Silny ból głowy, czerwony płaszcz, białe włosy, ostrze skierowane w jej stronę i… nagły, zbyt gwałtowny powrót do rzeczywistości.
Meave miała problem z ucieczką do świata, który nie był realny. Niekiedy widziała rzeczy albo symbole, które wydawały się być jej bliskie, ale czy naprawdę były? Mężczyzna w czerwonym płaszczu na stałe zadomowił się w wyobrażalnym światku. Czasami czuła do niego zaufanie. Czasami czuła wobec niego niepokój. Nie wiedziała, skąd go w ogóle znała i czy istniał w rzeczywistym świecie. Po prostu pojawiał się przed jej oczami w najmniej oczekiwanej chwili, zupełnie tak jak teraz, kiedy zamyślona stała przed oburzoną pielęgniarką.
– Tu nie może być kotów! – wykrzyczała, chwytając ją gwałtownie za ramię, jakby chciała wyrzucić dziewczynę wraz ze zwierzęciem za drzwi.
– Jaki kot? – spytała z udawanym zdziwieniem Meave, przytulając do siebie wyjątkowo nieruchliwego i zaspanego Nave’a. Ostrożnie wyrwała się z uścisku kobiety, posyłając jej uspokajający uśmiech. – To przecież maskotka.
Skonsternowana pielęgniarka jeszcze raz przyjrzała się stworzeniu, które trzymała w ramionach. Rzeczywiście. Teraz widziała w nim pluszowego zwierzaka, choć rzeczywiście bardzo realistycznego. Może to przez zmęczenie miała wrażenie, że się ruszał, a nawet pomiaukiwał? Chyba powinna wziąć w końcu upragniony urlop…
– Rzeczywiście – przyznała z westchnięciem. – Przepraszam.
Aby pozbyć się uczucia wstydu, obróciła się na pięcie i szybko opuściła salę, do której dostarczała właśnie porcję codziennych leków. Ani Meave, ani Wren nie zdołali dostrzec, że na jej twarzy pojawiły się rumiane plamy przypominające kolorem dorodnego pomidora.
– A więc na tym polega twoja moc? – spytał podejrzliwie Wren, kiedy zostali już sami.
– Hm? Na czym? – Meave obróciła się w jego kierunku, przekręcając głowę w bok jak niczego nieświadome dziecko. Wren podejrzewał, że była to tylko gra, która miała go zwieść. To całkiem zabawne, bo Meave nie wyglądała na osobę, która potrafiła kłamać. Czasami czytał z niej jak z otwartej księgi.
– Na iluzji.
Dziewczyna spojrzała w sufit, przykładając palec wskazujący do ust.
– Nie do końca. Jeśli chcesz, to ci o tym opowiem, ale tylko pod warunkiem, że ty opowiesz mi o tej całej Anayi, którą wołasz każdej nocy w swoich snach. – Meave uśmiechnęła się chytrze, wypuszczając z objęć zniecierpliwionego Nave’a, który z głośnym miauknięciem wyrażającym niezadowolenie uciekł pod szpitalne łóżko. – To jakaś twoja ukochana? A może przyjaciółka?
Wren wykrzywił usta, uciekając wzrokiem w drugą stronę. W zasadzie każda wzmianka na temat tajemniczej Anayi, która zajmowała jego senne myśli, kończyła się w taki sam sposób. Widocznie dziewczyna musiała być częścią jakichś bolesnych wspomnień, którymi nie chciał się dzielić, szczególnie nie z kimś, kogo dopiero poznał.
– No, dobrze – powiedziała Meave, wzruszając obojętnie ramionami. – Nie będę nalegać.
Wren spojrzał ukradkiem na dziewczynę, która wydawała się być mniej nachalna niż zwykle. Nagle stała się dziwnie zamyślona. Zupełnie jak wcześniej. Znów patrzyła za okno z nostalgicznym wyrazem twarzy, który nie pasował do nadpobudliwej wariatki żyjącej w świecie fikcji.
– Wcześniej się… zawiesiłaś – rzucił w końcu, patrząc na nią wyczekująco.
– Ach, tak. Czasami po prostu lubię sobie wyobrażać rzeczy, których inni nie zrozumieją. – Meave wyszczerzyła zęby. – Wiesz, fajnie jest myśleć, że należy się do innego świata. Tak mnie to pochłania, że przestaję sobie zdawać sprawę z tego, co się dookoła mnie dzieje.
Wren nie odpowiedział. Raczej nie był kimś, kto lubił wchodzić w konwersację, poza tym wciąż nie mógł się przyzwyczaić do obecności obcej dziewczyny, która niby go uratowała, kiedy omdlały padł w zarośla. To dziwne, ale potrafiła tak zmanipulować personel szpitalny, który się tu od czasu do czasu pojawiał, że pozwalali jej zostawać z nim na noc w jednej sali. To dlatego nie miał nawet chwili spokoju dla siebie, poza tymi momentami, kiedy wychodziła na zakupy po jakiejś słodycze czy inne słone przekąski, którymi lubiła się żywić. W zasadzie to był zdziwiony, że dziewczyna żyła tylko o czekoladzie i solonych orzeszkach. On przynajmniej dostawał jakieś ohydne, szpitalne żarcie.
Meave podeszła dziwnie krętym krokiem do krzesła, opierając się o nie, jakby coś ją zabolało. Kiedy już usiadła, Wren zmrużył podejrzliwie oczy. Oczywiście starała się uśmiechać, ale nie mogła ukryć dziwnego grymasu bólu, który przeszył jej twarz.
– W sumie to muszę ci się do czegoś przyznać – powiedziała ostrożnie, spoglądając na niego spod przydługiej grzywki, która już dawno powinna spotkać się z fryzjerem. – Od kilku dni czuję się trochę… mdło. Wydaje mi się, że nadużyłam swojej mocy i długo już nie podziała. Możliwe, że zostaniemy wtedy odnalezieni.
Wren nie potrzebował więcej słów. Jak na zawołanie odrzucił na bok kołdrę, przenosząc bose stopy na zimne kafelki.
– Za to ja czuję się już lepiej – mruknął do siebie, nawet nie patrząc na swoją towarzyszkę. Bez zbędnych tłumaczeń zaczął pakować swoje rzeczy do prowizorycznej torby. Nawet nie chciał pytać, w jaki sposób Meave zdobyła dla niego ciuchy. Domyślał się, że na pewno nie na drodze sprawiedliwego kupna.
– H-hej! Jeszcze nie powinieneś stąd wychodzić! – Meave stanęła przed nim, machając rękami, jakby nie wiedziała, czy może go w ogóle dotknąć. Kiedy ostatnio sobie na to pozwoliła, gdy był pogrążony we śnie, Wren omal nie zabił jej poduszką. Widocznie to, że był od jakiegoś czasu śledzony zadziałało na niego w dosyć traumatyczny sposób.
Chłopak przerwał pakowanie, spoglądając na nią z powolnie unoszącą się brwią.
– Nie będziesz mi mówić, co mam robić. Czuję się już dobrze, a w szpitalu spędziłem wystarczająco dużo czasu. Idziemy w końcu do tej biblioteki, czy nie?
– Och. – Meave opuściła ręce w dół, marszcząc w skupieniu czoło. – Dobrze. Tylko pozostaje pytanie, gdzie będziemy się przez ten czas ukrywać. Wiesz, dotąd było łatwiej, bo jednak opiekowano się tobą w szpitalu. Teraz będziemy musieli sami o siebie zadbać.
– Zostaw to mi.
Wren zarzucił torbę na ramię i skierował się w stronę drzwi.
***
– Ven?
Mężczyzna uniósł głowę, jednak nie spojrzał w kierunku swojego współpracownika. Raczej zapatrzył się w szklankę bursztynowego whisky, którą objął chłodną, zdrętwiałą dłonią.
– Mówię do ciebie od jakichś pięciu minut i nie dostałem dotąd żadnej odpowiedzi. Co ci się dzieje, stary? – Czarnowłosy uniósł szklankę do ust, upijając łyk mocnego alkoholu. Oczywiście nie spuszczał oczu z przyjaciela. Musiał być czujny, bo na twarzy Vena czasami można było dostrzec jakiś niewyraźny znak, który mógł mu pomóc rozszyfrować jego myśli.
Ven zignorował pytanie. Zamiast tego skierował spojrzenie na tablet leżący pomiędzy nimi na kontuarze. Przeciągnął po ekranie palcem, aby go odblokować, a potem odruchowo przeszedł do listy zleceń. Zaczął kolejno przewijać karty wyboru, jakby były towarami kupna i sprzedaży, które w większości nie zwracały jego uwagi. Ansel nie omieszkał głośno westchnąć, aby pokazać, że jest już zmęczony ciągłym milczeniem. W przeciwieństwie do swojego kolegi nie lubił milczenia. Często bywało tak, że dziewięćdziesiąt procent czasu przeznaczonego na rozmowę zależało od jego narracji.
– Ledwo ubiliśmy kilku mafijnych typków, a ty już chcesz się brać za kolejne zlecenia? – spytał znudzonym głosem, machając w górze szklanką i obserwując, jak brązowe fale rozbijają się o przeźroczyste ściany. Drugą dłoń oparł na policzku, który uniósł delikatnie kącik jego ust. Do uśmiechu było mu jednak daleko.
Ven wzruszył od niechcenia ramionami, przewijając dalej listę. Prawda była taka, że w tym momencie wszystko było lepsze od ciągłego myślenia na temat rodziny, której już więcej nie ujrzy. Być może to wstępne oznaki popadania w pracoholizm. Albo bezskuteczna próba zapełnienia pustki w sercu, przez którą przekradał się zimny powiew wspomnień.
Zlecenia praktycznie się od siebie nie różniły. Zazwyczaj polegały na cichym i szybkim wykończeniu jakiegoś członka mafii albo bogacza, który nieźle sobie u kogoś nagrabił. W zasadzie ich wszystkich łączyło jedno: mieli pieniądze lub władzę. Tak właśnie wyglądał ten niezwykle wąski kryminalistyczny światek. Nie było w nim nic skomplikowanego. Ven nie czuł się jego częścią, choć przecież pozbawiał ludzi życia. Raczej uważał siebie za kogoś w rodzaju żniwiarza wykonującego brudną robotę za odpowiednie wynagrodzenie. Po prostu jego kosą było ostrze noża, a płaszcz z barwy śmierci uciekał w barwę krwi.
Na liście zleceń rzadko pojawiały się kobiety, a jeśli już, naczelną zasadą Vane’a było, aby ich nie tykać – pewnie robił to ze względu na to, że jedynymi członkami jego rodziny była siostra i jej córka. Na liście nie pojawiły się również dzieci czy nastolatki, to dlatego uniósł w zdziwieniu brwi, kiedy natknął się na zdjęcie szeroko uśmiechniętej dziewczyny o błękitnych oczach. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego ktoś miałby chcieć ją zabić, szybko się jednak okazało, że to zlecenie nieco różniło się od poprzednich. Ona nie miała zostać pozbawiona życia. Ona miała zostać schwytana i zaprowadzona prosto do anonimowego zleceniodawcy.
– Meave Bailey, osiemnaście lat. Cenna? – spytał Ansel, spoglądając mu przez ramię. – W sumie to całkiem zabawne. Nie dość, że w bazie rzadko znajdują się nastolatki, to jeszcze rzadziej są to nastolatki płci żeńskiej. Ba, nigdy dotąd nie widziałem, żeby zlecenie dotyczyło odnalezienia kogoś. Jak ono w ogóle się tutaj znalazło? Chyba szef za dużo wypił. – Mężczyzna parsknął śmiechem.
Palec Vena zawisnął nad zielonym przyciskiem z napisem „Przyjmij zlecenie”. To dziwne, ale słyszał w głowie ledwie słyszalny szept, który przekonywał, aby go nacisnął. O mały włos, a naprawdę by je przyjął, a przecież razem z Anselem nie zajmowali się takimi prostackimi zadaniami, które zresztą mogły okazać się jakimś wyjątkowo nieudanym żartem. Udało mu się nakierować zesztywniały palec na strzałkę obok, która przewracała stronę, zapełniając ją danymi innych zleceń. Kiedy ujrzał kolejnego młodo wyglądającego typka o nachmurzonym wyrazie twarzy i piaskowych włosach, zmarszczył czoło. To znowu był nastolatek, ale tym razem zadanie polegało na tym, aby go zabić. Z jakiegoś powodu poczuł ogromną potrzebę przyjęcia tego zlecenia. Przed dłuższą chwilę wahał się, czy aby na pewno nacisnąć zielony przycisk, ale wewnętrzny głos podpowiedział mu, że to konieczne. Tak też zrobił, a zaraz potem poczuł dziwną ulgę, zupełnie jakby jakaś obręcz zaciskająca się wokół jego szyi zelżała. Dopiero wtedy pojawiły się wątpliwości, czy postąpił właściwie. Trudno było nazwać to roztropnością, szczególnie że łamał własne zasady.
– Przecież sam mówiłeś, że nie będziemy zabijać dzieci – odezwał się zdziwiony Ansel. Teraz nie wyglądał już na znudzonego. Decyzja przyjaciela nieco go pobudziła.
– Ma dziewiętnaście lat – odpowiedział obojętnie Vane. – Nie jest już dzieckiem.
– Jak uważasz. – Ansel wzruszył ramionami, a potem przyciągnął do siebie tablet, zapoznając się ze wszystkimi niezbędnymi informacjami na temat chłopaka. Nazywał się Wren Ayrton. Źle mu z oczu patrzyło, zupełnie jakby chciał zabić kogoś już samym spojrzeniem. I może to dziwne, ale Ansel poczuł do niego dziwną sympatię. Dlaczego? Tego nie był w stanie określić. Szybko stłumił w sobie to niecodzienne uczucie, przypominając sobie, że przecież muszą go zabić. Zlecenie to zlecenie.
Ven, pozbawiony zajęcia, znów zagapił się w szklankę. Chociaż nie chciał, do jego myśli powróciły sceny, jakie zgotowała mu obca kobieta o różowo-fioletowych włosach i dziwnych mocach. Mówiła, że za bardzo miesza, to dlatego musi go ukarać. To nie miało żadnego sensu. Początkowo myślał, że była członkinią mściwej mafii, która w jakiś sposób do niego dotarła, ale wcale nie wyglądała na człowieka. Z drugiej strony może wszystko, co zobaczył, było tylko jakąś cholerną iluzją, której nie potrafił zrozumieć? Albo spełniło się to, o czym mówiła jego siostra: w końcu padło mu na mózg, bo zamykał się w swojej piwniczej ciemnicy.
Irytacja przeszyła jego czoło. Miał już dosyć tych rozważań.
Przeniósł się do pionu, odsuwając głośno krzesło, rzucił pieniądze na kontuar, założył czerwony kaptur na białe włosy, a potem ruszył w kierunku wyjścia. Zaskoczony Ansel spakował tablet do kieszeni czarnego płaszcza i ruszył za nim.
– Ej, po co tak gnasz? – rzucił w kierunku jego pleców. – Słuchaj, Ven, jeżeli nie powiesz mi w końcu, o co chodzi…
– Zabito moją rodzinę – powiedział mężczyzna, nawet nie zwalniając kroku. Swawolne dłonie schował do kieszeni szkarłatnego płaszcza.
Ansel stanął jak wryty, przyglądając się, jak jego przyjaciel odchodzi w ciemną uliczkę. Zanim się otrząsnął, minęło kilka dobrych minut. Dopiero kiedy ktoś uderzył go w ramię i krzyknął, że słupy nie powinny stać na chodniku, dotarło do niego, że zgubił Vena.
Hmm, ta jaj zdolnosc, czy to nie sprawianie, aby inni widzieli to co chce aby widzili, gdy w rzeczywistosci nic sie nie zminia. Chyba ona wlasnie nalezy do obu swiatow, co? Czasmi jak sie zanuzy w swiecie wyobrazni, to ciezko przeniesc sie do swiata rzeczywistego, mimo ze w swiecie wyobrani moze byc bardziej niebespiecznie niz w realnym... Szczerze nie pamietam dlaczego Wren znalazl sie w szpitalu, ale faktycznie chyba powinni sie z tamtad zabierac. Ponoc kazdy zabujca ma swoje motywy zabujstwa, kotre wedlug niebo roznia go od calej tej bandy, ktora morduje, taki troche syndrom zbawiciela, a faktycznie niczym sie od nich nie rozni... Zlecenie na dziewczyne..ciekawe jak to sie skonczy
OdpowiedzUsuńNie znam całej historii,ale sam się zgubiłem co jest rzeczywiste, a co tylko światem w głowie. Mam sam swój świat, w którym to jestem przeróżnym bohaterem sytuacji rzeczywistych i u mnie stanowi to raczej odwrotny problem. Tekst dla mnie jest świeży i miły do czytania, przepełniony bodźcami wyobraźni. Podoba mi się, chociaż emocje które z niego płyną mam mieszane.
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńTen sam komentarz na WaR i Wattpadzie, bym miała pewność, że tę część przeczytałam.
Moc Meave musi być bardzo wyczerpująca. Rozbawiła mnie tym zabawkowym kotem, na miejscu pielęgniarki chyba też bym się zawstydziła swoją pomyłką. Nieźle to wyszło.
Uwielbiam reakcję Wrena, to jak szybko wyskoczył z łóżka, byle tylko się zmyć. Jestem bardzo ciekawa jego przeszłości i dziewczyny o tym imieniu, które wymawia przez sen. Do tego jestem ciekawa, dlaczego ktoś zlecił jego zabójstwo.
Moje serce wciąż się łamie na myśl o siostrze Vena i jego małej siostrzenicy. Różowa spinka wciąż w mej pamięci!
Jetem niesamowicie ciekawa, co będzie dalej. Więc przenoszę się na Odpad. Bez odbioru.
Pozdrawiam.