Kings Blades - Final Fantasy XV fanfiction. Czasy post-apo, nie ma króla, nie ma światła, ani nadziei. A piosenka mnie prześladuje i potem takie coś wychodzi.
The Rival of The King
Abonent czasowo niedostępny.
Choć wiedziałam,
że do Hammerhead energia jeszcze nie dotarła, to gdzieś tam w głębi mnie tliła
się iskierka nadziei. Zawsze mogli znaleźć jakiś zakurzony generator w garażu
starego Cida i podładować od dawna rozładowane telefony. Niestety, w ostatnim
bezpiecznym bastionie przed zdemonizowaną Insomnią nadal było ciemno. Jak na
całym pieprzonym świecie.
Miałam
szczęście, że Dave miał miejsce w samochodzie. Wraz z paroma łowcami zmierzali
do Galdin Quy ze wsparciem dla Królewskiego Doradcy i choć z całego serca chciałabym im pomóc, z niechęcią wysiadłam
przy dawnej stacji kontroli pojazdów. Jedyne źródło światła sączyło się przez
okna restauracji Takki, który porozstawiał świeczki na parapetach, tworząc ze
swojego przybytku coś w rodzaju latarni dla zagubionych w mroku niedobitków.
Potknęłam się o
próg, niemal wpadając do knajpki. Jedyna osoba, znajdująca się w pomieszczeniu
poderwała głowę na dźwięk wiązanki przekleństw, jaką wypuściłam pod adresem
bogu ducha winnego progu.
– Co ty tu
robisz? – zapytał smutno Prompto, ściskając mocniej parujący kubek.
Dopiero gdy
podeszłam bliżej zauważyłam, że mój przyjaciel wygląda jakby nie spał kilka
nocy z rzędu. Czymkolwiek w tych czasach była noc. Jednak w żadnym wypadku nie
przyjechałam tu żałować mężczyzny.
– To chyba ja
powinnam zadać ci to pytanie. – Opadłam na krzesło po przeciwległej stronie
stołu i rzuciłam przyjacielowi oskarżycielskie spojrzenie.
– No, co? –
Prompto wzruszył ramionami. – Zajmuję się tym, co większość łowców, pomagam
uchodźcom...
I've
spent my last nights
strung up and pulled tight.
strung up and pulled tight.
Uniosłam brwi i
rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu jakiejkolwiek żywej duszy, ale nikt się
nie napatoczył, bym mogła uwierzyć w bajkę, którą Prompto próbował mi sprzedać.
– Przecież tu
już nikogo nie ma! Z tego co wiem, to ostatnie niedobitki dotarły do Lestallum
dwa tygodnie temu!
– A co cię to
obchodzi, Mikhel? Nie widzieliśmy się od miesięcy.
Jak widać, wszystkich
zmieniła ciemność. Argentum nigdy nie był tak opryskliwy. Gdzieś po drodze musiał
zagubić swoją radość życia tak, jak każdy w Lucis stracił swojego króla.
– To nie tak, że
my – wskazałam najpierw na siebie,
później na Prompto – nie widzieliśmy się od miesięcy. To ty – wyciągnęła
oskarżycielsko palec przed siebie – nie widziałeś się z nami.
– Nikt nikogo
nie widuje przez tę ciemność. – Argentum chyba chciał zażartować, bo
wyszczerzył zęby, ale jego uśmiech szybko zniknął, gdy uniosłam brwi.
– Myślisz, że
tego by chciał? Widzieć swoich przyjaciół rozsianych po świecie?!
Nawet gdybym
chciała, imię naszego króla nie przeszłoby mi przez gardło. Po za tym, było
zbyt wcześnie by rozmawiać o zaginięciu Noctisa, jednak zdawałam sobie sprawę,
że tylko ten argument trafi do Prompto, dopóki nie wyjawi prawdziwego powodu
swojego przybycia do Hammerhead. Ale moje działania nie przyniosły zamierzonego
skutku, bo Argentum tylko wzruszył ramionami.
– Na moje, to Noctis
chciałby uratować swoich poddanych, więc to robimy. Zbieramy ocalałych z każdej
osady, która pozostała...
Holding out, sleep and grow.
– Ale robicie to
na własną rękę.
– Przykro mi, że
nie potrafimy się rozdwoić, wtedy szłoby to wszystko szybciej.
– Cóż, może twój
klon odwiedzałby przyjaciół częściej.
– Okej,
przepraszam, że nie mam czasu zajrzeć do Lestallum. – Prompto uniósł dłonie w
geście niewinności, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło.
– A co mi po
twoich przeprosinach?!
– Więc, po co to
przyjechałaś?
Otwarłam usta,
by od razu wyrzucić z siebie wszystko, co leżało mi na wątrobie, ale w ostatnim
momencie się zatrzymałam. Musiałam dobrze dobrać słowa, gdyż Prompto miał zbyt
wybujałą wyobraźnię i mógł dopowiedzieć sobie różne historie. Niekoniecznie
pozytywne.
– Chodzi o
Calor.
– Co z nią? –
zapytał od razu, jak się spodziewałam, ale zaskoczył mnie bezbarwny ton jego
głosu.
Jakby to pytanie
zadał z przyzwyczajenia, a nie z troski o swoją ukochaną.
– Nie wiem, co
się stało między wami od twojej ostatniej wizyty w Lestallum, ale jej
zachowanie jest zgoła odmienne od normalnego.
An
answer comes without a please:
– Czy ona kiedykolwiek
zachowywała się normalnie? – wtrącił cicho, ale ja puściłam tę uwagę mimo uszu.
– Prawie nigdy
nie można jej zastać w tej jej knajpie... Ciągle jeździ na łowy, na których
walczy...
– To chyba
dobrze, co nie?
– Przestań mi
przerywać, do cholery! Niedobrze, że walczy, bo robi to, jakby nie zależało jej
na życiu!
The Hunter of The King
Abonent czasowo niedostępny.
Dobrze, że
miałam jeden z tych za dużych swetrów. Większą kamizelkę pożyczyłam od Dave’a.
Nikt nic nie zauważył. Jednym z plusów tych postapokaliptycznych czasów był
fakt, iż nikt nie zdawał się zauważać niczego. Wszyscy byli ślepi na otoczenie,
społeczeństwo. Każdy patrzył na siebie. Każdy próbował przetrwać. Ale czy
szukanie pozytywów w tym piekle było na miejscu? Cały świat był pożarty przez
cienie, pochłonięty przez ciemność. Ale czy tylko świat...?
Abonent czasowo niedostępny.
Nie wiem, co
sobie wyobrażałam, wybierając akurat ten numer telefonu. Kiedy po raz kolejny
miła pani poinformowała mnie, że mój rozmówca jest poza zasięgiem, schowałam
komórkę do kieszeni dżisnów i udałam, że coś za oknem przykuło moją uwagę.
Wciąż jednak czułam na sobie palący wzrok Mikhel. Wiedziałam, że od dłuższego
czasu Insanis wybiera się na misje razem ze mną tylko dlatego, by z jakiegoś
irracjonalnego powodu obserwować moje działania. Jakby to teraz było mi
potrzebne. Jednak, ona też nic nie zauważyła.
Sięgnęłam za
pazuchę kamizelki, skąd wyciągnęłam swoje niezawodne ciemne okulary. I tak było
ciemno, więc założenie ich nie robiło żadnej różnicy.
– Wiem, że nie
masz alergii – usłyszałam za sobą głos Mikhel, która nie omieszkała przy tym
kopnąć mnie lekko w łydkę.
Przeklęłam w
myślach pick-upa, którym właśnie zmierzaliśmy na łowy, a na którego przyczepie
było zbyt mało miejsca.
– Nie płaczę,
okej? – odpowiedziałam, może i zbyt agresywnie, ale nie bardzo mnie to
obchodziło. – I pewnie nie zauważyłaś, ale za tymi okularami, przewracam
właśnie oczami.
Nie widziałam
tego, ale mogłabym się założyć o sto gilu, że Mikhel miała przygotowaną
ripostę, jednak nigdy nie było dane jej wypowiedzieć, bo ciężarówka zatrzymała
się, a Dave zwołał wszystkich podróżujących na odprawę przed łowami. Stanęłam z
tyłu grupy, która wpatrywała się w szefa łowców, spijając każde słowo
pokrzepienia, jakie płynęło z jego ust.
Wszystko będzie
dobrze. Nie dajcie się zabić. Dla serca i domu.
Sranie w banie.
Żenada.
Nie doczekałam
do końca przemowy. Doskonale znając teren, na którym miał odbyć się łów,
puściłam się biegiem w tamtą stronę. Kiedy usłyszałam za sobą nawoływania,
jeszcze bardziej przyspieszyłam, po czym przywołałam swoją lancę, wyrzuciłam ją
przed siebie i korzystając z niedawno odzyskanej, magicznej mocy króla,
przeniosłam się do broni, jeszcze bardziej uciekając od współwalczących. Nie
mogłam już słuchać jednego i tego samego. Do tego, walka skutecznie pomagała mi
na mdłości, które męczyły mnie od dłuższego czasu.
Ponownie
wypuściłam włócznię przed siebie, trafiając Migdardsomma prosto w czaszkę. Wąż
zawył, plując trucizną na prawo i lewo. Mocno złapałam za rękojeść broni i
odbiłam się stopami od oślizgłego cielska. Kiedy moje stopy dotknęły ziemi,
reszta łowców i gwardzistów dotarła na miejsce walki.
– Calor, ty
idiotko! – Poczułam, jak ktoś chwyta mnie mocno za ramię, odciągając na
bezpieczną odległość. – Czyś ty oszalała?!
Spojrzałam na
Mikhel, której oblicze nie wyrażało nic innego, niż czystą wściekłość. Nie wiem,
czy zauważyła powątpiewanie w moich oczach zza ciemnych okularów, ale równie
dobrze mogłam znów przewrócić oczami, bądź pokrótce wyznać jej wreszcie,
dlaczego zachowuję się tak nieostrożnie. Jednak jedyne, co zrobiła, to
wzruszyłam ramionami, a lanca ponownie pojawiła się w mojej dłonie w
towarzystwie blasku niebieskich iskier.
– Dlaczego nie
możesz na nas poczekać? Mogłybyśmy razem zaatakować, przemyśleć działanie...
– Rób, co
chcesz. – Wyrwałam się z jej uścisku i ponownie zaatakowałam nasz cel.
'Do what you want.'
Czułam, jak żółć
podchodzi mi do gardła, ale ignorowałam to, skupiając się za walce. Miałam
szczerą nadzieję, że podczas walki nikt nie zauważył, jak staram się
wyprowadzać ataki stając bokiem lub przerzucając lancę za plecami. Mój styl
walki od pewnego czasu różnił się od dotychczasowego, frontalnego natarcia,
jednak kto by się przejmował tym, jak atakować? Ważna była wygrana. I powrót do
domu w jednym kawałku.
Z każdym ciosem,
jaki zadawałam, czułam coraz mniej. Jakby to z węża, zamiast brudnej krwi,
ulatywały moje uczucia. Kamienna twarz bez wyrazu, jak maska nie ukazywała
żadnych emocji. Bo przecież już nic się nie liczyło, prawda...?
Gdzieś, jakby z
oddali usłyszałam głos Dave, nawołujący do odwrotu. Szybciej niż ostatnio,
pokonaliśmy przeciwnika. Odskakując w tył, przekrzywiłam głowę, zastanawiając
się, dlaczego ani razu nie zostałam uderzona przez ohydny ogon węża, którym to
monstrum machało we wszystkie strony. Czyżbym była już przyzwyczajona do walki
z tym potworem? A może naprawdę nic nie czułam, zarówno psychicznie, jak i
fizycznie...?
– Calor...!
CALOR!
Dlaczego Mikhel
krzyczy? Przecież wygraliśmy, ktoś już zbierał potrzebne dla wioski kawałki
meteorytów. Widziałam, jak Dave odkładał do fiolek jad Midgardssoma, więc czemu
Insanis wydziera się, jakby naprawdę była szalona?
Poczułam ukłucie
gdzieś między łopatkami. Najwidoczniej jeszcze jakieś receptory i nerwy we mnie
pozostały. Moje brwi zbiegły się na środku czoła, gdy kolejna fala bólu
przeszyła moje ciało. Dopiero gdy się odwróciłam, spostrzegłam hordę Snag, z
której jedna już uciekała ode mnie skrzecząc jakby z radości, że wbiła mi w
plecy swój pazur.
– Suka... –
mruknęłam pod nosem.
Mikhel podbiegła
do mnie i stanęła za moimi plecami. Nie wiedziałam, czy zrobiła to
instynktownie, ale musiałam przyznać, że to był dobry pomysł, bo sekundę
później te małe, wredne demony otoczyły nas, odcinając od reszty łowców.
– Czy wszystko w
porządku? – zapytała, gdy zaczęłyśmy dreptać w kółko, szacując nadchodzące
zagrożenie.
– Tak, walczy,
do cholery – rzuciłam sucho w odpowiedzi i nie czekając na żaden rozkaz, czy
plan działania, zaatakowałam.
Tym razem byłam
bardziej ostrożna. Dodatkowo, ból w plecach nasilał się z każdym ruchem. Nie
musiałam się jednak męczyć, bo za każdym razem, gdy chciałam ściąć Snadze głowę,
strzała z kuszy Mikhel przeszywała demona, wysyłając go do piekła, skąd
pochodził. Było to wkurzające, ze zabierała moje zabójstwa, ale musiałam tym
razem odpuścić. W końcu nie byłam na polu bitwy sama.
Opamiętałam się
dopiero, kiedy w zasięgu wzroku nie było ani jednego przeciwnika. Nadal stałam
na dwóch nogach. Ciągle mogłam oddychać, a serce łomotało mi w piersi. Dlaczego
tak wiele ryzykowałam?
– Chodź,
wracajmy. – Mikhel wyciągnęła ku mnie dłoń, którą mimowolnie złapałam i dałam
się poprowadzić w stronę samochodu.
Hushed with a finger
Nawet nie
spostrzegłam, kiedy dotarliśmy z powrotem do Lestallum. Miałam wrażanie, że
minęły wieki, a zarazem kilka sekund. Na szczęście tym razem nikt o nic nie
pytał. Może dlatego, że całą drogę obgryzałam paznokcie, a kiedy dotarliśmy na
miejsce, jako pierwsza wyskoczyłam z przyczepy i prawie biegłam do drzwi
swojego baru, by zatrzasnąć je za sobą i schować się przed uciążliwymi
spojrzeniami...
– Wyglądasz,
jakbyś zobaczyła ducha.
Podskoczyłam,
słysząc znajomy głos. Nie wiedziałam, że w knajpie ktoś jest, dlatego
przywarłam plecami do drzwi, dopóki z zaplecza nie wyszedł Hospes, niosąc
skrzynkę jakiegoś odzyskanego z hotelu Leville alkoholu.
– Matko, Hospes,
przyprawisz mnie o zawał! – Gdybym tylko miała coś małego pod ręką, to pewnie
bym w niego rzuciła.
Odbiłam się
lekko plecami od drzwi i podeszłam do lady, ale zamiast wejść za kontuar,
usiadłam na jednym z wysokich stołków i wzięłam do ręki słomkę, którą zaczęłam
obracać w palcach. Hospes huknął kartonem o blat na tyle mocno, że spojrzałam
na niego karcąco. Jednak on wpatrywał się w drzwi, mrużąc oczy, przez co i ja wykręciłam
głowę.
– Co to jest? –
Hos wskazał na ciemną plamę na drzewcach, po czym podszedł do mnie i rzucił
okiem na moje plecy. – Cal, ty krwawisz...
– Co...?
Niemożliwe. – Znowu fala bólu przeszyła moje ciało, aż krzyknęłam.
Hospes
natychmiast rzucił się za ladę, sięgając po zestaw pierwszej pomocy, który
zawsze miałam tam schowany. Nie zważając na moje protesty, rozciął najpierw
kamizelkę, a potem nasiąknięty gęstą, ciemną krwią sweter. Nie mogłam już nic
zrobić, więc objęłam brzuch ramionami i poddałam się zabiegowi oczyszczania
rany.
This
poison comes instruction free.
– Gdzie żeście
łaziły... – marudził pod nosem mój przyjaciel, a ja mogłam tylko syczeć co
chwila pod nosem, kiedy rozbijał butelki z eliksirem uleczającym nad moimi
poharatanymi plecami. – To była Snaga, prawda? Masz szczęście, że jej pazur nie
przeszedł zbyt głęboko, ale i tak muszę ci założyć szwy... – Po latach
spędzonych na łowach, Hospes znał się na opatrywaniu i znany był z tego, że
przy szyciu ran tworzył różnorakie wzorki, by blizny nie wyglądały strasznie.
– Dałam się
zaskoczyć – wymamrotałam, nie mogąc na niczym skupić myśli.
Nigdy wcześniej
ściąganie trucizny tak nie bolało.
– Zaraz będzie
po wszystkim...
– Pospiesz się.
– Tylko nie
mdlej.
Zaszczypało
ostatni raz i Hospes odłożył strzykawkę z czarną mazią na blat. Drugą rękę
przytrzymał jeszcze krwawiącą ranę, tamując krew gazą ze środkiem odkażającym.
Chwilę później miałam założone szwy, a Hos chował wszystkie medykamenty z
powrotem do pudełka.
– Musisz się
przebrać – rzucił, nawet na mnie nie patrząc. – Masz. – Położył na ladzie
świeżą koszulkę, po czym znowu sięgnął po przyniesiony wcześniej karton.
Znaliśmy się na
tyle długo, że nie czułam krępacji, by się przy nim przebrać, jednak przed
dłuższą chwilę miętosiłam koszulkę w dłoniach, raz po raz zawiązując ją w
węzeł. Szeroka kamizelka i sweter były moją osłoną. Jeśli teraz się
przebiorę...
– Calor, ja
wiem. – Hospes spojrzał na mnie tak znacząco, że od razu wiedziałam, co miał na
myśli. – Weź ubierz tę bluzkę, bo się przeziębisz, a to nie jest dla ciebie
dobre.
– Hej, Hospes,
dzięki – mruknęłam pod nosem, kiedy miałam już na sobie czyste ubranie i
bezwiednie wycierałam blat pochwyconą skądś szmatą.
– Musisz na
siebie uważać. Jeszcze jedna taka akcja i bam, nie żyjesz. I nie tylko ty.
The
Rival of The King
Knajpa Calor
była tego dnia wyjątkowo tłoczna. Jakby wszyscy uchodźcy szukali schronienia
właśnie w tym miejscu. Nie mogłam nie przyznać im tego, iż było tu przytulnie,
Venatrix naprawdę dbała o to, by każdy mógł się tu poczuć bezpiecznie, choć na
moment. Nic dziwnego, że ludzie do niej ciągnęli. Dziewczyna zwykle starała się
rozmawiać ze wszystkimi gośćmi, pocieszała ich i zawsze miała dobre słowo.
Jednak nie tym
razem. Od dłuższego czasu obserwowałam, jak Calor tylko siedzi za ladą i co
jakiś czas uśmiecha się słabo do napływających do knajpy ludzi. Między
stolikami biegał Hospes, a mały Talcott rozmawiał z łowcami i królewską strażą.
Coś naprawdę musiało być na rzeczy, bo cicha Venatrix była takim samym
paradoksem, jak pijany Ignis, czy Gladiolus tańczący na stole.
– Co jest? –
zapytałam, siadając przy barze.
Trzasnęłam przy
tym swoim na wpół opróżnionym kuflem na tyle mocno, że piwo chlupnęło na blat. Calor
natychmiast przejechała szmatką po mokrej plamie, ale nie odezwała się.
– Słuchaj, nie
zachowuj się jak mała dziewczynka...
– Oświadczył mi
się.
– Co? – To było
najgłupsze pytanie, jakie mogłam zadać, ale byłam tak zaskoczona, że nic innego
nie zdołałam z siebie wydusić.
Przez dłuższy
moment patrzyłam na Calor szeroko otwartymi oczami, a moje brwi prawie opuściły
czoło.
– Pięć miesięcy
temu, kiedy ostatni raz Prompto był w Lestallum... oświadczył mi się.
– I co
powiedziałaś?
Venatrix
spojrzała na mnie, jakbym to ja miała zadatki na zostanie szaloną.
– Jesteśmy w
stanie wojny, Mikhel! Światło zniknęło z tego świata, a ja mam bawić się w
zakładanie rodziny?
– Nie mów, że
byś nie chciała. – Rzuciłam jej znaczące spojrzenie, ale ona tylko westchnęła.
Odłożyła szmatkę
na bok, jakby zastanawiała się, czy mnie nią nie zdzielić.
Don't
say you'll never when you might,
or just another time.
or just another time.
Jej milczenie
było dla mnie jasną odpowiedzią. Jeszcze jakiś czas temu nie dopuściłabym do
siebie myśli, że będę się przejmować losem tej małej złodziejki. Wisiała mi
tysiące gilu, była przebiegła i cwana, a jednak to ją wojna zmieniła
najbardziej. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, aż to teraz. Calor wyszła zza
kontuaru i wtedy to spostrzegłam. To było niemożliwe, by przytyła w tak krótkim
czasie. Nawet w słabym świetle świec jej twarz wyglądała na opuchniętą. Okrągły
brzuch zdradzał jej stan najbardziej.
Otwarła usta, by
coś powiedzieć, ale zamarła wpatrując się przerażonym wzrokiem na drzwi
wejściowe. Próg przekroczyło trzech mężczyzn, witanych głośnym aplauzem gości
knajpy. To był pierwszy raz od zaginięcia króla, gdy widziano Ochronę Korony
razem. Z jednej strony ucieszyłam się, że Prompto mnie posłuchał i łaskawie
pokazał się w Lestallum, zabierając po drodze Gladio i Ignisa, ale w świetle nowych
faktów, mogło to zwiastować tylko kłopoty.
– Calor? –
Argentum zauważył swoją ukochaną i ruszył w jej stronę, ale ona tylko się
cofnęła, łapiąc w dłonie szmatkę, jakby chciała się nią obronić.
– Ani mi się
waż. – Wyciągnęła przed siebie palec w ostrzegawczym geście, a w jej oczach
zapłonęły niebezpieczne ogniki. – Ani mi się waż pojawiać tutaj, po tylu
miesiącach bez porządnego wyjaśnienia...
– Czy to dlatego
odwiedziłaś Hammerhead, Mikhel? – Prompto niespodziewanie zwrócił się w moją
stronę, a ja aż zakrztusiłam się pitym właśnie piwem.
Do
what you want, but I'm drinking.
– Mnie w to nie
mieszaj – wycharczałam, próbując złapać oddech i rozkaszlałam się, dopóki
Gladio nie walnął mnie prosto w plecy.
– Dlaczego mi
nie powiedzieliście?
– Co ci miałam
powiedzieć?! – Calor wrzasnęła tak głośno, że w knajpie zapadła głucha cisza. –
Że sprowadziliśmy na ten świat istotę, która nigdy nie zobaczy słońca?! Która
będzie musiała walczyć o życie, każdego dnia?! Jak... – wyciągnęła spod lady
zakrwawiony sweter, który rzuciła przed siebie – jak mamy ochronić nasze
dzieci, jeśli nie jesteśmy w stanie ochronić samych siebie?
Dobra, zacznę od tego, że mam wrażenie, że z graczy na WaRze chyba tylko ja nie grałem w Final Fantasy :D Bardzo fajny tekst, czuć to przygnębienie i wszechobecny mrok. Świetny pomysł z zaznaczeniem zmiany perspektywy, bez tego pewnie chwilę by mi zajęło połapanie sie kto teraz jest główną postacią. Co do fabuły, bardzo spodobała mi się moc Calor :D I bardzo ciekawie prowadzone dialogi ;) Lubię klimaty postapo (chyba można ten tekst tutaj też przyporządkować, nie?) więc odnalazłem się bez problemu :D Jedyne czego mogę się przyczepić, to trochę zabrakło mi opisu tego węża i demonów. Ciężko mi było jakoś sobie ich wyobrazić :) Ale ogólnie, tekst jest bardzo dobry :D
OdpowiedzUsuńno noc w xv jest jakas taka... piśmienna. dobry materiał. oczywiste, ze lubie tam zgaladac. nie chodzi mi tylko o noc.
OdpowiedzUsuńoy, czy noc rowna sie ooc? na pewno wplywa na kazdego ale ja tej izolacji propmto... niezbt rozumiem. wlasnie on z nich wszystkich zdaje mi sie tym spajajacym ogniwem. nie tylko ignis jebie swoje motywcyjne gadki nie. no nie przekonuje mnie jego bezbarwny ton głosu... to by pasowalo gladio, nawet ignisowi, noctisowi wypisz wymaluj. ale prompto? no nie wiem...
Nie wiem, co się stało między wami od twojej ostatniej wizyty w Lestallum, ale jej zachowanie jest zgoła odmienne od normalnego. <--- trche zbyt schematycznie, jak na dialog. jakby je napisala, to zdanie i przeczytała z kartki. 'nie wiem. co sie stalo miedzy wami, ale odkad znikles, carol odjebalo' - to jest dla mnie naturalne, nie 'zgola inne niz normlanie ' xd
– Czy ona kiedykolwiek zachowywała się normalnie? – wtrącił cicho <--- to z kolei bardzo naturalnie. ciche wtracenia z jego str jak najbradziej. to ta zmiana zachowania ktora rozumiem,nie ozieblosc.
jeździ na łowy, na których walczy...<--- trche maslo maslane. wiadomo ze jak łowy to z zalozonymi rekami nie siedzi. łowy na których walczy to juz egzaltowanie, niekoniecznie ptrzebnie, tego co robi Carol.
Patos ;(
Abonent czasowo niedostępny. <-- to jest dobry zabieg. to by starczylo, jesli chodzi o dramatyzm.
Zakladanie ciemnych okularow w ciemnych pomieszczeniach nigdzie na propsie. I jesli zaraz przeczytam, ze Carol jest w ciazy, ale Mikhel jezdzac na owy niczego nie zauwazyla, a zauwazy to teraz, to sie wkurwie bo to nie jest mozliwe.
. Nie dajcie się zabić. Dla serca i domu.
Sranie w banie. Żenada. <-- to dobre <3
Do tego, walka skutecznie <-- zbedny przecinek
Ponownie wypuściłam włócznię przed siebie, trafiając Migdardsomma prosto w czaszkę. Wąż zawył, plując trucizną na prawo i lewo. <--- co,tak juz???? sama go rozjebala? halo??? czy wszystko z tego co mowie trafia grochem o sciane?
Kiedy moje stopy dotknęły ziemi, reszta łowców i gwardzistów dotarła na miejsce walki. <--- troche przesadzilas ;/
owątpiewanie w moich oczach zza ciemnych okularów, ale równie dobrze mogłam znów przewrócić oczami, <--- ok, jakie powatpiewanie w tej sytuacji i jakie przewracanie oczami. przesada no2, no kuzwa. wiesz co? nastepnym razem jak piszesz, daj mi sie wypowiedziec za mikhel. bo to by wtedy wygladala zgoła własnie inaczej
– Czy wszystko w porządku? – zapytała, gdy zaczęłyśmy dreptać w kółko, szacując nadchodzące zagrożenie.
– Tak, walczy, do cholery <-- czy" nie brzmi tu naturalnie, w odpowiedzi calor literowka i arogancja
Dodatkowo, ból <--- zbedny przecinek
Było to wkurzające, ze zabierała moje zabójstwa, ale musiałam tym razem odpuścić. <--- i co jeszcze?
Okrągły brzuch zdradzał jej stan najbardziej. <--- no błagam. nie zauwazylaby niczego wczesniej?
Oy dramat.
No i chwila. Z tego co zrozumiałam, to ona spławiła Prompto z tymi oswiadczynadnymi tak? wiec w sumie co sie dziwic ze chlopak zaszyl sie w lestalum i... tez bym poczuła sie odrzucona, no. żal mi go, bo oberwał od wszystkich niesłusznie. no i zabraklo mi reszty chłopakow. klimat nocy utrzymalas bezblednie, te wychodzenie ooc dla mnie kwestia dyskusyjna, o ciazy to juz chyba jakis fragment kiedys czytalam, dlatego nie bylam specjlanie zaskozczona, generalnie tekst ma duzy potencjal, tylko, jak zawsze, ociosac go z patosu. i niezrozumialych zachowan. no nie plawia sie faceta oczekujac, ze on nie wezmie tego do sb. chyba ze cos zle zrozumialam. ale jesli nie to... calor, wez no sie kurwa zastanow nad soba. i jebnij tą sciera w łeb. to nie sa, kurwa, trudne sprawy xd heloł!
żądam cd dalszego w którym prompto zostanie publicznie przeproszony. bo zostal potraktowany nie fair. tch.
stylistycznie procz tych przecinkow nie mam uwag.
Final fantasy XV fanfick:) yeah:D
OdpowiedzUsuńCzułam się tak troszeczkę, jakbym oglądała filmik w grze oddzielający uwiezienie Noctisa i to, co się działo ze światem, zanim wrócił. Dramatycznie i przygnębiająco, ale tak właśnie było. Ciemność, samotność i żal nie nie jest inaczej, że ludzie nie potrafią trzymać się razem w najbardziej mrocznych czasach, każdy szuka ucieczki na swój sposób.
Mam pytanko: to, że Mikhel nosi za szeroki swetry i nikt tego nie zauważa, bo i tak wszyscy mają w dupie to, co się dzieje i innymi w tym przygnębiającym czasie, oznacza, że Mikhel właśnie chodziła w ciąży, a zgaduję, że osoba, do której nie mogła się dodzwonić to Gladio ( o ile kojarzę poprzednie teksty).
Tak czytając, rzuciło mi się w oczy interesujący zabieg, pierwszoosobowa narracja w różnych perspektyw, najpierw Mikhel, potem Carol, a na końcu znowu Mikhel, prawda? Bardzo zgrabnie napisane i sentymenty mnie wzięły i tak mi się przypomniało, jak mnie końcówka gry przygnębiła. Ehh co za historia.