Jest to tekst z serii, ale skupia się na pobocznej historii.
Skrót A.E. oznacza ancient era, M.E - modern era.
A.E. 1274, VII
Skurcze męczyły
ciało. Spinały mięśnie, pozwalały na złapanie oddechu i wracały. Coraz słabsze,
tak jak coraz wątlejsza stawała się strużka krwi, sącząca się na prześcieradło.
Czerwona plama powiększała się nieznacznie. Włókno po włóknie, wykrochmalona
biel zmieniała kolor. Delikatnie, niemal niespostrzeżenie. Gdyby nie kontrast, może nikt by nie zauważył.
Chyba że nie
miałby odwagi spojrzeć. Jak ona. Mogła tylko zaciskać zęby i wczepiać palce w
pościel. I starać się nie myśleć, intensywnie, nie wyobrażać sobie, nie
patrzeć, nie czuć wilgoci między udami. Nie zastanawiać się. Nie cierpieć bardziej
niż to konieczne. Nie czuć. Nic.
Na te
starania odpowiedziała kolejna fala bólu. Nie miał on nigdy osiągnąć apogeum,
ale nie była to żadna pociecha, tylko dywersja. Tam, gdzie
panował spokój, teraz pojawiało się pęknięcie. Tylna furtka, szczelina, przez
którą już zawsze się wśliźnie, w której się zadomowi i będzie bezpieczny.
Odporny na każdy rodzaj leczenia. Będzie na zawsze. Tkwił głęboko i nie dawał o
sobie zapomnieć. Jak zmora, wyrzut sumienia. Drzazga.
I never meant to get us in this deep
— Jeszcze
chwilę — poinformował bezosobowy, pozbawiony emocji głos. Odwróciła głowę w
drugą stronę. Cieknące nowym szlakiem łzy połaskotały ją w nos. Czuła drżenie
nóg, które bezwiednie prężyła. Zmęczenie szargało nerwy, ale nie otępiało zmysłów.
Była boleśnie świadoma, co się dzieje, przed czym nie ma odwrotu.
Bezradność,
brak nadziei. Śmierć.
Kolejny
skurcz, ostatni. Nie popatrzyła. Gdzieś tam w dole kończyło się życie. Nie
patrzyła. Życie nierozwinięte, bezbronne i bezgłose, nie do końca chciane, nieuformowane,
a mające pozostawić po sobie pustkę.
I never meant for this to mean a thing
— Już po
wszystkim.
Nie patrzeć.
— Czy chcesz…
— Nie.
Nie patrzeć, nie
pamiętać. Nie czuć. Nie wiedzieć.
— Byłby
chłopak.
NIE WIEDZIEĆ.
Mężczyzna, stojący
dotąd nieruchomo u wejścia, drgnął na słowa akuszera.
— Jaka szkoda
— mruknął, ale ton jego głosu nie wskazywał na to, by było mu przykro. Minę
miał niezadowoloną. W zimnych, niebieskich oczach widniała złość i zazdrość.
Spojrzał na kobietę z wyrzutem.
— Obyś następnym
razem tak się postarała — rzekł cierpko. — Ogarnij się. Potrzebuję Wyroczni w formie.
Będąc już
pewną, że położnik wyszedł, zabierając to, na czego widok nie chciała się
narażać, czego widok by ją złamał, zdołała podnieś się na łokciach.
— Somnus… — wydyszała.
Drżącą ręką odsunęła na bok przyklejone do twarzy, mokre kosmyki włosów.
Wychodzący z komnaty mężczyzna odwrócił się, by na nią popatrzeć.
Dostojne
oblicze, ciemne włosy opadająca na jasne, cwane oczy w kształcie migdałów.
Cyniczny uśmiech i niesmak, wyginający usta. Gdyby nie on, mogłaby naprawdę się
w nim zakochać. Gdyby właśnie go nie znienawidziła.
— Nigdy się nie
doczekasz potomka.
Uśmiech nawet
na moment nie zrzedł z jego twarzy.
— Tym gorzej
dla ciebie — odpowiedział na to całkiem wesoło. Tylko jego oczy zdradzały, że
był wściekły. — Będziemy się starać tak długo, aż się uda.
Ten, który
został Założycielem, który stworzył stolicę, nie mógł doczekać się spadkobiercy.
A kolejna, którą wybrał na jego dawczynię, odmawiała wypełnienia swojego
obowiązku. I najwyraźniej za nim nie przepadała.
Oh, I wish you were the one
Wish you were the one that got away
Wish you were the one that got away
Za własnym
królem.
Nie wiedział,
która z porażek uwierała go bardziej. To, że żadna z branek nie powiła mu syna,
czy fakt, że nie wszyscy go uwielbiali, kochali i rozkładali przed nim nogi. Nad
tym musiał popracować. Nie dlatego, że gwałt nie byłby w jego stylu. Robił w
życiu gorsze rzeczy. Ale fakt, że jego urok przestał działać, był niepokojący.
Jeszcze raz
zerknął na szakera, którym była kobieta w komnacie. Jej szare oczy nie były już
zakochane jak wtedy, gdy zabrał ją do cytadeli. A to niedobrze, bo zależało mu
na tym, by była posłuszna. Musiał tę uległość przywrócić.
I już
wiedział jak.
Uśmiechnął
się, tym razem szczerze, opuszczając komnatę. Był pewien, że wizja egzekucji
jej kochanka zdziała cuda.
M. E. 766
Zdaję sobie sprawę, że znajduję się na kolanach i
bezwiednie pocieram szyję. Noctis wyciąga do mnie rękę, pomagając wstać.
— Dzięki — mówię, podnosząc na niego wzrok. Moje
serce zamiera. To nie Noctis. To ktoś cholernie do niego podobny, ale nie on.
Jest wyższy, przystojniejszy, gorszy. Tak cholernie źle patrzy mu z oczu.
Mógłby być jego starszym, złym bratem.
Ale jest jego przodkiem. Założycielem rodu Lucis
Caleum. Ojcem Insomni. Pierwszym królem. Somnus, Mystic, Obrońca Stolicy,
ściska moją dłoń. Uśmiecha się cwanie, ciemnozielona peleryna z kapturem nadaje
złowieszczego blasku jego oczom.
— Jestem ci winien opowieść — mówi, a głos
wydobywający się z tej ludzkiej postaci brzmi jak głos maklera, który zamierza
oszukać cię na pieniądze i doradzić podjęcie złych decyzji w kupnie akcji na
giełdzie — żebyś coś zrozumiała, Soltare.
Mam dreszcze. Ogarnia mnie trwoga.
— Mam na imię Mikhel — prostuję nieśmiało, ledwo
poruszając ustami i patrząc z fascynacją w jego twarz, ale on tylko uśmiecha
się pobłażliwie, jakby wiedział lepiej. Na dobrą sprawę, nie musiałby tłumaczyć
mi niczego więcej. Już wiem, że wszystko co wydarzyło się do tej pory, nie
miało znaczenia. Jeśli kiedykolwiek wydawało mi się, że czuję coś do Noctisa,
byłam w błędzie. To nie jego zawsze kochałam.
Chłodne niebieskie oczy śmieją się ze mnie, zimne
palce Somnusa zaciskają mocniej na mojej dłoni. Gdzieś mnie zabiera. Coś do
mnie mówi, że będzie to długa podróż, pełna złych i szlachetnych czynów,
wyroczni, bogów, uzdrowień i plag. I na pewno nie wrócę z niej taka sama.
I got caught up by the chase
A.E. 1274, II
ZAŁOŻYCIEL
Sztych ze zgrzytem opiera się o kamienną
posadzkę.
— Ups… — Drapię
się po głowie, w drugiej ręce swobodnie przytrzymując rękojeść miecza. Świeża
krew spływa w dół ostrza, plamiąc ułożoną na podłodze mozaikę. — Szlag. Będę
potrzebował nowej Wyroczni… Ale sama się nawinęła, widziałeś! — Celuję palcem w
postawnego, zamaskowanego mężczyznę, który stoi z boku. Jest bardzo wysoki,
potężny, a jednocześnie smukły, mimo noszonej zbroi. Spod zarzuconego na głowę
płóciennego kaptura spływają na jego pierś pasy srebrzystych włosów. Nic nie
odpowiada. Zadaniem Tarczy jest chronić króla, nawet samozwańczego, nie go
oceniać. Schyla się i podnosi ciało młodej kobiety, którą przeszył mój miecz.
Wciąż milcząc, postanawia wynieść ją z sali tronowej. Tłum poddanych rozstępuje
się przed nim w takiej samej ciszy.
— Aera… —
Drugie z ciał, leżących u moich stóp, przemawia. Mężczyzna o długich, posklejanych
krwią włosach unosi głowę i wyciąga rękę w stronę oddalającego się Gilgamesha,
który niesie jego narzeczoną. Martwą.
Krzywię się,
ze wstrętem marszcząc nos.
— Jesteś
skończony, bracie — syczę, nachylając się do niego.
— Zapłacisz…
za to… — Z jego ran wyzierają lotne, czarno-fioletowe strużki przypominające gęste
opary, na twarzy uwidocznia się gęsta sieć naczynek i żyłek, a źrenice pochłaniają
tęczówkę. Z nieludzkim skowytem sięga rozcapierzoną dłonią w moim kierunku, ale
w tym samym momencie ponownie przeszywam go mieczem.
— Oto wasz
Ardyn Wybawiciel! — wołam kpiąco, przygwożdżając stopą jego ranny bark do
podłogi. — Zdychaj, potworze.
Ardyn wygina
się nienaturalnie i ryczy jak schwytane w sidła zwierzę, i chociaż robię, co mogę,
żeby go zabić, on uparcie nie chce umrzeć.
— Zakuję cię
w łańcuchy i zamknę tam, gdzie światło słoneczne nie dochodzi — odgrażam się,
po raz kolejny przekręcając tkwiące w ciele Ardyna ostrze. — Będziesz tam gnił
przez wieki — syczę zajadle — Ardynie Przeklęty.
PROROK
— Kolorowe
żetony. Paski przygód. Przysługi. Sponiewierańcy. — mruczę i zaciągam się mocnym
zapachem kadzideł i unoszącym się znad nich dymem. — Drzazgi. Drzazgi. Drzazgi.
Złote planety. Nieprawdy. Następcy. Niewo…
— Dosyć. —
Głos jak gilotyna, opada jak kurtyna, wizja matowieje.
— Niewol…
— Przestań!
Dość tych bzdur!
Z
leniwym niezadowoleniem otwieram oczy. Shieda.
Widzę jego szeroką pierś, twarde mięśnie brzucha spod rozsupłanego kimona. Opiera
się o ścianę z założonymi rękami. Sprawia wrażenie znudzonego.
— Skieruj
swoje straszne spojrzenie gdzie indziej.
On tylko
prycha. Nie odwraca wzorku. Jedno z jego oczu jest bystre i niebieskie, drugie
bladoczerwone, otoczone ciemną blizną. Otwiera się jak otchłań, mogłaby mnie
pożreć. Jego zapach wypełnia moje płuca mgłą i cieniem. Jest przebiegły. Jest
burzą i cierniem, i oplata mnie, rani moje kostki, ale jest piękny, więc na to
pozwalam, dopóki razem kwitniemy, dopóki rany nie są zbyt głębokie, dopóki mogę
oddychać, mogę… Nie mogę.
CIEŃ
Blednie. Łapię
ją za ramiona i potrząsam, gdy jej oczy wędrują w głąb czaszki.
— Hej! — Z
oburzeniem zaciskam zęby. — Soltare!
— Mmm? —
Kobieta podnosi zdezorientowany wzrok na moją twarz. Szare oczy przysnuwa mgła,
a ciężkie powieki do połowy opadają. — Znam cię — mówi, ociężale wskazując na
mnie palcem. — Jesteś synem nocy i mroku. Cieniem. Zabójcą.
— A ty jesteś
naćpana — odwzajemniam się. — Znowu.
And you got high on every little bit
— Jestem prorokinią.
Wyrocznią. Sza…
— Jakoś nie
widzę, żeby był tu ktoś, komu mogłabyś cokolwiek wyprorokować.
— A może mam przepowiednie
dla ciebie? — Nagle znika jej ospałość,
palce mocno oplatają się wokół mojego nadgarstka, źrenice błyszczą,
spojrzenie przeskakuje między moimi oczami. — Zakon upomni się o ciebie, mistrz
nie pozwoli, by przerósł go uczeń. Wojowniku Lucis, otwórz swoje czerwone oczy.
— Milknie, a mnie przejmuje nagły chłód, choć w pomieszczeniu jest duszno. Coś
przewraca się w moich wnętrznościach, mruczy cicho, z aprobatą, próbując
wdrapać się wyżej, wyżej, w głąb mojego umysłu.
— Czołem,
Rhaast — słyszę jej głos i uśmiecham się zwycięsko, chociaż nie zamierzam. Znów
ogarnia mnie ciepło, niezdrowe, otula szczelnie, paraliżuje zmysły, próbuje
zepchnąć mnie w głąb ciemności.
Wyrywam dłoń
z jej palącego dotyku, potrząsam głową, by się docucić.
— Skąd… wiesz?
— Z trudem panuję nad utrzymaniem kontroli. Kontury rzeczywistości co rusz rozmazują
się i odzyskują ostrość. Sekundami świat się zapada, wywraca na drugą stronę,
przyjmując kształty wnętrza.
— Widzę go —
Sol wyciąga rękę, jej palce swobodnie muskają bliznę przy kąciku mojego oka —
tutaj. On nie jest twoim wrogiem.
Pomału,
przecząco kręcę głową.
— Jest chciwy.
Wypacza mnie. Zobacz.
Odrzucam
kimono, miękki, śliski materiał zsuwa się z moich ramion, opada na podłogę.
Stoję przed nią w szarawarach, a ona skupia wzrok na lewej stronie
mojego ciała. Skóra na moim boku, ręce, barku jest zgrubiała, szaro-czerwona,
przypomina pękającą skorupę wulkanu, odsłaniającą sieć wypełnionych lawą żyłek.
Deformacja sięga na pierś, obejmuje dłoń, zaostrzając paznokcie w szpony.
Również znamię na twarzy, czerwień oka i odbarwione na niebiesko pasmo włosów
jest dziełem wypaczenia.
— I co? —
pytam, oczekując od Sol jakiejś reakcji. — Co mam robić?
Sol przygryza
wargi. Bierze mnie za rękę, wstaje i pociąga za sobą.
— Chodź ze
mną, Kaynie.
— Dokąd? —
Marszczę brwi, pozwalając się prowadzić drobniejszej kobiecie. — Znasz jakieś
szamańskie sztuczki, żeby to… odczynić?
— Nie. —
Uśmiecha się do mnie przez ramię.
— Więc… O co
chodzi.
— O to, że
jeszcze nigdy nie byłam z Darkinem.
PROROK
Bystre,
męskie spojrzenie. Shieda szybko łapie, do czego zmierzam. Gdzie zmierzam.
Uścisk jego chropowatej dłoni się wzmaga. Przysięgam, że jego zapach też.
Pachnie słońcem. Rozgrzaną upałem skórą. Pożądaniem. Podoba mi się, jak
pachnie. Podoba mi się, że daje się grzecznie prowadzić za rękę, ale uśmiecha
się kącikiem ust i zerka na mnie spod półprzymkniętych powiek, a jego
niebiesko-czerwone oczy żarzą się jak odłamki kolorowego szkła.
Przygryzam
wargę, pochłaniając wzrokiem jego szerokie ramiona, obnażone obojczyki. Musi mu
się podobać sposób, w jaki na niego patrzę, bo nagle przejmuje inicjatywę.
Wyprzedza mnie i teraz to on prowadzi.
— Moja
komnata jest…
— Wiem, gdzie
— przerywa mi Kayn. — Już cię do niej odprowadzałem.
— Tak? —
dziwię się. Zwykle ktoś z Zakonu czuwał, by wyrocznie nie krążyły w „potransowym”
stanie po budynku lub co gorsza go nie opuszczały, ale zapamiętałabym, gdyby
zadbał o mnie Darkin.
— Byłaś zbyt
porobiona. Szakowałaś wtedy jakąś ważną wizję.
Przed moimi
oczami pojawia się obraz elektryzująco niebieskiego kryształu. Nie mam złudzeń,
czym jest, choć nigdy nie znajdowałam się w jego pobliżu. Chyba. Biorąc pod
uwagę ilość dziur w pamięci nie mogę być niczego pewna stuprocentowo.
Kayn nie
pozwala mi się nad tym zastanowić. Pociąga mnie energiczniej i przypiera do
ściany. Ciało rosłego Drkina napiera na mnie, stoję zamknięta w jego ramionach,
a nade mną błyszczą jego dzikie oczy. Przychodzi mi do głowy, że już nie ma
ucieczki, nawet gdybym zmieniła zdanie. Sprowokowałam go. A dużo słyszałam o
Kaynie Który Nie Odpuszcza. Jes legendą Zakonu. Ta myśl mnie podnieca, sięgam łapczywie do jego
ust, przerywając stagnację, podczas której on przygląda mi się z góry.
Wargi ma
spierzchnięte, oddech gorący. Chwytam go za włosy, wplątuję palce w miękkie,
czarne sploty, odgarniam z oczu niebieski kosmyk grzywki, ale on przerywa
zabawę. Jakby nagle się ocknął, zdał sprawę, że dobiera się do mnie na środku
korytarza i każdy z Zakonu mógłby nas tu zobaczyć.
— Boisz się?
— pytam zduszonym szeptem, a Shieda znów zwraca na mnie rozpalony wzrok.
— A ty? —
odpowiada pytaniem, sięgając ręką w dół, zadzierając moje szaty.
Ja nie. Wszystko,
co czuję, to dreszcze, niejasne poczucie bezpieczeństwa, przynależności,
spełnienia. Zaciskam palce na jego ramionach, gdy bierze mnie mocno przy zimnej
ścianie Zakonu. Och, Kaynie. Chciałabym, żebyś był moim jedynym. Ale przecież
wiem, że nie będziesz.
Wish you were the one
CIEŃ
Mistrz Cieni
patrzy na mnie w zastanowieniu. Jego wzrok jest surowy i beznamiętny jak
zawsze. Nie jestem w stanie wyczytać nic więcej. Twarz ma osłoniętą gęstym,
czarnym materiałem. Oszczędzono jedynie oczy, pozostawiając wąski pasek
przestrzeni, przez którą widać je i pasmo skóry. Dwa bezlitosne punkty na
bladym tle.
— Czyli teraz
mam cię na stałe przypisać do ochrony szakerów?
Bardzo się
staram, żeby moja mimika twarzy pozostała tak samo niewzruszona.
— Mamy ich
niewielu, a wzbudzają coraz większe zainteresowanie.
— Czyżby? —
Mistrz wstaje, powolnym krokiem schodzi z kilku stopni, by zrównać się ze mną.
— Czyje? — pyta z przekąsem. Jego oczy przypominają teraz szparki.
— Państwa —
odpowiadam zgodnie z prawdą, patrząc na Mistrza z góry bez mrugnięcia okiem.
— Państwa —
powtarza po mnie. Jestem pewien, że wykrzywia w pogardzie usta, ale udaję, że
niczego nie dostrzegam. Zakłada ręce na ramiona. Niemal niezauważalnie kręci
głową. Jest mną rozczarowany. — Czym według ciebie jest Zakon?
—
Organizacją, szkolącą wojowników, specjalizujących się w magii cieni.
— Kim jesteś,
Kaynie?
—
Wojownikiem.
— Właśnie.
Nie ochroniarzem.
— Ale
przecież i tak ktoś musi…
— Ktoś, nie
ty. — Kącik moich usta drga. Już wiem, że z mojego planu nici. — Nie zamierzam
marnować twojego potencjału, Shieda. Chyba nie sądzisz, że przyjąłem cię do
organizacji, żebyś uganiał się za wyroczniami? — Nie podnosi głosu, mimo to
czuję się skarcony. Milczę. — Jesteś przyszłością tej organizacji. Moim najpotężniejszym
uczniem. Praca w terenie to twój żywioł. Jeśli coś cię zbytnio rozprasza,
trzeba będzie usunąć to z murów Zakonu.
Tym razem
ciężej zapanować mi na emocjami. Nie jestem w tym tak dobry jak on.
— Czyli
według ciebie mamy tu żyć w celibacie? — W moim głosie słychać złość. Nie mam
już wątpliwości. Mistrz patrzy na mnie z niesmakiem.
— Nie bez
powodu nazywamy się Zakonem — tłumaczy tonem, który wskazuje na to, że
informuje mnie o oczywistościach. — Wstrzemięźliwy wojownik podczas walki
uwalnia ponad stop procent swoich możliwości. A ty masz być najlepszym
wojownikiem, Kaynie.
Zaciskam
pięści, nie kryjąc dłużej gniewu. Krew Darkina gotuje się w moich żyłach.
Odejdę z Zakonu – postanawiam, zaciskając usta i skinąwszy Mistrzowi głową,
zawracam. Zanim docieram do drzwi, te się otwierają. Pojawia się w nich bardzo
wysoki człowiek w masce, przytrzymuje jedno skrzydło, by wpuścić mężczyznę w
długiej, drogiej tunice i zielonkawej pelerynie narzuconej na ramionach. Mijam
go, wymieniając z nim spojrzenie. Jego niebieskie oczy są cwane i pewne siebie,
złe. Mimo że powinienem, nie oddaję mu czci, choć wiem, kim jest. Zakon nie
podlega rządowi. Zwłaszcza samozwańczemu.
Mimo to
przystaję przy drzwiach i z niepokojem obserwuję, jak Somnus ze swoim
przydupasem Gilgameszem zbliżają się do Mistrza. Somnus wita go wylewnie i
gdy Mistrz wyciąga rękę, ujmuje ją w serdeczny uścisk obu dłoni. A potem robi
coś, na co ja, znając mistrza od dzieciaka, nigdy bym się nie odważył. Obejmuje
go jak najlepszego kumpla i prowadzi w górę schodów, by usiąść z nim przy
kamiennym stole. Gilgamesz zostaje na dole, krzyżuje na piersi masywne ramiona
i patrzy w moją stronę, gotów interweniować. Ale ja nie robię nic. Poza
mierzeniem Somnusa nienawistnym spojrzeniem. W powietrzu wyczuwam kłopoty.
Wish you were the one that got away
PROROK
Kayn jest
dzisiaj niepohamowany, jego ruchy są ostre i mocne, pchnięcia głębokie,
nieprędkie. Raz po raz wydusza ze mnie jęk, dotykiem gwałtownie błądzi po mojej
skórze, czuję jego dłoń na twarzy, palcami zahacza o moje wargi, wsuwa je między
nie i dyszy w mi w kark, wywołując tym dreszcze. Jego wilgotne ciało przylega
do mnie szczelnie, jestem nim otoczona. Tylko te krótkotrwałe odstępy, podczas
których nawet nie mogę złapać tchu, gdy jego biodra odrywają się od moich, by
nabrać rozpędu.
— Kayn… — dyszę,
gdy już nie mogę znieść natężenia tego zbliżenia. — Kayn…! — Udaje mi się
odwrócić na plecy pod jego ciężarem i widzę parę rozgrzanych oczu. Każde z nich
jest czerwone. Rysy jego twarzy zdają się zmienione, bardziej surowe, toporne,
a skóra twardsza. Oddycham pod nim prędko, odpychając dłońmi jego klatkę
piersiową. On zamiera, patrzy na mnie, choć nie sądzę, by mnie widział. Rysy
twarzy łagodnieją. Niebieski kolor pochłania czerwień. Już nie kocha się ze mną
tak, jakby był wściekły. Kończy powoli, delikatnie, spierzchnięte wargi wpijają
się w moje, zamyka oczy. Ja też. Słucham jego urywanego oddechu, zduszonego jęku,
gdy dochodzi i opada na mnie, wciąż ściskając w ramionach. Nie jest w tym
czuły, jest naturalny. Jest mężczyzną, który mógłby mnie pokochać i którego
uczucia bym odwzajemniła. Jest bezpieczeństwem, pomimo swojej dwoistości. Bo
ufam, że nad sobą zapanuje, tak jak teraz. I trochę liczę na to, że jednak nie.
— Cienie
wypełniają twoją duszę — mówię, odwracając się na bok i podpierając na łokciu,
gdy mężczyzna leniwie się ze mnie stacza. — Opowiedz mi o nich.
Wciąż ma lekką
zadyszkę, kładzie sobie rękę na twarzy, zakrywając oczy przedramieniem. Szkoda.
Bardzo lubię w nie patrzeć.
— Ile masz
dzisiaj wizji? — pyta, ignorując moją prośbę.
— Wszystkie
odwołane.
— Co?
Dlaczego? — Odsuwa ramię i zerka na mnie czujnie.
— Mam się
spotkać z kimś ważnym.
Kayn zrywa się
z łoża, w pośpiechu wciąga szarawary i wysokie buty, nie dba o nagi tors,
niemal nigdy tego nie robi.
— Czemu
pozwalasz cieniom rządzić? — Jestem zaniepokojona, siadam, podciągając wyżej
pościel, by zakryć piersi. Kayn tylko prycha, znów wyczuwam złość. Ale nie
tylko. Gdy sięga za wezgłowie, by wydobyć stamtąd swoją absurdalną,
przypominającą kosę broń, łapię go za nadgarstek, wbijając paznokcie w jego
skórę.
— Ty się
boisz — rozumiem, gdy on z sykiem zabiera rękę. — Czego się boisz, Kaynie?
Nie
odpowiada, nie od razu. Zabiera broń, podchodzi do drzwi.
— Że to
wszystko skończy się źle — wyznaje, rzucając mi spojrzenie, którego nie jestem
w stanie rozszyfrować. — Że nie jestem w stanie tego powstrzymać.
Znika,
zostawiając mnie z burzą myśli. Ubieram się w zamyśleniu, niemal bezwiednie
sięgając po chabrowe kwiaty Tenebreii. Kruszę je i podpalam, a ich intensywny
zapach odpręża mnie i wprowadza w trans. Nigdy nie rozumiałam tych chwil
zapomnienia, ale zawsze je kochałam.
Nade mną
otwierają się nieba. Po mnie sięga przeznaczenie. Omijam je niezbyt skutecznie.
I choć to zmierzch mnie urzeczywistnia, choć pragnie mnie mrok, to wieczny przekwitły
świt bierze mnie w posiadanie. Powiedz mi, czemu miałabym nie drżeć ze strachu
przed paraliżem. Bo tylko na tyle mnie stać. Gdy otwierają się nieba.
ZAŁOŻYCIEL
— Halo? —
Mrugam, skonsternowany, machając dłonią przed twarzą dziewczyny, ale z kolei jej nawet nie drgnie powieka. Patrzy
mi prosto w oczy, intensywnie i nic poza tym. — I to ma być ich najlepszy
szaker… — mruczę do siebie w rozczarowaniu, rozglądając się po komnacie.
Pachnie tu seksem. Ona nim pachnie. Seksem i tajemnicą. Wzdycham ciężko. —
Chyba mi się nie przydasz, dziewczyno. Naprawdę szkoda. — Korzystając z jej
braku reakcji, sięgam dłonią i wodzę palcem po jej policzku. Szczęce. Szyi.
Dekolcie.
— A jej nie było ci szkoda? — pyta nagle, akurat w
momencie, gdy mam zamiar odchylić materiał jej szaty. Cofam rękę, ale nie
spiesznie, nie w popłochu, jak zrobiłby ktoś, kogo przyłapano na niecnym
uczynku. Raczej z zawodem. Wykrzywiam usta, uśmiecham się do niej.
— Co masz na
myśli?
— Poprzednią
wyrocznię, którą przeszył twój miecz.
Znów nie
pozwalam wpędzić się w konsternację. Śmieję się. Nie głośno, ale szczerze.
— Czyli
rzeczywiście coś tam potrafisz — przyznaję, z uznaniem kiwając głową. — Jak to
robisz? Łamiesz bariery umysłu i włamujesz się do czyjejś głowy?
Nie
odpowiada. Jej nieobecne spojrzenie jest dziwnie hipnotyzujące. Wyprane z
koloru. Szare, wypłowiałe.
— Ja też tak
skończę — mówi, nie pyta.
— Tak, ciebie
też chętnie bym przeszył, ale nie takim mieczem, o jakim myślisz — odpowiadam
na to wesoło. Nie zraża mnie brak jakiejkolwiek reakcji. Raczej prowokuje.
Raczej podsyca. Prowadzi na drogę, którą jeszcze nie wiem, że podążę.
— Chcesz być
królem — kolejne stwierdzenie.
— Nie, ja jestem
królem — poprawiam ją.
— A kto cię
wybrał?
Teraz udaje
jej się trochę mnie rozzłościć. Zaciskam zęby.
— Założyłem
to miasto. Założę ród. Doprowadzę do rozkwitu państwa. Skoro będę nim rządzić,
to znaczy, że jestem królem.
— Kryształ
miał na ten temat inne zdanie.
Marszczę brwi.
Co ona może wiedzieć o krysztale? A jeśli wie… Nagle zdaję sobie sprawę z
powagi sytuacji. Bo jeśli ona wie… Patrzę na nią uważnie. Wie. Na pewno. I wie,
że ja wiem, że ona wie. I że nie mogę tego tak zostawić. Jakby w odpowiedzi na
moje myśli, kiwa ponuro głową.
— Jesteś mi
przeznaczony, Somnusie. — Nie brzmi to romantycznie, raczej smutno. Niezbyt
podoba mi się ten ton. Zdecydowanie zasługuję na więcej uczucia.
— Dobrze, że
tak uważasz, bo zabieram cię ze sobą — informuję ją oschle, mrużąc oczy. Jej
postawa mi się nie podoba, ale potrzebuję wyroczni. I nie mogę zostawić jej
przy życiu, nie mając nad nią kontroli. Skąd mam wiedzieć, komu wygada i kto
uwierzy, że kryształ na króla wybrał Ardyna.
PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ
A.E. 1274, III
PROROK
— Jest
jeszcze za wcześnie.
Somnus nie
słucha. Ściąga szaty. Nie pośpiesznie, ale z determinacją. Nie budzi to we mnie
podniecenia, lecz lęk.
Oh, if I could go back in time
When you only held me in my mind
When you only held me in my mind
— Nie jestem
na to gotowa.
Był czas, że
byłam. Że go pragnęłam. Nie wiem dlaczego. Może pociąga mnie zło. Krwiożercze
usposobienie Darkinów. Dziedzictwo Zakonu. Krew na dłoniach Somnusa. Jego
władza. Pewny siebie sposób poruszania. Kpiący, szczery śmiech. Brzydko
skrzywione usta. Może schlebiał mi sposób, w jaki patrzył na mnie Założyciel.
Jest mi wstyd
za każdy dreszcz, który czułam, gdy muskał mnie rąbek jego szaty, kiedy mijałam
go na korytarzach cytadeli. Wystarczyło, że na mnie spojrzał w ten sposób. Złapał za ramiona w niby serdeczny
sposób, prezentując mnie swoim doradcom, jako nieocenioną dla niego pomoc. Jako
Wyrocznię. Wtedy mogłabym być jego, tak jak byłam Kayna, który o mnie
zapomniał.
Just a longing gone without a trace
Somnus i
panujące między nami napięcie trochę rekompensowało tęsknotę. Dziś nie
rozumiem, co w nim widziałam. A jeszcze mniej, co on zobaczył we mnie. W
dziewczynie z Zakonu, poprzestawianej i z wiecznie zamglonym umysłem,
biegającej boso po zimnych posadzkach jego cytadeli. Znającej każdy jego brudny
występek.
Kiedy
wreszcie wezwał mnie do swoich osobistych komnat, wiedziałam po co. Chyba nawet
na to czekałam. Ale że tego samego wieczora samozwańczy władca Insomnii odsunie
się ode mnie z wyrazem obrzydzenia na twarzy… Tego się nie spodziewałam.
Pamiętam doskonale, jak jego niebieskie oczy spojrzały na mnie żywo, ciemne
brwi zeszły się ze sobą, załamując powieki, a dłoń, którą trzymał na moim
brzuchu, cofnęła się, niczym oparzona.
— Jesteś… —
syknął, ale dalsza część zdania nie chciała mu przejść przez usta. — Z kim. —
Patrzył na mnie dziko, z wielką złością, jak człowiek, któremu pokrzyżowało się
wielkie plany. — Z nim — odpowiedział
sam sobie, zanim zdążyłam się odezwać. — Pakuj się i jeszcze dziś masz stąd zniknąć.
Obserwowałam,
jak napięcie się odwraca i prędko opuszcza pomieszczenie. Wrócił, gdy tylko uświadomił
sobie, że wyszedł z własnej komnaty. Przytrzymał mi skrzydło drzwi, ostentacyjnie
na mnie nie patrząc, dając do zrozumienia, że to ja mam sobie pójść. Usta
zaciskał tak mocno, że wyglądały jak cienka kreska wyciosana w marmurze.
Nozdrza drgały ze złości.
Trochę było
mi wstyd, a trochę się ucieszyłam z powrotu do Zakonu. Nie za bardzo, bo w
żadnej wizji tego nie widziałam. W każdej towarzyszył mi Somnus. Dlatego
pakowałam się szybko, zanim zmieni zdanie. Nie zdążyłam.
— Znalazłem
inne rozwiązanie — powiadomił mnie, gdy już byłam gotowa, by odejść. — Wiesz,
że nie mogę na to pozwolić. — Kiwnął głową na wrota, które okazały się
zamknięte, gdy tylko złapałam za potężną, metalową klamkę. — Naprawimy to. Nie
przekażesz tych swoich zdolności rodowi Shiedy. Lucis Caelum bardziej na to
zasługują. Wyobraź
sobie — jego wzrok przysnuła wizjonerska mgła — króla, który potrafi
komunikować się z kryształem. Czerpać z niego moc. — Spojrzał na mnie, już nie
wydawał się zły. Raczej niezdrowo podniecony. — Mógłby zapewnić stolicy
ochronę, której nie przełamałby żaden najeźdźca. — Jego oczy błyszczały. —
Wystarczy, że rozwiążemy jeden mały problem.
Nigdy się na
to nie zgodziłam. A Somnus nigdy nie ustępował. Pozbył się mojego brzemienia. A
miesiąc później odwiedził mnie w moich komnatach.
— Nie —
protestuję, gdy sięga ku moim szatom. — Somnus… — Jego dłonie niecierpliwie
wdzierają się pod materiał. — Somnus! — Nie słucha. Napiera, pcha mnie na łoże,
kładzie się na moje trawione gorączką ciało, kolanem rozwiera mi nogi. — NIE! —
Ból, który czuję pod jego naciskiem jest jak biała błyskawica, uderza w mój
umysł, przyćmiewa. Oddycham prędko, gubiąc rytm. Kiedy świat zrzuca biel, na
twarzy władcy widzę nierówne, czerwone zadrapania. Powoli perlą się na nich
drobniutkie kropelki krwi.
Oh, I wish I never ever seen your face
Jednocześnie
trzymam go od siebie z dala na odległość wyprostowanej ręki. Dłoń zaciskam na
jego podbródku, tuż pod zadrapaniem, desperacko nie pozwalając mu się zbliżyć.
— Pożałujesz
tego — słyszę, otumaniona gorączką. Potem twarz Somnusa znika. Przez tę jedną,
spędzoną na dreszczach noc mam nadzieję, że na zawsze.
I wish you were the one
Wish you were the one that got away
Wish you were the one that got away
Dochodzę do
siebie przez kilka następnych dni. Kiedy majaki zaczynają ustawać, myślę o
Kaynie. Że chciałabym go zobaczyć. Chciałabym z nim uciec. Na moment
zapominam, że potęga Lucis Caelum rozrosła się ponad miarę Zakonu. Chcę
wierzyć, że nie. Ale boleśnie uświadamiam sobie, jaka jest prawda, gdy widzę
Kayna. Wygląda, jakby wkroczył do cytadeli prosto z pola bitwy. Zwykle
schludny, gładki i długi warkocz jest mocno zmierzwiony. Kayn jest brudny, na
jego twarzy widzę rozmamane smugi potu i kurzu. Nagi tors znaczą świeże,
płytkie cięcia. Spodnie ma potargane.
— Właśnie się
dowiedziałem — mówi z przejęciem, podchodząc do mnie. W gruboskórnej dłoni
ściska rękojeść kosy. — Co ci zrobił… — Głos więźle mu w gardle,
niebiesko-czerwone oczy patrzą na mnie z niepokojem. — Mi zrobił — dodaje
ciszej. Sięga dłonią ku mojej twarzy, by kciukiem rozetrzeć łzę na moim
policzku. Jego palący dotyk przekonuje mnie, że nie jest jednym z moich urojeń.
— Co ty tu
robisz — wymawiam prędko, ściskając jego dłoń, zbliżając ją do swoich ust. —
Gdzie byłeś?
— Zakon… —
zaczyna Kayn, ale nie kończy, potrząsa głową. — Zabieram cię stąd.
Łapie mnie za
rękę, prowadzi do wyjścia. Ale tam już czeka na nas Somnus wraz ze swoją Tarczą
i całą zamkową strażą. I wiem, że to on za tym stoi.
— Brać go —
mówi tylko, a Kayn wpycha mnie z powrotem do komnaty, zatrzaskuje drzwi. Stojąc
za nimi, czuję wybuch energii. Ciemnej, czerwonej. Słyszę przestraszone okrzyki
i nieustępliwe rozkazy, czuję bijące z drugiej strony ciepło. Drzwi są
zablokowane, drżą raz po raz od uderzeń. Świst kosy w powietrzu. Łatwo, idzie
mu łatwo. Póki nie zderza się z tarczą.
Jak to
rozegrasz, Somnusie? Weźmiesz Darkina żywcem? Zaplanujesz egzezkucję? Czy twoja
Tarcza zgładzi go tu i teraz. Jak chcesz go pokonać? Jak chcesz mnie przekonać?
Kładę rękę na
dygoczących drzwiach. Przyszłość dzieli się ze mną skąpym obrazem. Wszystko, co
widzę, to ty, Kaynie.
Jesteś taki odważny, stojąc naprzeciw nich wszystkich.
Taki głupi, przychodząc tu w pojedynkę.
Taki martwy.
Wizja kołysze się w mojej głowie. Nad twoją wiatr potrząsa szafotem. Rzeczywistości nakładają się na siebie i już nie wiem, która z nich jest prawdziwa.
Jesteś taki odważny, stojąc naprzeciw nich wszystkich.
Taki głupi, przychodząc tu w pojedynkę.
Taki martwy.
Wizja kołysze się w mojej głowie. Nad twoją wiatr potrząsa szafotem. Rzeczywistości nakładają się na siebie i już nie wiem, która z nich jest prawdziwa.
Interesująca fabuła. Świat przedstawiony sprawia wrażenie rozbudowanego. Na początku nie łapałem się totalnie w tym czemu wobec kogoś jest używane kilka nazw własnych, ale w końcu to chyba rozgryzłem. Mam wrażenie, iż początek jest bardziej chaotyczny i trudno się połapać w tym co się dzieje. Aczkolwiek może to być fakt, iż nie czytałem całej serii, do której należy ten tekst. Bardzo podoba mi się, iż fabuła prezentowana jest przez pryzmat każdego z bohaterów.
OdpowiedzUsuńMoje problemy i pytania to:
1. Czemu początek jest w czasie przeszłym, kiedy reszta jest w czasie teraźniejszym?
2. "Mężczyzna, stojący dotąd nieruchomo u wejścia, drgnął na słowa akuszera.
— Jaka szkoda — mruknął, ale ton jego głosu nie wskazywał na to, by było mu przykro. Minę miał niezadowoloną. W zimnych, niebieskich oczach widniała złość i zazdrość. Spojrzał na kobietę z wyrzutem.
— Obyś następnym razem tak się postarała — rzekł cierpko i wstał, rzucając na łóżko pościel, która się z niego zsunęła. — Ogarnij się. Potrzebuję Wyroczni w formie."
Dla mnie mężczyzna stoi tu koło drzwi i nagle wstaje z łóżka, gdzie był przykryty pościelą. It doesn't make no sense.
3. Pewnie jeszcze coś tam było, aczkolwiek czytanie całego tekstu przez cały dzień w przerwach między zajęciami, sprawiło, iż o tym zapomniałem.
Podsumowując udany, wciągający tekst.
Dzięki za komentarz ;) spodziewałam się, szczerze mówiąc, że nie uda mi się uniknąć chaosu. Mam nadzieję, że mimo wszystko coś tu się trzyma kupy xd
Usuń1. Tak, słuszne spostrzeżenie. Początek miał być czyms w rodzaju prologu, stąd inny czas, ale w międzyczasie zmieniłam trochę koncepcje i nie zaakceptowałam tego, że to takie wprowadzenie.
2. Błąd logiczny u mnie. "z niego" miało się odnosić do łóżka (facet podniósł z podłogi pościel i ja na nią rzucił, po czym chciał sb pójść), źle to rozpisałam. I wgl w sumie niepotrzebna wstawka xd
3. Pewno tak xd dzięki za konstruktywna krytykę ;)
*nie zaakcentowałam (telefon D:)
UsuńHej hej. Witamy z powrotem. Jak milo czyta mi sie twoje teksty i przyznam ze sie za nimi bardzo stesknilam. Co prawda jestem dopiero w polowie piszac ten komentarz ale wieczorem dotre do konca. Rzycilo mi sie w oczy piosenka Civil Wars , bardzo pasuje do klimatu opowieści. A poza tym wiesz ze lubie ten zespol wiec nie moglo byc inaczej. Polaczenie szamana i hakera pomyslowe. Zapatentuj. Duzo emocji i silne emocje. Ciskasz nimi jak piorunami a ja jestem wrazliwa na elektrycznosc. Milo spotkac sie z twarza Noctisa w wyobrazni i powędrowac w odlegle czasy i obserwować tego evil sku#@*@&a. Wiadomo o kogo chodzi. Tekst wciagnal mnie ale czasu mi zabraklo i dokoncze pozniej.
OdpowiedzUsuńNice to hear it!!! ;)
UsuńWracam jak obiecałam. Ileż tu namiętności. Bardzo prawdziwie i do tematu pasuje jak ulal. Jest mądra i poterzna kobieta. Wyrocznia zrobiła na mnie wrarzenk. Bardzo silny charakter, ale niestety znajduje się ktoś silniejszy. Ach jak ja lubię to uniwersum. Dziękuję i czekam na kolejny tekst.
UsuńAwww, cieszę się z takiego odbioru!
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńO rany, co to była za czytelnicza uczta. Potrzebowałam chwili, by dojść do tego, w jakim uniwersum się znajduję, ale jak to ogarnęłam, to się zaczytałam do ostatniej kropki. Wow.
Ile tu jest emocji. Już sam początek i to poronienie - Dios, zawsze będę współczuła kobietom i ich rodzinom, które przez to przechodzą. Świadomość, że istnienie, które się stworzyło i o którym się wie, że jest, umiera zdecydowanie za wcześnie, nim się wytworzy, musi być rozdzierająca.
Bałam się, że skakanie w czasie wybije mnie z rytmu, ale nic takiego nie miało miejsca. Umiałam się odnaleźć, przyjąć te sceny, zobaczyć je i poczuć emocje. Somnus to dla mnie zło wcielone, do Kayna mam odrobinę mieszane uczucia, ale całość, bohaterowie i wydarzenia - pracowałaś nad tym długo i ja widzę tu, że po kolei chciałaś opowiedzieć historię o władzy, pożądaniu, wyższości i chęci czucia czegokolwiek. Brutalny tekst, ale jakże żywy. Dziękuję.
Pozdrawiam.
<3 cieszy mnie taki odbiór, że udało mi się przekazać emocje. Dziękuję za komentarz!
UsuńWow, już sam początek jest mocny. Podobają mi się te opisy. Aż się napięłam cała.
OdpowiedzUsuńO, poznaję ten fragment z rozkładaniem nóg. Czy to nie to, co kiedyś przypadkiem wrzuciłaś na grupę na WAR XDD? Jeżeli tak, to może jednak nie mam tak złej pamięci. A jeżeli nie, to... gdzieś to już widziałam, no!
Szaker mnie trochę rozjebał XD. Znaczy pomysłowa funkcja. Ale jeżeli wiem, że to połączenie hakera i szamana to mnie to rozwala XD. FUCK. Teraz w głowie pojawiło mi się słowo: Shaker! Wiesz, bierzesz, potrząsasz, robisz sosik... ehehhehe XD. Nieważne.
"— A ty jesteś naćpana — odwzajemniam się. — Znowu." - propsuję tę ripostę!
W sumie to najpierw chciałam komentować fragmenty po kolei, ale nieco się wciągnęłam i tak wyszło, że dopiero piszę podsumowanie XD.
Wow, to bardzo emocjonalny tekst, zawierający mega dużo wątków. Wszystko jest opisane z pasją, od razu to widać. Przy niektórych fragmentach sama miałam rumieńce. No i wyczuwam tutaj taki ogień. Bardzo się postarałaś przy tym tekście, to widać. Jest starannie napisany i rozbudowany, a jednak mam troszkę podobne odczucie do kolegi powyżej, że jest tu trochę chaos i czasem sama nie ogarniałam, co, gdzie, jak, z kim, kto, o czym. Ale widzisz, tu tkwi problem, bo ja nigdy nie czytałam żadnego tekstu z tego uniwersum! XD Nawt nie wiedziałam, co to za skrót. W końcu weszłam w serię i miałam takie: ej, nie znam tej serii. JAK TO NIE ZNAM TEJ SERII. DLACZEGO. Chociaż... może już coś kiedyś czytałam, a po prostu nie pamiętam (bo coś mi się imię Kayne'a kojarzy. Albo mi się zdaje). No, więc do czego dążę - dla kogoś nowego to może być niezła rozwałka dla umysłu i wymaga dużego skupienia się, ale ja i tak uważam, że wyszło płomiennie, emocjonalnie, brutalnie i... wow, gorąco. Weź mnie naucz w ogóle pisać sceny erotyczne, co? Jakieś tam lekcje na Messengu by się przydały XDDDDDDD. Hueheueh.
Pozdro i czekam na więcej!
~SadisticWriter
Haha xd DO USŁUG :D jeśli chodzi o sceny erotyczne, zawsze i wszędzie chętnam! Xdxd oyey, cieszę się, że wyszło gorąco ;) z chaosem się pogodzilam, staram się z nim walczyc, ale i tak w chuj się rozpisałem, a żeby tak w każdym tekście przedstawiać postacie i historie od początku, to bym chyba ujebala to na 2xwiecej stron xd także tak wrzucam Czytelnika na trochę głęboka wodę i mam nadzieję, że się nie utopi xdxd ale slusznie fragment kojarzysz, tak, to ten, co się jebalam xdxd za to o Kaynie pisałam pierwszy raz xd
UsuńThx za opinie! :*
No, ja wiem, że jakbyś chciała wszystko od początku rozpisać, to by wyszło dwa razy tyle XDDD. W tym tekście to raczej od topienia wybiera się płonięcie huehue. Bo było gorąco, jak już pisałam XD.
UsuńA, widzisz. To z fragmentem moja pamięć była dobra, a z postacią niekoniecznie XD. Może to dlatego, że już gdzieś widywałam jakichś Kaynów. Hmmm. Nieważne!
Tekst z serii "Ile razy można dostać w twarz tekstem czytanym?" Szkoda, że nie można do komentarzy wstawiać zdjęć, bo zrobiłabym fotę moim stojącym włosom po puszczeniu tej piosenki, która jest no sztosem w chuj. I genialnie, po prostu genialnie do tego pasuje.
OdpowiedzUsuńCiężki podjęłaś temat. Ciężki dla Ciebie, ciężki dla mnie. Ale ze wszystkim trzeba się zmierzyć. Brutalnie pokazana rzeczywistość, która tymi słowami obrazuje brutalną scenę. Aż można poczuć ten ból, widzieć wyraźnie, jak wyraźny jest sam kolor czerowony. Szczególnie na bieli. Najs.
Nigdy wcześniej nie ryczałam już na początku tekstu. Jakaś dziwna siła skręca mi żolądek. Wow. Czegoś tak dobrego jeszcze nie czytałam. Czytam akapitypo parę razy, bo są tak dobre. Jeszcze większej tragedii dodaje fakt iż to był akuszer, nie akuszerka. Dobre posunięcie.
" Nie patrzeć, nie pamiętać. Nie czuć. Nie wiedzieć.
— Byłby chłopak.
NIE WIEDZIEĆ." Ja pierdole. Ja mam mózg i uczucia rozjebane, dziękuję.
Pamiętam, jakie były ochy i achy przed wyjściem Epizodu Ardyna, że Somnus, ja dobry dobry, fajna dupa, NIE KURWA, tu Ci wyszedł tak dobry skurwiel, ale mega mocno, doskonale zarysowany, taki, jakim był. No żywo widzę gościa, no, nic nie dodasz.
"Był pewien, że wizja egzekucji jej kochanka zdziała cuda." Że kurwa co?! Że CO o chuju złoty... muszę poprawić swój słownik, bo brakuje mi słów. Ty kurwa umiesz robić zaskoczenie, tyś jest dobra w tym. Napięcie, jakie budujesz sprawia, że mi się trzęsą ręce i to wcale nie przez ADHD. Somnus Ci tu wychodzi zajebiście, jestem za tym, by z tego wyciągnąć postać do Hordy. Dziękuję.
"głos maklera, który zamierza oszukać cię na pieniądze i doradzić podjęcie złych decyzji " wlazło <3
Ja nie wiem, czy to dobrze, że on ją gdzieś zabrał. Znaczy, chcę się dowiedzieć o chuj tu kurwa chodzi, ale... z drugiej strony ja nie wiem czy to dobry pomysł XD Jak jej zrobi krzywdę to ja mu zrobię krzywdę.
Sama się nawinęła?! Ja pierdole. No ja nie moge z tego gościa.
Prorok, okej. Podoba mi się ta jego paplanina. Ciekawe posunięcie.
Pięknie, naćpana wyrocznia. Niby według mitologii wiele wyroczni po prostu było naćpanymi oparami laskami, które pierdoliły od rzeczy, a ci debile w to wierzyli, ale tutaj znowu mam wrażenie, że Soltare wcale nie jest naćpana bez powodu. I na pewno nie pierdoli...
"Coś przewraca się w moich wnętrznościach, mruczy cicho, z aprobatą, próbując wdrapać się wyżej, wyżej, w głąb mojego umysłu." ŁOOOOO. Bardzo, bardzo ładne.
Dlaczego mam wrażenie, że ja tego podwójnego pana skądś znam? :D A nie, czyli jednak pierdoli :D Ale opisy są tu bardzo dokładne, w dziesiątkę.
Mimo nowych słów, wszystko jest zrozumiałe, to "Szakowanie" jest super. dobrze to rozegrałaś.
Tak czytam co oni tam w tej komnacie i myślę "ja też chcę złapać takiego Kayna!" Czy ktoś chce zostać moim Kaynem? XD
Przyznaję, czytając o wstrzemięźliwości wojowników parsknęłam. DObra, moze i jest jakaś racja w tym, że Zakon, ale no, krasnoludki im tego nie będą odnosić... XD
UsuńNo ja tam Kayna rozumiem, jego strachy. Przecież to jebnie na bank, nie uwierzę, że wszystko skończy się dobrze. Ta wizyta Somnusa u Mistrza, ja wiem chyba o chuj tu kurwa chodzi, ten chuj zbolały na bank coś kombinuje. Ale kuźwa, nadal nie umiem wyjść spod wrażenia dobrego wrażenia wprowadzenia Kayna. Zajebiście to włazi. Włazi jak Kayn w Soltare. xD
"Gdy otwierają się nieba." KOCHAM TO.
No ja wiedziałam, że ten gnój musi, że musi być tak jak ten gnój chce. Czy Kayn może go sprzątnąć? dziękuję.
"Wrócił, gdy tylko uświadomił sobie, że wyszedł z własnej komnaty. " pfff co za kretyn XD
Ja pierdole jaki mindfuck. Zrobiłaś mi sieczkę z mózgu i jak ja mam sieczkę w mózgu to co dopiero Mikhel. Dzizys. Ale dobre dobreeeeeee, to jest najlepsza historia, jaką napisałaś. Poważnie. Tu nie ma nic do przyczepienia się, nie ma chaosu, nawet z tymi urywanymi fragmentami, wszystko ma swoje miejsce, jest logiczne i przede wszystkim, ciekawe, niby otwarłaś zakończenie, ale wiadomo, co się stało. Najbardziej jednak podoba mi się skurwiel Somnus. Ale sama bym go zajebała, ale jest tak dobrze skonstruowany.
No i ty sobie teraz nie myśl, że tak to zostawisz. Nie obchodzi mnie że nie masz czasu, ja chcę wiedzieć, co się stało z Mikhel.