I won’t be silenced, you can’t keep me quiet, i te
takie sprawy. Dziwny
tekst (to ponoć mój zwyczajowy slogan promocyjny). Średni, ale da się
przełknąć.
***
Moja matka miała w zwyczaju powiadać, że dziecko
jest największym darem, jaki może podarować kobiecie los. Rodząc, słyszałam z
tyłu głowy jej moralizujący ton głosu, nakazujący mi się zamknąć. Ból powinnam
przyjąć milcząco i z dumą, w końcu miliony kobiet na tym świecie właśnie w tym
momencie znosiło katusze, aby powołać na świat swojego potomka. Cóż, aktualnie
miałam to głęboko w dupie.
Zdążyłam już wykląć
każdego, kto przewinął się w tej małej klitce, którą nazywali porodówką.
Pielęgniarki uskakiwały w bok, kiedy ciskałam w nie wszystkim, co miałam pod
ręką, choćby papierem toaletowym. Ojciec mojego nienarodzonego jeszcze dziecka
starał się mnie uspokoić, ale kiedy tylko spróbował dotknąć mojej dłoni,
podbiłam mu oko. W pewnym momencie byłam trzymana przez trójkę silnych, rosłych
położnych – z oburzeniem rozkazałam im wykurwiać na księżyc, żeby w
antropogenicznych celach drążyli przyrodzeniami kratery. Kopnęłam nawet lekarza
prowadzącego prosto w krocze, bo zirytował mnie swoim pełnym politowania
spojrzeniem. Cóż, zawsze to mniej kretynów do płodzenia dzieci.
Po sześciu godzinach
jawnych męczarni spowitych krzykami, płaczem, przekleństwami i krwią, małe,
brzydkie, pomarszczone stworzenie, które przecisnęło się do świata wąskimi
drogami rodnymi, wylądowało w moich ramionach. Od początku coś mi nie pasowało.
Wszyscy szpitalni pracownicy, którzy trwali przy mnie w tym ciężkim momencie,
wydawali z siebie ciche pomruki, zerkając z niepokojem w moją stronę, jakby
bali się mi o czymś powiedzieć. Na początku myślałam, że dziecko wyglądało jak
ojciec, co rzeczywiście mogłoby odpychać innych ludzi, ale szybko się okazało,
że sprawa dotyczyła czegoś o wiele bardziej… powierzchownego. Moje dziecko
miało na twarzy znamię. Nie byłoby w tym nic dziwnego – w końcu każdy z nas
takie miał – gdyby nie poszarpana i zakrwawiona blizna przypominająca niezagojony
tatuaż. Jeszcze nie wiedziałam, co oznaczała, ale już wiedziałam, że nic
dobrego.
Po wyjściu ze szpitala,
zgodnie z obowiązującą w naszym państwie zasadą, każde dziecko musiało zostać
wpisane do rejestru narodzin, a także przypisane do określonej rubryki znamiennych.
Cholernie bałam się wizyty u tutejszej interpretatorki. Wiedziałam bowiem, że
blizna na twarzy mojego dziecka musiała mieć związek z nieczystymi siłami,
które zaingerowały w moją ciążę. Czasami odnosiłam wrażenie, że żółto-zielone oczy,
które spoglądały na mnie spod długich, dziecięcych rzęs, miały w sobie jakąś
niewypowiedzianą dla ludzkości groźbę. Ale czy tak małe istnienie mogłoby
komukolwiek zagrozić? To tylko dziecko. Na dodatek dziewczynka. W naszym
świecie kobiety istniały tylko po to, aby rodzić.
– To bardzo dziwny i zarazem
niepokojący przypadek.
– Domyślam się.
– Trudno będzie go
zinterpretować.
– Domyślam się.
– Jedno jest pewne:
blizny na twarzy oznaczają czyjąś śmierć.
– Domyś… Co?
Interpretatorka
przewróciła kilkaset stron obskurnej księgi i przejechała palcem po czcionce w
rozmiarze nieprzekraczającym nowonarodzonej mrówki. Widziałam jak jej blade
czoło wyraźnie się marszczy. Okulary zdążyła już poprawić z milion razy. W
końcu spojrzała na mnie swoimi żabimi oczami, jakby chciała mnie za cos
skarcić. Może za urodzenie zielonookiego potwora?
– Mam złą wiadomość. –
Wstrzymałam dech, ściskając w rękach dziecko, które burknęło coś z
niezadowoleniem, bijąc mnie małymi piąstkami po ręce. Cóż, Herkulesem to ona
nie będzie. – Blizna na twarzy oznacza czyjąś śmierć, o czym już wiemy, jednak
to jej długość wyznacza poziom zbrodni. Przykro mi to mówić, ale wszystkie
gwiazdy w niebiosach podpowiadają, że twoja córka będzie sprawczynią ludobójstwa.
Podniosłam się z krzesła,
jakby wystrzeliła mnie z niego rakieta. Uszczęśliwiona Liv zamachała w górze
rączkami, wydając z siebie dźwięk przywodzący na myśl duszącą się kosiarkę, do
której dolano za mało paliwa.
– A niech was wszystkich piorun
w glace trzaśnie! – wykrzyknęłam oburzona, tupiąc nogą jak niezadowolona pięciolatka.
– Moje dziecko nikogo nie zabije! Nie z taką matką jak ja! Widziała pani moje
znamię? Mam ocalić ludzkość! Skoro ja mam ją ocalić, to czemu Liv ma się
przyczynić do masowego morderstwa?!
Interpretatorka złożyła
ręce na biurku i posłała w moją stronę znaczące spojrzenie. Wtedy zrozumiałam,
że los podsunął mi rozwiązanie odwiecznej zagadki pod sam nos. Znamię w
kształcie dłoni trzymających płomień rozgrzało moją skórę na nadgarstku. Spoglądając
na kobietę o wyglądzie starej krowy skrzyżowanej z żabą, którą ktoś przejechał
rowerem na polnej drodze, potrząsnęłam niedowierzająco głową.
– Nie zabiję własnego
dziecka! – wrzasnęłam, kierując na nią palec. – Nie po to się narodziłam, żeby
zabić własną córkę, i nie po to urodziłam własną córkę, żeby ją zabić! – Moje
słowa nie miały sensu, ale już sama nie wiedziałam, co wykrzykuję. Ze złości
poczerwieniałam na całej twarzy. Świat niemal wirował mi przed oczami,
przysłaniając widzenie jaskrawymi plamami. Musiałam się uspokoić. To jeszcze
nie koniec świata. Pójdę do innej interpretatorki. Przecież wszyscy ludzie
rodzili się ze znamionami, które miały wskazywać im dobre uczynki. Tylko raz na
jakiś czas pojawiały się przypadki, kiedy głównym ich zadaniem było kogoś zabić.
Historia nie przewidziała takiej przepowiedni dla żadnej kobiety. Niby jakim
cudem Liv miała dopuścić się ludobójstwa w świecie, gdzie panowali mężczyźni?
Rząd zje ją na kolację, nim zdoła choćby pomyśleć o buncie!
Żabiooka kobieta w
jaskrawej zielonej garsonce (idealnie dopasowała się do środowiska, z którego pochodziła)
podeszła do mnie i spojrzała mi głęboko w oczy. Chciała mnie zahipnotyzować?
Niech jej stado krów po kręgosłupie przebiegnie!
– Zapewne twoje znamię
odezwało się w momencie, kiedy uświadomiłaś sobie, jakie los nadał ci zadanie.
– Moje znamię nie
mówi.
Interpretatorka posłała
mi pobłażliwe spojrzenie.
– Maryleen. – Zbliżyła
się do mnie na odległość jednej głowy i zadarła wysoko podbródek, aby spojrzeć
mi w twarz, co wyglądało nieco komicznie. Chciałam jej powiedzieć, żeby
spieprzała do stawu, gdzie jej miejsce, ale w ostatniej chwili przygryzłam
wargę. – Jeżeli nie zabijesz swojego dziecka, to ono zabije setki, a może nawet
tysiące ludzi.
Zmrużyłam groźnie oczy,
spoglądając na nią z wyższością, którą podarowała mi w genach matka. Musiałam
przyznać, że czasami naprawdę się przydawała. Potrafiła zakwestionować odwagę
niejednego rozmówcy. Interpretatorka od razu postawiła krok w tył. Może bała
się, że jako matka Liv byłam tak samo nieobliczalna?
– Nikt nie będzie mi
mówił, co mam robić – syknęłam przez zaciśnięte zęby – ani ty, ani żadne głupie
znamię. Mam swój własny rozum, którego zamierzam się słuchać, choćby mnie
torturowano.
– W takim razie będę
musiała to zgłosić. – Chłód w głosie kobiety był tak wyraźny, że niemal zmroził
moje mięśnie. Przez moment nie mogłam drgnąć, a przecież powinnam uciekać i
ratować swoje dziecko.
Urzędniczka chwyciła za
słuchawkę telefonu i wykręciła krzywym palcem stosowny numer. Kiedy ja nie
mogłam niczego powiedzieć, Liv znienacka zaczęła się śmiać. Wszystko byłoby w
porządku – w końcu dzieci czasem się śmiały – gdyby nie to, że moja córka
dopiero niedawno się urodziła. Noworodki się nie śmiały. Noworodki nawet się
nie uśmiechały.
Wybałuszyłam oczy w momencie,
kiedy żabiooka kobieta chwyciła się za serce. Słuchawka wypadła jej z rąk,
uderzając z głuchym trzaskiem o biurko, a potem ciągnąc za sobą na podłogę całą
aparaturę. Liv machała wesoło rączkami, jakby cieszyła się z powodu tego
dziwnego przedstawienia. Powinnam coś zrobić, ale nie umiałam się ruszyć,
zupełnie jakby trzymała mnie w miejscu jakaś nieczysta moc. W oczach zsiniałej
już kobiety widziałam panikę, ale i niedowierzanie. W końcu zsunęła się na
dywan, wystawiając w naszym kierunku palec wskazujący. Drżące usta wyszeptały słowo,
które zmroziło mi w żyłach krew. Potem martwe ciało uderzyło z cichym łoskotem
o podłogę.
W pomieszczeniu
zapanowała cisza. Wtedy zdałam sobie z czegoś sprawę. To nie mnie żabiooka
nazwała potworem. Chodziło jej o Liv.
Uniosłam w szoku moją
małą dziewczynkę akurat w momencie, kiedy ta zaczęła klaskać w dłonie. Już po
urodzeniu jej oczy wydawały się być bardzo intensywnej, wręcz nieludzkiej
barwy, ale teraz świeciły jak nafosforyzowane punkciki. Liv nie miała nawet
tygodnia, a robiła rzeczy, jakich nie robiły żadne noworodki. Liv nie miała
nawet tygodnia, a wszystko wskazywało na to, że zabiła już pierwszą osobę.
– Niech mnie toksyczny
pająk upieprzy – wyszeptałam, mrugając szybko oczami. – I ja mam cię zabić?
Przecież prędzej to ty byś mnie zabiła.
Jaskrawe zielone światło
zniknęło z tęczówek małej Liv. Teraz znów wyglądała jak normalny noworodek. Nie
minęło nawet kilka sekund, a zanosiła się płaczem, machając w górze rączkami i
nóżkami, jakby ją sam Szatan opętał (może nie było to tak dalekie od prawdy).
– Daj spokój, Liv –
warknęłam, wystawiając ją daleko przed siebie. Skrzywiłam się z niesmakiem. –
Nie mów mi tylko, że narobiłaś w pieluchę. Nienawidzę dziecięcych kup, nawet
jeżeli w pierwszych dniach życia nie śmierdzą…
Czy wspominałam już
kiedyś, że nigdy nie chciałam mieć dziecka? Jak większość kobiet w naszej
społeczności zostałam zmuszona do urodzenia zaaranżowanemu mężowi potomka. Nie
był zadowolony, że począł dziewczynkę. Zapowiedział, że niedługo postara się o
syna. Nie my. On. Miałam ochotę wykrzyknąć mu w twarz, że go zdrowo popieprzyło,
ale z tyłu głowy zaraz pojawił się głos matki, która zawsze powtarzała: musisz
być posłuszna. Tyle że nigdy nie byłam. I nie będę. Od dziś nikt nie sprawi, że
będę milczeć, nawet ta stara, martwa prukwa.
– Na tym świecie jesteśmy
tylko ty i ja, Liv. Liczę na to, że wyrośniesz na kobietę, która zawalczy o
naszą przyszłość. I nie, nie tylko moją czy twoją, ale nas wszystkich. –
Uśmiechnęłam się szeroko. – Chyba się dogadamy, nie sądzisz?
Hej :)
OdpowiedzUsuńSpeechless to moje nowe życie. Za Chiny Ludowe nie umiem wejść na dobry rejestr, by to zaśpiewać, ale i tak daje mi motywacyjnego kopa, nie dziwię się, że Tobie również się ta piosenka spodobała :)
Wow. Ile tu jest ciekawych zdań. W sensie - ironicznych, a przy tym (przynajmniej dla mnie) zabawnych. Te porównania, humor, tempo kolejnych scen jest świetnie wyważone i ładnie podane. Mam wrażenie, że to początek niesamowitej historii. Jestem pod wrażeniem, iż z tematu, który mnie wydał się ciężko do realizacji, stworzyłaś coś tak lekkiego i do tego brutalnego. Podziwiam. A Maryleen i Lub życzę powodzenia.
Pozdrawiam.