Pan
„Dwie twarze” już od dłuższego czasu za mną chodził i jęczał, żebym coś
napisała. Akurat miał gorszy nastrój, więc pozwoliłam mu dojść do głosu. Seria
na pograniczu czarnego humoru. Niby zabawnie, ale przy okazji niepokojąco,
czyli tak jak lubię.
***
1.07.2019 r.
Przymiotnikowa
Skala Nastroju UMACL:
Zdecydowanie
chujowo do potęgi x29
Sposób
na śmierć nr 78: przejedzenie
Słowa
kluczowe: pizza
Przez miesiąc było dobrze. Sinusoidy,
które kazał robić mi terapeuta, były na stałym poziomie. Punkt zero. Nic wyżej,
nic niżej. Praktycznie mogłem zaprzeczyć istnieniu jakiejkolwiek choroby
mentalnej, a przy okazji zrzucić winę na przewrażliwionych lekarzy, którzy
bawią się ludzkimi umysłami (bo zawsze ktoś musi być winny, nigdy ja). Myliłem
się. To gówno wciąż gdzieś tkwiło. Ukryło się w ciemnym kącie myśli i z
szyderczym uśmiechem czekało, aż osłabnę, stracę kontrolę, a co najważniejsze:
poddam się stwierdzeniu, że w rzeczywistości nie jestem chory. Nadzieja to
suka, a najgorsze w niej było to, że nigdy nie odpuszczała.
Jeżeli miałbym
podsumować moje życie zdrowotne kilkoma słowami, pewnie wyglądałoby to tak: zdiagnozowany,
leczony, chuja mi to daje. Czasami dziwiłem się, że jeszcze chodziłem po tym
świecie. Chyba los miał nade mną opatrzność. Może stwierdził, że przed śmiercią
muszę się czymś wykazać. Na przykład spłodzeniem jakiegoś dyktatora, który
zamieni się w polskiego Hitlera dwudziestego pierwszego wieku. Ojciec często
powtarzał mi, że jestem radykalistą, ubierając to określenie w jakieś ładne przymiotniki.
Komunistyczny radykalista, ksenofobiczny radykalista, makiaweliczny
radykalista. Sypał nimi jak magik z rękawa kartami. Cóż, schlebiał mi.
Jakiś czas temu kupiłem
w kiosku niezwykle optymistyczny żółty
notatnik zdobiony trupimi czaszkami. Nazwałem go notatnikiem śmierci, od tak,
bo mi się spodobała ta nazwa. Zacząłem w niej zapisywać wszystkie próby
samobójcze, jakich dopuściłem się przez ostatnie lata. Najbardziej efektowną
był niedoszły skok z czwartego piętra. Miał wokół siebie niezwykle dramatyczną
otoczkę. Chciałem spojrzeć prosto w twarz własnemu lękowi, zapewnić sobie sarkastyczny
koniec bytu. Myślałem, że zabawnie byłoby, gdyby napisali w gazecie: „SZOK!!!
Skoczył z okna, choć cierpiał na lęk wysokości!!”, ale niewłaściwa osoba
znalazła się przy mnie w niewłaściwym momencie, a moje marzenie spłonęło jak
skóra albinosa na słońcu. Cztery próby, żadna udana. Planowałem inne.
Stworzyłem nawet potencjalną listę
przypadkowych oraz celowych śmierci. Zawsze kiedy miałem gorszy nastrój,
czytałem ją i uśmiechałem się do siebie, marząc o dniu, w którym w końcu odejdę
z tego nędznego padołu. Do tego czasu ukończę wielki bilbord, który powieszę na
swoim bloku. Będzie na nim napisane: „Pierdolcie się wszyscy, cieszę się, że
mogłem was poznać”. Tak przynajmniej było, kiedy przeżywałem najgorszą nędzę
swojego istnienia.
„Nerwice. Fobie.
Depresja. Jednobiegunowość. A może dwubiegunowość. Nie wiemy, trudny z pana
przypadek. Damy panu tabletki, ale zobaczymy, czy pomogą. Lamotrygina,
hydroksyzyna, pregabalina i jeszcze nutka litu, żeby mógł się pan poczuć jak
kocioł wiedźmy z warszawskich przedmieść. A tutaj ma pan skierowanie do
szpitala psychiatrycznego. Ale to tak opcyjnie, bo jeszcze nie musimy pana
zawijać w kaftan bezpieczeństwa. Jak już będziemy musieli, to proszę dzwonić.
Zrobimy to, chociaż niechętnie – wolimy przekazywać robotę policji i straży
pożarnej, bo sprzątanie martwych zwłok jest łatwiejsze niż utrzymanie żywych
zwłok. A im nas mniej, tym weselej”. Właśnie tak traktowano ludzi o zepsutym
umyśle. Jak chory to pojebany, a jak pojebany to nieuleczalny, a jak
nieuleczalny to do pieca. „Radź sobie sam, panie, a jak sobie pan nie poradzi,
to sobie pan kopnie w kalendarz i powącha kwiatki u nasady, tak dla odmiany od
betonowego smrodu miasta. A tak poza tym to polecam przeczytać poradnik: „Jak radzić sobie z beznadziejnością życia?”.
Słowa autora leczą jak dłonie mitycznego, starożytnego uzdrowiciela,
Kleptomaniusa, czy jak mu tam było”.
Leki
wyrzuciłem do śmietnika, skierowanie podarłem, zeszyt otworzyłem na losowej
stronie. Lista podpowiadała, że dzisiaj powinienem umrzeć z przejedzenia,
dlatego zadzwoniłem do pizzeri, żeby dostarczyli mi dziesięć pudełek tłustego,
serowego gówna, koniecznie bez mięsa, bo jak umierać, to nie jedząc czegoś, co
jest już martwe. Trupy nie powinny jeść trupów, taka była moja naczelna zasada.
Teraz leżałem na
kołdrze i czekałem, marząc o tym, że śmierć wkrótce się nade mną zlituje.
Szkoda tylko, że umieranie nie było dla słabych, a ja zasnąłem po zjedzeniu
półtora pizzy. Cóż, odejście z tego świata musiałem przełożyć na inny dzień.
Hej :)
OdpowiedzUsuńDostałam już spoilery z tego tekstu, co nie zmienia faktu, że do mnie jak najbardziej czarny humor tej serii już przemawia, przekonuje, a pojebany, niby zdiagnozowany bohater może liczyć na moją sympatię.
W ogóle podczas lektury poczułam, że gdyby mnie znowu dopadły stany depresyjne, jak lata temu, to styczność z tym bohaterem miałaby na mnie dobry wpływ - widzieć kogoś, kto ma tak samo lub nawet gorzej, może być pocieszające.
Świetne opisy, humor, który cenię, a te zapiski nad tekstem - boskie! Jestem ciekawa innych punktów z listy, jak można się zabić (jakkolwiek to teraz zabrzmiało).
Pozdrawiam.