Poprzednio
w 17 i 20.
Kiedy ja dopiero uczyłam się przywiązania do postaci, pewna osoba już je pokochała i to jej pragnę zadedykować tę serię. SadisticWriter, dziękuję za Twoją sympatię i znoszenie mojego gadania o Granacie. [Stranger] jest dla Ciebie <3
Kiedy ja dopiero uczyłam się przywiązania do postaci, pewna osoba już je pokochała i to jej pragnę zadedykować tę serię. SadisticWriter, dziękuję za Twoją sympatię i znoszenie mojego gadania o Granacie. [Stranger] jest dla Ciebie <3
Wiedziałem,
że niełatwo będzie obudzić, kiedy kac tylko czekał na to, by mnie dopaść, ale
przecież musiałem się obudzić, zmierzyć nie tylko z kolejnym dniem, ale też z
nową falą nienawiści do siebie. Obiecałem sobie ostatnim razem, gdy skończyłem
pijany w sztok, że już tego nie zrobię, bo po tym bardzo cierpiałem. Ale byłem
idiotą i, najwidoczniej, także masochistą. Ale to nic. Po prostu trzeba się
było obudzić. W końcu jeszcze żyłem.
Nie przyszło to łatwo – po otwarciu oczu musiałem je szybko zamknąć, bo uuchomił mi się światłowstręt – ale powoli, malutkimi krokami udało mi się przebudzić, opuścić łóżko, a nawet doczłapać do łazienki, gdzie przemyłem twarz i zażyłem trzy tabletki aspiryny. Stare lekarstwo, takie nienowoczesne, ale na mnie działało najlepiej. Wlałem w siebie też wodę z kranu, coby pozbyć się piaskownicy z buzi, i odetchnąłem głęboko.
Przesadziłem i to poważnie. A do tego, jak mnie pamięć nie myliła, rozmawiałem z Kirą, nim urwał mi się film. To też nie było czymś, co lubiłem robić na trzeźwo. A co po pijaku zdarzało się dość często. Mogłem mieć tylko nadzieję, że koleżanka nie zrobiła mi żadnych kompromitujących zdjęć. Już i tak byłem na czarnej liście za swoje ostatnie przewinienie, naprawdę nie potrzebowałem kolejnych problemów.
Kiedy tabletki zaczęły działać, przywołałem się do porządku. Wziąłem długi prysznic, by zmyć wczorajszą imprezę nie tylko z ciała, ale też choć trochę z głowy. Zrezygnowałem z golenia się, bo w tym stanie mógłbym sobie jeszcze zrobić krzywdę, za to poszukałem jakichś czystych ciuchów i założyłem je. Czułem się lepiej i mogłem zejść do stołówki na śniadanie oraz spojrzeć w oczy innym agentom.
Mimo pewnych obaw, jakie w sobie nosiłem, po drodze nie napotkałem żadnych krytycznych spojrzeń. Czyli na samym bankiecie nie odwaliłem nic dziwnego. To pocieszające. Na sali także każdy skupiony był na swojej tacce z jedzeniem i na własnych myślach. Mogłem więc być tym duchem, jak tego chciałem.
Nabrałem na talerz to, co mogło mi zrobić dobrze na żołądek, do tego dorzuciłem miskę z rosołem, który przyszykowano o tej porze pewnie dlatego, iż jasne było, w jakim stanie będzie część z nas. Załadowany żarciem ruszyłem między stoliki, by znaleźć taki, coby z pewnej odległości żyć wśród kolegów. Na moje szczęście wolne miejsce było pod ścianą, czyli tam, gdzie lubiłem siadać. Na razie dzień był dla mnie łaskawy.
Pragnąłem spożyć posiłek w spokoju i samotności, ale przecież tak nie mogło być.
– Cześć, Navy! – Nie miałem problemu, by dzisiaj trafnie rozpoznać głos przyjaciela. – Jak się czujesz, kapitanie? Kacyk zabija?
Uśmiechnął się jak wariat, odkładając na blat tacę i zasiadając naprzeciwko mnie. Wydawał się być zadowolony z siebie, jakby zrobił coś dobrego. Może tak też było. Ale to mało ważne.
– Cześć, jakoś daję radę. A jak u ciebie?
Wyglądał jak zwykle, czyli po willowemu. W ogóle nie było po nim widać, że kilkanaście godzin temu brał udział w jakiejkolwiek imprezie.
– A nie narzekam. – Wyszczerzył się w jeszcze szerszym uśmiechu i sięgnął do miseczki, która wypełniona była jego ulubionymi słodyczami. – Chcesz jednego?
Skrzywiłem się z lekkim obrzydzeniem.
– Nie, dzięki. Dobrze wiesz, że nie cierpię limonkowych żelków. Smakują jak płyn do mycia naczyń.
Wzruszył ramionami.
– Jak wolisz. Nadal się zastanawiam, skąd wiesz, jak smakuje płyn do naczyń.
Skrzywiony wyraz twarzy mnie nie opuścił. W głowie zablokowałem wspomnienie, które chciało się ukazać.
– Wydarzenie z dzieciństwa – odparłem cicho i upiłem nieco rosołu, który działał na mnie jak najlepszy lek. Will nie ciągnął tematu.
Przez kilka minut jedliśmy w ciszy. Przez ten czas tylko raz zerknąłem na przyjaciela – podczas śniadania skupiał się, by każda żelka trafiała do ust, nie wykonywał więc niepotrzebnych ruchów, mogłem tym samym przyjrzeć się jego żółtej koszulce, na której można było dostrzec rysunek. Przedstawiał on uśmiechniętą butelkę udekorowaną gdzieniegdzie symbolami Mg+ i Ca+, mogłem też przeczytać napis: Pamiętaj, by codziennie wzbogacać się o cenne minerały. Nie byłem pewien, czy chce w ten sposób podzielić się swoimi przekonaniami, jeżeli chodzi o ludzkie zdrowie, ale co mi było do tego? Will po prostu korzystał z jedynej okazji w ciągu całego dnia, by zjeść w tych ciuchach, w których chciał, a nie które narzucał dress code Akademii. I tak nie poszedł z tym za daleko – zdarzały się jednostki, które spożywały śniadanie, siedząc przy stole w piżamie, a nawet w onesiach w jednorożce czy też łosie. Można było z tego korzystać, więc niektórzy korzystali. Choć ja i tak zawsze byłem w koszuli. Takie zboczenie mojej głowy.
Uważałem, że skoro jemy w spokoju, to tak będzie do końca konsumpcji śniadania, ale znowu przekonałem się, że mnie się dobre rzeczy za często nie trzymają.
– O proszę, a kogo to ja widzę? – Kira Mars, z tacą wypełnioną jakąś zieleniną, zmierzała w naszym kierunku, a jej uśmiech w ogóle nie był przyjemny. – Mogę się dosiąść?
Nie czekała na odpowiedź żadnego z nas i usiadła po mojej prawicy, tacka z trzaskiem znalazła się na blacie, a ja uniosłem brew na widok talerza wypełnionego po brzegi sałatą lodową, szpinakiem, rukolą i jarmużem. Na liściach spoczywało kilka pomidorków koktajlowych. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco.
– Z całym szacunkiem, ale czy ty się zamieniasz w krowę? – zapytałem ironicznie, na co Will parsknął śmiechem i prawie zakrztusił się żelką.
Kira spojrzała na niego karcąco.
– Nie, nie zamieniam. Dość często tak wygląda moje śniadanie, o czym możecie nie wiedzieć, bo rzadko kiedy jadamy razem.
– W każdym razie smacznego – dodałem i dokończyłem rosół.
Porucznik wzięła się za sałatkę, ja też przełykałem kolejne kęsy, kiedy Will nagle przerwał tę ciszę.
– Och. – Coś nim wstrząsnęło. – O nie.
– Co jest? – Mars zmartwiła się werbalnie, mnie jakoś nie było na to stać. – Co się stało? – Na jej twarzy wykwitł kpiący uśmiech, który zwiastował zaczepkę. – Kto umarł?
Teraz to ja zgromiłem ją wzrokiem, czego nie zauważyła, wpatrzona w mojego przyjaciela. Will patrzył to na mnie, to na nią, jego oczy błyszczały z podekscytowania.
– Chyba właśnie... naszło mnie uczucie!
Wiedziałem, że porucznik Mars spojrzy na mnie, nie odwzajemniłem tego. Cokolwiek przyszło jej teraz do głowy, nie mogło być prawdą. Przyjacielowi z pewnością nie mogło chodzić o mnie. On już miał swoją szczęśliwą miłość.
Obróciłem to więc tak, by nie dać po sobie poznać, że coś mogło mnie znowu zaboleć.
– No, ty chyba sobie żartujesz! – zakrzyknąłem o rzuciłem w Willa kulką groszku niczym w potencjalną tarczę.
– Naprawdę! – oburzył się przyjacieł. – Właśnie poczułem... Chodzi o to, że... Naprawdę myślę, że... Kocham żelki limonkowe i właśnie to odkryłem!
Patrzyłem na niego z niedowierzaniem, za to koleżanka się roześmiała, poklepała Willa po ramieniu i powiedziała:
– Może się tak nie afiszuj z tym uczuciem, bo nam kapitan jak granat wybuchnie od tego nadmiaru słodyczy.
Teraz oboje roześmiali się z tego jawnego przytyku do mojego imienia. Nachmurzyłem się i już szykowałem dla nich odpowiedź, kiedy szczęknęły głośniki pod sufitem i po stołówce rozszedł się komunikat.
– Kapitan Navy, kapitan William Mirby i porucznik Walkiria Mars wzywani są do gabinetu dowództwa. Powtarzam: kapitan Navy, kapitan...
Spojrzałem na towarzystwo przy stole. Will porzucił swoje żelki, zaś Kira zamilkła i wstała z miejsca. Poszedłem w jej ślady; nie warto było zastanawiać się nad tym, dlaczego jesteśmy wzywani, bo ja i Will pewnie w związku z naszym występkiem – samo napisanie raportu nie było przecież odpowiednią karą – nie wiedziałem jednak, po co tam Kira. Ale to miało się za chwilę okazać.
I tak oderwani od posiłku mieliśmy zacząć coś nowego w naszych karierach. Coś, od czego zależało nasze być albo nie być nie tylko w Agencji, ale w ogóle. Zaczęła się walka o nasze istnienie. I tylko nie mogliśmy przewidzieć, jak się to wszystko skończy.
Nie przyszło to łatwo – po otwarciu oczu musiałem je szybko zamknąć, bo uuchomił mi się światłowstręt – ale powoli, malutkimi krokami udało mi się przebudzić, opuścić łóżko, a nawet doczłapać do łazienki, gdzie przemyłem twarz i zażyłem trzy tabletki aspiryny. Stare lekarstwo, takie nienowoczesne, ale na mnie działało najlepiej. Wlałem w siebie też wodę z kranu, coby pozbyć się piaskownicy z buzi, i odetchnąłem głęboko.
Przesadziłem i to poważnie. A do tego, jak mnie pamięć nie myliła, rozmawiałem z Kirą, nim urwał mi się film. To też nie było czymś, co lubiłem robić na trzeźwo. A co po pijaku zdarzało się dość często. Mogłem mieć tylko nadzieję, że koleżanka nie zrobiła mi żadnych kompromitujących zdjęć. Już i tak byłem na czarnej liście za swoje ostatnie przewinienie, naprawdę nie potrzebowałem kolejnych problemów.
Kiedy tabletki zaczęły działać, przywołałem się do porządku. Wziąłem długi prysznic, by zmyć wczorajszą imprezę nie tylko z ciała, ale też choć trochę z głowy. Zrezygnowałem z golenia się, bo w tym stanie mógłbym sobie jeszcze zrobić krzywdę, za to poszukałem jakichś czystych ciuchów i założyłem je. Czułem się lepiej i mogłem zejść do stołówki na śniadanie oraz spojrzeć w oczy innym agentom.
Mimo pewnych obaw, jakie w sobie nosiłem, po drodze nie napotkałem żadnych krytycznych spojrzeń. Czyli na samym bankiecie nie odwaliłem nic dziwnego. To pocieszające. Na sali także każdy skupiony był na swojej tacce z jedzeniem i na własnych myślach. Mogłem więc być tym duchem, jak tego chciałem.
Nabrałem na talerz to, co mogło mi zrobić dobrze na żołądek, do tego dorzuciłem miskę z rosołem, który przyszykowano o tej porze pewnie dlatego, iż jasne było, w jakim stanie będzie część z nas. Załadowany żarciem ruszyłem między stoliki, by znaleźć taki, coby z pewnej odległości żyć wśród kolegów. Na moje szczęście wolne miejsce było pod ścianą, czyli tam, gdzie lubiłem siadać. Na razie dzień był dla mnie łaskawy.
Pragnąłem spożyć posiłek w spokoju i samotności, ale przecież tak nie mogło być.
– Cześć, Navy! – Nie miałem problemu, by dzisiaj trafnie rozpoznać głos przyjaciela. – Jak się czujesz, kapitanie? Kacyk zabija?
Uśmiechnął się jak wariat, odkładając na blat tacę i zasiadając naprzeciwko mnie. Wydawał się być zadowolony z siebie, jakby zrobił coś dobrego. Może tak też było. Ale to mało ważne.
– Cześć, jakoś daję radę. A jak u ciebie?
Wyglądał jak zwykle, czyli po willowemu. W ogóle nie było po nim widać, że kilkanaście godzin temu brał udział w jakiejkolwiek imprezie.
– A nie narzekam. – Wyszczerzył się w jeszcze szerszym uśmiechu i sięgnął do miseczki, która wypełniona była jego ulubionymi słodyczami. – Chcesz jednego?
Skrzywiłem się z lekkim obrzydzeniem.
– Nie, dzięki. Dobrze wiesz, że nie cierpię limonkowych żelków. Smakują jak płyn do mycia naczyń.
Wzruszył ramionami.
– Jak wolisz. Nadal się zastanawiam, skąd wiesz, jak smakuje płyn do naczyń.
Skrzywiony wyraz twarzy mnie nie opuścił. W głowie zablokowałem wspomnienie, które chciało się ukazać.
– Wydarzenie z dzieciństwa – odparłem cicho i upiłem nieco rosołu, który działał na mnie jak najlepszy lek. Will nie ciągnął tematu.
Przez kilka minut jedliśmy w ciszy. Przez ten czas tylko raz zerknąłem na przyjaciela – podczas śniadania skupiał się, by każda żelka trafiała do ust, nie wykonywał więc niepotrzebnych ruchów, mogłem tym samym przyjrzeć się jego żółtej koszulce, na której można było dostrzec rysunek. Przedstawiał on uśmiechniętą butelkę udekorowaną gdzieniegdzie symbolami Mg+ i Ca+, mogłem też przeczytać napis: Pamiętaj, by codziennie wzbogacać się o cenne minerały. Nie byłem pewien, czy chce w ten sposób podzielić się swoimi przekonaniami, jeżeli chodzi o ludzkie zdrowie, ale co mi było do tego? Will po prostu korzystał z jedynej okazji w ciągu całego dnia, by zjeść w tych ciuchach, w których chciał, a nie które narzucał dress code Akademii. I tak nie poszedł z tym za daleko – zdarzały się jednostki, które spożywały śniadanie, siedząc przy stole w piżamie, a nawet w onesiach w jednorożce czy też łosie. Można było z tego korzystać, więc niektórzy korzystali. Choć ja i tak zawsze byłem w koszuli. Takie zboczenie mojej głowy.
Uważałem, że skoro jemy w spokoju, to tak będzie do końca konsumpcji śniadania, ale znowu przekonałem się, że mnie się dobre rzeczy za często nie trzymają.
– O proszę, a kogo to ja widzę? – Kira Mars, z tacą wypełnioną jakąś zieleniną, zmierzała w naszym kierunku, a jej uśmiech w ogóle nie był przyjemny. – Mogę się dosiąść?
Nie czekała na odpowiedź żadnego z nas i usiadła po mojej prawicy, tacka z trzaskiem znalazła się na blacie, a ja uniosłem brew na widok talerza wypełnionego po brzegi sałatą lodową, szpinakiem, rukolą i jarmużem. Na liściach spoczywało kilka pomidorków koktajlowych. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco.
– Z całym szacunkiem, ale czy ty się zamieniasz w krowę? – zapytałem ironicznie, na co Will parsknął śmiechem i prawie zakrztusił się żelką.
Kira spojrzała na niego karcąco.
– Nie, nie zamieniam. Dość często tak wygląda moje śniadanie, o czym możecie nie wiedzieć, bo rzadko kiedy jadamy razem.
– W każdym razie smacznego – dodałem i dokończyłem rosół.
Porucznik wzięła się za sałatkę, ja też przełykałem kolejne kęsy, kiedy Will nagle przerwał tę ciszę.
– Och. – Coś nim wstrząsnęło. – O nie.
– Co jest? – Mars zmartwiła się werbalnie, mnie jakoś nie było na to stać. – Co się stało? – Na jej twarzy wykwitł kpiący uśmiech, który zwiastował zaczepkę. – Kto umarł?
Teraz to ja zgromiłem ją wzrokiem, czego nie zauważyła, wpatrzona w mojego przyjaciela. Will patrzył to na mnie, to na nią, jego oczy błyszczały z podekscytowania.
– Chyba właśnie... naszło mnie uczucie!
Wiedziałem, że porucznik Mars spojrzy na mnie, nie odwzajemniłem tego. Cokolwiek przyszło jej teraz do głowy, nie mogło być prawdą. Przyjacielowi z pewnością nie mogło chodzić o mnie. On już miał swoją szczęśliwą miłość.
Obróciłem to więc tak, by nie dać po sobie poznać, że coś mogło mnie znowu zaboleć.
– No, ty chyba sobie żartujesz! – zakrzyknąłem o rzuciłem w Willa kulką groszku niczym w potencjalną tarczę.
– Naprawdę! – oburzył się przyjacieł. – Właśnie poczułem... Chodzi o to, że... Naprawdę myślę, że... Kocham żelki limonkowe i właśnie to odkryłem!
Patrzyłem na niego z niedowierzaniem, za to koleżanka się roześmiała, poklepała Willa po ramieniu i powiedziała:
– Może się tak nie afiszuj z tym uczuciem, bo nam kapitan jak granat wybuchnie od tego nadmiaru słodyczy.
Teraz oboje roześmiali się z tego jawnego przytyku do mojego imienia. Nachmurzyłem się i już szykowałem dla nich odpowiedź, kiedy szczęknęły głośniki pod sufitem i po stołówce rozszedł się komunikat.
– Kapitan Navy, kapitan William Mirby i porucznik Walkiria Mars wzywani są do gabinetu dowództwa. Powtarzam: kapitan Navy, kapitan...
Spojrzałem na towarzystwo przy stole. Will porzucił swoje żelki, zaś Kira zamilkła i wstała z miejsca. Poszedłem w jej ślady; nie warto było zastanawiać się nad tym, dlaczego jesteśmy wzywani, bo ja i Will pewnie w związku z naszym występkiem – samo napisanie raportu nie było przecież odpowiednią karą – nie wiedziałem jednak, po co tam Kira. Ale to miało się za chwilę okazać.
I tak oderwani od posiłku mieliśmy zacząć coś nowego w naszych karierach. Coś, od czego zależało nasze być albo nie być nie tylko w Agencji, ale w ogóle. Zaczęła się walka o nasze istnienie. I tylko nie mogliśmy przewidzieć, jak się to wszystko skończy.
W końcu tutaj dotarłam! TAK! Także... ja jestem mega szczęśliwa, że to uniwersum się rozwija <3. I wiesz, że możesz mi nim spamować, kiedy chcesz. Zresztą... możesz mi wszystkimi opkami spamować, wiadomo XD. Dziękuję za dedykację, aż się chłodne serduszko roztopiło! Poza tym... EJ! Co to znaczy "znoszenie gadania o Granacie"?! GRANAT ŻYCIEM!
OdpowiedzUsuńW ogóle tytuł... Stranger: the THINGS XDDDDDDDDDDD. I miałam takie: STRANGER THINGS. Tak, ostatnio obejrzałam trzeci sezon, to mam fazę. Ale mniejsza już o to!
Jest i Granat <3333. No i jak napisałaś, że Will uśmiechnął się jak wariat, to mi też od razu banan wskoczył na ryjka. Mogę lubić Granat i przy okazji mu współczuć, bo wiem, że jest zagubiony i samotny, ale, cholera, i tak moją miłością jest Will :D. No, mówię ci. Dogadałby się z Niepohamowanym! Musimy kiedyś zrobić ten crossover! Jak nic!
WYGLĄDAĆ PO WILLOWEMU OMFG XD. Jak mi się to podoba. Ja chcę w ogóle dzieciństwo Granata i wspomnienie z jego wciąganiem płynu do mycia naczyń XD. To musiała być dobra historia. A co do "onesiach", to chyba powinno być w po prostu "w onesie", bo to nazwa obca, więc nie bardzo ją możemy odmienić. Tak w ogóle... ZABRAKŁO SARNY! ZABRAKŁO ONESIE SARNY! No, dobra. Wiem, że sarna jest tylko jedna... XD
Matko, już widziałam ten fragment z tym dialogiem o żelach, ale głupota Willa i tak mnie tu rozwala XD. To taki stan, kiedy masz ochotę wywalić się z krzesła na podłogę! Taka gleba! No i jest wybuchający granat mwahahhaha.
O nie. Dlaczego takie zakończenie? JA CHCĘ WIEDZIEĆ, CO BĘDZIE DALEJ!!!!!!!! Nie rób mi tego! D:
Fragment fajny, bo taki koleżeński, co mi się podoba <3. Chcę więcej przygód!