20.10.2019
r.
Skala fizycznego czucia: bliski
końca
Sposób na śmierć: wymuszony przez
los
Słowa kluczowe: wyjątkowo nie chcę
umierać, choć wiem, że słowa kluczowe nie są tak długie
JEŚLI KTOŚ TO PRZECZYTA, TO NIE
CHCIAŁEM, ŻEBY TAKI BYŁ MÓJ KONIEC
Jeżeli
istniała jakaś nadludzka forma życia (ewentualnie niebytu), która stworzyła
piekielną porę roku, jaką była jesień, przysięgam, że kiedy nadejdzie mój dzień
(a niewątpliwie może nadejść już dziś), zużyję jeden z niewykorzystanych dotąd pomysłów na samobójstwo, zamieniając go
uprzednio na morderstwo innej istoty. Czy niebieskiej, czy szarej, miałem to w
dupie. W tej sytuacji liczyła się upragniona zemsta oparta na skutecznym
działaniu.
Od
kiedy pamiętałem, chciałem umrzeć. To było moje jedyne ludzkie pragnienie,
które prowadziło mnie przez życie, dając nadzieję na to, że w końcu stanę się
trupem. Problem tkwił jedynie w tym, że dotąd dobierałem niewystarczające
środki, aby osiągnąć swój końcowy cel. Widocznie byłem zbyt ostrożny. Zbyt
bojaźliwy. Zbyt mało skuteczny.
Lubiłem
mieć świadomość kontroli (mniej pozorną lub bardziej). Od samego początku
wiedziałem, że to ja pewnego dnia stanę się własnym katem, że to ja, kiedy
nadejdzie czas, przyłożę do wątłej szyi zaostrzoną kosę i zaśmieję się wszystkim fałszywym bogom oraz demonom prosto w
wykrzywione grymasem twarze, krzycząc: to ja jestem panem swojego życia i
śmierci! To ja wybrałem taką, a nie inną drogę, a wy mieliście gówno do
gadania! Nie spodziewałem się, że na jakimś etapie mojego cholernego,
ziemskiego trwania role mogą się odwrócić. Władzę nad moim ciałem i duszą
przejęło nieodłączne monstrum towarzyszące jesieni – przeziębienie. W kobiecych
kręgach, kiedy istota płci brzydkiej, jak niesprawiedliwie nas zwano, łamała
się pod ciężarem chorobliwym łapsk, duszących nasze płuca i dziurawiących naszą
dumę, nazywano ten syndrom męskim przeziębieniem. I jeżeli ktoś je przeżył,
mógł się oficjalnie uznać za prawdziwego twardziela. A kobiety gówno wiedziały.
Miałem
wrażenie, że w tym momencie umieram. I to pierwszy raz nie z własnej woli.
Sięgnąłem już chyba po większość leków, nawet tych przeterminowanych
(domniemanie z lat dziewięćdziesiątych), które zalegały w szafce nad umywalką.
Codzienne zażywanie syropu z jakiegoś gównianego krzewu, pomogło mi tylko w
taki sposób, że moje oskrzela zaczęły tworzyć nowe formy życia, w kolorze
dorodnej zieleni, które zapewne z radością opuszczały umywalkę, wpływając do
ścieków komunalnych. Zastanawiałem się w takich momentach, czy jeżeli wszyscy
chorzy tak robili, to w podziemiach nie tworzyły się przypadkiem wyższe formy
istnienia, gotowe zniszczyć nasz posrany, ziemski świat. I gdyby jeden taki gagatek
pewnego dnia dopadł mnie na ulicy, nie spojrzałby przychylniejszym okiem,
zdając sobie sprawę z tego, że mamy taki sam kod genetyczny. Co innego, gdyby
był zlepkiem różnych, mutujących się genów, przypominających nowotwory… Wtedy
żaden człowiek nie miałby szans na przeżycie, a tym bardziej na wyhodowanie
sobie swojego własnego zielonego przydupasa.
Położyłem
dłoń na czole, zdając sobie sprawę z tego, że tworzę przedziwne, przypominające
te w stanie psychozy wizje, które prawdopodobnie nigdy się nie wydarzą. Czy
właśnie tak nie zachowywali się ludzie w obliczu chorobliwej śmierci?
Wielokrotnie, gdy byłem blisko końca, mojej głowy trzymały się sceny rodem z abstrakcyjnych
powieści Pratchetta. Albo był to znak, że powinienem udać się do szpitala, albo
znak, że mój umysł był gotowy na podjęcie się doskoczenia do poziomu
brytyjskiej literatury fantastycznej, jaką tworzył wymieniony autor. Ponoć to osoby
mające problemy z mentalnością najlepiej radziły sobie z abstrakcyjnym
pisarstwem. Mój przypadek nie byłby tak znowu różny, może nawet potwierdziłby
przynależność do reguły.
Gorączka
trawiła całe moje ciało, starając się pogrążyć je w piekielnej otchłani,
którego ostatnią bramą był popiół. Po raz pierwszy to czucie fizyczności
przewarzało u mnie nad mentalnością. Wobec obrazu drewnianego, sponiewieranego, charczącego kloca, padającego na
łóżku każdą ze swoich sześciu ścian, ciągłe poczucie beznadziejności istnienia
było niczym – zwyczajnie odchodziło na drugi plan chorobliwej scenerii. W życiu
przedawkowałem już wiele substancji, które dotąd, o zgrozo nieudanych prób
samobójczych, nie odprowadziły mnie za rękę do grobu, jednak nigdy nie
przedawkowałem jeszcze choroby. Czy było coś bardziej tragicznego, niż samotne
umieranie we własnym łóżku, bez pozostawionej nikomu, krwawej wiadomości, która
wręcz krzyczałaby: miałem najebane w głowie, a moim hobby było wymyślenie
idealnego sposobu, żeby umrzeć? Otóż, nie. Dlatego pierwszy raz, z pełną
świadomością, zamierzałem przeżyć. Czy właśnie to ludzie nazywali wolą
przetrwania? Bo jeśli tak, to oznaczało, że znajdowało się na tej skalanej
głupotą Ziemi więcej pojebów. I już zaczynałem im zazdrościć.
Zamknąłem
oczy, by uciec w krainę sennej regeneracji.
Obym
zmartwychwstał i dożył kolejnego rajdu z życiem i śmiercią. Tym razem jednak na
własnych zasadach.
OdpowiedzUsuńHej :)
Jedynym pragnieniem była/jest śmierć, a nie tak łatwo do niej dopuścić. Czyżby więc pragnieniem było życie mimo świadomości istnienia śmierci i jej nadejścia? Hmmm.
Przeziębienie to zło w każdej postaci, a wiadomo – ze złem trzeba walczyć wszelkimi dostępnymi sposobami. Zaczynając od herbatki, oczywiście ;)
Jeju, jak to jest pięknie opisane! <3 Cała brutalność przeziębienia taka plastyczna, nawet bym powiedziała, że poetycka, a przy tym jakże prawdziwa! Dios, dziękuję Ci za ten opis <3
Przydupas mi się skojarzył z Munchkinem xD
Ten tekst jest idealny. Zakochałam się w nim (o ile to możliwe xD). Wow. Nie wiem, co bym miała napisać poza tym, co wyżej, bo brak mi słów (choć nie czytam przecież tak mało). Uwielbiam.
Pozdrawiam.
Jako osobnik płci brzydkiej mogę tylko potwierdzić - dokładnie tak wygląda męskie przeziębienie 😂 Świetny tekst, z tak banalnego tematu jakim jest przeziębienie, powstała bardzo dobra satyra. Myślę, że z Pratchettem mogłabyś przybić piątkę, bo tekst nasuwa z nim pewne skojarzenia (nie tylko dlatego, że został z nim wymieniony XD) Swoją drogą, ciekawie stworzona postać - ma skłonności samobójcze, a zwykłe przeziębienie powoduje, że odkrywa w sobie wolę przetrwania. Tylko dlatego, że to nie jest na "jego zasadach", podejmuje się walki z chorobą. Może chce zwrócić na siebie uwagę? Albo chce zrobić wszystkim na przekór? Hmmm... Temat do zastanowienia ;) Ogólnie, tekst super, oby takich więcej :D
OdpowiedzUsuń