Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 14 lipca 2019

[23] Kroniki ze Smoczego Wzgórza. Koronacja (Warren i Lena) - Kamil



15 Burz 1255 roku Po Uwolnieniu

Od kilku dni panowało wielkie poruszenie na zamku. Służba biegała po komnatach i korytarzach przygotowując wszystko do koronacji, a szlachetnie urodzeni zjeżdżali się do Smoczego Wzgórza aby uczestniczyć w ceremonii. Mieszkańcy stolicy byli bardzo podekscytowani nadchodzącym wydarzeniem, cieszyli się i nie mogli doczekać tego dnia. Z wyjątkiem Warrena. 

            Przyszły król nie czuł się gotowy do objęcia rządów. Miał świadomość, że jeszcze wiele musi się nauczyć, że jego życie ulegnie zmianie i że będzie decydować o setkach tysięcy innych istnień. Czuł presję odpowiedzialności jaka na niego spocznie. I na dodatek, nie mógł o tym z nikim porozmawiać, ponieważ prawie wszyscy, którzy usłyszeli o wątpliwościach księcia, próbowali mu je wybić z głowy i przekonać, że to najlepsze co może człowieka spotkać. Jedynie Lena umiała zrozumieć obawy przyszłego króla, ale nie widział jej na zamku już od ponad fazy księżyca. Warren również i tym się niepokoił, chociaż przed nikimi nie chciał tego przyznać.
Codziennie chodził do kaplicy Trzech Chórów i pod byle pretekstem zaglądał do pokoju swojej doradczyni, aby sprawdzić czy nie wróciła. Zostawił jej nawet wiadomość z prośbą, aby jak tylko pojawi się na zamku, od razu się z nim spotkała. Przekazał również służbie, żeby skierowali półorkijkę do niego, gdy tylko ktoś ją zobaczy.
Przez cały ten czas, doradczyni księcia ciężko pracowała. Szukała informacji o Łzach Śmierci. W ciągu dwóch faz księżyca od nieszczęśliwego zajścia w karczmie Pod Trupią Czachą, Lena dowiedziała się kilku niepokojących rzeczy o chorobie. Mimo to, w jej głowie pojawiło się więcej pytań niż odpowiedzi.
Wróciła do zamku w dniu koronacji tajnym przejściem znajdującym się w Kaplicy Trzech Chórów. Najpierw poszła do swoich komnat, aby się przebrać. Zauważyła wtedy karteczkę zostawioną przez księcia. Nie zwlekając długo, ubrała swoją żółtą suknię i ruszyła w stronę pokoju Warrena.
Przechodząc obok Kaplicy, półorkijka usłyszała za sobą przyjemny, choć trochę podniesiony kobiecy głos:
- Lena! Łap ją!
Doradczyni księcia obejrzała się i zobaczyła biegnącą w jej stronę Aurelię, dziewięcioletnią siostrę Warrena. Zastawiła jej drogę i powiedziała:
- Zgubiłaś się, księżniczko?
- Nie, jestem całkiem pewna, że najlepsza droga ucieczki jest w tamtą stronę, ale dzięki za troskę - i spróbowała wyminąć półorkijkę.
Lena była na to gotowa, złapała Aurelię w pół i podniosła mówiąc do niej jednocześnie:
- Całkiem nieźle, księżniczko, ale...
Dziewczynka próbowała się wyrwać, wiercąc się i krzycząc:
- Puść mnie, puść mnie! Proszę, puść!
Doradczyni księcia była jednak niewzruszona i kontynuowała swoją wypowiedź:
- Ale, trzeba było kopnąć mnie w kostkę. Albo kolano. I dopiero wtedy wyminąć. Następnym razem, może ci się uda - i uśmiechnęła się do księżniczki. Następnie przerzuciła sobie Aurelię przez ramię i zabrała ją do jej matki.
Alicante, królowa wdowa, chociaż była już po czterdziestce, nadal wyglądała młodo i pięknie. Krążyły plotki, że jej pradziadek był elfem, przez co prawie wcale się nie starzeje i wciąż pozostaje niezwykle urodziwą kobietą. Ubrana w aksamitną, sięgającą ziemi suknię szmaragdowego koloru, całą ozdobioną kwiecistymi wzorami, z ciemnymi włosami splecionymi w długi warkocz i wydatnym brzuchem ciążowym, wyglądała niczym wcielenie Leliany - elfiej bogini urodzaju oraz Cechalii - elfiej bogini matki w jednym.
- Czy królowa zamawiała sobie jakieś księżniczki? - Lena powiedziała żartobliwie odstawiając Aurelię na ziemię.
Siostra Warrena, obrażona, pokazała język półorkijce. Doradczyni księcia odwzajemniła się tym samym. Jednak, gdy zobaczyła karcący wzrok królowej, szybko się wyprostowała i przestała robić miny do księżniczki, lekko się rumieniąc.
- Dziękuję ci, moja droga - odpowiedziała przyjaźnie Alicante. - Nasza niesforna Aurelia nie chce ubrać się ładnie na koronację swojego brata.
- Nie chcę! - zawołała buńczucznie księżniczka. - Chcę być jak Lena, mieć spodnie i koszulę - tupnęła nogą i założyła ręce na piersi.
Królowa westchnęła, a półorkijka uśmiechnęła się, pokazując swoje kły z dolnej szczęki.
- Ale zobacz, ja dzisiaj specjalnie ubrałam suknię - doradczyni księcia zwróciła uwagę księżniczki.
- Bo pewnie mama ci kazała!
- Nie, bo to ważny dzień dla twojego brata. Trzeba dzisiaj ładnie wyglądać.
Aurelia, gdy zorientowała się, że tym razem nie może liczyć na pomoc Leny, zrezygnowała z kłótni i powiedziała smutno:
- No dobra… Chodźmy ubrać sukienkę.
Alicante kiwnęła głową w podziękowaniu półorkijce, złapała za rękę księżniczkę i ruszyły w stronę komnat Aurelii. Po kilku krokach, królowa jednak się zatrzymała i zwróciła do Leny:
- Aha! Byłabym zapomniała! Warren cię szuka, chyba się trochę niepokoi o ciebie. Chociaż nie chce tego przyznać wprost.
- Tak, wiem, miałam właśnie do niego iść.
- Świetnie. Odwiedź może mnie też później, tak już po koronacji. Wysłuchałabyś trosk starej kobiety i łez po śmiercii… męża. Wy, młodzi, myślicie że wiecie już wszystko, ale wiedza przychodzi dopiero z wiekiem.  - Uśmiechnęła się do półorkijki porozumiewawczo. Lenie rozbłysły oczy na te słowa.
- Oczywiście, że odwiedzę moją królową!
- Cudownie! - Alicante, zadowolona, ruszyła z Aurelią do pokoju dziewczynki. Doradczyni księcia poszła natomiast w drugą stronę.
Wkrótce potem znalazła się na korytarzu prowadzącym do komnaty przyszłego króla. Przed drzwiami stała, jak zwykle, dwójka strażników. O nie, dzisiaj im nie odpuszczę - pomyślała. Sięgnęła po sztylet przyczepiony do łydki po czym zawołała:
- Hej! Bastian! Łap - i rzuciła precyzyjnie ostrzem w stronę bliższego strażnika. Następnie podwinęła lekko sukienkę i biegiem ruszyła w stronę wartownika.
Bastian obrócił się w stronę lecącego sztyletu. Nie zdołał go jednak złapać, ostrze uderzyło go w napierśnik. Nim się zorientował, Lena była już przy nim. Podłożyła nogę za łydkę strażnika, po czym popchnęła go jednocześnie podciągając stopę. Wartownik stracił równowagę i przewrócił się na plecy.
Drugi zbrojny był już gotowy na atak półorkijki. Z wyciągniętym mieczem, stał w pozycji szermierczej. Warknął zdenerwowany:
- No nie! Znowu ty?!
- Co łajzy?! Myśleliście sobie, że odpoczniecie?
- Ty su…
Strażnik nie dokończył, w drzwiach pojawił się Warren.
- Lena! W końcu! Skończ już te gierki i chodź.
Zbrojny opuścił miecz. Półorkijka spojrzała z zawodem najpierw na księcia, potem na strażnika. Następnie uśmiechnęła się sztucznie i weszła do pokoju następcy tronu, mrużąc oczy i cedząc przez zęby:
- Tym razem ci się upiekło…
Gdy tylko drzwi do komnaty się zamknęły, Warren przytulił półorkijkę i zaczął mówić:
- Martwiłem się… - po chwili jednak ją puścił, odsunął się na trzy kroki, wygładził swoją purpurową koszulę, a następnie odchrząknął i powiedział - Chciałem powiedzieć, dobrze cię widzieć w zdrowiu.
- Ciebie też miło widzieć, królu.
- No… I co tam? Co się dowiedziałaś? - Warren, już spokojny o swoją doradczynię, nie mógł powstrzymać swojej ciekawości.
- Cóż… W pierwszej kolejności musisz wiedzieć, że cholernie trudno było zdobyć te informacje. Liczę, że mi to jakoś wynagrodzisz - uśmiechnęła się chytrze do księcia.
- Oczywiście, wszystko co tylko sobie zażyczysz - zapewnił ją następca tronu. Gdy jednak zauważył błysk w ciemnych oczach półorkijki, dodał niepewnie - Ale w granicach rozsądku?
- Hahaha! Może być i w granicach rozsądku. A teraz, podaj no mi tę karafkę.
Zgodnie z życzeniem Leny, Warren sięgnął szklane naczynie z różowym winem oraz kielich. Doradczyni księcia nalała sobie pełen puchar i usiadła na łożu. Następca tronu usiadł przy biurku. Półorkijka upiła łyk i zaskoczona smakiem zapytała:
- O bogowie! Co to? Jest przepyszne! - oblizała się i znów napiła.
- Przedwzgórskie, rocznik dwudziesty trzeci, ambasador krasnoludów przywiózł z okazji koronacji.
- Piłeś to? Chcę tego beczułkę. Albo nawet dwie. Serio, Warren, napój bogów ci się trafił! Nie spodziewałam się, że tak dobre mają tam winogrona! Czuć ewidentnie nuty...
- Lena! - książę przerwał jej i powiedział stanowczo - Cieszę się, że ci smakuje, ale mieliśmy mówić o Łzach Śmierci a nie winie!
- Wybacz… - Półorkijka nieco posmutniała. - No dobra, zacznę od początku. Wpierw zajrzałam do ksiąg, aby sprawdzić najstarszy odnotowany przypadek choroby. Jak się okazało, niecałe dwadzieścia cztery lata temu ją odkryto. Niedługo po moich narodzinach...
- Co? Ale jak to?
- Też się zdziwiłam, byłam przekonana że jest znana od stuleci. Zaczęłam więc szukać  odpowiedzi. O pierwszym przypadku napisał lekarz twojego ojca. Wracając ze wschodu, zatrzymywali się w niemal każdym mieście i wiosce jaką mijali. W jednej z nich, dziewczyna, która obsługiwała króla, nagle zaczęła płakać czarnymi łzami. Dobrze, że ten medyk był na tyle inteligentny, że od razu kazał zastosować procedurę separacji. Mógł w ten sposób obserwować rozwój choroby i jednocześnie uniknąć szerzenia zarazy. - Warren już chciał coś powiedzieć, Lena jednak mu przerwała. - Próbował ją leczyć, ale pierwszy raz widział takie symptomy, więc nie umiał jej pomóc. Zauważył, że objawy są takie jak w krwawej gorączce, tylko że w odwróconej kolejności. I to jedyne podobieństwo. Nie ma drugiej, podobnej choroby do tej.
- Zaraz, zaraz… Czyli chcesz mi powiedzieć, że to jakaś zupełnie nowa choroba, która powstała niespełna ćwierć wieku temu? Ale jak? Przecież medycy i uczeni są zgodni, że nie ma nowych chorób, są tylko stare z nowymi symptomami.
- No właśnie! To samo napisał lekarz twojego ojca i to samo pomyślałam ja. Co ciekawe, choroba bardzo szybko zabija zarażonych, więc przy procedurze separacji, nie ma szans na epidemię. No i pojawianie się choroby jest też dziwne. Kilka razy w roku, pojedyncze przypadki. Uderza znienacka i najczęściej w osoby, które były wcześniej zdrowe… 
Zapadła cisza. Lena dopiła wino, Warren chwilę czekał aż półorkijka będzie kontynuowała zdawanie relacji. Jednak gdy to nie nastąpiło, zapytał:
- I co? To wszystko?
- Nie… Ale innych spraw nie jestem pewna, muszę jeszcze zgłębić temat - odpowiedziała ostrożnie, myśląc o królowej Alicante.
- To chociaż zdradź mi na jaki trop wpa… - nagle, w całym królestwie zabrzmiały dzwony. - dłaś. Cholera, to już?
- Już, już. - Lena odpowiedziała zadowolona, że nie musi wyjawiać Warrenowi na razie swoich domysłów. - Musimy iść. W końcu, nie wypada abyś spóźnił się na własną koronację.
- Ech… No nie wypada... Ale dokończymy tę rozmowę - obiecał przyszły król. Podniósł się z krzesła i podał dłoń Lenie. Półorkijka ujęła ją delikatnie i również wstała z łóżka. Następnie oboje ruszyli w stronę dziedzińca.
Na placu wewnątrz zamku ustawiony był już korowód. Na przedzie stało sześciu konnych w pełnych zbrojach płytowych. Za nimi czekało dziesięciu strażników, w kolczugach i z halabardami. Następnie ustawiono białego konia. Przeznaczony był dla Warrena, na jego grzbiecie miał wjechać do świątyni Trzech Chórów. Tuż za nim stało sześciu kolejnych zbrojonych. Korowód zamykał cały orszak dworu. Zbita, kolorowa masa kobiet i mężczyzn, ubezpieczana z boków przez strażników.
Gdy tylko weszli na dziedziniec, Lena odłączyła się od księcia i spróbowała wmieszać się w grupę dwórek. Z marnymi skutkiem. Półorkijka była wyższa co najmniej o pół stopy od większości z kobiet, a jej oliwkowy kolor skóry znacznie kontrastował z bladą cerą szlachcianek.
Warren dosiadł konia. Po chwili, na sygnał przyszłego króla, cały korowód ruszył w stronę bramy zamku.
Tuż za fosą czekał cały tłum poddanych. Wszyscy entuzjastycznie zaczęli wiwatować na widok zmierzającego w ich stronę orszaku. Równie ochoczo rozstępowali się przed całym pochodem, przepuszczając go do świątyni Trzech Chórów. Gdy tylko korowód minął poddanych, ci podłączali się do końca orszaku.
Po pokonaniu niespełna mili, znacznie powiększony pochód dotarł do celu. Największa świątynia Trzech Chórów w Smoczym Wzgórzu była żartobliwie nazywa Drugim Zamkiem. Otoczona murem, monumentalna, ceglana budowla na planie pięciokąta, znacznie wyróżniała się wśród miejskich budynków. Z zewnątrz niezwykle surowa, z małymi oknami, potrafiła urzec swoim wnętrzem. W środku, na ścianach znajdowały się freski i płaskorzeźby przedstawiające różne, sakralne sceny. Podłogę zaś do połowy zdobiła ogromna mozaika przedstawiająca mapę świata.
 W tylnej części budowli stał duży ołtarz, a przed nim tron zwrócony w stronę wejścia. W trzech kątach ustawione były sześciokrotnie większe od człowieka posągi symbolizujące dany chór. Wokół wielkich pomników ułożono mnóstwo mniejszych, przedstawiających konkretne profesje. Po lewej stronie znajdowała się kapliczka poświęcona Chórowi Pracy, po prawej Chórowi Sztuki, a na wprost wejścia Chórowi Służby.
Warren, jako jedyny z orszaku, wjechał do świątyni na koniu. Minął ławki oraz tłumy ludzi, ustawione do połowy budynku. Tuż za nim wkroczył dwór i udał się bezpośrednio do przodu, na zarezerwowane dla nich miejsca.
Przyszły władca zatrzymał się przed tronem i zsiadł z konia. Od razu podszedł do niego mężczyzna stojący za ołtarzem. Był wysoki i szczupły, miał gładko ogoloną twarz i głowę, a w jego piwnych oczach gościł niesamowity błysk. Starszy wiek zdradzały jedynie pojedyncze zmarszczki i krzaczaste, siwe brwi. Ubrany był w prostą, białą szatę z wyhaftowanym na lewej piersi symbolem Najwyższego Kapłana Trzech Chórów.
- Któż przybył do świątyni? - mężczyzna, przyjaznym głosem zapytał w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Warren Sagarion, następca tronu Królestwa Ludzi.
- Czy przybyłeś prosić o błogosławieństwo?
- Tak, a także o namaszczenie.
- Wpierw należy sprawdzić, czyś godnym, prawowitym i dobrym następcą! - zagrzmiał kapłan. Choć miało to brzmieć jak groźba i przestroga, jego mina oraz uśmiech zdradzały, że jest to bardziej w ramach ceremonii - Usiądź, Warrenie Sagarion, na tymże tronie.
Książę wykonał polecenie, a starszy mężczyzna podszedł do niego z lewej strony, ustawiając się w jednej linii z kapliczką Chóru Pracy. Następnie wyciągnął w jego stronę rękę, zamknął oczy i wymówił słowa modlitwy:
- Och przodkowie, ciężkiej pracy się nie obawiający, natchnijcie mnie i udzielicie odpowiedzi! - kapłan zamilkł, po chwili otworzył oczy i przemówił - Tak, on jest godnym następcą!
Następnie stanął w jednej linii z Chórem Służby, ustawiając się za tronem i siedzącym na nim Warrenem. Ponownie wyciągnął dłoń i zamknął powieki.
- Och, przodkowie, służbie poświęcający życie, natchnijcie mnie i udzielicie odpowiedzi! - Znów nastała cisza, po której kapłan otworzył oczy i powiedział - Tak, on jest prawowitym następcą!
Na samym końcu stanął tyłem do kapliczki Chóru Sztuki. I powtórzył całą ceremonię.
- Och, przodkowie, uzdolnieni w sztukach wszelakich, natchnijcie mnie i udzielicie odpowiedzi! - mężczyzna zamilkł na chwilę, po czym dokończył - Tak, on będzie dobrym następcą!
W całej świątyni nastała przedłużająca się cisza. Kapłan czekał, aby wszystkim obecnym jego słowa wryły się w pamięć. Chciał, żeby pamiętali, kto tu jest ważniejszy i kto komu daje władzę. Gdy był już przekonany, że dał wszystkim to do zrozumienia, odezwał się do księcia:
- Warrenie Sagarion! Przodkowie chcą cię za króla, pozwól więc że namaszczę cię w ich imieniu!
Nie czekając na odpowiedź przyszłego władcy, mężczyzna ruszył w stronę kapilczki Chóru Pracy. Spod wielkiego pomnika zabrał młot i miseczkę z olejkiem. Następnie wrócił do następcy tronu.
- Warrenie Sagarion, przyjmij ten symbol oraz błogosławieństwo Chóru Pracy.
Książę wziął narzędzie do ręki, a kapłan umoczył dwa palce w olejku i posmarował dłonie przyszłego króla, mówiąc:
- Namaszczam cię w imieniu wszystkich przodków. Pracuj ciężko.
Po tych słowach, mężczyzna odstawił miseczkę obok tronu i ruszył w stronę kapliczki Chóru Sztuki. Spod ogromnego pomnika zabrał pędzel oraz kolejne naczynie z olejkiem. Znów podszedł do księcia i powiedział:
- Warrenie Sagarion, przyjmij ten symbol oraz błogosławieństwo Chóru Sztuki.
Chłopak odebrał pędzel, a kapłan posmarował jego pierś, mówiąc jednocześnie:
- Namaszczam cię w imieniu wszystkich przodków. Bądź nadzwyczaj zdolny.
Na koniec, mężczyzna podszedł do kapliczki Chóru Służby. Wziął spod największego pomnika księgę oraz kolejną miseczkę, po czym wrócił do następcy tronu.
- Warrenie Sagarion, przyjmij ten symbol oraz błogosławieństwo Chóru Służby.
Książę odebrał wolumin. Kapłan tym razem posmarował jego czoło.
- Namaszczam cię w imieniu wszystkich przodków. Służ wszystkim.
Następnie mężczyzna zapytał Warrena, ale na tyle głośno aby wszyscy zgromadzeni słyszeli:
- Wstępując na tron, jakie imię przyjmujesz?
- Nilan Trzeci.
- Dobrze więc, od dziś będziesz znany pod tym imieniem.
Kapłan zwrócił się do tłumu w świątyni:
- Nilan Trzeci uda się teraz prosić przodków o natchnienie. Wy tymczasem radujcie się, bowiem skończyło się bezkrólewie. O to wasz władca! - I wskazał dłonią na Warrena - Niech żyje król!
- Niech żyje! - odpowiedzieli radośnie wszyscy.








3 komentarze:

  1. Fajnie że wracamy do mojej ulubionej bohaterki 😆
    Najlepsze co może spotkać człowieka? Nie dziewięć się wątpliwościom Warrena, każdy kto stoi obok jest mądry, a jakby mieli być faktycznie na jego miejscu to by pewnie uciekli z krzykiem ahhah
    ( Grałam kiedyś takim jednym co miał zostać królem - jednocze się z Warrenem w bólu)
    O ciekawe teraz informacje o królowej że jest w części elfica 🤔 czyli Warren też.
    🤗Aha to z tym Aurelia miała problem, kolejną która nie lubi nosić sukienek ( nie wiem dlaczego ale skojarzyła mi się z Arja 🤗) .

    Czasami w dialogach zapominasz kropek albo dużych liter, ale bynajmniej nie zmniejsza to wartości tekstu, choć zwróć na to uwagę.

    Tajemnicza ta choroba, sądzę że została specjalnie przez kogoś stworzona. Może trucizna albo wirus stworzony aby zabijać pojedyncze przypadki. Ufff zainteresowałeś mnie 😊

    Koronacja 😀 ale obrazowo opisałeś cały proces o to z namaszczeniem.
    W końcu zrozumiałam o co chodzi z tymi churami. Świetny pomysł.

    Tekst wciągający. Polorkija jak zawsze mnie rozśmieszyła. Taka towarzyszka to nie byle kto.
    Czekam na następną część.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    O rany, jak ładnie wpleciony temat w tak uroczą scenkę. Bardzo podoba mi się relacja między Leną, Aurelią i Alicante. Widać, że półorkijka jest akceptowana przez matkę i siostrę swojego przyjaciela, a to może przecież wiele dla niej znaczyć i dobrze wróżyć na przyszłość (if you know what I mean ;)). Do tego ta scena ze strażnikami - uśmiałam się i jeszcze bardziej polubiłam tę bohaterkę.
    Oho, Łzy Śmierci to nie przelewki. Ciekawie stworzyłeś tę chorobę, brzmi fascynująco i przerażająco.
    Wow, ale podniosła chwila, Warren królem. Piękny opis, widać tu, jak ważna chwila się dzieje. Znakomicie oddany realizm. Bardzo mi się to podoba.
    Czekam na więcej.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. No i przybywam z lekkimi zaległościami!
    WTF. Ja w ogóle zapomniałam, że Warren może mieć matkę i rodzeństwo, bo do tej pory się nie pojawiali :oo. A przynajmniej tego nie pamiętam. To dla mnie taki szok, szczególnie że królowa jest w ciąży! Niby to krótkie spotkanie, ale ja już polubiłam królową (ładne zapożyczenie od nazwy miasta! Lubię takie zabiegi >D).
    No i to zachwycanie się winem Leny, schodząc z tematu... XD
    Ta choroba naprawdę coraz bardziej intryguje! Po raz pierwszy w tym uniwersum, chociaż je kocham, jestem szczerze zaintrygowana!
    W sumie ciekawie opisałeś ten rytuał. Szkoda tylko, że kończy się w takim momencie, jakby coś się urwało ;____; no, ale nic. Czekam na kolejne teksty z tego uniwersum! No i... inne też, wiadomo XDDD.

    ~SadisticWriter

    OdpowiedzUsuń