Proroctwo
W bonusowym tekście postanowiłam wrócić do
uniwersum stworzonego rok temu do jednego z moich pierwszych tekstów w ramach
cotygodniowych wyzwań. Konia z rzędem temu kto pamięta tekst z tymi bohaterami,
niniejszym prezentuję ciąg dalszy i zapraszam do czytania,
mimo iż tekst jest dość długi :)
Inger wpadła
do gabinetu z trzaskiem drzwi, rzuciła teczkę na biurko i z lubością padła na
fotel, wyciągając obolałe nogi. Doskonale wiedziała, że telefon zadzwoni za
dokładnie trzy minuty. Sekretarka zawsze odczekiwała tę magiczną chwilę, aby
pozwolić szefowej usiąść i włączyć komputer. Później następowała litania spraw,
próśb, gróźb i zażaleń. Czekając na telefon, Inger zsunęła szpilki ze
spuchniętych nóg. Wytrzymała w nich wystarczająco długo, bo niemal cały dzień,
w tym spotkanie w Ministerstwie oraz lunch z pewnym prominentnym politykiem.
Papiery rozwodowe leżały w biurku od kilku miesięcy, czekały tylko na
odpowiedni moment, a z lunchem wiązała pewne nieśmiałe nadzieje na przyszłość.
–
Witaj Anno – odebrała po zaledwie jednym sygnale – Tak, już po spotkaniu…
Przyślij proszę… Masz już oferty od Nordliga?...Jak to nie?!... Chcę go widzieć
natychmiast! – trzasnęła telefonem o biurko zanim się rozłączyła, więc
sekretarka z pewnością zrozumiała powagę sytuacji. Prosiła o wystawienie
ogłoszenia i skontaktowanie się z marszandami jak najszybciej. Tymczasem ten
bęcwał z Działu Legend i Wierzeń najwyraźniej jak zwykle zapomniał co należy do
jego obowiązków. Odkąd objęła posadę dyrektorki muzeum, od razu jej się nie
spodobał. Typowy historyk sztuki z głową w chmurach i zerowym kontakcie z
rzeczywistością.
Anna
musiała zrozumieć przesłanie upadającego telefonu, bo Nordlig zameldował się w
gabinecie w przeciągu pięciu minut. Musiał chyba biec, bo na twarzy miał
wypieki, a jasne włosy tworzyły zmierzwione gniazdo na jego głowie. Inger
spojrzała nań z niechęcią.
–
Lavrans, jak ty wyglądasz… –mruknęła z wyraźną dezaprobatą.
–
Przepraszam, pani Stene – szepnął zdyszany próbując równocześnie naprostować
koszulę dłońmi, jakby miały właściwość żelazka.
–
Mów mi Inger, nie jesteśmy w przedszkolu! – ofuknęła go z wyższością – O co cię
prosiłam?
–
Pani Stene…
–
Inger!
–
Inger, naturalnie… Przepraszam.
–
Więc o co cię prosiłam?
–
Chodzi o… – urwał nagle i zaczerwienił się jeszcze bardziej jak dziecko
przyłapane na czymś niestosownym.
–
Przetarg na ten stos ksiąg w Dziale Wierzeń i Legend!
–
Pieśń o Sørgenie,
Dzieje ludu Svartsjø, Historia Konwentu Velsignet?
–
Jakkolwiek się nazywają te zmurszałe tomiszcza… – machnęła ręką lekceważąco –
Gdzie są oferty?
–
Inger, te księgi są zabytkowe! Mają ogromną wartość! – Lavrans mówił
zdecydowanie głośniej, jakby nagle nabrał odwagi.
–
Otóż to! – przerwała mu.
–
Nie możemy ich tak po prostu sprzedać. To są eksponaty klasy zero. Unikatowe,
jedyne w swoim rodzaju, pradawne. To podwaliny naszej kultury, Inger!
–
Bzdura! – dyrektorka trzasnęła dłonią w stół, aby uciszyć Lavransa, który
niemal już krzyczał, przejęty do głębi podłością jej zamierzeń. – Mam inny plan
na to muzeum i doskonale o tym wiesz. Od ministerstwa otrzymałam zielone
światło.
–
Musi być jakaś inna droga… – mruknął bardziej do siebie niż do niej.
Tydzień temu
na spotkaniu ogłosiła swój plan odnowy muzeum. W centrum miała stać
nowoczesność. Część eksponatów, których i tak nikt już nie oglądał, planowała
sprzedać. Za uzyskane pieniądze muzeum miało zostać wyremontowane oraz
unowocześnione. Inger otrzymała już poparcie w ministerstwie dla swojego
projektu stworzenia muzeum przyjaznego rodzinom. Dodatkowe ścieżki edukacyjne
oraz interaktywne rozwiązania miały zastąpić zakurzone gabloty, sypiące się od
starości zbroje rycerskie oraz zetlałe fragmenty drewnianych łodzi.
– Lavrans –
spojrzała na podwładnego z mieszaniną politowania i niechęci – Doskonale wiesz,
że jeśli nie podoba ci się mój styl zarządzania, to twoje dni w tym miejscu są
policzone. Jestem wyrozumiała… Staram się zrozumieć, że żywisz głębokie
przywiązanie do tych staroci. Wy, historycy, jesteście totalnie nie z tej ziemi
i trzeba to chyba zaakceptować. Niemniej jednak nie pozwolę…
– Inger – w
głosie mężczyzny dało się słyszeć niemal błagalny ton – Proszę, spójrz chociaż
na te księgi. Chociaż na samą Pieśń.
– Przynieś. –
Westchnęła na samą myśl o oglądaniu zakurzonych stert papieru. Miała nadzieję,
że nie zacznie kichać jak podczas ostatniej wizyty w archiwum. Źle znosiła
pyłki i zanieczyszczone powietrze.
Tymczasem
Lavrans odebrał jej przyzwolenie jako akt ułaskawienia dla tomów z muzealnego
księgozbioru. Skoczył do drzwi jak oparzony. Odprowadziła go wzrokiem, a gdy
tylko zniknął, zadzwoniła do Anny.
– Dostałaś
jakąś wiadomość od Uhlsena?
– Od kogo? –
zapytała sekretarka zaskoczona
– Od ministra
kultury, Daniela Uhlsena!
– Nie, a
dlaczego? – Anna nadal nie pojmowała dlaczego miałby się z nią kontaktować ktoś
na tym szczeblu władzy.
– W związku z
reorganizacją – burknęła Inger niezadowolona z braku wiadomości. Zostawiła Uhlsenowi
jedynie dane kontaktowe do biura, nie chcąc wyjść na zbyt zainteresowaną oraz
sprawiając pozory profesjonalizmu. Oczywiście Inger była profesjonalna w każdym
calu, niemniej jednak Daniel zbyt ją oczarował, aby pozostawiła ich relację na
poziomie czysto zawodowym.
– Nic takiego
nie dostałam – mruknęła Anna obojętnie – Odezwać się do niego?
– Nie! –
wrzasnęła Inger dużo głośniej niż miała zamiar – Czekamy na jego wiadomość –
dodała już spokojniejszym tonem i rozłączyła się. Najwidoczniej Uhlsen miał jeszcze
inne spotkania i nie zdążył się odezwać. Inger była pewna, że oczarowała go
swoją elokwencją oraz kreatywnością. Dotychczasowi dyrektorzy muzeum
charakteryzowali się tym, co tak drażniło ją w Lavransie, absolutnym
umiłowaniem starych ksiąg, eksponatów oraz zawieszeniem w rzeczywistości, jakby
to co wydarzyło się tysiące lat temu, miało o wiele większe znaczenie niż
teraźniejszość. Tymczasem ona szła do przodu, z głową pełną pomysłów, nie bała
się wyzwań. Musiało mu to zaimponować.
Łoskot za
drzwiami wyrwał kobietę z zamyślenia.
– Pani Stene!
– do gabinetu niezdarnie jak czołg wtoczył się Lavrans, dzierżąc przed sobą
niczym armatę gotową do wystrzału grubą księgę oprawioną w skórę ze złotymi
obiciami na rogach.
– Jeśli już
musisz używać mojego nazwiska, użyj pierwszego – westchnęła z rezygnacją.
–
Proszę spojrzeć – kontynuował zdyszany, ignorując zupełnie jej uwagę – Oto
spisana pieśń Sørgena. Pieśń chwały dla największego z bogów, będąca
zarazem zbiorem proroctw na tamte czasy. Jeśli porówna pani ten hymn z Księgą
Dziejów Ludu...
–
To co? – przerwała mu poirytowana.
–
…wówczas zobaczy pani, że proroctwa faktycznie się spełniały!
–
Bullshit… – mruknęła do siebie, po czym dodała głośniej – Lavrans, ty sobie
zdajesz sprawę ze to jak z Biblią? Została spisana o wiele później niż rzekome
wydarzenia miały miejsce. Nic dziwnego że podrasowali treści. Wiara pomaga w
kontroli nad tłumami.
–
Pani Stene… poświęciłem pół mojego życia na te badania!
–
To chyba niezbyt wiele – wyrwało jej się złośliwie. Lavrans wyglądał na
starszego, bo nie dbał o siebie, ale nie mógł mieć więcej niż trzydzieści kilka
lat. Zresztą jakkolwiek dużo czasu spędziłby nad badaniami, nie obchodziło ją
to. Interesowała ją wyłącznie realizacja zamierzonego planu. Inger nie miała w
zwyczaju porzucać swoich pomysłów.
–
Pani Stene… – Nordlig zdawał się nie zrażać niechęcią pani dyrektor, lecz brnął
uparcie naprzód w obronie ksiąg – Niech Pani tylko spojrzy. Niech Pani spojrzy
jeden jedyny raz na te proroctwa.
–
I? – utwierdzała się w przekonaniu, że jej podwładny ma niepoukładane pod
sufitem, ale była skłonna zajrzeć do opasłego tomu za cenę świętego spokoju.
–
Proszę tylko przeczytać kilka wersów…
–
W porządku – zgodziła się bez przekonania – A potem ogłaszamy sprzedaż?
–
Jeśli podtrzyma pani swoją decyzję – przytaknął smutno.
Skinęła
głową przyzwalająco. Lavrans aż podskoczył z podniecenia. Drżącymi dłońmi
otworzył maleńką kłódeczkę, którą zabezpieczona była księga, przerzucił większą
część stron i podał Pieśń pani dyrektor z niemal nabożną czcią.
Bezceremonialnie sięgnęła po eksponat i położyła go na stole.
–
To jakiś szczególny fragment? – zapytała bardziej z grzeczności niż z
zaciekawienia.
–
To najdoskonalsze świadectwo proroczej mocy Pieśni – odpowiedział z dumą. Nagle
wydał jej się jakby większy, dostojniejszy i bardzo pewny siebie. W jego oczach
zalśniła demoniczna iskra.
Inger
spojrzała na tekst i rozpoczęła czytanie:
Rozdarta
przez tygrysa nikczemna i bez wiary
Stanie u bram, gdy bóg wołać będzie ofiary
Lecz ofiara ta czcza będzie póki gniewu Sørgena
Nie powstrzyma cierpiące serce z kamienia
Wiarą swą odwrócić może losy ludu jego
Z prochu uczynić człowieka nieśmiertelnego
W próbie ognia spłoną karygodne czyny
Krew obmyje Wybrańca, by oczyścić go z winy.
Próżna twa pycha, twój duch do wielkości nieskory
Zstąp w otchłań boso, dostąp siły pokory
W spotkaniu ze śmiercią będzie ci pomocą
By odnaleźć pojednanie…
Inger
przerwała czytanie i podniosła wzrok na swojego podwładnego wiedziona
niespodziewanym uczuciem niepokoju.
–
…z Sørgena
boską mocą – dokończył Lavrans schylając głowę i składając ręce w geście
modlitwy. Inger przyglądała mu się z rosnącym przerażeniem. Nagle poczuła
zawroty głowy, świat dookoła stawał się coraz bardziej rozmyty i mglisty. Po
chwili nie była już w stanie rozpoznać konturów postaci ani mebli w biurze.
Miała wrażenie, że się cofa. Przez głowę przebiegały w szalonym tempie
wspomnienia minionych dni, miesięcy, w końcu także lat. Znów stała na ślubnym
kobiercu, potem wróciła do nastoletnich lat, pierwszych wypalanych w tajemnicy
papierosów, smaku pierwszego pocałunku,
po czym stała się małą Ingusią z tornistrem wypchanym po brzegi kredkami i
zeszytami, stojącą bezradnie pod szkolną klasą w pierwszy dzień szkoły.
Wspomnienia nagle zaczęły wirować zupełnie bezładnie. Inger zatonęła w ich
oceanie, gubiąc sprzed oczu obraz muzealnego biura i pochylonego w pobożnym
ukłonie Nordliga. Karuzela wydarzeń z przeszłości kręciła się jak szalona, aż w
końcu Inger poczuła, że wypada z niej i leci…
Po twardym
lądowaniu straciła przytomność.
***
– Ildinnene!
Ildinnene Vernile! – przejęty dziewczęcy głos rozległ się echem po kamiennym
korytarzu światyni Varann.
Wysoka smukła
kapłanka odziana w długą białą suknię, stojąca na wzniesieniu obok Znicza
Wiecznego Płomienia, spojrzała w kierunku wrót. Elin, najmłodsza w klasztorze,
wydawała się być wyraźnie poruszona.
– Vernile!
Musisz ze mną pójść!
Starsza z
kapłanek nie zadawała pytań, lecz natychmiast zeszła z ołtarza i szybkim
krokiem podbiegła do dziewczyny. Ta szepnęła jej kilka słów, po czym obie
spiesznie udały się do wyjścia. W biegu narzuciły szare płaszcze z kapturami.
Odkąd wojna z Kerdem trwała w najlepsze, kapłanki musiały zachować szczególną
ostrożność. Bandyci upodobali je sobie jako łup wojenny, gdyż zhańbienie
kapłanek utożsamiano ze zhańbieniem bóstw ludu Svartsjø, a ludzie Kerda nie mieli ani
krzty szacunku dla świętości.
Przedarły się
przez ogród otaczający świątynię, najpierw minęły kolorowo ukwiecone rabatki,
później dorodny sad owocowy, by w końcu dotrzeć pod drzwi niewielkiej kamiennej
wieży.
– Na górze… –
szepnęła konspiracyjnie Elin – Zamknęłam ją na cztery spusty. Kto wie co to za
diablica w ludzką skórę obleczona.
– Masz coś na
sumieniu? – podejrzliwie spytała Vernile. Nie od dziś wiadomo, że złe bóstwa
działają tam, gdzie człowiek swoim wszeteczeństwem prowokuje ich obecność.
– Niech moc
bogini Mor mnie strzeże! – gwałtownie zaprzeczyła dziewczyna – Ildinnene
Vernile mnie nie posądza! Ja może prosta dziewczyna jestem i leniwa nieco, ale
cnoty strzegę!
– Chodźmy więc
– Vernile przekręciła klucz w zamku gwałtownym ruchem i pchnęła drzwi. Z duszą
na ramieniu postąpiła pierwszych kilka kroków rozglądając się dookoła. Kamienna
wieża z zewnątrz wydawała się ponurym miejscem, jednak w środku urządzona była
niemal przytulnie. Na regałach przy każdej ścianie piętrzyły się grube tomiska
książek oprawnych w drewno i skórę. U sufitu wisiał ogromny żyrandol ze
świecami, zaś pośrodku stał stół i kilka krzeseł obitych niebieskim suknem.
Vernile podeszła do stołu i spojrzała na leżącą na nim księgę.
– Gdzie ona
jest? – zapytała – Czytałaś dziś proroctwa?
– Była na piętrze – szepnęła
zatrwożona Elin wskazując na kręte schody po prawej stronie. – Nie czytałam,
Ildinnene Asa uważa, że nie jestem jeszcze gotowa.
Vernile
ściągnęła kaptur i ruszyła na górę. Udawała odważną jedynie przed młodszą
koleżanką. W rzeczywistości, mimo że nie należała do osób tchórzliwych,
odczuwała dziwny niepokój. Święta Ksiega Sørgena otwarta była na
fragmencie dotyczącym Wybrańca. Vernile nie dotarła nigdy do tej części
proroctw, gdyż księgę należało czytać chronologicznie, aby kolejne etapy
historii stały się zrozumiałe. Teraz przeczytała zaledwie urywek, który utkwił
jej w głowie niczym drzazga w dłoni i boleśnie nie dawał o sobie zapomnieć.
–
HALO?! – dziwacznie odziana istota w kruczoczarnej peruce mocno kontrastującej
z jasną karnacją, wyszła im naprzeciw – Przepraszam, gdzie ja jestem?
Vernile z grzeczności zasłoniła
oczy dłonią. Kobieta miała na sobie zaledwie kusy fragment szaty mocno
przylegającej do ciała, odsłaniający nogi aż od kolan, a także mocno wycięty
dekolt. Zszokowana Elin schowała się za koleżanką, spuściwszy wzrok w ziemię.
–
Kær
frue – powiedziała Vernile uprzejmie, lecz stanowczo – Znajduje się pani w
komnatach klasztornej biblioteki. Czy potrzebuje pani pomocy? Ubrań godnych
niewiasty?
–
Słucham? – kobieta w peruce przetarła oczy ze zdziwienia, jakby zdawało jej
się, że te dwie szczuplutkie nastolatki w białych płaszczach są senną ułudą –
Potrzebuję butów, nie mam pojęcia gdzie są moje szpilki i dlaczego znalazłam
się tutaj boso! O co chodzi? To jakieś uprowadzenie? Rany boskie, nic nie
pamiętam. Proszę mi powiedzieć o jakiej kwocie mówimy.
–
Oczywiście znajdziemy buty dla pani – odparła nieco zmieszana Vernile. Nie za
bardzo zrozumiała dalszą część wypowiedzi. Czarnowłosa dziwacznie zmiękczała
słowa gdy mówiła. Mało tego, używała również wyrazów, których kapłanki
zwyczajnie nie rozumiały. Vernile miała jedynie nadzieję, że to nie
bluźnierstwa.
–
Dziękuję serdecznie. Bez butów się nie ruszam – mruknęła tajemnicza postać –
Proszę mi tylko jeszcze powiedzieć z łaski swojej, co ja tutaj robię. Straciłam
przytomność. Nie mam pojęcia co się ze mną działo. Pewnie przez ten nagły skok
temperatur, dawno nie mieliśmy tak słonecznego lata w Oslo, prawda? Ostatnie co
zachowałam w pamięci to rozmowa z moim podwładnym w sprawie modernizacji
muzeum.
–
Mordenizacji? – Vernile z trudem powtórzyła słowo, którego nie znała w dodatku
nieco je przekręcając. – Jest pani z rodziny królewskiej?
– Z królewskiej? Pfff.. – prychnęła lekceważąco
– Daleko mi do nich. Zawsze byłam bardziej socjalistką, wie pani? Uważam że już
dawno powinniśmy znieść tytuły królewskie. W innych krajach jakoś dało się to
załatwić. To proszę mi powiedzieć, co to za biblioteka? Jedzie stąd jakiś
autobus?
– Co to jest
cojalistka? – odważyła się nieśmiało zapytać Elin
– Cicho siedź
– burknęła Vernile, wciąż nie mając pojęcia skąd peruczana istota zna tyle
dziwacznych słów i dlaczego nie wydaje się być choćby minimalnie zawstydzona
swoim kusym odzieniem. Przeszło jej również przez myśl, że kobieta może być
wysłanniczką Kerda. Należało się jej pozbyć za wszelką cenę i to jak
najszybciej, zanim wtargnie do głównych zabudowań klasztoru. Jednak Vernile
pamiętała również o swoim kapłańskim obowiązku miłosierdzia i gościnności wobec
wszystkich napotkanych ludzi. Musiała więc wierzyć, że dopełniając obowiązku,
zostanie otoczona opieką litościwej bogini Mor.
– Socjalistka
to osoba o lewicowych poglądach – wyjaśniła czarnowłosa krótko i rzeczowo,
pozostawiając Elin w jeszcze większym zdumieniu – Co to za klasztor? Nie
kojarzę, żeby jakiekolwiek żeńskie zgromadzenie nosiło takie stroje.
– Klasztor
bogini Mor w Varann – odpowiedziała Vernile nieco zbita z tropu, że kobieta
zdaje się nie rozpoznawać tak charakterystycznego miejsca w Svartsjø.
– Skąd pani przybyła?
– Bogini..
Mor? – po raz pierwszy przybyszka zdawała się tracić pewność siebie – Myślałam
że w Nowej Erze już nikt nie podejmował tego starodawnego kultu… Chociaż mogłam
coś przeoczyć. Lavrans pewnie wiedziałby… – urwała nagle, gdy jej wzrok spoczął
na leżącej na stole Księdze Sørgena. Zbiegła po schodach, potrącając
drobną Elin i pochyliła się nad blatem. Vernile przerażona mogącą nastąpić
profanacją natychmiast ruszyła w pościg, jednak nie odważyła się odepchnąć
intruzki od księgi. Przyczajona niczym kot, czekała co się wydarzy. Tymczasem
czarnowłosa nagle straciła rezon. Wpatrywała się w proroctwo niczym urzeczona.
Po chwili zdającej się trwać wieczność, spojrzała na Vernile z wyraźnym
przestrachem w oczach.
– Przepraszam…
który mamy rok?
– Pierwszy
Asgara… – odparła Vernile niepewnie, bo aktualny władca Svartsjø
irytował ją tak bardzo, że wciąż nie mogła pogodzić się z określaniem lat wedle
jego nazwiska. Jakże godnie i dostojnie brzmiał Czterdziesty Rok Tora-Danevika…
– Jakiego
Asgara? – kobieta próbowała gorączkowo odnaleźć wyjaśnienie tej dziwacznej
nazwy – To jakaś nazwa miesięcy w innym języku?
– Asgara,
Wybrańca – wyjaśniła kapłanka krótko – Został koronowany zaledwie miesiąc temu.
Pani nie jest stąd prawda?
Tajemnicza
przybyszka wyraźnie pobladła, patrząc to na kapłanki, to na Księgę. Nie umiała
dopuścić do siebie myśli, że oto za sprawą Lavransa Nordliga znalazła się w
świecie jego szalonego umysłu. Nie, to musiał być jakiś żart rodem z piekła,
cholerna konfabulacja, a ona, Inger Risvik, dała się na to nabrać. Przerażona
własnymi podejrzeniami rzuciła się do drzwi. Dziewczęta ruszyły za nią.
Wybiegła z wieży na zielony trawnik a oczom jej ukazała się kanciasta bryła
kamiennej świątyni Varann. Pewnie uznałaby to za fatamorganę, gdyby nie fakt,
że podczas ostatniej wycieczki z siostrzeńcami do podmiejskiego skansenu,
zupełnie przypadkowo zwróciła uwagę na fragment kamiennego muru z muzealną
tabliczką informującą, że w tym miejscu prawdopodobnie znajdowało się miejsce
kultu bogini Mor. Rzut oka na góry widoczne w oddali utwierdził ją w
przekonaniu, że znajduje się dokładnie w tym samym miejscu, w którym stała
wtedy. Inger uchodziła za odważną, ale w tym momencie ogarnął ją paniczny
strach. Upadła na kolana na mokrą trawę i wybuchnęła spazmatycznym szlochem.
Vernile i Elin wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Kobieta musiała być
obłąkana. Od początku wojny coraz więcej ludzi zapadało na psychiczne choroby i
urojenia pod wpływem tragicznych wydarzeń jakich stawali się świadkami i
uczestnikami. Jako kapłanki bogini Mor winne były takim osobom opiekę.
– Przygotuj
pokój na piętrze – poprosiła cicho Vernile – Zajmę się nią.
***
W Konwencie
Velsignet panowało okrutne zamieszanie. Ostatnia bitwa z wojskami Kerda
zakończyła się tragicznie. Nikogo by to nie dziwiło, gdyby rycerze Konwentu
ruszyli do walki zwartą kompanią, w pełnym bojowym rynsztunku. Kerd miał
ogromną przewagę i mimo ogromnych chęci i woli walki rycerze Svartsjø mogli
ulec jego sile. Tymczasem świeżo koronowany władca Asgar Karlsen rzucił Kerdowi
na pożarcie zaledwie dwa oddziały lekkozbrojnych rycerzy. Zaatakował w samo
południe, gdy najtrudniej wykorzystać przewagę wynikającą z dobrej znajomości
terenu. Mało tego, jako dowódcę wybrał najmniej doświadczonego rycerza spośród
starszych wojowników Konwentu. Olaf, mimo tego, że zdolny i chętny do nauki,
wyjątkowo łatwo dał się zmanipulować królowi, obiecującemu złote góry za
wykonanie planu ataku. Nie odważył się przeciwstawić pomysłom władcy, mimo że nawet
tak niedoświadczonemu rycerzowi jakim był, część z nich wydała się co najmniej
absurdalna. Efektem była totalna klęska Konwentu, której rozmiary zmniejszyło
jedynie spontaniczne dołączenie się do walki lokalnych wieśniaków. Uzbrojeni w
łuki, kosy i wszelkie możliwe elementy broni ruszyli z pomocą rycerzom. Tylko
dzięki temu Kerd chcąc uniknąć większych strat po swojej stronie, zdecydował
się na odwrót, a garstka ocalałych rycerzy z Olafem na czele, wróciła do domu.
Dało się
wyczuć gorącą atmosferę żalu, wściekłości i rozgoryczenia wśród rycerzy, którzy
poczuli się potraktowani niczym mięso armatnie przez własnego króla. Olaf, mimo
że sam został ranny podczas walk, uważany był za zdrajcę. Po korytarzach
Konwentu przemykał cicho i niepostrzeżenie, bojąc się odwetu ze strony własnych
ludzi. Król, nie wezwał go nawet do siebie, nie pojawił się w Konwencie, ani
też żadnym słowem nie skomentował śmierci kilkudziesięciu rycerzy.
Rivssen
Avgrunn, Trzeci Najznamienitszy Wojownik Velsignet, siedział w swojej komnacie
popijając nalewkę, próbując znaleźć w głębi duszy słowa, które winien był
skierować do rycerzy Konwentu z braku jakiejkolwiek reakcji króla. Najmocniej
na świecie chciał trafić do serc tych młodych dzielnych ludzi i wlać w nie
otuchę, dodając siły do dalszej walki. Wiedział bowiem, że Kerd nie odpuści tak
łatwo, widząc łamiące się szeregi niezłomnego do tej pory rycerstwa. Rivssen
najchętniej powiedziałby dokładnie to, co czuł. Że muszą dać z siebie wszystko,
aby obronić swoich bliskich, swoje ziemie, domostwa, dobytek a przede wszystkim
kulturę i tradycję oraz starodawne wierzenia, którymi Kerd, poganin, pogardzał
do reszty. Zdawał sobie jednak sprawę, że ta płomienna przemowa nie trafi do
rozgoryczonych ludzi, jeśli nie zostanie poparta jakimkolwiek gestem lub
zapewnieniem ze strony króla, że ten w związku ze swoim absolutnym brakiem
wojskowego doświadczenia zdaje się w całości na decyzje Rady Konwentu. Jego
poprzednik, Tor-Danevik Wielki, sam dowodził armią. Posiadał wybitne zdolności
strategiczne, przy czym nie gardził również radami Starszych Konwentu. Asgar
nie mógł się z nim równać. Nie miał wieku, doświadczenia, zdolności swojego
poprzednika, a nawet majestatem nie dorównywał mu ani trochę. Jego jedyną kartą
przetargową, która dawała ludziom minimalną nadzieję na rychłą zmianę sytuacji
była przepowiednia Księgi Sørgena, mówiąca o Wybrańcu bogów, który miał
otrzymać nieśmiertelność. Lud Svartsjø wyczekiwał cudu już w momencie
namaszczenia, jednak nic takiego nie miało miejsca. Rivssen zauważył zresztą
jak tuż po koronacji Asgar dyskretnie naciął dłoń nożem obserwując czy rana
sama się zasklepi. Na szczęście nie zranił się głęboko, choć krwawił dość
mocno, a kolejny tydzień skrzętnie ukrywał zabandażowaną dłoń w rękawie szaty.
Nieśmiertelność Asgara stała zatem pod znakiem zapytania, co zresztą Rivssen
skwapliwie przedyskutował z Wielkim Kapłanem z Veer. Kapłan obiecał przejrzeć
ponownie Księgi i wszelkie podania, by upewnić się, że to właśnie Asgar jest
Wybrańcem.
Rivssen
nie miał pewności co uczyni, gdy Asgar okaże się jednym z wielu, zaś to jego
następca dostąpi łaski nieśmiertelności. Oczywiście królobójstwo należało do
najcięższych zbrodni, jednak w głowie Trzeciego Wojownika Konwentu kiełkowały
najróżniejsze myśli. Póki co, nie dopuszczał ich do głosu. Miał również
nadzieję, że nikt poza Wielkim Kapłanem oraz nim samym nie wie o prowadzonej
inwestygacji, gdyż mogło by to być potraktowane jako spisek na życie króla.
Mimo pasm niepowodzeń, Asgarowi udało się zdobyć wierność grupy ludzi, także
wśród rycerzy Konwentu, którzy skuszeni obietnicami wysokich stanowisk,
potajemnie popierali króla i gotowi byli donieść mu o wszelkich działaniach
zmierzających do jego detronizacji. Dlatego Rivssen miał się na baczności, a
korespondencja z Wielkim Kapłanem zawsze szła przez ręce najbardziej zaufanych
ludzi.
Do drzwi
rozległo się pukanie i giermek zaanonsował gościa:
– Herre
Rivssen, jakiś młodzik koniecznie chce się z tobą zobaczyć.
– Teraz? –
rycerz nie wydawał się być zachwycony wizytą, ale w końcu machnął ręką – Niech
wejdzie.
Nieufnie
przyjrzał się drobnej zakapturzonej postaci. Podszedł z wyciągniętą doń ręką,
lecz młodzik nie uścisnął jej. Dopiero gdy drzwi za giermkiem zamknęły się,
skłonił się uniżenie składając dłonie w geście pozdrowienia.
– A niech
mnie! Vernile! – zawołał zaskoczony Rivssen łapiąc się pod boki – Prawdziwy
kameleon z ciebie.
– Niech
moc Sørgena będzie z tobą, herre Rivssen – powitała go lekko zachrypniętym
głosem, zsunąwszy nieco kaptur odsłaniając jasne pukle włosów.
– Niech
bogini Mor cię prowadzi – odparł życzliwie – Co cię sprowadza do Konwentu, moje
dziecko?
Rozejrzała
się nieco zlękniona po komnacie.
– Jesteśmy
tu bezpieczni? – upewniła się najpierw.
– Przy
mnie nic ci się nie stanie – uspokoił ją, starając się złagodzić swój zwyczajny
szorstki ton głosu jakim zwracał się do rycerzy.
– Wiem o
spisku…
– Hva
faen! Milcz! – Rivssen nie zapanował nad emocjami. Chwycił dziewczynę za
ramiona i ręką zatkał jej usta. Dopiero po chwili zwolnił uścisk, uświadomiwszy
sobie że zachował się nazbyt zapalczywie.
– Jesteśmy
po jednej stronie, min herre – zapewniła go, nie dziwiąc się specjalnie nagłej
reakcji, choć dotyk obcego mężczyzny wywołał w niej popłoch i dziwne uczucie
którego nie mogła się pozbyć jeszcze wiele godzin później.
– To nie
żaden spisek! – zdenerwował się rycerz – Głupoty pleciesz.
– W rzeczy
samej – przytaknęła pojednawczo – Niemniej jednak łączy nas wspólny cel.
Wszyscy chcemy doprowadzić do jak najszybszego potwierdzenia nieśmiertelności
króla.
– Owszem –
zgodził się Rivssen, w duchu radując się faktem, że Vernile nie zdawała sobie
sprawy z jego prawdziwych zamiarów posłania do piachu Asgara, gdy tylko okaże
się, że ten nie jest Wybrańcem Sørgena.
– Zupełnie
przypadkowo odkryłam fragment Księgi, która mówi o gwarancji nieśmietelności.
–
Przypadkowo? – Rivssen aż uniósł brwi ze zdziwienia – Jeśli Vernile dotarła do
fragmentu, którego nie znał nawet Wielki Kapłan, to musiało znaczyć, że czytała
Księgę na wyrywki, a zatem w ewidentny sposób igrała z gniewem Sørgena,
narażając się na fałszywe interpretacje i odstępstwo od tego, co głoszono w
Veer.
– Tak,
zgrzeszyłam, min herre – odpowiedziała hardo – I dlatego przychodzę do ciebie,
a nie do Veer.
– Ja nie
przebłagam Sørgena w twoim imieniu – odparł chłodno – Uważaj, bo pycha gubi
nawet największych.
– Nie
zrobiłam tego dla wywyższenia się, min herre! Powiedziałam przecież, że stało
się to przypadkiem. Proroctwo mówi o kimś, o osobie, za sprawą której Wybraniec
dostąpi nieśmiertelności. A zatem on sam nie może sobie pomóc. Nieśmiertelność
zależy od innego człowieka!
– Nie chcę
tego słuchać! – uciął ostro Rivssen – Wierzę w to, co głosi się w Veer. Wyjdź!
– Herre
Rivssen… – w jej oczach dostrzegł błaganie – To naprawdę ważne. Proroctwo mówi
o ogniu, o gniewie Sørgena, o tym, że Wybraniec spłynie krwią… A co jeśli ta
osoba jest wśród nas i zginie? Co wtedy stanie się z naszym ludem, kiedy król
zginie i stracimy ostatnią nadzieję? Trzeba odnaleźć tę osobę i ją chronić!
Inaczej nie ma dla nas nadziei!
– To ty
posłuchaj! – zdenerwował się rycerz – Sama ściągasz na nas gniew Sørgena swoim
nierozważnym postępowaniem! W Veer głosi się proroctwa. Za kogo się uważasz,
żeby podważać słowa Wielkiego Kapłana!
– Nie
zrobiłabym tego nigdy! – zapewniła żarliwie – Ale to co się wydarzyło… Ja po
prostu nie mogę milczeć, min herre. W Veer skazaliby mnie na pokutę za
bluźnierstwo. Tymczasem sposób w jaki się to zdarzyło, daje mi do myślenia.
Księga leżała otwarta na tej właśnie stronie w naszej przyklasztornej
bibliotece. Musiała być czytana przez chorą na duszy istotę, którą tam
odnalazłyśmy i zaoferowałyśmy jej schronienie.
– Istotę
chorą na duszy? – przerwał zdziwiony Rivssen.
– To
jakaś dziwaczka. Kobieta w średnim wieku. Wyraża się i zachowuje bardzo
osobliwie.
– Vernile!
– zawołał rycerz przejęty zgrozą – A co jeśli to opętana dusza, która chce
sprowadzić cię na ścieżkę odstępstwa?! Któż jest godzien czytać Księgę na
wyrywki, bez wiedzy i łaski danej kapłanom? Opowiadasz niestworzone historie…
Przypisujesz sobie moce, których nie posiadasz!
– Mialam
nadzieję, że chociaż ty mi uwierzysz… – dziewczyna zdecydowanie przygasła.
– Wyjdź! –
rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Nie mówiąc
ani słowa więcej skłoniła się z szacunkiem należnym Trzeciemu Wojownikowi,
zarzuciła kaptur na głowę, po czym zniknęła za drzwiami. Rivssen spoczął ciężko
na ławie. Vernile obdarzyła go ogromnym zaufaniem, przychodząc ze sprawą
wielkiej wagi. Kwestia nieśmiertelności Asgara stała się sprawą państwową i w
perspektywie czasu mogła zaważyć o dalszym istnieniu królestwa Svartsjø.
Niemniej jednak rycerz nie czuł się na siłach, aby decydować o prawdziwości
proroctw, tym bardziej zasłyszanych od młodziutkiej kapłanki, która za mało
jeszcze wiedziała o życiu, aby móc podjąć się interpretacji Księgi Sørgena.
Sposób w jaki zdobyła posiadaną wiedzę również budził jego uzasadniony lęk.
Chora na duszy istota mogła być równie dobrze demonem, lub wysłanniczką Kerda,
próbującą zwieść wierny lud Sørgena na fałszywe tropy. Najgorsza w tym
wszystkim była kwestia poznania treści proroctwa przez Kerda. Gdy dowie się, że
Asgar może zdobyć nieśmiertelność, zrobi wszystko aby pokonać go jak
najszybciej, a wraz z nim cały lud. Należało działać szybko i zdecydowanie, a
Rivssen czuł, że jako Trzeci Wojownik Velsignet jest gwarantem bezpieczeństwa
Svartsjø. W pierwszej kolejności powinien ruszyć za Vernile do Varann, aby
poznać tajemniczą posłanniczkę proroctwa i zweryfikować czy stanowi realną
groźbę. Następnie poinformuje Wielkiego Kapłana o tym czego się dowiedział. Ta
druga część planu budziła u Rivssena niechęć, ze względu na fakt, że będzie
zmuszony wydać Vernile. Czekał ją sąd, w najlepszym wypadku łagodna kara i
wydalenie z klasztoru Varann, zaś w najgorszym śmierć w mękach. A jednak nie
mógł pozwolić, aby odstępstwo zwyciężyło. Nawet w wykonaniu tak pięknej,
łagodnej i ujmującej istoty jaką była Vernile Svanne.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńPamiętam tych bohaterów trochę przez mgłę, ale to nie ważne - udało Ci się świetnie zarysować ich charaktery w pierwszym fragmencie. Widać, jak wiele dzieli Inger, dla której liczy się zysk i pieniądze, i Lavransa, dla którego najistotniejsze jest zachowanie, strzeżenie więc dzieł będących spuścizną. Bardzo mi się podoba ich rozmowa, a ta przepowiednia brzmi genialnie!
Idealnie przejście ze sceny w muzeum do nowego świata, w którym pojawia się kobieta. Czuć tu klimat średniowiecza i świata, gdzie na porządku dziennym są wojny, walka o władzę i przeżycie (akurat wczoraj skończyłam czytać powieść fantastyczną o podobnych krainach, więc nadal jestem myślami w tak wykreowanym otoczeniu). Przemyślane zgranie jej pojawienia z tym, co się dzieje. Czuć tu intrygę i zew przygód, ale też niebezpieczeństwo.
Poważnie mnie zaciekawiłaś, chciałabym wiedzieć, co mogłoby wydarzyć się tu dalej. Dziękuję za tę lekturę :)
Pozdrawiam.
Niestety nie pamiętam poprzedniego tekstu z tej serii, ale nie przeszkodzi mi to zapoznać się z tym😊
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem co czuję Lavrans, nowoczesność nowoczesnością, ale to właśnie stare eksponaty mają wartość, a nie wirtualne hologramy oraz gry i zabawy dla całej rodziny.
Ta Inger to straszna zołza, tylko o interesach myśli a ludzi ma daleko gdzieś. Wyszłaś tutaj z ciekawym wątkiem apropo Anny i Daniela, ciekawa jestem jak to się rozwinie.
Jakże poetycko napisałaś ten fragment księgi, aż się rozpłynęłam nad nim. 💚
A coś to się stało pani prezes. Mam przeczucie, że było to związane z przeczytanym tekstem. Super to wymyśliłaś.
O nie mogę, jaka akcja. Piszesz tak wciągająco, ze nawet jakby to było dłuższe to bym czytała jak najęta.
Ten mistyczny świat który wykreowałas jest niesamowity. Kapłanki, historia ostatnich rządów i ta zagadka nieśmiertelności 😳😍😍 chce tego więcej. Mam nadzieję że będziesz więcej pisać i niedługo zobaczę więcej twoich tekstów również na wyzwaniach tygodniowych