Poniższy tekst jest kontynuacją tekstu sprzed tygodnia, ze zmienioną narracją, bo to da szersze spojrzenie na jednego z kapitanów, który sprawia, że jest mi jakoś tak... smutno.
Jedna z wypowiedzi Kiry specjalnie brzmi trochę nie po polsku, bo jest tłumaczeniem tytułu, nie odbierajcie więc tego jako błędu po korekcie.
Jedna z wypowiedzi Kiry specjalnie brzmi trochę nie po polsku, bo jest tłumaczeniem tytułu, nie odbierajcie więc tego jako błędu po korekcie.
Jakoś tak wyszło – co było dla mnie zaskakujące i trochę niepokojące – że tego poranka, kiedy wiadome było, iż w przeciągu dwóch tygodni wyruszymy na misję, to ja czekałem na Willa, nie on zaś na mnie, jak było to w zwyczaju przed każdym śniadaniem. Wywołało to u mnie pewnego rodzaju niepokój, ale ten czas oczekiwania przeznaczyłem raczej na myślenie o tym, jak cholernie źle się czuję z myślą, iż mogę nie zdążyć wymyślić sposobu na przewiezienie ładowarki – która swoje mierzy i waży – oraz wózka inwalidzkiego tak, by nikt niepowołany nie zwrócił uwagi na taki bagaż. Nie miałem nikogo, na kogo mógłbym liczyć: Joeg był moim wrogiem, dowódca nigdy nie robił za dobrą duszę w swojej brygadzie, a do tego ponoć zagrażał mi ktoś jeszcze. Nie wiedziałem, jak rozwiązać ten problem, nie mogłem się jednak poddać. Byłem kapitanem Agencji, kimś, kto przyczynił się do wielkich negocjacji, jakie właśnie trwały między sześcioma państwami, a których jeszcze przez długi czas by nie było, gdybyśmy z Willem – a właściwie on – nie ukradli dość ważnego dla rządów przedmiotu.
Zatopiłem się w tych myślach na dobre, oparłem o ścianę i pozwoliłem, by mijali mnie inni agenci, nie szukałem wzrokiem Mirby’ego i pewnie przez to prawie go nie zauważyłem. Zazwyczaj uśmiechnięty i emanujący pozytywną energią od razu rzucał się każdemu w oczy; tego poranka szedł przed siebie ze wzrokiem wbitym w podłogę, niemalże nieobecny. Jak duch. Zawołałem go po imieniu, ale jakby mnie nie słyszał, ruszyłem więc w jego stronę i chwyciłem za ramię. Dopiero wtedy zdołał na mnie spojrzeć.
– O, cześć, Navy. – Coś w jego bladym uśmiechu, jaki mi posłał, było nie tak. Niepokój wrócił z nową siłą. – Co słychać?
– Raczej ty mi powiedz, co słychać u ciebie. Spóźniłeś się. – Nie chciałem wyjść na jakąś zaborczą panienkę, której w niesmak wszystko, co robi jej chłopak, ale wiedziałem, że tak zabrzmiałem, wypadało więc się zreflektować. – Wybacz. Co się dzieje?
Nie tylko jego uśmiech do niego nie pasował, także bladość twarzy i jakiś taki nieobecny wzrok nie były tym, co widziałem u niego codziennie.
– Co? – Do tego to rozkojarzenie… – A nie, nic się nie dzieje, tylko nie za dobrze spałem. – Jakoś nie do końca mnie to przekonywało, ale nie miałem czasu kiedy podrążyć tematu. – Chodźmy, jestem bardzo głodny.
Minął mnie i ruszył na stołówkę. Patrzyłem za nim, nie wiedząc zupełnie, co się dzieje, skąd to zachowanie i co musiało się stać w nocy, że tak teraz wyglądał. Miałem nadzieję, że Joeg nie maczał w tym swoich palców, bo bym się chyba nie powstrzymał i coś mu wygarnął podczas dzisiejszego szkolenia.
Podążyłem za Willem i innymi agentami, byłem pewien, że dogonię przyjaciela i razem zrobimy szturm na stoły – Mirby pewnie znowu rzuci się do tego z deserami po porcję limonkowych żelek – ale tak się nie stało; Will był całkowicie w swoim świecie, nie zwracał uwagi na innych i mechanicznie ładował na talerz to, na co akurat natrafił, a gdy taca była już pełna jedzenia i sztućców, niczym robot udał się do naszego stolika. Patrzyłem na to wszystko i coraz mniej wiedziałem, co się dzieje.
– Hej, co z nim? – Przy moim boku pojawiła się Kira, na jej tacy jak zwykle znajdowały się warzywa, ale i jakiś owoc się znalazł.
– Cześć, nie mam pojęcia – wyznałem. – Mówił, że źle spał, ale wydaje mi się, że stoi za tym coś więcej. – Patrzyłem, jak mężczyzna siada, ruszyłem więc jego śladem, a Mars była moim cieniem.
Oboje usiedliśmy na swoich stałych miejscach, ale nie zaczęliśmy jeść, skupiliśmy się za to na Willu, który mechanicznym ruchem wlewał w siebie mleko z miodowych płatków, je same porzucając, i wpatrywał się w blat stołu. Nigdzie nie dało się dojrzeć jego zwykłej żywotności, co niepokoiło mnie coraz bardziej.
Apogeum nastąpiło, kiedy nagle sięgnął w stronę tacy Kiry i, nie pytając o pozwolenie, zabrał z niej owoc, który porucznik pewnie chciała zjeść na sam koniec jako deser. Wciąż tak samo nieobecny ciałem, Will wgryzł się w skórkę i pozwolił sokowi pociec po brodzie. Szybko na to zareagowałem i rzuciłem się w jego stronę z serwetką, by go wytrzeć – było w tym tyle romantyzmu, co nic – a Kira westchnęła.
– A proszę cię bardzo, częstuj się – powiedziała jadowicie i dopiero jej ton głosu zdołał wybudzić kapitana z tego dziwnego stanu, w jaki tego poranka popadł.
Ręka z owocem zamarła w drodze do ust, mężczyzna popatrzył po naszej dwójce – jego spojrzenie znowu miało blask życia – i zbladł, gdy dotarło do niego, co właśnie zrobił.
– O mój Boże! – prawie wykrzyknął. – Przepraszam, Kira, ja nie chciałem, ja… Przepraszam!
Ku naszemu zaskoczeniu kapitan nagle zaczął ronić łzy. Całkowicie zbiło mnie to z pantałyku. Mars zachowała jednak trochę więcej rozsądku ode mnie i zareagowała, jak wypadało.
– Teraz nie przepraszaj – powiedziała i poklepała go po plecach. – To nie jest jedyne jabłko, jakie można tu dostać, jest ich jeszcze cała miska. – To wyjaśnienie nie podziałało na Mirby’ego. – No już, przestać płakać.
Takie zachowanie jakoś nie pasowało mi do Willa. Zazwyczaj bardzo zależało mu na tym, by inni mieli się dobrze, nie robił więc nic, by stali się jego wrogami, jedzeniem się dzielił, a nie je komuś sprzątał sprzed nosa. Coś musiało wydarzyć się ostatniej nocy. Czyżby dostał jakieś złe wieści…?
Nie miałem pewności, ale coś mi mówiło – intuicja czy inne bzdety – że przyjaciel coś przed nami skrywa, czego do tej pory nie robił. W ogóle był jakiś taki… niewillowy.
– Will? – zwróciłem się do niego nieco niepewny, czy nie wejdę czasem na jakiś grząski grunt. – O co chodzi? Reansa nie przyjedzie w weekend w odwiedziny?
Wiedziałem, jak bardzo za nią tęskni i jak bardzo chce znów ją do siebie przytulić.
– Co? – Spojrzał na mnie, widać było, że stara się opanować, ale coś nie bardzo mu to idzie.
Podałem mu kolejną serwetkę, by wytarł cieknący nos.
– Co się dzieje? Chodzi o Reansę? Albo twoją rodzinę? Will, proszę, przecież możesz nam powiedzieć.
Znowu pomyślałem o sobie jako o za bardzo zaborczej dziewczynie, która nie do końca ufa partnerowi, ale chyba w ten sposób najlepiej oddawałem swoją troskę.
Kapitan spojrzał na mnie, na Kirę, z powrotem i nie umiał nabrać tyle powietrze, by odpowiedzieć na moje pytania i prośbę.
– Ja… Wybaczcie – powiedział tylko, zabrał swoją tacę i ruszył do wyjścia, prawie wpadając na innych agentów, którzy dopiero co wchodzili do sali, by zjeść pierwszy posiłek w ciągu dnia,
Patrzyliśmy za nim, milcząc, myśląc o tym, co właśnie miało miejsce, i szukając w głowach jakiejś logicznej odpowiedzi, ale ja na nic nie wpadłem. Nie miałem pojęcia, co mogło wydarzyć się w ciągu tych kilku godzin, jak się nie widzieliśmy, ale czułem, że muszę się dowiedzieć. Na razie nie mógłbym zapytać o to wprost, bo Will pewnie zaszył się w pokoju i do czasu wypełnienia obowiązków nie będzie chciał się z kimkolwiek widzieć, ale przyrzekłem sobie, że nim nastanie zmierzch, a my będziemy narzekać na kolejne szkolenie, które dało nam w kość, ja będę także wiedział, co wywołało u Willla takie zachowanie i czy nic mu nie grozi. Bo jeśli tak, to chcę go chronić przed niebezpieczeństwem.
Bo przecież ukochanej osobie nigdy nie powinna dziać się krzywda. Prawda?
Zatopiłem się w tych myślach na dobre, oparłem o ścianę i pozwoliłem, by mijali mnie inni agenci, nie szukałem wzrokiem Mirby’ego i pewnie przez to prawie go nie zauważyłem. Zazwyczaj uśmiechnięty i emanujący pozytywną energią od razu rzucał się każdemu w oczy; tego poranka szedł przed siebie ze wzrokiem wbitym w podłogę, niemalże nieobecny. Jak duch. Zawołałem go po imieniu, ale jakby mnie nie słyszał, ruszyłem więc w jego stronę i chwyciłem za ramię. Dopiero wtedy zdołał na mnie spojrzeć.
– O, cześć, Navy. – Coś w jego bladym uśmiechu, jaki mi posłał, było nie tak. Niepokój wrócił z nową siłą. – Co słychać?
– Raczej ty mi powiedz, co słychać u ciebie. Spóźniłeś się. – Nie chciałem wyjść na jakąś zaborczą panienkę, której w niesmak wszystko, co robi jej chłopak, ale wiedziałem, że tak zabrzmiałem, wypadało więc się zreflektować. – Wybacz. Co się dzieje?
Nie tylko jego uśmiech do niego nie pasował, także bladość twarzy i jakiś taki nieobecny wzrok nie były tym, co widziałem u niego codziennie.
– Co? – Do tego to rozkojarzenie… – A nie, nic się nie dzieje, tylko nie za dobrze spałem. – Jakoś nie do końca mnie to przekonywało, ale nie miałem czasu kiedy podrążyć tematu. – Chodźmy, jestem bardzo głodny.
Minął mnie i ruszył na stołówkę. Patrzyłem za nim, nie wiedząc zupełnie, co się dzieje, skąd to zachowanie i co musiało się stać w nocy, że tak teraz wyglądał. Miałem nadzieję, że Joeg nie maczał w tym swoich palców, bo bym się chyba nie powstrzymał i coś mu wygarnął podczas dzisiejszego szkolenia.
Podążyłem za Willem i innymi agentami, byłem pewien, że dogonię przyjaciela i razem zrobimy szturm na stoły – Mirby pewnie znowu rzuci się do tego z deserami po porcję limonkowych żelek – ale tak się nie stało; Will był całkowicie w swoim świecie, nie zwracał uwagi na innych i mechanicznie ładował na talerz to, na co akurat natrafił, a gdy taca była już pełna jedzenia i sztućców, niczym robot udał się do naszego stolika. Patrzyłem na to wszystko i coraz mniej wiedziałem, co się dzieje.
– Hej, co z nim? – Przy moim boku pojawiła się Kira, na jej tacy jak zwykle znajdowały się warzywa, ale i jakiś owoc się znalazł.
– Cześć, nie mam pojęcia – wyznałem. – Mówił, że źle spał, ale wydaje mi się, że stoi za tym coś więcej. – Patrzyłem, jak mężczyzna siada, ruszyłem więc jego śladem, a Mars była moim cieniem.
Oboje usiedliśmy na swoich stałych miejscach, ale nie zaczęliśmy jeść, skupiliśmy się za to na Willu, który mechanicznym ruchem wlewał w siebie mleko z miodowych płatków, je same porzucając, i wpatrywał się w blat stołu. Nigdzie nie dało się dojrzeć jego zwykłej żywotności, co niepokoiło mnie coraz bardziej.
Apogeum nastąpiło, kiedy nagle sięgnął w stronę tacy Kiry i, nie pytając o pozwolenie, zabrał z niej owoc, który porucznik pewnie chciała zjeść na sam koniec jako deser. Wciąż tak samo nieobecny ciałem, Will wgryzł się w skórkę i pozwolił sokowi pociec po brodzie. Szybko na to zareagowałem i rzuciłem się w jego stronę z serwetką, by go wytrzeć – było w tym tyle romantyzmu, co nic – a Kira westchnęła.
– A proszę cię bardzo, częstuj się – powiedziała jadowicie i dopiero jej ton głosu zdołał wybudzić kapitana z tego dziwnego stanu, w jaki tego poranka popadł.
Ręka z owocem zamarła w drodze do ust, mężczyzna popatrzył po naszej dwójce – jego spojrzenie znowu miało blask życia – i zbladł, gdy dotarło do niego, co właśnie zrobił.
– O mój Boże! – prawie wykrzyknął. – Przepraszam, Kira, ja nie chciałem, ja… Przepraszam!
Ku naszemu zaskoczeniu kapitan nagle zaczął ronić łzy. Całkowicie zbiło mnie to z pantałyku. Mars zachowała jednak trochę więcej rozsądku ode mnie i zareagowała, jak wypadało.
– Teraz nie przepraszaj – powiedziała i poklepała go po plecach. – To nie jest jedyne jabłko, jakie można tu dostać, jest ich jeszcze cała miska. – To wyjaśnienie nie podziałało na Mirby’ego. – No już, przestać płakać.
Takie zachowanie jakoś nie pasowało mi do Willa. Zazwyczaj bardzo zależało mu na tym, by inni mieli się dobrze, nie robił więc nic, by stali się jego wrogami, jedzeniem się dzielił, a nie je komuś sprzątał sprzed nosa. Coś musiało wydarzyć się ostatniej nocy. Czyżby dostał jakieś złe wieści…?
Nie miałem pewności, ale coś mi mówiło – intuicja czy inne bzdety – że przyjaciel coś przed nami skrywa, czego do tej pory nie robił. W ogóle był jakiś taki… niewillowy.
– Will? – zwróciłem się do niego nieco niepewny, czy nie wejdę czasem na jakiś grząski grunt. – O co chodzi? Reansa nie przyjedzie w weekend w odwiedziny?
Wiedziałem, jak bardzo za nią tęskni i jak bardzo chce znów ją do siebie przytulić.
– Co? – Spojrzał na mnie, widać było, że stara się opanować, ale coś nie bardzo mu to idzie.
Podałem mu kolejną serwetkę, by wytarł cieknący nos.
– Co się dzieje? Chodzi o Reansę? Albo twoją rodzinę? Will, proszę, przecież możesz nam powiedzieć.
Znowu pomyślałem o sobie jako o za bardzo zaborczej dziewczynie, która nie do końca ufa partnerowi, ale chyba w ten sposób najlepiej oddawałem swoją troskę.
Kapitan spojrzał na mnie, na Kirę, z powrotem i nie umiał nabrać tyle powietrze, by odpowiedzieć na moje pytania i prośbę.
– Ja… Wybaczcie – powiedział tylko, zabrał swoją tacę i ruszył do wyjścia, prawie wpadając na innych agentów, którzy dopiero co wchodzili do sali, by zjeść pierwszy posiłek w ciągu dnia,
Patrzyliśmy za nim, milcząc, myśląc o tym, co właśnie miało miejsce, i szukając w głowach jakiejś logicznej odpowiedzi, ale ja na nic nie wpadłem. Nie miałem pojęcia, co mogło wydarzyć się w ciągu tych kilku godzin, jak się nie widzieliśmy, ale czułem, że muszę się dowiedzieć. Na razie nie mógłbym zapytać o to wprost, bo Will pewnie zaszył się w pokoju i do czasu wypełnienia obowiązków nie będzie chciał się z kimkolwiek widzieć, ale przyrzekłem sobie, że nim nastanie zmierzch, a my będziemy narzekać na kolejne szkolenie, które dało nam w kość, ja będę także wiedział, co wywołało u Willla takie zachowanie i czy nic mu nie grozi. Bo jeśli tak, to chcę go chronić przed niebezpieczeństwem.
Bo przecież ukochanej osobie nigdy nie powinna dziać się krzywda. Prawda?
O. Mój. Boże. TO JEST TAKIE SMUTNE. I takie dobre zarazem. To przedstawienie Willa jako zbrołkowanej postaci jest takie... takie... WOW. Dobrze, a zarazem cholernie smutno jest go zobaczyć w takim wydaniu. Tak bardzo cholernie podoba mi się to, że od niedawna pokazujesz tę drugą część Willa: jego wrażliwą stronę takiego kochanego i miłego dzieciaczka. To jest naprawdę najlepsza postać w twoich uniwersach, jaką dotąd stworzyłaś, przynajmniej moim zdaniem, no. Wiesz, że mogę być subiektywna, bo kocham Willa ponad życie. I serio, po tym tekście kocham go jeszcze mocniej. Aż zaczęłam sobie zadawać pytanie: JEZU, Will, dlaczego ty istniejesz tylko w opowiadaniu?! Czuję, że gdyby istniał, byłby moją bratnią duszą, no ja cię kurdę pierniczę.
OdpowiedzUsuńTak poza tym to Granat może mówić co chce, ale ta serwetka i tak była w cholerę romantyczna XDDDDD. Trochę nawet się podjarałam tym. Nie wiem, co się ze mną dzieje, że przez ten moment kibicowałam Willowi i Granatowi trololo XD.
Czy Reansa... No, wiesz, powiedziała światu "papa"? XD Bo tak ogólnie to w sumie powinnam się cieszyć, jakby tak było, bo Will moim mężem hehe, ale tak w sumie... Jakby się jej coś stało, to cholera, jednak cierpi, nie? I jest mi smutno z tego powodu. Bo chyba jego poprzedni sen i rozmowa z mamą nie wywołały aż takich reakcji w nim, nie? Musiało się stać coś... gorszego. WOW. NO KUWA. Aż mam ochotę z emocji kląć. Czuję się jak narkoman, który potrzebuje kolejnej części Strangera!!!!!!!!!!!! DAJTA MI WILLA!
Przytulić bym go chciała!! AAAAA! No, jak widać, siedzenie w domu od trzech dni mi nie pomaga, tak generalnie. Ale to może też dlatego, że KOCHAM WILLA. CZEKAM NA DALSZE CZĘŚCI!