry moment, żeby… zacieśnić więzi.
I've always liked to play with fire
– Goro zamienił moje życie w piekło – warczy Hashire, opierając dłonie o blat i wychylając się w przód. – Najpierw zmusił mnie, żebym dla niego pracowała, przez co prawie dostałam do głowy, a potem, żebym za niego wyszła! Jak on to sobie wyobrażał, że wprowadzi mnie do rodziny? Że będziemy rządzić półświatkiem, jak król i królowa Tokio? Że jak wydziara mi na plecach wilczycę to wystarczy, żeby yakuza mnie zaakceptowała? Nie! Bo on nigdy nie był pierdolonym wilkiem! Zawsze był Psem, Wściekłym Psem z Shimano! Więc kim ja zostałam? Suką Majimy!
I ride (I ride) the edge (the edge)
Hashire otwiera lodówkę za swoimi plecami, używając do tego więcej siły niż konieczne, zabiera dwie butelki pełne ciemnego piwa i niesie je do stolika, przy którym siedzi Saejima. Szkło obija się o siebie, gdy stawia butelki na blacie i ściąga kapsle wydobytym z kieszeni otwieraczem. Podsuwa jedno piwo Taidze, który łapie chwiejącą się butelkę w ostatniej chwili, a sama siada naprzeciw niego, pociągają kilka łyków.
– A teraz zniknął, skurwysyn, a ja głupia, co zrobiłam?! – pytanie zawisa w powietrzu, Taiga waha się, czy spróbować na nie odpowiedzieć. – Szukałam go! Jak idiotka – wyznaje, odstawiając piwo i zwieszając głowę.
– To... No... – Taiga nie bardzo wie, co powinien powiedzieć; przychodzi mu do głowy, że może mógłby przynajmniej spróbować ją pocieszyć, objąć albo złapać za rękę, ale nie chciał, żeby źle to odebrała. – Widzisz, musi ci na nim zależeć, skoro...
– Nawet mnie nie wkurwiaj! – Hashire uderza w stół dłonią. – Dopiero, gdy postawiłam na nogi policję dowiedziałam się od jednego uprzejmego funkcjonariusza, którego kupiliście, co ten debil odjebał. I ty pewno dobrze wiesz, co mam na myśli.
Usta Hashire przypominają cienką kreskę.
My speed goes in the red
– J-Jeśli masz na myśli tę wyspę... – Taiga czuje się coraz mniej pewnie pod jej spojrzeniem. – To miała być jednorazowa akcja...
– Kurwa! Obiecał mi, że koniec z yakuzą! A potem znika, a ja dowiaduję się, że... co on właściwie próbował zrobić, co?! Przeprowadzić was na jebane Hawaje, żebyście mogli doczekać spokojnej emerytury?!
– Coś w tym stylu... Kamurocho zrobiło się niespokojne, młode wilki chcą wygryźć starą watahę i...
– Ja pierdolę! Co za poroniony pomysł! Po cholerę mieszał się w coś takiego?!
– Sam też chciał się wynieś z Tokio – dostrzega minę Hashire i szybko dodaje: – razem z tobą. Miał już na oku jakiś domek dla was, nad brzegiem oceanu. Mówił mi, że zawsze chciałaś tak mieszkać...
Korzystając z tego, że Hashire zaniemówiła, Taiga kontynuuje:
– Zdaje się, że to miała być niespodzianka. Ale statek, którym płynął, nie przetrwał sztormu. Większość załogi zginęła, myślałem, że Goro przepadł, ale wtedy dostałem wieści z Nele... To ta wyspa, na której mieliśmy się osiedlić... Że Majima przeżył. Tylko...Wszystko mu się pomieszało. Stracił pamięć. – Widzi, że Hashire dalej mu nie wierzy, więc dodaje, jakby to jedno słowo miało ją przekonać: – Naprawdę.
Dłuższą chwilę Hashire nic nie mówi, jedynie ściąga brwi i popija piwo, oparta w krześle. W końcu się odzywa:
– Kiedyś powiedział mi… żebym nigdy ci nie ufała – wyznaje, podnosząc na niego uważny wzrok. Ku jej zaskoczeniu Taiga cicho się śmieje.
– Był wtedy na mnie wkurwiony? Albo spruty? Bo dokładnie to samo radził mi w stosunku do ciebie. Gdy nocował u mnie, jak go… wywaliłaś z jego mieszkania.
Hashire stara się zachować powagę, ale w końcu parska w rękaw śmiechem. Jednak szybko odzyskuje rezon.
– Ale masz świadomość jak to wszystko brzmi, prawda? – Na jej ustach nie ma ani śladu uśmiechu. – Jak świetna, choć nieco naiwna bajeczka, którą wymyślił Goro i kazał ci powtórzyć, żebym znów rzuciła całe swoje życie i…
– Przysięgam ci, że to nie...
– Wiesz ile mnie kosztowało, żeby odbudować psychikę i stanąć na nogi? – przerywa mu Hashire. – Z czystej przyzwoitości nie powinieneś z tym do mnie przychodzić ani prosić mnie, żebym się narażała! Nie obchodzi mnie, czy to, co mówisz, to chociaż po części prawda, a jeśli tak... Może życie daje mi drugą szansę! Niech ten dureń dryfuje gdzieś po oceanie, ahoj i butelka rumu! Niech płynie w świat! Jak najdalej ode mnie!
Hot blood, these veins
Uderza dłońmi w stół, wstaje i wraca za bar, by zająć się klientami, którzy właśnie przekroczyli próg Vincenta. Kątem oka zerka na Taigę, który spokojnie kończy piwo, a potem zostawia na blacie odliczone pieniądze i wychodzi, więcej na nią nie spojrzawszy.
Hashire wcale nie czuje się dobrze z tym, że chociaż jednego z braci udało jej się zmusić, żeby jej odpuścił. Spędza resztę wieczoru obsługując klientów, a nieprzyjemne uczucie zakotwicza się w niej na dobre. Przypomina zadrę żalu, podobną do tej, gdy powstrzymamy się przed zakupem czegoś, czego bardzo chcemy, ale niekoniecznie potrzebujemy. Niby fajnie, rozsądek wygrał, zwalczyliśmy pokusę, ale... Z każdym krokiem naprzód chcemy zawrócić. A kiedy to robimy i już dostajemy, czego chcemy, zalewa nas poczucie ulgi i szepty sumienia: żałowałabyś, gdybyś przepuścił taką szansę, każdej nocy przypominałbyś sobie o mnie.
***
Noc na pełnym morzu bez widoku na ląd, bez sztucznych świateł latarni i neonów jest pełna granatu i bieli. Upstrzone miliardami jasnych punktów niebo mieni się zimnymi odcieniami błękitu. Mleczna smuga odznacza się wyraźnie na atramentowym tle, a jasne odbicie księżyca żłobi ścieżkę w czarnej tafli wody.
Morze jest tej nocy wyjątkowo spokojne. W przeciwieństwie do tego, co dzieje się nad powierzchnią.
Kropelki krwi bryzgają na roześmianą twarz, gdy szabla ciężko wychodzi z ciała.
My pleasure is their pain
Szalony śmiech toczy się po pokładzie, a ostrze wbija w serce kolejnego nieszczęśnika. Wzywana okrzykami kapitana załoga morduje równie chętnie, nie oszczędzając nikogo. Rzeź nie trwa długo. Po półgodzinie jest prawie po wszystkim. Zostaje tylko jeden ocalały.
– No i co, skurwysynu? – Blask księżyca odbija się w ciemnym jak gorzka czekolada oku. – Warto było? – Zimna stal opiera się na gardle. – Zadzierać z nami?
Przyparty do burty mężczyzna spluwa w nachyloną do niego twarz.
Dłoń w skórzanej rękawiczce ściera z policzka plwocinę, chwyta ofiarę za szaty i wymierza kopniaka ciężkim butem ze stalowym nosem.
– Przykujcie go do masztu. – Szybki ruch oczyszcza ostrze z warstwy krwi. – Podgrzejemy trochę atmosferę.
I love to watch the castles burn
W ciemnym oku tańczą blaski szaleństwa.
Każe załodze się ewakuować, rozlewając po pokładzie zapasy rumu. Osobiście rzuca na pokład odpaloną zapalniczkę i, zanosząc się śmiechem, ostatni wraca na własny statek.
– Jak tam, sukinsynu?! Wyjątkowo ciepła noc, nieprawdaż? – krzyczy, wychylając się przez burtę, a łuna ognia odbija się w jego spojrzeniu.
These golden ashes turn to dirt, mm
– Spłoniesz w piekle razem ze mną, Majima! – odpowiada stłumiony przez trzaski płonącego drewna krzyk. – Obiecuję ci to!
Majima odpowiada śmiechem. Czcza groźba nie może popsuć mu humoru. Ma silne poczucie, że groźby nigdy nie robiły na nim specjalnego wrażenia.
Co innego ogień. Im dłużej na niego patrzy, nawet kiedy jest już tylko małą jasną plamką na tle ciemnego horyzontu, tym usilniej zalewa go niepojęte uczucie nostalgii.
– Dawaj to.
Zabiera butelkę bursztynowego trunku z rąk pierwszego oficera, który kwituje to pełnym oburzenia prychnięciem, ale to jedyny sposób, w jaki protestuje. Stoi ramię w ramię z kapitanem, który po chwili oddaje mu butelkę, wspólnie kontemplując zwycięstwo.
– Ładne widoki, prawda?
– Prawda – zgadza się Majima, choć z pewnym ociąganiem.
Ogień coraz mniej mu się podoba.
Kojarzy mu się ze strachem.
I jakimś cholernym Vincentem.
I've always liked to play with fire
Majima powrocil🤩 on to jest szurniety , jak zadna inną postać w twoich tekstów. Nie dziwię sie ze Hasire chce sie trzymać od niego z daleka , choć mam wrażenie ze dlugo tak jej sie nie uda. Majoma pirat. Nie wiem co powiedzieć, stukniety byl jako mafiozo a co dopiero pirat i ta akcja z podpaleniem człowieka. Widzę ze dopiero teraz Majima sie rozkreci jako psychopata, ale lubię go.i mam nadzieję ze napiszesz wiecej tekstów z tego uniwersum
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńDomyśliłam się, że to powrót do yakuzy, i bardzo mnie to ucieszyło! Miło mieć znowu tych bohaterów na ekranie :)
Wiedziałam, że Majimy nie złamie nawet amnezja, co ten pryk odwala, to cały on. Nie dziwi mnie też zachowanie Hashire. Kurczę, ich ponownie spotkanie będzie epickie.
Fajnie, że takie rozmowy padły, pewne emocje się wylały i ukazały.
Jestem ciekawa, co będzie dalej.
Pozdrawiam
miachar