Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 12 maja 2019

[14] Szepty kwiatów: Blaise Cardarielle ~ SadisticWriter


Ach, jak ja czekałam, aż pojawi się Blaise. Od razu lżej mi się pisało! Teraz powinno być fabularnie trochę lepiej. Mniej nudno. Blaise wszystko naprawia, bo jak go tutaj nie kochać? Nie mogłam wpaść na tytuł rozdziału, ale stwierdziłam, że jeśli wszystko krąży wokół Blaise’a, to idealnie się nada.

***
– O czym tak panienka myśli?
Zdezorientowana Soleil podniosła wzrok znad grządki, na której sadziła fioletowe idrysy. Swoją pracę wykonywała mechanicznie, bez większego skupienia. Nie zwracała uwagi na otoczenie. Kiedy ujrzała ogrodnika klęczącego obok niej, niemal podskoczyła z przerażenia. Przecież dobrze wiedziała, że nie była w tym ogrodzie sama. Dlaczego więc się przestraszyła? Czyżby ostatnie spotkanie z księciem wyczuliło ją na każdą nowopoznaną na zamku osobę?
– Och, o niczym szczególnym – odpowiedziała z niemrawym śmiechem, unikając wzroku starszego pana. Jeszcze niedawno był do niej nastawiony negatywnie, po kilku dniach okazało się jednak, że to całkiem miła i ciepła osoba, po prostu nieufna wobec ludzi. – Te idrysy są naprawdę piękne. W życiu takich nie widziałam. – Dziewczyna dla niepoznaki posłała panu Willy’emu niewinny uśmiech. – Musiałabym panu pokazać te, które rosły wzgórzach Laverne. Były piękne, ale wciąż małe i kruche.
– Cóż, to w końcu królewski ogród, tu wszystko musi być najwyższej jakości. Taki jest rozkaz księcia Villane’a – odpowiedział z ledwie widocznym skrzywieniem ogrodnik. Nie obdarzył młodej kwiaciarki spojrzeniem. Najwyraźniej nie chciał okazać jawnej pogardy potokowi Cardarielle’ów, za którym nie przepadał.
Tak naprawdę nikt nie wyrażał się o księciu źle. Nikt nie wyrażał się również o nim dobrze. Większość wypowiedzi zdawała się być mocno neutralna, zupełnie jakby wszyscy na zamku bali się, że jeśli pisną choćby jedno złe słówko, zostaną straceni. W obecności Villane’a Cardarielle wszyscy chodzili jak na szpilkach, byleby tylko nie zetknąć się z jego gniewem. Soleil w ogóle się im nie dziwiła. Widziała się z najstarszym synem króla tylko dwa razy, a drżała ze strachu przed myślą, że znów mogła się z nim spotkać.  
– Na szczęście dzisiaj wraca książę Blaise – dopowiedział wesoło pan Willy.
Soleil słyszała już o młodszym bracie Villane’a. Zamek aż huczał z radości, że po długiej nieobecności wraca do swoich włości. Ponoć bardzo często opuszczał Chavelln. Ojciec uczynił z niego dyplomatę – wykorzystywał jego zdolności do negocjacji z innymi państwami. Ponoć wychodziło mu to zdecydowanie lepiej niż bratu, który nie był cierpliwy, a tym bardziej ugodowy.
– Musi być dobrym człowiekiem, skoro wszyscy cieszą się na jego przyjazd. – Soleil spojrzała z uśmiechem na ogrodnika.
– O tak. Książę Blaise jest naprawdę dobrym człowiekiem, w przeciwieństwie do… – Pan Willy znacząco chrząknął, nie dokańczając zdania. Najwyraźniej przez chwilę się zapomniał. – Nie jest to członek rodziny królewskiej w pełnym wydaniu. Wszystkim na zamku, nawet służącym, każe mówić sobie po imieniu, co oczywiście nie podoba się jego ojcu oraz bratu. Zna również wszystkie imiona pracowników zamku. Jeżeli komuś z nas coś dolega, za chwilę przychodzi z pomocą. – Willy pochylił się konspiracyjnie ku dziewczynie. – Wszyscy powiadają, że byłby dobrym władcą, ale niestety urodził się siedem lat później niż jego brat. Poza tym sam twierdzi, że nie chciałby nim być, ponieważ to zbyt ogromna odpowiedzialność. Uważa, że książę Villane jest do tego bardziej… odpowiedni.
Soleil uklepała ziemię, zapatrując się w idrysa, którego właśnie sadziła. Sama złapała się na tym, że wyobraża sobie postać życzliwego Blaise’a.
Na jej policzki wszedł delikatny rumieniec. Jeszcze go nie poznała, a już miała przed oczami jego miły uśmiech. Chyba rozumiała ożywienie pracowników zamku. Wszyscy pragnęli zaznać odrobinę radości wśród zimnych, kamiennych ścian, pomiędzy którymi przekradał się mroczny cień Villane’a.
Kiedy kwiaciarka skończyła swoją pracę, otarła wierzchem dłoni spocone czoło. Tak naprawdę nikt nie kazał jej dzisiaj pracować w ogrodzie. Ona sama zaproponowała naczelnemu ogrodnikowi pomoc, ponieważ nie potrafiła usiedzieć w komnacie z myślą, że za ścianą znajdował się książę Villane, który w każdej chwili mógł ją wezwać do siebie. Wśród kwiatów, zapachu ziemi i trawy czuła się bezpieczniejsza. Poza tym nie miała na głowie nadgorliwej opiekunki, więc w spokoju mogła przemyśleć pewne sprawy. Całe szczęście pan Willy miłował sobie spokój tak samo, jak i ona.
Ledwie zdołała podnieść się z kolan i otrzepać sukienkę, kiedy zawisnął na nią rosły cień. Zamrugała nierozumnie oczami, wpatrując się w królewskiego wysłannika, który spoglądał na nią z góry, nie wyrażając przy tym żadnych emocji.
– Dzień dobry – przywitał się grzecznie i pokłonił. – Książę Villane Cardarielle pragnie przekazać – już przy tych słowach Soleil wstrzymała dech – że na nadchodzący bal musi panienka stworzyć wiązanki kwiatów. Królewski dekorator ustalił, że mają być one w kolorze błękitu z dodatkiem bieli, w liczbie nieprzekraczającej dwustu pięćdziesięciu trzech. Czy to zrozumiałe?
– T-tak – odpowiedziała zdezorientowana dziewczyna. Gdzieś wewnątrz poczuła wielką ulgę, że chodziło wyłącznie o kwiaty, z drugiej strony wciąż była zdziwiona nagłym najściem. Przecież do balu zostało kilka tygodni.  
Wysłannik pokłonił się i zniknął gdzieś za rogiem zamku, jakby niezwykle mu się spieszyło.
– Ten gamoń, Jerry, zapomniał dodać, że musisz złożyć zamówienie na kwiaty u mnie – prychnął pan Willy, podnosząc się z klęczek. Ze skrzywioną miną pomasował swój zmęczony kręgosłup. Gdyby nie to, że król nie mógł znaleźć lepszego ogrodnika, pewnie już dawno siedziałby na skraju lasu w starej chacie i odpoczywał. – Prosiłbym cię, żebyś to zrobiła do jutra.
– Mogę to zrobić już teraz – powiedziała z uśmiechem Soleil. – Nigdy nie byłam dobra w liczeniu, ale myślę, że wystarczyłoby około sześciuset błękitników, pięćset śnieżnych kołtunów i pięćset liści tetrysu. Może to i bal, jednak na cześć przybyłych na zamek rzemieślników, więc wiązanki nie muszą być wykonane z przepychem, prawda?
Ogrodnik wzruszył ramionami.
– To twoja decyzja. – Pan Willy wygiął się w tył i spojrzał w stronę nieba. – Zamówienie przyjęte, więc pozwól, że teraz pójdę odpocząć, bo mam już dosyć ślęczenia nad idrysami. Jeżeli chcesz, możesz się rozglądać po ogrodzie. Ufam ci i wiem, że nie narobisz szkód. – Ogrodnik mimo wszystko posłał dziewczynie nieufne spojrzenie. Dla Soleil było to zrozumiałe. Ona sama posiadała za domem niewielkich rozmiarów ogródek. Zawsze kiedy jej siostra lub brat chcieli w zastępstwie za nią choćby podlać kwiaty, bardzo się o nie lękała.
Soleil kiwnęła delikatnie głową. Chwilę później odprowadziła wzrokiem zmęczonego, starszego pana. Cieszyła się, że mogła mu w jakikolwiek sposób pomóc. To poniekąd smutne, że w ogrodzie królewskim było tak mało pracowników. Książę Villane powinien bardziej dbać o panna Willy’ego, który odznaczał się niezwykłą troską wobec roślin. Ponoć od czasu, gdy król zachorował, a jego młodszy syn wyjechał, panował tutaj organizacyjny chaos. Najwyraźniej przyszłego władcy nie obchodzili jego pracownicy.
            Kwiaciarka usłyszała ciche podszeptywanie. Ze zdziwieniem spojrzała na kwiaty.
            – Naprawdę sądzicie, że książę jest aż taki zły? – spytała z powątpiewaniem. – Może po prostu zagubiony? – Zamyśliła się, a chwilę potem skrzywiła. – Dobrze, dobrze, nie będę się z wami kłócić, w końcu wy mieszkacie tutaj dłużej. Ach, jakie wy jesteście kapryśne! To chyba przez to, że mieszkacie w otoczeniu arystokratów! – Soleil posłała nikły uśmieszek w stronę falujących na wietrze roślin. Już chciała otworzyć usta, aby kontynuować dialog, kiedy tuż za nią wyrosła opiekunka. Kiedy tylko usłyszała okrzyk wyrażający niedowierzanie, wiedziała już, że dostanie reprymendę.
            Z uroczym i niewinnym uśmiechem złożyła ręce w podołku, a potem zwróciła się w kierunku Alienore, która aż zaróżowiła się z oburzenia, mierząc ją z góry na dół.
            – Drogie dziecko! – wykrzyknęła, od razu do niej podchodząc. W rękach trzymała słomiany kapelusz, którego Soleil od dłuższego czasu unikała. Wolała wystawiać głowę w stronę słońca niż chować ją przed, zdaniem Alienore, szkodliwymi promieniami. – Jak ty wyglądasz?! To już czwarta suknia w tym tygodniu! Przecież mówiłam ci, żebyś ubierała się w robocze! Patrz na te plamy u dołu! Takiej panience jak ty nie wypada chodzić w zabrudzonych ubraniach! Od razu widać, że klęczałaś na ziemi! – Opiekunka energicznym ruchem zaczęła otrzepywać odzienie z ziemi, co jednak niewiele dawało w obecnym stanie. Ogromny kapelusz wylądował na głowie dziewczyny, przez co ta wydała z siebie cichy jęk zawodu.
– Alienore, mówiłam ci już, że słońce mi nie szkodzi, tylko pomaga, to naprawdę nie jest konieczne. – Soleil chwyciła za rogi nakrycia, ale opiekunka jeszcze raz naciągnęła go na głowę kwiaciarki.
– Tobie nigdy nic nie szkodzi, kochana, a jednak chorujesz!
– Ale to nie wina słońca, naprawdę. Ja po prostu mam tak od urodzenia. – Westchnęła z zawodem, czując, że za chwilę się podda. Zawsze była uległa i nie potrafiła sprzeciwiać się starszym od siebie osobom.
– Bez dyskusji, Soleil! Przysięgłam księciu Villane’owi, że należycie się tobą zajmę!
– Ale naprawdę dobrze ci to idzie i to bez kapelusza. – Kwiaciarka zaśmiała się nerwowo. Tym razem nie odważyła się jednak chwycić za nakrycie głowy.
Kiedy Alienore wylewała swoje żale, karcąc ją za nieprzystojące młodej damie zachowania, Soleil spojrzała w bok, gdzie po kamienistej drodze stąpał lśniący, zadbany koń o kasztanowych umaszczeniu. Pewnie by go nie usłyszała, ponieważ był naprawdę cichy ze swoimi dostojnymi krokami, gdyby nie to, że głośno parsknął, jakby chciał zwrócić na siebie jej uwagę. Uwagę Soleil zwrócił jednak ktoś inny – osoba siedząca na koniu.
Błękitne oczy kwiaciarki przecięły się ze spojrzeniem młodego mężczyzny, którego jasne zielone tęczówki skrzyły się radośnie skąpane w słonecznych promieniach. Miał zdrową, brzoskwiniową cerę, łagodne, wręcz chłopięce rysy twarzy i delikatne piegi na nosie. Jasne brązowe włosy wyglądały na nieuczesane, choć równie dobrze mogła być to sprawka niesfornego wiatru, który zerwał się niespodziewanie do biegu. Ten sam wiatr zerwał z jej głowy słomiany kapelusz akurat w momencie, kiedy obcy mężczyzna posłał jej szeroki uśmiech. Soleil odwróciła wzrok, patrząc w górę za ulatującym ku słońcu nakryciu głowy. Podwijając suknię, pobiegła w ślad za nim. Kiedy już go złapała, obróciła się w kierunku urodziwego młodzieńca, który zdążył już odjechać w stronę zamku. Przed oczami miała tylko jego plecy, a także uśmiech, który na stałe wwiercił się w jej umysł. Na policzkach poczuła znajome ciepło.
Dopiero teraz zorientowała się, że bezustannie trajkocząca Alienore w końcu skończyła swój wywód, ponieważ zapanowała dziwna cisza. Ona najwyraźniej również zauważyła nowoprzybyłego. Jej uśmiech świadczył jednak o tym, że musiała go znać.
– To był właśnie książę Blaise.
***
Odkąd Soleil trafiła do zamku, nie miała ochoty na jedzenie. Podczas kolacji z trudem wpychała w siebie namiastkę jajecznicy, skrojone pomidory i bułkę. Choć Grace, jej znajoma kucharka, nalegała, aby jadła więcej, po prostu nie potrafiła. Każdy kolejny kęs sprawiał, że jej żołądek wprowadzał się w burzliwy stan, jak na morzu podczas sztormu. Wiedziała wtedy, że to niebezpieczna granica, której przekroczenie mogłoby się skończyć odruchem polegającym na zwróceniu niestrawionych resztek jedzenia, a tego z pewnością nikt nie chciał oglądać.
Soleil udało się poznać kilku nowych rzemieślników, ale tylko dlatego, że Devyn był bardzo otwartym towarzyszem rozmów, który zawsze wciągał ją w dyskusję. Wszyscy ludzie byli tutaj naprawdę mili, a atmosfera w jadalni często stanowiła zupełnie odwrotną do tej, która panowała w całym zamku. Soleil nie była co prawda przyzwyczajona do takich tłumów, ale w żaden sposób jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – wolała tutaj siedzieć z osobami, które były bliższe jej sercu, niż leżeć w zimnym pokoju przylegającym do komnaty księcia Villane’a. Ze strachu przed nim wychodziła stąd jako jedna z ostatnich osób. To dlatego nigdy nie spieszyła się z jedzeniem.
Kiedy zamyślona kwiaciarka wpatrywała się w swój talerz, na salę weszła nowa osoba, która została powitana okrzykami radości. Starsi pracownicy zamku stłoczyli się wokół nowej postaci. Soleil nie musiała podnosić wzroku, aby dowiedzieć się, kto to był. Domyśliła się tego po dźwięcznym śmiechu. Słyszała go pierwszy raz, a jednak potrafiła przypisać ten dźwięk tylko do jednej osoby.
Książę Blaise, który wzbudził zdziwienie nowych rzemieślników, ruszył swobodnym krokiem wzdłuż stołu, przy okazji witając się ze starszymi kucharkami. Jedna z nich złapała go czule za policzki i je potargała. Ci, którzy byli tutaj nowi, wstrzymali dech. W końcu kto to widział spoufalać się tak z bratem księcia Villane’a? Blaise najwyraźniej zdawał się tym nie przejmować.
– Schudłeś, chłopcze! Chyba będziemy musiały się utuczyć!
– Nawet nie wiesz, Greto, jak tęskniłem za waszym gotowaniem! Z całym szacunkiem, ale w Taellen podają potworne jedzenie! – Kucharskie zgromadzenie zawtórowało uśmiechniętemu Blaise’owi głośnymi śmiechami. Dzięki temu i nowi mieszkańcy zamku trochę się rozluźnili.
Soleil złapała się na tym, że od dłuższego czasu przygląda się najmłodszemu synowi króla. Była pod wielkim wrażeniem, że znał imiona większości pracowników. Poza tym z ogromną lekkością witał się z nowoprzybyłymi rzemieślnikami, z każdą małą grupką zamieniając choć kilka słów. Nie miała wątpliwości co do tego, że książę Blaise był niesamowitym człowiekiem. Być może to właśnie on pobudzi do życia cały zamek, dzięki czemu nie będzie tu tak smętnie jak do tej pory?
Kwiaciarka cicho westchnęła. Od dłuższego czasu gorąco panujące na sali dziwnie ją przytłaczało. Całe ciało, a już szczególnie policzki, paliły ją, jakby znalazła się w pobliżu buchającego na wszystkie strony płomieniami. Była już przyzwyczajona do ciągłego i niespodziewanego chorowania, jednak z każdym kolejnym razem czuła się coraz bardziej zmęczona. Miała już tego dosyć.
Kiedy podnosiła się z ławy, wymieniła przypadkowe spojrzenie z Blaise’em, który właśnie rozmawiał z Livią i kilkoma innymi zachwyconymi dziewczętami, chichoczącymi się zalotnie. Książę wyglądał, jakby chciał ją zatrzymać, jednak Soleil tego nie zanotowała. Teraz bardziej martwiło ją to, że czuła się słaba, niż to, że przebywał na sali członek rodziny królewskiej, z którym powinna się przywitać. Nie chciała zemdleć na oczach wszystkich tutaj zgromadzonych. Wolała zaczerpnąć świeżego powietrza i zawołać Alienore, która na pewno przyniesie jej stosowne leki.
Nikt z wyjątkiem samego księcia nie zauważył tego, że Soleil wyszła z jadalni. Wszyscy byli zbyt zajęci sobą, aby przejąć się drobnym dziewczęciem, które usunęło się cicho w bok.
To dobrze – pomyślała Soleil, przylegając plecami do drzwi. Teraz przynajmniej mogła pobyć w odosobnieniu i naprawdę pooddychać. Okna na korytarzu były otwarte, dzięki czemu jej twarz została przywitana chłodnym powiewem wiatru. To pomogło zaledwie na chwilę, bo gdy oderwała się w końcu od drzwi i ruszyła korytarzem do swojego pokoju znajdującego się kilka pięter wyżej, poczuła jeszcze większe zawroty głowy. W duchu modliła się o to, aby nie zemdleć.
Posuwając się ostrożnie wzdłuż ściany, stawiała kolejne kroki. Przy okazji starała się łapać głębsze, uspokajające oddechy. Musiała po prostu odnaleźć Alienore, która teraz zapewne znajdowała się w pokoju gospodarczym i rozmawiała z innymi służącymi. To tylko kilka kroków. Z oddali słyszała już głośne, kobiece śmiechy. Zanim jednak sięgnęła ręką w stronę klamki, straciła całkowitą kontrolę nad ciałem. Nim zdążyła się czegoś chwycić, opadła bezwładnie na dywan, nie wywołując przy tym żadnego hałasu. Świat niebezpiecznie wirował jej przed oczami. Płuca wypełniał ogień, który starał się przytłoczyć oddech swoją potęgą. Miała wrażenie, że serce zaraz wybuchnie od pędu, który narzuciła gorąca krew – kłuło ją tak, jakby ktoś wbił w nie ostry sztylet. Z trudem przewróciła się na plecy. A może ktoś przewrócił ją na plecy? Gdy spojrzała na rozmazujące się na suficie obrazy przedstawiające długowłose, zwodniczo śpiewające nimfy, nagle pojawiło się nad nią kilka nowych twarzy. Nie wiedziała, czy były wytworem jej wyobraźni, czy rzeczywistości. Raczej starała się skupić na tym, aby złapać choć odrobinę tlenu do duszących jej oddech płuc. Była pewna, że ktoś dotykał ją po rękach, głowie i szyi, nie zanotowała tylko kto. Przed oczami wirowała twarz zmartwionej Grace, Livii i kogoś jeszcze. Zanim całkowicie straciła przytomność, ujrzała tylko jasne zielone oczy, które emanowały słonecznym ciepłem.
***
Przyjemne ciepło grzało ciało zziębniętej kwiaciarki, która od kilku godzin leżała nieruchomo w łóżku. Alienore pojawiła się przy niej tuż po upadku, ponieważ dosłyszała za drzwiami podniesione głosy. Przez kolejne minuty obwiniała siebie o stan swojej podopiecznej. W końcu mogła się jej dokładnie przyjrzeć – być może już wcześniej wykazywała się jakimiś objawami. Zostawianie słabej i chorowitej dziewczyny na pastwę losu w jadalni również nie było dobrym pomysłem. Gdyby tylko książę Villane się o tym dowiedział, zapewne już straciłaby głowę…
Teraz stan młodej kwiaciarki był już stabilny. Dostała leki na zbicie gorączki i leżała w łóżku owinięta w gruby koc. Strużki potu spływały po jej czole, a usta były rozwarte w cichej potrzebie łapania głębszych oddechów. Całe szczęście nie działo się z nią już nic złego. Jutro powinna się już poczuć lepiej.
Alienore delikatnym ruchem dłoni odgarnęła przyklejony do czoła blond kosmyk. Nawet gdy Soleil spała, z twarzą czerwoną jak u dojrzałego pomidora, wyglądała pięknie. Nie miała pojęcia, co musiałoby się stać, aby zatraciła cały urok, jaki ze sobą na co dzień niosła. Alienore wcale się nie dziwiła, że książę Villane zainteresował się szesnastoletnią florystką.
Soleil zamrugała oczami, wydając z siebie cichy jęk. Opiekunka od razu się wyprostowała, wypuszczając z płuc powietrze. Jej oczy zaszły łzami.
– Kochanie, już wszystko w porządku – szepnęła do niej łamiącym się głosem. Wciąż obwiniała siebie o całą tę sytuację. – Musisz mi wybaczyć. Powinnam przy tobie być. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. To dzięki Grace, która zaniepokoiła się twoim nagłym zniknięciem. Znalazła cię omdlałą na korytarzu i zaczęła krzyczeć. Ależ wtedy zebrało się przy tobie zgromadzenie! I nikt nie wiedział, co zrobić! Dopiero książę Blaise zdołał ich uspokoić, wziąć cię w ramiona i przynieść do pokoju. Oczywiście od razu posłał po doktora. Od samego wspomnienia tego chaosu kręci mi się w głowie!
Rozespana i osłabiona Soleil słuchała tej opowieści tylko jednym uchem. Zdołała zanotować wyłącznie imię księcia, który najwyraźniej jej pomógł. To takie zawstydzające! Myślała, że pozna go w bardziej dostojnych okolicznościach!
– Książę Blaise był tu przynajmniej trzy razy i cały czas dopytywał się, czy jest z tobą lepiej. Teraz najwyraźniej poszedł już spać, ale kazał dawać znać, gdyby działo się z tobą coś złego. On jest tak nieprawdopodobnie troskliwy, że nie mogę w to uwierzyć! I pomyśleć, że jest spokrewniony z księciem Villane’em! Mam wrażenie, że nie wyszli z tego samego łona…
Soleil zaśmiała się słabo, na co Alienore lekko drgnęła. Szybko poprawiła kołdrę dziewczyny, zmieniając zimny okład na jej czole.
– Śpij, kochanie. Musisz teraz dużo odpoczywać.
Kwiaciarka kiwnęła lekko głową. Wcale nie musiała długo czekać. Powieki przysłoniły oczy w przeciągu kilku sekund, posyłając ją na długi czas prosto do krainy snów. Przed oczami miała już tylko bezgranicznie zielone pola usiane słonecznym blaskiem. Pola, które przypominały swoją barwą tęczówki Blaise’a Cardarielle.

5 komentarzy:

  1. No dobra... Nadrobiłam poprzednie części, to wzięłam się i za tą. I powiem ci, że dobrze, iż tak uczyniłam, bo jednak wiem znacznie więcej. A to pomoże przy konstrukcji tego komentarza. Także masło z Biedronki w dłoń i za ojczyznę, znaczy blogosferę. No!
    Nawet nie wiesz, jak bardzo współczuję Soleil. Takie wieczne zmaganie się z chorobą nie jest niczym przyjemnym. Ja sama nie cierpię mieć gorączki przez parę godzin (zawsze ją zbijam lekami, jestem taka niedobra, batożę gorączkę, hadzyt!), a ta to dopiero ma przekichane. I jeszcze ten książę, co sobie myśli, że weźmie trochę masełka i w nią wjedzie, znaczy się uczyni z niej swoją kochankę. Czy on się z ch*jem na rozumy pozamieniał? Jasne, całe życie dostawał to, czego chciał, ale nie wydaje mi się, że uda mu się dobrać do naszej kwiaciarki. No, chyba że przewidujesz dla niej zupełnie inny scenariusz. Po Tobie można się wszystkiego spodziewać, także jestem też gotowa na zapoznanie się ze sceną gwałtu, gdzie... Dobra, o tym słodkim jak budyń waniliowy czynniku napiszę trochę później. :D
    Ale nasza postać ma przepiękny dar! Rozmawianie z kwiatami? Cudo! Tak, tak, już wcześniej o tym wiedziałam (wspólne wymyślanie nazwy równa się ujawnienie pewnych szczegółów; i to wspomnienie, że robiło się z przyjaciółką, ooo. ��), ale trzeba to podkreślić. A dlaczego? Gdybym ja takowy dar posiadała, to by było wiecznie: te, Olka, o swojej dupie pamiętasz, żeby ją zapełnić, ale nas to już nie podlejesz? Na bank by tak było! Przecież Ty wiesz, że ja nie mam ręki do kwiatów. Przy mnie nawet te sztuczne prędzej czy później zwiędły. „Jak do tego doszło? Nie wiem!” – tak bym się wtedy tłumaczyła. :D
    Jest zły książę, to też musi być jego totalne przeciwieństwo! No i się ukazało. A oto i on: seksowny, dobroduszny, miły, wspaniały, cierpliwy, wyrozumiały, hojny, bezinteresowny, ... Blaise. Co jak co, ale zdobył moje serce. A raczej to, co je imituje. Ajj, chciałabym takiego księcia w domu, chociaż czekaj... Z kim ja bym toczyła wojny na sarkastyczne teksty? Powiedz mi, że on w to umie. Błagam, błagam, błagam! Poratuj mnie, o pani, tą szlachetną wiedzą, bo inaczej ma dusza nie zazna spokoju! :D
    No, to czekam na dalsze rozdziały. Czekam na rozwinięcie relacji między kwiaciarką a naszym cud, miód i orzeszki księciem oraz na jakieś wspominki o porzuconym rodzeństwie. Skoro już ich tak skopałaś po tyłkach, to weź ich tam kiedyś przywołaj. Daj znać, że nie spotkał ich ten sam los, co innych z familii, oki?
    To by było na tyle w tym maślanym jak masło komentarzyku. Trzymaj się ciepło, wcinaj żelki bez opamiętania i... pisz dalej! Buahahahahaha! 3:>

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja masłolę. Co to za linia wzajemnej adoracji, AleXandro?!
    Wchodzenie księcia z masełkiem... OMFG. DLACZEGO MI TO ROBISZ. DLACZEEEEGO. JA NIE CHCIAŁAM TEGO WIDZIEĆ. A TERAZ MI SIĘ TO PO NOCACH BĘDZIE ŚNIŁO (to było nooocąąą~!).
    Ola i kwiaty to dobry pomysł na historię. Serio. Kolejne opowiadanie na WAR. Tylko ich nie dręcz za bardzo. Bo ja kwiaty lubię. Takie wiesz... ALE KWIATY TO TY SZANUJ *głos Soleil zza kadru*.
    Ja wiem, czy Blaise umie w sarkazm? Hmmm. Może jakby się postarał (słownik podpowiada: posrał, ale to mój słownik, wiadomo), to kto go tam wie? Do brata mógłby z sarkazmem wyjeżdżać. Takim... przymilnym, utajonym sarkazmem.
    NIE. NIE DAM ZNAĆ. WSZYSCY ZGINĄ. I KONIEC, KUWA. BEZ LITOŚCI. JAKI MAM KUŹWA NICK?! NO WŁAŚNIE. DYS YS DI ANSER.
    To są ŻELKOGALARETKI. HALOOO. I są najcudowniejsze na świecie. Bo żelki na ogół są niedobre. Ale żelkogalaretki? NAPADAŁABYM NA BIEDRONKĘ (ale nie po drodze). Poza tym jakbym je ciągle wpierniczała, to bym była klockiem, a już dzisiaj teściowa napchała mnie ciasteczkami owsianymi (BO NIBY KUWA NISKOKALORYCZNE).
    Dobrze, że na koniec nie dodałaś niczego w stylu: lofffki i buziaczki. Bo mam traumę po twoim ostatnim komciu. Autentycznie przeszyły mnie dreszcze.
    Dobra, koniec linii wzajemnej adoracji. Wykuwiaj spać! I dziękuję! Publicznie ładniejszych słów ci nie napiszę, bo wstyd, nie? Yoł.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    To się nazywa całkowicie inny brat. Jak opiekunka mam wątpliwości, czy książęta wyszli od tej samej matki, tacy są różni w swoich zachowaniach, że ich pokrewieństwo jak najbardziej może budzić wątpliwości.
    Miło, że seria dostaje kolejne części, bo mnie się ona naprawdę podoba. Jestem ciekawa, dlaczego Soleil choruje tak często. Jej pochodzenie chyba ma na to jakiś wpływ, dobrze myślę?
    Jak zwykle zgrabne i plastyczne opisy, całość naturalna, akcja w swoim tempie idzie do przodu, nie ma tu przesady w żadnej kwestii. Znowu mnie kupiłaś.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oho... Wyczuwam trójkąt miłosny :P Świetny tekst, bardzo plastyczny. Bez problemu jestem w stanie wyobrazić sobie korytarze zamkowe, ludzi tam chodzących i ten strach/mrok spowodowany obecnością Villane'a jak i radość/światło obecnością Blaise'a. Kurczę, ta seria ma w sobie klimat takiej dobrej baśni, ale nie takiej prostej bajeczki dla dzieci, bardziej takiej epickiej przygody, z morałem, głębszym znaczeniem i intrygami. No ogólnie bardzo przyjemnie się to czyta. I oby było tego jak najwięcej :D

    OdpowiedzUsuń