Tekst łączy temat z poprzedniego tygodnia (czyli piosenkę wystawioną wyżej) i klucze z tego tygodnia. 2 w 1, bo przez sprawy towarzysko-redakcyjno-uczelniane w tamtym tygodniu tekst się nie pojawił. Ale za bardzo chciałam go skończyć i chociaż to krótka, trochę przegadana scenka, fajnie było ją napisać. I ogólnie napisać cokolwiek, bo ostatnio robię to o wiele za rzadko. A odnośnie samego tekstu. Bez znajomości poprzednich części może być trochę ciężko wszystko zrozumieć, ale jest to kolejna próba podejścia do tych bohaterów trochę bardziej na poważnie. Jestem coraz bliżej zaplanowania pełnej historii z nimi, co po tym tekście widać. Tylko od planów do wykonania daleka droga…
Chciał zapukać. W końcu tak wypadało, nie mógł już wchodzić jak do siebie. Teraz był co najwyżej gościem. I zapukał, tyle że po pierwszym, lekkim uderzeniu w drzwi, te delikatnie się uchyliły. Popchnął je mocniej, wpuszczając nieco światła do zaciemnionego na wszelkie sposoby wnętrza domu. Przybysz delikatnie przesunął palcami po futrynie. Nie wyczuwał nawet szczątkowych śladów po pieczęciach, czyli zostały zerwane stosunkowo dawno i dość umiejętnie. Nie zniszczył ich żaden wyjątkowo silny demon, który sforsował barierę. Wtedy wyglądałoby to inaczej. Na szczęście. Nie zmieniało to faktu, że bez zabezpieczeń każda istota mogła tu bezkarnie wejść, zrobić swoje i wyjść. Złodziej byłby w tym przypadku najszczęśliwszą opcją.
Nie patrząc pod nogi, przestąpił próg i wpadł na worki ze śmieciami ustawione w samym przejściu. Misternie układana piramida rozpadła się i potrąciła sąsiadujące z nią puste butelki. Dźwięk obijającego się o siebie szkła poinformował o przybyciu gościa skuteczniej niż nieśmiałe pukanie.
– Jesteś spóźniony, Jasper. Dzwoniłam dwie godziny temu. – Głos dziewczyny był mocny, ale nie tak pewny jak zawsze. Jak wcześniej… – Nieważne. Wynieś śmieci. Zakupy postaw gdzieś na blacie. Rozmawiałeś z kimś od nas ostatnio?
Jeszcze nie zdradzał, że nie jest tym, kogo się spodziewała. Ominął rozrzucone worki i wszedł głębiej do mieszkania, zamknąwszy za sobą drzwi. Już od przedpokoju dało się zauważyć, że coś tu się wydarzyło, a salon wyglądał jak pobojowisko. Przewrócona i zbita lampa, książki strącone z szafki, pęknięta matryca telewizora, jakby ktoś rzucił w niego czymś ciężkim. Ubrania niedbale wepchnięte w niedomkniętą walizkę i tak pozostawione, jakby lokator jednak zrezygnował z wyjazdu. Na podłodze obok komody przybysz zauważył też masywną drewnianą szkatułkę. Więzienie Roneda, podopiecznego Jane, który jeszcze z nią został. Nigdy nie dotykał tego przedmiotu i teraz również nie zamierzał. Chwycił w zamian butelkę, która jeszcze gdzieś zawieruszyła się w bałaganie i nie trafiła pod drzwi. Etykieta informowała, że pierwotnie wypełniało ją półwytrawne czerwone wino.
– Nie tego się spodziewałem – odezwał się wreszcie, podnosząc rękę z butelką wyżej, aby było jasne, o czym mówi.
Jane wyjrzała znad oparcia kanapy. Nie udało jej się ukryć zdziwienia odmalowującego się na twarzy. Trwała tak przez chwilę, a później usiadła, otulając się szczelnie kocem, który zsunął się z niej przy gwałtownym ruchu.
– To już stare, nie musisz się martwić. – Postanowiła nie komentować faktu, że Arathen w ogóle znalazł się w jej mieszkaniu. Podejrzewała, że sam poruszy tę kwestię i nie myliła się.
– Nie muszę się martwić tym, że najwyraźniej piłaś przez dłuższy czas? Och, dziękuję za wyrozumiałość! – Zamachnął się, jakby chciał rozbić trzymaną wciąż butelkę o ścianę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Odstawił szkło na najbliższą szafkę i ruszył w stronę dziewczyny. – A tym, że Roned szlaja się po wymiarach ze swoim pchlarzem też mam się nie martwić? Więc może tym, że szlajał się właśnie po to, żeby mnie znaleźć, bo „muszę zobaczyć, co się z tobą dzieje”? Albo faktem, że siedzisz tu sama, bez nałożonych pieczęci, czyli właściwie zamiast mnie mógł wejść inny demon i… – spuścił z tonu – skończyłabyś jak reszta.
Stał już nad nią, skuloną pod kocem. Nie podniosła wzroku, jakby wstydziła się swojego zachowania, ale jednocześnie nie chciała go zmienić. Wskazała tylko ruchem głowy zniszczony telewizor.
– Nie mogłam już dłużej tego oglądać i wmawiać sobie, że nie mam z tym nic wspólnego. To pojedyncze przypadki, pewnie objawy kryzysu, słabej psychiki, ja jestem silna, planuję nad Ronedem, a ty… Ty byłeś daleko. Czekałam, aż to się skończy, ale nie. – Mimowolnie wyciągnęła ręce spod puszystego materiału i zaczęła gwałtownie gestykulować. – Z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień ginęli kolejni opiekunowie i tylko oni, nikt spoza naszego świata. W coraz gorszych okolicznościach. To już nie były pozorowane samobójstwa. Ten sprzed tygodnia… Ktoś mu rozerwał klatkę piersiową, wiesz? Zresztą, co ja mówię, jaki KTOŚ. Coś – wycedziła przez zęby i pierwszy raz spojrzała w oczy Arathena. – TO nie zasługuje, żeby stawiać go na równi z człowiekiem. Ręczyłam za was. Przekonywałam szefa miliard razy, że po pierwszej fazie „oswajania” nie wrócicie do starych zachowań. A tymczasem Akademia ma już pewność, że opiekunów zabijają ich własne demony, podopieczni bliscy wypuszczenia! Takie jak Roned. Jak ty rok temu!
Zerwała się do pozycji stojącej i bez namysłu popchnęła Arathena. Pamiętała, że ostatnio mogła go dotykać przez kilka sekund. To jej wystarczyło. Kiedy demon cofnął się, chociaż bardziej ze zdziwienia niż od siły ataku, Jane uderzyła ponownie. Zaczęła machać rękami na oślep. Puściły jej wszystkie blokady, łącznie z tymi powstrzymującymi płacz.
Minęło kilkanaście sekund, zanim były podopieczny zareagował w zdecydowany sposób. Chwycił nadgarstki dziewczyny i uniemożliwił jej jakikolwiek ruch. Wiedział, że nie będzie mógł tak trwać zbyt długo, ale siłą woli starał się ograniczyć ilość energii zużywanej na utrzymywanie materialnej powłoki do minimum. Zdecydowanym ruchem posadził opiekunkę z powrotem na kanapie. Sam również zajął miejsce obok niej i dopiero wtedy się odezwał:
– Możesz mnie okładać ile chcesz, ale kontakt z moją naturalną formą nie byłby dla ciebie przyjemny. Ten pchlarz zadbał, żebyś to wiedziała. – Zaśmiał się. Potoczył wzrokiem po mieszkaniu, w którym przebywał pierwszy raz od zwrócenia wolności. Nie mógł pozbyć się lekkiego poczucia nostalgii. Jednocześnie udawał, że nie widzi, jak Jane ociera łzy i próbuje się opanować. – Ciągle mam nawyk, aby uważać, czy nie wyskoczy nagle ze ściany. Ale nie o tym mamy teraz rozmawiać. Czujesz się oszukana przez mentora, którego sobie obrałaś, przez własną intuicję, może nawet przeze mnie, bo nigdy nie sprowadziłem cię na ziemię, a czasem powinienem. Wiem i rozumiem. Ale… To nie jest takie proste. I nie jest jednostronne.
– W Akademii mówili o mnie „nieustraszona”, wiesz? – Zaczęła, jakby w ogóle go nie słuchała. – Było to dla nich wręcz podejrzane, że szłam wszędzie z psychopatycznym uśmiechem. Nawet jeśli czułam strach, działał on na mnie pozytywnie, nakręcał. Adrenalina działa cuda. A teraz pierwszy raz w życiu boję się tak naprawdę. Bardzo, cholernie się boję.
– Nie tylko ty. W ich… W moim świecie dzieją się dziwne rzeczy – poprawił się. Wciąż nie przywykł do takiego rozgraniczenia swojej przynależności. – Wszyscy szepczą, przemykają w cieniu. Nawet bardziej niż zazwyczaj – pozwolił sobie na lekką ironię. – Boją się kogoś.
– Ciebie?
Wiedział, o czym mówi. Wraz z dniem wypuszczenia zaczął swoje polowanie. Stał się drapieżnikiem atakującym ze środka własnego stada. O nim też zaczynały już krążyć mniej lub bardziej przesadzone historie. Stał się mścicielem, katem, mordercą na zlecenie innych demonów. Ale to, o czym usłyszał, przyprawiało go o dreszcze.
– Mówią, że ktoś przejmuje nad nimi władzę, nad demonami, zamienia w kukiełki sterowane bardzo długimi sznurem. Nie wiadomo, kto jest mistrzem przedstawienia, ale to kwestia czasu, kiedy się pojawi, siejąc strach. Już teraz wszyscy się go boją. Nawet sobie nie wyobrażasz, do jakiego stopnia.
– Dokończ. – Krótkie polecenie, ale wreszcie pojawiła się w nim namiastka dawnej siły.
– Przychodzą do mnie z ostatnią prośbą. Mam dokonać egzekucji. Wolą zginąć, rozpłynąć się w niebycie, niż zostać niewolnikami.
– A ty wykonujesz polecenia, prawda? Dlatego tak szybko zyskujesz moc? – Usiadła wygodniej i spojrzała na Arathena. Nawet jeśli nie chciała, nie mogła nic poradzić na to, że słuchała go coraz uważniej.
Pokiwał głową, żadne dodatkowe potwierdzenia nie były potrzebne.
– Opiekunowie powstali w konkretnym celu. Pamiętasz, o co walczymy? Tak, my. – Zaczekał chwilę, ale najwyraźniej Jane chciała, aby on to powiedział. Wpatrywała mu się głęboko w oczy dlatego zauważył, że z każdym następnym wypowiedzianym słowem pojawia się w nich dawny blask i zadziorność. – Mamy dbać o równowagę między światem ludzi a demonów. I teraz jest ona potrzebna bardziej niż kiedykolwiek.
– Widzę, że przychodzisz z konkretnym planem. W takim razie mów, jak już zacząłeś, a nie urywasz w takich momentach, żeby mnie bardziej zainteresować. Tak, przejrzałam cię! – Wskazała na niego palcem, a później rozsiadła się z założonymi rękami.
Arathen uniósł kącik ust w specyficznym uśmiechu. To była Jane, którą znał, i cudownie było ją znowu taką zobaczyć.
– Nie mam pewności, ale sądzę, że przynajmniej część osób z Akademii jest świadoma, co się dzieje, tylko ukrywają sprawę. Nie wiem dlaczego, ale jeśli to prawda, sprawa jest bardzo poważna. A skoro jeszcze mi nie przerywasz, też czujesz, że coś jest nie tak. Nie mogę sam w tym drążyć, bo jeśli mnie też dopadnie pan Lalkarz, wszystko przepadnie. Nie chciałbym cię wciągać w żałosne śledztwo, ale ty już w tym siedzisz jako opiekunka. Zresztą jesteś jedyną osobą, do której mogę się zwrócić. Musimy stanąć twarzą w twarz ze swoimi, ty z ludźmi, ja z demonami. Nie przeskoczymy tych ograniczeń. Ale możemy stanąć na polu bitwy razem. Będę… Będę twoim mieczem i tarczą! I kamuflażem! – Rozrzucił ręce z teatralnym rozemocjonowaniem. – A ty moim.
Jane głośno prychnęła. Wiedziała, że to był ułamek zdolności aktorskich Arathena. On się dopiero rozkręcał, czuł coraz pewniej, zaczynał grać w swoją grę. A ona pod wpływem chwili postanowiła do niej dołączyć.
– W takim razie bardzo proszę o prezentację kamuflażu.
– Co pani rozkaże. – Uśmiechnął się szelmowsko.
Przykrył jej dłoń swoją własną. Wciąż się do tego nie przyzwyczaiła, ale kolejne działanie wywołało większy szok. Ręce zaczęły migotać, by po chwili stały się całkowicie prześwitujące, niewidoczne. Na ich miejscu widziała zwierzęcy wzór koca, którym była ciągle owinięta. W następnej chwili demon cofnął dłoń i efekt natychmiast zniknął.
– Dobra… To było efektowne. – Nie udało jej się ukryć zdziwienia. – W takim razie przydaj się jeszcze ze swoimi nadnaturalnymi mocami i znajdź mój telefon. – W tym samym momencie mogła go już odebrać od byłego podopiecznego. Nie raz korzystała już z tej sztuczki. – Doceniam, że mi ufasz, ale sami sobie nie poradzimy. A tak się składa, że nie tylko ja widzę coraz więcej podejrzanych działań szefostwa. Muszę cię jednak ostrzec. Będziesz musiał się natrudzić, żeby przekonać ich do siebie. No… Większość z nich. Jedna może okazywać nawet zbyt dużą sympatię – rzuciła tajemniczo, ale nie dała Arathenowi zadać dodatkowych pytań, bo od razu wybrała pierwszy numer.
Bardzo fajnie wrócić do dobrej serii :) doskonale czułam uczucia Jane, nie ma opcji, żeby coś tu było nieprawdziwe. Wiele razy sama zachowuję się identycznie, podoba mi się ta scena chowania się przed światem. Bardzo żywe i logiczne. Niby grały pierwsze skrzypce uczucia, ale te morderstwa w tle pięknie zarysowane. Obrazowo, wszystko widziałam. Podoba mi się napięcie, jakie powolutku budujesz od samego początku, motyw skradania się i to wyjebanie Arathena na to, że wbija jak do siebie xddd i jeszcze ta piosenka, pasuje to tu w chuj :) mam nadzieję, że piszesz dalej, bo jestem strasznie ciekawa, co się tu odjebuje i co to jest to mordercze COŚ :D
OdpowiedzUsuńNo kurde. Nie doliczę się kiedy ostatnio raz czytałam od Cb! Weźże się laska ogarnij. No. Tyle tekstów mogłoby powstać! Tyle godnych tekstów!
OdpowiedzUsuńDobra. Kończę narzekać. Dobra tylko jedno jeszcze i chyba to będzie wszytsko jesli chodzi o narzekanie w tym tekscie: planuję nad Ronedem <--- panuję obsatwiam 5 zł xd
Kojarzę te demony, kojarzę opiekunów i muszę powiedzieć, że naprawdę wciągnęłam się w ten kawałek. Do tego stopnia , ze chodzilam po domu nie odrywajac oczu od ekranu telefonu. Miał coś w sobie. Chciałamwiedziec, co sie stanie, do czego to prowadzi, o co chodzi. No takie same emocje jak podczas czytania książki mi towarzyszyły. Podążałam za akcją. Czekałam na nawiązanie do piosenki i fajnie ono wyszło, chociaż z tą teatralnoscią Arathena to bym nie wytrzymała na codzien xd wypad do teatru! :D Mimo to nie sposob nie dazyc go sympatia. Zdaje sie taki... ograniety jak na demona. Taki w slusznej sprawie dzialajacy. Ten msciciel, kat... Oy chcialabym go zobaczyc przy czarnej robocie. Plssss, Akti, pls! Daj go więcej. Pisz więcej. Pisz częściej.
O jedno jeszcze spostzrezenie, chociaz to tylko osobiste takie, nie ze cos zle, zreszta gdziez jam godna aby cos po Tb poprawiac xd ale tu : ale nie dała Arathenowi zadać - ze wzgledu na to dała zadać (chociaz tak jak mowie nie jest to zadne powtorzenie) jednak chybabym podmienila na nie pozwoliła zadać albo nie dała zapytać.
No i seriooo. Po takim zakonczeniu, ile mam czekac na cd??? Ja serio pytam i oczekuje odpowiedzi, ktora mnie nie rozczaruje. Slyszysz????!!!!!
;)
Hej :)
OdpowiedzUsuńDawno Cię nie było, dlatego z pewną radością przysiadłam do lektury. Jane i demony pamiętam, więc tym chętniej zaczęłam czytać.
No i dostałam to, czego chciałam. Powyższa scena to trochę taka noc przechodząca w dzień - pierwsze opisy są nie tyle bardzo mroczne, co przybijające. Nie ma tu za wiele życia czy akcji, za to jest jakiś podskórny niepokój. Potem to spotkanie opiekunki z dawnym chowańcem (że tak to ujmę). Nie dziwię się dziewczynie, że chciała bić, to też jakiś sposób pozbycia się złych emocji. Dobra rozmowa z wyjaśnieniami nie może być zła, za to końcówka, kiedy kwestie są wyjaśnione i widać nadzieję, przywodzi mi na myśl prawdziwie radosne słońce na niebie.
Nie mam uwag, gdyż tekst jest świetny taki, jaki nam zaprezentowałaś. Dziękuję.
Pozdrawiam.