To nie tak miało wyglądać. Początkowo zakładałam, że główna bohaterka chce po prostu zrobić komuś na złość, szkodząc przede wszystkim sobie. Lecąca w tle piosenka (niestety nie ta, która została wybrana na ten tydzień, bo nie byłam w stanie wysłuchać jej do końca – wybaczcie) sprawiła, iż popłynęłam. Zapewne dalej nie osiągnęłam tego, do czego przymierzam się od ładnych paru tygodni, no cóż – najwyraźniej długa droga przede mną. A to jest po prostu opowiadanie, gdzie nawet przez chwilę nie myślałam, by je usunąć. Ba, nawet raz nad nim zapłakałam! No ale dość o mnie. Życzę przyjemnej lektury!
***
Ciach.
Ciemne pukle odbijają się od ramion, upadają na nieskazitelnie czystą podłogę, kiedy bez wahania obcinam je nożyczkami. Włosy wirują w powietrzu, wpadają pod luźną koszulkę, niemiłosiernie łaskocząc po plecach. Wlatują do rozchylonych ust, przyklejając się do ust i języka. Osiadają na białej, porcelanowej umywalce, tworząc skomplikowane wzory, idealne dla pasjonatów abstrakcyjnej sztuki.
Ciach. Ciach.
Madame Jaqueline Pierre wiecznie powtarza, że moim atutem jest uroda. Przyciągająca spojrzenia wielu mężczyzn porcelanowa, nieskazitelna, gładka niczym płatki róż cera. Duże, okalane gęstymi rzęsami brązowe oczy, wiecznie przyglądające się podłodze, by sprawiać wrażenie zakłopotanej tak niecodziennym towarzystwem. Drobna postura, wywołująca pragnienie zapewnienia względnego bezpieczeństwa. Małe, wypielęgnowane dłonie, które, gdy tylko znajdują się w wielkich, silnych dłoniach, odnajdują swoje miejsce. Długie, sięgające pleców, lśniące w świetle brązowe loki, kuszące do częstego smagania ich palcami, by sprawdzać ich delikatność.
Ciach. Durne pierdolenie. Ciach.
Kobieta taka jak ja jest stworzona po to, by na oficjalnych spotkaniach ładnie wyglądać przy mężczyźnie. Stojąc u jego boku, ma wywoływać zachwyt innych panów i wzbudzać zazdrość u towarzyszących im pań. Kobieta taka jak ja ma być ozdobą, niewtrącającą się w poważne rozmowy, bo one nie są na jej głowę. Ma doskonale wyglądać, niesamowicie pachnieć i szeroko się uśmiechać, a kiedy powróci ze swoim mężczyzną do domu, ma mu się bezgranicznie oddać.
Ciach. Tak bardzo się myli. Ciach.
Porcelanowa, gładka niczym płatki róż skóra powinna wiedzieć, co to jest nabywanie blizn, powstałych podczas licznych zabaw z dziećmi czy codziennych obowiązków. Duże, okalane gęstymi rzęsami brązowe oczy powinny patrzeć wprost przed siebie, na rozmówcę, aby ten nad nią nie dominował. Drobna postura nie powinna jedynie kojarzyć się z bezsilnością, podkreślaną wyciskającymi powietrze z płuc obcierającymi gorsetami, z równie niekomfortowymi, często niekomfortowymi sukniami, odkrywającymi to, czego nie chce się ukazywać. Małe, wypielęgnowane dłonie, powinny umieć coś więcej, niż sięgnięcie po kartę kredytową czy utrzymanie ciężaru pierścionków z drogocennymi kamieniami. Długie, sięgające pleców, lśniące w świetle brązowe loki, mają prawo pozostać wspomnieniem.
Ciach. Kurwa. Ciach.
Kobieta taka jak ja ma, do cholery jasnej, prawo wyglądać jak postrach, który spieprzył z niszowego horroru, mając w dupie to, co myślą o niej inne, przerobione na żywe lalki Barbie bezmózgie klony. Stojąc u boku mężczyzny, nie musi odgrywać roli maskotki, zabawiającej publiczność. Kobieta taka jak ja ma nie być kojarzona z bezmyślnym zwierzątkiem. Ma prawo otworzyć gębę i powiedzieć to, co jej się żywnie podoba, niezależnie od tego, czy wypowiedziane słowa spodobają się mężczyźnie, któremu towarzyszy. Nie musi się wiecznie szczerzyć, nabawiając bólu szczęki, a po powrocie do pustego, pozbawionego charakteru mieszkania ma prawo wziąć kąpiel i po niej udać się spać, bez zbędnego zadowalania naiwnego mężczyzny.
Ciach.
Madame Jaqueline Pierre od dziecka uczyła mnie, co mam zrobić, by za pomocą prostych psychologicznych sztuczek zdobyć serce naiwnego, złaknionego komplementów bogacza, przy którym będę czuć się jak księżniczka. Jak pozbawiona swoich praw, pławiąca się w luksusach i zdobywająca nietuzinkowe znajomości dama. Nigdy jednak nie zadała mi właściwego pytania: Czy ja tego chcę?
Ciach. Chlip. Ciach.
Każdy kolejny ruch nożyczkami uwalnia od ciężaru, jaki towarzyszył od lat. Pozwala uwierzyć, że ta drobna zmiana to skromny krok ku lepszej przyszłości, jaką pragnę dla siebie stworzyć. Bo nie chcę być niczyją pieprzoną lalką. Nie zamierzam przez większość życia wykorzystywać urody do osiągania celów. Ta z czasem przeminie, pozostanie wspomnieniem i co dalej? Wiedza z prywatnych szkół została przyćmiona licznymi bzdurami, wpychanymi do głowy od niemalże siedemnastu lat. W wieku dwudziestu czterech lat znałam każdą definicję wzorowej żony, gdzie pieprzona formułka skróconego mnożenia była dla mnie totalną magią. Umiałam znaleźć najlepszą kosmetyczkę w mieście i to do niej się wybrać, a zarejestrowanie się do lekarza stanowił nie lada wyczyn. Wiedziała, jaka gwiazda modnie się nosi i kto zaprojektował jej ubrania, a nie byłam w stanie powiedzieć, jak nazywała się moja babcia i z jaką koleżanką szyły skromne sukienki, aby zarobić choćby na niedzielny obiad.
Odebrano mi dzieciństwo. Ogołocono z tego, co do mnie należało. Pozbawiono własnej woli. Zrobiono ze mnie zapchloną marionetkę. Dość! Nie jestem niczyją własnością! Nikt nie ma prawa za mnie decydować i odbierać tego, co bezwzględnie należy do mnie.
Chlip. Ciach. Chlip.
Spoglądam własnemu odbiciu w zaczerwienione, opuchnięte od wstrzymywanego od lat płaczu oczy. Szukam w nich dezaprobaty, jaką odnalazłabym w spojrzeniu Madame Jaqueline Pierre, która nigdy nie pozwoliła mi nazwać się mamą. Dezaprobaty, jaką znalazłabym w spojrzeniu Mariona, dla którego jestem jedną z wielu, lecz tylko ja nadawałam się do noszenia bezużytecznej obrączki. Przyglądam się swojej twarzy, lecz – zamiast tego – odkrywam coś innego. Determinację. Odwagę. Coś, co do tej pory wypierałam, nie chcąc zawieść, ale skończyłam tę zjebaną zabawę. Pragnę żyć, odkrywać świat po swojemu, a tkwiąc w tym gównie, nie umożliwiałam sobie tego.
Chichot. Szloch. Chichot.
Miałam kiedyś kota. Nazywał się Śpioch i nie miał połowy jednego ucha, bo stracił je w walce z psami. Odnalazłam go zakrwawionego, szukającego czegoś do jedzenia w naszym kontenerze. W sekrecie przed mamą zaopiekowałam się nim. Odkaziłam zaniedbane rany, nauczyłam go ufności do człowieka, gdzie odpłacił się bezgraniczną miłością. Głaskanie go i słuchanie donośnego mruczenia pozwalało kołatać nerwy. Towarzyszył mi, gdy czułam się źle i potrzebowałam kogoś u swego boku. Jak nikt inny rozumiał mnie, dlatego próbowałam o niego walczyć, gdy odkryto mój mały sekret i zadecydowano o pozbyciu się go. Zasłaniałam go własnym ciałem, lecz ona była silniejsza. Odepchnęła mnie, lecz nie na tyle, bym zrobiła sobie krzywdę. Po prostu zadbała o bezpieczną odległość. Spojrzałam na nią spod przydługiej grzywki, po czym zaczęłam litanię.
– Kobieta taka jak ty nie trzyma w domu czegoś takiego – odparła po licznych błaganiach Madame Jaqueline Pierre, chwytając go za skórę na karku i – z nieodgadnionym wyrazem twarzy – wrzuciła do wnętrza rozpalonego kominka, zatrzaskując szybkę. Kot przeraźliwie miauczał, walcząc z liżącymi go językami ognia, spoglądając błagalnie w moje oczy. Płomień trawił go żywcem, kiedy szukał drogi ucieczki, a ja stałam i patrzyłam na bezduszną śmierć przyjaciela.
– Tak się pozbywa tego, co staje nam na drodze do sukcesu – rzekła zaraz po tym, jak służba wyciągnął zwęglone zwłoki Śpiocha, napawając się swoim sukcesem.
– Nie masz serca – powiedziałam, próbując powstrzymać się przed płaczem. Nie mogłam pokazać, że jestem słaba. Nie przy niej.
– Kobiety takie jak my nigdy go nie posiadają.
– A co posiadamy?
Zakręciła czerwonym winem w kryształowej lampce, po czym upiła łyk. Zastanawiała się co odpowiedzieć, choć już domyślałam się odpowiedzi.
– Przede wszystkim władzę.
Ciach. Przerażający śmiech. Trach.
Od miesięcy odkładałam drobne kwoty, które pozwolą mi przetrwać w miejskiej dziczy. Nakupowałam sobie zwyczajnych, pozbawionych lansiarskich metek ubrań, skitranych w schowku jednej ze stacji benzynowych, przechowywanych pod czujnym okiem poczciwego staruszka, pana Poltera, który poznał moją historię i obiecał pomóc, wysyłając do swej siostry do zupełnie innego, obcego kontynentu. Wiem, to ryzykowne. Powinnam oddać się na leczenie, ale nic nie poradzę na to, że pragnę spróbować. Ufam mu i pragnę wierzyć w to, że nie obdarzyłam go zaufaniem na darmo. Statystyki często mówią, iż najwięcej osiągają ci, co postanawiają zaryzykować.
Ciach. Plusk. Plusk.
Odkładam nożyczki na umywalkę, nawet ich nie czyszcząc. Obmywam twarz zimną wodą z mydłem, pozbywając się nienagannego makijażu, nałożonego z rana, by zadowolić niewiernego męża. Rozczesuję palcami włosy, a raczej to, co zostało na głowie i posyłam własnemu odbiciu szeroki uśmiech. Nieśpiesznie ściągam zalegające na palcach pierścionki, a obrączkę wrzucam do muszli klozetowej i z ogromną satysfakcją ją spłukuję. Małżeństwo należało do gównianych, więc niech płynie tam, gdzie powinna się znaleźć.
Dum. Dum. Dum.
Nigdy nie byłam w stanie pokochać siebie. Nienawidziłam tego, kim się stałam i czym zostanę. Nie akceptowałam siebie, bo tak naprawdę nigdy nie byłam Courtney Williams, jaką chciano, bym była. Prawdziwa Courtney chodziła gdzieś po ulicy, szukając tego, co utraciła. Ja nazywam się Dea Revival i wreszcie wydostałam się z przeklętego kokonu, rozkładając skrzydła. Nareszcie wiem, że wszelkie przeciwności losu da się pokonać, gdy wreszcie odkryje się wiarę w siebie. Odnajdzie dość siły, się przeciwstawić i zawalczyć o to, co się należy.
– Dea Revival – mówię bez zająknięcia i odkrywam, że idealnie pasuje do kogoś, kto wygląda, jakby zaliczył bliskie spotkanie z kosiarką. Nie jest idealnie.
Podoba mi się to.
Szmer. Szelest. Trzask.
Wydostaję się z domu, zajmując miejsce za kierownicą samochodu, o którym nikt nie wiedział, bo zakupiłam go na lewe papiery i przetrzymywałam w części przeznaczonej dla gości, świecącej pustkami od miesięcy. Pozbyłam się nawet tamtejszych kamer, utrudniając poszukiwania nagle zaginionej Courtney. Odpalam silnik i powoli ruszam w drogę, nawet nie spoglądając w stronę wielgachnego domu, w którym egzystowałam, odkąd ukończyłam dwadzieścia jeden lat i zostałam żoną poważnego biznesmena. Nie zamierzam rozpaczać, bo wiem, że czeka na mnie coś znacznie lepszego. Gdzieś czeka też na mnie inny Śpioch, któremu nie zdołam wynagrodzić cierpienia, ale zdołam ofiarować to, co zostało na dnie serca, posklejanego po tamtym dniu.
– Nigdy więcej nie pozwolę spłonąć temu, co należy do mnie.
Już zaakceptowałam siebie. Teraz przyszła pora na pokochanie. Wiem, że tego dokonam. Nauczono mnie wytrwałości w dążeniu do celu i czas najwyższy zrobić z tego użytek. Kobiety takie jak ja posiadają władzę, a ja zapanuję nad samą sobą. Rozłożę skrzydła i pofrunę, zaliczając upadki, ale to już będzie tylko i wyłącznie moja historia. Albo nasza.
Czas pokaże.
Hej :)
OdpowiedzUsuńJakie tu jest cudowne zestawienie tego, kim się można stać, kiedy ktoś ma nad osobą władzę i ją kształtuje od podstaw, a kim się naprawdę jest. Bardzo ładne opisy, plastyczne i bez przesady. Te myśli i wywnętrzanie się pomiędzy cięciami nożyczek - zabieg może nie spotykany za często, tutaj nadaje jeszcze lepszego wydźwięku całości dzieła. Poczułam satysfakcję, kiedy Dea (ślicznie się nazywa, kiedy jest sobą) nie tylko obcięła włosy, ale też pozbyła się wszelkiej biżuterii. Aż zaczęłam podczas lektury trzymać za nią kciuki. Widać, że jest silną i zdeterminowaną postacią, powinna więc dać sobie radę z rozpoczęciem zupełnie nowego życia.
Dziękuję za tę opowieść.
Pozdrawiam.
Najpierw zacznę od tego, że dopiero za którymś razem, jak spojrzałam na tytuł, to miałam w głowie reklamę jakiejś kobiecej gazety XD. Weź to powiedz takim głosem reklamowym: Kobieta taka jak ty - wiesz, takim ożywczym i głębokim. To byłoby dobre hasło!
OdpowiedzUsuńAle powracając, bo wczoraj zaczęłam pisać komentarz, a padłam jak taki truposzek XDDD. Już po przeczytaniu wstępu i rozmowie z tobą na Messengu wiedziałam, że to będzie dobre. Dlaczego? Bo widać, że pisałaś to z pasją i uczuciami. Skoro piosenka tak cię zainspirowała, że nawet uroniłaś łezkę, a dodatkowo nie chciałaś tego tekstu usunąć, bo nawet ci się podobał, to ja jestem w 100% pewna, że będzie zajebiście. Więc czytam teraz już całość!
O chuj, już mi się podoba to jak opisujesz wpadające wszędzie włosy. IDEALNIE.
KURDE, TAK. Wiem, będę krzyczeć dużymi literami, jakby ktoś mi robił dobrze, ale KUWA. Wiesz, że ja lubię takie feministyczne teksty. To jest w zasadzie taki trochę powrót do XIX wieku, tak mi się to przynajmniej kojarzy z czasami, kiedy rzeczywiście kobieta była ładną ozdobą i jedynym jej zadaniem było wyjść dobrze za mąż. PODOBA MI SIĘ TEN BUNT.
"z równie niekomfortowymi, często niekomfortowymi sukniami" - zastanawia mnie to zdanie, bo wygląda jak przypadkowe powtórzenie, a nie jak celowe :o. Czy tak miało być?
O, karta kredytowa już mi nie brzmi jak XIX wiek. Kurczę. Ej, nie. To lepiej pasuje do XIX wieku, ja będę miała dalej XIX wiek w głowie!!! Chociaż te późnejsze wstawki rzeczywiście kojarzą się trochę z obecnymi czasami, no ale no.
OJEZUNIE. Dlaczego ona wrzuciła tego kota do kominka... OGODNOŁ!!! Jezu, no nie mogę tego bestialstwa opisać ;___;
"– Nigdy więcej nie pozwolę spłonąć temu, co należy do mnie"
ŁOOOOOOOOOOOOOOOOO! POZAMIATANEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!
MÓWIŁAM, ŻE TO BĘDZIE DOBRE?! Kuwa, stara, ale mi serce biło, jak to czytałam! Czułam normalnie emocje, które ci towarzyszyły, gdy to pisałaś! Jakiś taki smutek, złość, trochę buntu, awww, no! Pięknie grałaś na uczuciach! Nie jest to tekst idealny, bo zdarzają się niekiedy większe lub mniejsze błędy czy niedociągnięcia, ale kurdę, ja bym tu nic nie dodawała, nic nie odjęła, jest pięknie. No i czuć w tym tekście kobiecą siłę. FEMINISTKI ŚCIĄGAJĄ KOSZULKI I BIEGAJĄ NAGO PO DWORZE!!!!!!!!!!! Pewnie też bym biegała, ale siedzę w domu hehe. Ja chcę więcej takich pełnych emocji tekstów. I wiesz co? Tu głęboka kreacja postaci nie jest potrzebna. Przedstawiłaś w naturalny sposób postać, która ma swoją historię, ma swoje problemy, uczucia, i to już dużo o niej mówi, i z którą ktoś mógłby się nawet w dany sposób utożsamiać, także... jest super. CHCĘ TAKICH INSPIROWANYCH PIOSENKAMI TEKSTÓW WIĘCEJ.
Jezu, jakie masłolamento... XD