W ogólnym założeniu to opowiadanie
ma być poważne, jednak kiedy tworzę poboczne teksty, są powalone. Cóż zrobić.
Muszę mieć grupkę ziomków, na których mogę się wyżyć, a kto będzie tutaj lepszy
od psycholi z niezidentyfikowanymi chorobami umysłowymi?
Do zespołu dołączyła Bezładna. To
znaczy… ona zawsze tutaj była, ale jakoś nie miałam okazji jej wpleść w fabułę.
Tak oto mamy całą szaloną grupkę Niezidentyfikowanych. Ku lepszemu rozróżnieniu
przydomków i imion, podrzucam listę:
*Paranoidana (Charmaine)
*Wyobrażalny (Blaven)
*Niepohamowany (Raiden)
*Nieobliczalna (Canaria)
*Bezładna (Shia)
Tekst podzielony na trzy
perspektywy. Ambitny może nie jest, bo zmęczenie dało o sobie znać, ale trzeba
pamiętać o tym, że każdy pisemny twór jest ważny. Nawet ten, którego trzeba się
wstydzić.
***
Paranoidalna
Od dłuższego czasu leżałam plackiem
na zimnej, stołówkowej posadzce i przyglądałam się sufitowi. Szeroki uśmiech
zdawał się przymarznąć do moich ust, zupełnie jakby widok maleńkich czarnych dziur, będących pamiątkami
po licznych strzelaninach Raidena i Canarii, z jakiegoś powodu mnie bawił. Po
głowie krążyła mi jedna myśl: co Niepohamowany dosypał do tych zielonych
ciasteczek, które kazał upiec pani Grażynie?
Spojrzałam w bok z zamiarem
odnalezienia winowajcy, ale zamiast niego ujrzałam przeuroczego Blavena
wtulonego w różowy kocyk zdobiony serduszkami. W normalnym przypadku pewnie bym
się rozczuliła, ale kocie wąsy, które ktoś dorysował mu flamastrem, sprawiły,
że wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Przez kolejne kilka minut tarzałam się po
podłodze jak pies, któremu rzucono kilka razy pod rząd komendą: turlaj się.
– Co, do cholery… – zaczął sennym
głosem Wyobrażalny. Spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem, próbując odgadnąć,
dlaczego czyszczę plecami kafelki w stołówce. Przez jakiś czas mrugał oczami,
jakby chciał odzyskać właściwą ostrość obrazu, po czym wyraźnie się skrzywił i
przyłożył do ust dłoń. Wyglądało na to, że lada moment zwymiotuje. Z jakiegoś
powodu rozbawiło mnie to zdecydowanie bardziej niż jego kocie wąsy.
– R-Raiden! – wykrzyczałam przez
łzy, nie przestając się śmiać. W pewnym momencie musiałam się chwycić za
brzuch, ponieważ moja przepona krzyczała o chwilę przerwy od niepowstrzymanych
skurczów. – Co ty dodałeś do tych ciastek, do cholery?!
– Zaraz zwymiotuję – wyrzucił z
siebie stłumionym głosem Wyobrażalny. Nim się obejrzałam, przeczołgał się w
stronę drzwi. Zanim jednak zdążył je otworzyć, chwycił za doniczkę z kwiatkiem,
a potem uraczył żyzną ziemię wczorajszą zawartością swojego żołądka.
– Jakie ciastka? – usłyszałam nad
głową.
Spojrzałam w górę. Na stole ze
skrzyżowanymi nogami siedziała Canaria, która trzymała na kolanach wielki słoik
masła orzechowego. Właśnie wyłaniała z niego łyżką kolejną porcję tłustej masy.
Koszulka zdobiona uśmiechniętą tęczą, wokół której skakały wesołe chmurki,
opadała jej na prawe ramię. Falowane blond włosy były w lekkim nieładzie, ale
poza tym małym chaosem wyglądała na całkiem trzeźwą. No, tak. Przecież miała
zaledwie szesnaście lat. Poprzedniej nocy piła wyłącznie pomarańczowe soczki z
rurką. To dlatego puste kartoniki walały się po całej stołówce.
– R. przyniósł wczoraj takie… zielone ciasteczka
– chichrałam się dalej. – Chyba… chyba za dużo ich zjadłam.
– Dosypał do nich marihuany –
podsumowała z chłodem Nieobliczalna, pochłaniając kolejną porcję masła
orzechowego. Chyba nie było rzeczy, która by ją wzruszyła. Nawet gdyby ktoś
powiedział, że została sama na świecie, prawdopodobnie spojrzałaby na wieszcza z
obojętnością. Ewentualnie odstrzeliłaby mu łeb za to, że w ogóle się do niej
odezwał.
Przez mój śmiech zaczął przedzierać
się płacz.
– Raiden, zabiję cię – zaśmiałam się
dramatycznie, przewracając się na brzuch. Bladą dłoń rozciągnęłam na kafelkach,
jakbym właśnie dogorywała. Zresztą właśnie tak się czułam. – Czy ktoś mógłby
mnie… wyłączyć? Zaczynam się… dusić.
Spod grubego koca, który jeszcze
kilka godzin temu okrywał złączone ze sobą stoły, wynurzyła się roztrzepana
głowa usiana rozwichrzonymi marchewkowymi włosami. Małe przyćpane oczka
spojrzały na mnie z błyskiem, a wąskie usta rozszerzyły się w lisim uśmiechu. Dopiero
wtedy do mnie dotarło, że nikt mi nie pomoże.
Teraz
przynajmniej już wiedziałam, co oznacza umierać ze śmiechu…
Niepohamowany
Nie
miałem pojęcia, co tu się odwaliło, ale już mi się to podobało.
Po
stołówce walały się puste butelki po wódce i winie, kartoniki po soczkach
pomarańczowych, kawałki zmasakrowanych ciasteczek z magicznym dodatkiem, koce i
poduszki, które jeszcze kilka godzin temu znajdowały się w bazie naszych snów,
zbudowanej ze stołów i wszystkiego, co mieliśmy pod ręką. Gdzieś na drugim
końcu sali leżało ciało dziewczyny, którą okalały czarne włosy (słowo daję,
wyglądała jak pieprzona Samara, która ledwo wyszła ze studni). Shia miała
wyciągniętą przed siebie dłoń, którą trzymała postawioną w pionie butelkę wina.
Cóż, wychodzi na to, że nasza Bezładna została przechrzczona na Bezwładną.
Spojrzałem
w prawo, gdzie piskliwy chichot mieszał się z dźwiękiem, który wydawał
wymiotujący człowiek. W kącie, przy drzwiach, siedział pobladły, poszarpany i
spocony Wyobrażalny, który obejmował rękami i nogami doniczkę. Kiwał się w
przód i w tył, jakby nagle dopadła go choroba sieroca. Jego okrągłą, chłopięcą
twarz zdobiły rozmyte już kocie wąsy. Pod nosem szeptał cały czas to samo słowo:
–
Umieram.
–
Wcale nie umierasz, W., to po prostu kac – powiedziałem, chichocząc się pod
nosem. – No, chyba że wciąż jesteś pijany, to niestety będziesz musiał poczekać
na rosołek pani Graży ze stołówki. Uwierz mi, zadziała na twoje delikatne
jelitka jak najlepszy hydraulik!
Mój
przyjaciel spojrzał na mnie spode łba. Zapomniałem, że poprzedniej nocy nikogo
nie zabił, ponieważ jego morderczy, lunatyczny stan został przerwany przez syndrom
pijanego trupa. Musiałem uważać, inaczej to ja stanę się jego zaległą krwawą
ofiarą. Tak ogólnie to lubiłem krew, ale innych ludzi, nie moją własną.
–
R-Raiden! – wykrzyczała przez śmiech Charmaine. Spojrzałem na nią i
przekręciłem głowę w bok. Z jakiegoś magicznego powodu tarzała się po podłodze i
zanosiła dramatycznym śmiechem. Wyglądała, jakby za chwilę miała umrzeć. To
zresztą nic nowego w naszym stowarzyszeniu.
–
Co jest, Charm? – spytałem z miłym uśmiechem. – Za dużo ciasteczek pani Graży?
Ponoć to tajemna receptura polskich mnichów mieszkających za górami i lasami.
Wiesz, że pani Graża była kiedyś zakonnicą? Ale jaja, nie? Chciałbym zobaczyć
jak napiernicza tłuczkiem, ubrana w habit – zaśmiałem się i wyjąłem spod koca
zielone ciasteczko, które ugryzłem, patrząc prosto w oczy mojej niedomagającej
ofiary.
–
Zabiję cię, R., przysięgam – jęknęła Paranoidalna. – Tylko się ogarnę i… nie
żyjesz.
Wzruszyłem
bezlitośnie ramionami, wpychając do ust kolejne ciasteczko.
–
A rodzice to nie mówili, że nie je się słodyczy, które dają ci nieznajomi? –
Przerwałem i spojrzałem z udawanym zamyśleniem w sufit. – W sumie to nie je się
też słodyczy, które dają ci przyjaciele. To tak na przyszłość.
Kiedy
Charmaine uderzyła twarzą w kafelki, jakby właśnie wydała z siebie ostatnie,
rozchichotane tchnienie, ja podniosłem się z podłogi i leniwie przeciągnąłem, w
ogóle się tym nie przejmując. Przecież moi przyjaciele umierali już niezliczoną
ilość razy. I jak do tej pory wciąż żyli. Czym tu się przejmować? Nadmiar
alkoholu i zioła jeszcze nikomu nie zaszkodził!
Można
powiedzieć, że czułem się jak nowonarodzony. W przeciwieństwie do Bezwładnej
(hehe), Wyobrażalnego i Paranoidalnej. To po prostu nowicjusze w tego typu
imprezach. Ja całe swoje nastoletnie życie spędziłem z ojcem w spelunach. W
wieku jedenastu lat skręcałem zawodowo blanty i ogrywałem w karty koleżków
mojego staruszka – niektórzy z nich do tej pory wiszą mi hajs. Ach, co to było
za życie!
Poprawiłem
swój różowy szlafrok zdobiony maleńkimi żółtymi kaczuszkami, zrzuciłem z szyi hawajski
wieniec i ruszyłem w kierunku mojej chłodnej lubej, która zdążyła już dobrać
się do drugiego słoika z masłem orzechowym. Właśnie spoglądała na mnie z zimnym
obrzydzeniem, jakby degustował ją fakt, że zmierzałem w jej stronę ubrany
wyłącznie w tęczowe bokserki i szlafrok. Kiedy przysiadłem obok niej na stole,
który niepokojąco zaskrzypiał, wyrwałem jej z ręki łyżkę i wsadziłem ją do buzi.
Cana spojrzała na mnie wzrokiem, który zapowiadał moją rychłą śmierć. Nie
minęła nawet sekunda, a już miałem lufę przy głowie.
Co
miałem zrobić? Po prostu się uśmiechnąłem.
Przecież
nie bałem się śmierci.
Wyobrażalny
Umierałem
niezliczoną ilość razy, topiąc głowę w gąszczu zeschłych roślin. Cały świat
wirował mi przed oczami, zmuszając do nietrzeźwego tańca na granicy
rzeczywistości. Do pulsującej głowy wkradały się ogłuszające śmiechy,
rozpaczliwe błagania i strzały obijające się echem od ścian stęchłego
pomieszczenia, w którym byłem zamknięty. Pragnąłem dotknąć klamki, która
rozwarłaby przede mną wrota do wolności, niestety ta uciekła już dawno w
wirujący taniec, bezdusznie kpiąc z mojej fizycznej niesubordynacji. Przez
zamglony obraz dostrzegałem kontury wijących się po podłodze ludzi. Czy to do
mnie zmierzali?
Bezwładna
głowa zawierająca przeżute tysiąc razy myśli, znów opadła na dno kwiecistej
niegdyś eminencji mojej ulubionej stołówkowej rośliny. Pomimo zawrotów, pomimo
kawałków niestrawionej żywności i nieprzyjemnego zapachu, przytuliłem ją do
swojej piersi, obiecując, że to ostatni raz, kiedy tak się skończyłem. I
ostatni raz, kiedy zaufałem Niepohamowanemu.
Nigdy
nie obchodziłem urodzin. I nigdy więcej nie zamierzałem ich obchodzić.
Trupia
głowa znów trafiła prosto w sidła krzaczastych odnóg. Pamiętałem już tylko
ciepłą dłoń chichoczącej się osoby, która gładziła mnie po białych jak śnieg
włosach, powtarzając:
–
Przynajmniej nikogo nie zabiłeś, Blave.
Nie znam tej bandy wariatów, ale bardzo przypadła mi do gustu :D tekst w sumie sam się czytał i chociaż trochę myliły mi się imiona i przezwiska (dziękuję za listę na początku! Bardzo się przydała) to szybko zaprzyjaźniłam się z bohaterami. I w sumie jestem ogromnie ciekawa i tego, co było wcześniej i tego, co dopiero się u nich stanie. Intryguje mnie ta gromadka. Nie pasuje mi tylko fragment "tak się skończyłem" - nie chodzi o "stoczyłem"? Czy ja czegoś nie łapię? :')
OdpowiedzUsuńTekst dość szalony, ale czytał się błyskawicznie. Czekam na więcej :)
Pozdrawiam cieplutko ^^
Na początku byłem sceptycznie nastawiony do tej serii. Była jakoś tak w nie moich klimatach. Teraz nie rozumiem, dlaczego :P Autentycznie, co tydzien po cichu liczę, że pojawi się Twój tekst z Paranoidalną <3 Uwielbiam tych wariatów i ich perypetie :D Tekst super, bardzo fajny pomysł na podział na trzy perspektywy :D
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńO rany, dlaczego mnie nie było na tej imprezie? Ja chcę ciasteczko od Niepohamowanego! Kij z dietą, ja chcę ciasteczko!
Ach, uwielbiam tę bandę. Kocham to, że każdy z nich jest inny, a mimo różnic, który tutaj, przy trzech perspektywach, widać jeszcze lepiej, tworzą zarąbiste stowarzyszenie.
Jak zwykle genialne opisy, rozbrajające dialogi i moja miłość do nich wzrosła. Gracias!
Pozdrawiam.