Pod względem słowotwórczym nie jest
to poezja, bo nie miałam siły na swoje zwyczajowe kombinowanie z kwiecistymi i
dziwnymi metaforami. Temat może trochę nagięty pod własne potrzeby, ale szkło
powiększające miało tu wymiar mentalny (powiedzmy). Tej historii dzisiaj akurat
chciałam, choć może nie zabija fabułą.
***
Znalazłam
szkło, a nawet tonę szkła. Otaczało mnie zewsząd, zalewając otoczenie
rozmnożonym odbiciem w karykaturalnych odsłonach. Nawet to stojące bezpośrednio
przede mną nie było prawdziwe. A może jednak? Ja się nie uśmiechałam, ale ono
szczerzyło krzywe zęby, łypiąc malutkimi, zmrużonymi oczkami, którym
wystarczyłaby kropla czerwonego barwnika, aby nabrały demonicznego wyrazu.
Kiedy uniosłam chudą, bladą dłoń, wiedziałam, że powinna być prosta, a jednak w
lustrzanej krzywiźnie sprawiała wrażenie połamanej gałęzi. Wystawiony ku górze
palec wskazujący zamienił się w ostrze noża – odbijał się od niego blask słońca
wdzierającego się przez niewielką szparę w drzwiach donikąd. Porażona światłem
zacisnęłam powieki. Odbicie to wykorzystało. Wbiło narzędzie zbrodni prosto w
moje ludzkie serce. Zabolało. Zabolało, zmusiło do wyciśnięcia kilku łez, ale
ostatecznie doprowadziło do satysfakcji. Cierpienie było wyzwalające. Słodkie w
swojej nieznośnej gorzkości. Chociaż odpychałam od siebie tę myśl przez wiele
lat, w końcu przestałam się kłócić ze swoim prawdziwym ja. Potrzebowałam
cierpienia. Było tym, co mnie definiowało. Tym, co sprawiało, że znajdowałam
się bliżej upragnionego końca.
Otworzyłam
oczy. Odbicie, choć karykaturalne, wciąż było po prostu odbiciem. To tylko
przywidzenie. Krótka ucieczka do innego wymiaru wykonana z pomocą szkła w niepokojąco
dziwnym domu luster, w którym przypadkiem mnie uwięziono.
Obróciłam
się i postawiłam krok. Stopa odziana w czarny pantofel szybko natrafiła na przeszkodę
w postaci kruchej, pionowej tafli, która pod siłą nacisku utworzyła kryształową,
pajęczą sieć. Znów zetknęłam się z odbiciem, tym razem jednak niepokojąco wielkim,
zalewającym całą powierzchnie lustra. Przerażona cofnęłam się o dwa kroki, potykając
się o własną godność. Niechybnie upadłam na twardą posadzkę. Monumentalna
postać uniosła wraz ze mną grube ramiona, z których wylewał się tłuszcz. Przez
opuchniętą twarz ledwie widziałam swoje oczy i usta. Wydawało mi się, że
właśnie tak wyglądam.
Skrzywiłam
się z obrzydzeniem. Ściągnęłam buta i rzuciłam nim w znienawidzone oblicze. Nie
chciałam na nie patrzeć. Nie chciałam patrzeć na siebie.
Na
czworakach wycofałam się w stronę wyjścia. Sięgnęłam rozpaczliwie ku drzwiom,
ale okazało się, że są kolejnym niewolącym lustrem. Ucieczka nie była możliwa.
Ucieczka tylko ukazała kolejną twarz, której nie chciałam zobaczyć.
Tym
razem patrzył na mnie ktoś całkowicie szary i nijaki. Wszystkie kolory
odpłynęły w zapomnienie, nie szczędząc nawet błękitnej sukienki oraz czarnego
pantofla. Czułam przerażenie, a jednak odbicie zdawało się nie przejmować
prawdą. Pozostało niewzruszone. Niegodne zapamiętania. Niemal niewidzialne.
Moje. Po prostu moje. Albo żadne.
Upadłam
na plecy, rozłożyłam ramiona w bok i spojrzałam w kierunku, w którym nigdy nie
spoglądałam. W górę. Tam właśnie dostrzegłam sufit czarny jak bezgwiezdna noc.
Bez pękniętej, szklanej, nierealnej tafli przybierającej różne oblicza strachu.
Nie było mnie tam. Nie było tam nikogo. Tylko pustka. Ale czy pustki nie dało
się wypełnić? Po to istniała, aby tchnąć w nią nowe życie.
Zamknęłam
oczy, odchodząc we własną nieskończoną przestrzeń. Ubrałam ją w lustra mówiące
kłamstwa. Ale tylko bezpieczne kłamstwa.
Ciekawy tekst, troche skojarzyl mi sie z horrorem, z pewnoscia gdybym byla w takiej sytacji bylby to dla mnie horror. Karykaturalne odbicia, w ktorych bohaterka widziala chyba wlasne poglady o swojej osobie, kazdy kompleks, wyolbrzymione wady , klamstawa zdarzaja sie koszmarne ale I te piekne. Zadne z nich nie jest dobre, prawda jest najlepsza, I ten czarny sufit, mimo ze wykreowala na nim bezpieczne klamstwa to chyba prawda bylaby lepsza. Lubie takie teksty, wyciagaja czytelnika z szarej codzinosci I uchylaja okno do innej percepcji.
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńTekst nie może pochwalić się długością, za to jakością jak najbardziej. Udowadniasz - kolejny raz zresztą - że nie potrzeba nieskończenie wielu akapitów, by oddać mrok i to, z czym musi mierzyć się złowiek.
Uwielbiam nawiązywanie w opowiadaniach do luster - w końcu [Dziecina i opiekun] tego ode mnie trochę wymagają - więc się nie dziwię, że to otoczenie szklanymi taflami dobrze podziałało na moją wyobraźnię. Jak zauważyła Kaja, czuć tu klimat horroru, pułapki, z której, może się wydawać, nie ma wyjścia, ale to pułapka, którą bohaterka sama dla siebie stworzyła, walcząc i nadal nie lubiąc tego, kim właściwie jest. Bo te oblicza to przecież ona w różnych odsłonach. Nikt z nas nie jest jednowymiarowy, ukształtowany niczym sześcian. Człowiek składa się z warstw i niekoniecznie wszystko w sobie lubi.
Dobry tekst na pozbycie się myśli, ale też utożsamienie się, przez co ja poczułam się odrobinę pokrzepiona.
A niektóre kłamstwa naprawdę mogą dać komfort.
Pozdrawiam.