To było długie, upalne lato. Całe szczęście już się, kurwa, kończyło.
Z ulgą przywitałem mżący, zimny deszcz i chłodne podmuchy jesiennego wiatru.
Nie szkodzi, że marzłem, a tytoń zawilgotniał, przez co musiałem przystawać, by
wciąż odpalać tego samego papierosa. Chuj by to. Przynajmniej wracałem do domu,
zostawiając za sobą smród spalin i specyficzny zapach mokrego miasta. Jakby
spociło się od życia we własnym ukropie. Parujący beton i wyziewy Shinry.
Miałem nadzieję, że moja noga już nigdy nie postanie na terenie tego
przeklętego przybytku, a jednak… Z czegoś żyć trzeba.
Nie, kurwa. Tak naprawdę nie chodziło o pieniądze i samego siebie
oszukać nie mogłem, choć tak długo posługiwałem się tą wymówką, że prawie sam
dałem się nabrać. Po prostu myślałem, że ją spotkam. Spotkam i opierdolę. Może
między nami nie ułożyło się najlepiej, ale żeby tyle czasu nie dać, kurwa,
znaku życia?!
No i co, że sam też mogłem zadzwonić. Miałem jej numer. Ale to ona
powinna się odezwać. To ona zniknęła z mojego życia.
Rzuciłem niedopałek na peron, widząc, że nadjeżdża pociąg. Jakaś baba
popatrzyła na mnie z oburzeniem, ale nic nie powiedziała. Może wystraszyła się
mojej zarośniętej gęby. Potarłem dłonią nieogolony podbródek. Czy Crush by to
przeszkadzało? Pamiętałem chwile, gdy leżała obok mnie na łóżku i śmiała się w
głos, gdy łaskotał ją mój zarost.
Wild roses on a bed of leaves
In the month of May
In the month of May
Ze złością zdeptałem żarzącego się peta, przechodząc po nim w kierunku
drzwi zatrzymującego się pociągu. Chuj w oko tej starej kurwie. I chuj z takimi
myślami. Jebać je, jebać to wszystko. I jebać Crush. Nie zamierzam więcej
zaprzątać sobie nią głowy.
Wysiadłem na stacji Rocket Town, zaciągając się rześkim, wiejskim
powietrzem. Tylko mi udawało się je psuć. A konkretnie moim latającym
wynalazkom, które konstruowałem na obrzeżach Rocket. Taka rakieta podczas
startu emitowała trochę syfu. Nie mówiąc o niewypałach. Nie było ich
szczególnie dużo, ale jak już coś jebło, to pył i zanieczyszczenia utrzymywały
się w powietrzu przez kilka dni. Pamiętam jak podczas spierdolonego startu
Crush…
Jebać to.
Ale tak dobrze pamiętam kurz, który pokrywał jej twarz. Ją całą. Każdy
centymetr ciała. Jakby uciekła z miejsca katastrofy, spod jebanego wulkanu,
który właśnie wybuchał. Albo coś. Roztarłem brud na jej policzku kciukiem,
kiedy wpadła w moje ramiona, przerażona, że coś mi się mogło stać. Pamiętam
piasek między zębami, smak jej brudnych ust, zmieszany z krwią. Zawsze w
silnych emocjach przygryzała wargę. Także wtedy, gdy w niej byłem.
I think I wrote my own pain
Oh, don’t you
Oh, don’t you
Czy ona też czasem wraca do tego myślami?
Nie powinnam była tu przychodzić. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale to
było pierwsze miejsce, które przyszło mi do głowy. Pewno dlatego, że czułam się
tu kiedyś bezpiecznie, tak jak nigdzie indziej potem. Przedtem tylko w domu, gdy
jeszcze mieszkał z nami Zack, gdy kręcił się gdzieś obok, nie myślałam o tym,
że mogłoby mi się przydarzyć coś złego. Ale Zack już nie żył, a Gongaga, moje
rodzinne miasto, została zrównana z ziemią. W zgliszczach nie czułabym się
komfortowo. Zwłaszcza teraz.
Down by the creek I couldn’t sleep
So I followed a feeling
So I followed a feeling
Coś przywiodło mnie tutaj, chociaż patrząc na znajomą okolicę, czułam,
że to nie do końca dobry pomysł. Niosłam ze sobą chaos. Nie miałam prawa
wprowadzać go w jego życie. Ale spaliłam za sobą mosty. Nie mogłam wrócić do
Shinry.
Jakiś czas wędrowałam bez celu, zbierając myśli, ale generalnie to nie miałam się gdzie podziać. Gdzie osiąść. A powoli stawało się dla mnie jasne, że dłużej nie mogę się tułać po świecie.
Jakiś czas wędrowałam bez celu, zbierając myśli, ale generalnie to nie miałam się gdzie podziać. Gdzie osiąść. A powoli stawało się dla mnie jasne, że dłużej nie mogę się tułać po świecie.
Dlatego stanęłam na progu jego domu, nerwowo przestępując z nogi na
nogę. Zapadał zmierzch, w powietrzu czuć było zapach kończącego się lata.
Niebieska farba, którą pomalowane były progi, łuszczyła się w kilku miejscach.
Przybrudzone ściany domostwa domagały się odmalowania. Dotknęłam palcami
żłobień przy zamku, powstałych na skutek zbyt pośpiesznych prób otwierania i
zebrałam się w sobie. Na początku nieśmiało zastukałam do drzwi, ale nie dało
to żadnego efektu. Zapukałam mocniej. Wciąż nic. Po chwili z mojej
powściągliwości nie zostało nic i otwarcie waliłam pięścią w drzwi.
— Cid! Otwieraj! — Na zakończenie kopnęłam koniuszkiem buta i
zła, że mnie ignorowano, ruszyłam do okna. Zrobiwszy daszek z dłoni, osłoniłam
oczy i przykleiłam nos do szyby, próbując coś podejrzeć. W kuchni zawsze
brakowało firanek. Teraz była pusta, panował w niej jesienny półmrok.
Zastukałam kłykciami w okno. — Cid? Jesteś tam?
Sounds like the vines they are breathing
— Pan Highwind wyjechał — usłyszałam za plecami i podskoczyłam ze
strachu, prędko oglądając się za siebie. Za mną stała pani Cliff,
poczciwa, podstarzała sąsiadka, obserwując mnie podejrzliwie, jednak gdy tylko
mnie rozpoznała, jej twarz się rozchmurzyła. — Crush, to ty! — zawołała. — Jak
dobrze cię widzieć! — Podeszła i uścisnęła mnie tak życzliwie, jakby była moją
ciotką czy kimś równie bliskim. — Odkąd zniknęłaś pan Highwind jest nie do
zniesienia! — poskarżyła się, odsuwając mnie od siebie na wyciągnięcie
ramienia, by mi się przyjrzeć. — Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej? —
zapytała natarczywie, a jej spojrzenie ostrzegało, bym nie śmiała zaprzeczać.
— Ja… To znaczy… — Czułam się nieco niezręcznie. — Skoro Cida nie ma…
— Och, na pewno niedługo wróci! — żachnęła się sąsiadka, kładąc rękę
na dole moich pleców i popychając mnie nieco, bym ruszyła ku drzwiom. —
Zostawił mi klucze, żebym doglądała jego domu, zaraz ci otworzę, poczekaj.
Zostawiła mnie samą na chodniku z nierówno położonych płytek,
skonsternowaną i zastanawiającą się, czy może jednak nie dać nogi. Zanim
podjęłam jakąś decyzję, wróciła.
— No już, słońce, chodź, rozgościsz się, na pewno jesteś zmęczona,
zresztą, co ja ci będę mówić, mieszkałaś tu tyle czasu, to właściwie twój dom.
Posłałam jej niezręczny uśmiech, podczas gdy ona z pęku kluczy
wybierała ten pasujący do zamka.
— Proszę, wchodź! — Pani Cliff pchnęła drzwi i gestem zachęcała mnie,
bym weszła do środka. — Pod zlewem jest zawór, musisz go odkręcić i w łazience
za pralką, zapamiętasz?
— Wygląda na to, że Cid wyjechał na dłużej… — mruknęłam cicho,
wchodząc do kuchni i ze smutkiem muskając krawędź masywnego stołu. Dobrze mi
się kojarzył. Sporo się na nim działo.
— Klucze ci zostawię, pamiętaj żeby podlewać kwiatki. — Sąsiadka Cida
weszła za mną do kuchni.
— Eee… — Dopiero teraz dostrzegłam kilka stojących na parapecie
doniczek. Ich zawartość była w głównej mierze martwa. Zbrązowiałe liście paproci,
wyschnięte korzenie storczyka i zwiędłe, zgniło-czerwone płatki begonii. — Te kwiatki? — spytałam z powątpiewaniem.
I’ve seen the way the seasons change
When I just give it time
When I just give it time
— Pan Highwind może i ma rękę do tych swoich wynalazków, ale do kwiatów
to za cholerę. — Sąsiadka machnęła dłonią, ucinając temat. — To co, na długo
przyjechałaś? — Nie zdążyłam odpowiedzieć. — Mam nadzieję, że tak, ktoś musi
zadbać o ten dom, brakuje tu kobiecej ręki, o, tak jak widzisz! — Wymownie spojrzała
na parapet. — Kiedy tu mieszkałaś, nie było tych nocnych łomotów — mimowolnie się
zaczerwieniłam — a teraz non stop jakieś spawania, trzaskania, pan Highwind
niemal w ogóle nie wychodził ze swojego warsztatu! — Z dezaprobatą pokręciła
głową, biorąc się pod boki. — Mam nadzieję, że przyjechałaś przemówić mu do
rozsądku. — Patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, oczekując deklaracji intencji.
— Ja… Przyjechałam, bo… — I co ja miałam odpowiedzieć tej kobiecie? — Zaszła taka potrzeba — wydukałam,
patrząc w podłogę. Nie wiem jak, może uczyniłam jakiś podświadomy gest, ale
pani Cliff chyba domyśliła się, o co chodzi. Kiedy z wahaniem podniosłam wzrok
na jej twarz, była ona rozpromieniona.
— To cudownie, moje dziecko, cudownie! To znaczy, że zostaniesz na
dłużej, prawda? Prawda? Pan Higwind nie pozwoli na nic innego, a gdyby tylko przyszło
mu do głowy... Już ja mu pokaże! — Ruszyła w kierunku drzwi, zaciskając wyciągniętą
w górę pięść, zupełnie jakby już szykowała się, by nabić Cidowi guza. — No
proszę, kto by pomyślał… Ale tak czułam, tak mi się wydawało! Jednak mam nosa!
— Jej głos dochodził mnie coraz ciszej, w miarę jak się oddalała. — Zaraz
przyniosę ci domowego rosołu! — zawołała dziarsko. — I poodkręcam zawory! Ktoś
musi o ciebie zadbać, zanim wróci ten stary cholernik!
Pierdolone liście. Sypały się z drzew jak pojebane. Dobra, jesień, ja
rozumiem, ale bez przesady. Powinny sobie wisieć na drzewach i zmieniać te
swoje kolory, a nie syfić mi podwórko. Kto to będzie grabił, co ja nie mam co
robić?! Jasna cholera. Gdybym miał dzieci, zapędziłbym je do roboty.
— Facet w moim wieku powinien mieć syna. — Splunąłem na trawnik,
przyglądając się temu miejscu, jakby miał tam wyrosnąć człowiek.
Co ja wygadywałem? We łbie mi się pierdoliło. Chyba robiłem się na
starość sentymentalny. Oby można to było leczyć. Chociaż szansę oceniałem na
niewielkie, bo skoro doszło do tego, że widziałem Crush tak wyraźnie, jakby
faktycznie tu by była, to było gorzej, niż sądziłem.
But I feel out of my mind
All the time
All the time
— No pięknie. — Rzuciłem na podłogę przewieszony przez ramię plecak,
gdy tylko wszedłem do domu i zobaczyłem siedzącą w kuchni dziewczynę. Patrzyła
na mnie w osłupieniu, wyciągając z ust łyżeczkę, którą wyjadała dyniowy drzem
prosto ze słoika.
— Okupię zi — obiecała, odstawiając go na blat.
— Co? — Zmarszczyłem brwi. Nie spodziewałem się, że urojenie do mnie
przemówi.
— No odkupię ci ten głupi dżem — powtórzyła wyraźniej i zmieszana
zakręcała słoik.
— Kurwa, przecież nie chodzi mi o drzem — żachnąłem się, a ona
znieruchomiała.
— Tak myślałam, że nie spodoba ci się moja obecność tutaj…
Obecność? Czyli ona tu była?
— Crush?
Crush otworzyła szerzej oczy, patrząc na mnie jak na wariata.
— No ja, a kto… Z kim myślałeś, że rozmawiasz? — Teraz ona ściągała
brwi, wstając od stołu. — Wszystko w porządku?
Milczałem jeszcze chwilę, analizując, na ile rzeczywiste jest to, co
widzę.
— Kurwa, szukałem cię wszędzie! — zagrzmiałem wreszcie, co musiało ją wystraszyć,
bo drgnęła gwałtownie. — Gdzieś była?! Gadali, że szukasz Sephirota, że
zachciało ci się zmierzyć z tym potworem! Kolejny raz odstawiasz taki numer! Kiedy
zrozumiesz, że nie zdołasz ukarać każdego, kto miał wpływ na to, co stało się z
Zackiem?! Ktoś powinien wybić ci z głowy tę pieprzoną zabawę w zemstę!
W dwóch krokach znalazłem się tuż przy niej. Och, mógłbym ją
rozszarpać, tak mnie złościła.
Złapałem jej twarz w dłonie i pocałowałem.
In the night, I am wild-eyed
And you got me now
And you got me now
Boże, jak ja za nią tęskniłem.
Tylko że w mojej żałosnej wyobraźni Crush zwykle oddawała pocałunki. I
nie tylko.
Odsunąłem się od niej, zmieszany własną śmiałością.
— M-Myślałem, że skoro wróciłaś… — zacząłem, pospiesznie przetrząsając
kieszenie w poszukiwaniu papierosów. Znalazłem i odpaliłem jednego, podczas gdy
ona przyglądała mi się jakoś dziwnie. Jak kobieta, która wróciła z salonu
odnowy po totalnej metamorfozie i jest rozczarowana brakiem reakcji otoczenia.
— Hm, no. Lepiej wyglądasz jako brunetka — przyznałem, zgodnie z prawdą
zresztą. Tyle lat farbowała się na blond, tymczasem jej naturalny, czarny kolor
włosów podkreślał intensywnie kolor jej oczu, no i w ogóle był taki… Lepszy. —
Nie trafiłem? Nie chodzi o włosy? — Podrapałem się po głowie, gdy ona unosiła w
zdumieniu brwi.
Oh roses, they don’t mean a thing
You don’t understand
You don’t understand
Co jeszcze się zmieniło?
Uważnie lustrowałem ją wzrokiem. Było
na co popatrzeć. Zawsze taka mi się podobała. W mojej koszulce i niczym więcej.
To znaczy, miałem nadzieję, że w niczym więcej. No może ta moja koszulka,
zwykle sporo na nią za duża, teraz jakoś bardziej się na niej opinała, ale… Czy
o to chodziło?
— No dobra, nie przesadzaj. — Zaśmiałem
się, zaciągając się dymem i wypuszczając go w jej stronę. — Może trochę ci się
przybrało, ale wystarczy, że przestaniesz się żywić samym dżemem.
Crush marszczyła nos, ze wstrętem
odganiając dym dłonią.
— Nie powinieneś…
— …tyle palić, wiem, mówiłaś to setki
razy.
— …palić w mojej obecności, Cid.
— Hm? — Nie pamiętałem, by kiedykolwiek
jakoś szczególnie przeszkadzał jej dym. — Czemu?
Crush ciężko westchnęła, oparła czoło o
grzbiet dłoni i milczała.
— Pan Highwind! — Przez otwarte drzwi
do mieszkania wpadła ta stara, wścibska Cliff. — No nareszcie pan wrócił! Pana
narzeczona nie powinna być teraz sama! Bardzo o nią dbałam pod pana
nieobecność, ale przecież nie zastąpię dziecku ojca, na Boga! No, może babcię,
babcię bym mogła, taką przyszywaną, jeżeli oczywiście nie macie nic przeciwko.
Nie macie, prawda?
— Ojca? Dziecku? — powtórzyłem głupio.
— Narzeczona?
— No w tej sytuacji nie wyobrażam
sobie, żebyście się nie pobrali! Związek trzeba sformalizować!
But why don’t we full on pretend
Oh, won’t you
Oh, won’t you
— W jakiej, do cholery, sytuacji?!
Cliff patrzyła na mnie jak na idiotę. A
potem spojrzała na Crush. Crush wciąż chowała twarz w dłoni.
— O jejku. Jeszcze nie zdążyłaś mu
powiedzieć? — zapytała trwożnym szeptem, a kiedy Crush, nie podnosząc wzroku, pokręciła
przecząco głową, zachłysnęła się powietrzem i przez chwilę byłem przekonany, że
stara prukwa fiknie tu na zawał. — O rajuśku, wszystko popsułam — dodała
dramatycznym tonem i krokiem szalenie szybkim, jak na kogoś w jej wieku,
opuściła mój dom.
— Powiesz mi, o co chodziło tej starej
wariatce? — Sięgnąłem po kolejnego papierosa, krzesząc ogień zapalniczką.
— Błagam cię, Cid — jęknęła, osuwając
się na krzesło i opierając łokcie o blat stołu. — Zlituj się i połącz kropki.
Niemal słyszałam, jak pracują trybiki pod jego nastroszoną, jasną
czupryną, spośród której wystawały pilotki. Ciemnoniebieskie oczy chmurzyły
się, gdy skupiał na mnie spojrzenie, w zastanowieniu się zaciągając. Ułatwiłam
mu to, widząc, jak się męczy. Położyłam rękę na brzuchu, uwidaczniając jego
kształt, a Cid wbił w niego wzrok jak zahipnotyzowany. Stał tak i gapił się, z
fajką między zębami, aż popiół sam spadł na podłogę. Jego wargi lekko się
poruszały, jakby coś po cichu liczył.
— Czy możesz trochę mniej ostentacyjnie zastanawiać się, czy może być twoje?
— poprosiłam zbolałym tonem.
A serpent on a bed of leaves
In the month of May
In the month of May
Cid wyciągnął papierosa spomiędzy zębów i zgasił go na stole, nie trafiając do
popielniczki. Wciąż patrzył na mnie jak na nowy obiekt odkryty wśród ciał
niebieskich.
— Gdyby nie było — odchrząknął, pozbywając się ochrypłego głosu — nie
przyszłabyś tutaj… Nie?
What do you want me to say?
Teraz to ja milczałam. Prawda była taka, że nie byłam pewna, czy
dziecko nie urodzi się z czerwonymi włosami. Cid powinien kazać mi się wynosić.
Byłam na to przygotowana. Czekałam tylko na jego decyzję.
— Weź, kurwa, zaparz jakiejś cholernej herbaty. — Wyciągnął z paczki kolejnego
papierosa. — Tylko nie za mocnej — warknął i wyszedł zapalić na zewnątrz.
To go wpędzi do grobu.
Jeśli nie fajki, to ja.
Jeśli nie fajki, to ja.
Albo Reno.
Hej :)
OdpowiedzUsuńCrush i Cida kojarzę, więc tym razem nie potrzebowałam żadnego słownika.
Rozbawiłaś mnie tym tekstem. Z jednej strony jest Cid, który nadal pali jak smok i klnie jak szewc (ciekawe połączenie), z drugiej Crush, która ewidentnie dojrzała, jeśli chodzi o zachowanie. Fajne zestawienie.
Podoba mi się ukazanie dwóch reakcji z różnych granic: sąsiadka już ma włączony ten instynkt babci, kiedy mężczyzna ledwie co łączy wątki, w takim jest szoku. Bardzo ciekawy zabieg fabularny.
Jeśli mam być szczera, to wolałabym, aby dziecię była Cida. Bo jego w trochę mniejszym stopniu nie widzę w roli ojca. Reno-ojciec to dla mnie oksymoron.
Pozdrawiam.
Haha, no dla mnie też xdxd z drugiej strony, chciałabym widzieć jego mine... ;D
UsuńNo tu dużo mniej wątków, więc podarowalam sb słownik, nie przydałby się ;)
Nie zaczęłam jeszcze czytać, a już wiem, że cała moja koncepcja pójdzie w pizdu, ale to dobrze. Bardzo dobrze. Wszystko, by się wyleczyć.
OdpowiedzUsuńNie musiałabym mieć steru, by po pierwszej kurwie wiedzieć, kto jest narratorem. Tylko jedna osoba związana z tytoniem może mieć wszystkiego dość.
"No i co, że sam też mogłem zadzwonić. Miałem jej numer. Ale to ona powinna się odezwać. To ona zniknęła z mojego życia." Hm. Hm. Mocne. Prawdziwe. I w dwie strony.
Boże, dobre te jego narzekania. Jakbym sama siebie słyszała ostatnimi czasy.
Stary pierdolnik. Bierz ten telefon i dzwoń, kretynie. Nie wiem czy bardziej mówię to do niego, czy do siebie.
O, czytając o nie wracaniu do Shinry przez Crush (wiem, nieskładnie zdania, ale mam problem z wyrażeniem szybkim i składnym tego co chcę przekazać), czuję, że to dobra alternatywa. Bo dobrze, gdy wraca się tam, gdzie bezpiecznie.
Sąsiadki. Niby dobre, ale kwiatków nie dopilnują. I wszystko wiedzą i w czuły punkt trafią. Fajnie Ci to tu wyszło, tak prawdziwie.
I tu kolejna prawda, domowy rosołek najlepszy. A jeszcze lepszy z gołębia. Ciekawa ta sąsiadka i jaka domyśliwa.
No nie mogę z tego Cida i jego przemyśleń. I nie, to nie są omamy na starość. To tu ładnie się wkomponowało. :)
Czyli ona tu była, haha, nawet nie sama. Nie wiedziałam, ze tekst może wzbudzać lęki. Bo zaczęłąm się bać o Cida. Nie, ze zrobi coś głupiego, tylko jego reakcji. A może to ekscytacja?
Nie pal przy niej, ty skretyniały idioto.
Dobra, śmiechłam. I na chuj, na chuj ta baba sie tam pchała. Biedny Cid... Przecież on już jest starszy. Przecież on na zawał zejdzie, jeszcze te papierochy do tego.
Faceci to jednak tępe pizdy. Znaczy, ja wiem, że to prości ludzie są i lepiej im prosto z mostu mówić, bo nie ogarniają, ale Cid to przebił wszystko. Niemniej zgrabnie i prawdziwie to wyszło. Taki Cid po prostu jest, prostym chłopem, któremu trzeba mówić od razu.
Podoba mi się to zdanie, którym Crush przerwała ciszę. Może i jest bolesne, ale ten ból aż czuć w tym zdaniu, a to jest dobre. Wlazło, bardzo.
Ale przecież to nie była jej wina. To nie jest jej wina. Ale dlaczego tu nie ma zakończenia? W sensie, jest zakończenie, ale otwarte. I co dalej? No co? Strzeliła mnie w pysk ta końcówka. Bo początek był taki, ze przeżyłam go jakby bardziej osobiście, zważywszy na okoliczności (jakby wszystko, co się stało bądź nie stało, miało swoje miejsce) i nie za bardzo skupiłam się na samych bohaterach, tak dopiero pod koniec, razem z Cidem, przeżyłam i przetrawiałam tę informację. Też się poczułam, jakbym dostała szlag, musiałabym usiąść, gdybym stała. Na pewno jeszcze nie raz będę wracać do tego tekstu. Bo to nie jest tekst "na raz".
Aczkolwiek wracając do początku, nie zepsuło to mojej własnej koncepcji. Bo to wszystko się łączy. I jest żywe, a to najważniejsze.