*Leo (człowiek), Rygor (elf), Hedore (ligonka) i Decon (drakon) otrzymali pozwolenie od rady, na skorzystanie z archiwalnych map Instytutu. Owe mapy pomogą grupie wyśledzić Horiziona (najpotężniejszego ze znanych Cieni).
Po ataku Horiziona wszyscy traktują mnie jak ofiarę nieświadomą własnych ran i przyznaję, że do tej chwili czułem się tak, jakbym jedynie obserwował ten świat, niedotknięty przez śmiertelne niebezpieczeństwo. Ludzie, których poznałem na zgromadzeniu rady, obawiają się cieni, tak bardzo, jak gdyby sama śmierć miałaby być łaskawsza dla ich istnienia. Może nie wszystko jeszcze rozumiem, ale wiem jedno – jeśli ktoś zagraża twojemu życiu, musisz go wyeliminować, nim on zrobi to pierwszy.
W pełni to zrozumiałem, gdy zobaczyłem znak na starym pergaminie rozłożonym na archiwalnej gablotce. Mapa, jak mapa – w sumie nie różniła się od innych, które widziałem na studiach. Jedyne co hipnotyzowało mój wzrok, to poruszający się czerwony znaczek smoka, zupełnie taki sam, jak ten drukowany na ciasteczkach z wróżbą w chińskich restauracjach. Od niego biła jakaś drażniąca mnie energia. Miałem ochotę postawić na nim palec i sprawdzić, czy w ten sposób zdołam go unieruchomić. Wiedziałem, że była to jedynie afirmacja czegoś rzeczywistego i nieuchwytnego do tego stopnia, że większość wtajemniczonych przestała tego szukać. Ja nie zamierzałem poddać się tak łatwo.
– Wiecie, gdzie jest to miejsce? – Decon wskazał palcem na mapę i posuwający się niespiesznie znaczek smoka.
– Tak. – odpowiedział Rygor. Był jednym z najdłużej zamieszkujących tę okolice. Słyszałem, że znał każdą jaskinie, las, wodospad i chodził nie jedną krętą ścieżką. – Widzisz ten kształt? To granice jeziora, wypełnienie o kolorze niebieskim oznacza zbiornik wodny. Najprawdopodobniej w tym miejscu ukrywa się Horizion.
Poczułem, jak ciarki przechodzą mi wzdłuż kręgosłupa, słysząc imię cienia. Starałem się zachować spokój i nie pokazać po sobie, że samo myślenie o tej kreaturze wywołuje u mnie dyskomfort.
– Gdzie znajduje się to jezioro? – Starałem się być częścią dyskusji. – Czy będziemy w stanie dostać się tam, nie używając portali?
– Słuszna uwaga. – Hedore potwierdziła mnie w moich obawach. – Jezioro znajduje się w Hrabstwie Rapandash, to około trzysta kilometrów stąd. Sama podróż samochodem zajmie nam około cztery godziny.
– Hedoim przydałby się raz jeszcze – przyznał z niechęcią Decon. – Szkoda, że nie mamy urządzenia otwierającego portale.
– A może starożytna brama w Belattion? – Damski głos dochodził z parteru archiwum.
Zanim się odwróciłem, zobaczyłem delikatny uśmiech na twarzy Rygora. Zapewne znał ten głos. Ostrożnie zwinął mapę i schował pod poszyciem płaszcza. Gdy wszyscy obecni na pierwszym piętrze podeszli do mahoniowej balustrady, na środek sali wyszła starsza kobieta. Półdługie, siwe włosy opadały jej lekko na ramiona. Była ubrana w szatę, którą widziałem już wcześniej na sali obrad.
– Sylvia – powitał ją Rygor. – Co tutaj robisz? Sądziłem, że rada nie chce mieszać się w polowanie na cienia.
– Rygorze, dobrze wiesz, że nie nie miałabym czelności sprzeciwiać się decyzji rady – odpowiedziała zagadkowo. Co w takim razie tutaj robiła? Szpiegowała nas? – Przyszłam porównać pewne znalezisko w materiałami dostępnymi w archiwum. Usłyszałam waszą rozmowę i uznałam ją na tyle interesującą, aby się wtrącić.
– Starożytna brama w Belattion nie była używana od dziesięcioleci – zasugerował elf, po czym wolnym krokiem począł schodzić na niższy poziom archiwum. My, jak gęsi podążyliśmy za nim.
Kobieta w dłoniach trzymała małe pudełeczko. Otworzyła jego wieczko, a naszym oczom ukazała się stara, nieco przyrdzewiała lupa. W moim świecie takie znalezisko nie jest niczym nadzwyczajnym. Sylvia wyjęła delikatnie przedmiot i podała Rygorowi.
– Czy to jest to, o czym myślę? – Elf uniósł lupę i spojrzał jednym okiem przez szkiełko.
– Tak sądzę. Na obramowaniu widoczne są znaczenia. – Wskazała palcem, a Hedore zaintrygowana, stanęła pod drugiej stronie lupy.
– Widzisz coś? – zapytała, na co elf jedynie pokręcił przecząco głową. – Krzywy, zdeformowany obraz.
Nie miałem pojęcia, czym się tak zachwycają, lupa zwykle powiększa obrazy, a jeśli tak się nie dzieje, to do środka wstawione jest niewłaściwe szkiełko. Zapewne był to falsyfikat.
– Wszystko zależy od postrzegania przestrzennego. Każdy przez lupę widzi co innego. Zależne jest to od poziomu rozwinięcia jego zmysłów. Ja na przykład nie widzę żadnej różycy między obrazem a światem rzeczywistym. – Starsza kobieta starała się wytłumaczyć anomalię. – Dlatego postanowiłam porównać to cudeńko z innymi w naszej kolekcji. Według znaczeń lupa pozwala zaglądać w inne wymiary, ale nikomu jeszcze się to nie udało.
– Czym mogę? – zapytała Hedore, która aż rwała się do wypróbowania lupy. Może miała nadzieję, że wyjątkowość i niesamowita wiedza pozwoli jej na ujrzenie czegoś, czego sama poszukiwała. Sam już nie wiem. Ta rozmowa zaczynała mnie irytować, no bo przecież właśnie dowiedzieliśmy się, gdzie znajduje się Horiozion, a wszyscy zdawali się zapominać o naszej głównej misji, o powodzie, dla którego tutaj byliśmy.
Ligonka wzięła lupę w obie dłonie. Wyglądała, jakby modliła się do magicznego przedmiotu. Rozśmieszyło mnie to, za co oberwałem łokciem od Decona. Gdy spojrzała w szkiełko, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– To niesamowite – powiedziała, a Rygor i Sylvia spojrzeli na siebie znacząco. – Te wszystkie kolory… są takie intensywne i te barwy… nigdy takich nie widziałam.
– Czy… jesteś w stanie spojrzeć w inny wymiar? – zapytała Sylvia, takim tonem, jakby wątpiła w zdolności ligonki, a może była to czysta zazdrość.
– Nie. Z pewnością jest to ten sam wymiar, ale wszytko co widzę, ma o stokroć intensywniejsze kolory, przechodzą przez siebie i… wibrują. Jakbym widziała te przedmioty i… i was też na poziomie wibracyjnym, a każda wibracja była kolorem. Jeśli ma to sens.
Dla mnie miało, więc potwierdziłem, zresztą tak jak Rygor i Decon. Sylwia nie odpowiedziała nic, za to jej mina mówiła wszystko.
– Decon. – Elf zwrócił się do drakona. – Czy możesz spojrzeć przez lupę? – Drakon jedynie wzruszył ramionami, nie za bardzo zainteresowany ich zabawą, ale podszedł bliżej i przejął narzędzie od ligonki.
– Hm… – Patrzył przez szkiełko przez chwilę z konsternacją na twarzy, potem obrócił się kilka razy dookoła. – Nic. Nie widzę żadnej różnicy. Nie jest pani jedyna.
Sylvia odetchnęła z ulgą.
– Leo? – zaproponował mi eksperyment jako ostatniemu. Nie spodziewałem się wielkich rzeczy, ale miło mi było, iż nie zostałem pominięty.
Spojrzałem przez lupę i na początku ujrzałem to, co większość, czyli nic. Nie zdziwiło mnie to, w końcu byłem człowiekiem, tak samo, jak Sylvia, a nasze ludzkie zmysły nie są jakoś niesamowicie rozwinięte, ale potem… W obrazie, niczym w wypalanej zapalniczką kartce papieru, zaczęły pojawiać się dziury, których brzegi jarzyły w miarę powiększania swojej średnicy. Otworzyłem szeroko oczy, dostrzegając, że przez otwory widoczne są zupełnie inne obrazy, niż te, które były poprzednio w ich miejscu. Szare skały, granatowe niebo i czerwone słońce. Otwory się powiększały, aż obraz całkowicie pochłoną znaną mi rzeczywistość. Zniknęli również moim towarzysze. Otaczał mnie nieprzyjazny świat, ale wokół nie było widać żadnej żywej duszy, choć może to za wiele powiedziane. Nagle nad moją głową przeleciał stwór łudząco podobny do pterozaura. W przerażeniu padłem na ziemię, a lupa wypadła mi z rąk. Założyłem ręce na głowę, jak dziecko, które myśli, że jeśli zasłoni oczy, to nagle stanie się niewidzialne. Usłyszałem głosy wołające moje imię.
– Leo? Wszystko w porządku? Co tam zobaczyłeś? – Poczułem dłoń na ramieniu. Odsłoniłem głowę i ujrzałem cztery osoby pochylone nade mną.
– Zobaczyłem… Nie jestem do końca pewien, ale chyba świat sprzed milionów lat. Skały, czerwone słońce i… Dinozaury?
– Bardzo możliwe, że zajrzałeś w inny wymiar – powiedział Rygor.
– Lub spojrzałeś w daleką przeszłość – podpowiedziała Sylvia.
– Leonard jest widzącym. Lupa może zwiększać wielokrotnie dar widzenia stworzeń, a skoro poruszają się one między wymiarami, to może sam Leo potrafi wędrować za nimi do innych światów.
– Niesamowite odkrycie – stwierdziła kobieta, po czym wyciągnęła rękę po lupę. Nie miałem zamiaru jej zatrzymywać, wiec grzecznie oddałem. – Musimy zbadać to cacko. Mam nadzieję, że po przebudzeniu Klary, będziesz w stanie poświęcić mi nieco czasu. O ile wrócisz z kolejnej wizyty u Horiziona. – W tym momencie wszyscy przypomnieli sobie o zadaniu.
– Nie mamy czasu do stracenia – oprzytomniał elf.
– Skoro tak, sądzę, że powinniście skierować się wprost do bramy. Wiesz doskonale jak ustawić parametry podróży, aby portal wyrzucił was tuż przy samym jeziorze – zwróciła się do Rygora, na co ten kiwną głową.
– Musimy ruszać!
Hej :)
OdpowiedzUsuńOch, jakże ja rozumiem to rozdrażnienie Leo! Chłopakowi naprawdę zależy na przywróceniu Klary do zdrowia i normalnego życia, jest to dla niego najwyższym priorytetem, kiedy pozostali dają się wyrwać z myśli o misji jednej tylko lupie. Ten przedmiot jest interesujący, mnie naprawdę zaciekawiło to, jak działa i że każdy widzi coś innego, ale ciągle miałam gdzieś w głowie "no ej, ale co z Horizionem i Klarą?". Więc piszę, iż świetnie ukazałaś emocje Leo, a i zainteresowałaś postacią Sylvii oraz bardzo dobrze wykorzystałaś temat :) Cieszę się, że akcja tego uniwersum posuwa się do przodu i wciąż trzyma czytelnika w odpowiednim napięciu.
Pozdrawiam.
W sumie jak zobaczyłam ten temat na grupie, to pomyślałam sobie: o, ja i Miachar to pewnie wymyślimy coś symbolicznego, ale idę o zakład, że Kaja wybierze jakieś swoje uniwersum, w którym umieści to realne szkiełko, dzięki któremu można patrzeć w inne wymiary, bo to bardzo pasuje do jej opowiadań :D. I fajnie. Jest różnorodność. Jedne rzeczy można brać fizycznie, inne mentalnie. Fajny motyw z lupą. Naprawdę, bardzo mi się spodobał, szczególnie ten moment, jak jedna osoba widziała różne kolory i wibracje, potem inni nie widzieli nic, i tu wszedł Leo, który nagle potrafił spojrzeć w inny wymiar. Ciekawy fragment. Niby wiele się nie dzieje, ale satysfakcjonuje i człowiek się zastanawia, co dalej!
OdpowiedzUsuń