Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 1 marca 2020

[51] Dziękuję ci, przyjacielu ~SadisticWriter

Kocham Victora z „Vicious. Nikczemni”. Ostatnio drugi tom cyklu trochę mnie zawiódł, ale to nie zmieni faktu, że wciąż kocham bohaterów, których tworzy Victoria Schwab. Dlatego trochę się nimi zainspirowałam. Można powiedzieć, że stworzyłam własnego PonadPrzeciętnego. Nie, nie bawię się w takie poważne fanfiki, gdzie zapożyczam czyichś bohaterów. Uważam, że rzadko udaje się ludziom oddać piękno jakiejś postaci, która nie była stworzona przez nich. To nigdy nie jest ta sama postać. Moja też by taka nie była. Dlatego powstał Fiery.
***

Paka nie była taka zła. Wychodziłem z założenia, że zawsze mogło być gorzej. Niedawno wybudowali w Merit placówkę gromadzącą świrów z dziwnymi przypadłościami, które nazywali mocami. Zapewne przeprowadzali na nich jakieś wymyślne eksperymenty – właśnie tak zawsze robili w filmach science fiction, zupełnie jakby najlepszym lekiem na to, co nieludzkie, było traktowanie tego jak gówno. Bo czy ktoś, kto umarł, a potem zmartwychwstał jako zupełnie inna osoba, mógł nazywać się człowiekiem? Inność od zawsze budziła lęk. Inność należało tępić. Przynajmniej zdaniem tych, którzy uważali się za normalnych.
Lubiłem swoje obecne życie. Dobrze było czasem odpocząć od pracy. Można powiedzieć, że trochę się przez tę więzienną wygodę rozleniwiłem. Brakowało mi co prawda przestrzeni i mojego starego, czarnego Mercedesa, którego kumpel rozwalił na cytrynowym drzewku – tak, zupełnie jak w tej piosence, gdzie gościu śpiewał o swojej zmarłej żonie mającej niefortunny wypadek – ale kiedy jesteś zapracowany, raz na jakiś czas przydaje ci się odmiana w postaci nudy.
Odpaliłem papierosa z kontrabandy i dmuchnąłem gęstym dymem w stronę sufitu. Dłonie położyłem pod głową, a nogi skrzyżowałem, kładąc je na metalowym oparciu łóżka. Czy bałem się, że ktoś przyłapie mnie na paleniu? Nie. Nawet jeśli by się to stało, klawisze i więźniowie starali się udawać, że tego nie widzą. Pierwszego dnia, kiedy tutaj trafiłem, przekonali się, na co mnie stać. Sęk tkwił w tym, aby pokazywać ludziom, żeby z tobą nie zadzierali już na samym początku pobytu w nowym miejscu. Prawdziwemu profesjonaliście wystarczało jedno skuteczne, niedługie przedstawienie. I najlepiej żeby było szokujące.
Taki właśnie byłem. Szokujący. Nieprzewidywalny. Pewny siebie. Cichy, kiedy nikt nie patrzył, głośny, kiedy wszyscy zwracali na mnie swój wzrok. Lubiłem wybuchowe spektakle. To dlatego w kryminalnym światku wołali do mnie Fiery. W zasadzie to zapomniałem już, jak się naprawdę nazywam. Zaadoptowałem ten pseudonim jako własne imię, porzucając dawną tożsamość. Nie istniało dla mnie kiedyś. Za to istniało dla mnie dziś.
– Hej, Fiery – usłyszałem głos napakowanego klawisza, który zerknął przez otwarte drzwi do mojej prywatnej celi. Był chyba jedynym gościem nieokazującym mi strachu. Lubiłem go, ale oczywiście nie za to. Po prostu miał oko do dobrego i równie drogiego alkoholu. Zawsze przywoził najlepszy towar. – Ponoć jacyś goście z bloku C chcą ci wpierdolić. Możesz ich trochę postraszyć, ale błagam cię, nie śmieć za dużo. Mamy potem problem, żeby wytłumaczyć się władzom więzienia...
Wyjąłem z ust papierosa i cicho się zaśmiałem.
– To nie moja sprawa, Brady. To nie ja się muszę tłumaczyć, tylko wy. Poza tym mam prawo do obrony, czyż nie? – Uniosłem wysoko brew.
– Bądźmy szczerzy. Ty się nie bronisz, tylko z czystą satysfakcją zabijasz tego, kto ci się nawinie. Może dałeś się złapać i dobrowolnie zamknąć w pace, ale nie możesz w każdym miejscu budować krwawego placu zabaw, rozumiesz? – Brady posłał w moją stronę znaczące spojrzenie. 
Nie podobało mi się jego zachowanie. Traktował mnie jak rozkapryszonego gówniarza. Nie miałem zamiaru pozwalać sobie na taką zuchwałość. Musiałem mu przypomnieć o tym, kto rządził tym więzieniem. Mógł się nie bać tego, kim byłem, ale powinien się bać tego, co potrafiłem.
Uśmiechnąłem się nieco szerzej i zacząłem delikatnie pocierać kciukiem środkowy palec. Brady postawił dwa kroki w tył. Szybko chwycił się za głowę i wykrzywił usta w bolesnym grymasie. 
– A ty rozumiesz? – spytałem powolnie, przekręcając głowę w bok. – Bo mam wrażenie, że trochę u ciebie kiepsko z rozumieniem pewnych kwestii. Na przykład tego, kim jestem i na co mnie stać.
– Rozumiem, więc kurwa, proszę ja ciebie, przestań – rzucił przez zaciśnięte zęby czarnoskóry, łysy mężczyzna. Na jego czole zaczął kroplić się pot.
Uniosłem wyżej brew. Tym razem mocniej potarłem o siebie palce. To sprawiło, że przerażony Brady odezwał się niezwykle wysokim, piskliwym głosem niepasującym do umięśnionego strażnika:
– Przepraszam, już więcej nie będę!
– Znakomicie. Właśnie tego po tobie oczekiwałem.
Opuściłem dłoń, obserwując, jak klawisz wybiega z mojej celi, niknąc gdzieś w szarym tłumie. Kilkoro więźniów spojrzało niepewnie w stronę otwartych drzwi. Pomachałem im tylko dłonią, na co odwrócili wzrok w drugą stronę, udając, że w ogóle nie patrzyli w tym kierunku.
Powodem, dla którego ludzie się mnie bali, była moja moc.
Wspominałem już wcześniej o czarnym Mercedesie, drzewku cytrynowym i moim współpracowniku. Właśnie od tej historii wszystko się zaczęło.
Hollo był moim najlepszym kumplem – dla własnego bezpieczeństwa do nikogo się nie przywiązywałem, a to ze względu na mój zabójczy zawód. W przypadku Hollo było jednak zupełnie inaczej. Oboje zostaliśmy połączeni w duet całkiem przypadkiem. Kto wie, może to przeznaczenie nas ze sobą zetknęło? 
Poznałem go podczas jednej z akcji. Był wówczas młodym policjantem, który zetknął się ze mną twarzą w twarz i nie umiał do mnie strzelić. Stwierdziłem, że przydałby mu się trening, ponieważ gdybym nie był łaskawym kryminalistą, już dawno miałby kulkę we łbie. Dla żartów spytałem go, czy nie chce do mnie dołączyć. Zgodził się, bo nie chciał być już chłopcem na posyłki. To dlatego razem uciekliśmy przed radiowozami do lasu.
Okazało się, że Hollo rzeczywiście nie umiał zabijać, ale był dobrym kierowcą i wiedział, jak działa policja. Dzięki niemu poprawiłem jakość swoich zbrodni. Stanowił dla mnie żywą nawigację, a przy okazji głos rozsądku, który podpowiadał, jaka akcja może okazać się niefortunna. Po dwudziestej udanej misji zacząłem mu nawet ufać, i tu popełniłem błąd. Pewnego wieczora, kiedy wracaliśmy razem do bazy, uznałem, że utnę sobie drzemkę, w końcu co mogło się wydarzyć? Właśnie wtedy Hollo uderzył. I to dosłownie. Dałem mu nawet poprowadzić mojego czarnego Mercedesa z bujającą się na kokpicie gołą Hawajką. I to był najgorszy błąd, jaki w swoim krótkim życiu popełniłem.
Zanim się obejrzałem, Hollo wyskoczył z auta, a ja uderzyłem w drzewo cytrynowe. Nigdy nie zapinałem pasów, to dlatego poleciałem do przodu, uderzając głową w szybę. Krew spłynęła po moim oku, zalewając otwarte w niemym krzyku usta. Niemal utraciłem przytomność. Przez moment nawet chciałem sobie pozwolić na odlecenie do krainy błogiej nieświadomości, do działania pobudził mnie jednak ogień. Hollo wiedział, co robi. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli przeżyję zderzenie z drzewem, będzie musiał zastosować szybki plan b. Nim się zorientowałem, auto zaczęło płonąć, a wraz z nim ja. Darłem się wniebogłosy, próbując odgonić od siebie płomienie. Miałem wrażenie, że się topię. Na oślep kopnąłem drzwi. Wypadłem przez nie prosto na ziemię, a potem ostatkiem sił, ze łzami bólu w oczach, zwierzęcym rykiem w ustach, krwią i oparzeniami trzeciego stopnia na skórze, przeczołgałem się jak najdalej od auta. Udało mi się uniknąć śmierci, choć nie udało mi się uniknąć wybuchu. Siła uderzenia była tak potężna, że odrzuciła mnie kilka metrów dalej, zabierając z płuc cenny oddech. Wiedziałem już, że umieram. Ale cholernie tego nie chciałem. W ostatnich chwilach swojego marnego życia marzyłem o tym, żeby to Hollo znalazł się w aucie, które miało lada moment wybuchnąć. Wyobrażałem sobie jego panikę, słyszałem, jak krzyczy, widziałem fruwające wkoło flaki i dużo, naprawdę dużo krwi. Tylko ta myśl pozwoliła mi przetrwać.
Obudziłem się prawdopodobnie kilkanaście minut później, kiedy usłyszałem syreny. Przeczołgałem się z trudem w stronę lasu, padłem w krzaki i nasłuchiwałem. Policjanci nawet nie zastanawiali się, czy zginąłem. Jeden z komendantów uścisnął dłoń młodego Hollo i pogratulował mu odwagi. Przy okazji zapowiedział, że niezwłocznie zostanie awansowany na wyższe stanowisko.
W duchu zacząłem się śmiać. Po głowie wciąż krążyły mi wybuchy, flaki, krew i ogień. Aż w końcu zasnąłem, budząc się dopiero następnego dnia, kiedy ptak zaczął śpiewać mi nad głową. Miałem ochotę rzucić go kamieniem, ale szybko się okazało, że każdy najmniejszy ruch sprawiał ból. 
Jakimś cudem doczłapałem do swojej piwnicznej bazy, o której nie wiedział nawet sam Hollo. Przez kolejne tygodnie regenerowałem siły, szykując się do zemsty. Przy okazji odkryłem, że nie byłem już tym, kim byłem wcześniej. Umarła moja dawna tożsamość, a narodził się Fiery. Skażony bliznami PonadPrzeciętny, który zabił swojego wspólnika z zimną krwią.
Do mojej celi zapukał głośno jakiś typ. Zgraja nowicjuszy wbiła bez słowa przywitania do środka, osaczając łóżko. Spojrzałem na największego, najgrubszego i najbrzydszego z nich, który miał wybitne dwa przednie zęby. Uśmiechnął się szeroko jak bezzębny rekin szykujący się do rozgryzienia krtani ofiary. Nie czułem strachu. Byłem na to zbyt pewny siebie.
– To ty jesteś tym kolesiem, co rządzi w pierdlu? – spytał grubym głosem.
– Owszem – rzuciłem ze znudzeniem, nawet nie podnosząc się z łóżka. – Mówią do mnie Fiery.
– Zaraz będą o tobie mówić trup – odpowiedział z głupim uśmieszkiem, na co jego tępy gang wybuchnął gromkim, nieprzyjemnym dla uszu śmiechem. Aż się skrzywiłem od tego nietaktownego podejścia do negocjacji. – Już srasz po gaciach?
– Nie lubię babrać się we własnym gównie – powiedziałem z uśmieszkiem, wzruszając ramionami. – Ale wy za chwilę będziecie.
– Ale jesteś kurwa zabawny. 
Grubas chwycił mnie za koszulę i uniósł na wysokość swoich małych, oślich oczu. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, czując narastającą w dłoniach moc. Uwielbiałem niewinnych, nieświadomych niczego ludzi, którzy uważali się za bogów. Wielokrotnie próbowano odebrać mi władzę. Ale byłem zbyt potężny i chciwy, aby pozwolić wyrwać sobie z rąk coś, co było dla mnie całym życiem.
– Teraz jest ci do śmiechu, kutasie? – warknął grubas, opluwając moją twarz śliną.
– Tak szczerze powiedziawszy to nie. Nie przepadam za gośćmi, którzy nie myją zębów. 
– Ty pierdolony…
Uniosłem dłoń i potarłem kciukiem środkowy palec. Grubas wykrzywił usta w grymasie bólu, opuszczając mnie gwałtownie na dół. Cofnął się dwa kroki, zasłaniając twarz tłustą dłonią. 
– Nie lubię, kiedy ktoś przeklina w mojej obecności. Jestem dżentelmenem – powiedziałem, drugą dłonią otrzepując się z brudu, który mógł na mnie osiąść, kiedy byłem dotykany przez tego oblecha. – A wiesz, jak zabijają dżentelmeni?
Wyszczerzyłem zęby, patrząc na zbolałego gościa przez ciemną grzywkę. Zatrzymałem palce, teraz je na siebie naciskając. Łysy kryminalista odsunął dłonie z twarzy, obserwując, jak z jego oczodołów wycieka krew. Wybałuszył oczy i wydał z siebie potworny okrzyk wyrażający przerażenie. Jego gang również się odsunął. Tylko ja stałem wciąż w tym samym miejscu, napawając się krwawym przedstawieniem. Odkąd Hollo zginął, lubiłem je odtwarzać, używając do tego innych aktorów. Nikt jednak nigdy mu nie dorównał. Tylko on wyglądał pięknie, kiedy umierał. Jednocześnie zdziwiony, przerażony, zawiedziony, gniewny, zdradzony, wyzywający, krwawiący… 
Nie wytrzymałem dłużej tego napięcia. Pstryknąłem palcami, a grubas wybuchnął, zalewając swoimi wnętrznościami całą celę. Jego przydupasy zaczęły się drzeć. Jeden z nich złapał w locie mały móżdżek, opuszczając go z przerażeniem na podłogę. Drugi dostał prosto w twarz gałką oczną. Trzeci skakał właśnie po jelitach, ślizgając się po nich jak na lodzie. A w tle stałem ja, cały we krwi, którą zlizywałem właśnie z ust. Zanosiłem się psychodelicznym śmiechem, obserwując, jak przerażeni kryminaliści uciekają z mojej celi.
Kiedy zamknąłem oczy, wydałem z siebie dźwięk wyrażający rozkosz. W głowie miałem teraz tylko wspomnienie jedynej bliskiej mi osoby, której postanowiłem zaufać. I jego krew na moich dłoniach. 
Tęskniłem za nim. Tęskniłem za jego widokiem, kiedy umierał. Wiedziałem, że nigdy więcej nie spotkam kogoś tak cudownie cierpiącego jak on. Mogłem tylko wykrzyczeć prosto w pustą przestrzeń moje najszczersze podziękowania.
Dziękuję ci, przyjacielu. 

Sprawiłeś, że stałem się kimś lepszym.

6 komentarzy:

  1. Nie czytałam nigdy ten książki, ale fanfiki lubię czy to księżek, gier czy filmów, jeśli bardzo polubiłam postacie tam występujące. Wiadomo że fanfiki nie będzie taki jak oryginał ale od tego ma się wyobraźnię.
    Coś jest w tym co zapisała o osobach ze specjalnymi zdolnościami wiedziałam taka zależność w wielu filmach czy książkach, to co inne jest niebezpieczne więc odizolujmy. Ehh co za czasu, nawet filmy o superbohaterach nie do końca pomagają. Zastanawiam się czy twój bohater miał te zdolności też przed czy tylko po wypadku i jakim cudem sam wypadek mógł go zmienić w ten sposób, pewnie musiałabym się wczytać w książkę aby zrozumieć. Rozumie za to dlaczego został nosem w pudle no bo taka moc to nie przelewki a dziwne że ktoś na niego nie nakapowal że ma specjalne zdolności aby go z fantasy zabrali do odpowiedniego ośrodka przeznaczonego dla wyjątkowych osób. Ale to pewnie by wyszło w następnej części, jeśli taka powstanie. Z przyjemnością czytałam ten tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BOSEM NIE NOSEM. AUTOKOREKTA

      Usuń
    2. I z paki nie Fantasy , nie wiem co się dzieje z moim komentarzem, wybacz

      Usuń
  2. Hej :)
    Powieści mam na uwadze jako polecane przez Ciebie i zaplanowane, bo sama jestem ciekawa Victora.
    Ale cudnie krwawą ucztę tu naszykowałaś, jestem pod wrażeniem. I, cholibka, lubię Fiery'ego. To jest ten typ psychopaty, który jednocześnie mnie fascynuje i wywołuje obrzydzenie.
    Bardzo dobrze wyważyłaś teraźniejszą akcję z opowieścią o przeszłości. Wszystko zostało wyjaśnione na czas, by z ostatecznej sceny czerpać emocje. U mnie była to satysfakcja, iż typek zyskał to, na co sobie zasłużył. Aż sama zaczęłam trzeć o siebie kciuk i środkowy palec. Dzięki Ci za ten niezły kawał świetnej historii.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak sama wiesz, dotąd nie poznałam tego cyklu. Choć książka stoi na półce, grzecznie czekam, aż dotrze do mnie egzemplarz z Book Tour! No ale ja nie o tym.
    Fiery od początku mnie przerażał. Pewny siebie, arogancki typ, który wie, czego chce od życia. Kiedy coś nie jest takie, jak sobie wymyślił, czym prędzej wymierza karę, nie cackając się z nikim jak z jajkiem. Brutalny, rozkoszujący się cierpieniem innych. Psychodeliczny człek, gotowy poświęcić wiele, aby pokazać dominację. Z jednej strony odpychający, wywołujący odrazę, z drugiej wywołuje ciekawość. Człowiek chce poznać jego myśli, niezależnie od tego, jak bardzo będą makabryczne.
    To opowiadanie przypomina zderzenie się dobrze wyostrzonego ołówka z gumką do wymazywania: zatapia się bez wahania, pozostawiając po sobie wyraźny ślad. Historię Fiery'ego czyta się nawet wtedy, gdy zaczyna brakować tchu. Może na koniec czułam niesmak tej całej makabry, ale dla tego tekstu warto zapomnieć o tej niekomfortowej scenerii. Idealnie przeplatająca się z teraźniejszością przeszłość pozwala połączyć wątki, zgrabnie to zamykając. Jak dla mnie możesz pozostać w tych klimatach.
    Zakładam maślane narty i jadę dalej! ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeglądarka stwierdziła, że nie pokaże emotki, ale wiedz, że tam było czarne, mroczne serducho! <3

      Usuń