Aphelios: guys, i can explain
Fiora: you're getting a whole arsenal? i just get a sword!
Jax: you get a sword? i just have a lamp!
Sett: you guys are getting weapons?
VASTAJ
Arena pęka w szwach. Tłum wrzeszczy, wiwatuje i pluje na siebie
nawzajem, w podnieceniu się przekrzykując. Jest żądny krwi, wrażeń, które choć
na moment rozbiją monotonię Navori lub pozwolą zaspokoić najskrytsze popędy.
Wśród widowni przemykamy jak cienie, nikt nie zwraca uwagi na zakapturzone
postacie. Przychodzi tu sporo takich, którym obecność w miejscu jak to zaszkodziłaby
choćby ze względu na zajmowaną w społeczeństwie pozycję. Walki cieszą się dużą
i złą sławą, ściągając wielu ciekawskich osobników nawet z dalszych części Ioni, także jednostki
u władzy, żądne widowiskowych i krwawych pojedynków.
Dzisiejsza walka wieczoru jest czymś, czego nikt nie chcę przegapić.
Oto najpopularniejszy i od dawna niepokonany wojownik, którego zwą Łupieżcą,
wyzywa na ring swojego szefa, właściciela areny, który przed laty własnymi
pięściami zdobył do niej prawa, a wcześniej sam walczył jako jej główna
atrakcja. Teraz patrzy z góry na ring, opierając ręce na balustradzie. Sploty
mięśni otulają jego potężne przedramiona jak zarzucone na plecy futro z
dziewięcioogoniastego lista. Patrzy w dół na swojego oponenta, nic więcej nie
można wyczytać z jego twarzy z tej odległości. Czy ma go w pogardzie, czy
wspomina czas, gdy był na jego miejscu?
THE ROMAN KING, THE ROMULUS
THE PRECIPICE, BORN TO CHANGE
THE PRECIPICE, BORN TO CHANGE
Znika w mroku swojej loży, na trybunach wybucha wrzawa. Daję umówiony
wcześniej znak, a tajemnicze postacie wnoszą dla niepoznaki skromne zakłady,
niektóre komunikują się ze sobą zdawkowo i rozchodzą, znajdując różne, oddalone
od siebie miejsca na widowni. Ja zajmuję miejsce na najniższej trybunie, tuż
przy odgradzającej widzów od ringu siatce. Wciskam łokieć w brzuch jakiegoś
grubasa, który odsuwa się, wydychając z siebie gnijące powietrze. Na moment
robi mi się słabo od smrodu z jego ust. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, za to ja
bacznie przypatruje się każdemu. Powoli przeciskam się do skubiącego w
milczeniu słonecznik mężczyzny, który w skupieniu patrzy jak Łupieżca wyzywa
swojego przeciwnika, zarzucając mu, że się roztył i nie pamięta, jak to jest
nadstawiać karku.
— Hej, ten Zwierzęcy Bękart — zagaduję starszego faceta z wąsem, a
ten, nie przestając pluć skorupkami, zerka na mnie niecierpliwie — to prawda,
że wyniósł stąd Noxian na własnych pięściach?
Mężczyzna pospiesznie kiwa głową.
— To oni wcześniej rządzili na arenie?
Znów na mnie zerka, tym razem dłużej mi się przygląda. Choć spod
kaptura wystaje tylko czubek mojego nosa, to dla mnie znak, żeby się wycofać.
— Tak, po tym jak Noxus wygrał wojnę, paru cwaniaków postanowiło
zarobić, organizując nielegalne walki — odpowiedział, mimo podejrzliwości, jaką
mi okazał. — Wystawiali podobno zakładników i kogo tylko udało im się złapać.
Ale Mieszaniec sam się zgłosił na ring.
— Czyżby? — próbuję dalej ciągnąć go za język, ale wtedy na ringu
pojawia się on, Mieszaniec, a trybuny drżą, skandując jego imię.
„SETT. SETT. SETT.”
Milknę, wpatrując się w niego z bliska. Jest naprawdę spory.
Rdzawoczerwone włosy, spomiędzy nich wystające zwierzęce uszy. Jego słynne
pięści są zaciśnięte, widzę lśniące złote kastety. Proponuje Łupieżcy, by go
przeprosił za brak okazanego mu szacunku, a on puści w niepamięć ten incydent.
Łupieżca z niego drwi. Atakuje, nim pada sygnał do walki. Mieszaniec jest
zaskoczony. Jego masywna budowa nie pomaga w unikaniu ciosów. Dziwna broń
Łupieżcy chlasta jego twarz, rozcinając policzek. Mieczobicz sięga do gardła,
ale nie ugasi pragnienia. Za to puklerz oponenta znajduje twarz Setta, rozwalając mu
nos. Sett zatacza się i upada, Łupieżca jest pewny wygranej. Ostrze znów się
wygina, znów mknie do gardła Mieszańca. A ten chwyta je gołą dłonią. Słyszę
wyrywający się z jego gardła warkot, widzę spływającą po przedramieniu krew.
Szarpie mieczobiczem, przyciągając do siebie przeciwnika prosto na drugą pięść.
Trzask łamanej szczęki powoduje, że się wzdrygam. Dalszą część walki oglądam
mrużąc oczy, próbując oszczędzić sobie widoku masakry. A to spotyka twarz
Łupieżcy. Sett nie przestaje okładać jej pięściami, mimo że przypomina już
krwawą miazgę. Mieszaniec nie ma litości. Na koniec walki ciska rywalem o
arenę, wgniatając go w ziemię. Ciałem Łupieżcy wstrząsają konwulsje. Potem
nieruchomieje.
THE FINAL DAYS, THE LAST APPRAISE
AUGUSTUS, NERO, TAKING NAMES
AUGUSTUS, NERO, TAKING NAMES
Tłum szaleje. Wymykam się mu dzięki wrodzonej zwinności. Wiwatom nie
ma końca. Nie biorę w nich udziału. Teraz jest szansa. Staram się nie
spanikować, nie pozwolić, by ogarną mnie paraliż. Moi ludzie wiedzą, co mają
robić. Ja też.
Musimy przeniknąć w struktury Iońskiego półświatka.
MIESZANIEC
Wycieram twarz i ręce, ręcznik ląduje na kolanach Sherapa, który zerka na niego i na mnie, ale chyba boi się zapytać, czy jeszcze będę go potrzebował.
— Jak kasa? — pytam, kiwając głową w stronę stołu, przy którym kilku moich
ludzi przelicza hajs.
— Mamy rekord, szefie — odpowiada skwapliwie Sherap — a chłopaki
jeszcze nie skończyli.
— No i super. — Uśmiecham się. Wiedziałem, że jeszcze na tym zarobię.
W sumie mogłem coś takiego po prostu ukartować. Jednak z powrotem zabieram
ręcznik, czując spływającą po karku stróżkę potu. — Hej, Ryo? Jesteś tu? —
wołam w stronę zaplecza. — Gdzie jest Ryo? — Patrzę na przeliczających
pieniądze dwóch chłopaczków, którzy być może kiedyś dostąpią zaszczytu
podpisania ze mną kontraktu i wystąpią na arenie. Teraz w popłochu kręcą
głowami, rozkładając ręce.
— Sett, bracie! — Z zaplecza w końcu wyłania się Ryo. — Twoje pięści
były normalnie… Jak… — Zatrzymuje się, patrzy w górę na sufit, szukając słów. —
Normalnie jak… Bach! Ba, ba, ba, BACH!
BULLET IN A GUN (HEY)
Elokwencja nie jest jego mocną stroną. Nic nie szkodzi. Ryo ma
wyglądać, nie mówić, kwiecista gadka do niczego mu się nie przyda.
Zwykle nie pozwalam swoim ludziom się ze sobą spoufalać, ale zderzam z
Ryo pieści i pozwalam poklepać się po barku. Częściowo tego żałuję, pieści mam
obolałe, a Ryo w swojej mocno podstawowej wersji słownika nie ma takiego słowa
jak „delikatny”.
— Dureń myślał, że może się z tobą mierzyć! — Rosły Shurimianin ryczy tubalnym śmiechem. — Idiota! On to nie ty, co nie? Tylko tobie udało się wywinąć
taki numer, żeby wykopać stąd tych noxiańskich frajerów!
BUT IN THE END, MY TIME WILL COME
— Tak, to był mój czas… — mruczę, ale myślami już jestem gdzie
indziej. Coś mi tu nie pasuje. Pachnie inaczej niż zwykle. Nie tylko forsą.
— Ktoś tu właził jak walczyłem?
Ryo marszczy brwi i cofa podbródek, dzięki czemu teraz ma dwa.
— To znaczy kto? — odpowiada głupio.
Prycham.
— No nie wiem, to ja się pytam. Kręcił się tu ktoś czy nie? —
Rozglądam się podejrzliwie dookoła i powstrzymuję chęć zerknięcia pod stół.
Przecież to niemożliwe, żeby ktoś się tam schował i pozostał niezauważony.
Prawda?
Zerkam pod stół.
Ryo marszczy brwi jeszcze mocniej, opiera tłuste dłonie o jeszcze
tłustsze kolana i robi to, co ja. Nasze spojrzenia się spotykają.
— I co? — Shurmianin patrzy na mnie, jakby naprawdę się zastanawiał,
czy kogoś znalazłem.
— I gówno — odpowiadam, już lekko wkurwiony. — Za co ci płacę, Ryo, do
kurwy nędzy? — Prostuję się i sam odpowiadam: — Żebyś używał tej części mózgu,
która działa! A ty wpuszczasz tu jakiś obcych?! — Teraz już wyraźnie czuję coś
prócz zapachu potu i krwi, którym przesiąkło to miejsce.
BLOOD, SWEAT AND TEARS TO BE THE ONE
Coś jakby… piżmo. I… Perfumy mojej matki?
VASTAJ
— Szlag by to — syczę, podsłuchując rozmowę, jaka toczy się obok. Nie
sądziłam, że Mieszaniec może mieć tak dobry węch. Szybko rozumiem, że szanse na
wydostanie się stąd drastycznie maleją. Nie mogę poczekać, aż sobie pójdą,
skoro można mnie wywęszyć. Natychmiast zmieniam strategię. Ściągam kaptur,
wychodzę z cienia i staram się wyglądać na zagubioną. Zatrzymuję się pod
tablicą ogłoszeń, skubiąc nerwowo wargę i staram się zapamiętać grafik.
— HEJ! TY! — słyszę za sobą i nim zdążam się odwrócić, Mieszaniec
łapie mnie za kark. — Czego tutaj szukasz?!
LIKE BULLET IN A GUN
Brutalnie odwraca mnie przodem do siebie. Mrugam prędko powiekami,
unoszę dłonie, osłaniając twarz.
— Jesteś szpiegiem?! Kto cię przysłał, Noxus?! — Wielkie łapy
zaciskają się na moich przedramionach, Mieszaniec wściekle mną potrząsa. —
Możesz im powiedzieć… — Opuszczam ręce, patrząc na niego ze strachem. Zapiera
mi dech. Sett jest naprawdę potężny i pachnie walką. Zaschnięta krew wciąż
pokrywa opuchnięty policzek. Szaro-zielone spojrzenie, teraz w otoczeniu
sińców, jest jasne i całkiem bystre, całkiem cwane. Można po nim wnioskować, że
inteligencji ma przynajmniej na tyle, żeby nie pogubić się w rachunkach i
liczeniu forsy. On też mi się przygląda. Dopiero teraz dostrzega żółte pióra w
fioletowych włosach i płasko położone po bokach głowy uszy. — Jesteś Vastajką —
wnioskuje, zdziwiony. Stalowy uścisk jego dłoni trochę się rozluźnia. — Moja
mama jest Vastajką — rzuca, wciąż uważnie na mnie patrząc. — Tylko dlatego
jeszcze cię nie zmiażdżyłem.
— Ja… P-przepraszam… — dukam nerwowo, błądząc szeroko otwartymi ze
strachu złotymi oczyma po jego twarzy. Ciekawe czy po tej dzisiejszej szramie
zostanie mu podobna blizna jak ta, która już biegnie przez jego całkiem
kształtny jak na uczestnictwo w tylu mordobiciach nos, tuż pod oczami. — Ja…
chyba zabłądziłam… Nie wiedziałam, że nie można tu wchodzić…
— Nie wiedziałaś?! — Sett opluwa mnie, wciąż wrzeszcząc. — Żeby tu
wleźć, musiałaś minąć co najmniej dwójkę moich ludzi, którzy na pewno
poinformowaliby cię, co wolno, a co nie! I nie byliby przy tym tak subtelni jak
ja!
Jeżeli to nazywa subtelnością…
— A-Ale… Nie, ja tylko szukałam wyjścia. Arena to jednak nie miejsce
dla mnie…
Sett patrzy na mnie wrogo, dzikość płonie w jego oczach.
— Ryo! — woła głośno, odwracając się za siebie. Wciąż trzyma mnie za
przedramię. — RYO! CHODŹ TUTAJ!
Na jego wezwanie szybko truchta tłusty Shurmianin.
— Tak, szefie?
— Schodziłeś z bramy?
— No, odlać się.
— A Baren?
— Coś tam raz poszedł sprawdzić, jak jakiś dwóch dziwnych typków zaczęło
się szarpać.
— Ja pierdolę. — Nozdrza Mieszańca drżą. — Porozmawiamy później —
warczy kątem ust do Ryo, po czym zerka na mnie, jakby niezadowolony, że
powodów, by się ze mną rozprawić, jest co raz mniej. — No dobra. Niech ci
będzie. Tym razem ci daruję. Spadaj stąd.
— Zamierzasz pozwolić jej odejść? — dziwi się Shurmianin.
— A ty jeszcze masz coś do powiedzenia?! — naskakuje na niego Sett,
ale mimo wszystko się zastanawia. — Vastajowie są poczciwi z natury — ryzykuje
z tą teorią. — Zazwyczaj.
— Sett a czy ty — twarz Ryo marszczy się w przypływie natłoku myśli — też
nie jesteś w połowie Vastajem?
— Że niby ja nie jestem uczciwy?! — oburza się Sett, ale znów zaraz
potem ulega refleksji. — Za to z mojego ojca był kawał skurwysyna. To musi się
jakoś równoważyć.
— To ja już… — Próbuję po cichu czmychnąć.
— Nie, czekaj! — zatrzymuje
mnie Sett. Na moment staje mi serce. Mieszaniec zmienił zdanie i jednak rozsmaruje
mnie na podłodze jak swojego przeciwnika na ringu. — Lepiej cię odprowadzę do
wyjścia — mówi tylko, uciszając moje obawy. — Jeszcze gdzieś mi się tu
zawieruszysz po drodze — warczy i pociąga mnie za ramię, a potem lekko popycha.
Idziemy w milczeniu. Przy wyjściu Sett się zatrzymuje, zakłada ręce na
masywne ramiona i patrzy na mnie spode łba.
— No już, uciekaj — poleca niskim głosem. — I żebym cię tu więcej nie
widział.
— Dziękuję. — Uśmiecham się nieśmiało. — Nie jesteś taki, jak mówią…
— A co mówią? — prycha Mieszaniec. — Że jestem bezmózgim Bękartem?
— Że nie masz litości — odpowiadam. Z wahaniem wyciągam rękę, tak jak
wyciąga się rękę do agresywnego psa, którego zaufanie chciałoby się zdobyć.
Opuszki palców dotykają opuchniętego policzka. — Zostanie po tym ślad — szepczę.
— Szkoda.
TO MAKE A NAME, YOU PAY THE PRICE
Mieszaniec patrzy na mnie podejrzliwie. Opuszczam rękę i odchodzę,
śledzona jego wzrokiem.
***
Czekają na mnie w holu budynku, który wynajmuje gildia. Czarne
płaszcze wciąż okrywają ich ramiona. Unoszę głowę wysoko, nie zamierzam okazać
słabości ani pozwolić podważać swój autorytet.
— Zanim cokolwiek powiecie — unoszę dłonie, powstrzymując pierwsze
komentarze — niczego nie odwołujemy.
Jęki zawodu i oburzenia. Jiten i Kema kręcą głowami. Jeden ma rozbitą
wargę, drugi podbite oko. Widać napracowali się, by odwrócić uwagę strażnika.
— Przecież jesteś spalona — skrzeczy Greszna. — Ten plan nie ma już
szans powodzenia.
— Dlatego go dopracujemy — zapowiadam ochoczo. — Nie doceniliśmy celu.
Jak widać potrafi on używać czegoś jeszcze prócz pięści. — Postukuję czubek
nosa. — Może nawet robi jakiś użytek z mózgu. — Zerkam złowrogo na Wrana. —
Zdaję się, że to ty sugerowałeś co innego.
Wran wydaje się nieco zmieszany.
— Wciąż możemy to zrobić — staram się wlać w serca swoich ludzi trochę
wiary. — Będzie to kosztowało znacznie więcej poświęcenia, zwłaszcza mnie, bo
wezmę na siebie najtrudniejszą część zadania. Wszystko co musicie zrobić wy, to
zaczekać. I nie doprowadzić gildii do bankructwa. Pewno rzadko tutaj teraz
będę. Nie chcę ryzykować zdemaskowania.
YOU GIVE YOUR LIFE, NO OTHER WAY
— Zdradzisz, co zamierzasz? — dopytuje Greszna. Chyba słusznie wydaje
mi się, że ma problemy z okazaniem mi zaufania.
— Zakręcę się koło Mieszańca. Jego matka to Vastajka, jak ja. Pewno
dawno nie miała kontaktu z rodakiem. Sprawię, że mnie polubi — zdradzam plan i
czekam na kmplementy w stronę mojego geniuszu, ale one się nie pojawiają.
— No i? — Greszna gestem zachęca mnie do kontynuacji. Przewracam
oczami.
— Zdaje się, że Sett darzy ją dużym szacunkiem. — Wspomniam, jak
złagodniały rysy jego twarzy, gdy o niej wspomniał. — Jeśli ona ma wpływ na
niego, a mi uda się wywrzeć wpływ na nią… — Gildia powoli zaczyna łapać, do
czego zmierzam, rozlegają się pomruki aprobaty. — Mam też plan B. Gdyby nie
udało mi się wystarczająco zbliżyć… Myślę, że ona o niczym nie ma pojęcia.
Rozumiecie, co za tym idzie?
Uśmiechali się. Rozumieli.
— Super. Ale zanim zacznę działać, ustalimy warty. Muszę wiedzieć
wszystko, co się da. Z kim się spotyka, gdzie i o czym rozmawiają, a nawet o
której i co je na kolację — wydaję polecenie, a nasza menadżerka skrzętnie
notuje moje słowa. — Aha, no i najważniejsze — zwracam się bezpośrednio do
niej, a ona w napięciu ściska uniesiony
centymetr nad kartką długopis. — Ktoś musi ustalić, gdzie mieszka matka Setta.
MIESZANIEC
— Mamo? — wołam już od progu. Grzecznie ściągam buty, zostawiając je
na wycieraczce. Mama nie lubi, jak nanoszę piasek, a ja nie chcę dokładać jej roboty.
Kobita dość się naharowała, odkąd mój stary zostawił nas na lodzie. — Jesteś w
domu?
— Tutaj, Settrigh! — słyszę jej głos. — W kuchni! Chodź, muszę ci
kogoś przestawić!
Że co? Marszczę brwi w konsternacji i postępuję wedle wskazówek.
Przy stole, z moją matulą, siedzi Vastajka z Areny. Zdaje się być tak
samo zdziwiona moim widokiem, jak ja jej. Złociste oczy szeroko się otwierają,
ukradkowe spojrzenie biegnie w stronę tylnych drzwi, jakby szacowała szansę na
ucieczkę.
Nie może stąd uciec. Moja matka nie może nabrać ani krztyny podejrzeń.
— No dalej, synu, co to za maniery! Przedstaw się!
— Oczywiście, przepraszam. — Wycieram dłoń w tylną kieszeń spodni i wyciągam
ją do Vastajki z serdecznym uśmiechem. — Sett. — Potrząsam jej drobną dłonią,
ściskając ją mocniej, niż to konieczne, co ma stanowić substytut groźby.
— Kilia — odpowiada. Jest przerażona. To tez niedobrze.
— Czy wy się już aby nie znacie? — Mama wyczuwa nagromadzone między
nami napięcie.
— Tak, z widzenia — potwierdzam szybko. — Kilia zamieszka w jednym z
szeregowców, które teraz budujemy.
— Naprawdę? — Matula zerka na mnie i na nią. — Przecież mówiłaś, że
mieszkasz w obskurnej norce z…
— No tak, właśnie dlatego budujemy dla niej dom — urywam, patrząc znacząco
na Kilię. — Prawda?
— T-tak, pani syn to taki dobry człowiek.
Matula się rozpromienia.
— Zawsze mówiłam, że charakter odziedziczył po mnie — ogłasza, patrząc
na mnie z dumą. Nagle mruży oczy. —
Czekaj. Pokaż mi się tu.
— Mamo, daj spokój…
— Natychmiast.
Potrafi być nieustępliwa. Z westchnieniem nachylam się do niej, a ona
łapie mnie za szczękę i kręci moją głową w prawo i lewo, cmokając z
niezadowoleniem.
— Znowu wypadek na budowie?
— To tylko deska, mamo. Byłem nieostrożny.
— Oj, Settrigh. Zaraz coś na to poradzimy.
Mimo że rozcięcie jest już praktycznie zagojone, nie protestuję.
Uśmiecham się ciepło, obserwując, jak pełna gracji opuszcza kuchnię i zwracam
ostry wzrok na Vastajkę. Dziewczyna już trzyma uniesione, otwarte dłonie w
górze i zaczyna się tłumaczyć, nim znów pytam, co robi w miejscu, w którym nie
powinno jej być.
— Przysięgam, że gdy ta poczciwa kobieta wspomniała o swoim ułożonym,
dzielnym synie, do głowy mi nie przyszło, że może chodzić o ciebie!
Czemu wszyscy mają mnie za czarny charakter? To nie ja nim jestem w
tej historii. Chyba. Bo dlaczego okłamuję matkę?
— Nie wierzę, że przypadkiem znowu pojawiasz się w moim życiu —
warczę.
— Ja… Też nie wierzę w przypadki — odpowiada ona, ale zupełnie innym,
ciepłym tonem. Jej złote oczy iskrzą. Pierwszy raz dostrzegam, że jest ładna.
Ona jednak szybko opuszcza spłoszony wzrok. — Już się stąd zmywam — oświadcza,
prędko się podrywając. — I… Nic nie powiem, obiecuję. — Rzuca mi przestraszone
spojrzenie. Trochę przykre, że tak działam na kobiety. — Nie musisz się
martwić.
THE DEVILS DEAL, IT COMES AROUND
— Settrigh. — Głos mojej matuli tym razem jest tak szorstki, że aż się
wzdrygam. — Chyba nie byłeś dla Kilii niemiły? — Przed jej lawendowym
spojrzeniem nic się nie ukryje. Zresztą ciężko ukryć emocje, gdy jest się
Vastajem. Nawet w połowie. Moje postawione uszy świadczą o agresywnej postawie,
a położone po sobie uszy Kilii, że była jej odbiorcą. — Powinieneś zaprosić ją
na kawę w moim imieniu. Ta dziewczyna uratowała dzisiaj twoją matulę przed
rabunkiem.
Marszczę brwi. Przenoszę niepewne spojrzenie z mamy na Kilię.
— To nic takiego…. — mówi ona, skromnie spuszczając wzrok.
— Gdyby nie ty, ten łajdak uciekłby z moją sakiewką — zapewnia mama. —
Całe szczęście, że bogowie postawili drugiego Vastaja na mojej drodze, inaczej
ciężko zarobione przez Setta pieniądze roztrwoniłby jakiś złodziejaszek!
— N-nie, naprawdę, to nic takiego… A ja… Lepiej już pójdę. Dziękuję za
wodę. Kawy nie pijam. — Rzuca mi pospieszne spojrzenie, a moją mamę obdarza
uśmiechem. Z kolei moja mama mnie obdarza karcącym spojrzeniem.
— Ruszże się, Settrigh — fuczy na mnie, gdy Kilia jest już przy
drzwiach. — Zaproś ją gdzieś. Towarzystwo kobiety dobrze ci zrobi. Nie możesz
żyć samą pracą!
Hm. Matula ma trochę racji. Arena pochłania sporą część mojego życia.
Może powinienem się trochę rozerwać.
VASTAJ
Nie odchodzę daleko, gdy dogania mnie Sett. Bez słowa zaczyna
maszerować u mojego boku, zerkając na mnie z coraz większą ciekawością.
— Naprawdę pomogłaś mojej mamie?
— Nie wracajmy już do tego, proszę. — Przyspieszam, co dla Mieszańca
nie ma żadnego znaczenia. — Nie pozwoliłam jedynie, żeby jakiś typ skroił moją
krajankę. Każdy by tak postąpił.
Sett prycha. Chyba tak nie uważa.
— Polubiła cię — informuje. — Może… Odwiedzisz ją jeszcze kiedyś? —
pyta niepewnie. — Ja jestem… dość zajęty… a jej przyda się towarzystwo Vastaja.
Na pewno tęskni za ojczyzną.
— Cóż, zrozumiałe. Chętnie jeszcze kiedyś do niej zajrzę.
— Jeśli to nie kłopot.
— Żaden.
— Ale… Nie mówisz tak tylko dlatego, że się boisz?
Milczę dłuższą chwilę, pozwalając Mieszańcowi tkwić w niepewności.
— Nie. Nie tylko — odpowiadam wreszcie. — Sama również tęsknię za
krajem. A twoja mama to naprawdę miła osoba.
— No ba — rozpromienia się Sett. — A czemu ty musiałaś opuścić wasz
kraj?
— Długo by mówić… — mamrotam. Nie jestem skora do zwierzeń. Nawet tych
nieprawdziwych.
— Masz rację. Pieprzyć kawę! — woła nagle Mieszaniec tubalnym głosem.
— Stawiam coś mocniejszego.
Na widok Setta przez knajpie przetacza się fala ciszy. Milkną po kolei
wszyscy obok których przechodzi Król Areny. Dreptam za nim, czując
prześlizgujące się po nas obce spojrzenia. Szepty narastają. Przypominają stado
pszczół. Wszyscy się zastanawiają, czego tu szuka Mieszaniec i kogo ze sobą
przywlókł.
— Nie przejmuj się. — Sett kładzie rękę na moim po ramieniu. Siada na
wysokim stołku tuż przy barze i zachęcająco poklepuje ten obok siebie. Wdrapuję
się na niego niepewnie. — Kolejka dla wszystkich! — woła, unosząc kieliszek,
który pospiesznie i bez pytania stawia przed nim barman. Goście podnoszą toast
na jego cześć i stopniowo wznawiają rozmowy. Wkrótce w karczmie panuje zwykły
gwar i nikt już nie zwraca na nas aż takiej uwagi.
— Jeszcze raz to samo, dla pani też.
Przenosimy się do loży. Sett zamawia drinka za drinkiem, ma szybkie
tempo. Bardzo staram się nie upić, pomijając parę kolejek, a w międzyczasie
raczę go łzawą i całkowicie zmyśloną historią swojego dzieciństwa, obfitującą w
dramatyczne detale. Sett się wzrusza. Chociaż wypił dużo więcej niż ja, jest
zaledwie wstawiony. Pytam go o to, jak trafił na Arenę, a on długo mierzy mnie
nieco mętnym, szaro-zielonym spojrzeniem. A potem zaczyna opowieść.
MIESZANIEC
— Z mojego starego był kawał skurwysyna. Pochodził z Noxusu. Ludzie
stamtąd nie są źli. Ale dobrzy też nie są. Nie wiem jak poznał moją mamę,
niewiele mi o nim opowiadała. No ale tak wyszło, że się pobrali.
Związek Vastaja i człowieka jest uważany za coś sprzecznego naturze.
Brzydzili się nimi Vastajowie, nie byli mile widziani w Noxusie. Przenieśli się
więc tu, do Ioni. Może nie byliśmy szanowaną rodziną, ale ludzie przynajmniej
trzymali gęby na kłódki. Do czasu, gdy kręcił się przy nas ojciec. Kiedy
odszedł, zaczęli gadać. A mnie zaswędziały pięści. Bo kiedy już dowiedziałem
się, co znaczy „bękart”, przestało mi się to podobać.
Pamiętam, kiedy pierwszy raz wdałem się w bójkę. Przybiegłem do mamy z
płaczem, a ona otarła moje łzy. Swoimi pazurami. Zabroniła mi walczyć. Wtedy
jeszcze nie wiedziałem, że nie chciała, bym poszedł w ślady ojca. Ale ja nie
mogłem się powstrzymać. Wkrótce znalazłem w sobie gniew, który mnie napędzał i
zwierzęcą siłę, dzięki czemu mogłem wreszcie zamknąć te parszywe gęby. Ale to
mi nie wystarczyło. Dowiedziałem się, że mój ojciec występował na Arenie w
Navori, więc poszedłem tam z nadzieją, że go spotkam. I spuszczę mu łomot.
Areną rządzili Noxianie. Wyśmiali mnie, gdy oznajmiłem, że chcę
walczyć. Można powiedzieć, że byłem wtedy jeszcze dzieciakiem. Zaparłem się i w
końcu mi pozwolili, licząc, że się łatwo wzbogacą na masakrze Zwierzęcego
Bękarta. Pokonywałem każdego wojownika, którego przeciwko mnie wystawili, nie
mogąc się doczekać, kiedy stawię czoła ojcu. Jednak do tego nie doszło.
Powiedziano mi, że wykupił swój kontrakt i wyjechał tam, gdzie bardziej opłaca
się walczyć. To mnie nie zniechęciło. Podpisałem własny kontrakt. Zacząłem
zarabiać. Mogłem odciążyć mamę, która do tej pory nas utrzymywała. Dość szybko
się okazało, że nie łatwo mnie pokonać. Na moje walki przychodziło coraz więcej
ludzi. Zostałem Królem Areny.
Podczas ostatniego pojedynku, jaki stoczyłem na ringu, prawie
zginąłem. Koleś już chlastał mi twarz. Zostawił mi tę cudną bliznę. — Wskazuję
na swój nos. — Ale jakoś dałem mu radę. Im bardziej mnie obijał, tym
wytrzymalszy się czułem, jakbym magazynował energię z otrzymanych obrażeń.
Zdołałem podnieść się z maty i go rozgnieść, ale to patrzący na to z góry
panowie z Noxusu mieli zgarnąć za to pieniądze.
TO WEAR THE CROWN, RISE UP FROM THE GROUND
Po tej walce coś we mnie pękło. Poszedłem do nich i zażądałem praw do
Areny. Nie zgodzili się, naturalnie, nie od razu, więc zamknąłem się z nimi w
sali konferencyjnej. Gdy z nimi skończyłem, sami poinformowali resztę, że od
dzisiaj na Arenie rządzi Mieszaniec. Teraz to ja liczę hajs, a inni tłuką się
na ringu. I wiesz co? Ta opcja podoba mi się dużo bardziej.
VASTAJ
Sett mówi o walce z zapałem, jego oczy żarzą się z podniecenia. Jest w
tym coś pociągającego, chociaż gdy wspominam, jak załatwił gościa, który śmiał mu
rzucić wyzwanie, włosy mi się jeżą. Sett zauważa dreszcze na moich rękach.
Zerka na nie, potem patrzy mi w oczy. Jego nozdrza się poruszają, jakby węszył
w powietrzu pełnym feromonów. W głowach nam szumi od wypitego alkoholu. Czy on
od początku wieczoru był taki seksowny? Mięśnie Mieszańca prężą się przy
najmniejszym ruchu. I jest całkiem niebrzydki. I płynie w nim vastajska krew,
na co nie mogę być obojętna. Nasza rasa nie jest tak majestatyczna, za jaką
pragnie uchodzić. Vastajowie to w gruncie rzeczy prosty lud. Działamy
instynktownie. Zwracamy naszą uwagę ku osobnikom nacechowanych silnymi genami.
A Sett jest synonimem siły.
Napięcie między nami wzbiera, oboje wiemy, do czego to doprowadzi, moja
zwierzęca natura i jego dogłębne zrozumienie, czym jest żądza. Krwi, ciała,
życia, kontaktu. Wciąż jeszcze siedzi wygodnie rozwalony w loży, ale to już nie
jest luzacka poza. Sett uwodzi. Jego uszy z zainteresowaniem strzygą w moją
stronę, mój cyjoński ogon mimowolnie się kołysze, jakby prowokował, zachęcał,
by zrobił ruch. Oblizuję spierzchnięte usta. Mieszaniec się uśmiecha. Wyraźnie
ma ochotę na to samo co ja. Nachyla się, sięga w moją stronę. Łapię jego
wyciągniętą dłoń. Moja w jej uścisku wydaje się taka mała. Po chwili siedzę już
na jego kolanach, jego nos wtula się w moją szyję, jego usta… Ich oddech tuż
przy mojej skórze doprowadza mnie do obłędu. A on przecież jeszcze nic nie
zrobił. Tylko nabiera powietrza, wciągając w nozdrza mój zapach.
— Chodźmy do ciebie — szepczę, wzdychając.
— Nie — charczy Sett w mój dekolt. — Tu na górze mają pokoje. — Jego
pocałunki są gorące, parzą. — Bliżej.
Bliżej. No tak. Miałam się do niego zbliżyć. Chyba całkiem dobrze mi
idzie.
Popęd się zrywa ze smyczy. Mieszaniec przypiera mnie do ściany i zrywa
ze mnie ubranie. Czuję jaki jest rozpalony. Całuje mnie w miejsce między
piersiami, zapalczywie. Podnosi mnie jedną ręką, jakbym nic nie ważyła, przenosi
na swoje olbrzymie łoże. Materac, na który mnie kładzie jest twardy,
sprężynuje, on kładzie się na mnie. Jego ciężar przytłacza i zapowiada sporo
wrażeń. Ale nie od razu.
Napieram na jego pierś a on pozwala mi przetoczyć się na plecy. Nie
jestem w stanie powstrzymać wydobywających się przez usta pomruków. Sett
pachnie szarym mydłem i vastajską krwią. Teraz ja powinna rozerwać na nim
koszule, ale Mieszaniec nie nosi nic prócz zdobionego złotymi klamrami w
kształcie rosomaków bezrękawnika z futra. Mogę wreszcie dotknąć stalowych
mięśni jego brzucha. Wpić się ustami w jego usta. Wędrować niżej. Rozpinać mu spodnie.
Sett warczy. Nie lubi się droczyć. Nie lubi być dominowany. Znów jestem
pod nim.
I'M HIGH, THEN I'M LOW, LOW
A on jest we mnie.
MIESZANIEC
Daję się ponieść pożądaniu, już nie myślę o niczym innym. W ogóle nie
myślę. Czuję na plecach pazury Vastajki, drą moją skórę. To nic. Mam tyle blizn
powstałych w dużo mniej miłych okolicznościach, że te zadrapania będę wspominał
niemal czule.
Opieram się na dłoniach, pocieram szorstką szczęką o jej policzek. Ten
zapach przypomina mi góry. Jasne tafle zimnej wody i szczyty usiane rzadkim
cedrowym lasem.
Szczyty.
Nie zwalniam. Jej jęki doprowadzają mnie do szaleństwa. Są jak dolana
do ognia oliwa. Tak bardzo pochłonęły mnie sprawy Areny, że zaniedbałem swoje
prywatne potrzeby. Co nie było zdrowe.
Dlatego spieszę się je zaspokoić.
Opadam na łokcie, dyszę, ona tak samo. Chyba myśli, że to było na
tyle. Śmieję się gardłowo. Znów unoszę i opuszczam biodra.
STOP, THEN I GO, GO
Złociste oczy patrzą na mnie lekko zdziwione, Tak, mogę znowu, od
razu.
Będę mógł jeszcze długo.
***
Widujemy się z Kilią regularnie. Chyba nie można nazwać tego
związkiem, łączą nas raczej jedynie cielesne kwestie. Ona i ja dobrze się
rozumiemy w tych sprawach. Jako pół-Vastaj jestem w stanie zaspokajać jej
potrzeby. Ona moje również. Robi to inaczej, niż kobiety, z którymi spotykałem
się wcześniej. Jest wiecznie mnie głodna, nigdy nie odmawia. Przestałem się
widywać z innymi. Kilia jest wystarczająco absorbująca.
VASTAJ
Ciemny zaułek między navoriskimi kamienicami wionie stęchlizną i pleśnią.
Poprawiam kaptur. Mam nadzieję, że nie będę musiała spędzić tu więcej niż pięć
minut. Greszna na szczęście już na mnie czeka.
— Jak ci idzie? — pyta od razu. Z tonu jego głosu wnioskuję, że już to
wie, więc tylko wykrzywiam usta. — Czy ty się aby nie za dobrze bawisz?
Syczę.
— Czy tobie wiecznie trzeba przypominać, że powinieneś zwracać się do
mnie z większym szacunkiem?
Prycha, puszcza moje słowa mimo uszu.
— Zacznę to robić, gdy te podrywy Mieszańca odniosą jakiś skutek.
Czerwienię się.
— Miałeś się zająć infiltracją Areny, a nie szpiegować mnie.
— Arena jest czyta. Ktoś musi mieć na ciebie oko. — Greszna zakłada
ręce na ramiona. Kosmyki przetłuszczonych włosów opadają na jego szczupłą
twarz. — Miałaś się zbliżyć do Setta.
— A niby co robię?!
— Najwidoczniej źle się do tego zabierasz, skoro on nie chce cię
zaprosić do siebie.
Wściekam się, ale nic nie mówię. Greszna ma rację, jak zwykle. Nie
znoszę tej jego szczerości. Ale tylko dlatego, że go na nią stać, pozwalam mu
tak się do siebie odzywać, chociaż nie powinnam tego tolerować.
BIPOLAR, OH, OH
— Na Arenie nic nie ma — powtarza, wywierając na mnie jeszcze większą
presję. — Musisz dostać się do niego.
— Komuś z gildii udało się włamać?
— Wranowi. — Szybko gasi moją nadzieję: — Nic nie znalazł. Zaczekał,
aż Mieszaniec wróci, ale on znów wyczuł obcy zapach. Śledzimy go wszędzie,
tylko nie tam. Tam musi obserwować go ktoś, kogo zapach zna.
Rozumiem. Tylko nie wiem, jak go do tego nakłonić.
— Wykorzystaj wszystko, co o nim wiesz — radzi Greszna. — Zbliż się.
Jeszcze bardziej.
MIESZANIEC
— Co na kolację? — wołam od progu, ściągając buty. Sakiewkę pełną
złota chowam jak zawsze do skrytki w kuchni. — Mamo?
— Pozwól tu, Settrigh.
Natychmiast prostuję się jak struna, przełykam ślinę. Głos matki jest
surowy. Nie jest ze mnie zadowolona. W sekundzie czuję się tak, jakbym znów
miał czternaście lat i coś przeskrobał.
— Tak? — Zaglądam do salonu. — Kilia? — dziwię się, widząc swoją
dziewczynę, która wypłakuje się mojej mamie w rękaw. — Co się stało?!
Chcę podejść, ale ostre spojrzenie matki przyszpila mnie w miejscu.
— Jak długo zamierzasz to ciągnąć w ten sposób, Settrigh? — pyta
szorstko.
— Ale… — Nie mam pojęcia o co chodzi. Zerkam niepewnie to na nią, to
na Kilię. Jej złociste oczy są zaczerwienione od płaczu. — Ktoś coś ci zrobił?!
— Teraz to ja się oburzam. — Ktoś… Z budowy? — Jestem świadom tego, że mam
wielu wrogów. Jeśli chcieliby się dobrać do mnie krzywdząc moich bliskich…
— Idiota! — ogłasza moja matka. — To ty jej coś zrobiłeś! — Wstaje i na mojej głowie ląduje zrolowana gazeta. —
Śmiało, złociutka, powiedz mu — zwraca się do Kili, a ona unosi na mnie
skruszony wzrok.
— P-Przepraszam… Nie wiedziałam jak to zrobić. — Jest rozdygotana.
Podchodzę, siadam obok, zamykam jej dłoń w swojej pięści. Czekam. — Sett… —
Patrzy mi w oczy nieśmiało. — Będziesz ojcem.
— Tak? — Spoglądam na nią bez zrozumienia. Mój mózg wciąż przetwarza
informacje. Robi to bardzo powoli. A potem wypiera. — Nie.
YES THEN I’M NO, NO
— Ja ci zrobię „nie”, baranie! — Prenumerata „Robótek Rutenerry” znów
ląduje na mojej głowie. — Jak ja cię wychowałam! Powinieneś wiedzieć, jak się
zachować!
Wiem. Szybko się reflektuję.
Nigdy nie postąpiłbym tak, jak ten bydlak, mój ojciec.
Kiedy następnym razem pojawiam się na Arenie, nie tylko kastet lśni
złotem na mojej pięści.
VASTAJ
Wciąż nie mogę przyzwyczaić się do obrączki. Bez przerwy jej dotykam,
okręcam na palcu, przyglądam się jej pod światło. Mieszaniec z Areny został
moim Krwioprzysięzcą. Jakie to dziwne.
— Co, żałujesz? — Sett zauważa moje oględziny i śmieje się ze mnie.
Rzuca się na kanapę, materac podskakuje, Sett śmieje się głośniej, obejmuje
mnie ramieniem, wyciąga nogi, krzyżuje je w kostkach. Ma zwyczaj chodzenia po
domu boso. Właściwie zakłada tylko spodnie.
Zerkam na jego dłoń, którą mnie trzyma za ramię. On też nie ściąga
obrączki. Kłykcie ma zdarte do krwi.
— Znów zatłukłeś kogoś na śmierć?
— Prawie — chełpi się Sett.
— Kolejny bezmózg z pomysłem, by wyzwać cię na pojedynek?
— Nie. — Uśmiech na jego twarzy jest szczery i szeroki, oczy dziko
błyszczą. — Wróciłem na ring. Kurde, brakowało mi tego!
Mieszaniec wygląda naprawdę na… szczęśliwego. Nachylam się, składając
krótki pocałunek na jego szczęce.
Mieszkamy razem już od miesiąca. Każdego wieczora Sett wraca do domu z
sakwami wypchanymi złotem z walk. Wszystkie oprócz jednej, którą zanosi matce, lądują
na masywnym blacie w jego gabinecie. Nigdy nie zamyka go na klucz. Złoto leży
tam, gdy kładziemy się spać, a gdy rano wstaję, już go nie ma, chociaż każdego
ranka budzę się w ramionach Mieszańca.
— Już późno — mówi, gdy zegar wybija północ. — Idziemy spać?
Zgadzam się i idę wziąć kąpiel. Sett czeka na mnie w sypialni, podaje
szklankę naparu. Ziółka, od jego mamy. Na mój błogosławiony stan. Uśmiecham
się, ale… Nagle ich zapach wydaje mi się podejrzany. Symulując mdłości, biegnę
do łazienki. Sett pyta, czy wszystko w porządku. W porządku. Napar naprawdę
pomaga na żołądek.
Tym razem nie zasypiam twardo jak skała.
W środku nocy Sett ostrożnie wstaje z łóżka. Składa krótki pocałunek
na mojej głowie. Kiedy wychodzi z pokoju, idę za nim, najciszej, jak umiem, a
umiem stąpać bezszelestnie. Sett jest w gabinecie. Podchodzę bliżej, na tyle,
by słyszeć zaklęcie, które wymawia. Mieszaniec i magia! Na to bym nie wpadła.
Nic dziwnego, że do tej pory niczego nie znalazłam.
Ściana, przed którą stoi, zaczyna przypominać kaskadę wody. Sett w nią
wchodzi, a ja niewiele więcej widzę przez magiczną kurtynę. Wracam na górę.
Mieszaniec wkrótce kładzie się obok. Znów obejmują mnie jego ramiona.
Staram się uspokoić serce, ale i tak nie jestem w stanie zmrużyć oka.
Kiedy tylko zostaję sama, biegnę do gabinetu. Wypowiadam sentencję. Ściana
topnieje. Drżę od wyczekiwanych emocji. Nareszcie.
Wchodzę do ukrytego pomieszczenia. Przede mną stoi największy sejf
jaki w życiu widziałam.
Jeszcze nigdy nie wahałam się w takiej chwili. Sumienie nigdy nie zmąciło mojej radości. Teraz mam
wątpliwości. Głos Setta dudni w mojej głowie. „Teraz należysz do mnie”. I w
jakiejś części tak jest. Jeszcze się mogę wycofać. Zrzec stanowiska w gildii.
Greszna byłby równie dobrym liderem. Może pozwoliliby mi odejść bez reperkusji,
choć wątpię. Ale nikt nie odważyłby się zadrzeć z Settem oficjalnie. Mogłabym
zatrzymać to jedno z tylu już wymyślonych przeze mnie żyć. Mogłabym zostać.
LOSE YOUR MIND, LOSE YOURSELF
Biorę w dłoń garść ciężkich złotych monet. Pierwszy raz w życiu, nie wiem,
co robić. Pierwszy raz kocham nie tylko ich blask.
(YOU ONLY CARE ABOUT FAME
AND WEALTH)
MIESZANIEC
Złe przeczucia towarzyszą mi już od jakiegoś czasu. Robię wszystko, by
je uciszyć i jednocześnie się zabezpieczyć.
Tym razem niepokój przywala mi z całej siły zaraz po powrocie do domu.
Jest zbyt cicho. Nie muszę wołać, by wiedzieć, że nikt nie odpowie.
HOW MANY VOICES GO UNHEARD?
Biegnę prosto do gabinetu, choć to tylko formalność. Już wiem, co
zastanę.
Nie mylę się. Sejf, który tyle czasu udawało mi się trzymać w ukryciu,
jest pusty. Na wewnętrznej stronie mocarnych drzwi wita mnie jakiś namalowany symbol. Cała forsa zniknęła.
To wszystko, to było oszustwo. Tak, jak się obawiałem.
I co ja teraz powiem to mamie.
Na wstępie skojarzyło mi się od razu z walkami Gladiatorów. Gdy pierwszy raz zobaczyłam tą grafikę zastanawiałam się co to jest za jego plecami, a to futro z dziewiecioogoniastego list, zacnie. Mieczobicz, ale poczekaj, chyba mi braknie wyobraźni, chociaż, nie wyobraziłam sobie.
OdpowiedzUsuńFajnie zobrazowałaś historie Setta wygrywającego na arenie i mającego juz w planie co z nią z robi. W tekście dajesz małe wskazówki jak jest Sett i jego towarzysze, bardzo oryginalny charakter i coś czego inni nie mają. Kiedyś wspomniałaś, że jest mieszańcem dwóch raz, co daje mu przewagę nad innymi.
Vastajka ma szczęście, że akurat nie było ludzi na wejściu, bo coś mi się zdaje,że nie znalazła się tam przypadkiem. Tak jak sądziłam, że będzie chciała wykorzystać swoje pochodzenie i pochodzenie mieszańca, czyżby miał aż taki sentyment do rasy matki, aby nie podejrzewał, że dziewczyna będzie coś kombinować.
Oj, Settrigh. :) Wiec tak synuś tłumaczy mamusi walki :)
I juz się dziewczyna zakręciła w rodzinie, sprytna :)
Kurcze , ale fajnie zbudowałaś ten tekst dla mnie mega!
Ciekawa para z nich powstała, ale świadomość, że to tylko postęp sprawia, że wypatruje tylko czegoś co ją wykryje.
Ciąża cóż za perfekcyjny chwyt. Widać kto rządzi w rodzinie - mama.
„Teraz należysz do mnie”. - można to zrozumiec dwuznacznie
Ja wiedziałam, żę tak to się skończy , ehh.
Fajny tekst i budowa i oba bardzo oryginalni bohaterowie. Mam nadzieje, że zobacze coś jeszcze z tego uniwesum.
Zagroziłas, że jak wrócisz, a nie skomentuje, to mnie zajebiesz, ale jest naprawdę ciężko mi się skupić. Za dużo emocji wywiera na mnie ten tekst.
OdpowiedzUsuńMoże najpierw część którą już czytałam wcześniej. Tam się wszustko rozwija bardzo ładnie, podoba mi się Sett i nawet jego relavja z matką, którą perfidnie okłamuje, a która chce tylko jego bepieczeństwa. Budowa, ja pierdole, skubany jest niezły. A matka musi być chyba ślepa, nie umiejąc dodać dwa do dwóch. Mam nadzieję, że w późniejszych partach ona odegra większą rolę, bo jest fajnie napisana i widac, że nie da sobie w kaszę dmuchać. Mam też nadzieję, że Sett nie jest też ślepy i zorientuje sie, że coś jest nie tak, nawet jesli zostal perfidnie okradziony. Bo mam wrażenie, że nie tylko o złoto chodzi. To by było za proste choć zaskakujące.
Bardzo fajny opis areny, ja widzialam przed oczami areny z Sacred, bo nie znam aren z Lola tak dobrze. Nie wiem, moglby riot wprowadzić areny zamiast TT. Chociaz aram czasem wygląda jak taka arena. Po prostu lecisz i sie napiwrdalasz. Chce zobaczyc setta w aramie.
Jedyną uwagę z knajpy mam taką, że stwierdzenie "kolejka dla wszystkich" kojarzy mi sie z jebanym zamowieniem "32 shoty poprosze" a ty sie masz ochote popłakać, bo robisz 8 kolorów i zajmuje ci to w chuj czasu. Takze jako barman, nie polecam zamawiac kolejek dla wszustkich. Xd
Teraz jak czytam o knajpach to mam przed oczami swoj kurwidołek i zdanie ze rozlozyl sie na loży jest bardzo fajnie opisane, nie raz mam ochotę się porzygac widząc migdalace się pary, wiec dobrze, ze poszli na gorę. 1/? (Bedzie duzo komentarzy bo nie wiem ile miesci w telefonie.)
Dalej, o takie właśnie rozwinięcie dalszej czesci wieczoru mi chodziło. Choć myślałam, że tylko na tym się skończy, to zaskoczyłam się, że szlo dalej, choć co do dalszej częsci mam mieszane uczucia. Ale po kolei.
UsuńJeśli chodzi o wplecenie ru zwierzecych instynktów to wyszło idealnie, bo nie potrzebbe jest uczucie, tylko po prostu dwójka naturalnych ludzi czy tam hybryd poszlo za instynktami i dobrze jest. Bardzo dobrze rozegrane. Plus za Gresznę, widze go jako glos rozsądku w tym calym przedsięwzięciu i bardzo dobrze, że tak dissuje Kilię. Mam nadzieję, ze się u niej zadne uczucie nie rozwinie i że chodzi tylko o podstęp. Chociaz z drugiej strony... bo gdy czytałam, zaskoczyła mnie ciąża i pomyslałam sobie o chuj, tu troche pojechałas i zaczyna sie to dziac zbyt szybko, to jeszcze nie powinno sie zdarzyc, ale potem mysle sobie to jest podstep, ona nie jest w ciazy. Mam taka nadzieje, ze to tylko blef, bo nie wierze ze tak szybko udaloby sie jej go zlapac na dziecko. Po za tym to by byla krzywda dla tego dziecka, w takim swiecie... nie wiem, do tego mam mieszane uczucia. Ale dalej obstawiam za tym, ze to jest klamstwo. 2/?
Ale ze od razu malzenstwo? Tylko troche mi to dzieje się za szybko, chociaz patrzac z pu ktu widzenia setta i jego porzadnego wychowania (plus dla matki) i podoba mi się tok myslenia setta, ze nie bedzie jak ojciec. Bo nie powinnismy byc swoimi rodzicami. Dalej, dalej nie wierze ze to cale malzenstwo i zakladanie rodziny nie jest podstepem. To musi okazac sie grubsza sprawa, bo narazie to mi setta jest po prostu szkoda, bo myslal ze wyruchal a to jego wyruchano. Chce dalsza czesc, chce jego zemste, musi odebrac, co nalezy do niego. O i licze na to, ze mama mu pomoze, bo ona wydaje sie byc badassem. Z Kilii tez sie zrobilo niezle ziolko, ciekawe, czy to co robi robi samodzielnie, czy ktos jej kaze i po co to w ogole robią. To musi byc jakies drop the bomb, a znajac ciebie, to ma wiecej niz drugie dno. 3/3
Usuńże szybko się związali, bo ślub w Rutenerze nie wygląda jak u nas, zostawiłam tylko symbol, wynika chyba z tekstu, z przeszłości Setta, z wpływu osób trzecich (matki). A po co Gildia Zlodziei okrada ludzi... Noz kurwa xd
UsuńTak przychodzę tutaj, patrzę na początek i zastanawiam się, czy nie będzie znowu informacji, że nie polecasz, bo dużo zawiłości i w ogóle tylko dla wprawionych czytelników. Nie ma info, można czytać! Jeszcze tak sobie sprawdziłam, że te uniwersum miało tylko jedną część, także myślę, że się odnajdę :D.
OdpowiedzUsuńWiesz co? Twoje pisanie często mi przypomina taką... grę, no! Albo film. Ale bardziej grę. Te opisy tak działają zgrabnie!
Czekaj. MIECZOBICZ? :O Próbuję to sobie wyobrazić! W ogóle opis walki jest mega. Chcę umieć opisywać tak walki!
Ta rozmowa o tym, że z ojca był skurwysyn. Uwielbiam >DD! Ogólnie tak się złapałam, że czytam, czytam, w zasadzie to nie znam bohaterów, ale wcale nie muszę, bo ich poznaję w trakcie i wsiąkam w klimat... I tak nagle: ej, miałam komentować. Chuj, lecę dalej! >D
Jezusieee, ta matka jest taka urocza awww, i widać, że Sett ma do niej... jak to się mówi? Kuźwa, wyszło mi słowo z głowy. O, słabość! Człowiek się nie może nie uśmiechnąć. Nie dziwię się, że Sett jej nie chce mówić o tych bójkach na arenie.
Na to: "masz rację, pieprzyć kawę, stawiam coś mocniejszego!" wyszczerzyłam się, jakby ktoś mi banana w ryja wsadził, serio XD. Aż sama miałam ochotę chwycić za coś mocniejszego! A potem się skapłam, że nic nie mam ;____;
No, stara. Powinnaś pisać fantastyczne erotyki zawodowo, serio. Zawsze jak je czytam, to mam takie: wow. Dużo w tym emocji. I gorąca. Z tą ciążą to nieźle wymyśliła.
Z tym tekstem mam problem tylko w jednym momencie, przypadkiem właśnie teraz zauważyłam, ze Rila napisała to samo: ale że od razu małeżnstwo? Jakby tu czegoś przed tym zabrakło, jakby ktoś coś wyciął, jakiś większy fragment. Trochę to popłynęło za szybko. I ogólnie ten moment jak nagle hajs znika i Sett zostaje zdradzony... No, dziwnie mi z nim. Nie mogłam się wciągnąć, coś się urwało, bo reszta tekstu: majstersztyk. Zawsze się wciągam, jak od ciebie czytam. No i nie trzeba było mieć tutaj super znajomości uniwersum czy bohaterów, bo można było ich poznawać w trakcie. Fajna sprawa. Czekam na więcej, no :D. Żeby tylko takiego odstępu nie było od kolejnej części! Bo widziałam, że chyba pierwsza część pojawiła się w 4 tygodniu. Chyba że miałam zwidy XD. No. Dzięki za kawał dobrego tekstu!
~SadisticWriter
Xd dzięki również, że Ci się chciało! Bo się trochę rozpisałam xd w tej serii chyba każdy tekst będzie mógł istnieć samodzielnie i będzie opowiadał i na historie z innymi bohaterami... Chyba xd bo może rzeczywiście napisze cz 2 mieszańca.
UsuńNo faktycznie pod koniec nabiera wszystko tempa, ale nie było co tego rozwlekać. Koniec końców do tego to zmierzalo od początku xd
Dla mnie rozpis nie stanowi problemu :D. Tym bardziej jeśli teksty są wciągające. O, z tym że każdy będzie tekst istniał samodzielnie to dobry pomysł. I ja w takim razie czekam na 2 część mieszańca >D!
UsuńNie chodziło mi tu konkretnie o to, ze akcja nabrała tempa, tylko że to było takie... nierówne w tempie, o. Że trochę tak człowieka wyrwało z historii, bo tu wszystko leci płynnie, leci, leci, a tu nagle BUM! Miałam takie: ej, co tu się odjebało. Ej, o co tu chodzi XD. Ten gwałtowny przeskok jakoś mi nie przypadł do gustu po prostu, bo gdzieś straciłam na moment wyczucie. Czaisz, o co chodzi. Rozumiem z drugiej strony, że jakbyś miała jeszcze coś tam wsadzić, to w ogóle byłby materiał na całą książkę XD. Znaczy mi by to nie przeszkadzało, hehehehe.
No czaje, czaje, rozumiem. W sumie taki miałam pomysł, żeby rzucić akcje do przodu, raz po wizycie na arenie, raz na koniec. W mojej głowie to było jak prolog, opowieść, epilog. Hm, przez chwilę miałam ochotę na dłuższe ukazanie jakiegoś ich życia razem, ale tak jak mówisz, sie bałam, że by to się rozwlekło, no i czas gonił, nie ukrywam xd ale no, daje mi to do myślenia, bo w sumie bałam się też tego, że takim ukazaniem ich emocji, tego początku wspólnego życia przynudzę...
UsuńHm. Czyli w sumie to dobrze ze czegoś brakowało i zle że się powstrzymałam? Xdxd #takierozkminy xd
Powiem ci, że z mojej perspektywy to nie jest ani dobrze, ani źle, tylko to taka kwestia dwóch perspektyw XDDD. Można było to zrobić na dwa sposoby, wybrałaś ten i jestem w stanie go zrozumieć :D.
Usuń