Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 19 stycznia 2020

[45] Człowiek wiedźminowi wilkiem (cz.2) ~ Wilczy


CZĘŚĆ DRUGA

Będzie jeszcze jedna.



Gałązki chłoszczą jego twarz, gdy wbiega między drzewa, ale on nic sobie z tego nie robi, nawet gdy kilka z nich zostawia na skórze krwawiące zadrapania. Niecierpliwie rozgrania je rękoma, prąc na przód mimo obejmującej wszystko ciemności. Ten skowyt jest jak zew, na wezwanie którego musi odpowiedzieć. Natychmiast.
BUT YOU KNOW YOUR DESIRE
— Stój! — słyszy za sobą i zerkając przez ramię z konsternacją, widzi zbliżający się do siebie kaganek światła, który bard zdążył porwać z werandy jakiegoś domostwa, zostawiając w zastaw swoją cenną lutnię. — Pozabijasz się! Wiesz, jak w takim mroku łatwo… — Potyka się o jeden z wystających korzeni, przed którymi zamierzał ostrzec mężczyznę i ląduje twarzą w runie leśnym. Xayro prycha z zażenowania. Wraca, staje nad bardem, lekko się ku niemu nachylając.
— Na cholerę za mną leziesz? — syczy ze złością.
— No bo… — Jaskier unosi się na łokciach. Mierzy się z pełnym nadziei i wyrzutu spojrzeniem i – choć dzieje się to wyjątkowo rzadko – przez chwile nie wie, co odpowiedzieć. — No bo wiesz, niosłem ci tę oto oświatę, rozumiesz, żebyś sobie nóg nie połamał. Jak ja. Bo tak wyrwałeś naprzód, że ho ho… — Próbuje niezdarnie dźwignąć się na nogi.
— A skąd ta troska? — docieka Xayro.
— No jak skąd… — Jaskier rezygnuje z prób przywrócenia swemu ciału bardziej pionowej postawy, jakby jednoczesny wysiłek fizyczny i umysłowy był poza jego możliwościami. — Ja… Zwykle troszczę się o… — intensywnie wpatrzone w niego oczy, które w nikłym, migocącym blasku zdają się płonąć, nie pomagają mu zebrać myśli — przypadkowo poznanych podróżnych…?
Usta Xayro wyginają się w pełnym goryczy uśmiechu.
— No proszę, czyli łgać śpiewająco jednak nie potrafisz, gdy zabrać ci lutnie — podsumowuje kpiąco wypowiedź Jaskra mężczyzna. — Ale ja znam właściwą odpowiedź na to pytanie. — Pochyla się bardziej, a Jaskier z wdzięcznością wyciąga dłoń, sądząc, że ten chce pomóc mu wstać, lecz Xayro sięga tylko po kaganek, który leży obok. Szkło chroniące płomień jest nieuszkodzone dzięki ściółce i grubej warstwie mchu, który zamortyzował upadek.
DON'T HOLD A GLASS OVER THE FLAME
— Ruszyło cię sumienie, co? — dokańcza myśl Xayro. — Dlategoś się do mnie przyczepił.
Bard przez chwilę zastanawia się, co odpowiedzieć, w końcu stawia na szczerość:
— Posłuchaj, to nie wina wiedźmina — zarzeka się, pośpiesznie wstając na nogi. — To ja...
— Nie będę tego słuchał. — Xayro odwraca się na pięcie i znika między drzewami. Jaskier biegnie za nim, chociaż nie może poszczycić się tak dobrą kondycją. Zostaje w tyle, ale wytrwale podąża za podskakującym źródłem światła. Które wkrótce zanika. Kiedy Jaskier dociera w miejsce, gdzie widział je po raz ostatni, staje przed jaskinią. Światło chudego księżyca rzuca skąpy blask na skałę i wydobywa cienie z jej szczelin i bruzd. Bard ostrożnie wchodzi do środka, błądząc dłońmi po chropowatej skalnej fakturze. Uważnie stawia kroki, by więcej nie stracić równowagi. Nie odważyłby się na taką wędrówkę, gdyby już wcześniej tu nie był. Zna układ tego miejsca. Kiedy ściana zakręca, z głębi zaczyna sączyć się blask ognia. Jaskier zwalnia kroku. Ściąga z głowy beret z jaskrawym piórem i mnie go w dłoniach, niepewnie podchodząc.
Xayro stoi zrezygnowany, wpatrując się w ścianę pokrytą zakrzepłą krwią. Kaganek postawiony pośrodku skalnej wnęki oświetla scenę starzejącej się masakry. Czerwone pręgi na podłożu pełzną w stronę wyjścia. Xayro powoli śledzi wzrokiem ślady czołgania. Wielokrotnie podążał ich tropem, lecz zawsze gubiły się w leśnym podszyciu lub przyprowadzały go z powrotem do jaskini. Nie miał jednak wątpliwości, czyja to była krew. Czul jej zapach. Tak samo jak wyczuł zapach wiedźmina i tego grajka. Byli tu po jego ostatniej wizycie u Seny.

Wilczyca dyszy ciężko, a kiedy próbuję wejść za nią do jaskini, jeży sierść i szczerzy na mnie kły. Jeszcze nigdy nie była w stosunku do mnie agresywna. Marszczę brwi i próbuję raz jeszcze, ona znów mnie odgania, kłapiąc szczękami. Unoszę otwarte dłonie i wycofuję się. Bursztynowe oczy śledzą moje ruchy, dopiero gdy siadam pod rosnącą nieopodal sosną, odchodzi.
Czas okropnie się dłuży, ale nie śmiem się ruszyć mimo dobiegających mnie skomleń. Nawet kiedy przechodząc w skowyt. Nawet kiedy ten skowyt zmienia się w ludzki, rozdzierający duszę krzyk. Ale najgorsza okazuje się być cisza. Nie słyszę nic, nawet płaczu. Zrywam się na nogi, rozdarty, niepewien, czy interweniować. Miotam się przez kilka chwil, aż niepokój bierze górę i ryzykując pogryzienie, wbiegam do jaskini.
Na jej końcu zastaję dziewczynę. Siedzi na boku, jej złączone nogi wciąż drżą, wciąż ściekają po nich strużki krwi. Splątane, szaro-rude włosy okalają jej nagą sylwetkę, opadają na sterczące, pełne piersi i wiją się dalej, sięgając szerokich bioder. Jej klatka piersiowa unosi się szybciej niż zwykle, gdy bierze głębokie wdechy, oddychając przez usta. Czuję się jak intruz, który ingeruje w pełną intymności chwilę.  Obawiam się, że gdy dostrzeże moją obecność, źle skończę, ale kiedy jej bursztynowe oczy skupiają na mnie wzrok, jest on łagodny i zmęczony, przepełniony ciepłem, do którego nie jestem przyzwyczajony.
DON'T LET YOUR HEART GROW COLD
Ruchem głowy daje mi znać, że mogę podejść, co robię, wciąż zachowując ostrożność. Zerkam dyskretnie na zawiniątko w jej rękach, a ona rozchyla materiał. Spodziewam się ujrzeć niemowlę, jestem nawet gotów rozczulić się nad jego bezbronnością, powolnymi ruchami, ukierunkowanymi na poszukiwanie pożywienia. Jednak to, co czuję na widok nowonarodzonej istoty, to tylko i wyłącznie szok. Jego skóra nie jest różowa, lecz ciemna i szorstka. To, co trzyma w ramionach dziewczyna, to nie dziecko, lecz wilcze szczenię.

Gdy odwiedzał ją po raz kolejny, zastał tylko to: rozchlapaną dookoła krew i smród łowcy potworów. I tego wierszoklety od siedmiu boleści.
Jaskier przełyka nerwowo ślinę, gdy Xayro koncentruje na nim wzrok.
— Posłuchaj… — Jaskier nagle zaczyna mocno żałować, że dał się ponieść emocjom i przygnał tu za roninem. Łudzi się, że zdoła przemówić mu do rozumu, ale on zdaje się ten rozum tracić. Jasnozielone oczy kontrastują z zaczerwionymi białkami oczu i wkrada się do nich szaleństwo. Tego Jaskier nie przewidział. A to nie nowość, że ronini bywają bardzo porywczy, zwykle wręcz krwiożerczy, napędzani chęcią pomszczenia tego, komu służyli, a kogo stracili. Celem tej zemsty jest oczywiście morderca ich pana. W tym przypadku pani. Jaskier jest podejrzany co najmniej o współudział, a przynajmniej o nieudzielenie pomocy. I przybiegł za roninem na miejsce zbrodni. Powinien sobie pogratulować. Póki jeszcze żyje. Co nie miało potrwać długo, biorąc pod uwagę fakt, że Xayro właśnie łapie go za gardło i ciska nim o ścianę. Tym razem nie ma kto się za nim wstawić.
Próbuje mówić, jeszcze raz podjąć wysiłek i wyjawić, co się stało, ale może tylko coraz łapczywiej łapać powietrze. Tak oto skończy wielki bard, cóż za żałosna śmierć, zaduszony przez własną głupotę w jakiejś jaskini, gdzie nikt nigdy nawet nie znajdzie jego ciała. Może to i lepiej? Może tym razem ktoś inny napisze pieśń o dzielnym Jaskrze, który się trzymał wiedźmina i ryzykował życiem, by na własne oczy ujrzeć stwory przez niego szlachtowane i śpiewać ballady uzbrojone w prawdę i tylko prawdę, dzięki czemu nikt nie może posądzić go o koloryzowanie. No, może delikatnie wzmacnia nasycenie tych historii, czyniąc je jedynie odrobinę bardziej romantycznymi niż była natura Geralta. Ach, Geralt. Gdybyś tylko zjawił się w tym momencie i jak każdy szanujący się bohater przerwał pełną grozy i napięcia scenę. Czy jest na to szansa?
— Witaj, panie roninie. — Na plecy Xaya opada męska dłoń w okutej ćwiekami rękawicy. — Może zmierzysz się pan z kimś swoich gabarytów?
Xayro natychmiast puszcza barda i odwraca się do wiedźmina, w półobrocie dobywając sztyletu. Ten już czeka na niego z wyciągniętym mieczem.
— Co znaczy… że nie jestem… waszych gabarytów?! — rzęzi Jaskier, gdy tylko przestaje kasłać. — Niczego mi nie brak ani wzrostem, ani… — Robił unik, który dziwi nawet jego, gdy jeden ze sztyletów mija jego twarz.
— Światowidze — szepcze z trwogą.
— Geralt — syczy Xayro.
— Xayro — odpowiada życzliwie wiedźmin.
I WILL CALL YOU BY NAME
Zgrzyt stali wypełnia jaskinię. Zaślepiony nienawiścią Xayro mierzy niecelnie, tnie zbyt pochopnie, Geralt bez trudu blokuję jego ciosy i uchyla się przed ostrzem, co tylko rozsierdza mężczyznę. Zaciskając mocno szczękę z całych sił próbuje ranić wiedźmina, lecz tylko coraz bardziej się męczy, podczas gdy Geralt oszczędza siły i w krótkim czasie rozbraja przeciwnika, wytrącając sztylet z jego dłoni.
— Już, ochłonąłeś? — pytał leniwie wiedźmin, celując sztychem miecza w krtań ronina.
— Jebany morderca. — Xayro dyszy ciężko, przeparty do ściany. Stara się nie oddychać zbyt głęboko, żeby nie nadziać się na stal.
— Gdybym tylko dostawał grosz za każdym razem, gdy ktoś niesprawiedliwie mnie oczernia. — Geralt powoli cofa miecz, na co Xyaro reaguje konsternacją. — Nie zabiłem twojej wilczycy.
— Śledziłeś mnie — oskarża go ronin.
— Zgadza się. Ale…
I WILL SHARE YOUR ROAD

— Jest dobry. — Kucam, badając trop. — Potrafi zacierać ślady.
— I co zrobimy teraz? — Jaskier przestępuje z nogi na nogę, zaglądając mi przez ramię.
— Ty zapewne pójdziesz się odlać — zgaduję, wstając.
— Co? Czemu? Wcale mi się nie chce.
— To przestań wokół mnie tańcować. — Zarzucam na ramiona opończę, na głowę kaptur, zaczyna padać deszcz. — Poczekamy. Jeśli w okolicy jest coś, co powinienem zgładzić, ujawni się prędzej, niż później.
Resztę dnia spędzamy w oberży, z której zwiał ronin. Nie łudzę się, że wróci. Wyczuwam w nim coś zastanawiającego. Jestem dziwnie pewien, że gdyby zjawił się w okolicy knajpy, wiedziałby, że w niej jestem.
Zamawiam piwo. Jaskier dyskretnie bada otoczenie. Pewno próbuje przewidzieć, czy wyciągnięcie lutni skończy się oklaskami czy jej połamaniem. Na moje nieszczęście postanawia zaryzykować. Ku mojej jeszcze większej rozpaczy, znajduje sobie publikę, której podoba się jego zawodzenie. Zamawiam kolejne piwo. Jaskier próbuje zwrócić na mnie uwagę gawiedzi, by wzmóc efekt, jaki wywiera na nich swoją balladą. Ja próbuje zniknąć. I przekazać mu spojrzeniem, że jeśli sądzi, że, nie wiem, zainscenizuję sceny, o których on śpiewa, to chyba mu całkiem odwaliło. Dlatego gdy on opiera stopę na ławce, na której siedzę, wyjąc mi do ucha, wstaję, zabieram piwo i wychodzę.
But hold me fast, Hold me fast
Chłodne powietrze uderza mnie w twarz. Chmury się rozchodzą, odsłaniając niebo, gołe i różowe jak niemowlę. Mokry bruk schnie pod nadzorem wieczornego słońca. Wytężam zmysły, siadając na schodach przed knajpą. Pogrążam się w medytacji. Trwa to jakiś czas. Nigdy nie jestem w stanie określić jak długi. Konieczny czas. Nienaturalnie wyostrzony słuch staje się jeszcze wrażliwszy. Dźwięki otoczenia się kumulują, próbują zagarnąć mnie dla siebie. Po kolei eliminuję każdy z nich, aż natrafiam na wilcze wycie. Coś w nim mnie zastanawia. Jego samotność. Wilk odłączony od watahy to rzadkość. Zatrzymuję się przy nim dłużej i wtedy moją medytację przerywa krzyk.
Zrywam się gwałtownie, przez kilka sekund czuję w głowie mętlik i nie mogę odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to ja krzyczałem? Czy wilk?
Obie odpowiedzi są nieprawdopodobne, ale któraś jest poprawna.
Wracam do knajpy. Łapię za szaty Jaskra i ściągam go z ławki, z której to się wydzierał. Lutnię już odstawił, wisi na jego plecach, a bard w ręku dzierży kielich.
– O, Geralt! Je-hik!-steś! — Czkawka trochę utrudnia mi jego rozumienie. — Zamierasz jednak, hik!, partycypować do moich opowieści?
— Partypy... co? — Mrużę oczy, podejmując wysiłek, by go zrozumieć, póki nie dociera do mnie, że nie ma to sensu. — Nieważne. Mam pytanie, Jaskier.
— No, hik!, słucham!
— Krzyczałem?
Oczy Jaskra się rozszerzają, bard cofie brodę, dzięki czemu tworzy mu się druga i patrzy na mnie jakbym właśnie wyrwał biesowi serce, a potem ze smakiem je skonsumował.
'CAUSE I'M A HOPELESS WANDERER
— To znaczy, Geralt, niby kiedy? — pyta niepewnie, czkawka z miejsca mu przechodzi, sprawia też wrażenie trzeźwiejszego. — Jeśli chodzi ci o tamtą noc, gdy byłeś z Yenefer... Geralt. — Bard przykłada dłoń do piersi. — Ty wiesz, że ja wszystko dla dobra twojej historii, dla twej sławy! Sam mówiłeś, jak ważne jest, bym dokładnie i zgodnie z prawdą...
— Nic takiego nie mówiłem.
— Jak nie. Zresztą. Skoro już zapytałeś, mogę ci rzecz, iż...
— Nie. Nie chcę wiedzieć.
— Ale sam pytałeś! Czy krzyczałeś.
— Przed chwilą! — syczę kątem ust, odnotowując rozbawione szepty dookoła.
— Przed chwilą? — Jaskier wciąż podąża tym samym tropem. — Yen tu jest? Dlatego cię tyle nie było?
— Ja pierdolę. — Ocieram twarz dłonią, zostawiam Jaskra i znów zmierzam na zewnątrz. Zakładam, że gdybym to ja krzyczał, nie uszłoby to uwadze poety, który zaraz chętnie skleciłby piosenkę o jakimś ckliwym tytule jak "Rozpaczy pełen wiedźmina krzyk". A jeśli w okolicy jest wilk, który potrafił krzyczeć, to powinienem go poznać.
— Dokąd idziesz?! — Jaskier wybiega za mną. Nie miał wyjścia, skoro już naopowiadał, jak to towarzyszy mi podczas każdej przygody.
— Na łowy.
— Idę z tobą!
Kiedy już wiem czego szukam, wszystko idzie o wiele sprawniej. Wyizolowane odgłosy wiodą mnie w jednym kierunku i bardzo szybko odnajduję oddaloną nie bardzo daleko od miasta jaskinię. Kiedy Jaskier zamierza wyjść z krzaków, łapię go za kark. Wyczuwam jeszcze czyjąś obecność. Wycofuję nas jak najdalej, by nie stracić całkiem z oczu wejścia do jaskini. I czekamy.
Po jakimś czasie wychodzi Xayro. Jest tak czymś zaaferowany, że potyka się o własne nogi. Nie ma szans, by teraz spostrzegł, że ktoś czai się nieopodal. Kiedy znika, odczekuję jeszcze chwilę, po czym wyciągam srebrny miecz i idę zmierzyć się z przeznaczeniem.
Mrok jaskini przesycony jest warkotem. Idę z mieczem wyciągniętym przed siebie, ostrożnie. W końcu widzę zgubiony w wilczych ślepiach blask. Przez ułamek sekundy. Ślepia nikną, warkot pojawia się za moimi plecami. Odwracam się, chcę ciąć, ale gdzieś tam za mną wlecze się także Jaskier. Nie chciałby przeciąć przyjaciela wpół. Sięgam do ekwipunku, szybko wypijam eliksir kota i moje źrenice się poszerzają, widzę coraz więcej. Widzę, jak pokaźnych rozmiarów wilk rozwiera szczęki i pochwyca rękę barda.
Skaczę naprzód, pchając miecz w miejsce, gdzie łeb zwierzęcia, ale ono pociąga za sobą Jaskra, zupełnie jakby chciało się nim osłonić. Zupełnie jakby myślało.
To szczegół, być może przypadek, ale sprawia, że się waham. Wilk korzysta z okazji, wlecze Jaskra za sobą, wciąga go w głąb jaskini. Słuchając jego rozpaczliwych nawoływań, podążam za nimi, aż robi się jaśniej, a moje oczy protestują, chociaż to tylko blask dwóch pochodni. Przystaję, osłaniam je dłońmi, dając im czas na adaptację. Zerkam przez palce, widzę Jaskra. Wilk wciąż trzyma w zębiskach jego bufiasty rękaw, za który przywlókł go tu ze sobą. Jestem dziwnie pewien, że Jaskier, przynajmniej na pewien czas zrezygnuje z tego typu strojów. Światło wciąż mnie razi, ale działanie eliksiru słabnie. Kiedy znów otwieram oczy, koło Jaskra stoi średniego wzrostu kobieta, obnażając zęby, jakby wciąż była w wilczej skórze. Trzyma barda za ramię, obejmując go od tyłu w taki sposób, że wyglądające na mocne i ostre paznokcie wżynają się w jego gardło. Długie, skudlone włosy są tego samego koloru co nastroszony, puszysty ogon, jedyne, co pozostało po jej zwierzęcej postaci. 
Chowam srebrny miecz do pochwy i z wahaniem łapię za rękojeść stalowego.
BUT HOLD ME FAST, HOLD ME FAST
Dziewczyna dostrzega moje niezdecydowanie, ściąga brwi, a grymas na jej twarzy przypomina coś między uśmiechem a skrzywieniem.
— Zastanów się dobrze, wiedźminie — radzi. — Którym ostrzem potraktowałbyś samego siebie?
— Dlaczego miałbym się nad tym zastanawiać? — odpowiadam pytaniem, chociaż przypuszczam, do czego zmierza. — Czym jesteś?
— Czym? — prycha zmiennokształtna. — A czym jesteś ty, łowco potworów? Narzędziem w rękach głupiutkich maluczkich?
— Nie jesteś mutantem, tak jak ja — postanawiam ukrócić to obieganie tematu. — Dostrzegasz u mnie szpony lub kły? A może ogon?
— Ogon nie, w paszczę ci nie zajrzę, ale widzę źrenice, pionowe jak u kota, ruchy zwinne jak u zająca no i chyba wołają cię Wilkiem, prawda?
Tu, przyznaję, brakuje mi argumentu. Rezygnuję z dobycia jakiegokolwiek miecza. Dziewczyna unosi brwi.
— Nie zabijam inteligentnych stworzeń. — Wilczyca parska i odwraca głowę, urażona, że podejrzewałem ją o brak rozumu.
— Super, kosz słodyczy w podzięce wyślę przez kuriera.
Puszczam sarkazm mimo uszu.
— Możesz już puścić mojego przyjaciela?
Dziewczyna niezbyt chętnie spełnia moją prośbę. Blady, roztrzęsiony poeta natychmiast nabiera rumieńców, gdy tylko ma szansę zobaczyć, że w ramionach trzymała go naga, całkiem ponętnych kształtów kobieta.
— Och — wyrywa się z jego ust, lecz szybko przekuwa ten wyraz ulgi i zaskoczenia w coś, jego zdaniem, bardziej męskiego — Geralt! — Zerka na mnie pośpiesznie. — Nie trzeba było. Przecież wiesz, że doskonale bym sobie poradził.
— Ta. Jakoś się na to nie zanosiło.
— Nie chciałem skrzywdzić pięknej pani. — Rzuca dziewczynie czarujący uśmiech, na co ta wytrzeszcza oczy – tacy jak ona zapewne zwykle słyszą coś zgoła odmiennego od komplementów – rumieni się, a jej ogon owija ciało, zasłaniając łono.
— Idźcie stąd — warczy, przenosząc wzrok na mnie. — Jeśli nie chcesz mnie zabić, zabieraj kumpla i się wynoście.
Wzdycham.
— To, że nie zamierzam cię zgładzić, nie znaczy, że mogę pozwolić ci tu zostać — oznajmiam. — Mieszkańcy wioski są zaniepokojeni. Wynajęli mnie i opłacili, a ja przyrzekłem, że owce przestaną ginąć z ich pastwiska.
Skarcona wilczyca opuszcza głowę, wydaje się być zawstydzona.
— Nie miała wyjścia — mówi cicho.
— Na mój gust, miałaś — nie zgadzam się. — Mogłaś udać się do miasta jako kobieta, nie wilk i zjeść obiad wśród ludzi.
— Nie tak łatwo ukryć ten ogon — narzeka ona. — Poza tym… Tak bym zrobiła, ale przez pewien czas nie mogłam wrócić do ludzkiej postaci.
— Jak długi?
— Dziewięć miesięcy.
Natychmiast dużo większą uwagę poświęcam poruszającemu się delikatnie zawiniątku, które dziewczyna stara się zasłonić swoją sylwetką.
— Mogę? — pytam, robiąc krok naprzód, a ona natychmiast przyjmuje postawę obronną. Obnażone zęby przypominają kły, a paznokcie szpony. Wycofuję się, unosząc ręce. Nie wchodzi się między matkę, a jej nowonarodzone dziecko, tego życie mnie nauczyło. — Może mógłbym pomóc.
— Nie potrzeba mi twojej pomocy, wiedźminie.
— Tobie może nie, ale twojemu dziecku… — Domyślam się powodu blokady jej przemiany. — Jeśli tak jak myślę jesteś hybrydą, musisz wiedzieć, że w twoim organizmie zaczynają dominować wilcze geny. Stąd ogon, już nie jesteś w stanie się go pozbyć w ludzkiej formie. Ciąża wymusiła u ciebie przejęcie kontroli przez silniejsze geny na cały okres jej trwania. Na pewno umierasz ze strachu, zadając sobie pytanie, czy twoje dziecko dopiero musi nauczyć się, jak zmieniać postać, czy może rzeczywiście… Urodziło się wilkiem.
Dziewczyna tylko patrzy na mnie, w ogóle się nie odzywając. Nie musi nic mówić, przez jej twarz galopują wszystkie niepokoje, które wymieniłem.
— Wynoście się stąd — powtarza zacieklej, gdy już przemyślała sprawę. — Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, wiedźminie, zostaw mnie w spokoju. Nie mogę jeszcze podróżować. Zacznę sobie organizować posiłki tak, żeby nikt nie posądził cię o zaniedbanie obowiązków, a teraz odejdź.
— Wieśniacy już mają na ciebie oko. Na ciebie i twojego towarzysza.
Bursztynowe oczy patrzą na mnie z niepokojem, lecz ona nie chce pozwolić sobie pomóc.
— Odejdźcie. Proszę.
Szanuję jej decyzje. Skinąwszy głową, chwytam Jaskra, który cały ten czas stoi jak urzeczony, wpatrując się natrętnie w hybrydę i wywlekam za sobą z jaskini.

— Nawet jeśli jest tak jak mówisz, wiedźminie, i nie ty ją zabiłeś, musiałeś przywlec za sobą kogoś, kto cię wyręczył! — Xayro, mimo że rozbrojony, rzuca się na Geralta z gołymi rękoma.
'CAUSE I'M A HOPELESS WANDERER
— Potrafię oskórować bazyliszka, odpierzyć gryfa i policzyć kły wiwernie, ale sądzisz, że nie wiedziałbym, gdyby ktoś mnie śledził? — Geralt odwdzięcza się ciosem w szczękę ronina, którego odrzuca do tyłu. Na moment. Mężczyzna zaraz znów staje gotów do walki, z furią w oczach i nic, co powiedziałby wiedźmin, nie byłoby w stanie go powstrzymać. Dlatego robi to Jaskier.
— Kiedy, Geralt… Ja wróciłem do tej jaskini bez ciebie — skruszony ton poety sprawia, że obaj mężczyźni opuszczają gardy, obserwując jak bard naciąga na dłonie rękawy, patrząc w podłogę. — I… I chyba mogłem mieć ogon.


2 komentarze:

  1. Od razu usmiechnelam sie na wspomnienie Jaskra I przyznam ze czytajac twoj tekst widze tego zawadiackiego Jaskra z serialu Netflixowskiego, a nie pierdole z gry :P "jednoczesny wysiłek fizyczny i umysłowy był poza jego możliwościami" - oja padlam I wstac nie moge. O wlasnie przypomnialas mi jak dziala magiczny kaganek:) Kiedys zdarzylomi sie go uzywac :P Ale mnie zarzylas ta scena z wilczyca albo raczej wilkolaczyca i jej dzieckiem, tego tez sie nie spodziewalam ale w sumie ma to sens to dlaczego nie. Ciekawe czy nowonarodzone szczenie takze bedzie mialo zdolnosci jak matka. A no tak Xayro jesy roninem, juz mi sie przypomnialo. Troche niebespieczne towarzystwo wbral sobie Jaskier, ale... to Jakier on tanczy i spiewa niebespieczenstwu prosto w twarz, choc zbyt odwazny sam nie jest :D Wiecej szczescia niz rozumu hahah "Tak oto skończy wielki bard, cóż za żałosna śmierć, zaduszony przez własną głupotę" - doslownie tylko ty to zawsze potrafisz ubrac w ladne slowa. Geralt! jak wzykle ratuje dupe Jaskrowi :) Twoje opisy i przedstawinie akcji kotra sie rozgrywa jest niesamowite. Wogole lubie bardzo twoj styl jest malowniczy i plynny a ja plyne razem znim przez historie. Przezabawne te wstawki w teksie szczegolnie ta w Geraltem i Jaskrem w karczmie, wracaja wspomnienia :) Super pomysl aby pokazac to co wydarzylo sie wczesniej. " Nie zabijam inteligentnych stworzeń" - Tak, tak jedna z zasad Geralta i smokow tez nie, z tego co pamietam zwiazane bylo to z rada otrzymana przez matke. Ktoz jej moze pomoc jak nie wiedzmin. Wilczyca nie wie co czyni odprawiajac Geralta. Cholera i Jaskier znowu wszytko pokaplikowal. Ach, jak ja lubie te klimaty i slowianskie potwory i wiedzmina tak wogole to wiesz...czekam na nastepna czesc.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Ten komentarz miał się zacząć przyjemnymi komplementami, a zacznie się słowami, które wypowiedziałam po lekturze: "o ja pierdzielę, Jaskier, what the hell?!". Ta. Poza tym to mój drugi komentarz, bo poprzedni się nie opublikował, ale zaczynał się tak samo.
    Od wczoraj mam u siebie "Ostatnie życzenie", więc już zaczęłam wchodzić w świat Wiedźmina na własną rękę, więc każdą historię o Geralcie będę przyjmować z radością, a znając Ciebie, wiem, że się nie zawiodę. Powyższy tekst jest tego dowodem - świetne rozplanowanie akcji i narracji (u ronina i wiedźmina widać różnice w języku, jakim się posługują, stąd nie miałam problemów z retrospekcjami), opisy, humor, ale też ten mrok i makabryczność. Strasznie podoba mi się to, że wiele rzeczy jest podawanych wprost - Sena, jej dziecko, te zmiany w wilka, jej relacja z Xayro - a do tego tak wiele pozostaje tajemnicą. No i te poetyckie wstawki w momentach Jaskra - zbudowałaś tu i połączyłaś wydarzenia w tak naturalny sposób, bez zbędnej przesady, a przy tym całkowicie mnie ze sobą porwałaś. Strasznie się cieszę, że będzie kolejna część, bo naprawdę po lekturze chce się więcej i więcej.
    Tylko Jaskier mógłby mieć więcej rozumu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń