Trochę
długa ta część TSA, ale dużo wyjaśnia, szczególnie na polu bohaterów.
***
Początkowo
nie miałam pojęcia, gdzie znajduje się jadalnia. W poszukiwaniach pomogło mi
głośne wykłócanie się tutejszych domowników. Spodziewałam się, że kiedy już
przekroczę próg pogrążonego w chaosie pomieszczenia, wszyscy umilkną i spojrzą
na mnie z takim samym niepokojem, z jakim robiły to dzieciaki w sierocińcu, ale
zamiast tego zostałam przywitana jeszcze głośniejszymi okrzykami osób, które
kompletnie nie zwracały na mnie uwagi. To było zupełnie nowe doświadczenie.
Szybko zdałam sobie jednak sprawę z tego, że mieszkańcy tej dziwnej akademii
mogli nawet nie wiedzieć, jak bardzo niebezpieczne bywały moje ukryte moce.
Niech tylko wybuchnę, a sam pan William będzie chciał mnie stąd wyrzucić. A
wtedy nie gwarantuję mu, że ktokolwiek przyjmie taką niebezpieczną nastolatkę
jak ja z powrotem do sierocińca. Prędzej wyląduję na ulicy, a stamtąd droga prosta
do grobu.
–
Hej, mogłybyście się już przestać kłócić, co? – usłyszałam głos Darrena.
Wystawiał przed siebie uspokajająco dłonie, aby uciszyć zarówno rozchichotaną
Isaline, jak i bliską płaczu Vanille, której usta układały się w smutny
dzióbek.
–
Dlaczego jak zawsze się wtrącasz? – spytała buntowniczo Isa, głośno przy tym prychając.
W dłoni trzymała widelec, którym niespodziewanie zaczęła dźgać pierś
wysportowanego nastolatka. Oczywiście był to gest nie tyle zabójczy, co
zaczepny. – Irytujący goście głosu nie mają.
Darren
chwycił za jej widelec i z niewinnym uśmiechem odłożył go na stół, wraz z
dłonią Isaline, która uniosła wysoko brew ze zmysłową powolnością. Wyglądała, jakby szykowała się do subtelnego
ataku na swojego kolegę, tylko z tego powodu, że śmiał ją dotknąć. Czarne brwi
szybko zaczęły drżeć, ukazując zirytowanie.
–
Mógłbyś mnie nie dotykać? – spytała kulturalnie, przekręcając głowę w bok z
przymilnym uśmiechem. Blade palce wygrywały teraz niespokojny rytm na drewnianym stole. To dziwne, ale
wydawało mi się, że powietrze wyraźnie zgęstniało – na atmosferę zdawała się
również zareagować elektryczność. Lampa zmieniała co chwilę natężenie światła –
raz żywo płonęła, a raz niemal całkowicie gasła.
–
Darren chciał nas tylko uspokoić! – zapiszczała ultradźwiękowo Vanille. Wraz z
jej głosem uspokoiło się nerwowe stukanie w stół i wahania nastrojów światła. –
Ma rację. Przestańmy się już kłócić. Dobrze wiesz, że nie przekonasz mnie do
swoich racji, Isa. Nie będę jadła mięsa i koniec. – Dziewczyna zmarszczyła
czoło, zakładając ręce na piersi jak mała dziewczynka.
Kiedy
Isaline chciała otworzyć usta, siedzący z boku Vrei, który od jakiegoś czasu
podpierał policzek na dłoni i bawił się zapalniczką, zapalając ją, a potem
gasząc, spojrzał na swoją najbliższą koleżankę i rzucił chłodnym, niskim
głosem:
–
Zamknijcie mordy, bo rzygać mi się chce, jak was słucham.
–
Ja ci zaraz zamknę mordę, niewdzięczniku – syknęła przez zęby Isaline,
chwytając go za kark. Nawiązała się pomiędzy nimi krótka bitwa, która polegała
na tym, że wiedźmowa nastolatka chciała lekko go poddusić, kiedy ten drugi
starał się podpalić jej włosy i przy okazji odepchnąć od siebie dziewczęcą
twarz. Na całą tę scenę patrzył załamany Darren, nieco przestraszona Vanille,
która gotowa była uciec z jadalni i dwójka milczących bliźniaków, którzy byli
nieruchomi jak posągi. Jakby nie patrzeć, nie dowiedziałam się jeszcze, jakie
noszą imiona.
–
Proszę was, uspokójcie się. – W drzwiach, najprawdopodobniej od strony kuchni,
pojawiła się nasza opiekunka, Brienne. Myślałam, że nikt z nich jej nie
posłucha, ale o dziwo wszyscy umilkli i nawet bijący się duet powrócił na swoje
miejsca. Może jednak Brienne miała jakąś moc? Chyba że było nią jedzenie, które
zjawiło się w jadalni chwilę później – na wielkim, blaszanym wózku przywiózł je
grubiutki kucharz o czarnych, zakręconych na końcówkach wąsach. Z uśmiechem
pełnym dumy wyłożył talerze z przysmakami na stół i życząc wszystkim bon appétit, wrócił do swojego
królestwa.
Dopiero
po chwili zauważyłam, że Brienne spogląda na mnie badawczym wzrokiem.
Zapomniałam, że moim jedynym zadaniem było przyjść tutaj i usiąść przy stole, a
tymczasem stałam w drzwiach i przyglądałam się reszcie, jakbym nie dowierzała,
że nikt mnie nie zauważył.
–
Channey, zajmij wolne krzesło obok Vanille – powiedziała łagodnie opiekunka.
Kiwnęłam
głową i sztywnym krokiem podeszłam do stołu, wypełniając to trudne zadanie.
Kiedy uniosłam wzrok, zobaczyłam, że tym razem niemal wszyscy członkowie
dziwnej akademii spoglądają na mnie ciekawskim wzrokiem. Isaline miała na
twarzy znaczący, tajemniczy uśmieszek, Darren i Vanille uśmiechali się miło,
jakby chcieli mi przekazać, że wcale nie muszę się niczym stresować, bliźniaki
z kamiennymi minami wgapiali się we mnie, nawet nie mrugając oczami, a twarz
Vreia jak zwykle zdobiła wrogość. Czy naprawdę wszyscy musieli się tak patrzeć?
Byłam przyzwyczajona do wymuszonej ignorancji, cichej nienawiści i strachu,
niekoniecznie do ciekawskich spojrzeń. Przez nadmiar wpatrzonych we mnie oczu,
zaczęłam czuć się co najmniej nieswojo. Naraz zalała mnie podejrzana fala
ciepła, która mogła być wywołana wstydem. Jeszcze tego brakowało, żebym się
zarumieniła, a to naprawdę rzadko mi się zdarzało.
–
Channey poznała już wstępnie wszystkich z was – odezwała się Brienne, która
zasiadła na honorowym miejscu przy stole. Czułam się dziwnie, słysząc dzisiaj
tyle razy własne imię. Jakby miało ono jakiekolwiek znaczenie. – Ta znajomość
ogranicza się raczej wyłącznie do waszych imion i zachowań. – Tu spojrzała
znacząco na Isaline i Vreia, którzy obdarzyli ją skrzywionymi minami, jakby
byli jednogłośnymi bliźniakami syjamskimi. – Każdy z was przeżywał to samo,
kiedy się tutaj zjawił, tak więc myślę, że powinniście powiedzieć o sobie kilka
słów, zanim zaczniemy jeść kolację. Oczywiście ty również, Channey. – Tym razem
na dźwięk swojego imienia gwałtownie się wyprostowałam. Nie umiałam o sobie
mówić. Tak w gruncie rzeczy, to nawet nie było o czym. – Kto zacznie?
Spodziewałam
się, że w jadalni zapanuje cisza, ale najwyraźniej się myliłam. Jako pierwsze
zgłosiła się Vanille, której ręka wystrzeliła w górę jak petarda. W jej oczach
kryła się tak skrajna radość, że miałam ochotę stąd po prostu uciec. Na Brienne
takie energiczne zachowanie nie robiło już najwyraźniej wrażenia. Po prostu
skinęła głową w kierunku rozemocjonowanej nastolatki, która od razu się
podniosła, niemal odrzucając krzesło na podłogę.
–
Nazywam się Vanille Faye i mam szesnaście lat – zaczęła z uśmiechem. – Nie
jestem człowiekiem. – Gdybym teraz coś piła lub jadła, zapewne zaczęłabym się
krztusić, a gdybym miała dobry dzień, co rzadko się zdarzało, zapewne
zaczęłabym się śmiać. Szkoda tylko, że nikt wkoło się nie śmiał. – Wy, ludzie,
nazywacie nas wróżkami. Prawdziwa nazwa naszej rasy nie jest dla was
wymawialna, a nawet słyszalna dla waszych uszu. – Uniosła palec w górę, jakby
była jakimś profesorem. – To, co widzisz – chwyciła za kosmyk różowych włosów –
to mój naturalny kolor. Mam też skrzydła, ale aktualnie je ukrywam, bo muszę
udawać przed innymi człowieka. – Wzruszyła ramionami. – Potrafię leczyć ludzi,
zwierzęta i rośliny. Czasem ze skrzydeł sypie mi się trochę pyłku, dlatego
Isaline jest zła, że wala się po umywalce. – Zaśmiała się niemrawo, a potem
znacząco odchrząknęła, jakby szykowała się do długiej opowieści o swoim
zaistnieniu. – Gdy byłam niemowlakiem, ktoś podrzucił mnie do klasztoru. Nikt
nie wiedział, skąd się tam wzięłam, ale na pewno wyróżniałam się tym, co miałam
na plecach. Siostry klasztorne uznały mnie za mały cud podarowany im przez
Boga, dlatego postanowiły, że nie oddadzą mnie do sierocińca. Poza tym kiedy
podrosłam, byłam całkiem sławna, bo pomagałam leczyć ludzi. Szkoda tylko, że ta
zdolność sprowadziła do klasztoru złych ludzi, którzy postanowili spalić naszą
świątynię, a mnie porwać i tym samym wykorzystać. – Uśmiechnęła się smutno. –
Uciekłam. Przez jakiś czas żyłam na ulicy, utrzymując się ze swoim zdolności, ale
potem zostałam odnaleziona przez pana Willy’ego i tak oto zamieszkałam w
akademii. – Wzruszyła ramionami.
Dopiero
teraz zorientowałam się, że przez całą jej opowieść miałam uniesione brwi. Nie
chciałam wierzyć w tę historię, a jednak milcząca reakcja wszystkich
zgromadzonych tutaj domowników sprawiła, że nie mogłam w nią nie wierzyć.
Widocznie niektórzy ludzie mieli ciekawsze i bardziej nieprawdopodobne
przyczyny bycia tutaj.
–
Taka jest moja historia – powiedziała na nowo radosnym głosem Vanille. – Tak
poza tym to hoduję dużo roślin, w tym i ziół, więc jakbyś potrzebowała czegoś
na ból brzucha, głowy albo innych części ciała, zgłaszaj się do mnie.
Pokiwałam
niepewnie głową.
–
Dobrze, dziękujemy, Vanille – odezwała się Brienne. Wyglądała na nieco znudzoną
tym wywodem. Może to dlatego, że słyszała tę historię już któryś raz z rzędu. –
Isaline, może teraz ty coś o sobie opowiesz?
–
Skoro tak każesz. – Dziewczyna odchyliła się na krześle i spojrzała na mnie z
charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem, kryjącym w sobie jakieś dziwne
wyzwanie. – Isaline Bloodworth, lat siedemnaście. Jestem córką wiedźmy i
ludzkiego mężczyzny. – Kolejny cios historyczny prosto w moje serce. Powoli
zaczynałam się zastanawiać, czy nie trafiłam do domu wariatów. Wróżki? Wiedźmy?
Co jeszcze usłyszę? Może zaraz się okaże, że sam pan William, osoba, która nas
tutaj ściągnęła, jest kosmitą? – Wiedźmy nie chciały mnie przyjąć do siebie na
nauki, bo byłam w połowie człowiekiem. Początkowo zajmował się mną ojciec, ale
kiedy skończyłam pięć lat i zaczęły się uwidaczniać moje magiczne zdolności, okazało
się, że jestem jedną wielką pomyłką. Tatuś stwierdził, że nie ma dla mnie
miejsca w jego domu. Sprawę przesądziła pomysłowa
mikstura, która zmieniła jego kochankę w żabę. – Zachichotała. – Mój ojciec
znał się z panem Williamem, i jak się okazało, ten chętnie mnie do siebie
przyjął. Wychowałam się z tym gnojkiem, który co rusz bawi się zapalniczką. –
Uśmiechnęła się słodko w stronę Vreia, który cicho prychnął. Cóż, to
przynajmniej wyjaśniało ich wrogo-przyjacielskie relacje. – Jak na typową
wiedźmę przystało, bawię się w czarną magię, no i mieszkam w pokoju z kotem,
który nazywa się Melas. Jak ktoś mi podpadnie, to nie ma zmiłuj. Poza tym lubię
chłopców, dziewczynki, wino i krew dziewic. – Wyszczerzyła zęby.
–
Isaline – upomniała ją lekko oburzona Brienne.
Wiedźma
wzruszyła tylko ramionami.
–
A. Pan William kazał mi wybrać sobie jakieś ambitne zajęcie, więc uczęszczam na
zajęcia do kółka teatralnego. W razie czego, możesz dołączyć.
Pokiwałam
głową, czując jeszcze większą niepewność wobec tego, co usłyszałam. Wręcz nie
mogłam się doczekać dalszych historii...
–
Dziękujemy ci, Isaline, za tę bardzo barwną opowieść. – Brienne posłała
wiedźmie znaczące spojrzenie, które mówiło, że to ostrzeżenie przed kolejnymi
takimi wybrykami. – Darren?
Jej
idealny syn pokiwał głową. Szybko przeniósł na mnie wzrok.
–
Nazywam się Darren Bowden i mam osiemnaście lat. Jestem człowiekiem i nie mam
żadnych szczególnych zdolności. – Chłopak wzruszył z uśmiechem ramionami. – Po
prostu przeprowadziłem się tutaj z matką, gdy byłem jeszcze niemowlakiem. Można
więc powiedzieć, że pan William jest również naszym zbawicielem. Wychowywałem
się razem z Isaline i Vreiem. – Oboje na dźwięk tych słów wykrzywili usta w
grymasie. – Jestem kapitanem w drużynie koszykarskiej naszego liceum, a także
przewodniczącym klasy. Lubię głównie sport, ale nie pogardzę dobrą lekturą.
Moją największą miłością są zjawiska paranormalne. – Jego oczy dziwnie
zabłyszczały, ukazując jakąś niezdrową fascynację, która nijak do niego
pasowała. Czy o tym mówiła Isaline? O jego dziwnym szaleństwie, które czyniło
go mniej idealnym, niż był? – Uczęszczam nawet na zajęcia dodatkowe, które ich
dotyczą. Pomagam również okazyjnie wujkowi Williamowi, który również obraca się
w tym temacie. – Pokiwał znacząco głową. Zdawało mi się, czy w momencie, kiedy
użył określenia „wujek”, Vrei wydał z siebie jakiś dziwny, gardłowy dźwięk,
brzmiący jak wilcze warknięcie? – To na tyle. Miło mi cię poznać, Channey. Mam
nadzieję, że dobrze będzie nam się żyło. – Uśmiechnął się szeroko.
Pokiwałam
głową, nie podejmując rozmowy.
–
Dziękujemy, Darrenie – odpowiedziała Brienne. To, czego mogłam się dopatrzeć w
jej głosie, to na pewno to, że nie wyróżniała swojego syna pośród innych
podopiecznych. Wychodziło na to, że była sprawiedliwa. Może dlatego właśnie
podjęła się zawodu prawniczki? W takim razie krótka przygoda z kimś, kto
zniszczył jej karierę, okazała się zmarnować kobiecy potencjał. Brienne
zdecydowanie nie nadawała się na opiekunkę, byłaby lepszym pracownikiem sądu. –
Vrei? Mógłbyś coś o sobie powiedzieć? – Jej głos nabrał większej niepewności,
jakby obawiała się tego milczącego dotąd nastolatka.
Jasnowłosy,
zakapturzony chłopak uniósł brwi. Nie wyglądał na zdziwionego tym, że ktoś każe
mu o sobie mówić, raczej ukazał swoją pogardę dla chwili, w której to pytanie w
ogóle padło. Cóż, nie oczekiwałam, że powie coś ambitnego, albo że w ogóle coś
powie. Od początku wydawał się być… małomówny. Resztę epitetów można dodać w
zamyśle.
Oczy
Vreia znów znalazły ze mną kontakt. Wgapialiśmy się w siebie, zupełnie niczego
nie mówiąc. Czyżby próbował podjąć się po raz drugi tej samej walki na
spojrzenia? Przecież pierwszą z nich przegrał. Byłam w tym zbyt dobra.
Przypuszczałam, że mogłabym wygrać z samym Bazyliszkiem. Nie zdążyłby mnie
nawet spetryfikować.
–
Vrei? – spytała ostrożnie Brienne. Kątem oka widziałam, że chwyta za szklankę
wody, jakby miała się okazać zbawieniem. Nie mówcie mi, że ten chłopak został
nazwany piromanem nie tylko ze względu na swoje zamiłowanie do ognia. Czyżby
Brienne chciała go we właściwej chwili ugasić?
–
Chcę, żeby cały świat spłonął – odpowiedział nagle chłodny nastolatek, mrużąc gniewnie
oczy. Na szczęście nic się nie stało, jeżeli nie liczyć tego, że rękaw mojej
bluzki zapłonął. Na szczęście zanim się zorientowałam, że padłam ofiarą
piromańskiego ataku, Brienne ugasiła ten mały pożar przede mną. Absolutnie mnie
to nie wzruszyło. Spojrzałam raz jeszcze na Vreia i odpowiedziałam:
–
Ambitnie.
Najwyraźniej
tyle wystarczyło, aby cicho prychnął i odwrócił ode mnie wzrok. Czyżbym znowu
wygrała walkę na spojrzenia? Może nie byłam typem zwycięzcy, bo w większości
najprostszych dyscyplin życiowych przegrywałam już na starcie, ale jeżeli
chodziło o wrogie spojrzenia, nauczyłam się, jak na nie reagować.
Ciężką
do przetrawienia ciszę przerwała Isaline, która ostentacyjnie westchnęła.
–
Ten niemiły dupek, który właśnie chciał cię podpalić, to Vrei Blakely, o czym
już pewnie wiesz – powiedziała niemal znużonym głosem, podpierając się na
dłoni. Tęsknym wzrokiem patrzyła na stygnące jedzenie. – Ma szesnaście lat i
prawdopodobnie będzie uczęszczał z tobą do klasy. Kiedy mówi, że chce, aby cały
świat spłonął, ma na myśli to, żeby spłonęli ludzie, a zostały na nim
zwierzęta. Może nie wygląda, ale szanuje tylko je. – Chwyciła go
niespodziewanie za rękę, przytrzymała, aby się nie wyrwał i podciągnęła rękaw
jego bluzy. Na chudym przedramieniu można było dostrzec liczne, świeże
zadrapania. – Oto dowód. Melas go nienawidzi, a ten nawet nie przypalił mu
czubka ogona. Za to jeśli tylko spojrzy na niego jakiś człowiek… – Uśmiechnęła
się jak Kot z Cheshire. – Domyślasz się, co się wtedy dzieje. Oprócz tego nasz
ukochany Vrei ma ogromną biblioteczkę. Nie wygląda, ale ma całkiem lotny umysł.
Chłopak
znów wydał z siebie coś pomiędzy wściekłym pomrukiem a warknięciem
przypominającym złego wilka. Gdybym to była ja, zapewne już bym spłonęła, ale
najwyraźniej bał się podpalić Isaline. Skoro to wiedźma, może nałożyła na
siebie jakieś dziwne zaklęcie obronne? A może tak jak mówiła: Vrei był jej
przydupasem, więc się jej bał.
Pokiwałam
ostrożnie głową, dziękując za tę porcję tłumaczeń. Bez zastanowienia
przeniosłam wzrok na bliźniaków, o których kompletnie nic nie wiedziałam.
Starałam się, żeby z mojej głowy odszedł mieszany obraz mrocznego, lubującego
się w zwierzętach i książkach chłopaka, który najchętniej spaliłby cały świat,
łącznie ze mną, oczywiście.
Dwie
pary ciemnych oczu padły zgodnie na moją twarz. Uniosłam brew, oczekując, że
cokolwiek o sobie opowiedzą, ale żadne słowo ani nawet pomruk nie padło z ich
ust. Dziwne było również to, że reszta domowników spoglądała nierozumnie na
mnie, a nie na nich. Czy ja o czymś nie wiedziałam? Postanowiłam, że podejmę to
ryzyko.
–
A kim są oni? – Wskazałam palcem na dzieciaki.
Brienne
zmarszczyła czoło. Najwyraźniej nie wiedziała, o co mi chodzi. Za to Isaline
musiała się tego domyślać, bo wydała z siebie krótki, gardłowy dźwięk,
przypominający śmiech.
–
Bliźniaki Young – wyjaśniła. – Chłopiec to Fenn, dziewczynka to Fenny. Umarli,
gdy mieli po osiem lat.
W
jadalni zapanowała cisza.
Dlaczego
Brienne patrzyła się nie na dzieci, tylko w krzesła, zupełnie jakby ich nie
dostrzegała?
–
Umarli? – spytałam ostrożnie, jeszcze raz spoglądając na bliźniaki. Dopiero
teraz poczułam, że przechodzą mnie dreszcze. A więc moje przypuszczenia
odnośnie tego, że wyglądali jak zjawy, wcale nie były błędne.
–
Tak – odpowiedziała za Isaline Vanille. Uśmiechała się, jakby to była
najzwyklejsza w świecie rzecz. Cóż, rzeczywiście ośmioletnie bliźniaki umierały
na co dzień, zamieszkując przy okazji domy, w których upychano dziwnych, ale
wciąż ŻYWYCH nastolatków. – Fenn i Fenny są widzialni tylko dla nas, to znaczy:
dla Isy, Vreia, mnie i ciebie. Brienne i Darren nie mają żadnych szczególnych
mocy, tak więc są dla nich praktycznie niewidzialni.
–
Dlaczego tutaj są? – spytałam niepewnie.
–
Dobre pytanie – odpowiedziała z krzywym uśmieszkiem Isaline. Nie wytrzymała i
chwyciła za kawałek grillowanej marchewki. Kiedy jednak Brienne posłała jej
ostrzegawcze spojrzenie, przewróciła oczami i odłożyła ją na miejsce. – Nigdy
się tego nie dowiedzieliśmy, ponieważ nie mówią. Za to spędzają z nami wolny
czas i nawet chodzą z nami do szkoły. – Wzruszyła ramionami. – Plotki głoszą,
że zanim umarły, również miały jakieś moce, ale pan William jakoś nie chce o
nich mówić.
Kiwnęłam
ostrożnie głową, a potem jeszcze raz spojrzałam na bliźniaki, próbując obdarzyć
ich miłym uśmiechem. Usta dziwnie mi jednak drżały, więc wyszedł z tego grymas.
Cóż, umarłe dzieci w ogóle się tym nie przejęły. Zważając na ich azjatycki
wygląd, być może w ogóle nie rozumiały, o czym mówiliśmy.
–
Dobrze, skoro już wszyscy się przedstawili – zaczęła niepewnie Brienne,
ocierając ukradkiem spocone czoło chusteczką (najwyraźniej przerażał ją fakt,
że siedziały z nami duchy). – Channey, może ty nam coś o sobie powiesz?
To
pytanie sprawiło, że wyprostowałam się jak przesadnie napięta struna od gitary.
Ja
miałam o sobie mówić? Niby co? Nigdy nikt mnie o to nie prosił. Ludzi nie
interesowało to, co lubię lub czego nie lubię. Dla nich byłam po prostu kimś,
kto mógł wybuchnąć w najmniej oczekiwanej chwili. W pewnym momencie sama dla
siebie stałam się właśnie taką osobą. Nie miałam ewidentnie żadnych
preferencji. Wszystko było mi jedno. Czy ci ludzie naprawdę chcieli usłyszeć,
kim byłam, skoro nawet sama tego nie wiedziałam?
Spojrzałam
ostrożnie na każdego domownika. Nawet w oczach Vreia kryło się dziwne zainteresowanie.
To nietypowa sytuacja. Naprawdę wszyscy czekali, aż coś o sobie powiem.
Zacisnęłam
usta, próbując pogonić mój umysł do myślowego działania. Na szczęście wszystko
zaczynało się zawsze od imienia i wieku. Z tym chyba nie miałam problemu.
–
Nazywam się Channey Coldwell. Mam szesnaście lat – powiedziałam powolnie, dając
sobie czas na głębsze zastanowienie, co mogłabym powiedzieć dalej. – Całe życie
mieszkałam w sierocińcu. – Nastąpiła długa cisza. – Czasem wybucham.
Miny
członków akademii przez jakiś czas były niezmienione. Kiedy jednak nie
powiedziałam o sobie niczego więcej, niektórzy zaczęli marszczyć czoła albo
przybierać podejrzliwe wyrazy. Od natłoku dziwnych spojrzeń uratowała mnie
Brienne, która starała się być miła.
–
Czyli na tym właśnie polega twoja moc? – spytała ostrożnie.
Kiwnęłam
głową. Nie chciałam tłumaczyć, na czym dokładnie to polegało, a im najwyraźniej
sam fakt wybuchania bardzo przypadł do gustu. Dobrze, oprócz Brienne, bo ta
znowu przetarła chusteczką spocone czoło, wymawiając pod nosem jakieś słowa,
które mogły być modlitwą. Najwyraźniej zaczęła sobie wyobrażać, jak wysadzam
połowę domu. A było to bardzo prawdopodobne.
Isaline
wydawała się szczerze zainteresowana, a nawet uradowana, co można było dostrzec
w jej oczach – jak już wspominała, nie lubiła nudnych osób. Gdyby nie moja moc,
zapewne mnie też by nie lubiła. Darren miał w oczach jakiś dziwny, szalony
błysk naukowca, który marzył o tym, aby poszaleć z eksperymentami na takim
niebezpiecznym przypadku jak ja, jego nachalne spojrzenie sprawiło, że
przeszyły mnie dreszcze. Vanille cały czas nerwowo się śmiała, ale przy okazji
próbowała się uśmiechać. Za to Vrei… Vrei był dla mnie największym zdziwieniem.
Spoglądał na mnie błyszczącymi oczami, jakby fakt wybuchów zwyczajnie go jarał.
Na jego ustach pojawił się nawet diaboliczny uśmieszek osoby, która chciała
połączyć swoje piromańskie zdolności z innym, równie dziwnym przypadkiem, aby
zniszczyć cały świat. Chyba wolałam jego bardziej chłodną i wrogą wersję.
–
Może opowiesz nam, co lubisz robić? – zapytała miłym, choć wciąż nerwowym
głosem Brienne. Cóż, większość zwyczajnych ludzi reagowało tak na fakt, że
potrafiłam coś rozsadzić od środka. Jej reakcja w ogóle mnie nie dziwiła.
–
Nie mam żadnych zainteresowań – rzuciłam znudzonym głosem, w nadziei, że się
ode mnie odczepi. Nie spodziewałam się, że w jadalni zapanuje z tego powodu
takie poruszenie.
–
O, cholera – rzuciła ze śmiechem Isaline, której Brienne nawet nie upomniała.
–
To naprawdę kiepsko – powiedział z niemrawym uśmiechem Darren.
–
Musimy jej pomóc, zanim pan Willy się o tym dowie! – wykrzyknęła spanikowana
Vanille, kładąc dłonie na policzkach.
–
Co? – spytałam nierozumnie, marszcząc czoło.
–
Jednym z wymogów mieszkania w akademii jest to, że każdy z nas robi coś, w czym
jest najlepszy – wytłumaczył od razu Darren. – Może mnie to nie dotyczy, bo nie
mam żadnych mocy jak wy – to nie zmieniało faktu, że i tak był idealny – ale
wujek William twierdzi, że tylko skupienie się na potencjalnych
zainteresowaniach, które można rozwijać w szkole i poza nią, pomaga w
utrzymywaniu kontroli nad swoją mocą. Tak poza tym ma obsesję na punkcie tego,
abyśmy byli… elitą. – Zaśmiał się niemrawo.
Zmarszczyłam
czoło.
–
To znaczy, że jeżeli nie znajdę żadnego zajęcia, wyrzuci mnie stąd?
–
Z jedną osobą już tak zrobił. – Isaline wyszczerzyła zęby.
–
Ile mam w takim razie czasu na znalezienie takiego zainteresowania? –
Westchnęłam ciężko, nie dowierzając temu, że nawet wtedy, kiedy udało mi się
znaleźć spokojne miejsce w tym okrutnym świecie, stawały mi na drodze jakieś
przeszkody.
–
Cóż – zaczęła ostrożnie Brienne. – Pan William zjawi się tutaj jutro wieczorem.
Uśmiechnęłam
się do siebie krzywo.
Żegnaj,
dziwna akademio.
Hej :)
OdpowiedzUsuńOho, tego mi brakowało – większej liczby informacji o każdym z mieszkańców TSA.
Jakoś nie jestem zdziwiona, że Vanille jest wróżką, bo właśnie na taką istotą mi pasowała. I jej umiejętności również. Nadal pozostaję jednak ciekawa pewnej rzeczy - czy Vanille ma jakąś ciemną stronę i jak się ona objawia? Bo nie wierzę, że jest nieskazitelnie dobra.
Heh, ta reakcja Brienne to mi trochę przywiodła na myśl takiego terapeutę grupy uzależnionych, który słyszał już wszystkie historie świata i jedyne, co może robić, to mieć znudzoną minę i taki bezbarwny głos.
A Isa nie mogłaby być kimś innym niż półwiedźmą. To, co nam do tej pory ukazałaś w związku z tym uniwersum, dawało nam podejrzenia, to, że teraz się w nich upewniam, daje mi pewną satysfakcję :) No i Isa jako aktorka – całkowicie to kupuję.
Nie sądzę, by kiedykolwiek między Isaline i Vreiem było coś romantycznego, skoro się razem wychowali. Choć to różnie bywa, moim zdaniem są zbyt do siebie podobni, by się w sobie zakochać.
"Poza tym lubię chłopców, dziewczynki, wino i krew dziewic." – żeby życie miało smaczek... :D
Darren, przez to swoje bycie idealnym, nieskazitelnym, jest dla mnie nudną postacią. Jeśli nie ma w sobie żadnego mroku, który pojawi się w dalszej fabule, to wątpię, bym zdołała go polubić.
"– Chcę, żeby cały świat spłonął" – za to Vreia lubię. Bo i ja czasami myślę o tym, że świat mógłby spłonąć, by wreszcie było dobrze.
Chyba zawsze będę widziała bliźniaki jak te siostry ze "Lśnienia" xD
Jeszcze nigdy nie spotkałam się z podobnym warunkiem, jaki trzeba spełniać, by gdzieś należeć. Ale to ciekawe, bo nie wiem zupełnie, w czym Channey mogłaby się sprawdzić.
Dziwnie to zabrzmi, ale tekst jest przyjemny, bo dostarcza informacji i utwierdza w pewnych podejrzeniach. Miło wiedzieć o bohaterach coś więcej, bo i stosunek czytelnika do nich może być bardziej klarowny. Nie mam żadnych uwag, wszystko ze sobą współgra, jest tak, jak być powinno.
Pozdrawiam.