Zauważyłem, że
niezwykle lubię tworzyć historie z dwójką bohaterów. Zaczyna to być trochę
monotonne, no ale cóż, chyba jeszcze nie jestem gotowy na poziom Sofoklesa i
trochę zajmie mi wprowadzenie trzeciej postaci XD Ale! Wracając do tekstu.
Powrót do Kosmicznych Kłopotów, akcja nie jest częścią pościgu za szefem
kartelu. To bardziej prequel. Albo sequel. W sumie wszystko jedno. Spoilerem,
ale jednocześnie dobrym podsumowaniem tego dynamicznego i bombowego tekstu,
jest to: https://m.youtube.com/watch?v=Sqz5dbs5zmo
- Hej
przystojniaku, o czym marzysz?
Jedyne o czym
marzyłem w tamtej chwili, to piżama, łóżko, ciepła pościel oraz gorąca,
prawdziwa herbata z autentyczną cytryną w moim własnym domu. Klimat Karidonu mi
nie sprzyjał. Kto to wymyślił, by budować stolicę państwa w środku lasu
deszczowego?! Wilgoć, temperatura oraz owady okropnie mi dokuczały, a na
dodatek złapała mnie jakaś choroba.
Kosmitka, gdy
zauważyła, że nie zwróciłem na nią uwagi, powtórzyła swoje pytanie głośniej w
języku międzygwiezdnym. Dopiero wtedy odwróciłem wzrok od okna i spojrzałem na
nią. Była całkiem ładna, jak na obcą formę życia. Humanoidalna, niższa o głowę
ode mnie. Skórę miała koloru zielonkawego, oczy zaś czarne jak przestrzeń
kosmiczna. Twarz była niezwykle symetryczna, podobnie jak reszta ciała -
przypominającego ludzkie, jednak z wydłużonymi kończynami, szczególnie palcami
u rąk. A na dodatek, zamiast włosów miała narośla przypominające węże z głowy
antycznej Meduzy.
- Przepraszam, nie
jestem zainteresowany, czekam na kogoś - delikatnie starałem się ją spławić.
Kosmitka prychnęła,
nazwała mnie gburem i sobie poszła. Ja natomiast spojrzałem na swój komputer
nadgarstkowy. LK4 nie było już od trzech godzin, a cały zabieg miał trwać
podobno maksymalnie sześćdziesiąt minut!
Czekałem na niego w
kawiarni, po przeciwnej stronie budynku kroporacji Technobotic Robocial
Industries, w skrócie zwanej TRI. Przyleciałem z D3M0LK4 na Arretę, planetę
przypominającą Ziemię. Zdecydowaliśmy się na tą podróż, ponieważ tutaj
znajdowała się najbliższa placówka firmy, z której mój towarzysz miał otrzymać
darmową aktualizację i wymianę podzespołów.
Zaraz po
wylądowaniu w Karidonie, stolicy jednego z państw na Arretcie, TRI wysłała dla
nas transporter, który przywiózł nas do siedziby firmy. W recepcji przyjęła nas
niezwykle miła kosmitka. Wyjaśniła na czym będzie polegała aktualizacja i
wymiana podzespołów LK4, co dokładnie zostanie dodane i zmienione oraz ile
czasu to zajmie. Na koniec zaproponowała mi spacer po Karidonie, gdyż jak
twierdziła, jest przepiękny o tej porze roku.
A ja, jak ostatni
debil, zgodziłem się i z chęcią wybrałem na wycieczkę. Fakt, miasto robiło
wrażenie. Architektura przywodziła na myśl starożytne miasto Babilon,
piramidowe budynki z posadzonymi na tarasach roślinami wyglądały niesamowicie.
Ale już po pół godzinie złapał mnie katar, a po godzinie czułem się bardzo
osłabiony, często kichałem, miałem podwyższoną temperaturę i łamało mnie w
kościach. Na dodatek, byłem cały przemoczony od deszczu, który padał tutaj co
chwila. Wszedłem więc do kawiarni po przeciwnej stronie budynku TRI i popijając
gorącą, gęstą jak kisiel substancję, która miał być tutejszym odpowiednikiem
kawy, czekałem aż LK4 wyjdzie z budynku.
Po drugiej godzinie
czekania, trzech "kawach" i dwóch kawałkach ciasta, zacząłem się
niepokoić. Myśl, że mój robot nie należy do standardowych jednostek i dlatego
to może tyle trwać, przestała być rozsądna jakieś pół godziny temu.
Postanowiłem więc działać. Zapłaciłem kelnerowi i ruszyłem w stronę budynku
TRI.
Ledwo co wyszedłem
z kawiarni, a z siedziby firmy wyszedł LK4. Szedł bardzo powoli, przedłużając
stawianie każdego kolejnego kroku. Na głowie miał wiadro, a na torsie
namalowany niebieską farbą symbol serca. Zdziwiło mnie to bardzo i zaniepokoiło
jednocześnie, pierwszą moją myślą było: O
nie! Zepsuli mi robota! Życie szybko zweryfikowało moje troski.
Najpierw zobaczyłem
blask. Po chwili płomień ogarnął cały parter budynku, a szyby rozleciały się w
drobny mak. Dopiero wtedy dotarł do mnie huk wybuchu i ciepła fala powietrza
uderzyła mnie w twarz.
LK4 dalej szedł w
spowolnionym tempie. Wiadro z głowy zerwał podmuch eksplozji, a farba zaczęła
świecić fluorescencyjne na niebiesko pod wpływem temperatury. Wściekły
podbiegłem do niego i krzyknąłem, bardziej z powodu chwilowej głuchoty po
wybuchu niż ze złości:
- Coś ty
najlepszego zrobił?!
- Nie widać?
Performance pod tytułem: "Jestem spoko gościem i zimnym draniem", mam
nadzieję, że nagrywałeś! Hmmm… A może to był happening? - dotarł do mnie jego
przytłumiony głos. Przekląłem paskudnie i ciągnąc go za ramię, wrzasnąłem;
- Spieprzamy stąd. I to szybko!
Robot nie stawiał
żadnego oporu, podążał za mną krok w krok. Gdy znaleźliśmy się już parę ulic
dalej od miejsca eksplozji, zatrzymałem się i wrzasnąłem, tym razem bardziej z
wściekłości niż chwilowej głuchoty:
- Czemu to
zrobiłeś, ty kupo złomu!?
- Z wielu powodów.
Po pierwsze - robot zaczął wyliczać na swoich gigantycznych, mechanicznych
palcach - kocham eksplozje. Po drugie, oni chcieli grzebać w moich obwodach,
bez mojej zgody! A po trzecie - w przedramieniu LK4 otworzyła się mała klapka a
z niej na cieniutkim, mechanicznym podajniku wysunął się przedmiot
przypominający pendrive USB - mieli TO!
Klucz Rekodujący
był owiany legendą. Posiadacz tego malutkiego przedmiotu mógł programować i
zmieniać funkcje każdego robota w galaktyce. Podłączając go do multilota
podczerwieni można było to robić nawet zdalnie na odległość. Klucz był
niezwykle niebezpieczny w niepowołanych rękach. I znalazł się akurat w dłoni
D3M0LK4…
- Ukradłeś klucz?
Ten, który członkowie co najmniej sześciu międzyplanetarnych rządów próbują za
wszelką cenę zdobyć, gotowi nas zabić?
- To chyba
oczywiste, co nie?
- Jezusie słodki!
Właśnie wydałeś na nas wyrok śmierci! - rozejrzałem się zaniepokojony po ulicy.
Całe szczęście, oprócz mnie i LK4 nikogo więcej nie widziałem. - Musimy się
tego pozbyć. Nie! Musimy to zniszczyć!
- A nie lepiej,
jakbyśmy to sprzedali temu, kto da więcej?
Nim zdążyłem cokolwiek mu odpowiedzieć, z
końca ulicy usłyszałem nosowo brzmiący głos:
- Czum khara moria!
Obejrzałem się i zobaczyłem Hepatorina,
trójnożnego kosmitę, zgarbionego, porośniętego gęstym, szarym futrem, z
cienkimi rękoma i głową przypominającą tapira.
- Ale jaki klucz? -
zapytałem w języku międzygwiezdnym.
- Xandro, jemu
chyba chodzi o ten, który ukradłem. Wiesz, ten który chcemy sprzedać temu, kto
da najwięcej - robot szturchnął mnie i podał mi Klucz Rekodujący. Uderzyłem się
lewą dłonią w czoło i szepnąłem, kręcąc głową:
- Nie wierzę, że to
zrobiłeś…
LK4 wzruszył tylko
ramionami.
W mgnieniu oka
chwyciłem prawą dłonią pistolet laserowy z kabury przy pasie. Nie odrywając
dłoni od czoła, ani nie przymierzając broni, wypaliłem kilka wiązek w stronę
kosmity. Po chwili usłyszałem kwik i łoskot upadającego ciała w błoto.
- Do statku,
biegiem! - krzyknąłem i ruszyłem w przeciwną stronę niż leżący i dymiący trup
Hepatorina. LK4 podążył za mną, człapiąc i rozbryzgując błoto na wszystkie
strony.
Miałem wrażenie, że
z każdą mijaną ulicą słyszę coraz więcej istot podążających za nami. Nie miałem
jednak odwagi, ani tym bardziej czasu, żeby się obrócić i ich policzyć.
Laserowe wiązki wystrzeliwane w naszą stronę dawały jednak odczuć, że grupa
rośnie co chwilę.
Kilka ulic dalej
dopadło mnie zmęczenie od biegu, choroba dołożyła również swoje. Zatrzymałem
się i zacząłem kaszleć. LK4 z rozpędu złapał mnie i niósł, pędząc dalej w
stronę statku. Mogłem więc na spokojnie się obejrzeć i zobaczyć, ile najemników
i łowców nagród faktycznie nas ściga. Niestety, było ich już ponad dwudziestu,
zdecydowanie za dużo jak na naszą dwójkę.
Robot wbiegł na
lądowisko. Bez zastanowienia ruszył w stronę naszego pojazdu międzygwiezdnego.
Komputerem nadgarstkowym wysłałem polecenie do Centralnego Komputera Statku aby
opuścił rampę. Po chwili byliśmy już w środku, zamknięci i relatywnie
bezpieczni. Ścigający nas najemnicy otoczyli Skoczka, mój pojazd
międzygwiezdny, i zaczęli strzelać do niego. Całe szczęście ich pistolety i
karabiny nie mogły zagrozić pancerzowi statku. Nie chciałem jednak czekać do
momentu, aż załatwią sobie mocniejszą broń.
- Musimy startować!
- krzyknąłem i ruszyłem w stronę mostka. Po chwili silniki były już włączone, a
my zaczęliśmy się unosić.
Nasi oponenci
wycofali się i również ruszyli do swoich pojazdów kosmicznych. W ciągu kilku
minut zaczął się podniebny pościg. Powoli wznosiliśmy się, jednocześnie cały
czas lecąc w kierunku północnym, w stronę terenów bardziej stepowych i
pustynnych, zostawiając za sobą lasy deszczowe Arrety. Łowcy nagród polujący na
nas, lecieli za nami w niedużej odległości, cały czas strzelając z laserów, tym
razem z działek na ich statkach.
- Cholerni
najemnicy! - wrzasnąłem do mikrofonu, gdy kolejna wiązka trafiła w Skoczka -
Skąd oni w ogóle wiedzą, że mamy Klucz?
- No cóż… -
usłyszałem głos robota w słuchawce - Byłem przekonany, że jednak go sprzedamy,
więc tuż po, yyy, pożyczeniu go od TRI, zamieściłem ogłoszenie we WszechSieci.
Troszkę nie poszło po mojej myśli, liczyłem że spotkamy biznesowych
gentlemanów.
Kolejna wiązka
trafiła w statek międzygwiezdny, a ja ponownie zakląłem.
- Musimy coś z tym
zrobić, nie możemy skoczyć w nadświetlną z nimi na ogonie!
- Dobra, zajmę się
tym, otwórz właz.
Długo nie myśląc,
włączyłem procedurę dekompresji ładowni, jednocześnie zabezpieczając przed tym
mostek. Po chwili klapa do statku się podniosła i robot podszedł na tył
pojazdu. LK4 wyciągnął z wnętrza swojego torsu przedmiot przypominający
torpedę. Nagle, jego głos rozbrzmiał na kanale łączności wewnątrzplanetarnej:
- Drodzy najemnicy
nas ścigający, małe ostrzeżenie pogodowe. Otóż, z dużym prawdopodobieństwem
nastąpi dzisiaj opad śniegu, pyłu radioaktywnego i bomby jądrowej. Jeżeli macie
taką możliwość, to sugerujemy pozostać w domu.
Nim zdążyłem
jakkolwiek zareagować i cokolwiek powiedzieć, robot wyrzucił torpedopodony
przedmiot przez otwarty właz. Spanikowany, zwiększyłem ciąg Skoczka i
zaczęliśmy się jeszcze szybciej wznosić, przyspieszając do niezwykle
niebezpiecznej prędkości w obrębie atmosfery.
Dwa pojazdy
najemników, widząc lecącą bombę, od razu zmieniły kierunki lotu. Pozostałe nie
miały tyle szczęścia. Gdy doszło do detonacji, wleciały wprost w grzyb atomowy,
po czym zaczęły pikować w dół.
- Skąd miałeś
cholerną bombę jądrową?!
- Aaa… Mieli w
arsenale TRI, więc też pożyczyłem.
- Boże… No po
prostu pięknie! Co jeszcze przede mną chowasz?!
- Kilka
niespodzianek, ale nie mogę ci ich zdradzić, bo już nie będą niespodziankami!
Po raz kolejny tego
dnia, zakląłem szpetnie.
***
Piętnaście minut
później, znajdowaliśmy się już na orbicie Arrety. Widziałem, jak na całej
planecie raz po raz unosiły się kolejne grzyby atomowe, a powierzchnia zamienia
się w pustynię i gruzowisko.
- Czy my właśnie
wywołaliśmy wojnę atomową? - zapytałem retorycznie.
- Cóż… Nawet jeśli,
to cool guys don't look at explosions,
The flames are hot, but thier heart is chill
Walk fast from the roaring explosion,
And don't think about the people you killed - zaśpiewał robot.
- Ech… Przynajmniej
tekst dopasowany do sytuacji.
- Noooo! - ucieszył
się LK4.
Opuściłem orbitę
Arrety, nie spoglądając na nią więcej i skoczyliśmy w prędkość nadświetlną,
zostawiając dogorywającą planetę daleko za sobą.
Mój cudowny laptop z bad sectorami dzisiaj zdecydował się działać, więc wykorzystuję chwilę i wędruję do twojego opowiadania, bo się podjarałam, że "Kosmiczne kłopoty" ohohoho :D. Już wiem, że będą niezłe jaja! I wybuchy, jak to sam zapowiedziałeś! No i ta piosenka <3. Zapuściłam do czytania!
OdpowiedzUsuńLK4 to mój mistrz. Serio. Wyobraziłam sobie jak wychodzi z tym wiadrem na głowie z budynku. Ale... CZEMU SERCE ZROBIONE Z FARBY XD??!?! WTF, LK4. CO ONI CI TAM ZROBILI?!
Widzę, że akcja gruba. NO I OPAD BOMBY ATOMOWEJ XDDD. A, tak sobie pożyczyłem od ziomeczków, co mi tam. Jak ja kocham tego robota za jego głupotę i śmieszkowanie! No i razem z Xandrem stanowią idealny zespół! A że tak rozpierniczyli planetę, to ja nie mam komentarzy :D. Po tym wybuchowym duecie można się spodziewać wszystkiego. Czekam na ich dalsze przygody (no i trochę też na Lenę i Warrena, ale ciiiii).
Dzięki, miło że tak pozytywnie jesteś nastawiona do Kosmicznych Kłopotów ^^ A z sercem na piersi to miało być nawiązanie do performance'u - "zimny drań" i lodowe serce, namalowane fluorescencyjną farbą XD Cieszę się bardzo, że nie zawiodłem oczekiwań i mam nadzieję, że wkrótce znów coś zaserwuję tej dwójki (albo tej drugiej dwójki XD)
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńO cholera jasna. JA. CHCĘ. Z. TEGO. SERIAL!!! Uwielbiam LK40, jest także moim mistrzem i jestem przekonana, że nawet z wiadrem na głowie wyglądał mega kozacko.
Łoho, ile tu się zadziało! Z jednej strony smutam, że Xandro się pochorował, ale sama akcja, kompozycja treści, dynamika - genialne w swojej jakże nieskomplikowanej formie! Czyta się lekko, zostaje wciągniętym, a piosenka na końcu to takie ostateczne poczucie satysfakcji. Wielbię!
Jestem ciekawa, co takiego robiono robotowi, że zabrało to tyle czasu i dlaczego doprowadził do tej całej farsy (bomba atomowa farsą, hihihi, jestem złym człowiekiem, że tak myślę). Mam nadzieję, że będzie okazja, by to wyjaśnić.
Pozdrawiam i wielbię!
LK4, nie wiem, czemu mi z tym zerem weszło xD niemniej kocham i czekam na więcej rozróby w jego wykonaniu ;)
Usuń