Ode mnie tylko tyle, że można
czytać ten tekst nie znając pierwszej części, ale jak ktoś chce, to zapraszam
tutaj [CZĘŚĆ
1], bo może ona pomóc w zrozumieniu całego zamysłu
historii.
***
Boże święty, któryś jest w niebie
(jeżeli w ogóle jesteś), pozwól mi przeżyć z nastolatką w jednym domu, bo twoja
jest potęga i królestwo, i istoty pozbawione rozumu na Ziemi (w tym
nastolatki)…
Spojrzałem
w stronę sufitu, a potem policzyłem cicho do pięciu. Myślałem, że to pomoże,
ale jak na złość przez mój kojący szept przedarł się chichot uciekającej
dziewczyny.
Pracowałem
tutaj dopiero od miesiąca, a już miałem ochotę wybić nie tylko rodzinę
d’Ambrayów, ale również wszystkich ludzi, którzy przewijali się na dworze.
Zajmowanie się piętnastolatką doprowadzało mnie do szału. Wymagała uwagi jak
małe dziecko. Nie dziwiłem się, że nikt oprócz mojej skromnej osoby nie podjął
się opieki nad nią. Kto miałby na tyle cierpliwości, aby niemal każdego dnia
gonić za nią po korytarzu, próbując ją tym samym zmusić do założenia sukni na
jedno z herbacianych, arystokrackich posiedzeń? Moja się bynajmniej kończyła.
Cicho
wzdychając, ruszyłem schodami do góry. Brązowowłosa postać mignęła mi przed
oczami, a potem zniknęła za rogiem. Skierowałem się w przeciwną do niej stronę,
czyli na korytarz z lewej strony. Wystarczyło, że w połowie drogi otworzyłem
drzwi od losowego pokoju, schowałem się za nimi, a potem w odpowiedniej chwili
otworzyłem je i chwyciłem dziewczynę za łokieć, ciągnąc ją do tyłu.
–
Zgubiłaś się, księżniczko? – spytałem milutkim głosem, uśmiechając się tak
słodko, jakby ktoś polał mnie miodem.
Zdziwiona
Nadia d’Ambray spojrzała na mnie przez ramię, zaciskając usta w dzióbek i
marszcząc czoło. Nie podobało jej się to, że przerywałem tę zaiste przednią
zabawę.
–
Nie, jestem pewna, że najlepsza droga ucieczki jest w tamtą stronę, ale
dziękuję za troskę. – Kiedy szarpnęła ręką, ja wciąż trzymałem ją w mocnym
uścisku. Spojrzała na mnie z wyrzutem, ale szybko się poddała. Wiedziała, że
byłem od niej silniejszy. – Nie umiesz się bawić, Nate – powiedziała obrażonym
głosem.
–
Umiem się bawić, kiedy trzeba, i bynajmniej nie w dziecięce gierki. –
Spojrzałem na nią z góry, posyłając jej krzywy uśmieszek. – A teraz pozwól,
Nadio – wyraźnie podkreśliłem jej imię – że przeniesiemy się do twojego pokoju,
gdzie ubierzesz wreszcie swoją suknię i zejdziesz na spotkanie z ojcem.
–
Dlaczego mówisz do mnie „Nadio”, a nie panienko? – Dziewczyna zmarszczyła
czoło.
–
Panienki nie biegają po korytarzach. Robią to tylko dzieci – odpowiedziałem
znudzonym głosem. – Chyba czas dorosnąć.
–
Ale ja już jestem kobietą. – Dziewczyna z głośnym prychnięciem wyrwała się z
mojego uścisku. Jak na zawołanie wyprostowała się i uniosła podbródek,
przybierając poważną minę. To, że tańczyła, jak jej zagrałem, tylko podkreślało,
że wciąż była dzieckiem podatnym na słowa dorosłych.
–
Dobrze, panno Nadio – powiedziałem z
lekką ironią w głosie, której oczywiście potomkini d’Ambrayów nie rozczytała. –
W takim razie zapraszam do komnaty na wieczorne strojenie.
Uśmiechnąłem
się wrednie pod nosem, na co dziewczyna jeszcze raz głośno prychnęła, a potem z
godnością małego dziecka, któremu włożono kij w plecy, ruszyła do pokoju. Gdy
już się w nim znalazła, chwyciła za suknię, a potem ruchem dłoni kazała mi się
obrócić, abym nie podglądał. Przewróciłem oczami. Przecież i tak stała za
parawanem. Myślała, że chciałem oglądać jej wychudłe blade ciało pozbawione
kobiecych kształtów? Musiałbym się okazać pedofilem.
–
Nate – usłyszałem za plecami.
Kiedy
ja wgapiałem się w obraz na ścianie, który przedstawiał siedzącą na strojnym
krześle matkę dziewczyny, Nadia d’Ambray szarpała się ze swoją suknią, o czym
dawały znać szeleszczące falbany. Oczywiście sapała przy tym i prychała, jakby
podjęła się najcięższej w swoim życiu pracy fizycznej. Dlaczego nikt jej nigdy
nie nauczył, jak powinna się ubierać? Była arystokratką, ale nie księżniczką.
Nie potrzebowała służek do tak prostej czynności.
–
Słucham cię, panienko Nadio? – spytałem przymilnie, zakładając ręce na piersi.
–
Masz rodzinę?
Przewróciłem
oczami. Od tygodnia zadawała mi różne pytania dotyczące mojego życia. Chyba
zapominała, że byłem tylko jej służącym, a nie przyjacielem. Powinna raczej
zagadywać te puste arystokratyczne lalki, które zjawiały się tutaj raz na jakiś
czas na spotkaniach organizowanych przez jej ojca. Jak na złość w ich
towarzystwie wydawała się być naprawdę cicha. Może to dlatego nadrabiała straty
w rozmowie ze mną.
–
Mam. Siostrę.
–
A co z rodzicami?
–
Umarli.
–
Och, przykro mi.
A mi nie – pomyślałem. W końcu tylko matka
odeszła z tego padołu. Ojciec wciąż żył, szczęśliwy i rozpustny w domu jakiejś
bogatej damy. Śmierci to ja mu tylko mogłem póki co życzyć.
Przez
chwilę panowała cisza, ale szybko została przerwana przez stękającą
piętnastolatkę, która najwyraźniej starała się odwrócić uwagę od swoich
nieudolnych prób ubrania się w sukienkę.
–
A masz… No, wiesz… wybrankę serca? – To pytanie w jej ustach zabrzmiało
niepewnie. Zupełnie jakby się zawstydziła, co nie było niczym dziwnym, bo choć
nauczyła się ze mną swobodnie o wszystkim rozmawiać, wciąż pozostawała w
niektórych kwestiach nieśmiała.
–
Nie, nie mam jej – powiedziałem z westchnięciem.
–
O! – wykrzyknęła, przez co zmarszczyłem z niezrozumieniem czoło. Czy to
naprawdę było dla niej takie wielkie zdziwienie? Gdybym miał „wybrankę serca”,
jak to nazwała, chyba nie użerałbym się tu z nią od rana do wieczora w Monfourt
Manor. – A ile masz lat, Nate?
–
Dwadzieścia trzy.
–
To tylko osiem lat więcej niż ja. Mógłbyś zostać moim mężem.
Zmarszczyłem
czoło, próbując odgadnąć, czy to, co powiedziała, było głupim żartem.
Powstrzymałem się od zerknięcia na nią przez ramię. Dopóki nie oznajmiała mi,
że skończyła się przebierać, jej zdaniem nie miałem prawa choćby posyłać jej
spojrzenia, w końcu mógłbym przypadkiem dostrzec kawałek dziewczęcej skóry. O
zgrozo, widziałem w życiu więcej, niż jej się wydawało, i to nie tylko skóry…
–
Czemu nic nie odpowiedziałeś? – usłyszałem oburzony głos młodej arystokratki.
–
A jakiej odpowiedzi ode mnie oczekujesz, panienko? – spytałem spokojnie.
–
Na przykład, że chętnie wziąłbyś ze mną ślub.
Nie
powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem.
–
Dlaczego miałbym to robić?
–
Bo… – Nadia umilkła. Mogłem się założyć, że miała teraz zarumienione policzki.
– Nieważne. Naprawdę. To… po prostu naczytałam się za dużo książek. Chyba.
–
W twoich książkach bohaterki oznajmiają swoim służącym, że chętnie wzięłyby z
nimi ślub? – zaśmiałem się. – Chętnie przeczytałbym którąś z nich.
–
Nie! – wykrzyknęła piskliwie. – Ja nic takiego nie powiedziałam! Nie chcę wziąć
z tobą ślubu! Nie podobasz mi się! I naśmiewasz się ze mnie! Jesteś okropny! I…
i wiesz co? Nienawidzę cię!
Przewróciłem oczami. Powtarzała mi to niekiedy kilka razy dziennie, a za pięć minut i tak otwierała do mnie tę arystokracką gębkę, szczerząc do mnie garnitur swoich śnieżnych zębów.
Przewróciłem oczami. Powtarzała mi to niekiedy kilka razy dziennie, a za pięć minut i tak otwierała do mnie tę arystokracką gębkę, szczerząc do mnie garnitur swoich śnieżnych zębów.
Szelest
sukni ucichł, stwierdziłem więc, że nie będę dłużej czekał na jej oznajmienie,
że już skończyła się ubierać. Po prostu się odwróciłem. Nie wyglądała na
zadowoloną, bo posłała mi groźne spojrzenie. Chyba nie chciała, żebym widział,
jak mocuje się z kokardą z tyłu sukienki. Miała ochotę na mnie nakrzyczeć, ale
skończyło się tylko na otwarciu drobnych ustek, a potem nadmuchaniu policzków.
Bez
słowa do niej podszedłem, poprawiłem jej rękawy, ponieważ zawinęły się do
środka, wygładziłem falbany i na końcu ustawiłem satynową kokardę tak, aby
trzymała się prosto, a przy okazji nie dusiła swoimi wstęgami tali dziewczyny.
To dziwne, ale w ciągu miesiąca nauczyłem się o kobiecej modzie więcej niż
kiedykolwiek chciałem. Na dodatek nie musiałem już wołać żadnej służki, która
zrobiłaby Nadii fryzurę. Sam nauczyłem się je komponować. To dlatego, kiedy
skończyłem już z sukienką, odprowadziłem ją do toaletki, gdzie posłusznie jak
grzeczna dziewczynka usiadła. Wtedy pochyliłem się nad nią, zrównując swoją
głowę z jej zarumienionym policzkiem, i spojrzałem w jej twarz odbijającą się w
lustrze. Szybko odwróciła ode mnie wzrok, jeszcze mocniej pąsowiejąc.
–
Jaką fryzurę życzy sobie panienka Nadia? – spytałam z uśmieszkiem.
–
Tydzień temu zrobiłeś mi całkiem ładny warkocz francuski.
–
Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby ci w rozpuszczonych włosach. Pasują do
nowej sukienki. – Przeczesałem delikatnie jej włosy, opuszczając je na gołe
ramiona nastolatki, na których pod wpływem delikatnego muśnięcia pojawiła się
gęsia skórka.
Dziewczyna
obróciła nieśmiało wzrok w moją stronę. To był niespodziewany i bezpośredni
atak na moją twarz. Jasne błękitne oczy niemal wywierciły mi w czole dziurę.
–
Nate – zaczęła z powagą godną niemal dorosłej kobiety. – Czy ty uważasz, że
jestem ładna?
–
Jesteś najpiękniejszą arystokratką, jaką w życiu spotkałem – powiedziałem z
ironią w głosie, co tym razem zdawała się dostrzec, bo wyraźnie posmutniała i
szybko odwróciła wzrok. – Jesteś równie piękna, co twoja matka – dopowiedziałem
sztucznie łagodnym głosem. Przynajmniej nie kłamałem. Nadia d’Ambray może wciąż
była dzieckiem, ale już teraz można było odgadnąć, że wyrośnie z niej piękna
kobieta. Może miała pospolicie brązowe włosy, a nie tak gęste i złociste jak
jej matka, ale wcale nie ustępowała zmarłej rodzicielce w byciu ładną.
–
Dziękuję, Nate. – Dziewczyna spojrzała nieśmiało w swoje odbicie.
–
Do usług. – Uśmiechnąłem się krzywo pod nosem, a potem chwyciłem za srebrną
szczotkę, którą zacząłem rozczesywać długie włosy arystokratki.
–
To… nie chciałbyś wziąć ze mną ślubu? – dodała zawstydzona.
Nie
powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem, na co ta skuliła się w sobie jak
posmutniałe zwierzątko domowe. Tym razem się jednak nie obraziła.
–
Dlaczego odnoszę wrażenie, że chcesz mnie zmusić do ożenku? – zaśmiałem się.
–
Bo… byłbyś chyba dobrym mężem. Poza tym… ja nie chcę nikogo innego.
Przyzwyczaiłam się już do ciebie. – Zmarszczyła czoło. – A skoro ty nie masz
żadnej wybranki serca, to może ja mogłabym…
–
Niech zgadnę. Ojciec zaczął z tobą rozmawiać o małżeństwie, co w żaden sposób
ci się nie podoba. – Spojrzałem na nią pytająco z uniesioną brwią, na co ta
pokiwała niepewnie głową. – Czyżby dzisiejsze herbaciane spotkanie miało
związek właśnie z małżeństwem? – Nadia znowu kiwnęła głową, tym razem w jej
oczach pojawiły się jednak łzy.
–
Ja… ja nie chcę tego. Nie jestem gotowa, Nate – powiedziała łamiącym się
głosem, starając się nie popłakać. – Poza tym ja już… ja już kogoś kocham. – Z
tymi cicho wypowiedzianymi słowami spojrzała na mnie tak twardo, jakby usilnie
starała się mi przekazać, że to właśnie ja byłem jej wybrankiem. Cóż to za
głupota. Przecież nawet nie byłem dla niej miły. Po prostu wypełniałem swoje
obowiązki.
Westchnąłem
ciężko, odrywając szczotkę od jej włosów. Znowu spojrzałem w odbicie
dziewczyny. Ukradkiem chwyciłem za błękitną wstążkę, która leżała na toaletce.
Zanim zawiązałem ją jednak na włosach piętnastolatki, powiedziałem:
–
Jesteś za młoda, żeby się zakochiwać. Ta ekscytacja pewnie przejdzie, kiedy
tylko powiem ci coś niemiłego.
Wiedziałem,
że poruszyłem cienką strunę w sercu Nadii. Nienawidziła, kiedy ktoś traktował
ją jak dziecko. To dlatego odwróciła się do mnie z taką gwałtownością, że
prawie odskoczyłem w tył. Zdziwiło mnie, kiedy stanęła przede mną i spojrzała
mi hardo w oczy.
–
Nie czytasz ani w mojej głowie, ani w moim sercu, Nathanielu – powiedziała z
powagą. Kiedy usłyszałem swoje prawdziwe imię, uniosłem brew. Czyżby braciszek
powiedział jej o tym, kim naprawdę byłem? Nie żaden Nate Vailley, tylko
Nathaniel Verneville? – Tak, Ammiel mi o tobie powiedział. Oznajmił też, że
powinnam na ciebie uważać, ale ja wiem, że nie jesteś zły. Gdybyś chciał mi
wyrządzić krzywdę, już dawno byś to zrobił, prawda?
Milczałem.
Bo cóż innego miałem zrobić? Prawdziwy strateg nie zdradzał swojego planu. Poza
tym to nie Nadia d’Ambray była moim celem. Ona miała pozostać tylko kluczem do
niego. W końcu dzięki tej pracy przeniknąłem do dworu wrogów.
–
Nate. – Upomniała mnie. Dopiero teraz zorientowałem się, że w zamyśleniu
uciekłem wzrokiem gdzieś daleko stąd. Nadia najwyraźniej przywołała mnie do
porządku. – Nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz. Nie oczekuję, że
powiesz mi, dlaczego ukrywasz się pod nieswoim imieniem i nazwiskiem. – Przez poważną
twarz przeszło coś w rodzaju łobuzerskiego wyrazu. Najwyraźniej właśnie wpadł
jej do głowy jakiś zły plan. – Musisz jednak spełnić jedną moją prośbę, bo
chyba nie chcesz, żebym powiedziała o wszystkim ojcu? – Przybrała niewinną
minę.
Niby
miała tylko piętnaście lat, a zachowywała się jak najlepsza manipulatorka. Tyle
w niej niewinności, ile we mnie miłości do rodziny d’Ambrayów…
–
Czego ode mnie oczekujesz, panienko Nadio,
w zamian za swoje milczenie? – Akcentując dokładnie jej imię, przekręciłem
głowę w bok.
–
Chcę, żebyś zamknął oczy.
Zmarszczyłem
czoło. Nie ufałem jej. Co, jeśli w szafie czaił się jakiś strażnik, który tylko
czekał na potwierdzenie, że tak naprawdę nazywam się Nathaniel Verneville? Nie
chciałem stracić głowy, nim wypełnię swój wielki plan zemsty.
–
Po cóż? – spytałem nieufnie.
–
Och, zamknij je, zanim się rozmyślę! – Nadia tupnęła nogą. – To naprawdę nie
potrwa długo.
Kiwnąłem
powolnie głową, spoglądając ukradkiem na szafę, która była zamknięta. Być może
to była tylko moja paranoja. Piętnastolatki nie potrafiły przecież bawić się w
takie konspiracje, a już na pewno nie Nadia d’Ambray.
Westchnąłem
cicho, a potem zgodnie z jej prośbą przymknąłem powieki. Czekałem, aż coś się
wydarzy, ale im dłużej tak tkwiłem, tym bardziej niepokoiła mnie ta dziwna
cisza i bezruch. Może to jednak rzeczywiście jakiś głębszy plan mający na celu zabicie
mnie? Więcej nie byłem już w stanie wytrzymać. Czucie się zagrożonym nie
należało do moich ulubionych zajęć.
Bez
uprzedzenia otworzyłem oczy. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy w tym
samym momencie usta Nadii zetknęły się z moimi. Uniosłem w zdziwieniu brwi,
cudem powstrzymując się od tego, żeby jej nie odepchnąć. Byłem głupi, skoro
obwiniałem ją o intrygę mającą na celu mnie zniewolić. Zapomniałem, że Nadia
d’Ambray była po prostu nastolatką lubującą się w czytaniu głupich romansów dla
dziewcząt w jej wieku.
Jeszcze
raz przymknąłem powieki, aby siebie nie zdradzić. Wtedy to dziewczyna odsunęła
się ode mnie na bezpieczną odległość i wyszeptała:
–
Teraz i ty musisz zachować moją tajemnicę. Mój ojciec byłby zły, gdyby
dowiedział się o tym, że zrobiłam coś niedozwolonego.
–
Dobrze – odpowiedziałem, nie powstrzymując się od uśmieszku. – Zachowam to dla siebie.
Otworzyłem
oczy, napotykając przeszklone tęczówki młodej arystokratki. I wtedy właśnie
zrozumiałem, że los podsunął mi idealny scenariusz zemsty na d’Ambrayach, i to
o wiele lepszy niż wcześniej założyłem. Zarówno ojcu, jak i bratu Nadii
zależało na najmłodszej pociesze rodu. Dlaczego by więc nie zabawić się jej
kosztem? Nastoletnie serce już niemal do mnie należało. To tylko kwestia czasu,
aż całkowicie je sobie przywłaszczę…
Hej :)
OdpowiedzUsuńAch, jakoś nie umiem się przyzwyczaić do Nathaniela robiącego za sługę, wręcz niańkę. To do niego nie pasuje, a jednocześnie nie widzę go w innej roli.
Czy można się umówić na fryzurę do jaśnie pana? Chętnie bym pozwoliła zrobić sobie warkocz francuski. Chyba że umie bokserskie? To poproszę.
Ja wiedziałam, że ona go pocałuje. Wiedziałam, że on wpadnie na to, jak się dokładnie zemścić. I choć już jest mi szkoda złamanego serca Nadii, go chcę wiedzieć, jak do tego doszło.
Uwielbiam Cię za ten poziom ironii. Uwielbiam ten klimat i chcę więcej.
Pozdrawiam.
Hmmm... Przyznam się, że nie czytałem pierwszej części o Nathanielu, ale chyba będę musiał to jakoś niedługo nadrobić. Jestem zaciekawiony :D Super klimat arystokratycznego domu. Nadia mam wrażenie jakby zachowywała się trochę jak dziewczynka a nie piętnastolatka (może dlatego, że ostatni raz piętnastolatki spotkałem dziewięć lat temu w szkole i sam miałem wtedy piętnaście lat XD) A Nathaniel wydaje się dość okrutny, skoro zamierza wykorzystać dziewczynę (nie znam całej historii, więc nie oceniam, ale nadal wydaje mi się to takie trochę nie w porządku). Tekst, jak zwykle, świetny. Dialogi są bardzo żywe i realistyczne :D Także, dobra robota! :D
OdpowiedzUsuń