Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 28.04) — Dlaczego? Dlaczego nas wydałeś? Na co było to wszystko?! — Bo czasem bycie tym złym jest zabawniejsze. Klucze: sprej, zasłony, gotowy, poruszać

Namierz cel:

niedziela, 10 marca 2024

Temat 164: Stoję w prochach tego, kim byłem.



Stoję w prochach tego, kim byłem.



Klucze: imiona, strach, poważnie, współodczuwać

[164] seolma ~ Miachar

 Tekst nie próbuje wyśmiać wiary chrześcijańskiej czy jakiejkolwiek innej, jest tylko wariację na temat myśli, które po przeczytaniu kluczy nawiedziły autora. Przy czym nawiązywać może do przeróżnych wierzeń.

[164] SZKWAŁ: Ruiny, w których stoimy ~ Wilczy

Słowa z tematu nie padają wprost (choć myślę, że i tak padną w kolejnym tekście), lecz mam nadzieję, że jego sens ukaże się po przeczytaniu tekstu ;)


[164] Szkwał: Czy i kiedy powstaniemy ponownie ~ Rilnen

 

Chwyciła wiadro z wodą najmocniej, jak umiała. Nic co jednak nie dało, bo gdy tylko uszła parę kroków, piekielny ból przeszył jej ramiona i zachwiała się, starając jak najszybciej ukryć cierpienie. Nie uszło to jednak uwadze głównej łaźniowej, która pogroziła jej palcem, przyglądając się uważnie, czy aby na pewno Nanna nie uroni już ani jednej kropli wody ze studni.

— Ruszaj się szybciej! — poganiała ją łaźniowa, smagając otwartą dłonią w tył głowy.

Brudne, splątane włosy trochę zamortyzowały uderzenie. Na pewno na tyle, by Nanna mogła wykonać swoje zadanie — donieść bezpiecznie czystą wodę do wanny cesarzowej. Gdy tylko wlała zawartość wiadra do kryształowej kadzi, skłoniła się nisko obecnym służkom.

And on I read until the day was gone

Przez to, że jej prawy policzek naznaczony był czarnym tatuażem, musiała kłaniać się nawet służbie ich cesarskich mości. Odkąd cesarzowa znalazła półmartwą Nannę na plaży, musiała wykonywać najcięższe, najbardziej upokarzające prace, jakie tylko wymyślili jej przełożeni. Wszystko dlatego, że po wypluciu jej przez ocean, unosiła się nad nią poświata lub jak kto woli, smród eteru. Cesarzowa akurat wtedy wybrała się na wieczorny spacer po plaży, a odkąd nienawidziła posiadaczy daru, czyli praktycznie od zawsze, każdy naznaczony, jaki trafił na jej dwór był traktowany gorzej niż robal.

Nie inaczej było z najnowszym „znaleziskiem” Cesarzowej. Gdy tylko Nanna odzyskała przytomność, została naznaczona czarnym znakiem na policzku, świadczącym o jej talencie do posługiwania się eterem, a także dawało to całej społeczności do zrozumienia, że od teraz dziewczynę można zaganiać do najgorszych prac, bić, kopać a także na nią pluć, czy ją głodzić.

Długo nie potrafiła zrozumieć, dlaczego trafiła właśnie do Cesarstwa Sanbureque. Być może instynktownie odnalazła drogę do domu, jednak nie była pewna, jak to zrobiła. Jej ostatnie wspomnienie, zanim obudziła się w cesarskim lochu to zlepek niepasujących do siebie obrazów i uczuć. Mieszanina piasku, strachu, poczucia przewagi i wszechobecny gorąc przez pewien czas nie dawała jej spokoju, gdyż nie potrafiła ich dopasować do żadnych innych klocków w pamięci.

Dopóki nie została przypisana do prac w łaźni. Jako najnowszy narybek do jej obowiązków należało noszenie ciężkich wiader z wodą prosto ze studni. Po dwóch dniach jej ręce przeszywał ostry ból, jednak nie to było najgorsze. Ciągle była pilnowana przez główną łaźniową, która sprawiała wrażenie, jakby wiecznie była obrażona na cały świat. Nie podobał jej się nawet samotny włos na nieskazitelnie czystej posadzce, więc kiedy Nanna niezamierzenie upuściła wiadro do studni, łaźniowa niby przypadkiem, pchnęła dziewczynę za wiadrem, jakby wyrzucała śmiecia na zsyp. Nawet nie obejrzała się za siebie, będąc pewną, że wszystko jej ujdzie na sucho. W końcu nikt nic nie widział, a studnia była głęboka.

Jakie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła Nannę, całą przemokniętą, targającą do łaźni ciężkie wiadro pełne wody. Dziewczyna nie pisnęła nawet słowem, tylko dlatego, że bliskie spotkanie z wodą przywróciło jej wszystkie wspomnienia i zrozumiała jedno – nikt nie może się dowiedzieć, kim była. W szczególności Cesarzowa.

Przez dłuższy czas udawało jej się wieść nędzne życie naznaczonej. Nigdy się nie wychylała i posłusznie wykonywała wszystkie polecenia, nawet te najgorsze. Z zaciśniętymi zębami czyściła wychodki i szorowała podłogi, będąc ciągle kopaną przez przechodzących po korytarzach żołnierzy cesarskich. Nie uskarżała się dopóki, dopóty nikt nie zwracał uwagi na istnienie. Godziła się na taki los, gdyż wpadając do wody przypomniała sobie, jakie brzemię ze sobą niesie i traktowała przybycie na ziemie cesarstwa jako pokutę za swoje czyny.

„Stoję w prochach tego, kim byłam”, powtarzała sobie w myślach, szorując zimne kamienne posadzki, a w jej głowie wciąż pojawiały się obrazy martwych dzieci, przygniecionych odłamkami ścian, a kurtyna z brudnych, posklejanych włosów skutecznie zasłaniała zaczerwienione od łez oczy. Tym razem już nie miała zamiaru prowadzić jakichkolwiek interesów związanych ze sprzedawaniem po kryjomu informacji na tematy wszelakie, jak to miało miejsce podczas jej pobytu w Dalmekhi. Teraz starała się nic nie słyszeć i nic nie widzieć, choć czasami bywało to trudne, kiedy ludzie nie zauważali jej obecności. Czasem aż korciło ją, by się odezwać, bo to właśnie przy naznaczonych szlachta świata wyznawała swoje największe sekrety dobrze wiedząc, że służący nie odezwą się, by nie stracić języka, bądź co gorsza, nawet życia.

Choć śmierć była dla Naznaczonych często lepszym wyborem, niż życie.

Z kostuchą Nanna też nie miała dobrych układów. Można by rzec, że ta prześladowała ją i zaskakiwała w najmniej oczekiwanych momentach, choć zabrać nie chciała. Nie inaczej było też i tym razem, kiedy to chciała w spokoju wykonać swoje poranne obowiązki wynoszenia nocnych ekskrementów cesarzowej. Wyszła na tyły zamku, gdzie znajdowały się wychodki żołnierzy, a chłodne powietrze owiało jej gołe stopy. Już dawno przyzwyczaiła się do zimna, śpiąc codzienne na twardej kamiennej podłodze w spiżarni.

Stawiała ostrożnie kroki, aby przypadkiem nie nadepnąć na pozostawione tu i ówdzie pozostałości po wczorajszym bankiecie wydanym z okazji dnia urodzin młodszego potomka Cesarza. Dragoni, choć byli jedną z najlepszych armii na świecie, zawsze uważali, że każda okazja do  świętowania jest dobra, a gdzie lepiej się bawi niż na własnym podwórku. Pod osłoną nocy można pozwolić sobie na odrobinę odprężenia, jednak później jasne, poranne słońce odkrywa istne ogrody wymiocin i kału, oddanych na drodze do wychodka.

Początkowo ten poranek nie różnił się niczym innym od pozostałych, pobalowych poranków. Nanna slalomem przemierzała drogę uważając, by nie dołożyć do pobojowiska cesarskich fekaliów, kiedy zauważyła, że z jednego z wychodków wystają czyjeś nogi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, mogło się zdarzyć każdemu żołnierzowi zasnąć z przemęczenia, jednak tym, co odróżniało delikwenta od innych pijanych była bordowa kałuża, wypływająca z wygódki.

— Proszę, tylko nie to… — wyszeptała pod nosem gdy zrozumiała, co musiało się wydarzyć.

W pierwszej chwili chciała rzucić miską za siebie i uciekać, gdzie ją nogi poniosą, jednak zawahała się w momencie, kiedy żołnierz poruszył się, a z kabiny dobiegł żałosny jęk. Nanna ani myśląc wypuściła miskę z rąk i, nie zważając na to, po czym stąpa, podbiegła go mężczyzny. Leżał twarzą do ziemi, z jedną ręką nienaturalnie wygiętą nad głową. Drugą przyciskał własnym torsem, a kiedy Nanna z trudem przewróciła go na plecy, nie mogła powstrzymać krzyku przerażenia.

Źródłem bordowej kałuży była pozioma rana cięta na szyi mężczyzny, którą próbował zaciskać dłonią. Nic to jednak nie dawało, bo posoka wylewała się z jego gardła strumieniami nie do zatrzymania. Jednak nie to było najgorsze. Żołnierz rzęził, próbując coś powiedzieć, gdy Nanna przycisnęła swoje dłonie do rany, a gdy spojrzała w jego przerażone oczy, coś niedobrego przewróciło się w jej brzuchu.

— Wytrzymaj, sprowadzę pomoc… — Nanna chciała się podnieść z klęczek, jednak żołnierz złapał ją za nadgarstek i wydając ostatnie tchnienie, opluł twarz dziewczyny krwistą plwociną.

Krew spłynęła powoli z wytatuowanego policzka dziewczyny, a ona sama zorientowała się, że także przestała oddychać. Z zachłannością wciągnęła powietrze do płuc, odrzucając od siebie martwe ciało.

Opierając się dłońmi za sobą, odsunęła się, brudząc szarą sukienkę wymiocinami. Znów podjęła próbę wycofania się, jednak gdy przetoczyła się na kolana zauważyła lśniący w porannym słońcu sztylet, leżący niedaleko wychodka. Z pewnością ten, kto odważył się zamordować żołnierza, odrzucił broń jak nic nie znaczący śmieć.

And I sat in regret of all the things I've done

Nanna zdawała sobie sprawę, że powinna jak najszybciej zniknąć z tej okropnej sceny, natomiast jej ciało w ogóle nie współpracowało. Ręce same powędrowały w stronę sztyletu. Zaskakująco lekki, dobrze leżał w dłoni. Jego rękojeść wysadzana była rubinami, a koliste wyżłobienia zdobiły pozłacane smugi. Ostrze także wyglądało, jakby wyszło spod ręki jednego z najlepszych kowali.

Bardzo często sprawcę można rozpoznać już po narzędziu, jakiego użył do odebrania życia. Wygląd sztyletu oznaczał, że mordercą był albo złodziej, gdyż zwykłego dragona nie było stać na takie cacka, albo ktoś wysoko postawiony, być może nawet osoba z bliskiego kręgu cesarza. Niemniej, to nie do Nanny należało przeprowadzanie śledztwa, ona była zwykłym nic nie znaczącą naznaczoną, która właśnie została przyłapana na miejscu zbrodni z zakrwawionym narzędziem w rękach.

— Hej! Co ty tam robisz?!

Poderwała głowę na dźwięk męskiego krzyku. Pochłonięta studiowaniem sztyletu nie zauważyła, że na tyłach zamku zebrał się oddział dragonów, którzy teraz celowali w nią swoje halabardy.

— Rzuć to! — rozkazał dragon stojący najbliżej niej.

Wyglądał na jakiegoś postawionego wyżej rangą, bo jego zbroja lśniła najbardziej. Miał też u boku miecz, co bardzo niepokoiło Nannę. Może i marzyła o śmierci, ale coś jej podpowiadało, że nie powinna ginąć za coś, czego nie zrobiła.

Posłusznie wypuściła sztylet z rąk i otwarła usta, by wytłumaczyć zaistniałą sytuację, jednak w porę uświadomiła sobie, że przecież nie ma prawa głosu. Przypomniał jej o tym także chwilę później kapitan, który opancerzoną dłonią zdzielił ją w wytatuowany policzek.

— Ty…! — mężczyzna złapał Nannę za przód łachmana.

Jego twarz była aż czerwona z wściekłości, a mózg chyba przestał pracować, bo nie potrafił wyrzucić z siebie żadnej inwektywy, tylko wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby, potrząsając dziewczyną brutalnie.

— Kapitanie Murdoc.

Znieruchomiał, gdy zza jego pleców dobiegł spokojny, lecz stanowczy głos kobiety. Oddział dragonów rozstąpił się w sekundzie, a Nanna wychyliła się zza wściekłego kapitana i przerażenie ustąpiło zażenowaniu.

— Moja Pani. — Kapitan Murdoc chyba z całych sił powstrzymywał się, by nie zabić Nanny w tej sekundzie.

Wstając, nie omieszkał jednak huknąć jej ciałem o ziemię.

— Wasza wysokość, jak Pani widzi, złapaliśmy morder…

— Doskonale wiem, kim jest. — Cesarzowa przerwała mu w pół zdania. — To morderczyni i złodziejka. Sztylet — wskazała na zakrwawione ostrze — należy do mnie.

— Wasza wysokość, proszę o zgodę na natychmiastową egzekucję! — Kapitan Murdoc był nieustępliwy, jednak Cesarzowa pokręciła tylko głową.

Nie był to jednak akt łaski. Nanna dobrze wiedziała, że dopiero teraz będzie miała kłopoty.

— Zaprowadźcie to do lochów. Zastanowię się, co z tym zrobić.

Dragoni zasalutowali cesarzowej krzyżując ramiona na piersi, po czym dwóch z nich złapało Nannę pod pachy i pociągnęli w stronę podziemi zamku. Dziewczyna nawet się nie broniła, bo wiedziała, że nic to nie da i mogło jej to przysporzyć więcej problemów i krzywdy. Wiele składowych wpływało na to, że nie stawiała oporu — a to nie miała siły na szarpaninę, a to nie chciała, by je prawdziwa tożsamość wyszła na jaw.

Jeden fałszywy ruch, a mogło ją spotkać coś gorszego, niż śmierci.

Wrzucili ją do jednej z najzimniejszych cel, a przedtem nie omieszkali pozbawić ją jeszcze godności, odzierając z jedynego odzienia jaki miała na sobie. Lodowate kajdany spięły je dłonie w górze, nie na tyle, by mogła usiąść, ani też nie pozwalały stanąć na chłodnych kamieniach. Niewygodna pozycja, jak i przeraźliwe zimno szybko dość szybko sprawiły, że jej skóra i mięśnie skostniały i raz za razem przeszywał ją piorunujący ból.

Mimo zagrożenia starała się zachować spokój. Być może odsiedzi swoje, a do czasu, kiedy przyjdą po nią, by przed tłumem gapiów pozbawić ją życia za zbrodnię, której nie dokonała, zdoła wymyślić jakiś plan ucieczki, by raz na zawsze wydostać się z tego przeklętego Cesarstwa. Może i byłoby jej przykro, gdyby nie zdołała osiągnąć swojego celu, jaki wpadł jej do głowy po tym, jak wreszcie przypomniała sobie, kim naprawdę była i dlaczego ocean wyrzucił ją właśnie w Sanbureque, jednak gdyby przeżyła, mogła poszukać innego schronienia, by w spokoju obmyślić inny plan na przeżycie.

Skoro pozwolenie na wytarcie sobą podłogi nie dało jej możliwości, trzeba było uciec się do skrajności po przeciwległej stronie. Gdy tylko była przytomna, wiele pomysłów przemykało przez jej umysł, ale zanim zdążyła jakikolwiek zrealizować, na końcu ciemnego korytarza pojawiło się najpierw malutkie, a później coraz większe światło pochodzące z pochodni, którą ktoś niósł w jej stronę.

Na początku nie słyszała wyraźnie głosów dobiegających z oddali, ale w miarę gdy postaci przybliżały się do jej celi poznała nie tylko dźwięki, ale też zarysy osób, które niekoniecznie chciała widzieć. Na pewno nie w takich okolicznościach.

— Mam dla ciebie niespodziankę, Dionie. — Ton cesarzowej w ogóle nie wskazywał na to, że jej prezent był czymś miłym.

Światło pochodni wpadło do celi, a Nanna zmrużyła oczy na chwilę, by nie oślepnąć. Gdy jej wzrok przyzwyczaił się już do jasności zobaczyła, że książę Dion trzymał kurczowo kraty i wpatrywał się w nią z mieszaniną przerażenia i wściekłości.

— Czyżbyś poznał, kim jest ta kryminalistka? — zapytała Anabella, a jej usta wykrzywiły się w triumfującym uśmiechu.

Przez dłuższy moment Dion milczał, jakby z całych sił powstrzymywał się, by nie dołączyć do Nanny i nie zostać prawdziwym kryminalistą, mordując swoją macochę gołymi rękoma. Opanował się jednak, bo teraz będąc pewnym, że jego siostra żyje, za wszelką cenę musiał przywrócić jej prawdziwe imię. Powoli zdjął dłonie z krat.

— Uwolnij ją — zażądał, — natychmiast.

— Ależ Dionie… nie jesteś już małym książątkiem, którego zachcianki każdy spełniał.

— A ty nigdy nie zdobędziesz władzy z Sanbureque.

— Czyżby? Twój ojciec zrobi wszystko co mu powiem.

— Nie liczyłbym na to.

— Cóż, ostatnio zgodził się na to, by Olivier został jego następcą.

Dion trzasnął otwartą dłonią o zimne kraty, ale nic nie odpowiedział.

— A ty, książę, zgodzisz się na to, inaczej stracisz swoją siostrę ponownie.