Myślałam,
że trochę dłużej wytrzymam bez pisania Szeptów kwiatów, ale… nie wyszło. Gdzieś
tak ukradkiem polubiłam tę historię, choć nie jest nie wiadomo jak wymagająca.
Poza tym lubię Soleil i Blaise’a w duecie. Może na razie są nieco nieśmiali,
ale to się niedługo zmieni.
***
Gdy tylko zaczęło świtać, Soleil podniosła
się po cichu z łóżka, założyła pierwszą lepszą suknię, ubrała pantofle i
wymknęła się z komnaty. Po drodze zaszła do kuchni, gdzie zrobiła do termosu
herbaty ziołowej. Wszystko, czego teraz potrzebowała, to odrobiny słońca. Nie
chciała czekać na Alienore, ponieważ ta kategorycznie zabroniłaby wychodzić jej
z pokoju, w końcu dzień wcześniej narobiła w zamku hałasu, mdlejąc na środku
korytarza. Dzisiaj czuła się już dobrze, poza tym nie zamierzała bezczynnie
siedzieć w łóżku. Dobrze znała swój organizm i wiedziała, że to tylko
jednorazowe przedstawienie, jakie zgotował nie tylko jej, ale również innym
ludziom. Chorowała od zawsze, ale nigdy na długi czas. Gdy mieszkała jeszcze w
Laverne, przychodzili do niej różni doktorzy, ale żaden z nich nie potrafił
powiedzieć, co jej dolega. Każdy wzruszał ze zdziwieniem ramionami, zrzucając
to na garb nieznanego pochodzenia dziewczyny – niektórzy mówili, że tę nieznaną
chorobę, która nie była bynajmniej zakaźna, przywiozła z miejsca, w którym
wcześniej mieszkała. W Chavelln nikt nie znał przypadku podobnego do niej.
Soleil ostatecznie się do tego przyzwyczaiła, choć ze smutkiem spostrzegła, że
z roku na rok chorowała coraz częściej i silniej. Nikt nie przepowiadał jej
długiego życia, to dlatego chciała się nim nacieszyć, póki mogła.
Soleil weszła do ogrodu,
pozostając niezauważoną. Wiedziała, że pan Willy chciał podlać dzisiaj rośliny
w szklarni, ponieważ ostatnimi czasy nieco usychały, a on miał mnóstwo innych
zajęć w ogrodzie. To dlatego postanowiła, że go wyręczy. Poza tym potrzebowała
z kimś porozmawiać. Może dla ludzi to głupie i dziwne zachowanie, jednak przy
kwiatach naprawdę czuła się, jakby była w domu. Skądkolwiek pochodziła, na
pewno było to miejsce, gdzie rosło dużo kwiatów. W snach napotykała czasem
barwne wzgórza, gdzie kołyszące się na wietrze rośliny posyłały w jej kierunku
wirujące i barwne płatki. Wtedy czuła się naprawdę szczęśliwa, a tęsknota za
czymś, co musiała kiedyś przeżyć, stawała się zdecydowanie mniej uporczywa.
Kiedy drzwi od szklarni
cicho zaskrzypiały, w pomieszczeniu zaczęły rozlegać się pobudzone szepty.
Soleil często przemawiała do kwiatów w języku, którego nauczyła się mieszkając
w Chavelln, jednak gdy nie chciała, aby ktokolwiek ją usłyszał, używała języka,
który jako pierwszy zapuścił korzenie w jej głowie. Kwiaty chętniej go
słuchały. Przechadzając się pomiędzy nimi z konewką wypełnioną po brzegi wodą,
śmiała się do nich i z radością przyjmowała ich słowa, nie pozostawiając
żadnego z nich bez odpowiedzi. To, co podobało jej się w roślinach, to to, że
nie były tak zawistne jak ludzie, poza tym łatwiej było z nimi rozmawiać. Choć
często bywały kapryśne, mówiły zawsze to, co naprawdę sądziły. Poza tym w
chwilach, kiedy tego potrzebowała, pozwalały jej na użycie ich płatków do
sporządzenia leków. Dzisiaj również ich potrzebowała.
Przechodząc obok
ostatniej grządki, gdzie czerwone pąki w magiczny sposób wystawiały w stronę
słońca swoje rozwinięte, lśniące płatki, uklęknęła i podwinęła suknię pod
kolana. W myślach powtarzała sobie, że powinna pójść się przebrać, ponieważ
jeśli Alienore znowu się dowie, że brudzi swoje dzienne stroje, będzie na nią
krzyczeć przez następne pół godziny.
– Dzień dobry –
przywitała się w języku mieszkańców Chavelln. Już wcześniej miała przyjemność
rozmawiać ze stokijkami górskimi. Narodziły się w tutejszych górach, to dlatego
wolały porozumiewać się w języku mieszkańców Isielle. – Mam pytanie. – Soleil
posłała w stronę kwiatów niewinny uśmiech. – Czy mogłabym zerwać po dwa płatki
z każdego z was? Wiem, że szybko odrastacie, dlatego chciałam się z tym zwrócić
akurat do was. Pewna starsza pani pracująca w kuchni cierpi na dolegliwości
sercowe. Myślę, że odpowiednio nadacie się do sporządzenia leku. – Kwiaty
wykonały ledwie widzialny gest, który wskazywał na potwierdzenie. – Jesteście
pewne, że mogę to zrobić? Wyglądacie na niepewne. – Przekręciła głowę w bok.
– Myślę, że nie będzie im
to przeszkadzało.
Soleil wydała z siebie
stłumiony okrzyk. Była tak zaskoczona obcym brzmieniem w szklarni, że zaplątała
się w suknię i upadła na pośladki, zapewne brudząc cały tył sukni. Zielona
konewka potoczyła się po kamiennej ścieżce, rozlewając wkoło resztki
życiodajnej wody. Kiedy cień przysłonił zarumienioną dziewczynę, ta uniosła
wzrok ku górze. Na moment wstrzymała dech.
– Przepraszam, jeżeli cię
przestraszyłem. – Mężczyzna pochylił się ku niej i podał jej pomocną dłoń. Soleil
niepewnie za nią chwyciła. Szybko została przywrócona silnym gestem do pionu.
Dopiero teraz mogła przyjrzeć się z bliska twarzy młodzieńca. Jego uśmiech był
szczery i miły, co wywołało w niej jeszcze większe zawstydzenie. Poza tym nie
spodziewała się o tej porze ujrzeć tu samego księcia. Dzień wcześniej był
świadkiem jej omdlenia. To dlatego szybko odwróciła wzrok.
– Rozmawiałaś z kwiatami?
– Miły dla ucha głos niemal sprawił, że podskoczyła w górę, zupełnie jakby się
go nie spodziewała. Tym razem Soleil była zmuszona spojrzeć w twarz księcia. Kiedy
ujrzała go po raz pierwszy, myślała, że nieułożonym włosom winny był wiatr, ale
dopiero teraz dostrzegła, że to natura układała je w taki sposób – gdzieniegdzie
zwijały się w chaotyczne fale, czyniąc z księcia mniej idealnego, niż mogła się
tego spodziewać. Jednak na swój sposób było to urocze. Blaise Cardarielle wcale
nie wyglądał jak ktoś z wyższych sfer. Przywodził na myśl zwykłego chłopaka, co
dodatkowo podkreślał jego skromny ubiór. Soleil wątpiła, aby kiedykolwiek
chodził po zamku w koronie, w której niekiedy widywała jego starszego brata,
Villane’a.
– Och – odezwała się po
dłuższej chwili milczenia, zdając sobie sprawę, że bezczynnie się w niego
wgapia. – Wiem, to wydaje się być dziwne, ale… ale one naprawdę lubią, gdy ktoś
z nimi rozmawia, poza tym lepiej zawsze je spytać o przysługę. – Soleil
zacisnęła usta, składając w podołku dłonie. Ilekroć mówiła komuś prawdę na
temat tego, dlaczego rozmawiała z kwiatami, ludzie wybuchali śmiechem. Blaise
tego nie zrobił. Wyłącznie przekręcił z zainteresowaniem głowę.
– Osobiście zawsze
wierzyłem w to, że rośliny potrafią słuchać człowieka. Miałem kiedyś iwrysy w
doniczce. Jako dziecko codziennie z nim rozmawiałem. Cóż, urosły na pewno
większy i zdrowsze niż te, które dostał mój brat. – Zaśmiał się lekko.
– Naprawdę? – Momentalnie
jej spięte mięśnie się rozluźniły. – Pierwszy raz w życiu nikt nie powiedział
mi, że to dziwne. – Spojrzała podejrzliwie na księcia, starając się dostrzec w
jego twarzy oznakę tego, że żartuje. On jednak wyglądał całkiem poważnie. – W
mojej wiosce wszyscy się z tego śmiali.
– Uważam, że w twoim
przypadku wygląda to naprawdę bardzo wiarygodnie. Poza tym kwiaty w szklarni nigdy
nie były tak piękne. Widać, że twoja obecność dobrze na nie działa. Mogę ci za
to tylko podziękować. – Książę ukłonił się jej z gracją, na co ta pomachała
zakłopotana dłońmi, próbując przekazać mu bez słów, że nie powinien czegoś
takiego robić. W końcu był księciem. Dlaczego miał się kłaniać zwykłej
dziewczynie ze wsi? – Ach. Czasami zapominam
o manierach, musisz mi to wybaczyć. Nie zdążyłem ci się nawet przedstawić. Nazywam
się Blaise. – Jeden z najmłodszych potomków Cardarielle’ów podał jej dłoń. Może
wcześniej przyjęła jego pomoc przy podniesieniu się z ziemi, ale ta sytuacja
była zupełnie inna. – Coś nie tak z moją dłonią? – spytał książę, marszcząc
czoło, jakby rzeczywiście się nad tym zastanawiał.
– Jesteś… księciem –
powiedziała najciszej jak mogła, patrząc na niego nieśmiało spode łba. W duchu
skarciła siebie za tak głupie stwierdzenie. Przecież to było oczywiste, nie
musiała mu o tym przypominać!
– To, że urodziłem się w
rodzinie królewskiej, nie znaczy, że czyni to ze mnie kogoś lepszego. – Blaise
wzruszył obojętnie ramionami, posyłając jej uśmiech. Wciąż nie opuszczał dłoni,
to dlatego w końcu nieśmiało za nią chwyciła.
– Jestem Soleil –
przywitała się niepewnie. – Miło mi cię poznać, ksią…
– Blaise. – Na twarzy
księcia dało się dostrzec rozbawienie.
– Blaise – powiedziała
ostrożnie, dokładnie akcentując imię, jakby było czymś świętym.
– Lepiej się już czujesz,
Soleil? – Miły uśmiech nie schodził z okrągłej buzi.
– T-tak. Przepraszam za
kłopot. Czasami zdarza mi się… – Nie dokończyła. Zakłopotana spojrzała w bok.
Co miała powiedzieć? Że zdarzało jej się mdleć na środku korytarza? To byłoby
naprawdę głupie. Och, dlaczego rozmowa z kimś wysoko urodzonym musiała być tak
trudna?! Może Blaise nie był Villane’em, który ją przerażał, ale to wciąż jego
brat. – Cóż, dziękuję za ratunek – dopowiedziała szybko.
– Nie ma za co. – Książę
rozglądnął się po szklarni, wkładając do kieszeni dłonie. To z pewnością nie
był gest, który wykonywali członkowie rodziny królewskiej. Widocznie musiała
się przyzwyczaić do tego, że Blaise nie był arystokratą w dosłownym znaczeniu
tego słowa. – Lubię przechadzać się po ogrodzie o poranku. Wtedy jest tu cicho
i spokojnie. Miło ogląda się rozkwitające w świetle dnia kwiaty.
Soleil szczerze się
uśmiechnęła. Teraz czuła się o wiele bardziej zrelaksowana. Rośliny
podszeptywały jej, że nie powinna bać się Blaise’a, bo nikogo nie udawał. Był
po prostu sobą. To Villane stanowił zagrożenie, nie on.
– Ksi… Znaczy… Blaise –
powiedziała z niewinnym uśmieszkiem. Wiedziała, że jeszcze długo nie będzie
mogła przyzwyczaić się do tego, aby nazywać księcia po imieniu. – Może zechcesz
się napić herbaty, skoro już tu jesteś? Co prawda mam tylko jeden kubek, ale
mogę przynieść kolejny. Chyba nie wypada, żebyśmy…
– Pili z jednego kubka? –
zaśmiał się. – Myślę, że nie stanowi to żadnego problemu. – Blaise puścił w jej
stronę oczko, na co nieśmiało się uśmiechnęła. Już po chwili siedzieli razem na
niskim murku w szklarni, upijając z jednego kubka gorący napój. Dla Soleil ta
sytuacja była naprawdę niezwykła, a przy okazji dziwna. Nie sądziła bowiem, że
będzie mogła porozmawiać tak otwarcie z jednym z książąt, a tym bardziej, że
zgodzi się na to, aby dzielili ze sobą jedno naczynie. Wśród wyższych sfer było
to niemalże niedopuszczalne. Za to w Laverne nikt zbytnio się tym nie
przejmował, szczególnie jeżeli dzielono się nimi w rodzinnym gronie.
– Jak dobrze jest
powrócić do miejsca, które jest mi domem – powiedział z westchnięciem Blaise,
wpatrując się w szybę, przez którą przebijały się nieśmiało pierwsze promienie słońca.
Soleil czuła ich ciepło na swojej twarzy. To od razu poprawiło jej nastrój. –
Życie poza murami zamku nie jest łatwe, szczególnie gdy większość czasu spędza
się w obcym królestwie.
– Czy… często wyjeżdżasz?
– Dziewczyna przyjrzała się twarzy księcia z profilu. Nawet od tej strony
wyglądał przystojnie. Soleil chyba nie widziała jeszcze tak urodziwego
młodzieńca. Jej brat, Gawin, również miał w sobie pewien urok, ale nie
emanowało z niego takie światło.
– Tak. Większość czasu w
ciągu roku spędzam poza zamkiem. Ale to konieczne. Mój brat musi sprawować
władzę nad Chavelln podczas nieobecności naszego ojca, a ja pełnić rolę
dyplomaty. Villane kompletnie się do tego nie nadaje, bo za szybko się irytuje,
poza tym jest przyszłym królem, dlatego musi tutaj tkwić. – Blaise wzruszył
ramionami. – Młodsi w rodzinie zawsze załatwiają sprawy poza murami zamku.
– Och. To nieco… smutne.
Tym bardziej, że wszyscy w zamku bardzo cię lubią. W dzień twojego przyjazdu
było tu naprawdę gwarno. – Soleil posłała mu szczery uśmiech.
– Właśnie dlatego tak
bardzo lubię to miejsce. Wszyscy ludzie są tu dla mnie jak rodzina. Cieszę się,
że mogłem poznać jej nowych członków. – Blaise spojrzał ukradkiem na
dziewczynę, która zawstydzona niemal od razu odwróciła wzrok. Podrapała się po
policzku, nie wiedząc, co może powiedzieć.
Przez dłuższą chwilę w
szklarni panowała cisza. Nie była ona jednak przytłaczająca, jak często to bywało
w przypadku nowopoznanych osób. Zarówno książę, jak i kwiaciarka napawali się
nią, spoglądając w stronę słońca. W pewnym momencie Blaise spojrzał w kierunku
kwiatów. Soleil podążyła jego wzrokiem.
– Zawsze uważałam, że
każdemu człowiekowi można przypisać określony kwiat. – Zdziwiony książę
spojrzał w kierunku florystyki, która niemal od razu skarciła siebie w duchu za
tak dziwne stwierdzenie. Blaise mógł pomyśleć, że ma obsesję na punkcie roślin.
Może popierał jej rozmowę z kwiatami, ale nie powinna się tak przed nim
otwierać. Dziwnie było przekazywać komuś obcemu swoje sekrety, z których inni
niegdyś się śmiali.
– W takim razie jaki
przypisałabyś mi? – spytał z powagą.
– Och. Musiałabym cię
najpierw lepiej poznać.
– Będziesz miała okazję,
bo tym razem zawitam tutaj na dłużej.
Zaskoczona Soleil
pokiwała głową. Nie była zdziwiona tym, że Blaise miał tutaj zostać dłużej niż
zwykle, a raczej dlatego, że sam nawoływał ją do tego, aby bliżej go poznała.
Czy to oznaczało, że będą spędzali ze sobą więcej czasu? Może wciąż czuła się w
jego obecności nieco onieśmielona, ale wiedziała, że nie będzie żałowała tej znajomości.
Być może to jedyna osoba w całym zamku, która ją zrozumie i wcale nie będzie
uznawała ją za dziwną?
– Wcześniej mówiłaś coś o
leku dla pewnej starszej pani z kuchni. Słyszałem już, że jesteś kwiaciarką,
ale nie miałem pojęcia, że umiesz również leczyć ludzi – odezwał się książę.
Jego jasne zielone oczy wpatrywały się w nią życzliwie. Dopiero teraz Soleil
zdała sobie sprawę z tego, że Blaise musiał być od niej starszy o kilka dobrych lat. Słyszała już od pana Willy’ego, że
między nim a jego bratem jest siedem lat różnicy, ale wciąż nie wiedziała, ile
wiosen liczył sobie Villane.
– Kwiaty dają mniejsze
pole do popisu pod względem leczniczym niż zioła, ale wciąż są bardzo
przydatne. Z ich pomocą można wyleczyć nawet najpoważniejsze choroby. W swoim krótkim
życiu rzadziej zajmowałam się tworzeniem lekarstw, ponieważ niektórzy chcieli
tę zdolność wykorzystać. – Soleil niemrawo się zaśmiała. – W końcu każdy lek
może być również trucizną.
Blaise głośno westchnął.
– Ludzie bywają
zachłanni. Często pragną władzy, pieniędzy czy innych przywilejów i zdobywają
je kosztem innych osób. Niektórzy nie wahają się nawet wtedy, kiedy w imię
swoich pragnień mają kogoś zabić. To bardzo przykre. Nie dziwię się, że
pomagasz tylko nielicznym osobom, które tego potrzebują. – Książę nagle
posmutniał. Teraz wpatrywał się w ziemię. Miał dziwnie puste, umęczone
spojrzenie, co nie umknęło uwadze Soleil, którą charakteryzowała duża
wrażliwość. Wewnętrznie przeczuwała, o co mogło chodzić.
– Jak się czuje król? –
spytała cicho, ale troskliwie.
Po minie Blaise’a
domyśliła się, że właśnie o nim myślał. Był zaskoczony, że kwiaciarka tak łatwo
zinterpretowała jego zachowanie.
– Byłem u niego dzisiaj
rano i cóż… nie jest z nim dobrze. Odwiedziłem go w jednym z najgorszych
możliwych momentów. Spisywał swój testament. – Kiedy Soleil wstrzymała dech,
Blaise zacisnął wargi. – Myślałem, że gdy wrócę, będzie czuł się lepiej.
Przez chwilę w szklarni
panowała smutna cisza. Kwiaciarka miała świadomość tego, że nie powinna mieszać
się w leczenie króla, ale kwiaty wręcz krzyczały do niej, że powinna mu pomóc.
Czy Blaise jej zaufa? Miała co do tego pewne wątpliwości. W końcu chodziło o
samego króla. Villane stanowczo odrzucił jej pomoc. Jak będzie z jego bratem?
– Myślę, że mogłabym
pomóc twojemu ojcu – powiedziała niepewnie, ledwo słyszalnym głosem. Zaskoczony
chłopak spojrzał w jej kierunku. W jego oczach dostrzegła nadzieję, która
kruszyła serca. Villane’owi zależało tylko na tronie, nie obchodził go los
króla, ale Blaise’owi wyraźnie na nim
zależało. – Jeśli mi na to pozwolisz… Cóż, będziesz musiał opisać mi jego
dolegliwości. Spróbujemy coś na to zaradzić.
Uszczęśliwiony książę
opisał jak najdokładniej przebieg choroby swojego ojca – ponoć dzisiaj rano
odwiedził doktora, aby dowiedzieć się, co tak naprawdę mu dolegało. Niewiele
się dowiedział, ale z opisywanych symptomów Soleil mogła wywnioskować tylko jedno:
król mógł być podtruwany. Może wcześniej rzeczywiście chorował, ale ktoś zadbał
o to, aby szybko (lub w ogóle) nie wyzdrowiał. Nie chciała mówić o tym
Blaise’owi. Postanowiła, że sprawę załatwi za nią odtrutka. W zamyśleniu,
przykładając palec wskazujący do ust, oglądnęła się w tył na kwiaty. Niektóre z
nich wychyliły się w jej stronę, pragnąc powiadomić ją o tym, że na pewno
przydadzą się podczas sporządzania leku. Dzięki temu już po chwili mogła
spokojnie podnieść się z murku i ruszyć w ich kierunku.
Blaise oglądnął się za
nią z zainteresowaniem. Zadziwiło go to, z jaką pewnością młoda kwiaciarka
zbierała płatki kwiatów, kładąc je na jednej z podwiniętych warstw sukni. Miała
przy tym bardzo skupioną minę, jaką często przybierały dzieci, gdy starały się
stworzyć jakąś skomplikowaną budowlę z piasku. Ten widok sprawił, że usta
Blaise’a rozszerzyły się w delikatnym uśmiechu.
– Jeszcze tylko kilka
płatków fizesji – mruknęła do siebie dziewczyna, podchodząc do rzędu, gdzie
znajdowały się błękitne pąki. Książę wytężył słuch, kiedy wymawiała słowa w
obcym języku. Zdziwiło go to, ponieważ nigdy wcześniej go nie słyszał. Nie
zamierzał jej jednak peszyć niepotrzebnymi pytaniami. – Tak, tyle powinno
wystarczyć. – Soleil wyprostowała się i posłała księciu jeden z najbardziej
szczerych i odważnych uśmiechów, który potrafił zaczarować niejedną osobę.
Blaise również wydawał się być pod wpływem jej uroku. Nigdy wcześniej nie
widział bowiem tak pogrążonej w swojej pasji osoby. Nic dziwnego, że Soleil
Rivaire była najlepszą kwiaciarką w kraju.
Kiedy potomek
Cardarielle’ów zobaczył, że głowa dziewczyny przekręca się w prawo, a ona sama
przybiera nierozumną minę, zrozumiał, że zdecydowanie zbyt długo się w nią
wpatruje. Nieco onieśmielony podniósł się z murku i przeciągnął leniwie niczym kot, udając, że jest niezwykle
odprężony.
– Skoro jesteśmy gotowi,
ruszajmy.
Hej :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że znowu mogę poczytać o Soleil, bo to historia, w której Ty czujesz się dobrze, a i ja znajduję przyjemność - przypominasz mi nią moje własne marzenie za dzieciaka, by być florystką. Niestety, nie mam w sobie za grosz wyczucia i zmysłu estetycznego, by tworzyć bukiety, jednakże kwiaty i tak są ważne w moim życiu.
Podoba mi się to, jak bardzo Blaise różni się od brata, jaki jest zwyczajny, a przy tym i tak zachowuje się, jak na członka rodziny królewskiej przystało. Jego rozmowa z dziewczyną wyszła bardzo naturalnie, tak jak wyobrażałam sobie ich pierwszą, taką prawdziwą, pogawędkę. Lubię ten klimat, jaki Szepty kwiatów ze sobą niosą. Coś mi mówi, że romans między tą dwójką byłby tym spokojnym, który wywołuje uśmiech i za którym można tęsknić.
Pozdrawiam.