Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 7 lipca 2019

[Misje] Proroctwo ~ Estrela


Proroctwo
W bonusowym tekście postanowiłam wrócić do uniwersum stworzonego rok temu do jednego z moich pierwszych tekstów w ramach cotygodniowych wyzwań. Konia z rzędem temu kto pamięta tekst z tymi bohaterami, niniejszym prezentuję ciąg dalszy i zapraszam do czytania, mimo iż tekst jest dość długi  :)


Inger wpadła do gabinetu z trzaskiem drzwi, rzuciła teczkę na biurko i z lubością padła na fotel, wyciągając obolałe nogi. Doskonale wiedziała, że telefon zadzwoni za dokładnie trzy minuty. Sekretarka zawsze odczekiwała tę magiczną chwilę, aby pozwolić szefowej usiąść i włączyć komputer. Później następowała litania spraw, próśb, gróźb i zażaleń. Czekając na telefon, Inger zsunęła szpilki ze spuchniętych nóg. Wytrzymała w nich wystarczająco długo, bo niemal cały dzień, w tym spotkanie w Ministerstwie oraz lunch z pewnym prominentnym politykiem. Papiery rozwodowe leżały w biurku od kilku miesięcy, czekały tylko na odpowiedni moment, a z lunchem wiązała pewne nieśmiałe nadzieje na przyszłość.
            – Witaj Anno – odebrała po zaledwie jednym sygnale – Tak, już po spotkaniu… Przyślij proszę… Masz już oferty od Nordliga?...Jak to nie?!... Chcę go widzieć natychmiast! – trzasnęła telefonem o biurko zanim się rozłączyła, więc sekretarka z pewnością zrozumiała powagę sytuacji. Prosiła o wystawienie ogłoszenia i skontaktowanie się z marszandami jak najszybciej. Tymczasem ten bęcwał z Działu Legend i Wierzeń najwyraźniej jak zwykle zapomniał co należy do jego obowiązków. Odkąd objęła posadę dyrektorki muzeum, od razu jej się nie spodobał. Typowy historyk sztuki z głową w chmurach i zerowym kontakcie z rzeczywistością.
            Anna musiała zrozumieć przesłanie upadającego telefonu, bo Nordlig zameldował się w gabinecie w przeciągu pięciu minut. Musiał chyba biec, bo na twarzy miał wypieki, a jasne włosy tworzyły zmierzwione gniazdo na jego głowie. Inger spojrzała nań z niechęcią.
            – Lavrans, jak ty wyglądasz… –mruknęła z wyraźną dezaprobatą.
            – Przepraszam, pani Stene – szepnął zdyszany próbując równocześnie naprostować koszulę dłońmi, jakby miały właściwość żelazka.
            – Mów mi Inger, nie jesteśmy w przedszkolu! – ofuknęła go z wyższością – O co cię prosiłam?
            – Pani Stene…
            – Inger!
            – Inger, naturalnie… Przepraszam.
            – Więc o co cię prosiłam?
            – Chodzi o… – urwał nagle i zaczerwienił się jeszcze bardziej jak dziecko przyłapane na czymś niestosownym.
            – Przetarg na ten stos ksiąg w Dziale Wierzeń i Legend!
            Pieśń o Sørgenie, Dzieje ludu Svartsjø, Historia Konwentu Velsignet?
            – Jakkolwiek się nazywają te zmurszałe tomiszcza… – machnęła ręką lekceważąco – Gdzie są oferty?
            – Inger, te księgi są zabytkowe! Mają ogromną wartość! – Lavrans mówił zdecydowanie głośniej, jakby nagle nabrał odwagi.
            – Otóż to! – przerwała mu.
            – Nie możemy ich tak po prostu sprzedać. To są eksponaty klasy zero. Unikatowe, jedyne w swoim rodzaju, pradawne. To podwaliny naszej kultury, Inger!
            – Bzdura! – dyrektorka trzasnęła dłonią w stół, aby uciszyć Lavransa, który niemal już krzyczał, przejęty do głębi podłością jej zamierzeń. – Mam inny plan na to muzeum i doskonale o tym wiesz. Od ministerstwa otrzymałam zielone światło.
            – Musi być jakaś inna droga… – mruknął bardziej do siebie niż do niej.
Tydzień temu na spotkaniu ogłosiła swój plan odnowy muzeum. W centrum miała stać nowoczesność. Część eksponatów, których i tak nikt już nie oglądał, planowała sprzedać. Za uzyskane pieniądze muzeum miało zostać wyremontowane oraz unowocześnione. Inger otrzymała już poparcie w ministerstwie dla swojego projektu stworzenia muzeum przyjaznego rodzinom. Dodatkowe ścieżki edukacyjne oraz interaktywne rozwiązania miały zastąpić zakurzone gabloty, sypiące się od starości zbroje rycerskie oraz zetlałe fragmenty drewnianych łodzi.
– Lavrans – spojrzała na podwładnego z mieszaniną politowania i niechęci – Doskonale wiesz, że jeśli nie podoba ci się mój styl zarządzania, to twoje dni w tym miejscu są policzone. Jestem wyrozumiała… Staram się zrozumieć, że żywisz głębokie przywiązanie do tych staroci. Wy, historycy, jesteście totalnie nie z tej ziemi i trzeba to chyba zaakceptować. Niemniej jednak nie pozwolę…
– Inger – w głosie mężczyzny dało się słyszeć niemal błagalny ton – Proszę, spójrz chociaż na te księgi. Chociaż na samą Pieśń.
– Przynieś. – Westchnęła na samą myśl o oglądaniu zakurzonych stert papieru. Miała nadzieję, że nie zacznie kichać jak podczas ostatniej wizyty w archiwum. Źle znosiła pyłki i zanieczyszczone powietrze.
Tymczasem Lavrans odebrał jej przyzwolenie jako akt ułaskawienia dla tomów z muzealnego księgozbioru. Skoczył do drzwi jak oparzony. Odprowadziła go wzrokiem, a gdy tylko zniknął, zadzwoniła do Anny.
– Dostałaś jakąś wiadomość od Uhlsena?
– Od kogo? – zapytała sekretarka zaskoczona
– Od ministra kultury, Daniela Uhlsena!
– Nie, a dlaczego? – Anna nadal nie pojmowała dlaczego miałby się z nią kontaktować ktoś na tym szczeblu władzy.
– W związku z reorganizacją – burknęła Inger niezadowolona z braku wiadomości. Zostawiła Uhlsenowi jedynie dane kontaktowe do biura, nie chcąc wyjść na zbyt zainteresowaną oraz sprawiając pozory profesjonalizmu. Oczywiście Inger była profesjonalna w każdym calu, niemniej jednak Daniel zbyt ją oczarował, aby pozostawiła ich relację na poziomie czysto zawodowym.
– Nic takiego nie dostałam – mruknęła Anna obojętnie – Odezwać się do niego?
– Nie! – wrzasnęła Inger dużo głośniej niż miała zamiar – Czekamy na jego wiadomość – dodała już spokojniejszym tonem i rozłączyła się. Najwidoczniej Uhlsen miał jeszcze inne spotkania i nie zdążył się odezwać. Inger była pewna, że oczarowała go swoją elokwencją oraz kreatywnością. Dotychczasowi dyrektorzy muzeum charakteryzowali się tym, co tak drażniło ją w Lavransie, absolutnym umiłowaniem starych ksiąg, eksponatów oraz zawieszeniem w rzeczywistości, jakby to co wydarzyło się tysiące lat temu, miało o wiele większe znaczenie niż teraźniejszość. Tymczasem ona szła do przodu, z głową pełną pomysłów, nie bała się wyzwań. Musiało mu to zaimponować.
Łoskot za drzwiami wyrwał kobietę z zamyślenia.
– Pani Stene! – do gabinetu niezdarnie jak czołg wtoczył się Lavrans, dzierżąc przed sobą niczym armatę gotową do wystrzału grubą księgę oprawioną w skórę ze złotymi obiciami na rogach.
– Jeśli już musisz używać mojego nazwiska, użyj pierwszego – westchnęła z rezygnacją.
            – Proszę spojrzeć – kontynuował zdyszany, ignorując zupełnie jej uwagę – Oto spisana pieśń Sørgena. Pieśń chwały dla największego z bogów, będąca zarazem zbiorem proroctw na tamte czasy. Jeśli porówna pani ten hymn z Księgą Dziejów Ludu...
            – To co? – przerwała mu poirytowana.
            – …wówczas zobaczy pani, że proroctwa faktycznie się spełniały!
            – Bullshit… – mruknęła do siebie, po czym dodała głośniej – Lavrans, ty sobie zdajesz sprawę ze to jak z Biblią? Została spisana o wiele później niż rzekome wydarzenia miały miejsce. Nic dziwnego że podrasowali treści. Wiara pomaga w kontroli nad tłumami.
            – Pani Stene… poświęciłem pół mojego życia na te badania!
            – To chyba niezbyt wiele – wyrwało jej się złośliwie. Lavrans wyglądał na starszego, bo nie dbał o siebie, ale nie mógł mieć więcej niż trzydzieści kilka lat. Zresztą jakkolwiek dużo czasu spędziłby nad badaniami, nie obchodziło ją to. Interesowała ją wyłącznie realizacja zamierzonego planu. Inger nie miała w zwyczaju porzucać swoich pomysłów.
            – Pani Stene… – Nordlig zdawał się nie zrażać niechęcią pani dyrektor, lecz brnął uparcie naprzód w obronie ksiąg – Niech Pani tylko spojrzy. Niech Pani spojrzy jeden jedyny raz na te proroctwa.
            – I? – utwierdzała się w przekonaniu, że jej podwładny ma niepoukładane pod sufitem, ale była skłonna zajrzeć do opasłego tomu za cenę świętego spokoju.
            – Proszę tylko przeczytać kilka wersów…
            – W porządku – zgodziła się bez przekonania – A potem ogłaszamy sprzedaż?
            – Jeśli podtrzyma pani swoją decyzję – przytaknął smutno.
            Skinęła głową przyzwalająco. Lavrans aż podskoczył z podniecenia. Drżącymi dłońmi otworzył maleńką kłódeczkę, którą zabezpieczona była księga, przerzucił większą część stron i podał Pieśń pani dyrektor z niemal nabożną czcią. Bezceremonialnie sięgnęła po eksponat i położyła go na stole.
            – To jakiś szczególny fragment? – zapytała bardziej z grzeczności niż z zaciekawienia.
            – To najdoskonalsze świadectwo proroczej mocy Pieśni – odpowiedział z dumą. Nagle wydał jej się jakby większy, dostojniejszy i bardzo pewny siebie. W jego oczach zalśniła demoniczna iskra.
            Inger spojrzała na tekst i rozpoczęła czytanie:
 Rozdarta przez tygrysa nikczemna i bez wiary
Stanie u bram, gdy bóg wołać będzie ofiary
Lecz ofiara ta czcza będzie póki gniewu Sørgena
Nie powstrzyma cierpiące serce z kamienia
Wiarą swą odwrócić może losy ludu jego
Z prochu uczynić człowieka nieśmiertelnego
W próbie ognia spłoną karygodne czyny
Krew obmyje Wybrańca, by oczyścić go z winy.
Próżna twa pycha, twój duch do wielkości nieskory
Zstąp w otchłań boso, dostąp siły pokory
W spotkaniu ze śmiercią będzie ci pomocą
By odnaleźć pojednanie…

            Inger przerwała czytanie i podniosła wzrok na swojego podwładnego wiedziona niespodziewanym uczuciem niepokoju.
            – …z Sørgena boską mocą – dokończył Lavrans schylając głowę i składając ręce w geście modlitwy. Inger przyglądała mu się z rosnącym przerażeniem. Nagle poczuła zawroty głowy, świat dookoła stawał się coraz bardziej rozmyty i mglisty. Po chwili nie była już w stanie rozpoznać konturów postaci ani mebli w biurze. Miała wrażenie, że się cofa. Przez głowę przebiegały w szalonym tempie wspomnienia minionych dni, miesięcy, w końcu także lat. Znów stała na ślubnym kobiercu, potem wróciła do nastoletnich lat, pierwszych wypalanych w tajemnicy papierosów,  smaku pierwszego pocałunku, po czym stała się małą Ingusią z tornistrem wypchanym po brzegi kredkami i zeszytami, stojącą bezradnie pod szkolną klasą w pierwszy dzień szkoły. Wspomnienia nagle zaczęły wirować zupełnie bezładnie. Inger zatonęła w ich oceanie, gubiąc sprzed oczu obraz muzealnego biura i pochylonego w pobożnym ukłonie Nordliga. Karuzela wydarzeń z przeszłości kręciła się jak szalona, aż w końcu Inger poczuła, że wypada z niej i leci…
Po twardym lądowaniu straciła przytomność.


***
– Ildinnene! Ildinnene Vernile! – przejęty dziewczęcy głos rozległ się echem po kamiennym korytarzu światyni Varann.
Wysoka smukła kapłanka odziana w długą białą suknię, stojąca na wzniesieniu obok Znicza Wiecznego Płomienia, spojrzała w kierunku wrót. Elin, najmłodsza w klasztorze, wydawała się być wyraźnie poruszona.
– Vernile! Musisz ze mną pójść!
Starsza z kapłanek nie zadawała pytań, lecz natychmiast zeszła z ołtarza i szybkim krokiem podbiegła do dziewczyny. Ta szepnęła jej kilka słów, po czym obie spiesznie udały się do wyjścia. W biegu narzuciły szare płaszcze z kapturami. Odkąd wojna z Kerdem trwała w najlepsze, kapłanki musiały zachować szczególną ostrożność. Bandyci upodobali je sobie jako łup wojenny, gdyż zhańbienie kapłanek utożsamiano ze zhańbieniem bóstw ludu Svartsjø, a ludzie Kerda nie mieli ani krzty szacunku dla świętości.
Przedarły się przez ogród otaczający świątynię, najpierw minęły kolorowo ukwiecone rabatki, później dorodny sad owocowy, by w końcu dotrzeć pod drzwi niewielkiej kamiennej wieży.
– Na górze… – szepnęła konspiracyjnie Elin – Zamknęłam ją na cztery spusty. Kto wie co to za diablica w ludzką skórę obleczona.
– Masz coś na sumieniu? – podejrzliwie spytała Vernile. Nie od dziś wiadomo, że złe bóstwa działają tam, gdzie człowiek swoim wszeteczeństwem prowokuje ich obecność.
– Niech moc bogini Mor mnie strzeże! – gwałtownie zaprzeczyła dziewczyna – Ildinnene Vernile mnie nie posądza! Ja może prosta dziewczyna jestem i leniwa nieco, ale cnoty strzegę!
– Chodźmy więc – Vernile przekręciła klucz w zamku gwałtownym ruchem i pchnęła drzwi. Z duszą na ramieniu postąpiła pierwszych kilka kroków rozglądając się dookoła. Kamienna wieża z zewnątrz wydawała się ponurym miejscem, jednak w środku urządzona była niemal przytulnie. Na regałach przy każdej ścianie piętrzyły się grube tomiska książek oprawnych w drewno i skórę. U sufitu wisiał ogromny żyrandol ze świecami, zaś pośrodku stał stół i kilka krzeseł obitych niebieskim suknem. Vernile podeszła do stołu i spojrzała na leżącą na nim księgę.
– Gdzie ona jest? – zapytała – Czytałaś dziś proroctwa?
– Była na piętrze – szepnęła zatrwożona Elin wskazując na kręte schody po prawej stronie. – Nie czytałam, Ildinnene Asa uważa, że nie jestem jeszcze gotowa.
Vernile ściągnęła kaptur i ruszyła na górę. Udawała odważną jedynie przed młodszą koleżanką. W rzeczywistości, mimo że nie należała do osób tchórzliwych, odczuwała dziwny niepokój. Święta Ksiega Sørgena otwarta była na fragmencie dotyczącym Wybrańca. Vernile nie dotarła nigdy do tej części proroctw, gdyż księgę należało czytać chronologicznie, aby kolejne etapy historii stały się zrozumiałe. Teraz przeczytała zaledwie urywek, który utkwił jej w głowie niczym drzazga w dłoni i boleśnie nie dawał o sobie zapomnieć.
            – HALO?! – dziwacznie odziana istota w kruczoczarnej peruce mocno kontrastującej z jasną karnacją, wyszła im naprzeciw – Przepraszam, gdzie ja jestem?
Vernile z grzeczności zasłoniła oczy dłonią. Kobieta miała na sobie zaledwie kusy fragment szaty mocno przylegającej do ciała, odsłaniający nogi aż od kolan, a także mocno wycięty dekolt. Zszokowana Elin schowała się za koleżanką, spuściwszy wzrok w ziemię.
            Kær frue – powiedziała Vernile uprzejmie, lecz stanowczo – Znajduje się pani w komnatach klasztornej biblioteki. Czy potrzebuje pani pomocy? Ubrań godnych niewiasty?
            – Słucham? – kobieta w peruce przetarła oczy ze zdziwienia, jakby zdawało jej się, że te dwie szczuplutkie nastolatki w białych płaszczach są senną ułudą – Potrzebuję butów, nie mam pojęcia gdzie są moje szpilki i dlaczego znalazłam się tutaj boso! O co chodzi? To jakieś uprowadzenie? Rany boskie, nic nie pamiętam. Proszę mi powiedzieć o jakiej kwocie mówimy.
            – Oczywiście znajdziemy buty dla pani – odparła nieco zmieszana Vernile. Nie za bardzo zrozumiała dalszą część wypowiedzi. Czarnowłosa dziwacznie zmiękczała słowa gdy mówiła. Mało tego, używała również wyrazów, których kapłanki zwyczajnie nie rozumiały. Vernile miała jedynie nadzieję, że to nie bluźnierstwa.
            – Dziękuję serdecznie. Bez butów się nie ruszam – mruknęła tajemnicza postać – Proszę mi tylko jeszcze powiedzieć z łaski swojej, co ja tutaj robię. Straciłam przytomność. Nie mam pojęcia co się ze mną działo. Pewnie przez ten nagły skok temperatur, dawno nie mieliśmy tak słonecznego lata w Oslo, prawda? Ostatnie co zachowałam w pamięci to rozmowa z moim podwładnym w sprawie modernizacji muzeum.
– Mordenizacji? – Vernile z trudem powtórzyła słowo, którego nie znała w dodatku nieco je przekręcając. – Jest pani z rodziny królewskiej?
      – Z królewskiej? Pfff.. – prychnęła lekceważąco – Daleko mi do nich. Zawsze byłam bardziej socjalistką, wie pani? Uważam że już dawno powinniśmy znieść tytuły królewskie. W innych krajach jakoś dało się to załatwić. To proszę mi powiedzieć, co to za biblioteka? Jedzie stąd jakiś autobus?
– Co to jest cojalistka? – odważyła się nieśmiało zapytać Elin
– Cicho siedź – burknęła Vernile, wciąż nie mając pojęcia skąd peruczana istota zna tyle dziwacznych słów i dlaczego nie wydaje się być choćby minimalnie zawstydzona swoim kusym odzieniem. Przeszło jej również przez myśl, że kobieta może być wysłanniczką Kerda. Należało się jej pozbyć za wszelką cenę i to jak najszybciej, zanim wtargnie do głównych zabudowań klasztoru. Jednak Vernile pamiętała również o swoim kapłańskim obowiązku miłosierdzia i gościnności wobec wszystkich napotkanych ludzi. Musiała więc wierzyć, że dopełniając obowiązku, zostanie otoczona opieką litościwej bogini Mor.
– Socjalistka to osoba o lewicowych poglądach – wyjaśniła czarnowłosa krótko i rzeczowo, pozostawiając Elin w jeszcze większym zdumieniu – Co to za klasztor? Nie kojarzę, żeby jakiekolwiek żeńskie zgromadzenie nosiło takie stroje.
– Klasztor bogini Mor w Varann – odpowiedziała Vernile nieco zbita z tropu, że kobieta zdaje się nie rozpoznawać tak charakterystycznego miejsca w Svartsjø. – Skąd pani przybyła?
– Bogini.. Mor? – po raz pierwszy przybyszka zdawała się tracić pewność siebie – Myślałam że w Nowej Erze już nikt nie podejmował tego starodawnego kultu… Chociaż mogłam coś przeoczyć. Lavrans pewnie wiedziałby… – urwała nagle, gdy jej wzrok spoczął na leżącej na stole Księdze Sørgena. Zbiegła po schodach, potrącając drobną Elin i pochyliła się nad blatem. Vernile przerażona mogącą nastąpić profanacją natychmiast ruszyła w pościg, jednak nie odważyła się odepchnąć intruzki od księgi. Przyczajona niczym kot, czekała co się wydarzy. Tymczasem czarnowłosa nagle straciła rezon. Wpatrywała się w proroctwo niczym urzeczona. Po chwili zdającej się trwać wieczność, spojrzała na Vernile z wyraźnym przestrachem w oczach.
– Przepraszam… który mamy rok?
– Pierwszy Asgara… – odparła Vernile niepewnie, bo aktualny władca Svartsjø irytował ją tak bardzo, że wciąż nie mogła pogodzić się z określaniem lat wedle jego nazwiska. Jakże godnie i dostojnie brzmiał Czterdziesty Rok Tora-Danevika…
– Jakiego Asgara? – kobieta próbowała gorączkowo odnaleźć wyjaśnienie tej dziwacznej nazwy – To jakaś nazwa miesięcy w innym języku?
– Asgara, Wybrańca – wyjaśniła kapłanka krótko – Został koronowany zaledwie miesiąc temu. Pani nie jest stąd prawda?
Tajemnicza przybyszka wyraźnie pobladła, patrząc to na kapłanki, to na Księgę. Nie umiała dopuścić do siebie myśli, że oto za sprawą Lavransa Nordliga znalazła się w świecie jego szalonego umysłu. Nie, to musiał być jakiś żart rodem z piekła, cholerna konfabulacja, a ona, Inger Risvik, dała się na to nabrać. Przerażona własnymi podejrzeniami rzuciła się do drzwi. Dziewczęta ruszyły za nią. Wybiegła z wieży na zielony trawnik a oczom jej ukazała się kanciasta bryła kamiennej świątyni Varann. Pewnie uznałaby to za fatamorganę, gdyby nie fakt, że podczas ostatniej wycieczki z siostrzeńcami do podmiejskiego skansenu, zupełnie przypadkowo zwróciła uwagę na fragment kamiennego muru z muzealną tabliczką informującą, że w tym miejscu prawdopodobnie znajdowało się miejsce kultu bogini Mor. Rzut oka na góry widoczne w oddali utwierdził ją w przekonaniu, że znajduje się dokładnie w tym samym miejscu, w którym stała wtedy. Inger uchodziła za odważną, ale w tym momencie ogarnął ją paniczny strach. Upadła na kolana na mokrą trawę i wybuchnęła spazmatycznym szlochem. Vernile i Elin wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Kobieta musiała być obłąkana. Od początku wojny coraz więcej ludzi zapadało na psychiczne choroby i urojenia pod wpływem tragicznych wydarzeń jakich stawali się świadkami i uczestnikami. Jako kapłanki bogini Mor winne były takim osobom opiekę.
– Przygotuj pokój na piętrze – poprosiła cicho Vernile – Zajmę się nią.

***
W Konwencie Velsignet panowało okrutne zamieszanie. Ostatnia bitwa z wojskami Kerda zakończyła się tragicznie. Nikogo by to nie dziwiło, gdyby rycerze Konwentu ruszyli do walki zwartą kompanią, w pełnym bojowym rynsztunku. Kerd miał ogromną przewagę i mimo ogromnych chęci i woli walki rycerze Svartsjø mogli ulec jego sile. Tymczasem świeżo koronowany władca Asgar Karlsen rzucił Kerdowi na pożarcie zaledwie dwa oddziały lekkozbrojnych rycerzy. Zaatakował w samo południe, gdy najtrudniej wykorzystać przewagę wynikającą z dobrej znajomości terenu. Mało tego, jako dowódcę wybrał najmniej doświadczonego rycerza spośród starszych wojowników Konwentu. Olaf, mimo tego, że zdolny i chętny do nauki, wyjątkowo łatwo dał się zmanipulować królowi, obiecującemu złote góry za wykonanie planu ataku. Nie odważył się przeciwstawić pomysłom władcy, mimo że nawet tak niedoświadczonemu rycerzowi jakim był, część z nich wydała się co najmniej absurdalna. Efektem była totalna klęska Konwentu, której rozmiary zmniejszyło jedynie spontaniczne dołączenie się do walki lokalnych wieśniaków. Uzbrojeni w łuki, kosy i wszelkie możliwe elementy broni ruszyli z pomocą rycerzom. Tylko dzięki temu Kerd chcąc uniknąć większych strat po swojej stronie, zdecydował się na odwrót, a garstka ocalałych rycerzy z Olafem na czele, wróciła do domu.
Dało się wyczuć gorącą atmosferę żalu, wściekłości i rozgoryczenia wśród rycerzy, którzy poczuli się potraktowani niczym mięso armatnie przez własnego króla. Olaf, mimo że sam został ranny podczas walk, uważany był za zdrajcę. Po korytarzach Konwentu przemykał cicho i niepostrzeżenie, bojąc się odwetu ze strony własnych ludzi. Król, nie wezwał go nawet do siebie, nie pojawił się w Konwencie, ani też żadnym słowem nie skomentował śmierci kilkudziesięciu rycerzy.
Rivssen Avgrunn, Trzeci Najznamienitszy Wojownik Velsignet, siedział w swojej komnacie popijając nalewkę, próbując znaleźć w głębi duszy słowa, które winien był skierować do rycerzy Konwentu z braku jakiejkolwiek reakcji króla. Najmocniej na świecie chciał trafić do serc tych młodych dzielnych ludzi i wlać w nie otuchę, dodając siły do dalszej walki. Wiedział bowiem, że Kerd nie odpuści tak łatwo, widząc łamiące się szeregi niezłomnego do tej pory rycerstwa. Rivssen najchętniej powiedziałby dokładnie to, co czuł. Że muszą dać z siebie wszystko, aby obronić swoich bliskich, swoje ziemie, domostwa, dobytek a przede wszystkim kulturę i tradycję oraz starodawne wierzenia, którymi Kerd, poganin, pogardzał do reszty. Zdawał sobie jednak sprawę, że ta płomienna przemowa nie trafi do rozgoryczonych ludzi, jeśli nie zostanie poparta jakimkolwiek gestem lub zapewnieniem ze strony króla, że ten w związku ze swoim absolutnym brakiem wojskowego doświadczenia zdaje się w całości na decyzje Rady Konwentu. Jego poprzednik, Tor-Danevik Wielki, sam dowodził armią. Posiadał wybitne zdolności strategiczne, przy czym nie gardził również radami Starszych Konwentu. Asgar nie mógł się z nim równać. Nie miał wieku, doświadczenia, zdolności swojego poprzednika, a nawet majestatem nie dorównywał mu ani trochę. Jego jedyną kartą przetargową, która dawała ludziom minimalną nadzieję na rychłą zmianę sytuacji była przepowiednia Księgi Sørgena, mówiąca o Wybrańcu bogów, który miał otrzymać nieśmiertelność. Lud Svartsjø wyczekiwał cudu już w momencie namaszczenia, jednak nic takiego nie miało miejsca. Rivssen zauważył zresztą jak tuż po koronacji Asgar dyskretnie naciął dłoń nożem obserwując czy rana sama się zasklepi. Na szczęście nie zranił się głęboko, choć krwawił dość mocno, a kolejny tydzień skrzętnie ukrywał zabandażowaną dłoń w rękawie szaty. Nieśmiertelność Asgara stała zatem pod znakiem zapytania, co zresztą Rivssen skwapliwie przedyskutował z Wielkim Kapłanem z Veer. Kapłan obiecał przejrzeć ponownie Księgi i wszelkie podania, by upewnić się, że to właśnie Asgar jest Wybrańcem.
Rivssen nie miał pewności co uczyni, gdy Asgar okaże się jednym z wielu, zaś to jego następca dostąpi łaski nieśmiertelności. Oczywiście królobójstwo należało do najcięższych zbrodni, jednak w głowie Trzeciego Wojownika Konwentu kiełkowały najróżniejsze myśli. Póki co, nie dopuszczał ich do głosu. Miał również nadzieję, że nikt poza Wielkim Kapłanem oraz nim samym nie wie o prowadzonej inwestygacji, gdyż mogło by to być potraktowane jako spisek na życie króla. Mimo pasm niepowodzeń, Asgarowi udało się zdobyć wierność grupy ludzi, także wśród rycerzy Konwentu, którzy skuszeni obietnicami wysokich stanowisk, potajemnie popierali króla i gotowi byli donieść mu o wszelkich działaniach zmierzających do jego detronizacji. Dlatego Rivssen miał się na baczności, a korespondencja z Wielkim Kapłanem zawsze szła przez ręce najbardziej zaufanych ludzi.
Do drzwi rozległo się pukanie i giermek zaanonsował gościa:
– Herre Rivssen, jakiś młodzik koniecznie chce się z tobą zobaczyć.
– Teraz? – rycerz nie wydawał się być zachwycony wizytą, ale w końcu machnął ręką – Niech wejdzie.
Nieufnie przyjrzał się drobnej zakapturzonej postaci. Podszedł z wyciągniętą doń ręką, lecz młodzik nie uścisnął jej. Dopiero gdy drzwi za giermkiem zamknęły się, skłonił się uniżenie składając dłonie w geście pozdrowienia.
– A niech mnie! Vernile! – zawołał zaskoczony Rivssen łapiąc się pod boki – Prawdziwy kameleon z ciebie.
– Niech moc Sørgena będzie z tobą, herre Rivssen – powitała go lekko zachrypniętym głosem, zsunąwszy nieco kaptur odsłaniając jasne pukle włosów.
– Niech bogini Mor cię prowadzi – odparł życzliwie – Co cię sprowadza do Konwentu, moje dziecko?
Rozejrzała się nieco zlękniona po komnacie.
– Jesteśmy tu bezpieczni? – upewniła się najpierw.
– Przy mnie nic ci się nie stanie – uspokoił ją, starając się złagodzić swój zwyczajny szorstki ton głosu jakim zwracał się do rycerzy.
– Wiem o spisku…
– Hva faen! Milcz! – Rivssen nie zapanował nad emocjami. Chwycił dziewczynę za ramiona i ręką zatkał jej usta. Dopiero po chwili zwolnił uścisk, uświadomiwszy sobie że zachował się nazbyt zapalczywie.
– Jesteśmy po jednej stronie, min herre – zapewniła go, nie dziwiąc się specjalnie nagłej reakcji, choć dotyk obcego mężczyzny wywołał w niej popłoch i dziwne uczucie którego nie mogła się pozbyć jeszcze wiele godzin później.
– To nie żaden spisek! – zdenerwował się rycerz – Głupoty pleciesz.
– W rzeczy samej – przytaknęła pojednawczo – Niemniej jednak łączy nas wspólny cel. Wszyscy chcemy doprowadzić do jak najszybszego potwierdzenia nieśmiertelności króla.
– Owszem – zgodził się Rivssen, w duchu radując się faktem, że Vernile nie zdawała sobie sprawy z jego prawdziwych zamiarów posłania do piachu Asgara, gdy tylko okaże się, że ten nie jest Wybrańcem Sørgena.
– Zupełnie przypadkowo odkryłam fragment Księgi, która mówi o gwarancji nieśmietelności.
– Przypadkowo? – Rivssen aż uniósł brwi ze zdziwienia – Jeśli Vernile dotarła do fragmentu, którego nie znał nawet Wielki Kapłan, to musiało znaczyć, że czytała Księgę na wyrywki, a zatem w ewidentny sposób igrała z gniewem Sørgena, narażając się na fałszywe interpretacje i odstępstwo od tego, co głoszono w Veer.
– Tak, zgrzeszyłam, min herre – odpowiedziała hardo – I dlatego przychodzę do ciebie, a nie do Veer.
– Ja nie przebłagam Sørgena w twoim imieniu – odparł chłodno – Uważaj, bo pycha gubi nawet największych.
– Nie zrobiłam tego dla wywyższenia się, min herre! Powiedziałam przecież, że stało się to przypadkiem. Proroctwo mówi o kimś, o osobie, za sprawą której Wybraniec dostąpi nieśmiertelności. A zatem on sam nie może sobie pomóc. Nieśmiertelność zależy od innego człowieka!
– Nie chcę tego słuchać! – uciął ostro Rivssen – Wierzę w to, co głosi się w Veer. Wyjdź!
– Herre Rivssen… – w jej oczach dostrzegł błaganie – To naprawdę ważne. Proroctwo mówi o ogniu, o gniewie Sørgena, o tym, że Wybraniec spłynie krwią… A co jeśli ta osoba jest wśród nas i zginie? Co wtedy stanie się z naszym ludem, kiedy król zginie i stracimy ostatnią nadzieję? Trzeba odnaleźć tę osobę i ją chronić! Inaczej nie ma dla nas nadziei!
– To ty posłuchaj! – zdenerwował się rycerz – Sama ściągasz na nas gniew Sørgena swoim nierozważnym postępowaniem! W Veer głosi się proroctwa. Za kogo się uważasz, żeby podważać słowa Wielkiego Kapłana!
– Nie zrobiłabym tego nigdy! – zapewniła żarliwie – Ale to co się wydarzyło… Ja po prostu nie mogę milczeć, min herre. W Veer skazaliby mnie na pokutę za bluźnierstwo. Tymczasem sposób w jaki się to zdarzyło, daje mi do myślenia. Księga leżała otwarta na tej właśnie stronie w naszej przyklasztornej bibliotece. Musiała być czytana przez chorą na duszy istotę, którą tam odnalazłyśmy i zaoferowałyśmy jej schronienie.
– Istotę chorą na duszy? – przerwał zdziwiony Rivssen.
­– To jakaś dziwaczka. Kobieta w średnim wieku. Wyraża się i zachowuje bardzo osobliwie.
– Vernile! – zawołał rycerz przejęty zgrozą – A co jeśli to opętana dusza, która chce sprowadzić cię na ścieżkę odstępstwa?! Któż jest godzien czytać Księgę na wyrywki, bez wiedzy i łaski danej kapłanom? Opowiadasz niestworzone historie… Przypisujesz sobie moce, których nie posiadasz!
– Mialam nadzieję, że chociaż ty mi uwierzysz… – dziewczyna zdecydowanie przygasła.
– Wyjdź! – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Nie mówiąc ani słowa więcej skłoniła się z szacunkiem należnym Trzeciemu Wojownikowi, zarzuciła kaptur na głowę, po czym zniknęła za drzwiami. Rivssen spoczął ciężko na ławie. Vernile obdarzyła go ogromnym zaufaniem, przychodząc ze sprawą wielkiej wagi. Kwestia nieśmiertelności Asgara stała się sprawą państwową i w perspektywie czasu mogła zaważyć o dalszym istnieniu królestwa Svartsjø. Niemniej jednak rycerz nie czuł się na siłach, aby decydować o prawdziwości proroctw, tym bardziej zasłyszanych od młodziutkiej kapłanki, która za mało jeszcze wiedziała o życiu, aby móc podjąć się interpretacji Księgi Sørgena. Sposób w jaki zdobyła posiadaną wiedzę również budził jego uzasadniony lęk. Chora na duszy istota mogła być równie dobrze demonem, lub wysłanniczką Kerda, próbującą zwieść wierny lud Sørgena na fałszywe tropy. Najgorsza w tym wszystkim była kwestia poznania treści proroctwa przez Kerda. Gdy dowie się, że Asgar może zdobyć nieśmiertelność, zrobi wszystko aby pokonać go jak najszybciej, a wraz z nim cały lud. Należało działać szybko i zdecydowanie, a Rivssen czuł, że jako Trzeci Wojownik Velsignet jest gwarantem bezpieczeństwa Svartsjø. W pierwszej kolejności powinien ruszyć za Vernile do Varann, aby poznać tajemniczą posłanniczkę proroctwa i zweryfikować czy stanowi realną groźbę. Następnie poinformuje Wielkiego Kapłana o tym czego się dowiedział. Ta druga część planu budziła u Rivssena niechęć, ze względu na fakt, że będzie zmuszony wydać Vernile. Czekał ją sąd, w najlepszym wypadku łagodna kara i wydalenie z klasztoru Varann, zaś w najgorszym śmierć w mękach. A jednak nie mógł pozwolić, aby odstępstwo zwyciężyło. Nawet w wykonaniu tak pięknej, łagodnej i ujmującej istoty jaką była Vernile Svanne.

2 komentarze:

  1. Cześć :)
    Pamiętam tych bohaterów trochę przez mgłę, ale to nie ważne - udało Ci się świetnie zarysować ich charaktery w pierwszym fragmencie. Widać, jak wiele dzieli Inger, dla której liczy się zysk i pieniądze, i Lavransa, dla którego najistotniejsze jest zachowanie, strzeżenie więc dzieł będących spuścizną. Bardzo mi się podoba ich rozmowa, a ta przepowiednia brzmi genialnie!
    Idealnie przejście ze sceny w muzeum do nowego świata, w którym pojawia się kobieta. Czuć tu klimat średniowiecza i świata, gdzie na porządku dziennym są wojny, walka o władzę i przeżycie (akurat wczoraj skończyłam czytać powieść fantastyczną o podobnych krainach, więc nadal jestem myślami w tak wykreowanym otoczeniu). Przemyślane zgranie jej pojawienia z tym, co się dzieje. Czuć tu intrygę i zew przygód, ale też niebezpieczeństwo.
    Poważnie mnie zaciekawiłaś, chciałabym wiedzieć, co mogłoby wydarzyć się tu dalej. Dziękuję za tę lekturę :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety nie pamiętam poprzedniego tekstu z tej serii, ale nie przeszkodzi mi to zapoznać się z tym😊
    Doskonale rozumiem co czuję Lavrans, nowoczesność nowoczesnością, ale to właśnie stare eksponaty mają wartość, a nie wirtualne hologramy oraz gry i zabawy dla całej rodziny.
    Ta Inger to straszna zołza, tylko o interesach myśli a ludzi ma daleko gdzieś. Wyszłaś tutaj z ciekawym wątkiem apropo Anny i Daniela, ciekawa jestem jak to się rozwinie.
    Jakże poetycko napisałaś ten fragment księgi, aż się rozpłynęłam nad nim. 💚
    A coś to się stało pani prezes. Mam przeczucie, że było to związane z przeczytanym tekstem. Super to wymyśliłaś.
    O nie mogę, jaka akcja. Piszesz tak wciągająco, ze nawet jakby to było dłuższe to bym czytała jak najęta.
    Ten mistyczny świat który wykreowałas jest niesamowity. Kapłanki, historia ostatnich rządów i ta zagadka nieśmiertelności 😳😍😍 chce tego więcej. Mam nadzieję że będziesz więcej pisać i niedługo zobaczę więcej twoich tekstów również na wyzwaniach tygodniowych

    OdpowiedzUsuń