Bad Omens & Corey Taylor podpasowali mi bardziej, choć na dobrą sprawę swoim zwyczajem napisałam tekst pod konkretny wers.
Widziałem po nim, że chce zaśmiać mi się w twarz, ale powstrzymuje się, by bardziej mnie nie urazić.
Jakby nie zdawał sobie sprawy, że żadne słowa niczego nie zmienią, żadna reakcja drugiego człowieka nie zdoła wzbudzić we mnie żadnych emocji, bo nie ma już we mnie nic.
W środku byłem całkowicie martwy. Jedynie sprawiałem wrażenie kogoś, kto dba, bo ma taką pracę. Na dobrą sprawę, gdy pochylałem się nad swoimi uczuciami i swoim samopoczuciem, nie znajdowałem nic godnego uwagi.
– Znowu czegoś spróbowałeś, że tak pierdolisz? – zapytał, w końcu się zaśmiał, po czym przechylił puszkę, by wlać w siebie resztę piwa. – Albo znowu masz problemy z kobietami? Ile to minęło od poprzedniej, ponad rok, co nie?
Nie miał pojęcia, o czym mówi. Nigdy nie zdradziłem mu się z informacjami o swoich związkach, bo nie chciałem, by cokolwiek o mnie wiedział. Wystarczyło, że pomógł mi raz, znajdując norę, w której mógłbym mieszkać, nie chciałem niczego od niego niczego więcej, jak i sam nie chciałem niczego mu dawać. Takie spotkania, by mógł się nawalić, były wszystkim, na co mógł u mnie liczyć w ramach wdzięczności – poza spłatą długu, rzecz jasna.
– To nie ma nic wspólnego z żadnym człowiekiem – odpowiedziałem. – I nigdy niczego nie brałem, sięgam jedynie po alkohol i tylko wtedy, jak widzę się z tobą.
– Patrzcie no na niego, jaki święty. Skoro takiś dobry, to dlaczego tak chujowo idzie ci w życiu, co? Karma nie wraca czy może raczej wali porządnie po pysku?
Zagryzłem wargę, byle tylko mu nie odpyskować. W małym ułamku, ale jednak, dzięki niemu byłem w tym miejscu, gdzie byłem. Z pracą, małym, ale przytulnym mieszkaniu w dobrej okolicy, nawet i poważany, choć dla części petentów niewidzialny po tym, jak pomogłem rozwiązać ich problem. A on i tak starał się mnie poniżyć, pokazać, że jest lepszy, bo ma wszystkiego więcej. Jakby w życiu właśnie o to chodziło, by być lepszym od innych.
Nasze wartości rozmijały się prawie całkowicie.
– Nie, nie pierdolę, jak raczyłeś to ująć – odezwałem się zapatrzony w połowie pełną szklankę. – Mówię tylko, że miasto ma możliwość stworzenia ciekawego projektu aktywizacji kolejnych grup społecznych, przez co będę mocniej zajęty i rzadziej się przez to będziemy spotykać.
Jak dla mnie moglibyśmy w ogóle przestać, ale mój wielki dobrodziej – kurza jego twarz – inaczej się na to zapatrywał.
– Już chyba wolałbym usłyszeć, że przygarnąłeś sobie wreszcie jakąś gołąbeczkę i jej poświęcasz większość swoich nocy. – Przysiągłbym w tej chwili na wszystkie bóstwa, jakie wymyślił sobie człowiek, szukając usprawiedliwienia dla świata, że jego rechot to najgorszy dźwięk, jaki kiedykolwiek istniał. – Ale skoro wolisz ten swój kołchoz, to spoko, ja się nie mieszam. Tylko mi zdawaj w piątki raporty jak do tej pory, dobra?
Miał się za szefa, którym nigdy się nie stał. Na końcu języka miałem kolejną uwagę, ale ponownie powstrzymałem się przed powiedzeniem tego, co naprawdę myślę. Nauczyłem się bowiem, że czasami powstrzymane słowa ratują człowieka przed nagłym upadkiem i narobieniem sobie wrogów z tych, których dotychczas miało się za sojuszników.
– Dobrze.
Mężczyzna dopił piwo, po czym wstał i rozciągnął się, jakby ruszał do jakichś zajęć, a nie do samochodu na zewnątrz, by szofer zawiózł go do domu, do żony i wygrzanego łóżka. To ja miałem zamiar zajść jeszcze do pralni całodobowej, bo marynarka wymagała odświeżenia.
– To ja się zbieram. Trzymaj się, młody, i nie daj nikomu połknąć. Chyba, że to lubisz.
Jego rechot unosił się za nim, gdy wychodził z baru, a ja przypatrywałem mu się po wcześniejszym skinięciu i niemym pożegnaniu. Nie poszedłem w jego ślady jeszcze przez kilkadziesiąt dobrych minut, woląc rozkoszować się samotnością wśród innych gości lokalu. Wyszedłem, gdy miałem pewność, że mój towarzysz na pewno nie powróci, by szerzyć mi jakieś inne swoje ideologie, po czym ruszyłem w stronę centrum i pogrążyłem w myślach, które nie chciały być zbyt przyjemne.
Jakby te dobre objawiały się u mnie tylko, gdy wraz z petentami szukaliśmy rozwiązania problemu, jakby poza budynkiem magistratu czekało mnie jedynie przetrwanie kolejnego dnia i tak do śmierci.
Wiedziałem, że w tym poczucie nie jestem sam, ale nie umiałem żałować innych ludzi. Może gdyby się zaprzeć, udałoby się odmienić los na coś lepszego, bardziej angażującego, przynoszącego lepsze zyski i piękniejszą egzystencję pełną spełnianych marzeń. Mogłem tak sobie dywagować, co nie zmieniało jednak mojej sytuacji.
Wiedziałem, że tym jestem – tylko kroplą wody w bezkresnym morzu. Jak każdy inny człowiek. Mogło mi się wydawać, że mam się pod pewnymi względami lepiej, ale przecież końców wszyscy skończymy tak samo – zupełnie samotni i martwi.
Nie podobał mi się kierunek, w jakim poruszały się teraz moje myśli, ale powinienem przywyknąć już, że tak kończy się każde spotkanie z tym mężczyzna. Niby filozoficzna gadka prowadzi do konkluzji, że życie jest tylko żałosnym przedsionkiem piekła, przez które musimy przejść, bo ktoś kiedyś sobie ubzdurał, ze zdoła wychować nas tak, byśmy doszli na szczyt. Jakby świat nie był tylko jednym wierzchołkiem wyższym od poprzedniego.
Westchnąłem, przystając na moście. O tej porze przejeżdżali nim tylko ci, którzy jeszcze mieli coś do załatwienia w mieście lub mogli w końcu z niego uciec. Pieszych nie było prawie wcale, toteż pewnie ciężko byłoby znaleźć sobie świadka, gdyby doszło do jakiegoś wypadku.
Więc co takiego myślał sobie los, by mnie takim uczynić? Czy ta dziewczyna stojąca kilkanaście metrów przede mną nie mogła zaczekać? Czy musiała…
Czy musiała właśnie teraz przekładać jedną nogę przez barierkę na drugą stronę?!
– Hej! – krzyknąłem w jej stronę, ale chyba mnie nie usłyszała. Albo skutecznie zignorowała i nie zaprzestała swojej czynności. – Zaczekaj! Nie rób tego!
Puszczenia się biegiem, by sprintem dobiec do kogoś, kto właśnie myślał o rzuceniu się w rzeczne odmęty, nie było na mojej liście planów do zrobienia tego wieczoru, toteż moje ciało było spięte, kiedy dopadłem do dziewczyny, chwyciłem ją w pasie i pociągnąłem za sobą na tyle mocno, że oboje wylądowaliśmy na chodniku.
Gdzieś poniósł się dźwięk klaksonu i hamowania opon.
– Hej! – Potrząsnąłem dziewczyną i nieco obróciłem ją w swoją stronę. – Co ty robisz? Dlaczego to robisz?!
W tej chwili mniej przejmowałem się sobą, musiałem sprawdzić, że nie zdołała zrobić sobie krzywdy. Niczym zdziadziały typ chciałem też na nią naskoczyć, że zachowuje się infantylnie, chcąc zakończyć życie w ten sposób, ale wtedy dziewczyna spojrzała na mnie, a ja zamarłem.
Znaczy się moje ciało zamarło, za to serce zaczęło bić mi szybciej.
Nigdy bowiem nie widziałem tak burzowych oczu pełnych determinacji i podjętej decyzji. W odruchu przytuliłem ją, obejmując ciasno ramionami, byle tylko nie przyszło jej do głowy wyrwać się i spróbować jeszcze raz przejść przez barierki i rzucić się w odmęty ciemnej rzeki pod nami.
– Będzie dobrze – mówiłem cicho – będzie dobrze, zobaczysz. Wszystko się ułoży. Świat nie jest wcale taki zły.
– Ten świat odebrał mi wszystko, co miałam – wycharczała twardo, a mnie przeszły dreszcze.
Nawet jej głos był wyzuty z większych emocji. Ona naprawdę podjęła decyzję, by umrzeć.
– Proszę mnie zostawić.
– Nie.
– Proszę pana!
– Nie!
Szarpała się, chcąc wyrwać z moich objęć, nawet usiłowała wbić mi łokieć w żebro, ale nieskutecznie. Nie mogła wiedzieć, że jako nastolatek ćwiczyłem taekwondo i miałem niezły chwyt, w końcu mieliśmy ze sobą do czynienia raptem od kilku minut, ale zdołała zorientować się, że też umiem być zdeterminowany.
– Ja już nie chcę żyć!
– Przepraszam, co się dzieje? Są państwo cali?
Z samochodu, którego hamowanie słyszałem chwilę wcześniej, musieli wysiąść pasażerowie, widziałem dwie osoby zbliżające się do nas truchtem po chodniku. Mimo możliwego wsparcia z ich strony nie puściłem dziewczyny, nadal spodziewając się z jej strony desperackiego kroku.
– Próbowała skoczyć, proszę, niech państwo zadzwonią na policję i pogotowie, dobrze?
Na twarzy obojga – mężczyzna i kobieta mogli być rodziną lub nawet małżeństwem, takie sprawiali wrażenie – malował się strach, ale że nimi kierowałem, nie wpadli w panikę, tylko pospiesznie wykonali moją prośbę. Przytulałem do siebie niedoszłą samobójczynię, wręcz kołysałem się z nią w moich ramionach, a ona zaczęła szlochać.
Brzmiała jak ranne zwierzę w agonii, które sądzi, że nikt nie słyszy jego ostatniego zawodzenia, a mnie aż rozdzierało się serce. Z doświadczenia wiedziałem – praca w urzędzie miejskim to było miejsce do wysłuchiwania wielu historii – że ludzie mierzyli się z naprawdę wieloma rzeczami, które odbierały chęć do życia. Bywałem na szkoleniach z psychologami i psychiatrami, by wiedzieć, jak reagować, będąc pierwszą linią, która słyszy wołanie o pomoc, a mimo to w tej chwili, gdy naprawdę miałem do czynienia z osobą, która chciała się zabić, nie wiedziałem, czy to, co robię, jest dla niej dobre.
Czy powinienem ściskać ją aż tak? Czy powinienem tak na nią naskakiwać ze swoimi pytaniami? Raczej nie, powinienem od początku mówić spokojnie i zapewniać, że nie dzieje się nic złego, że takie odejście to nie jest dobry koniec, że pozostawi ból u jej bliskich.
Ale to przecież ona powiedziała mi, że niczego nie ma, bo los jej wszystko odebrał. Jak wzbudzić nadzieję w kimś, kto nie mam już nawet jej?
Nie wiedziałem, co zrobić poza tym, co już robiłem – trzymaniem jej w objęciach, póki nie zjawi się ktoś, kto pospieszy z pomocą, na którą mnie nie stać. Ale w tym tempie to albo dziewczyna się wyszlocha na śmierć i dopnie swojego, albo to ja zacznę panikować i ją porzucę.
A przecież nie umiałem porzucać ludzi. To dlatego pomagałem innym mieszkańcom, którzy mieli z czymś problem, może nawet dawałem się niektórym wykorzystywać, co mnie jednak nie uwierało. Póki byłem potrzebny, czułem, że coś znaczę. Że jestem mniej pusty, mniej martwy, niż czułem się chociażby tego wieczora.
Dziewczyna najwidoczniej nie otrzymywała od społeczeństwa tego samego.
– Jestem Tom – usłyszałem nagle swój głos, jakby mój mózg nie zareagował na to, co chce zrobić język. – Jak Tom Riddle z Harry’ego Pottera. No wiesz, zanim został Voldemortem. O nie, czy właśnie rzuciłem spoiler? Lubisz tę serie? Znasz? O Boże, przepraszam!
Naprawdę nie wiedziałem, co robię, o czym musiało świadczyć to, jakie głupoty plotłem, byle tylko skupić na sobie uwagę niedoszłej samobójczyni, byle nie wykorzystała szansy i mojego zachowania, by dokończyć dzieła. Może poza mną byli tu też inni ludzie, którzy się jej przypatrywali – kobieta znalazła się parę metrów od nas i skakała wzrokiem ode mnie do swojego partnera dzwoniącego po pomoc – ale mogła nie zwrócić na to uwagi, skoro ich nie widziała. Oboje byli za jej plecami, a ja nie pozwalałam na obrócenie się, by mogła zorientować się w obecnej sytuacji.
– Nie przepadam za tymi książkami – podjęła temat, gdy nie spodziewałem się, że będzie w stanie się odezwać, gdy nadal dusił ją szloch. – Wolę Władcę Pierścieni.
To nie było dobre miejsce i czas, by szeroko się uśmiechnąć, ale nie mogłem powstrzymać swojej reakcji, gdy spotkałem kogoś o podobnej opinii.
– Szczerze mówiąc, to ja też.
– Jestem Alice.
Alice. Jej imię przeniknęło przez moje uszy nie tylko do głowy, ale i do serca, zapisując je razem z tą przedziwną, prawie tragiczną sytuacją.
Odsunąłem się nieco, by spojrzeć jej w twarz. Nie płakała już, policzki miała za to mokre od łez, a w jej oczach – tych niezwykłych oczach – wciąż ziała przerażająca dziura pełna bólu i smutku.
– Dziękuję, że nie skoczyłaś – tylko tyle zdołałem powiedzieć, nim usłyszałem dźwięk syreny nadjeżdżającej karetki i policyjnego radiowozu.
Spojrzałem nad ramieniem dziewczyny w stronę drogi, poluzowałem nieco objęcia dopiero, kiedy opiekę przejęli nad nią ratownicy, a ja wpadłem w ogień pytań policjantów. Nie byłem pewien, czy udaje mi się opowiedzieć o wszystkim, czego byłem świadkiem, ledwie co przyjąłem podziękowania za reakcją, umiałem zapytać tylko:
– Czy będę mógł dowiedzieć się, jak się miewa?
Z któreś strony padła nazwa szpitala, gdzie mieli ją przewieźć. Nie byłem jednak opiekunem czy rodziną, nie miałem się nawet za kogoś, kto ją ocalił. Przecież po tym, jak dotrze do niej, że powstrzymałem ją, może mieć mnie za kogoś, kto zrujnował jej plan, i znienawidzić mnie.
Ale chciałem wiedzieć, co z nią dalej. Czy w tych oczach pojawił się przynajmniej cień czegoś, co mogło znaczyć nadzieję.
– To zależy od niej – odparł policjant, a ratownik, który zatrzymał się przy nas, dodał: – Jeśli tak, to jej lekarz da panu znać. My się już stąd zabieramy.
Pożegnał się z nami, a ja mogłem patrzeć, jak karetka odjeżdża do szpitala i myśleć, czy drogi moje i Alice jeszcze się kiedyś zetkną.
– Dobrze pan postąpił – odezwał się policjant. – Jeżeli poszkodowana się zgodzi, zadzwonimy do pana pod numer, który pan podał. A teraz przyjemniejszego weekendu.
– Dziękuję. Spokojnej służby.
Policjanci odjechali, to samo zrobiła para, która się przy nas zatrzymała – kobieta zostawiła mi kontakt do siebie, bo też chcieli wiedzieć, co będzie z Alice – a ja zostałem na chodniku na moście sam.
Mogło się wydawać, że nic się we mnie nie zmieniło, ale tak nie było. Może nadal byłem jak ta jedna kropla wody w bezkresnym morzu, ale poczułem, że moje istnienie naprawdę ma sens i może wpłynąć na innych. Nawet ocalić komuś życie i to dosłownie.
Zapatrzyłem się w niebo usiane gwiazdami i miałem nadzieję, że dziewczyna też będzie mogła jeszcze długi czas się w nie wpatrywać.
Duzo nostalgii w tekscie, slychac mocno w nim dust in the wind, zwlaszcza oczywiscie w kulminacyjnej scenie, ktora rozbila te depresyjna cisze i przerodziła ja w krzyk desperacji. I bardzo dobrze zrobiła fabule, wessało mnie. Bo muszę powiedzieć, ze początek budził moje watpliwosci, moze zabraklo mi wiecej kontekstu tej rozmowy, dialogi zdały mi sie nie fo konca naturalne, zwlaszcza zdaniw o tej aktywizacji grup spolecznych, ciezko mi sobie wyobrazic, ze facet ktory siedzi na piwie z drugim facetem wlasnie tak by skonstruował to zdanie. Ale moze gdybym miala wiecej kontekstu, dluzej znala bohaterów to bym to bardziej kupila. Za to udalo sie obudzic totalna antypatie do tego goscia, co sie uwazal za szefa (tu tez bym chetnie przygarnela wiecej kontekstu). No i ciag dalszy wynagradza wszelkie watpliwosci, robi sie duszno, te rozkminy o przedsionku piekła, ciężko az mi sie zrobila. No i finał jest jak glosny wybuch, pelen desperacji ale i magii. No i zloto jak wjezdza Tom Roddle xd tak, ja tez wole wp. Aczkolwiek obie serie kocham. I kocham ten dialog! Zrobil robote ;)
OdpowiedzUsuń