Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 3 marca 2019

[4] Paranoidalna: Trzy powody, by umrzeć ~SadisticWriter


W ogólnym założeniu to opowiadanie ma być poważne, jednak kiedy tworzę poboczne teksty, są powalone. Cóż zrobić. Muszę mieć grupkę ziomków, na których mogę się wyżyć, a kto będzie tutaj lepszy od psycholi z niezidentyfikowanymi chorobami umysłowymi?
Do zespołu dołączyła Bezładna. To znaczy… ona zawsze tutaj była, ale jakoś nie miałam okazji jej wpleść w fabułę. Tak oto mamy całą szaloną grupkę Niezidentyfikowanych. Ku lepszemu rozróżnieniu przydomków i imion, podrzucam listę:


*Paranoidana (Charmaine)
*Wyobrażalny (Blaven)
*Niepohamowany (Raiden)
*Nieobliczalna (Canaria)
*Bezładna (Shia)

Tekst podzielony na trzy perspektywy. Ambitny może nie jest, bo zmęczenie dało o sobie znać, ale trzeba pamiętać o tym, że każdy pisemny twór jest ważny. Nawet ten, którego trzeba się wstydzić.
***

Paranoidalna

            Od dłuższego czasu leżałam plackiem na zimnej, stołówkowej posadzce i przyglądałam się sufitowi. Szeroki uśmiech zdawał się przymarznąć do moich ust, zupełnie jakby widok  maleńkich czarnych dziur, będących pamiątkami po licznych strzelaninach Raidena i Canarii, z jakiegoś powodu mnie bawił. Po głowie krążyła mi jedna myśl: co Niepohamowany dosypał do tych zielonych ciasteczek, które kazał upiec pani Grażynie?
            Spojrzałam w bok z zamiarem odnalezienia winowajcy, ale zamiast niego ujrzałam przeuroczego Blavena wtulonego w różowy kocyk zdobiony serduszkami. W normalnym przypadku pewnie bym się rozczuliła, ale kocie wąsy, które ktoś dorysował mu flamastrem, sprawiły, że wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Przez kolejne kilka minut tarzałam się po podłodze jak pies, któremu rzucono kilka razy pod rząd komendą: turlaj się.
            – Co, do cholery… – zaczął sennym głosem Wyobrażalny. Spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem, próbując odgadnąć, dlaczego czyszczę plecami kafelki w stołówce. Przez jakiś czas mrugał oczami, jakby chciał odzyskać właściwą ostrość obrazu, po czym wyraźnie się skrzywił i przyłożył do ust dłoń. Wyglądało na to, że lada moment zwymiotuje. Z jakiegoś powodu rozbawiło mnie to zdecydowanie bardziej niż jego kocie wąsy.
            – R-Raiden! – wykrzyczałam przez łzy, nie przestając się śmiać. W pewnym momencie musiałam się chwycić za brzuch, ponieważ moja przepona krzyczała o chwilę przerwy od niepowstrzymanych skurczów. – Co ty dodałeś do tych ciastek, do cholery?!
            – Zaraz zwymiotuję – wyrzucił z siebie stłumionym głosem Wyobrażalny. Nim się obejrzałam, przeczołgał się w stronę drzwi. Zanim jednak zdążył je otworzyć, chwycił za doniczkę z kwiatkiem, a potem uraczył żyzną ziemię wczorajszą zawartością swojego żołądka.
            – Jakie ciastka? – usłyszałam nad głową.
            Spojrzałam w górę. Na stole ze skrzyżowanymi nogami siedziała Canaria, która trzymała na kolanach wielki słoik masła orzechowego. Właśnie wyłaniała z niego łyżką kolejną porcję tłustej masy. Koszulka zdobiona uśmiechniętą tęczą, wokół której skakały wesołe chmurki, opadała jej na prawe ramię. Falowane blond włosy były w lekkim nieładzie, ale poza tym małym chaosem wyglądała na całkiem trzeźwą. No, tak. Przecież miała zaledwie szesnaście lat. Poprzedniej nocy piła wyłącznie pomarańczowe soczki z rurką. To dlatego puste kartoniki walały się po całej stołówce.
             R. przyniósł wczoraj takie… zielone ciasteczka – chichrałam się dalej. – Chyba… chyba za dużo ich zjadłam.
            – Dosypał do nich marihuany – podsumowała z chłodem Nieobliczalna, pochłaniając kolejną porcję masła orzechowego. Chyba nie było rzeczy, która by ją wzruszyła. Nawet gdyby ktoś powiedział, że została sama na świecie, prawdopodobnie spojrzałaby na wieszcza z obojętnością. Ewentualnie odstrzeliłaby mu łeb za to, że w ogóle się do niej odezwał.  
            Przez mój śmiech zaczął przedzierać się płacz.
            – Raiden, zabiję cię – zaśmiałam się dramatycznie, przewracając się na brzuch. Bladą dłoń rozciągnęłam na kafelkach, jakbym właśnie dogorywała. Zresztą właśnie tak się czułam. – Czy ktoś mógłby mnie… wyłączyć? Zaczynam się… dusić.
            Spod grubego koca, który jeszcze kilka godzin temu okrywał złączone ze sobą stoły, wynurzyła się roztrzepana głowa usiana rozwichrzonymi marchewkowymi włosami. Małe przyćpane oczka spojrzały na mnie z błyskiem, a wąskie usta rozszerzyły się w lisim uśmiechu. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że nikt mi nie pomoże.
Teraz przynajmniej już wiedziałam, co oznacza umierać ze śmiechu…
           
Niepohamowany

Nie miałem pojęcia, co tu się odwaliło, ale już mi się to podobało.
Po stołówce walały się puste butelki po wódce i winie, kartoniki po soczkach pomarańczowych, kawałki zmasakrowanych ciasteczek z magicznym dodatkiem, koce i poduszki, które jeszcze kilka godzin temu znajdowały się w bazie naszych snów, zbudowanej ze stołów i wszystkiego, co mieliśmy pod ręką. Gdzieś na drugim końcu sali leżało ciało dziewczyny, którą okalały czarne włosy (słowo daję, wyglądała jak pieprzona Samara, która ledwo wyszła ze studni). Shia miała wyciągniętą przed siebie dłoń, którą trzymała postawioną w pionie butelkę wina. Cóż, wychodzi na to, że nasza Bezładna została przechrzczona na Bezwładną.
Spojrzałem w prawo, gdzie piskliwy chichot mieszał się z dźwiękiem, który wydawał wymiotujący człowiek. W kącie, przy drzwiach, siedział pobladły, poszarpany i spocony Wyobrażalny, który obejmował rękami i nogami doniczkę. Kiwał się w przód i w tył, jakby nagle dopadła go choroba sieroca. Jego okrągłą, chłopięcą twarz zdobiły rozmyte już kocie wąsy. Pod nosem szeptał cały czas to samo słowo:
– Umieram.
– Wcale nie umierasz, W., to po prostu kac – powiedziałem, chichocząc się pod nosem. – No, chyba że wciąż jesteś pijany, to niestety będziesz musiał poczekać na rosołek pani Graży ze stołówki. Uwierz mi, zadziała na twoje delikatne jelitka jak najlepszy hydraulik!
Mój przyjaciel spojrzał na mnie spode łba. Zapomniałem, że poprzedniej nocy nikogo nie zabił, ponieważ jego morderczy, lunatyczny stan został przerwany przez syndrom pijanego trupa. Musiałem uważać, inaczej to ja stanę się jego zaległą krwawą ofiarą. Tak ogólnie to lubiłem krew, ale innych ludzi, nie moją własną.
– R-Raiden! – wykrzyczała przez śmiech Charmaine. Spojrzałem na nią i przekręciłem głowę w bok. Z jakiegoś magicznego powodu tarzała się po podłodze i zanosiła dramatycznym śmiechem. Wyglądała, jakby za chwilę miała umrzeć. To zresztą nic nowego w naszym stowarzyszeniu.
– Co jest, Charm? – spytałem z miłym uśmiechem. – Za dużo ciasteczek pani Graży? Ponoć to tajemna receptura polskich mnichów mieszkających za górami i lasami. Wiesz, że pani Graża była kiedyś zakonnicą? Ale jaja, nie? Chciałbym zobaczyć jak napiernicza tłuczkiem, ubrana w habit – zaśmiałem się i wyjąłem spod koca zielone ciasteczko, które ugryzłem, patrząc prosto w oczy mojej niedomagającej ofiary.
– Zabiję cię, R., przysięgam – jęknęła Paranoidalna. – Tylko się ogarnę i… nie żyjesz.
Wzruszyłem bezlitośnie ramionami, wpychając do ust kolejne ciasteczko.
– A rodzice to nie mówili, że nie je się słodyczy, które dają ci nieznajomi? – Przerwałem i spojrzałem z udawanym zamyśleniem w sufit. – W sumie to nie je się też słodyczy, które dają ci przyjaciele. To tak na przyszłość.
Kiedy Charmaine uderzyła twarzą w kafelki, jakby właśnie wydała z siebie ostatnie, rozchichotane tchnienie, ja podniosłem się z podłogi i leniwie przeciągnąłem, w ogóle się tym nie przejmując. Przecież moi przyjaciele umierali już niezliczoną ilość razy. I jak do tej pory wciąż żyli. Czym tu się przejmować? Nadmiar alkoholu i zioła jeszcze nikomu nie zaszkodził!
Można powiedzieć, że czułem się jak nowonarodzony. W przeciwieństwie do Bezwładnej (hehe), Wyobrażalnego i Paranoidalnej. To po prostu nowicjusze w tego typu imprezach. Ja całe swoje nastoletnie życie spędziłem z ojcem w spelunach. W wieku jedenastu lat skręcałem zawodowo blanty i ogrywałem w karty koleżków mojego staruszka – niektórzy z nich do tej pory wiszą mi hajs. Ach, co to było za życie!
Poprawiłem swój różowy szlafrok zdobiony maleńkimi żółtymi kaczuszkami, zrzuciłem z szyi hawajski wieniec i ruszyłem w kierunku mojej chłodnej lubej, która zdążyła już dobrać się do drugiego słoika z masłem orzechowym. Właśnie spoglądała na mnie z zimnym obrzydzeniem, jakby degustował ją fakt, że zmierzałem w jej stronę ubrany wyłącznie w tęczowe bokserki i szlafrok. Kiedy przysiadłem obok niej na stole, który niepokojąco zaskrzypiał, wyrwałem jej z ręki łyżkę i wsadziłem ją do buzi. Cana spojrzała na mnie wzrokiem, który zapowiadał moją rychłą śmierć. Nie minęła nawet sekunda, a już miałem lufę przy głowie.
Co miałem zrobić? Po prostu się uśmiechnąłem.
Przecież nie bałem się śmierci.

Wyobrażalny

Umierałem niezliczoną ilość razy, topiąc głowę w gąszczu zeschłych roślin. Cały świat wirował mi przed oczami, zmuszając do nietrzeźwego tańca na granicy rzeczywistości. Do pulsującej głowy wkradały się ogłuszające śmiechy, rozpaczliwe błagania i strzały obijające się echem od ścian stęchłego pomieszczenia, w którym byłem zamknięty. Pragnąłem dotknąć klamki, która rozwarłaby przede mną wrota do wolności, niestety ta uciekła już dawno w wirujący taniec, bezdusznie kpiąc z mojej fizycznej niesubordynacji. Przez zamglony obraz dostrzegałem kontury wijących się po podłodze ludzi. Czy to do mnie zmierzali?
Bezwładna głowa zawierająca przeżute tysiąc razy myśli, znów opadła na dno kwiecistej niegdyś eminencji mojej ulubionej stołówkowej rośliny. Pomimo zawrotów, pomimo kawałków niestrawionej żywności i nieprzyjemnego zapachu, przytuliłem ją do swojej piersi, obiecując, że to ostatni raz, kiedy tak się skończyłem. I ostatni raz, kiedy zaufałem Niepohamowanemu.
Nigdy nie obchodziłem urodzin. I nigdy więcej nie zamierzałem ich obchodzić.
Trupia głowa znów trafiła prosto w sidła krzaczastych odnóg. Pamiętałem już tylko ciepłą dłoń chichoczącej się osoby, która gładziła mnie po białych jak śnieg włosach, powtarzając:
– Przynajmniej nikogo nie zabiłeś, Blave.
           


           

3 komentarze:

  1. Nie znam tej bandy wariatów, ale bardzo przypadła mi do gustu :D tekst w sumie sam się czytał i chociaż trochę myliły mi się imiona i przezwiska (dziękuję za listę na początku! Bardzo się przydała) to szybko zaprzyjaźniłam się z bohaterami. I w sumie jestem ogromnie ciekawa i tego, co było wcześniej i tego, co dopiero się u nich stanie. Intryguje mnie ta gromadka. Nie pasuje mi tylko fragment "tak się skończyłem" - nie chodzi o "stoczyłem"? Czy ja czegoś nie łapię? :')
    Tekst dość szalony, ale czytał się błyskawicznie. Czekam na więcej :)
    Pozdrawiam cieplutko ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku byłem sceptycznie nastawiony do tej serii. Była jakoś tak w nie moich klimatach. Teraz nie rozumiem, dlaczego :P Autentycznie, co tydzien po cichu liczę, że pojawi się Twój tekst z Paranoidalną <3 Uwielbiam tych wariatów i ich perypetie :D Tekst super, bardzo fajny pomysł na podział na trzy perspektywy :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    O rany, dlaczego mnie nie było na tej imprezie? Ja chcę ciasteczko od Niepohamowanego! Kij z dietą, ja chcę ciasteczko!
    Ach, uwielbiam tę bandę. Kocham to, że każdy z nich jest inny, a mimo różnic, który tutaj, przy trzech perspektywach, widać jeszcze lepiej, tworzą zarąbiste stowarzyszenie.
    Jak zwykle genialne opisy, rozbrajające dialogi i moja miłość do nich wzrosła. Gracias!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń