Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

poniedziałek, 24 czerwca 2019

[20] Yakuza: I like it like that ~ Wilczy


2001
[5 lat później]



Puste spojrzenie szarych oczu błądziło po przybrudzonej, niegdyś białej ścianie. Na pierwszy rzut oka nie działo się na niej nic ciekawego, nie wisiał żaden obraz, nie zdobiły jej zdjęcia. Ale nie tylko czas odcisnął na niej swoje piętno. Niektóre zabrudzenia przy odrobinie wybujałej wyobraźni można by uznać za stare plamy krwi, których ktoś nieudolnie próbował się pozbyć. Wiele śladów zdawało się być uszkodzeniami mechanicznymi. Wgniecenia mogły być pamiątką czyjejś rozpaczy, czyjeś paznokcie mogły drzeć tynk w desperacji. Gdyby ściany mogły mówić, może opowiedziałby niejedną dramatyczną historię. W miejscu takim, jak to, musiało rozegrać się ich wiele.
— Można?
Na trzykrotne zderzenie kłykci z framugą, odpowiedziało wzruszenie ramion. Wysoki mężczyzna, stojący w drzwiach, westchnął i oparł się o futrynę, krzyżując ręce na szerokiej klatce piersiowej. Długie, czarne włosy splecione były w gruby, ciasny warkocz, który zakołysał się, gdy mężczyzna pokręcił głową.
— Gorszy dzień?
— Czego chcesz? — odpowiedział pytaniem zmęczony głos, ale to wystarczyło, by zachęcić mężczyznę. Przysiadł na podłodze, oparł się plecami o łóżko i również wlepił oczy w ścianę. W dotkniętych heterochromią oczach odbił się uśmiech, który rozciągał jego usta.

Don't you know I'm no good for you

— Na co patrzymy? — Autentyczna ciekawość w jego głosie skłoniła siedzącą obok dziewczynę, by na niego zerknąć i unieść brwi.
— Na, kurwa, pastwisko, na którym pasą się fioletowe krowy.
— O, sympatycznie.
— Ochujałeś?
— Ja? To ty widzisz krowy na łące.
— To był sarkazm! — Kobieta uniosła ręce ku górze. — To tylko cholerna ściana!
— Ej, no wiesz — mężczyzna zerknął na nią kątem oka i nachylił się, by szepnąć: — ludzie widzą tu różne rzeczy.
— Ja. Nie — syknęła przez zęby. — Nie jestem pierdolnięta.
— Wszyscy tak mówią. — Machnięcie ręki.
— Słuchaj, no… Kim właściwie dzisiaj jesteś?
— No wiesz co? — Mężczyzna sprawiał wrażenie oburzonego. — To ja, Kyle. — Wyraz jego twarzy zmienił się na zatroskany. — Jeśli nie czujesz się dobrze, może powinnaś…
— Czuję się fantastycznie, Kyle — ucięła temat beznamiętnym tonem. — Możesz mnie zostawić w spokoju.
Kyle podrapał się po głowie z zastanowieniem.
— No nie wiem. Chyba nie powinnaś być dzisiaj sama, Shire.
Kobieta zesztywniała. Splecione ze sobą palce pobielały. Przygryzła wargę, jakby to mogło zablokować napływające wspomnienia. Moment, w którym się poddała. 

Blizny na jego ramionach pokrywają tatuaże, tuszując przeszłość. Wężowe sploty, po których sunę palcami, gorąca skóra, dreszcze, parne powietrze. Pomruk zadowolenia. Świadomość, że sprawia to rozkosz niebezpiecznemu mężczyźnie. Hektyczne doświadczenie. Nasze usta dzielą milimetry. Rozchylone wargi. Pierwszy, drapieżny pocałunek. Słony smak niepokoju i podniecenia. Jego palce obejmują moje nadgarstki, przygwożdżają je nad moją głową. Urywane oddechy, przyspieszone tętno. Szaleństwo. I tylko bardzo cichy szept rozsądku: co ty wyprawiasz?
Odpycham go od siebie, ocieram usta. Moje oczy błyszczą, jego też. Patrzymy na siebie, tocząc niemy pojedynek. Napięcie rośnie, tak jak dzikość w jego spojrzeniu. Nie uśmiecha się. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby był tak poważny. Zdeterminowany. Żeby tak czegoś pragnął.
Rozdarta między pożądaniem, które we mnie rozbudził, a próbą niepopełnienia największego błędu w życiu, jeszcze raz staram się go odeprzeć, ale to jak próbować powstrzymać burzę przed grzmieniem, jak starać się nie zmoknąć na deszczu. To niemożliwe, sprzeciwić mu się. Tego mnie nauczył.

I've learned to lose, you can't afford to

Seks z nim jest jak popis ulubionego gitarzysty na koncercie na żywo. Intensywny, niespodziewany i zajebisty. Jeśli pozostały we mnie jakieś wątpliwości, z każdym pchnięciem ich ubywa. Nikt przed nim nie zrobił ze mną tego, co on. Szybkie tempo, mocne, zdecydowane ruchy. Jestem jego, a jego imię raz po raz opuszcza moje usta. On nie pozostaje mi dłużny.
— Shire-chan… — chrapliwy głos przedziera się przez moją zamgloną świadomość. — Shire... Masz dosyć?
Nie mam.
Nigdy nie miałam go dosyć.
Najmniej wtedy, gdy moją bluzkę plamiła jego krew. Gdy syreny wyły, gdy myślałam, że to koniec.

I thore my shirt to stop you bleeding

I to był koniec. Mimo wszystko.
but nothing ever stop you leaving


— Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
Poczuła klepnięcie w odrętwiałe ramię, a kiedy obróciła głowę, zobaczyła parę oczu różnych kolorów. Jedno niebieskie jak niebo w upalny dzień, drugie ciemne, czarne, głębokie jak środek nocy. Przez same takie oczy ludzie mogliby uznać, że mężczyzna jest obłąkany. Taki nadawały wyraz jego twarzy. A jednak jej się podobały.
— Są piękne — przyznała, uśmiechając się nieśmiało i po chwili wahania wyciągnęła rękę ku jego twarzy. — Mogłabym… je dostać?
Mężczyzna odsunął się gwałtownie, gdy nagle jej palce się zakrzywiły, a paznokcie podrapały skórę twarzy. Przyłożył rękę do policzka, zrywając się na nogi. Ze zrozumieniem pokiwał głową.
— Tak myślałem. Poczekaj chwilę.
Odwrócił się, żeby wyjść z pokoju, jednak ignorując drzwi, spróbował zrobić to przez ścianę.


***

— To ty jesteś nowym stażystą?
— Tak, Jack.
— Mike.
Uścisk dłoni.
— Mam cię oprowadzić, żebyś się wdrożył.
— Jasne, dzięki.
— Zacznijmy od pokoju wspólnego… Czy tam świetlicy. W ciągu dnia spędza tu czas większość pacjentów. Chociaż są i tacy, co to nie lubią opuszczać pokoi. Mimo wszystko staramy się ich zachęcić do tego, żeby uczestniczyli w życiu, eee, społeczności.
— W jaki sposób?
— No cóż. Rozmowy niestety często nie przynoszą rezultatów… Ciężko dotrzeć, sam rozumiesz. Leki pomagają, większość jest dość potulna i otumaniona, ale są i tacy, którym trzeba pogrozić izolatką albo… Zresztą, pewno będzie okazja, żeby ci to zaprezentować.
— Macie tu jakieś ciekawe przypadki?
— Hm, chyba można tak powiedzieć. Co prawda najwięcej jest zaburzeń depresyjnych, prób samobójczych, są schizofrenicy i silne nerwice, zaburzenia dysocjacyjne, ale jest też jedna laska z zespołem Alicji w Krainie Czarów, to jest całkiem ciekawe albo facet z osobowością mnogą. O, widzisz go? Ten z plastrem na twarzy. Nawet gdy go nafaszerujemy lekami, zdarza się, że mu odpierdoli.
— To znaczy?
— To znaczy, że urządza tu sobie dziki zachód albo boisko do futbolu amerykańskiego. Czasami jest samurajem, postacią biblijną albo z gry komputerowej i wydaje mu się, że umie przenikać przez ściany. Ile razy rozbił sobie o nie nos, nie zliczę…
— Heh. Nieźle.
— No. Nie będę ci wszystkich przedstawiał, poznasz pacjentów bliżej przy wieczornym obchodzie. Możemy przejść między pokojami, powiem ci mniej więcej, co gdzie jest.
Sanitariusze ruszyli wspólnie korytarzem, rozświetlonym przez zimne światło jarzeniówek.
— Tutaj jest nasza dyżurka — Mike wskazał na stanowisko przypominające recepcję — a za nią pokój socjalny. Tam możemy odpocząć na nocnej zmianie, czy przygotować sobie posiłek albo kawę. Aha, najważniejsze. Chociaż tobie, póki co, ta wiedza nie jest niezbędna… W tej wysokiej szafce trzymamy clonazepam i thiopental. Tak jak mówię, nie będziesz się na razie zajmował takimi przypadkami, ale w razie czego później podam ci kod.
Don't you know too much already
— Często musicie sięgać po takie środki?
— Zdarza się. Ale nie zaprzątaj sobie tym głowy. Popatrzmy, kto pozostał w pokojach… Jedenaście. No cóż. Od niego ciężko spodziewać się integracji. Katatonia. Trzeba się nim zajmować jak małym dzieckiem, porażka. Przynajmniej się nie drze. Dalej… Pusto, bardzo dobrze, tutaj też. A tu mamy depresję, w sumie dużo od katatonii się nie różni, ale chociaż  nie robi pod siebie… Terapia póki co odnosi marny skutek, a psychotropy wykazują duże działanie skutków ubocznych. Mówi się, że najpierw musi być gorzej, żeby było lepiej, nie? Obok w osiemnastce siedzi schizofrenik, niemal każda próba socjalizacji kończy się napadem paniki i histerią. W dwudziestce psychopata, jego nie wypuszczamy ze względów bezpieczeństwa… Strasznie bystry jak na wariata. Według mnie symulant. Z więzienia by nie wyszedł, a stąd pewno się wyrwie. No cóż. Dalej, pokój dwadzieścia sześć. Okaz egzotyczny, jak widzisz. Już trochę u nas jest.
— Co jej jest?
— Oprócz tego, że zwykle jest jędzą? Dwubiegunówka.
— To znaczy?
— Zaburzenie tożsamości. Wygląda na to, że zmianę zachowania wywołuje stres, może jakieś czynniki, o których nie wiemy. Terapeuci szukają przyczyny, ale doszli tylko do tego, że w pewnym momencie nasza gwiazda zaczyna śpiewać. Zawsze tę samą piosenkę. — Mike zaczął nucić, przytupując nogą. Kobieta, którą obserwowali, z niepokojem zadarła głowę. — Jak dla mnie sprawa jest prosta — stwierdził, zakładając ręce a ramiona i mierząc podopieczną spojrzeniem eksperta. — Wystarczy spojrzeć na jej plecy.
— Co z nimi nie tak? — Jack był coraz bardziej zaciekawiony, ale starszy stażem kolega tylko uśmiechnął się tajemniczo.
— Jak je zobaczysz, zrozumiesz, dlaczego wołamy na nią tak, jak wołamy  zdradził tylko. — Ostatnio i tak chyba jest z nią lepiej. Kiedy ją tu przywieźli, powtarzała w kółko jedno zdanie i nie bardzo był z nią jakiś kontakt.
— Co mowiła?
— "Zabrali go".— Mike wzruszył ramionami. — Zapamiętaj jedno: jeśli będzie dla ciebie miła, miej się na baczności. To nie wróży niczego dobrego.
I'll only hurt you if you let me

***

Redaktor naczelny najpopularniejszego dziennika w kraju nerwowo rozglądał się dookoła. Przejście nawet tak krótkiego dystansu, jaki dzielił go od samochodu do drzwi domu, wywoływał w nim paniczny lęk. Otarł chusteczką perlący się na czole pot i z chrząknięciem wysiadł z auta. Kluczyki drżały w jego rękach, gdy uruchamiał alarm, celując za siebie i prędkim krokiem zmierzał w kierunku domu. Był przekonany, że ktoś go śledzi i obserwuje. Zapewne ta sama osoba, która od jakiegoś czasu wysyłała do niego anonimy ze zdjęciami jego i jego bliskich. Redaktor nie przejąłby się zwykłym paparazzi, ale kiedy na zdjęciach uchwycono bardziej prywatne momenty z ich życia, zgłosił sprawę na policję.
To był błąd. Następne fotografia przedstawiała każdego członka rodziny w czasie snu, a ponieważ na noc zawsze opuszczali żaluzje, musiało to znaczyć, ze zdjęcia zostały wykonane wewnątrz. Potwierdzał to też liścik z ostrzeżeniem, że następnym razem na zdjęciach się nie skończy.
Redaktor był mężczyzną w średnim wieku, z nadwagą balansującą na granicy otyłości – co według niego tylko dodawało mu dostojności i świadczyło o dobrobycie. Uchodził za poważanego w środowisku, a jako osoba decyzyjna w tak znaczącej i wpływowej gazecie, czuł, że ma sporą władzę, a to uczucie napełniało go pewnością siebie. Jeszcze do niedawna uważał się za kogoś nieustraszonego, niezniszczalnego. Niszczyć to on, a nie jego. Na łamach dziennika już niejednemu delikwentowi, który wszedł mu w drogę, nieźle się oberwało. Zwykle to jego się bano. Dlatego ta sytuacja była dla niego nie do zaakceptowania. Chociaż paraliżował go strach, wmawiał sobie, że nie da się zastraszyć. Nie wycofał zeznań z policji. Ktokolwiek mu groził, nie mógł przecież o wszystkim wiedzieć.
Tak mu się wydawało. Jednak gdy przekroczył próg swojego domu, zaryglował drzwi, przekręcił wszystkie zamki, wcale nie poczuł się bezpieczniej. Przeciwnie. Uczucie, że jest na celowniku, jeszcze się wzmogło. W domu było zbyt cicho i ciemno. Dochodziło go tylko światło z kuchni, lecz nie zapach obiadu, który zwykle żona przygotowywała na jego powrót z pracy. Zanim zdążył otworzyć usta, by ją zawołać, poczuł na gardle chłód stali.
— Witaj w domu! — zaświergolił ktoś wesoło tuż przy jego uchu. — Niestety kolację dzisiaj będziesz musiał zrobić sobie sam. Nie odwracaj się! — syknął głos, gdy redaktor spróbował zerknąć za siebie. — Nie chcesz pogorszyć swojej sytuacji. — Chichot, który rozbrzmiał po tych słowach, zmroził krew w jego żyłach. — Żeby była jasność. Mamy twoją żonę, syna i córkę. I nie oddamy, dopóki nie zrobisz, co każę.
— Jeśli chodzi o okup…
— To ja ci będę mówił o co chodzi! — zirytował się napastnik. Po krótkiej chwili jednak się zreflektował. — Chociaż… Gotówka też by się przydała, szczerze mówiąc. Bo wiesz czym się różni mafia od koncernów farmaceutycznych?*
Redaktor nerwowo przełknął ślinę.
— Cz-czym? — wydukał, gdy chłód stali na gardle się wzmógł.
— Koncerny mają więcej pieniędzy — wyjaśnił zrezygnowany głos. — A to właśnie przez nich tutaj jestem. Widzisz, skurwysyny mnie okradły. Ale ty pomożesz mi to odzyskać. W nagrodę nie odeślemy do ciebie twojej rodzinki w częściach. Co ty na to? Chyba korzystna wymiana?
— Co mam zrobić? — Redaktor się poddał. Zrobiłby wszystko dla swojej żony i dzieci, a przy współpracy z policją może uda się…
— Chyba nie muszę ci mówić, że wiem o wszystkim, co się dzieje na psiarni? — zapytał znudzonym tonem prześladowca. — Bardzo niemądrze z twojej strony było zakładać, że tak nie jest. Może dogadalibyśmy się bez konieczności porywania twojej rodziny, ale… masz jak grasz.
— Dobrze, rozumiem, zrobię wszystko tylko…
— Żebyś nie miał żadnych wątpliwości, przyniosłem ci coś. — Rozległ się klik i z dyktafonu popłynęły trzaski, a zaraz po nich, rozpaczliwy głos dziecka. Chłopca. Prosił kogoś, żeby nie robić nic mamusi. Stłumione jęki kobiety nie wskazywały na to, by ktoś go posłuchał. Błagalny głosik chłopca przeszedł w płacz. Teraz głośniej było słychać krzyki dziewczyny. Umilkły zaraz po tym, jak rozległ się plask. Wzmógł się płacz dziecka i błagania kobiety.
— CZEGO CHCESZ?!
— No super, chyba w końcu traktujesz mnie poważnie. Teraz uważaj. Na biurku zostawiłem ci materiały. Zdjęcia, artykuł. W tym tygodniu ma się pojawić w twojej gazecie. Na pierwszej stronie. Uruchomisz też kontakty i dopilnujesz, żeby temat podjęły inne media. Też zagraniczne. Policja w tym pomoże. Wspominałem, że się kolegujemy? No. Cały pierdolony świat ma obiec ta informacja. Jasne?
— N-nie jestem w stanie za-zagwarantować…
— JASNE?! — Ostrze na gardle naruszyło skórę. Na poziomej, cienkiej, czerwonej linii zaczęła skraplać się krew. Redaktor zaczął się trząść i zapewniać, że zrobi, co w jego mocy. Zaciekłe potakiwanie głową skończyłoby się dla niego tragicznie, gdyby nie to, że szantażysta się wycofał. Redaktor dopiero po upływie kilku minut zorientował się, że pusty już dom wypełnia tylko jego szloch.
Quiet when I'm coming home and I'm on my own

***

Nie wszystkich pusty dom doprowadzał do płaczu, chociaż rzeczywiście nie był to symbol szczęścia i większość ludzi wolała zapełniać go rodziną. On nie należał do wyjątków, choć jego rodzina już tak. Byli liczni, hałaśliwi i silni, choć niewystarczająco, co udowodniły wydarzenia ostatnich lat. To wystarczyło, by był poirytowany zarówno ich obecnością, jak i własną niemocą. Zgrzytając zębami, zgarnął z biurka klucze i opuścił swój gabinet. Zabijał spojrzeniem każdego, kto próbował do niego podejść i go zatrzymać w jakiejś sprawie. Nikt nie chciał mu się narażać, gdy ewidentnie nie był w humorze. Ale na dziesięciu mądrych zawsze znajdzie się jeden głupek, upośledzony pod względem wyczuwania zagrożenia i wczuwania się w czyjeś emocje.
— Szefie! Szefie, sprawa jest…! — Młody chłopak, niedawno przyjęty do rodziny, zatrzymał go tuż przed schodami. — Bo trzeba…
— Spierdalaj — usłyszał w odpowiedzi.
— Nie no, ale trzeba…
Nie dokończył. Zamiast tego poturlał się w dół po schodach, zatrzymując z bolesnym jękiem na ich dole. Kolejny jęk wydał z siebie, gdy mijający go zwierzchnik, wycelował czubkiem buta między jego żebra.
— Będzie mi gówniarz pierdolony mówił, co trzeba, kurwa! — cedził przez zęby jego szef, ale dość szybko zrezygnował z katowania podwładnego. Zaciskając w dłoni klucze tak mocno, że raniły jego skórę, szedł dalej, dziękując bezimiennym bogom za to, że kupił to cholerne mieszkanie, w którym nie znajdzie go ta banda idiotów.
Jednak puste ściany prywatnego apartamentu na jednym z ostatnich pięter drapacza chmur nie ukoiły jego nerwów. Klucze wylądowały na blacie kuchni połączonej z obszernym salonem, a mężczyzna usiadł na granatowej, luksusowej rogówce i westchnął. Nie zapalił światła, mimo to wpadająca przez wysokie okna poświata migoczącej barwnie panoramy miasta wydobywała kształty i kontury wypełniające mieszkanie. Stłumione odgłosy miasta, szum jadących samochodów, sygnał pędzącej karetki – wszystkie te dźwięki wyjątkowo go dziś irytowały. Sięgnął po leżący na kanapie pilot, przez następny kwadrans przerzucał kanały, w końcu coraz bardziej wściekły wyłączył telewizor. Na moment ukrył twarz w dłoniach, potarł skronie i spojrzał w stronę lodówki. Z niechęcią powlókł się do niej, by wyciągnąć schłodzone piwo i utkwił wzrok w stojącym na środkowej półce napoju o smaku mango. Był co najmniej pięć lat po terminie, ale on jakoś nie mógł się zdobyć na to, by go wyrzucić.
Ani na to, by odpuścić.
To już nie była walka, to była obsesja. Zdawał sobie sprawę, że jeśli do tej pory nie wygrał z Mayaku, to powinien przyznać się do porażki, a jednak nie potrafił. Teraz mógł tylko czekać i liczyć, że trop sam się pojawi, ale jakie były na to szanse?
Przypomniał sobie przerażenie w oczach redaktora naczelnego i zaśmiał się gorzko, otwierając piwo. Może powinien chociaż udawać, że dobrze się bawi.
I could lie, say I like it like that, like it like that

***

— Kyle. Zrobisz coś dla mnie?
Para czarno-niebieskich oczu zmrużyła się podejrzliwie i wycelowały w nie dwa palce mężczyzny.
— Są mi potrzebne — oświadczył poważnym tonem.
— Słucham? — Hashire zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, ale nie próbowała drążyć tematu. Machnęła ręką. — Ciągle zapominam, że wszyscy tu są pierdolnięci.
Kyle uśmiechnął się szeroko.
— Ja też.
— Tak, ty też…
Tym razem to mężczyzna zbył zbędne tłumaczenia machnięciem dłoni.
— O co chodzi? — zapytał tonem głosu zdradzającym, że liczy na przerwanie monotonni.
— O to, że przestało mi się tu podobać.
Hashire usiadła obok, zbliżyła usta do jego ucha i zaczęła szeptać. Kyle uśmiechał się coraz szerzej.
Call me friend but keep me closer

Spojrzenie szarych oczu śledziło ruchy nowego pracownika i kiedy tylko towarzyszący mu na dyżurce sanitariusz się oddalił, Hashire dała znak Kylowi, a sama ruszyła do swojego pokoju. Mijając dyżurkę, uśmiechnęła się do stażysty, a będą w połowie korytarza, zawróciła napięcie.
— Przepraszam pana — zagadnęła, wciąż przymilnie się uśmiechając. — Jack, prawda?
Jack od razu nabrał podejrzeń. Pamiętał ostrzeżenia starszych kolegów. Rozejrzał się nerwowo za którymś z nich, ale nikogo nie było w pobliżu. Mimo to skinął ostrożnie głową.
— Cześć, mam na imię Hashire — przywitała się, wyciągając rękę przez kontuar. — Szkoda, że nikt nas sobie nie przedstawia… Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi, nie?
Jack bardzo niepewnie uścisnął jej dłoń. Uśmiechnął się nieszczerze, znów zerkając w stronę, w którą oddalił się Mike. W razie czego stanął bliżej szafki z lekami, ale miał nadzieję, że nie będzie musiał jej otwierać. Pracował tu dopiero od tygodnia i chciałby dokończyć staż.
— W systemie mamy cię pod innym imieniem — postanowił kontynuować rozmowę i jakoś przeczekać sytuację. — Hashire to twój pseudonim?
— A na kogo bardziej wy…
W tym samym momencie rozległ się huk, a po nim krzyk, dochodzący z pokoju wspólnego. Jack, i tak już spięty i przygotowany, że coś się stanie, postanowił nie zwlekać. Pospiesznie wstukał kod, zabrał jedną ze strzykawek i ruszył biegiem, by sprawdzić, co się stało. W tym czasie Hashire schroniła się za dyżurką, by nie dostrzegł ją wracający sanitariusz.
— Co się stało?! — rozległ się krzyk Mike’a.
— Świetlica! Mam clonazepam! — odkrzyknął Jack.
Kiedy Mike minął dyżurkę, biegnąc korytarzem, Hashire się podniosła, powtarzając w myślach cztery cyfry. Miała nadzieję, że dobrze je podpatrzyła. Ku jej radości, nie musiała tego testować. Stażysta w pośpiechu nie domknął szafki.
— Clonazepam, tak? — Pospiesznie losowała poszczególne strzykawki, aż znalazła tę prawidłowo opisaną. Jeśli weźmie jedną, może nikt się nie zorientuje. Żeby nie wzbudzać podejrzeń, zamknęła szafkę i szybko wróciła do pokoju wspólnego, akurat na czas, by za plecami sanitariuszy pokazać Kylowi, że się udało, zanim ten zwiotczał od środku uspakajającego i padł na twarz. Uśmiechniętą twarz.

Następnego dnia starała się nie zwracać na siebie uwagi, chociaż bała się, że ma wypisane na twarzy, że coś kombinuje. Nie protestowała, gdy poproszono ją o przejście do świetlicy, a teraz siedziała przy stole, bawiąc się talią kart i czekając, aż Kyle dojdzie do siebie i obmyślą dalszy plan działania. Nie mogła przecież trzymać clonazepamu między cyckami w nieskończoność. I tak miała wrażenie, że Mike uważnie się jej przygląda.
— Hej, ty, Yakuza — zawołał na nią nagle, idąc w jej stronę. Hashire zamarła i ostrożnie podniosła na niego wzrok, a wtedy on rzucił na stół gazetę. — To nie ktoś z twojej rodziny? — zaśmiał się sanitariusz, zakładając ręce na ramiona.
Hashire zerknęła na gazetę. Zdjęcie, które zobaczyła na stronie, zaparło jej dech. Twarz, którą znała. Nagłówek, który łamał serce.
JEDEN Z SZEFÓW JAPOŃSKIEJ MAFII NIE ŻYJE
Wszystkie jej myśli zlały się w jedną, niejasną, protestującą. Na granicy świadomości złapała gazetę, by zbliżyć ją do twarzy. Nie mogło być wątpliwości. To na pewno był on.
— Widzę, że trafiłem — zaśmiał się Mike. — Naprawdę masz coś wspólnego z tymi świrami? — zapytał, ale nie spodziewał się odpowiedzi. Hashire nie podnosiła oczu. — No tak, inaczej co byś tu robiła. Hehe. Dobra, oddawaj, jeszcze nie skończyłem czytać. — Złapał za gazetę, ale ona nie chciała jej oddać. W końcu wyszarpnął ją z jej dłoni, prychając i kręcąc głową. Odwrócił się, a kiedy to zrobił, cienka igła wbiła się pod jego łopatkę. Hashire z nienawiścią w oczach wtłoczyła w niego cały płyn, a kiedy Mike upadł, wyciągnęła z jego dłoni gazetę, usiadła na podłodze i dalej wpatrywała się w zdjęcie mężczyzny. Łzy bezgłośnie spływały po jej twarzy. Dopiero po chwili jej wzrok padł na telefon, który wypadł z kieszeni sanitariusza. Podeszła do niego na czworakach i objęła dłońmi. Pamiętała jeden numer. Wybrała go.
— Goro? — zapytała płaczliwym głosem, gdy odebrano połączenie. — Goro! Chcę z nim rozmawiać. Nie obchodzi mnie, że nie żyje!
And I'll call you when the party's over





____________________________________
* cytat podebrany z Botoksu



5 komentarzy:

  1. Yakuza 😍 teraz będę czatować na twój tekst 😈

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięć lat później to szybki przeskok od ostatniego tekstu, ale spodziewam się spektakularnych akcji. Wspomnienia minionych chwile wywołują dreszcz. Kiedyś tak było, a teraz pozostał tylko po tym ... hmmm.... cichy głos przeszłości szepcący w uchu, którym nie pozwala zapomnieć.
    Czytając tekst nawarstwiał się mój niepokój. Czy Hashire jest w jakimś psychiatryku? Co się wydarzyło przez te pięć lat, kto złamał ją aż tak bardzo, że nie dała temu rady?
    wydobyłaś ze mnie ogromne pokłady współczucia. Przyznam, że tekst jest cieżki, ale lekkie teksty nie pozostają w pamięci na zbyt długo.
    Akcja z redaktorem przypomniałam mi kogoś o kim dawno nie czytałam i mam nadzieje że to on:) Jemu się nie odmawia:)
    Tak to on Majima is back! Yeah. Mam nadzieję, że obsesja bedzie na tyle produktywna, aby doprowadzić ją do Shire i uwolnić z tego piekła.
    Hmmm, coż to znowu wymyślił Majima. Własną śmierć? nie dziwi mnie to i nie taki numery odwalał. Pytanie czemu miało to służyć.

    Na podsumowanie: świetny tekst, wywołujące emocje na całej skali od nadziei, szczęścia, smutku, zdziwienia aż po przerażenie. Wszytsko co najlepsze w twojej twórczości, Nigdy nie pozostawiasz czytelnika obojętnym na historię.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeeezuuuu! Czemu kazałaś nam tak długo czekać na kolejny fragment Yakuzy :( Aż dokładnie sprawdziłem - 12 tygodni, czyli 3 miesiące! To cholernie za długo! I w ogóle, ten ogromny przeskok - 5 lat :o Masakra! Mam tylko nadzieję, że w przyszłości będziesz wplatać jakieś retrospekcje, bo wątpię aby Majima próżnował przez tak długi okres! No ale co do fabuły - zajebiście odwzorowany szpital dla psychicznych, czuć było taki klimat z "Lotu nad kukułczym gniazdem" ^^ I że Hashire tyle tam wytrzymała? :O No szok!
    A co do Majimy - ciekawe jaki ma plan... I czy przez te 5 lat nie chciał odbić Hashire? A może nie wiedział gdzie ona jest? Za dużo niewiadomych pozostawiłaś, musisz szybko napisać kolejny fragment :D I powiem Ci, że mimo przerwy, poziom pisania masz nadal epicki <3 No, czytało mi się bardzo dobrze, przewijałem telefon jak głupi, byle dowiedzieć się co będzie dalej :D Także, nie każ mi czekać kolejnych 3 miesięcy na kolejny fragment :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oyaaa, pisząc to myślałam DOKLADNIE o locie, miałam w głowie ryj Nicolsona, także MEGA się cieszę, że powstał taki klimat!!! :D
      Jasne, następne teksty rzuca więcej światła ;)
      3 miesiące? Oo kurde. Nie miałam świadomości xd wyszło jak wprowadzenie nowego sezonu xd tu 5 lat, tu 3 miechy xdxd
      Thx!!

      Usuń