Wiecie co?
Zatęskniłam.
Wróciłam tu już raz,
ale nie jako ja. Po cichu, ukryta pod przykrywką. W sensie… nie taką od garnka,
bo to wyglądałoby co najmniej komicznie. Po prostu zmieniłam sobie imię. Miałam
parę powodów - może i głupich, ale hej, zawsze to coś!
Znów minęło trochę
czasu, znów wydarzyło się parę rzeczy, znów zmiany. I ostatecznie stwierdziłam:
hej, po co dłużej się chować? To już nie ma znaczenia.
Tym razem wjeżdżam z
buta. Otwieram drzwi porządnym kopniakiem, jestem w końcu u siebie. Nieważne,
że muszę kopnąć je dwa razy, bo nie drzemie raczej we mnie dużo siły. Mam
ochotę coś powiedzieć, zarzucić czymś w stylu: „wróciłam, kto tęsknił?” ale
przeczucie podpowiada mi, że spotkałabym się po prostu z ciszą.
W kuchni jest już
większość mieszkańców. Część z nich przygotowuje sobie śniadanie, inni posilają
się przy stole. Rozmowy ucichają, kiedy słyszą, że ich spokój został zakłócony.
Zbieg okoliczności sprawia, że z radia obok kuchenki na moje wejście
rozbrzmiewają pierwsze dźwięki kultowego Bohemian Rhapsody: „Is this the real life? Is this just fantasy?”.
Szlag. Mogłam poczekać chwilę z tym wielkim wejściem do refrenu. Może jak
wystarczająco się wycofam to nie zauważą, że w ogóle tu byłam.
Spojrzenia skierowane
na mnie mówią jednak co innego. Nici z odwrotu.
Czekam na
jakiekolwiek słowa, zarzuty, zdziwienie, na pytania kim jestem - nie
zdziwiłabym się, gdyby po takim czasie mnie zapomnieli. Nic. Gdyby nie radio,
między mną a moimi towarzyszami zaistniałaby cisza, którą można by było nożem
kroić i podawać na kanapkach.
Nie wiem, ile czasu
mija. Dla mnie to wieczność. Czuję, jak zaczynają mnie palić policzki, robi mi
się zimno, mam ochotę uciec. To nie był dobry pomysł, nie powinnam tego robić.
Ale z drugiej strony…
to nie czas, żeby znów się wycofywać.
Widzę, jak dziewczyna
po mojej prawej, która właśnie nakładała na talerz dość sporą porcję kotletów
(kto normalny je kotlety na śniadanie?) otwiera usta, żeby coś powiedzieć.
- Ani
mi się waż wypowiadać to imię - warczę, przewidując jej słowa.
Dziewczyna przewraca
oczami ze zirytowaniem, odkłada talerz i zakłada ręce na piersi. Obcięła włosy.
Zniknęły czarne końcówki, teraz białe kosmyki sięgają jej do obojczyków.
- Dawno
się nie widziałyśmy - mówi, a jej głos jest chłodny.
- Miałam
trochę na głowie. - Wzruszam ramionami. Zdążyłam się już nieco rozluźnić.
Rozglądam się wokół, błądzę wzrokiem po znajomych (nieznajomych?) twarzach.
Tęskniłam.
- Przez
trzy lata? - prycha z niezadowoleniem moja rozmówczyni, unosząc brew. - Trzy
pieprzone lata?
- Prawie
trzy lata - poprawiam ją. W gruncie rzeczy to sama dziwię się, że minęło już
tyle czasu. Opieram się o ścianę i mimo zarzutów padających w moją stronę czuję
się całkiem swobodnie. Co ma być to będzie, niech się dzieje wola nieba i tym
podobne. - Dużo się działo przez ten czas.
- Mów
za siebie - mruczy z niezadowoleniem czarnowłosy chłopak. Nogi ma wyłożone na
stole, obok nich leży miseczka pusta po płatkach śniadaniowych. - My zostaliśmy
zmuszeni do tkwienia w martwym punkcie. Pewnie nawet nie pamiętasz co się
działo.
Nie odpowiadam,
głównie dlatego, że to prawda. Tyle, że ja też tkwiłam w martwym punkcie. W
innym znaczeniu niż to, jaki oni mieli na myśli. Czy gorszym? Nie wiem.
- Wyrośliście.
- Nie mogę powstrzymać uśmiechu wpełzającego na moje usta. - Nie wyglądacie już
jak dzieciaki, którymi byliście na początku.
- Nie
do końca można powiedzieć o tobie to samo - odparowuje chłopak. — Powinnaś
chyba wreszcie wydorośleć.
- Powinnam
to dobre słowo - wzdycham. Ukradkiem widzę, jak białowłosa siada ze swoim
talerzem pełnym kotletów przy stole, gotowa do konsumpcji. - Chyba nie
zamierzasz zjeść tego wszystkiego? - Unoszę brew, mierząc wzrokiem tłuszcz
spływający po panierce. Wyglądają gorzej niż gdybym ja miała je smażyć. - Gdzie
coś pełnowartościowego? Gdzie jakieś zboża, błonnik, jakieś witaminy?
- Nie
mów mi, co mam
robić. Nie jesteś moją mamą.
- Cóż,
tak właściwie… Stworzyłam cię.
- A
potem porzuciłaś.
Reszta osób w
pomieszczeniu nic nie mówi, po prostu przysłuchuje się mojej rozmowie z
nielicznymi tutaj zgromadzonymi. Jednak czuję na sobie ich spojrzenia. Patrzy
na mnie zielonowłosa dziewczyna - jestem pewna, że na usta cisną jej się
francuskie przekleństwa - patrzy na mnie ukryty za okularami przeciwsłonecznymi
chłopak o fioletowej czuprynie i skarpecie na ramieniu, tuż obok niego słynna
dyrektorka psychiatryka ukryta za falą różowych loków wypalała kolejnego
papierosa z potłuczonych, różowych cukierków… Och, długo by wymieniać. Znałam
ich wszystkich. Niektórzy zapadli mi w pamięć mocniej i powracali we
wspomnieniach. Chciało się wtedy wrócić do starych czasów, kiedy to wszystko
było łatwiejsze.
Ja już po prostu nie
wiem.
- Może
tym razem… - zaczynam, ale nie potrafię dokończyć zdania. Czasy, kiedy czułam
się winna już minęły. Jedyne co potrafię jeszcze wykrzesać w stronę białowłosej
to przepraszające spojrzenie. - Chcę kiedyś do was wrócić.
- Wiemy
- wzdycha ona w odpowiedzi, jakby zaczynała mnie rozumieć. - Sami zastanawiamy
się tylko, kiedy nastąpi to „kiedyś”.
- Przynajmniej
nie jesteś zającem, nie uciekniesz. - Wzrusza ramionami czarnowłosy chłopak,
podbierając swojej towarzyszce jednego z kotletów. Kiedy ta gromi go oburzonym
spojrzeniem, unosi pytająco brew i dodaje z ustami pełnymi jedzenia: - Co?
- Może
powinnam cię zgłosić do jakiegoś rekordu Guinessa, wiesz?
- Na
najseksowniejszego człowieka na ziemi?
- Na
najdurniejszego człowieka na ziemi. Jesteś dowodem na to, że można mieć ujemne
IQ.
- A
to nie można?
Chichoczę pod nosem.
Tęskniłam za nimi, naprawdę.
Wiem, że powinnam się
już zbierać. Po raz ostatni rozglądam się po wszystkich istotkach zgromadzonych
tutaj. Są tu nawet wszystkie demony, jakie stworzyłam. Mefik ze swoją ekipą
wyglądają, jakby ostro rozwinęli swój biznes. Przeszli chyba nawet w
meksykańskie jedzenie, sądząc po sombrero na łepetynie Lucyfera. A może po
prostu mają meksykański tydzień w piekle?
Mój wzrok przyciąga
jednak demon, którego nie kojarzę. Ma rozwichrzone, kruczoczarne włosy, które
sprawiają, że wygląda jak mały, uroczy chłopiec. Oczy w kolorze zakurzonej
trawy świdrują mnie na wylot, a usta rozciągają się w leniwym uśmiechu. Jest
ubrany cały na czarno, nawet papieros trzymany między smukłymi palcami jest w
tym wdzięcznym kolorze. Zaciąga się, a mój żołądek robi fikołka. Kiedy
wypuszcza z siebie dym, podziwiam jak cudownie rozpływa się w powietrzu.
- My
się chyba nie znamy - mówię cicho, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
- Nasza
znajomość była burzliwa - odpowiada chłopak. Nie jestem nawet do końca pewna
czy naprawdę jest demonem. - Ale po tym wszystkim… - Znów zaciąga się dymem i
siada na parapecie otwartego okna. Wygląda, jakby zapraszał mnie do siebie.
Jakby prowokował.
A ja nie mam nic
przeciwko temu.
Ale nie teraz.
Białowłosa wciąż
kłóci się ze swoim rozmówcą, ale doskonale wiem, że za chwilę skończą
przytulając się i wyznając sobie miłość. Kieruję się w stronę wyjścia, ignoruję
spojrzenie tajemniczego demona. Mam już opuścić zgromadzenie (znów bez
pożegnania), kiedy słyszę cichy krzyk gdzieś na wysokości swojego łokcia.
- Czekaj
no, nie tak łatwo jest wspiąć się na górę!
Zerkam na swoje
ramię, gdzie uparcie wspina się malutki pingwinek. Pod pachą ma opakowanie
żelków.
- Łatwiej
byłoby ci chyba bez tego bagażu. - Uśmiecham się do niej. To chyba za nią
tęskniłam najbardziej.
- W
przeciwieństwie do ciebie jestem matką, która nie porzuca swoich dzieci! -
prycha oburzone zwierzątko, usadawiając się wygodnie na moim ramieniu i
wpychając żelka do dzioba.
- W
przeciwieństwie do ciebie nie zjadam swoich dzieci - odgryzam się jej.
- To
oznaka miłości - burczy niezadowolona kruszynka, wpychając mi do ust garść
żelek. Zazwyczaj nigdy się nimi nie dzieli. Co się dzieje? - Potrzebujemy cię,
wiesz?
- To
już nie ja - mruczę w odpowiedzi. - To już nie będzie to samo.
- No
i dobrze! - prycha oburzony pingwinek. - Przynajmniej nie będzie nudno, co nie?
Bez ciebie by nas nie było. Wiesz dobrze, że tęskniliśmy.
Wzruszam ramionami w
odpowiedzi. Może to i prawda.
Po raz kolejny
postanawiam, że postaram się wrócić do ich na dobre. Może stopniowo,
małymi kroczkam jak dziecko uczące się chodzić, ale… przynajmniej w końcu
wrócić.
Zdaję sobie sprawę z
tego, że to co napisałam może być chaotyczne, a nawet niejasne - to początek.
Coś w rodzaju próby pozbierania jakichkolwiek moich myśli. Następnym razem
postaram się wrócić z czymś lepszym.
- To
jak? Masz jakieś przyszłe plany wobec mnie? - Pingwinek szturcha mnie w
policzek. - Pamiętasz chyba, że uśmierciłaś mnie jakieś trzy rozdziały temu?
Nie powinnam być martwa?
- Może
jesteś jakimś pingwinim zombie?
- Na
wszystkie żelki świata, to byłoby czadowe! - piszczy zadowolone zwierzątko i
wyciąga przed siebie skrzydełka. - Żelkiii - jęczy przeciągle, udając
chodzącego trupa.
- Myślisz,
że ludzie by to kupili?
- Ktoś
musi w końcu pobić śmieszne kotki w Internecie, prawda? W sensie… nie
dosłownie. Jestem przeciwniczką przemocy. Podbijemy cały świat!
Śmieję się cicho,
głaszcząc pingwinka po malutkiej łepetynie.
- Moje serce już
podbiłaś.
Sally?! :o
OdpowiedzUsuńHej :)
UsuńMiło znowu mieć Cię w pisarskim świecie! Jak Sally, ja również trochę się za Tobą stęskniłam.
Ten tekst to takie trochę przeprosiny z każdym, kogo stworzyłaś, bardzo ładnie wplotłaś tu temat tygodnia. Wow. Bardzo mi się to podobało :)
Mam nadzieję, że będzie Cię więcej do poczytania w najbliższym czasie.
Pozdrawiam.
Czyta się wartko, może trochę zbyt chaotycznie ale też w końcu łapię chyba zamysł, że to taki tekst który jest formą rozliczenia się z pisania? Coś w tym guście? Muszę przyznać że moje serce skradł na amen pingwinek z żelkami pod pachą <3 pingwinek wygrywa wszystko! Czekam z niecierpliwością na kolejny tekst i pozdrawiam 🙂
OdpowiedzUsuńNie bój się ciszy. Nie jest straszna i łatwo wypełnić ją głosami. Dorze znów Cię widzieć ;) Mam nadzieję, że ten tekst był w pewnym sensie przełomowy, że pomogło Ci to rozliczenie się z postaciami, te odwiedziny i masz już pomysł, by pokazać nam je w ich naturalnym środowisku. Na pewno chętnie będę czytać wszelkie demoniczne i nie tylko opowieści ;) So, listen to your characters! Nie daj im znów zatęsknić!
OdpowiedzUsuń