Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 19 stycznia 2020

[45] Devil's Whisper: Zwyczajny chłopak, obłąkana dziewczyna i kot ~SadisticWriter

Ile już tutaj siedział? Za oknem było słychać cieniutki śpiew zimowych ptaków. Na dworze powoli świtało. Krew na jego dłoniach dawno zaschła. Obok wciąż spoczywały martwe ciała, pod którymi rozlewały się kałuże krwi. W kuchni zaczynało się robić duszno. Zapach też pozostawiał wiele do życzenia. Czy to nie znak, aby zostawić za sobą przeszłość i wyjść z domu, który tyle dla niego znaczył?
Ven wiele razy w życiu widział martwych ludzi, ale nigdy nie sądził, że pewnego dnia zobaczy martwych członków własnej rodziny. Zabito ich na jego oczach. Dlaczego więc nie potrafił płakać? Czy kiedykolwiek podobne uczucie wzruszyło jego serce? Czuł tylko pustkę. Miał wrażenie, że odkąd się narodził, był jak kamień. To dlatego nie miał problemu z wypełnianiem zleceń, które polegały na pozbawieniu kogoś życia. Wówczas nawet jękliwe prośby jego ofiar nie poruszały chłodnej duszy zabójcy. Czy istniał na Ziemi równie nieczuły człowiek jak on?
Kiedy przeniósł swoje zesztywniałe ciało do pionu, wyjął z kieszeni papierosa. Spoglądał przez okno, dopóki nie zaciągnął się pierwszym machem. Kojący dym rozchodzący się po płucach nieco go pobudził. Uznał, że to najlepszy moment, aby stąd wyjść. Oczywiście nie zamierzał zostawiać żadnych dowodów zbrodni. Nie chciał, żeby ktokolwiek go odnalazł, a już szczególnie nie życzył sobie obcowania z policją. Martwe ciała były tylko martwymi ciałami, z których już dawno uleciała dusza. To dlatego postanowił spalić cały ten dom razem ze wspomnieniami. Wystarczyło tylko podstawić zapalniczkę pod firankę, resztę zostawiając żywiołowi.
Ven umył dłonie, włożył na głowę czerwony kaptur, a potem wyszedł z domu, nie patrząc wstecz. Nie miał w zwyczaju rozmyślać o tym, co było, za to zamierzał myśleć o tym, co będzie. Jego siostra i siostrzenica zginęły, dlatego należało je pomścić.
Idąc ulicą, słyszał wycie syren strażackich i krzyki ludzi, którzy zareagowali na wybuch. Szklane, okienne odłamki musiały wysypać się na chodnik. W ich mieszkaniu było tyle drewna, że prawdopodobnie nie można już niczego uratować. Zapewne spłonęły również zakrwawione ciała.
W ruch poszedł kolejny papieros, który owiał dymem idących po chodniku ludzi. Starszy gość obdarzył go karcącym spojrzeniem, mrucząc coś pod nosem o szkodliwości palenia. Jacyś znajomi mijający się na pasach wykrzykiwali do siebie: „Szczęśliwego Nowego Roku!”. Dzieci wychodzące z kolorowego bloku jęczały, że chcą iść na hamburgery i frytki, a ich ojciec jęczał coś o tym, że ma noworocznego kaca. Nie było na ulicach zbyt wielu ludzi, co poniekąd cieszyło Vena. Zdecydowanie od hałasu wolał ciszę, tak samo jak od miejskiego zgiełku wolał swoją ciemnicę, w którym czekała na niego butelka whisky.
Pragnienie ukrycia się w piwnicy zaślepiło rzeczywistość. Z letargu został wybudzony z pomocą wibracji, które wydobywały się z jego kieszeni. Obojętnie chwycił za telefon i przeczytał wiadomość.
„Mamy noworoczne zlecenie na ubicie paru niegrzecznych ziomków. Widzimy się w twojej piwnicy?”.
Ven nie musiał odpowiadać. Jego towarzysz wiedział, że odpowiedź zawsze jest twierdząca, w końcu od lat byli współpracownikami.
***
Przed jego oczami przeleciały jasne blond włosy. Smagnęły go po nosie, kusząc swoim kwiecistym zapachem, aby za nimi podążać, jak za złocistą nicią wskazującą drogę w ciemnościach. Wyciągał dłonie w kierunku pędzącej przed siebie dziewczyny, jednak nie mógł jej uchwycić. W głowie brzęczało mu tylko jedno imię. Anaya.
    Otworzył oczy. Zdziwił go widok białego sufitu, tak samo jak zdziwiła go dziewczyna, która siedziała obok jego łóżka, czytając książkę i jedząc paluszki z sezamem. Odgłos szeleszczącego opakowania był niezwykle irytujący, dlatego wykrzywił usta w grymasie. Nieznajoma zdawała się nie dostrzec, że już nie śpi. Była zbyt zaczytana w powieści – marszczyła czoło i wydawała z siebie dziwne dźwięki, które mogły poświadczyć o zaskoczeniu czy zawiedzeniu. Najwyraźniej mocno musiała przeżywać fabułę. Swoje stopy ubrane we włochate, różowe skarpetki zdobione wzorami francuskich makaroników trzymała na jego łóżku. Z jakiegoś powodu go to zirytowało. Miał nadzieję, że kiedy kolejny raz odchyli się na krześle, po prostu z niego zleci. Niestety jego życzenie się nie spełniło, a dziewczyna w końcu zwróciła na niego uwagę. I na dodatek dziwnie się uśmiechnęła, jakby się cieszyła. Czy oni się w ogóle znali?
    Chłopak spróbował przenieść się do pozycji siedzącej.
    – Hej, spokojnie, leż – odezwała się, wystawiając przed siebie dłonie. – Twoja rana może się otworzyć, a dopiero co cię zszyli.
    Tak, teraz już pamiętał, jak się poznali. Wpadła na niego w lesie, kiedy był ścigany przez te dziwne potwory. Zrobiła coś dziwnego, niemal magicznego, bo ich nie odnalazły, chociaż patrzyły prosto na nich w ciemnościach. Może ona była jedną z nich?
    – Kim jesteś? – spytał wrogo, spoglądając na nią spode łba.
    – Twoją wybawicielką. – W głosie dziewczyny pobrzmiewała duma. Książkę odłożyła na parapet. Po chwili zdjęła również stopy z jego łóżka. Nie wydawała się być zawstydzona tym, że uczyniła sobie z niego podpórkę. – Sama wyciągnęłam cię z lasu, wiesz? To było trochę trudne, bo jesteś nieco cięższy i wyższy niż ja, ale jakoś mi się udało. Potem namówiłam jakiegoś starszego pana, żeby nas podwiózł do szpitala. Uwierzył mi, że karetka nie chciała przyjechać, bo było za dużo zgłoszeń. – Wzruszyła ramionami. – Przywieźliśmy cię tu wczoraj, więc trochę zajęło, zanim się obudziłeś, ale w końcu jesteś, cały i zdrowy. – Szeroki uśmiech rozszerzył okrągłą buzię.
    Chłopak zdawał się nie zwracać uwagi na to, co mówi. Teraz jego myśli zajmowały inne sprawy. Rozglądał się z podejrzliwą miną po sali pogrążonej w bieli. Jedynym elementem wyróżniającym się spośród szpitalnej codzienności był wazon z żółtymi kwiatami.
    – Mogą nas tutaj zaatakować – odezwał się w końcu, nawet nie patrząc na nieznajomą.
    – Nie znajdą nas, dopóki ja tutaj jestem. – Kiedy chłopak w końcu na nią spojrzał, starając się rozszyfrować, co ma na myśli, zaraz szybko zmieniła temat: – Przez sen ciągle powtarzałeś imię „Anaya”. Kto to?
    – Nie twoja sprawa – odpowiedział z krzywą miną. – Nawet cię nie znam, więc dlaczego miałbym ci cokolwiek o sobie mówić?
    – Meave. – Dziewczyna znowu się uśmiechnęła i podała mu dłoń. Kiedy na nią spoglądał jak na wariatkę, zmarszczyła czoło. – No, dalej. Przecież ci pomogłam. Poza tym tkwimy w tym razem.
    Chłopak nie uścisnął jej dłoni, ale przynajmniej odpowiedział.
    – Wren.
    Zadowolona Meave opadła plecami na krzesło.
    – Super. To teraz możemy wymienić się informacjami na temat tych dziwnych kobiet, które spotkaliśmy. – Podpierając się na dłoni, posłała chłopakowi znaczące spojrzenie.
    – To nie są kobiety – mruknął Wren, spoglądając tępo w zbyt mocno wykrochmaloną kołdrę. – Potrafią manipulować czasem. Sam ich śmiech czy szept wystarczy, żeby go wstrzymać.
    – Och. – Meave zmarszczyła czoło. – A więc to o to chodziło, kiedy mówiły, że ich moc na mnie nie działa. A na ciebie? – spytała, przekręcając głowę w bok jak kot.
    – Nie próbowały wykorzystywać ich na mnie, raczej na otoczeniu.
    Pokiwała głową jak jakaś samozwańcza specjalistka, marszcząc znacząco czoło. Ręce założyła z rozmachem na piersi. Brakowało jeszcze wąsów, które mogłaby targać, udając zamyślonego jegomościa.
    – A więc chcą cię zabić, tak?
    Wren kiwnął głową.
    – Co im zrobiłeś? – Spojrzenie dziewczyny nabrało podejrzliwości.
    – Skąd mam do cholery wiedzieć?! Trzy miesiące temu obudziłem się w szpitalu po wypadku i niewiele pamiętam z tego, co wydarzyło się przed nim.
    Meave podniosła się gwałtownie, niemal wywracając krzesło na podłogę.
    – To tak jak ja! – krzyknęła podekscytowana. – Czy to przypadek? Musimy być ze sobą w jakiś sposób powiązani! Może… może to ten sam wypadek? Lekarze mówili, że zostałam potrącona przez auto w godzinach porannych. Poza tym to kompletnie nic nie pamiętam! Nawet swojej rodziny! Ani znajomych! Ani kota!
Dziewczyna schyliła się i wyjęła spod łóżka kota, który wydal z siebie cichy pomruk niezadowolenia. Wystawiła go przed swojego nowego znajomego z dziwnym uporem na twarzy. Wren nie dowierzał własnym oczom. Wolał jednak nie pytać, jak ta obłąkana dziewczyna przemyciła tutaj zwierzę…
– To nie mógł być ten sam wypadek – kiedy to powiedział, ramiona Meave nieco opadły, podobnie jak jej uśmiech, który teraz zamienił się w odwróconą podkowę. Wyglądała jak nieuszczęśliwione dziecko. – Mnie niemal zakatowano na śmierć, ale wieczorną porą. Poza tym nie pamiętam tylko zdarzeń z tamtego dnia. Wiem, kim jest moja rodzina i gdzie mieszkam.
– Może to rzeczywiście przypadek. – Meave opadła zrezygnowana na krzesło, wypuszczając kota na podłogę. – Ale to wciąż dziwny przypadek. Poza tym… i ciebie, i mnie gonią te dziwne potwory. Tylko ciebie chcą zabić, a mnie najwyraźniej z jakiegoś powodu pojmać.
Wren na to nie odpowiedział. Wyłącznie zmarszczył czoło, uciekając we własne rozważania. Rzeczywiście było w tym coś dziwnego, ale dlaczego miał wierzyć w słowa dziewczyny, która od początku wydawała się być jakaś podejrzana?
– Nie sądzisz, że powinniśmy trzymać się w tej sytuacji razem? – spytała nieśmiało Meave, posyłając mu niewinny uśmiech.
– Nie – odpowiedział twardo Wren, wykrzywiając usta w grymasie.
Dziewczyna nie zamierzała się poddawać. Oparła się dłońmi o jego łóżko i wychyliła się gwałtownie w jego stronę, patrząc mu z powagą w oczy.
– A jeśli cię przekonam, że posiadam moc, która pozwoli nam się ukryć?
– I to właśnie ta moc sprawiła, że te kobiety nas wcześniej nie widziały?
Wren uniósł brew. Zazwyczaj nie wierzył w takie rzeczy, jak magia, ale nie mógł zaprzeczyć, że wydarzyło się w lesie niewątpliwie coś niewiarygodnego, i to tylko dlatego, że ta dziewczyna powtarzała bezustannie jedno i to samo zdanie.
Dumna Meave pokiwała głową.
– I ty jeszcze się zastanawiasz, dlaczego cię szukają? – spytał z pobłażaniem.
Jego rozmówczyni znowu przekręciła nierozumnie głowę w bok.
– Z powodu twojej mocy. Jesteś im przydatna, więc z jakiegoś powodu ciebie potrzebują – powiedział znudzonym głosem. – Mnie chcą zabić, bo… najwyraźniej mają ku temu jakiś powód. – Ściągnął brwi, spoglądając gdzieś w bok.
– To brzmi całkiem sensownie. – Meave usiadła na krańcu łóżka i pogładziła się po brodzie jak starożytny filozof. – To jak, współpraca? – spytała już po chwili z szerokim, niezwykle przymilnym uśmiechem, który wyglądał wręcz psychodelicznie. Ponownie wystawiła w stronę chłopaka dłoń.
– I na czym ona będzie polegała? – Wren uniósł brew. – Na ucieczce?
– Póki co tak. Ale jak cię stąd wypuszczą, będziemy mogli wspólnie poszukać informacji na temat tych kobiet.
– Niby jak? Użyjesz do tego swojej mocy? – Nie mógł wyzbyć się ironii ze swojego głosu.
– Istnieje coś takiego jak biblioteka. – Tym razem to głos Meave stał się ironiczny, co go zaskoczyło. Kojarzyła mu się raczej z niezwykle naiwną i pozbawioną rozumu osobą, tymczasem właśnie starała się mu dopiec.
– I niby będą tam informacje na ich temat? – Wren cicho prychnął.
– Wiesz, bohaterom w książkach i filmach zdarza się coś znajdować w bibliotece. Można spróbować. To póki co nasz jedyny pomysł.
Meave wzruszyła ramionami. Milczenie swojego nowego kolegi uznała za zgodę. Kiedy on był zamyślony, ona chwyciła za jego dłoń, mocno ją uścisnęła i z łobuzerskim uśmiechem podniosła się z łóżka. Ręce położyła z rozmachem na biodrach. Wyglądała teraz jak energiczna gospodyni ze starej karczmy, która chciała zebrać zamówienia hałaśliwych klientów.
– No, dobra. To ja się przejdę po jedzenie. Przypieczętujemy naszą współpracę jakimś sokiem marchewkowym i batonem. Ty pilnuj Nave’a. – Zachichotała, wskazując na kota siedzącego na parapecie. Chwilę później, zanim Wren cokolwiek zdążyć odpowiedzieć, a z pewnością miał ochotę zaprzeczyć tej propozycji, ruszyła w kierunku drzwi.
No cóż, wychodziło na to, że właśnie zaczynała się jakaś dziwna historia, której bohaterami będą: on, całkiem zwyczajny chłopak, obłąkana dziewczyna twierdząca, że umie czarować i… kot. Gorzej już być nie może…

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Jak wiesz, jestem już fanką tego uniwersum, możesz więc sobie wyobrazić, iż zrobiłam placki bananowe z płatkami owsianymi i herbatę, by z takim śniadaniem przeczytać ten tekst.
    Dios, jak mi jest przykro z powodu Vena! Nie dociera do mnie, że El i Diana nie żyją, to takie nierealne. Źle, potwornie wręcz się zaczął dla niego nowy rok (ten Happy New Fear to się omalże spełnia), nie dziwię się pustce, jaką odczuwa. I może sobie być najbardziej upośledzonym emocjonalnie człowiekiem na świecie, ale to i tak go zaboli, prędzej czy później. Mam tylko nadzieję, że ogień trawiący dom obudził się także w mężczyźnie, którego zemsta będzie straszna.
    O, Wren. Jego reakcja na będącą tak blisko i w tak swobodny sposób dziewczynę była jak najbardziej naturalna i świetnie opisana :D polubiłam go za tę ironię i też taką dozę tajemniczości. Za to Meave jest taka, jak się spodziewałam po ostatnim tekście - trochę oderwana od rzeczywistości, a mimo to z głową na karku. Ciekawe połączenie i zderzenie dwóch osobowości. Przeczuwam problemy i dziwne historie, z radością będę świadkiem tego wszystkiego :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń