Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 5 stycznia 2020

[43] Biały odcień zła: Jej wysokość, lecz i marność [Cz. 5] ~SadisticWriter


Tak jak już wielokrotnie wspominałam, mimo że jest to piąta część historii, wcale nie trzeba czytać poprzednich, aby zrozumieć, o co tutaj chodzi.
Wydaje mi się, że ta część ma jakieś wspólne cechy z Szeptami kwiatów, które również zostały opublikowane w tym tygodniu. Ciekawie.

***
– Czy mogę wyjść za mąż jak inni ludzie w Livaire?
Raunas zatrzymał widelec z nabitym na niego brokułem przed ustami, które szybko zamknął, kiedy usłyszał to pytanie. Zdziwienie okazał tylko poprzez delikatne uniesienie brwi. O wiele gwałtowniej zareagował na to Flavien, który zakrztusił się kawałkiem mięsa. Oboje spojrzeli w kierunku spokojnie spożywającej obiad Maderine. Nie patrzyła na żadnego z nich, zupełnie jakby wypowiedziała coś, co jej zdaniem było zwykłą, codzienną uwagą pokroju: „Dzisiaj na obiad spożyjemy kaszę”. Flavien zaczął się zastanawiać, czy zadała to pytanie całkiem poważnie, czy z czystej ciekawości. Co jak co, ale sztukę chłodnego mówienia królowa opanowała perfekcyjnie.
– Jedyną miłością królowej powinien być jej kraj – wytłumaczył krótko Raunas, od razu powracając do czynności, jaką było jedzenie.
Nastąpiła długa cisza. Wydawało się, że Maderine nie zamierza już nic więcej w tym temacie powiedzieć, ale nagle, całkiem niespodziewanie, zadała kolejne pytanie, które jeszcze raz sprawiło, że Flavien zaczął głośno kaszleć.
– A co, jeśli chciałabym złamać ten zakaz?
Raunas tym razem odłożył sztućce na talerz. Tym razem zamiast zdziwienia w jego obliczu pojawił się jakiś nieprzechylny wyraz, który wiele mógł mówić.
– To mogłoby się naprawdę źle skończyć – odpowiedział spokojnie.
– Dlaczego? – Maderine przekręciła ciekawsko głowę, nie zwracając uwagi na wciąż kaszlącego i duszącego się Flaviena, który uderzał pięścią we własną pierś. Dzisiaj po raz pierwszy zaprosiła go do stołu, aby spożył z nią i jej naczelnym strażnikiem obiad. Jeszcze nie mogła przyzwyczaić się do tego, że w jadalni znajdowało się o jedną osobę więcej niż zwykle.
– Twoja matka podjęła taką samą decyzję. Zaraz potem zmarła.
– Mieliście wziąć ślub?
Zdziwiona królowa pochyliła się do przodu, opierając dłonie na stole, jakby lada moment miała wystrzelić w górę, ukazując swoje oburzenie, ponieważ przez tyle lat o niczym takim nie wiedziała.
Flavien spojrzał najpierw na strażnika, a potem na królową, aż w końcu zdał sobie z czegoś sprawę. Był w takim szoku, że zapomniał o kaszleniu.
– To twój ojciec?!
– Czy to coś dziwnego, Flav? – zapytała nieco znudzona Maderine, opierając podbródek na dłoni.
– Flav? – Tym razem to Raunas uniósł pytająco brew. Najpierw posłał zaciekawione i podejrzliwe spojrzenie swojej córce, a potem młodemu strażnikowi, którego sam zwerbował.
– Kiedy ludzie się kochają, często zdrabniają swoje imiona. – Królowa zaczęła dziobać widelcem w talerzu, nie patrząc na żadnego z nich. – Ostatnio słyszałam, jak nasz ogrodnik mówi tak do młodej służącej. Akurat przycinał róże pod moim oknem.
– Maderine – szepnął onieśmielony Flavien, próbując przywołać ją do porządku. Pamiętał, że jeszcze niedawno rozmawiali o tym, że nie będą nikomu mówić, iż darzą siebie cieplejszymi uczuciami niż inni ludzie. Takie związki były wśród rodu Nouille zabronione. Dlaczego chciała zepsuć to, co między nimi było? Przecież doskonale znała pana Raunasa. Mógł go stąd wyrzucić, i to bez skrupułów.
Królowa posłała swojemu ukochanemu niewinny uśmiech.
– Nie powinniście się tak afiszować ze swoją miłością – zaczął obojętnym tonem głosu naczelny strażnik, zupełnie jakby nie był zdziwiony takim obrotem spraw. – Z drugiej strony dobrze by było, gdyby wyniknęło z tego coś pożytecznego. – Spojrzał znacząco, ale i z powagą na córkę, przypominając jej o tym, że wciąż miała do wykonanie zadanie, jakim było urodzenie następczyni tronu. Do tej pory wszelkie próby kończyły się fiaskiem.
– Zaraz. – Maderine zmarszczyła czoło. – Czy ty właśnie zasugerowałeś, że Flavien powinien zostać ojcem mojego dziecka?
Młody strażnik spojrzał z przerażeniem na przełożonego, który nawet nie drgnął na dźwięk tych słów. On miałby zostać czyimś ojcem? Nie był na to przypadkiem za młody? Może miał więcej lat od Maderine, ale wciąż czuł, że nie jest gotowy, aby pełnić rolę rodzica. Kilka miesięcy temu ledwo zdołał poznać uczucie, jakim była miłość.
– Ojcze – zaczęła z powagą, ale i pewną groźbą w głosie królowa. Nie zdarzało jej się tak nazywać Raunasa, chyba że chciała być bardziej formalna. – Do tej pory sądziłam, że uczyniłeś Flaviena moim osobistym strażnikiem, ponieważ posiada moc, która łagodzi działanie mojej choroby. Teraz zaczynam jednak sądzić, że twój zamiar był nieco bardziej znaczący. Czyżbyś liczył na to, że nasza historia będzie taka, jak twoja i mojej matki? – głos królowej znacząco się obniżył, zaś błękitne oczy groźnie się zmrużyły. Kiedy Raunas nie odpowiadał na pytanie, Maderine podniosła się z krzesła, składając ręce w iście królewskim geście na brzuchu. Unosząc wysoko podbródek, dodała: – Myślę, że skończyłam posiłek. – Po tych słowach chwyciła za rogi sukni i skierowała się w stronę wyjścia z jadalni.
Flavien podniósł się, chcąc za nią podążyć, ale zanim choćby postawił krok w kierunku drzwi, Raunas złapał go za łokieć. Nie powiedział żadnego słowa, co nie było niczym dziwnym, ponieważ naczelny strażnik królowej na ogół niewiele mówił, ale Flavien nie obraziłby się, gdyby wyjaśnił mu to, czego sam nie potrafił zrozumieć. Czy naprawdę za byciem strażnikiem królowej kryło się to, o czym wspomniała Maderine? Raunas wcale nie był zdziwiony faktem, że są w sobie zakochani, można powiedzieć, że nawet to zaakceptował, licząc na coś więcej niż urokliwy związek dusz. Czy od początku planował ich ze sobą złączyć? Jeśli tak, nie zamierzał tego tak zostawiać. Nie chciał bowiem stać się kolejną osobą, której Maderine będzie się bała.
***
Flavien nie musiał być jasnowidzem, aby przewidzieć, że kiedy zapuka do komnaty królowej i otworzy drzwi, ta rzuci mu prosto w twarz dobrze znanym, groźnie brzmiącym zdaniem:
– Wyjdź stąd.
Oczywiście nie zamierzał wypełnić jej rozkazu bez choćby krótkiej rozmowy. Nauczył się już, że dialog z Maderine potrafił wiele zmienić nawet wtedy, kiedy była na coś zła i oczekiwała wyłącznie spokoju. Ona sama musiała się nauczyć, że człowiek nie mógł wszystkiego znosić sam. Czasem przydawała się rozmowa z drugim człowiekiem.
– Dlaczego zawsze, kiedy coś się dzieje, zaczynasz być taka chłodna? Przecież nie wyrządziłem ci żadnej krzywdy, Maderine. Chcę z tobą tylko porozmawiać. – Flavien usiadł na brzegu łóżka, patrząc niepewnie na dziewczynę, która skuliła nogi, obejmując kolana dłońmi. Spoglądała teraz na niego tak groźnie, jak za pierwszym razem, kiedy Raunas nakazał mu pilnować jej przez całą noc. Nie było to miłe wspomnienie, ale to tylko ze względu na wstyd, jaki wtedy czuł, a także niemiłą reakcję dziewczyny. Teraz zdołał się już przyzwyczaić do zamkniętej w sobie królowej, ale zdarzało się, że jej reakcje nieco go frustrowały, szczególnie gdy nie czynił niczego złego.
– Maderine – zaczął jeszcze raz z westchnięciem – pan Raunas nie miał niczego złego na myśli.
– Oczywiście, że miał coś złego na myśli! – wybuchła dziewczyna. – Dosłownie pokazał mi, że jest coś ze mną nie tak! Bo wciąż, pomimo kilku lat starań, nie doczekałam się dziecka! Widzisz, do czego to doprowadziło? Do podstępu! Chciał, abyśmy skończyli tak samo, jak on i moja matka! – W oczach rozkrzyczanej królowej pojawiły się łzy. – Na każdym kroku ludzie zadają mi to samo pytanie, Flavienie! Kiedy doczekam się dziedziczki! A wiesz dlaczego? Bo wszyscy wiedzą, że w końcu umrę! I to szybciej niż moja matka! A przecież nie mogę zostawić pustego tronu! Istnieję tylko po to, żeby urodzić własną następczynię, bo nie ma ze mnie żadnego innego pożytku!
– Umrzesz? – Przerażony chłopak spojrzał na swoją ukochaną.
Maderine głośno westchnęła, próbując się nie zdenerwować jeszcze bardziej. Czy ze wszystkiego, co powiedziała, musiał wyłapać akurat to słowo? Prostolinijność jej ukochanego czasami w najwyższym stopniu ją zaskakiwała.
– Dobrze wiesz, że czeka mnie śmierć, Flavienie – powiedziała już bardziej uspokojonym głosem. – Zdecydowanie szybsza niż u przeciętnego mieszkańca Livaire.
Chłopak przybrał smutną minę. Zdecydowanie wolał, żeby na niego krzyczała lub była chłodna, niż się smuciła. Za każdym razem kiedy widział jej łzy, coś w nim pękało. W takich momentach wyciągał do niej ramiona i mocno ją do siebie tulił. Teraz zrobił dokładnie to samo.
– Jestem przy tobie. Nic ci nie grozi – wyszeptał do jej ucha. – Pamiętasz sytuację sprzed kilku miesięcy? Doskonale sobie poradziłem z przytłumieniem twojej choroby.
– Tak doskonale, że lekarz ci powiedział, iż omal nie zginąłeś z powodu nadużycia swojej mocy? – Maderine pociągnęła cicho nosem. – Nie chcę, abyś pewnego dnia zginął, próbując ochronić mnie przed nieuniknionym.
– Dla ciebie poświęciłbym nawet więcej niż życie. – Flavien złożył krótki pocałunek na głowie dziewczyny, która cicho westchnęła w jego pierś, mocniej się do niej tuląc. Wolała już nie dyskutować na ten temat. Doskonale wiedziała, że nie przemówi mu do rozsądku. Flavien był człowiekiem o prostym rozumie. Jeżeli coś czuł, czuł to całym sobą. Nigdy nie miał wątpliwości co do własnych zamiarów. Mało czasu poświęcał na rozważania, a co za tym idzie: kiedy powinien naprawdę o sobie myśleć, myślał o tym, jak pomóc innym. Może to właśnie za to między innymi go pokochała? Za tę urokliwą prostotę jego duszy.
– Nie mógłbyś zostać ojcem, prawda?
Młody strażnik zamrugał szybko oczami, przestając gładzić włosy dziewczyny.
– Nigdy o tym nie myślałem – wyrzucił z siebie.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że prędzej czy później Raunas znajdzie kogoś, kto… – Nie skończyła. Ukryła głowę w piersi chłopaka, milknąc. Flavien dostrzegł, że drży, dlatego mocniej ją do siebie przytulił. Jeszcze niedawno sądził, że królowa Maderine Nouille jest silną, niezależną i chłodną kobietą, która nie przepada za towarzystwem obcych ludzi, dopiero kiedy bliżej ją poznał, okazało się, że jest po prostu samotną, przerażoną dziewczyną, której nigdy nie pozwolono dorosnąć na własnych zasadach. Nie mógł uwierzyć w to, że tak wiele lat spędziła sama, siedząc w tej komnacie i wylewając łzy w poduszkę, ponieważ urodziła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Może była królową odpowiedzialną za tysiące istnień, ale była też człowiekiem, o czym wiele osób zdawało się zapominać. Nie rozumiał, dlaczego wszyscy spisali ją na straty, zanim prawdziwie zaczęła żyć, a jedynym zadaniem, jakie jej nadano, było urodzenie następczyni, zupełnie jakby już umarła lub jakby była rzeczą, którą łatwo zastąpić. Kiedy Flavien o tym myślał, gdzieś w środku czuł gotujący się w nim gniew. A to naprawdę rzadkie dla niego uczucie. Czuł je tylko wówczas, kiedy bardzo mu na kimś zależało.
– Damy sobie radę, Maderine – powiedział cicho. – A wiesz, dlaczego? Bo po raz pierwszy nie będziesz sama.
***
Wszystko szło nie tak, jak powinno iść. Flavien od godziny próbował dostać się do łaźni, w której siedziała Maderine. Nie chciała go wpuścić do środka, ponieważ, jak stwierdziła, nie życzy sobie, aby oglądał ją w takim stanie. Przez „taki stan” miała na myśli ciągłe wymiotowanie do miednicy z powodu obrzydzenia na wieść, że jutro będzie musiała spotkać się z potencjalnym ojcem swojego nienarodzonego dziecka, którego zgodnie z jej przewidywaniami, znalazł Raunas. Chociaż naczelny strażnik oburzył się nagłym zachowaniem królowej, która zatkała dłonią usta i bez słowa uciekła z jadalni, Flavien doskonale to rozumiał. Nie wynikało to bynajmniej z braku manier czy dziecinności dziewczyny – najzwyczajniej w świecie spanikowała, czego następstwem były silne wymioty i duszenie się własnym nierównym oddechem. Flavien mógł się tylko domyślać, co w tym momencie miała przed oczami – ohydne dłonie obcego mężczyzny, który będzie traktował ją tak samo, jak książę będący niedoszłym sojusznikiem Livaire.
Flavien oparł głowę o drzwi, wydając z siebie ciche westchnięcie. Postanowił, że się nie podda. W końcu dziewczyna musiała stamtąd wyjść.
– Wpuścisz mnie do środka? Proszę – powiedział załamany. – Nie chcę, żebyś była w tym momencie sama, Maderine. Dobrze wiesz, że nie zrobię ci krzywdy. I że nie będzie mi przeszkadzało to, w jakim jesteś stanie.
Tak jak się spodziewał, nie dostał odpowiedzi. Jedyne, co usłyszał, to głośne pociągnięcie nosem i dźwięk, który wskazywał na odruch wymiotny.
Flavien oderwał się od drzwi. Miał zmarszczone czoło, ponieważ rozważał, czy przypadkiem nie wtargnąć do środka siłą. Z drugiej strony, to czy jego obecność coś by zmieniła? Nad Maderine i tak wisiała groźba spotkania. To, że ją przytuli czy powie jej kilka ciepłych słów, nie znaczy, że o tym zapomni. Jak miał pomóc ukochanej, skoro nawet nie miał takiej mocy sprawczej?
– Co się dzieje?
Flavien niemal podskoczył, kiedy zobaczył, że do komnaty wszedł bezgłośnie pan Raunas. Zapomniał już, że był naczelnym strażnikiem, który nie na darmo zajmował swoje stanowisko. Zapewne gdyby chciał, mógłby go zajść od tyłu i podciąć mu gardło, a on nawet by się nie zorientował, że umarł. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Przyglądał się niepewnie ojcu królowej, który patrzył to na niego, to na zamknięte drzwi od łaźni. Flavien poczuł silną chęć chronienia swojej ukochanej. Nie wiedział tylko, jak miał się sprzeciwić komuś tak ważnemu. Bo kim on był w tym królestwie, żeby mieć na to pozwolenie? Nikim. Maderine to królowa, a Raunas to osoba stojąca na czele jej wojska. Miał na niego nagle nakrzyczeć, zachowując się tym samym jak dzieciak? To nie było w jego stylu.
Kiedy mężczyzna zmarszczył czoło i postawił w kierunku drzwi krok, wyraźnie się niepokojąc, Flavien wystawił przed siebie dłonie, jakby chciał go zatrzymać. Teraz już nie było wyjścia. Musiał powiedzieć cokolwiek. Oczywiście jego zwyczajem, wypalił pierwszym, co przyszło mu do głowy, a to nie zawsze odnosiło pozytywne skutki w czasie rzeczywistym.
– Królowa jest w ciąży. – Flavien poczuł, że po tych słowach cała krew spływa mu z głowy. Ze stresu zaczęło szumieć mu w uszach. Nie powinien dopuszczać się takiego kłamstwa. Przecież nawet nie sypiał z Maderine, więc jak w ogóle miało do tego dojść? Dziewczyna była zbyt przerażona, aby pozwolił sobie na coś innego niż pocałunek czy przytulanie jej.
Raunas uniósł wysoko brwi, jego zdziwienie nie trwało jednak długo. Może na początku nie chciał ufać młodemu strażnikowi, ale w momencie, kiedy usłyszał donośny dźwięk z łaźni, który oznaczał wymioty, pokiwał głową, a potem rzekł:
– Odwołam w takim razie jutrzejsze spotkanie. Przyślę tutaj również lekarza. Być może poda królowej lekarstwa, które załagodzą objawy ciąży. – Po tych słowach obrócił się na pięcie i po prostu wyszedł z komnaty, zamykając za sobą drzwi.
Flavien poczuł, że robi mu się słabo, dlatego zsunął się na podłogę, opierając plecy o oparcie łoża. Ścierając pot z czoła, niemrawo się zaśmiał. Nieźle sobie pogrywał, skoro w tej desperacji okłamał drugą najważniejszą osobę w królestwie. I jak to teraz miał odkręcić? Z tego wszystkiego nie zauważył, kiedy drzwi od łaźni lekko się uchyliły i wyjrzała zza nich zaczerwieniona i załzawiona dziewczyna. Na razie stała w tym samym miejscu, przyglądając mu się z niepewnością.
– Czy był tu Raunas? – spytała słabym głosem.
Flavien uniósł gwałtownie głowę, zaskoczony jej obecnością. Po tym szybko zerwał się z podłogi i niemal podbiegł do niej, gwałtownie otwierając drzwi, za którymi się kryła. Natychmiast przyciągnął ją do siebie, mocno tuląc do piersi.
– Dlaczego mnie tak straszysz? – spytał załamany.
– Flavien – jęknęła zawstydzona Maderine. – Nie chcę nic mówić, ale… nie zdążyłam się jeszcze przebrać. Wolałbym, abyś nie miał na sobie resztek niestrawionego jedzenia, podobnie jak ja.
– Nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia, uwierz mi. – Chłopak położył podbródek na głowie dziewczyny, ciężko wzdychając.
– Coś się wydarzyło? Raunas powiedział ci coś złego?
– Nie, Maderine. To ja powiedziałem coś nieodpowiedniego do pana Raunasa.
Królowa uniosła niepewnie głowę. Pomimo zaczerwienionego nosa i policzków była cała blada, zaś jej włosy żyły własnym życiem, uciekając na wszystkie strony świata. Źrenice oczu miała tak duże, że niemal zasłaniały błękitne tęczówki. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypominała zapłakane i przestraszone dziecko, które nie jest gotowe na mierzenie się ze światem dorosłych.
Flavien wziął głęboki wdech, odgarniając jej włosy z czoła.
– Cóż, powiedziałem mu, że spodziewasz się potomka.
Zszokowana i przerażona dziewczyna odskoczyła od ukochanego, przylegając plecami do drzwi. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, aż w końcu wybuchła:
– Czyś ty ogłupiał?!
– Zrobiłem to dla ciebie, Maderine – odpowiedział załamany Flavien. – Nie myślałem o tym, co mówię, po prostu to powiedziałem, bo to jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy w twojej obronie.
– To mój obowiązek jako królowej, Flavienie! – krzyknęła oburzona królowa. Podeszła gwałtownie do chłopaka, wbijając mu palec wskazujący w pierś. – Mogę płakać, mogę się dusić, mogę chcieć zniknąć z powierzchni ziemi, ale nie zmienię tym swojego marnego losu, rozumiesz?! Nie miałeś prawa tak mówić! Musimy to wyjaśnić… – Dziewczyna nieco się uspokoiła, przykładając dłonie do głowy. Flavien jednak widział, że znowu starała się walczyć z nadchodzącą paniką. W kącikach jej oczu już można było dostrzec łzy, a oddech powoli stawał się nierówny.
– Maderine, uspokój się, proszę – powiedział łagodnym głosem, wystawiając w jej kierunku dłonie. – Biorę pełną odpowiedzialność za te słowa. – Królowa spojrzała na niego wielkimi oczami. – Znaczy… nie! Nie chodzi o to, że sprawię, iż będziesz w stanie błogosławionym! Nie to miałem na myśli! – jęknął, czochrając sobie włosy. – Po prostu… możemy to wykorzystać jako tymczasowe rozwiązanie, aż nie znajdziemy innego wyjścia z tej sytuacji.
– I tak w końcu dojdzie do tego spotkania, Flavienie. Wystarczy, że prawda wyjdzie na jaw.
Strażnik podszedł do spanikowanej królowej, chwytając ją za dłonie i pochylając się tuż nad jej twarzą. Spojrzał uważnie w błękitne oczy, jakby starał się je zakląć. To najwyraźniej pomogło, bo Maderine nieco się uspokoiła.
– Nie chcę cię stracić – powiedziała cichym, dziecinnym głosem.
– Nie stracisz. Przecież zawsze możemy powiedzieć, że się myliliśmy, prawda? – spytał, posyłając jej niewinny uśmiech. Oparł się czołem o czoło dziewczyny i tak zastygł. – Mamy trochę czasu na przemyślenie pewnych spraw.
Maderine kompletnie nie rozumiała, co mieliby przemyśleć, zrzuciła to jednak na prostotę rozumowania Flaviena. Ilekroć starała się mu coś przekazać w dosłowny sposób, on jakby celowo uciekał od rozumienia ważnych kwestii. Nieważne, co zrobią, Raunas się nie podda, ponieważ przysiągł jej matce, że nie pozwoli, aby ród Nouille wymarł. Mogła kochać Flaviena, ale nie chciała go do niczego zmuszać, dlatego pozostawało jedno rozwiązanie: oddać się w ręce innego mężczyzny. I nieważne, jak bardzo tego nie chciała, taki był jej obowiązek.
Cicho wzdychając, przylgnęła do piersi swojego osobistego strażnika i na chwilę zamknęła oczy, aby zapomnieć o tym, co ją czekało. Teraz chciała mieć w głowie wyłącznie bezinteresowne ciepło, jakim obdarzała ją jedyna osoba, którą szczerze pokochała. Tyle jej wystarczało.

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Pierwsza część tekstu i miałam takie "ech, moi kochani, teraz to się dowiecie". To świetne uczucie, kiedy czytelnik ma większą wiedzę i może czytać, jak postaci konfrontują się z pewnymi wieściami. Śmiałam się pod nosem, kiedy tyle wyszło na jaw, ale scena w sobie niezwykle urocza.
    Jakoś nie dziwi mnie to, co powiedział Flavien. Może i skłamał, ale w tej chwili to było chyba najlepsze, co mógł zrobić, by ochronić Maderine. Jestem ciekawa, co będzie dalej.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń