Nowy rok, seria znikąd, bez
planu, ale muszę dać się gdzieś rozbić czarnemu humorowi ze swojej głowy.
– No kto to widział! – rozbrzmiał
okrzyk tak potężny, że pokonałby nawet smoka zmiatającego dwunastą część gwiazd
na niebie. – Tak przecież nie może być! Janie! Janie? Gdzie się podziewasz,
Janie?!
Goniony i pospieszany głosem swojego pracodawcy Jan – mężczyzna bez wyrazu w twarzy, postawie i zachowaniu – zjawił się w jadalni, gdzie to właśnie toczył się posiłek, jakim było śniadanie, i przystanął nieopodal krzesła, które zajmował pracodawca czytający dzisiejszą pocztę. Mogło to wydawać się dziwne – czytać najnowszą pocztę do śniadania, kiedy listonosz przychodzi koło południa – ale pan wstawał bardzo późno, posiłki jadał, jak chciał, tylko zawsze wszystko musiało by przygotowane, by się nie denerwował, że coś go zaskoczyło.
Właśnie wśród tych kopert zastał pismo, którego się nie spodziewał, przedstawiające treść, która go – wielkiego hrabiego przecież! – przeraziła. Toż to informowano go o poważnych problemach, jakie wkrótce miały nadejść i dotknąć spółkę, w jaką wszedł zaledwie przed rokiem, która nadal nie przyniosła obiecywanych zysków! Prawie się zapowietrzył, kiedy przeczytał to po raz pierwszy. Teraz, po trzykrotnym przeczytaniu listu, którego zawartość ani trochę się nie zmieniła, choć bardzo sobie tego życzył, wezwał kamerdynera, by przyszykować się do krótkiej podróży. Śniadanie nie mogło być przecież ważniejsze od ochrony swojego dobrego imienia!
– Zgodziłem się partycypować to całe zdarzenie, nawet zechciałem ponieść wszelkie koszta tego wszystkiego, a on w taki sposób mi się odwdzięcza?! Ha, niedoczekanie!
Goniony i pospieszany głosem swojego pracodawcy Jan – mężczyzna bez wyrazu w twarzy, postawie i zachowaniu – zjawił się w jadalni, gdzie to właśnie toczył się posiłek, jakim było śniadanie, i przystanął nieopodal krzesła, które zajmował pracodawca czytający dzisiejszą pocztę. Mogło to wydawać się dziwne – czytać najnowszą pocztę do śniadania, kiedy listonosz przychodzi koło południa – ale pan wstawał bardzo późno, posiłki jadał, jak chciał, tylko zawsze wszystko musiało by przygotowane, by się nie denerwował, że coś go zaskoczyło.
Właśnie wśród tych kopert zastał pismo, którego się nie spodziewał, przedstawiające treść, która go – wielkiego hrabiego przecież! – przeraziła. Toż to informowano go o poważnych problemach, jakie wkrótce miały nadejść i dotknąć spółkę, w jaką wszedł zaledwie przed rokiem, która nadal nie przyniosła obiecywanych zysków! Prawie się zapowietrzył, kiedy przeczytał to po raz pierwszy. Teraz, po trzykrotnym przeczytaniu listu, którego zawartość ani trochę się nie zmieniła, choć bardzo sobie tego życzył, wezwał kamerdynera, by przyszykować się do krótkiej podróży. Śniadanie nie mogło być przecież ważniejsze od ochrony swojego dobrego imienia!
– Zgodziłem się partycypować to całe zdarzenie, nawet zechciałem ponieść wszelkie koszta tego wszystkiego, a on w taki sposób mi się odwdzięcza?! Ha, niedoczekanie!
List mógł wylądować tylko tam, gdzie
jego miejsce – w czeluściach domowego piekła, zwanego kominkiem.
– Janie, gdzie moja koszula? Niedługo muszę wyruszać! Potrzeba złożyć wizytę pewnemu jegomościowi.
Kamerdyner, posłuszny zawsze i wszędzie – ale w głowie myślący swoje – na życzenie pana pognał do suszarni, gdzie to wczorajszego, późnego wieczora gosposia rozwiesiła pragnie. Tam też powinna schnąć jeszcze ulubiona koszula hrabiego, śnieżnobiała, z tureckiego materiału, która nie miała prawa się gnieść. I była, wisiała, ale… Na Boga, co też się z nią stało?!
Na jej widok Jan, ten, który nigdy nie okazywał uczuć, aż rozdziawił swoją paszczękę i dziwił się, jak komuś udało się wtargnąć do posiadłości i uczynić coś takiego z najlepszym odzieniem! Koszula bowiem nie była już śnieżnobiała tak, że zimą nie dało się jej odszukać na dworze wśród śniegu. Obecnie miała bardzo kobiecy, różowy kolor!
Jak do tego mogło dojść, Jan nie wiedział ani się nie spodziewał, był za to pewien, że hrabia zdenerwuje się jeszcze bardziej, a przy jego słabym sercu – do czego nikomu się nie przyznał poza wiernym sługą – mogło to mieć poważne zdrowotne konsekwencje. Powinien jakoś ukryć fakt, iż ulubiona koszula mocodawcy nie już tak piękna, jak była. Tylko jak to zrobić?
Kamerdyner dumał i dumał, czyniąc z suszarni własną świątynię dumania jak pewna nieistniejąca dama, ale nic mu do głowy nie przyszło, to więc po tych kilku minutach, jakie spędził na ciężkiej i nieefektywnej pracy umysłowej, zawrócił do jadalni, by zmierzyć się z gniewem hrabiego. I nawet by dał radę wszelkim wrzaskom i rzucaniu talerzami czy innymi sztućcami, ale pan tego nie zrobił. Nawet nie dał sobie powiedzieć, co się wydarzyło. Znaczy się – pewnie by pozwolił się wytłumaczyć, nim dal upust gniewowi, ale nie mógł tego uczynić, gdyż trupy podobnych rzeczy nie czynią.
A hrabia jak najbardziej był od jakiegoś czasu trupem.
Zaskoczony Jan nie wiedział, co teraz, gdyż nigdy nikogo nie zastał martwym. Wpierw osłupiał, by wydać z siebie piskliwy okrzyk godny panienki, której ktoś po raz pierwszy zajrzał pod spódnicę, a nie godny mężczyzny, by następnie podbiec do stygnącego ciała.
Hrabia spoczywał na panelach tuż przy krześle, które wcześniej zajmował, czytając. Ulokowany był w pozie – co do tego kamerdyner nie miał wątpliwości – bowiem jego prawa noga uginała się, a ręce rozrzucone były tak, jakby hrabia właśnie spał bądź też wylegiwał się na jakieś łące z dala od cywilizacji. Do tego się uśmiechał, co było do niego niepodobne. No i na jego piersi wykwitła czerwona plama krwi, która powoli zaczynała zasychać. Do klapy szlafroka ktoś za pomocą agrafki przyczepił kartkę z nadrukowaną treścią.
Jan przyglądał się ciału przez dłuższą chwilę, niczego przy tym nie dotykając. Za to uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.
– Chyba ci się należało, panie hrabio – wyszeptał do siebie i dopiero po tym pognał w stronę telefonu, by wezwać odpowiednie służby.
Już dwadzieścia minut później w jadalni, gdzie kiedyś istniało szlachetne życie, a teraz było go odrobinę mniej, natknąć się można było na kilkanaście osób zbierających wszelkie ślady, rozmawiające z Janem jako jedynym świadkiem – gosposia wyszła po sprawunki zaraz po tym, jak podała śniadanie, więc nic nie mogła widzieć – czy też narzekających na swój los, bo poniedziałek od razu zaczął się z grubej rury. Wśród tych nowych ludzi, którzy przybyli tu z obowiązku, znalazła się dwójka, która była tu z nudów. Kręcili się nieopodal zwłok, zerkali, jak technicy kryminalistyki oznaczają kolejne materiały dowodowe i zbierają ślady z ciała, nikt jakoś nie zwracał na nich zbyt dużej uwagi. Ich obserwacja nie trwała za długo, ale wystarczająco, by doszli do jakiś wniosków, mieli pewne podejrzenia, które notowali w głowach. Starali się nie rzucać nikomu w oczy, a przy tym zrobić jak najwięcej się da, by mieć punkt wyjścia.
– Co o tym myślisz, Maiti? – zapytał cicho wysoki mężczyzna swoją koleżankę, która wyglądała zza niego w stronę zwłok. Oboje powinni być teraz gdzie indziej, ale ubłagali wezwanego na miejsce prokuratora – a prywatnie ojca Maiti, do którego wpadli z nudów na przedpopołudniową kawę – by zabrał ich ze sobą.
Wywołana do tablicy niewiasta w ogóle nie wyglądała na kogoś związanego z prawem czy z policją, już prędzej widziano ją w roli przedszkolanki, która nerwowo nie wytrzymuje z dziećmi, lub miłej właścicielki kawiarni, bo takie sympatyczne pierwsze wrażenie sprawiała, że pewnie miałaby wielu klientów już ze względu na swój wygląd. Wyglądała na kogoś godnego zaufania, kto umiałby sprzedać wszystko, nawet świece o zapachu duriana i zgarnąć za to niezłą prowizję. A do tego była bardzo spostrzegawcza, nawet jeśli coś lub ktoś próbował jej przeszkadzać.
Wychylała się, lekko skłaniała, by coś dojrzeć, odnotować w głowie i zachować na przyszłość. Kobieta oparła dłonie na biodrach i westchnęła.
– Znowu mamy z nim do czynienia – zauważyła i skinieniem głowy wskazała na kartkę doczepioną do szlafroka zmarłego hrabiego. – Uśmiechaj się, chociaż jesteś smutny.
– Lub też martwy – dodał jej partner i poprawił spadające z nosa okulary. On także odnotował pewne rzeczy dotyczące zdarzenia i zachował własne spostrzeżenia, którymi podzieli się, kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora. – Co robimy? – zapytał. – Dołączamy do tego zespołu bez żadnej zgody czy czekamy na osobiste wezwanie?
Wiedzieli, że nie mogą pozwolić sobie na samowolkę, jeśli chodzi o śledztwa, bowiem nie tak wyglądała ich praca. Ale nie mogli mieć pewności, że w ogóle dostaną to zlecenie. Trup sam ich przecież nie poprosi, by złapali jego zabójcę.
Ale zawsze istnieje szansa, iż takie coś się stanie. A że kamerdyner ofiary wyglądał na dość zadowolonego z nowej sytuacji, można go było już teraz wpisać wysoko na listę podejrzanych. Gosposia zaś wyglądała na kogoś, kto czuł się odpowiedzialny za swojego pracodawcę i traktował jak własnego syna, bardzo więc możliwe, że będzie chciała dowieść prawdy.
– Chyba nie dane nam będzie mieć spokój przez dłuższy czas – zauważył mężczyzna i jeszcze raz poprawił spadające okulary.
– Na to wygląda – przytaknęła Maiti. – Więc bierzmy się do pracy już teraz, nim nas zatrudnią. Znaczy się… po sjeście, oczywiście.
Wyglądała, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale ubiegł ją podobny do niej gość w dopasowanym garniturze, który wszedł właśnie do jadalni i przyjrzał im się krytycznie.
– A co wy tu jeszcze robicie? – zapytał. – Mieliście tu wysiąść i iść w swoją stronę, a nie pchać się w tę sprawę. Idźcie już sobie z łaski swojej.
Kobieta przewróciła oczami, co w jej przypadku wyglądało bardzo ładnie.
– Tak jest, tato. – Miała ochotę zasalutować, ale się od tego powstrzymała. Zamiast tego okazała posłuszeństwo i skierowała się do drzwi. – Do zobaczenia w niedzielę – rzekła, mijając go, nie pozwalając sobie na zwyczajowego całusa w policzek na pożegnanie, bo to nie było odpowiednie miejsce i sytuacja ku temu. – Kocham cię, pa.
– Pa, skarbie.
Wyszli przed willę, w której doszło do jakże przykrego zabójstwa, oboje spojrzeli w niebo, na którym z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej chmur.
– To nie będą ciekawe dni – stwierdził mężczyzna i westchnął.
– Może i nie będę – zgodziła się Maiti – ale kto wie, co przyjdzie po nich. Oby tylko nie Wielka Inkwizycja.
Towarzysz uśmiechnął się pod nosem i ruszył za nią, by dotrzeć na czas do restauracji, w której zwykle jedli lunch, i podzielić się spostrzeżeniami. Bo mimo wszystko warto zacząć myśleć i śledzić już teraz. Niech Uśmiechnięty Zabójca wie, że znowu są na jego tropie i tym razem nie pozwolą mu uciec.
– Janie, gdzie moja koszula? Niedługo muszę wyruszać! Potrzeba złożyć wizytę pewnemu jegomościowi.
Kamerdyner, posłuszny zawsze i wszędzie – ale w głowie myślący swoje – na życzenie pana pognał do suszarni, gdzie to wczorajszego, późnego wieczora gosposia rozwiesiła pragnie. Tam też powinna schnąć jeszcze ulubiona koszula hrabiego, śnieżnobiała, z tureckiego materiału, która nie miała prawa się gnieść. I była, wisiała, ale… Na Boga, co też się z nią stało?!
Na jej widok Jan, ten, który nigdy nie okazywał uczuć, aż rozdziawił swoją paszczękę i dziwił się, jak komuś udało się wtargnąć do posiadłości i uczynić coś takiego z najlepszym odzieniem! Koszula bowiem nie była już śnieżnobiała tak, że zimą nie dało się jej odszukać na dworze wśród śniegu. Obecnie miała bardzo kobiecy, różowy kolor!
Jak do tego mogło dojść, Jan nie wiedział ani się nie spodziewał, był za to pewien, że hrabia zdenerwuje się jeszcze bardziej, a przy jego słabym sercu – do czego nikomu się nie przyznał poza wiernym sługą – mogło to mieć poważne zdrowotne konsekwencje. Powinien jakoś ukryć fakt, iż ulubiona koszula mocodawcy nie już tak piękna, jak była. Tylko jak to zrobić?
Kamerdyner dumał i dumał, czyniąc z suszarni własną świątynię dumania jak pewna nieistniejąca dama, ale nic mu do głowy nie przyszło, to więc po tych kilku minutach, jakie spędził na ciężkiej i nieefektywnej pracy umysłowej, zawrócił do jadalni, by zmierzyć się z gniewem hrabiego. I nawet by dał radę wszelkim wrzaskom i rzucaniu talerzami czy innymi sztućcami, ale pan tego nie zrobił. Nawet nie dał sobie powiedzieć, co się wydarzyło. Znaczy się – pewnie by pozwolił się wytłumaczyć, nim dal upust gniewowi, ale nie mógł tego uczynić, gdyż trupy podobnych rzeczy nie czynią.
A hrabia jak najbardziej był od jakiegoś czasu trupem.
Zaskoczony Jan nie wiedział, co teraz, gdyż nigdy nikogo nie zastał martwym. Wpierw osłupiał, by wydać z siebie piskliwy okrzyk godny panienki, której ktoś po raz pierwszy zajrzał pod spódnicę, a nie godny mężczyzny, by następnie podbiec do stygnącego ciała.
Hrabia spoczywał na panelach tuż przy krześle, które wcześniej zajmował, czytając. Ulokowany był w pozie – co do tego kamerdyner nie miał wątpliwości – bowiem jego prawa noga uginała się, a ręce rozrzucone były tak, jakby hrabia właśnie spał bądź też wylegiwał się na jakieś łące z dala od cywilizacji. Do tego się uśmiechał, co było do niego niepodobne. No i na jego piersi wykwitła czerwona plama krwi, która powoli zaczynała zasychać. Do klapy szlafroka ktoś za pomocą agrafki przyczepił kartkę z nadrukowaną treścią.
Jan przyglądał się ciału przez dłuższą chwilę, niczego przy tym nie dotykając. Za to uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.
– Chyba ci się należało, panie hrabio – wyszeptał do siebie i dopiero po tym pognał w stronę telefonu, by wezwać odpowiednie służby.
Już dwadzieścia minut później w jadalni, gdzie kiedyś istniało szlachetne życie, a teraz było go odrobinę mniej, natknąć się można było na kilkanaście osób zbierających wszelkie ślady, rozmawiające z Janem jako jedynym świadkiem – gosposia wyszła po sprawunki zaraz po tym, jak podała śniadanie, więc nic nie mogła widzieć – czy też narzekających na swój los, bo poniedziałek od razu zaczął się z grubej rury. Wśród tych nowych ludzi, którzy przybyli tu z obowiązku, znalazła się dwójka, która była tu z nudów. Kręcili się nieopodal zwłok, zerkali, jak technicy kryminalistyki oznaczają kolejne materiały dowodowe i zbierają ślady z ciała, nikt jakoś nie zwracał na nich zbyt dużej uwagi. Ich obserwacja nie trwała za długo, ale wystarczająco, by doszli do jakiś wniosków, mieli pewne podejrzenia, które notowali w głowach. Starali się nie rzucać nikomu w oczy, a przy tym zrobić jak najwięcej się da, by mieć punkt wyjścia.
– Co o tym myślisz, Maiti? – zapytał cicho wysoki mężczyzna swoją koleżankę, która wyglądała zza niego w stronę zwłok. Oboje powinni być teraz gdzie indziej, ale ubłagali wezwanego na miejsce prokuratora – a prywatnie ojca Maiti, do którego wpadli z nudów na przedpopołudniową kawę – by zabrał ich ze sobą.
Wywołana do tablicy niewiasta w ogóle nie wyglądała na kogoś związanego z prawem czy z policją, już prędzej widziano ją w roli przedszkolanki, która nerwowo nie wytrzymuje z dziećmi, lub miłej właścicielki kawiarni, bo takie sympatyczne pierwsze wrażenie sprawiała, że pewnie miałaby wielu klientów już ze względu na swój wygląd. Wyglądała na kogoś godnego zaufania, kto umiałby sprzedać wszystko, nawet świece o zapachu duriana i zgarnąć za to niezłą prowizję. A do tego była bardzo spostrzegawcza, nawet jeśli coś lub ktoś próbował jej przeszkadzać.
Wychylała się, lekko skłaniała, by coś dojrzeć, odnotować w głowie i zachować na przyszłość. Kobieta oparła dłonie na biodrach i westchnęła.
– Znowu mamy z nim do czynienia – zauważyła i skinieniem głowy wskazała na kartkę doczepioną do szlafroka zmarłego hrabiego. – Uśmiechaj się, chociaż jesteś smutny.
– Lub też martwy – dodał jej partner i poprawił spadające z nosa okulary. On także odnotował pewne rzeczy dotyczące zdarzenia i zachował własne spostrzeżenia, którymi podzieli się, kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora. – Co robimy? – zapytał. – Dołączamy do tego zespołu bez żadnej zgody czy czekamy na osobiste wezwanie?
Wiedzieli, że nie mogą pozwolić sobie na samowolkę, jeśli chodzi o śledztwa, bowiem nie tak wyglądała ich praca. Ale nie mogli mieć pewności, że w ogóle dostaną to zlecenie. Trup sam ich przecież nie poprosi, by złapali jego zabójcę.
Ale zawsze istnieje szansa, iż takie coś się stanie. A że kamerdyner ofiary wyglądał na dość zadowolonego z nowej sytuacji, można go było już teraz wpisać wysoko na listę podejrzanych. Gosposia zaś wyglądała na kogoś, kto czuł się odpowiedzialny za swojego pracodawcę i traktował jak własnego syna, bardzo więc możliwe, że będzie chciała dowieść prawdy.
– Chyba nie dane nam będzie mieć spokój przez dłuższy czas – zauważył mężczyzna i jeszcze raz poprawił spadające okulary.
– Na to wygląda – przytaknęła Maiti. – Więc bierzmy się do pracy już teraz, nim nas zatrudnią. Znaczy się… po sjeście, oczywiście.
Wyglądała, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale ubiegł ją podobny do niej gość w dopasowanym garniturze, który wszedł właśnie do jadalni i przyjrzał im się krytycznie.
– A co wy tu jeszcze robicie? – zapytał. – Mieliście tu wysiąść i iść w swoją stronę, a nie pchać się w tę sprawę. Idźcie już sobie z łaski swojej.
Kobieta przewróciła oczami, co w jej przypadku wyglądało bardzo ładnie.
– Tak jest, tato. – Miała ochotę zasalutować, ale się od tego powstrzymała. Zamiast tego okazała posłuszeństwo i skierowała się do drzwi. – Do zobaczenia w niedzielę – rzekła, mijając go, nie pozwalając sobie na zwyczajowego całusa w policzek na pożegnanie, bo to nie było odpowiednie miejsce i sytuacja ku temu. – Kocham cię, pa.
– Pa, skarbie.
Wyszli przed willę, w której doszło do jakże przykrego zabójstwa, oboje spojrzeli w niebo, na którym z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej chmur.
– To nie będą ciekawe dni – stwierdził mężczyzna i westchnął.
– Może i nie będę – zgodziła się Maiti – ale kto wie, co przyjdzie po nich. Oby tylko nie Wielka Inkwizycja.
Towarzysz uśmiechnął się pod nosem i ruszył za nią, by dotrzeć na czas do restauracji, w której zwykle jedli lunch, i podzielić się spostrzeżeniami. Bo mimo wszystko warto zacząć myśleć i śledzić już teraz. Niech Uśmiechnięty Zabójca wie, że znowu są na jego tropie i tym razem nie pozwolą mu uciec.
Ten radosny ton opisujący tak negatywne wydarzenia i emocje niezwykle do mnie trafia.
OdpowiedzUsuńPoza tym same wydarzenia są wciągające. Aż człowiek zaczyna się zastanawiać kim jest zabójca, dlaczego zabija i o co chodzi z Wielką Inkwizycją!
O, nowego uniwersum to się nie spodziewałam, ale już od początku można wyczuć tutaj dobry klimacik :D. Podoba mi się nazywanie kominka domowym piekłem hueuhehue.
OdpowiedzUsuńO, kuźwa. Z tym trupem to było mocne. Aż mi się przypomniała wczorajsza wizyta w kinie, gdzie oglądaliśmy Jojo Rabbit. Tam też miałam takiego trupowego zonka.
Uuuu, ten uśmiech Jana trochę niepokojący!
Fuj, świeca o zapachu duriana... XD to musiałoby być bardzo złe. Chociaż zawsze chciałam go spróbować (tak samo jak zawsze marzyłam, żeby otworzyć puszkę szwedzkich ryb huehuehue).
Heheheh, ta ironia z Wielką Inkwizycją XD. Rozwaliło mnie to.
W sumie pierwszy tekst z tego uniwersum jest taki... nieco mglisty. Jeszcze nie wiadomo, o co dokładnie chodzi, jeszcze nie wiadomo, czy Jan będzie tu miał jakąś wielką rolę i kto tak naprawdę będzie tu głównym bohaterem, ale na pewno to się w kolejnych opowiadaniach wyjśni. Jest intrygująco, czuć jakiś specyficzny klimat, ale historia się dopiero zaczyna. Czekam na więcej! Chociaż... najbardziej czekam na mojego męża XD.
Cieszę się, że postanowiłaś napisać nową serię. Nowi bohaterowie i nowe uniwersum.
OdpowiedzUsuń“...okrzyk tak potężny, że pokonałby nawet smoka zmiatającego dwunastą część gwiazd na niebie” - Jakże podoba mi się ten opis, taki malowniczy i poetycki.
Niektórzy sie budzą o 5 rano, inni o 12 :) wolałabym to drugie, ale sama wstaje jeszcze przed świtem :( (nutka zazdrości).
“w czeluściach domowego piekła, zwanego kominkiem” - jakże jestem zachwycona tym co czytam :)
Ładnie użyłaś słowa klucze.
OoO ale załatwił hrabiego. Mimo że sceny grozy to napisane tak, że czytelnik jest przekonany, że wszytko co się wydarzyło, stało się z konkretnej przyczyny i inaczej być nie mogło. Bohaterowie biorą cała tę sytuację na chłodno, profesjonalnie i bez emocji.
Uśmiechnięty zabujca - brzmi świetnie, jak psychol seryjny zabójca :) A ta Wielka Inkwizycja, ciekawa jestem czy ma coś wspólnego z Inkwizycją, jaką kojarzę, czy może pokarzesz mi jej inne obliczę.
hehe, lubie takie zabiegi, gdy postać, która wydaje sie, ze bedzie glownym bohaterem szybko umiera xd pozostawia u czytelnika taki mindfuck, osobiscie odbieram to jako takie mrugniecie okiem autora do czytelnika, sygnal, ze tu nie wszytsko bedzie takie jakie sie wydaje. Jan, jakzeby inaczej moglby sie nazywac kemerdyner. ;D Calosc wgl bardzo skojarzyla mi sie z klimatem filmu jojo rabbit, niby powazna tematyka podjeta, ale wszstko otulone woalem czarnego humoru. Spodziewam się wiec po serii trafnych , godnych cytowania wersów, które mogly by sluzyc za zyciowe drogowskazy. I nie, jestem pewna, ze nie wymagam zbyt wiele. Udowadniasz, ze poprzeczka dla Cb nigdy nie bedzie zawieszona zbyt wysoko. Dlatego wiele sie po Twym pisaniu spodziewam ;)
OdpowiedzUsuńW pierwszej chwili rzuciło mi się skojarzenie z Pratchettem albo może nawet i Lemem. Tekst jest po prostu G E N I A L N Y! Błyskotliwy, zabawny, intrygujący, a styl to po prostu mistrzostwo. Serio, myślę że dwaj Panowie wywołani na początku tego komentarza nie powstydziliby się takiego tekstu :D Czuję, że ta nowa seria będzie super ^^
OdpowiedzUsuń