Monika Borkowska
Gołębie serce
Lecę,
lecę, lecę, lecę. O, zapiekanka! Mmmm... Nie trzeba być koneserem, żeby
wiedzieć, że to z serem. Ludzie chętnie dają, ale są i tacy, co połają.
Lecę,
lecę, lecę, przez ulicę lecę. Trrrrrach! Bum! Leżę. Leżę. Leżę. Leżę. Ten
zbliża się i mija mnie. Następny idzie i mija mnie, i następny, i następny.
Leżę. W dalszym ciągu leżę. Czekam. Długo tak jeszcze? Coś ze mną nie w
porządku. Czuję, ale jednocześnie nie czuję. Leżę. Niewygodnie mi tak na
twardym leżeć. Oczy się same sennie zamykają. Nie ma nadziei. Trzeba no czekać
na dalszy rozwój zdarzeń, bo co innego mi pozostaje?
Wszyscy
mnie mijają i czas mija. Ludzie płyną i czas płynie. Naprawdę nikt nie widzi,
że tu leżę? Omijają jak papierek po batoniku, wyrzucony na chodniku. O, idzie
następna, idzie, idzie, idzie. Mija mnie. Już w nic nie wierzę. Wszystko
obojętne. Nie warto otwierać oczu. Śpij, nikt nie przyjdzie. Jednak widzę -
stanęła. Patrzy się. Idzie. Idzie do mnie?
Tak! Już
czuję, jestem w jej rękach. Niesie mnie, niesie, niesie i niesie. Ciepło czuję.
Ludzie się mi przypatrują.
Nareszcie!
Myślałem, że ulica Ś. będzie ostatnią, na której będę. A tu proszę, jestem tu i tu, teraz skręcam tu i idę tu. Zwiedzam.
Jeszcze dużo zobaczę, a myślałem... A teraz niesie mnie po schodach. Cieplej
już. O wiele cieplej. Otwiera drzwi. Jestem w mieszkaniu. Owija mnie w coś
płóciennego i kładzie na miękkiej poduszeczce. Do tego przykrywa jeszcze
swetrem. Leżę. O, jak dobrze! Cieplej. Tylko coś tu i tam czuję. Gdyby nie to,
to byłoby lepiej. Chlup! A teraz piję wodę. Otwiera mi dziób. Chlup! Smaczne.
Tego mi było trzeba! Leżę. Senność. Otwieram oczy i spoglądam w górę. Ach,
dziękuję! Stópki mam zimne, ciałko mam zimne, a ty dmuchasz, chuchasz i
całujesz.
Gasnę...
Powoli gasnę... Nie, nie gasnę! Lecę, lecę, lecę, lecę...
Przeszedłem
jeszcze tyle i umarłem w cieple...
Jego
ciałko leży w parku.
Jednak
jego oczka nie widzą parku.
Tylko nie
mów, że życie musi płynąć dalej.
Liście
Przywiązali mnie
krótkim
kablem do drzewa i poszli sobie. Podobno byłem uwiązany kilkanaście dni... Tak
mi później Anieli powiedzieli. Z początku, gdy byłem przywiązany do wysokiego
drzewa, było mi tęskno tylko. Po dwóch dniach doszło coś okropniejszego - głód.
Nie mogłem. Nie mogłem. Nie mogłem. Nie mogłem już. Pełno żółtych liści
naokoło. Spadały nieraz z deszczem na me coraz wątlejsze ciało. Liście spadały
z szelestem. Rozmawiały. Jednakże ja ich mowy nie rozumiałem. Potem było ze mną
źle. Bardzo źle. Pomyślałem, że to już czas, że odchodzę. Zamknąłem oczy.
Liście opadające dostrzegły to. Przestały spadać z szelestem, by mi w śnie nie
przeszkadzać. Ukoiły. Przykryły. Pogrzeb wyprawiły. Szacunek mi oddały. Nie to
co człowiek nawyprawiały.
Nikt
Nikt już
nie pamięta tego, co się wydarzyło rok temu zimą. A co się stało? Stało się. W
pewnej wsi zamarzł bezdomny piesek. Włóczył się
od wsi do wsi. Szukał on schronienia przed zimnem. Znalazł kryjówkę w stogu
siana. Chciał się tylko ogrzać. Zima go jednak i tak dosięgła i mrozem
poraniła. Pieska znalazł zamarzniętego jakiś gospodarz.
Takie
sprawy szokują. Ale czas mija i jest nieubłagalny. Mija rok od śmierci pieska.
Zaraz będzie półtora roku, a potem dwa lata. I już nikt nie będzie
pamiętał o małym piesku, który marzył tylko o namiastce ciepła. Czemu czas jest
taki nielitościwy? Atakuje i zostawia swoje ofiary. Przykrywa pierzyną zapomnienia.
Niczemu winien piesek schował się za kurtyną życia. Instynktownie szukał
bezpieczeństwa, napotkał za to dwie wielkie persony zwane śmiercią i czasem.
Nadzieja
Kury
gdakały, bo się ważne rzeczy działy. Nawysilały się ptaszyska, bo ich pan,
zwany Andrzejem, uzbierał jajka, świeżo przez nie zniesione. Miał jechać do
wielkiego miasta, aby je sprzedać. Kury
nioski były podekscytowane. To ważkie wszak zdarzenie - ich jajka idą na, rzec by można, salony! Ciekawe były poczciwe
ptaszyny, kto kupi ich płody. Niezmiernie się cieszyły, plotkowały i gdakały,
jak to kury.
A w
mieście: "Nikt nie chciał ode mnie kupić jaj. Mówiłem, że świeże, wiejskie, prosto od kur. Ludzie mnie omijali, do
czynienia ze mną mieć nie chcieli. Pytałem się każdego, kto koło mnie
przechodził. Słyszałem tylko: "Nie". Zamyśliłem wówczas się i o mych
kurach pomyślałem, że one sobie chodzą i nie wiedzą, że nikt nie chce ich
jajek. Usiadłem na murku i spojrzałem na
jajka. Było ich całkiem sporo. Napracowały się te moje kurki. Co mam
robić?"
<Łzy>
Kury
uszczęśliwione swego pana wypatrywały. Wierzyły, że ich jajka zostaną
sprzedane.
Działo
się to dnia 30. listopada, w imieniny Andrzeja.
"Na
świętego Andrzeja kurom w polu nadzieja." - rzekła pewna mądra kura.
Andrzej
nie sprzedał jajek. Wrócił z nimi do
domu. Kury zauważyły, że przyniósł kosz z powrotem. Zasmuciły się. Ale
pozostała jeszcze przysłowiowa nadzieja. Ziści się na pewno kiedyś ich
marzenie. Kury nie straciły tej wiary.
Nadzieja
jest czymś ważnym. Trzeba w coś mocno wierzyć, żeby się to spełniło. Dotyczy to
wszystkich sfer życia. Należy usilnie trzymać się tej prostej zwanej nadzieją.
Nie wychylać się, nie odstępować od niej. Trzeba żyć dla nadziei. Karmić się
nią, podlewać jak kwiatek. Wówczas może
spełnić się coś nieoczekiwanego, radość w sercu, uszczęśliwienie.
Andrzej
wyprawił swoje imieniny. Nie zapomniał o swych podopiecznych kurach. Zrobił im
nową grzędę oraz kurnik wyścielił świeżą słomą. Uradowały się kury niezmiernie.
O nowej grzędzie marzyły. O porażce
jajecznej zapomniały. Usadowiły się na grzędzie i usnęły. Jedno marzenie
spełnione miały. Na małym poprzestały, choć marzenia i nadzieję nadal miały.
Historia gołębia
Stał na
chodniku gołąb biały, jak śnieg bieluśki. Patrzy się na mnie z dołu tymi
ślepkami. Pytam go się - "Gołębiu, co ci
jest?" On odpowiada, że życie dało mu w kość. Dało mu bowiem
psychikę inną niż innych gołębi. Ja się pytam: "Jak to?" On mówi, że wszystkim gołębiom idzie lżej. Inni mu
zazdroszczą, że ma śnieżnobiałe piórka i jest piękny, ale mówi, że nie wiedzą,
co się kryje za tymi piórkami, a kryje się ból i prawdziwe cierpienie. Gołąb
mówi, że jak może w tak małej główce, jak jego, kryć się tyle strasznych
straszności. Już próbował wiele razy skończyć to swoje nędzne życie, ale zawsze
tchórzył. Gołąb, niby piękny z wierzchu, we wnętrzu nosi same negatywne myśli.
Wszyscy myśleli, że jak jest piękny, to niczego mu nie brak. Nie znali go
jednak od tej drugiej strony. Od tej mrocznej strony. Taka mała główka gołębia,
a tyle w niej trosk. Cierpi więc sobie bielutki gołąbek. Przyjdzie wkrótce
zima, spadnie śnieg i będzie biało. Nie będzie wtedy się gołąb wyróżniał z tła.
Będą się wyróżniać za to szare gołębie. Bialy gołąb rzekł, niech zobaczą, jak
to jest, gdy jest się odmieńcem. Tylko że to będzie dotyczyć powierzchowności,
a nie tego, co w głowie siedzi. Biały gołąb siedzi więc na chodniku i dywaguje.
Wtem zaczął padać śnieg! Gołąb spojrzał w szare niebo. Bez przyszłości, bez
perspektyw, bez niczego. Nastroszył swoje białe piórka, stając się puchową
kulką. Nie wiedziałam, jak mu pomóc. Wiedziałam jedynie, że w małej główce tak
wiele się dzieje. I wiem, że trzeba patrzeć głębiej w psychikę, nie sugerować się
pozorami i tym, co na zewnątrz. Bo głęboko istota nosić może problemy, których
nie widać. Uśmiech nie zawsze znaczy, że jest się szczęśliwym. Za maską może
kryć się nieszczęście. Zewnętrzne cechy to tylko pozory. Prawdziwe chowa się
wewnątrz. Są ludzie, którzy duszą wszystko w sobie. Nie okazują się ze swymi
problemami. To najgorsza z dróg. Prowadzić może do czegoś gorszego.
Zatroszczyłam się o gołąbka. Ten rzekł, że odlecieć musi. Czas na niego.
Pożegnałam się więc z nim, dziękując za rozmowę. Gołąb poprawił jeszcze piórka.
Odfrunął. Widziałam jeszcze tylko oddalający się, znikający punkt. Punkt malał,
ale problemy w nim niestety nie... I ja o tym wiedziałam.
Pan z pieskiem / Piesek z panem
Stałam pewnego razu na przystanku autobusowym.
Przechodził obok mnie pan z pieskiem, takim małym kundelkiem. Postanowiłam
wniknąć w ich umysły. I oto, co piesek myślał o swym panu. Zamartwiał się, czy
renta pana starczy na bieżące wydatki, czy kupił on w sklepie te banany, o które prosiła jego żona. On czekał przed sklepem
uwiązany i nie mógł kontrolować zakupów. Już nie martwił się o karmę dla
siebie, ale o te banany. Pies przypomniał sobie, że mieli wstąpić do apteki po
leki. Czy pan zapomniał? Pytał się pies samego siebie. Jeszcze trzeba było
pójść na pocztę wysłać list... Oj, bo pan zapomniał. Zamartwiał się mały
piesek.
I oto, co pan myślał o swym psie. Zastanawiał się, czy
psinie dobrze z nim i żoną. Stwierdził, że chyba dobrze. Pan martwił się o ten
zabieg, który ma w
przyszłym tygodniu przejść piesek. Przyglądał się pupilowi, bo ten kulał na
lewą łapkę, ale już mniej kuleje. Przypomniało się panu, że zapomniał kupić
karmę dla psiaka.
Widziałam, jak wracali po tę karmę. Przechodzili obok
mnie. Piesek merdał wesoło ogonkiem. Pan pogwizdywał. Wyglądali na bardzo
szczęśliwych. I o to chodzi w życiu, aby uzupełniać się
nawzajem. Troszczyć się o siebie myślą oraz słowem. Wspierać się i
dopomagać sobie, na ile tylko można. Prowadzi to bowiem do obopólnego spełnienia się oraz do wzajemnego uszczęśliwienia.
***
Leciała późnym wieczorem czapla na zachodni kierunek
(widziałam, gdy leciała). Kierowała się w stronę zachodzącego Słońca. Na
pomarańczowym niebie wachlowała swymi skrzydłami. Czapla była samotna (w życiu
i na niebie). Z jej oczu łzy płynęły. Dlatego szklane oczy jej były. Takie małe
oczy, a świat taki wielki. Małe, ale smutek w nich wielki. Czapla miała chyba
depresję i dlatego ciągnęła do Słońca. Bo w depresji ciągnie do jasności. Taką
jasnością była właśnie kula Słońca, która daje ciepło i poczucie
bezpieczeństwa. Nikt nie lubi ciemności depresji. Tej fali złego samopoczucia,
zalania zniechęceniem i bezradnością. Leciała więc czapla za zachodzącym
Słońcem. Te zbliżało się ku horyzontowi, a czapla się spieszyła i nadzieję
traciła. Wtem, Słońce zaszło! Nie zdążyła. Schowała się kula jasnej nadziei.
Czapla nie dowierzała. Bardzo się zasmuciła. - Nie ma już nadziei na tymże
świecie? - rzekła. Nagle, usłyszała głosy, niczym chór niebiański. Rozejrzała
się, a to gwiazdy, ich tysiące, poczęły przemawiać. Mówiły, żeby się nie
martwiła, że one jej pomogą, nadzieję na nowo rozświetlą. Chór gwiazd rzucił
swój ciepła czar. Czapla poczuła się jak w Niebie. Wiedziała już, że gdy
nadzieja niknie, zawsze trzeba rozejrzeć się wokół siebie, bo zawsze jest
gdzieś pomoc z zewnątrz, z góry. Takie wybawienie i ratunek. Zawsze znajdzie
się pomocna dłoń, która wybawi z opresji i podbuduje. Ile gwiazd, tyle
pomocnych dusz. Trzeba tylko wypatrzeć ich światełka i przyjąć do swej duszy
ich moc. Czapla o tym się przekonała i swej duszy zmartwieniom nie oddała.
Gwiazdom ponieść się dała. Gwiazdy, niczym nadzieja, rozświetliły czeluście jej
kosmicznego i pesymistycznego umysłu. Wylały całą swą dobroć...I stała się wówczas
Droga Mleczna.
Chandra
Idzie
kot samotną uliczką. Idzie samotny, być może trochę zmęczony. Pytam się go:
Kocie, co ci jest? On odpowiada, że życie dało mu w kość. Mówi, że strasznie
cierpi i ma spleen, jakiś Weltschmerz, problemy egzystencjalne. Kot idzie ze
spuszczoną głową. Wygląda na rzeczywiście przygnębionego. Chce mi opowiedzieć
historię swego życia. Pamięta, jak się urodził, był to mglisty poranek. I
właśnie tę mgłę pamięta najbardziej. "We mgle szarej, idzie przez łąki i
moczary, po trzęsawiskach i rozłogach, po zapomnianych dawno drogach, zaduma
polna, Osmętnica..." Dlaczego smutek dopadł kota? Jest wszakże tyle kotów
na świecie, a chandra go akurat wzięła. Kot ma też inne problemy, jest on
bowiem czarny. Wszyscy go unikają. Stara się nie przechodzić przez ulicę, bo
zaraz wszyscy zaczynają mówić o nieszczęściu, jakie rzekomo ma przynieść. Idzie
więc sobie kot w swojej depresji. Chciałby dwie jasności w swym życiu: klarowny,
czysty od problemów, niczym nie zmącony umysł oraz jasne plamki na swym
futerku...
Cyrk
Szłam
ulicą S. w mieście K. Bloki, wszędzie bloki. Po lewo za siatką znajdował się
wielki plac ziemi zarośniętej trawą, teren nie zużytkowany. Obszar ten był poza
zasięgiem lamp, w mroku. Przypomniałam sobie, że kiedyś (wiele lat temu) na
tymże terenie obóz rozbił cyrk. Nie wiem, czemu sobie pomyślałam o nim. Z
głębin, otchłani wspomnień pojawiła się myśl ta. Nagle wyczułam duchy.
Spojrzałam na plac. Spostrzegłam tam dwie zwierzęce dusze: szympansią i
tygrysią. Dusze owe zauważyły mnie i zaczęły opowiadać swą historię. Mówiły, że
zostały tu, bo straciły tutaj życie, były źle traktowane przez cyrkowców, bite,
poniżane. Cyrk już dawno odjechał. A one zostały tu. Żyją sobie więc na tym
placu. Czasem tęsknią za cyrkiem, ale ten już daleko. Dusze zwierząt
powiedziały mi, że byłyby w stanie wybaczyć swoim cyrkowym oprawcom. Bo jak
stajesz się duszą, przebaczanie staje się łatwiejsze.
Mróz
Szedł
mały piesek wsią nieznaną. Wąchał ziemię, po której szedł. Nieraz parsknął.
Było mroźnie na dworze. Stąd pies uciekał, przed zimnem uciekał. Łapki małe i
zziębnięte. - Gdzie tu się schować - myślał pies. Przypomniał sobie, jak się
rodził, wtedy było bardzo ciepło. Od mamy szło ciepło. Ale to było dawno temu,
że aż nieprawda, a dzisiejszy mróz to wielka prawda. Piesek się poddenerwował,
bo nie mógł znaleźć schronienia. Szedł polem i nagle zobaczył stogi siana.
Ucieszyło się zwierzę. - Schron nad schrony! - wykrzyczał. Wszedł w środek i
się zakopał pod sianem. Nie było mu dobrze, bo czuł nadal ogromne zimno.
Wiercił się pies i pragnął oszukać mróz. Całą noc nie przespał, o poranku zasnął.
Został przykryty ciepłą kołderką, ale ... szronu.
Pieska
znaleziono nad ranem. Był oszroniony, fala mrozów się wkrótce skończyła.
Rolnik, który go znalazł powiedział do niego - Piesku, niczym huragan, odszedł
już mróz, a ty pożegnałeś się z życiem. Wystarczyłyby tylko godziny...
Nagle
pies ożył! A ożył tylko dlatego, by rolnikowi opowiedzieć swoją historię.
Piesek mówił, że dawał od siebie zawsze tyle ciepła, a on dostał tyle zimna, i
że to nie fair.
Potem
skończył opowiadać, zanurzył się w sianie. Rolnik zauważył na jego pyszczku
delikatny uśmiech. Pomyślał sobie: "Teraz, to on do innego ciepła trafił.
"
Tak
jak fala mrozu znikła, tak zniknie pamięć o piesku. A już najbardziej nie
będzie nikt o nim pamiętać latem, gdy nastaną upały. Bo wszystko płynie i
przemija. W upały nie myślimy o mrozie. W mrozie myślimy o upałach. Ale nikt
nie spostrzegł małego psa w opałach.
Psy i kury
Jadę
autobusem przez znane - nieznane krainy. Tu skręt w prawo, tam w lewo i już
jesteśmy w tym miejscu. Oko wychwytuje obrazy mgłą skąpane. Być pod tym
drzewem, wolności pragnę.
Nagle
chwytam dwa różno - odmienne światy. Jest bowiem podwórko. Na tymże podwórku
kojec mały z dwoma psami. Oraz większe zagrodzenie z kurami. Kury mają na
swojej ziemi raj prawdziwy, bo drzewa i krzaki. Psy natomiast ziemię samą. Kury
dziobią ziemię i nie zwracają uwagi na psy, które im zazdroszczą tejże
wolności, skromnej, ale wolności. Ta sosna wysoka, która rośnie na terenie kur,
wzbudza zachwyt i pożądanie największe psów. Chciałyby one ostrzyć o nią zęby,
albo się grzbietem podrapać. Psy wtykają pyski w siatkę kojca i zazdroszczą
kurom, że te tak dobrze mają. Bo chce się wolności, która by większa od
pozornej wolności była.
Pan od mleka i kotek
Co
dwa dni przywozi nam mleko pewien pan. Świeże mleko jest przepyszne przecież.
Pan ten ma nowy rower i odtąd jeszcze bardziej polubił rozwożenie mleka. Zawsze
koło ósmej godziny rano puka nam do okna i podaje butelki. A jak smakuje
poranna kawa z takim mlekiem! Wiadomo na pana od mleka zawsze się czeka! Stałam
dziś na przystanku i on jechał. W koszyczku rowerowym dojrzałam dwie butelki z
mlekiem. Uśmiechnęłam się do człeka, mając na myśli dwie butelki mleka.
Godzina
21.00 otwieramy okno, a tam na parapecie siedzi mała, czarna, puchowa kulka.
Ktoś porzucił / podrzucił nam kotka! Wzięłyśmy maleństwo i po chwili zapadł
wyrok: Zostaje z nami! Kotek zadomowił
się szybko. Poznał łóżko, szafki, zlew w kuchni oraz klawiaturę mego komputera.
Zjadł karmę i wypił mleko. Zmęczony wrażeniami usnął na siedząco. Teraz na
mleko będzie czekał także nasz nowy członek rodziny.
Obrazki z życia
Wyszłam
przed teatr, by zaczerpnąć świeżego powietrza. To był dzień, gdy wystawialiśmy
sztukę. Byłam mocno zestresowana. Świeże powietrze nie zadziałało. Napięcie
przed występem trzymało mocno. Przed teatrem stał człowiek. Trzymał worek w
ręku. Zaczął podchodzić w moim kierunku. Nagle spytał się, czy chcę kupić
królika. Trzymał go w tym worku. Odrzekłam, że nie chcę. Zaczęłam myśleć, skąd
się wziął mężczyzna z królikiem przed teatrem? Królik w worku, nie mogący nigdzie uciec. To tak jak
ja - nie umiejąca przed lękiem uciec, w worku strachu tkwiąca.
Szłam
do lekarza. Przechodziłam obok drzewa orzechowego. Na ziemi pełno liści i
orzechów. Zbierała je jakaś kobieta. Rzucała do torby. Miała lekki uśmiech na
twarzy. Może myślała o swojej rodzinie, że zrobi im orzechową niespodziankę.
Każdy zebrany orzech to jeden uśmiech dziecka. Przeszłam obok kobiety, starając
się nie rozgnieść żadnego z orzechów.
Jechałam
autobusem. Na przystanku siedziała kobieta. Jadła kanapkę i popijała wodą z
butelki. Zaczęłam się zastanawiać, dokąd zmierza, kim ona jest? Ona zaspakajała
głód i pragnienie. Ja zaspakajać chciałam swą ciekawość.
Przed
liceum im. Adama Asnyka zawsze jest pełno bezdomnych ludzi. Upatrzyli sobie oni
szczególnie pewną ławeczkę. Przesiadują tam. Padało wtedy. Siedział człowiek
bezdomny na tejże ławeczce. Trzymał w ręce kolorową parasolkę. Życie
niekolorowe, ale parasolka tak. Taki jakby ochraniacz przed złem życia, które
się nań wylewa. Czy kolorowa parasolka starczy, by się ochronić? Na razie
pogoda kiepska, trzeba ją otworzyć. Schronić się przed deszczem, który jak
przeciwność losu jest.
Na
parapecie budynku w tą deszczową noc siedział ptak. Był niewielkich rozmiarów,
czarny. Był zziębnięty i skulony. Główkę miał wtuloną w małe ciałko. Siedział
tak sobie po prostu, a może schronił się przed deszczem, a może przyszedł już
na niego czas? Może miał depresję? Ptasi spleen. Pozostawiony samemu sobie
siedział ptaszek. Jakoś tak smutnie. Zrobiło mi
się go żal. Rozłożyłabym nad nim kolorowy parasol, by oszczędzić mu
deszczowych trosk oraz zmartwień. Aby znów pofrunął mimo wszystko. Nad
wszystkim. Aby znów zaświeciło słońce. Aby negatywne uczucia zniknęły, a
pojawiła się wreszcie nadzieja, której promyku każdy wypatruje.
Azor
-
Aaaaaazor ! Aaaaaazor !
- Czego się,
Magda, wydzierasz?! - krzyczy matka rozwieszająca pranie na podwórku do kilkuletniej córeczki, która drażni psa -
starego, poczciwego kundla o imieniu
Azor, wyglądem przypominającego psa rasy husky. Azor ma wtedy w zwyczaju
odwracać głowę - udaje, że nic nie słyszy. Pies wygląda groźnie, ale tak
naprawdę nie zrobiłby nikomu krzywdy. Jest on zamknięty w kojcu. Ma tam dość
obszerną, drewnianą budę. Dzień spędza leżąc na dachu budy. Z tego niewielkiego
skrawka ziemi Azor przyjmuje świat takim, jakim on jest. Wszystko dzieje się
wokół Azora - z jego punktu widzenia. Pies jest świadkiem zmieniających się
rzeczy. Widzi, jak Magda i Marcin bawią się w piaskownicy z kolegami i
koleżankami czy huśtają się na huśtawce. Skrzypienie huśtawki leniwie wyznacza
psu sekundy życia.
Jestem
sąsiadką Azora od prawie dziesięciu lat i odkąd pamiętam, on zawsze tu był. Nawet wtedy, gdy nie było
jeszcze na świecie Marcina. Teraz chłopiec ma już prawie dziesięć lat. Azor ze swojego miejsca
widzi, jak wszystko płynie. Mało kto obserwuje całe życie z jednego tylko
punktu widzenia. Azorowi jest to dane. Przed jego oczami wszystko jest w
ciągłym ruchu, a on zatrzymany tu. Widział, jak dziadek prowadził codziennie
krowę na pastwisko. Teraz nie ma już ani dziadka ani krowy. Widział Marcina w wózku jadącego na spacer. Teraz Marcin sam biega i
nawet chodzi już do szkoły. To samo było z Magdą. Wszystko kręci się i kręci
wokół, a on stoi. To tak, jakby on był Słońcem a życie Ziemią. Latem przyjdzie
burza i odejdzie, ale Azor zawsze jest na swym miejscu. Może sobie myśli, że
burzowa chmura uniesie go któregoś dnia wraz ze sobą? Popłynie tam, dokąd
zmierza chmura. Obojętnie gdzie, byle do przodu, byle daleko. Czasami, gdy leżę
już w łóżku, Azor w ciemnościach skomli żałośnie. Nie wiem, może do gwiazd? Że
te tak daleko. W dzień również skamle. Próbuję wtedy odszyfrować psią mowę. Gdy
nastaje wieczór Azor, odurzony dźwiękami i zapachami dochodzącymi ze świeżo
zżętego pola, kładzie się spać.
Pies
opuszcza kojec tylko raz w roku, gdy idzie na szczepienie. Prowadzony jest
wtedy na grubym łańcuchu. Zachowuje się wtedy jak typowy pies przetrzymywany na
małym skrawku ziemi, któremu dane jest
poznać inne skrawki ziemi. Mimo że coś jest tuż obok, tak blisko, to jednak to
jest nieznane, budzi lęk. Pies obwąchuje ziemię dokoła, czuje nowe, nieznane mu
dotychczas zapachy. I ta jego postawa - jest schylony, jakby spłaszczony,
trzyma się blisko ziemi. Z lękiem przyjmuje to, co nowe. Przygniata go ta
ogromna przestrzeń życiowa. Jest zbyt wielka dla niego, wydaje się teraz olbrzymem, inaczej niż z punktu widzenia
kojca.
I tak w
upalne dni letnie przejdzie czasami burza, Słońce rankiem zacznie swą pozorną
wędrówkę po niebie, traktor przejedzie przez podwórko - to
też dobra okazja, by szczekać. A już wielkim wydarzeniem jest na pewno, gdy na
podwórko wjedzie ciągnik z furą snopków słomy. Wielka atrakcja dnia. Skurczone
życie. Pieski świat.
Pssssst!
Azor nie wie, że o nim czytasz.
Pies całej wsi
Biały
pojawił się pewnego razu we wsi tak po prostu. Nie wiadomo, skąd przyszedł, ani
czyj to pies. Przygarnęła go pewna rodzina. Pies nie pozostał jednak długo w
niewoli. Wybrał swobodę i wolne życie. Tak został psem całej wsi. Każdy go
dokarmiał. Mówiło się o nim: "Tu się nażre, tam się nażre,
dobrze ma ten pies". W istocie Białemu powodziło się nieźle, choć były
czasy, gdy psu wystawały żebra na wierzch. Nazwałam go po prostu Biały. Nie
muszę tłumaczyć dlaczego. Różne były losy Białego. I tak chodził raz głodny, innym
znów razem najedzony. W bijatykach z innymi psami uczestniczył regularnie.
Wiele razy chodził zakrwawiony. W pewnej potyczce stracił nawet oko.
Pies ten
zawsze pozostawał mi wierny. Przynosiłam mu jedzenie. Miał nawet swoją miskę,
która stała zawsze przy latarni blisko płotu. Nie miał
domu, ale przynajmniej tą miskę... Gdy nadchodziłam z gorącym jedzeniem, Biały
czekał już na mnie przy płocie. Merdał wesoło ogonem. A jak jadł: zachłannie, z
tym nieodłącznym odgłosem podczas łapczywego przełykania, jakby się miał
udławić. Do naszych ulubionych należały długie spacery po wsi, po łąkach. Ja
jechałam rowerem, a Biały zaraz przy mnie biegł. Jak każdy pies Biały
potrzebował pieszczot. A więc tu go pogłaskałam po głowie, tam znowuż
podrapałam za uszkiem. Podobało się to psu. Najbardziej groźne były zimy dla
Białego. Pies z trudem znajdował sobie schronienie przed zimnem. Nowe lokum
znalazł znowu u innej rodziny. Tam zapoznał się z Tiną. Chociaż mieszkał u
kogoś, to nadal jednak nosił miano psa całej wsi. Lato natomiast było czasem,
który rozpieszczał psa. Wylegiwał się wtedy całymi dniami na Słońcu.
Pewnego
razu do Tiny zaczęli się schodzić jej adoratorzy. Przychodzili kawalerowie z
całej okolicy. Wśród zakochanych znalazł się
też Biały. Zacięcie potrafił walczyć o ukochaną. Niestety jako pies wątłej
postury i słaby, często przegrywał walkę z innymi psami - większymi od niego i
silniejszymi. Z rozpaczą obserwowałam u psa naderwane ucho czy zakrwawiony bok.
Mimo że był on już nieźle stratowany i kulał, to nadal wdawał się w nowe bójki.
Ciągle mu było mało. Na schadzki do Tiny przychodził też pies mojego sąsiada -
Ptyś. Razem z Białym wojowali na całego. Pewnego razu właścicielka Ptysia
spostrzegła, że nie ma go na podwórku. Zaczęła go szukać, ale nigdzie go nie
było. Dopiero inna sąsiadka mówi, żeby nie szukać Ptysia, bo zagryziony razem z
Białym. Zakopani już dawno w ziemi. Oto do czego doprowadziły bójki między
psami o względy Tiny - dwa psy straciły życie.
I tak
zakończył się żywot psa całej wsi. W moich wspomnieniach pozostanie Biały jako
oddany mi pies, biegnący obok mnie jadącej rowerem, merdający wesoło ogonem,
gdy przynosiłam mu jedzenie, domagający się pieszczot - drapania za uchem. Żal
Białego i żal Ptysia. Czasem spoglądam na miejsce przy płocie, gdzie stołował Biały.
Miskę już dawno ktoś uprzątnął. Brakuje Białego, gdy jadę rowerem - nikt mi nie
towarzyszy. Wieczorem na ulicy powinno się widzieć zarys jego sylwetki pod
latarnią, gdzie miał swoją miskę. Powinno się widzieć, jak idzie ulicą,
słyszeć, jak jego pazurki stukają o asfalt. Ale nie ma Białego i już nigdy nie
będzie takiego jak on. Był w swoim rodzaju. Nie przez wszystkich lubiany,
mający wielu wrogów w ludziach, jakoś
przetrwał te parę lat żyjąc w wiosce, którą obrał za miejsce swego pobytu -
swój dom. Nieraz w nocy spoglądam na jezdnię, gdzie chodził. Może gdzieś idzie
psia dusza ulicą? Może Biały nie opuścił swojego domu i gdzieś tu krąży...
Wsłuchuję się w dźwięki nocy, czy nie usłyszę czasami jego szczekania, wytężam
wzrok w ciemnościach, czy aby nie ujrzę go idącego ulicą do mnie. Psa ulicy.
Psa całej wsi...
Czy
widzisz cień psa idący? - To Biały idzie...
Żaba
Była raz sobie nieszczęśliwa żaba,
cierpiała na depresję, miała myśli samobójcze. Zawsze rano, gdy się budziła,
miała napady lęku. W ogóle świat wydawał jej się beznadziejny. Zastanawiała
się: „Jeśli ma być beznadziejne życie, to po co musi ono być? Swoje życie mogę
oddać komuś bardziej wartościowemu, jemu się przyda, nie mnie...”
Któregoś dnia pojawiła się myśl
samobójcza. Oj, była w tym dniu intensywniejsza niż zwykle. Lęk wybałuszył i
tak wielkie już oczy żaby. Ze swego domu udała się nad rzekę.
Oznajmiła innym żabom, że zamierza
popełnić samobójstwo. Najlepiej, żeby przejechał ją samochód. Wystarczy z rzeki
wyskoczyć na most i poczekać. Inne żaby popukały się po głowie, przegoniły ją,
wyzwały od wariatki. Ta odeszła. Zaszła nad pobliski staw. Oznajmiła kaczkom i
łabędziom, które tam były, że chce się rzucić na swe życie. Znów żaba została
wyzwana, że co jej do głowy przyszło.
Przy stawie była mała chatka. Mieszkali
tam ludzie. Domu pilnował pies Burek. Żaba udała się w stronę chatki. Pies
wyszedł jej na powitanie. Żaba powiedziała, że chce się zabić i nie chce
słyszeć, ażeby jej wybito to z głowy. Burek zaopiekował się żabą. Pies próbował
wybić żabie myśl samobójczą. Na podwórku znalazła się nawet kozetka. Żaba na
niej leżała i opowiadała fakty z swego życia. Pies siedział obok i wysłuchiwał,
dawał poradę. Było jeszcze wiele takich sesji. Wiadomo, pies to najlepszy
przyjaciel... żaby...
Worek
Przejeżdżam niemal codziennie koło pewnego
worka leżącego w rowie. Jadę ulicą, gdzie w rowach po jednej i drugiej
stronie jest istne wysypisko śmieci.
Biały wór - twór nie daje mi spokoju a
nawet wywołuje lęk.
Wyobrażam sobie, co też może tworzyć
jego zawartość.
Jadę. Przystaję. Ciekawość jest silniejsza.
Plastikowy worek jest koloru białego. Jest zawiązany. Otwieram pełna
strachu. Odskakuję, bowiem we wnętrzu znajduje się zwierzę koloru czarnego.
Wielkie jego oczy.
Wysuwa się z worka postać. Przemawia
: "Nie bójże się, jam pies. Uwolniłaś mnie z wora przeklętego. Ileż samochodów
jeździło, ileż ludzi chodziło. Pierwsza przełamałaś barierę strachu.
Gratuluję. Idź odważnie tak przez
życie, nie znalazłaś bowiem kota w worku".
Skowronek
Pierwsza klasa liceum. Ja niezbyt
lubiana. Powiem więcej - szykanowana. Zajęcia jakieś, z jakiegoś przedmiotu,
nie pamiętam jakiego. - Bierzemy krzesła i ustawiamy w kółeczko - rozkazuje
nauczycielka. Tak też młodzież postępuje. Skrzętnie wszystko zostaje
załatwione. Po kolei pada ze strony nauczycielki zapytanie - Jakim zwierzęciem
chciałbyś / chciałabyś być i dlaczego? Czas na moją kolej. Ja odpowiadam, że
skowronkiem, dlatego że skowronek jest wolny. Cała klasa w śmiech. Ja
zawstydzona, przez samą siebie upokorzona, najchętniej pod samą ziemię zapaść
się chcąca. Nagle dzieje się coś dziwnego. Zamieniam się w skowronka i wzlatuję
w niebo. Coraz wyżej. Coraz wyżej. Jestem wysoko. Ponad kręgiem. Wolna.
Mmmmmmmudno mi!
Uprawiam nordic walking. Ruszam z
kijkami. Zawsze na polu, na łące stoi krowa. Otóż ta krowa myśli, że jestem
jej właścicielką, która po nią przyszła. Widzi mnie i podnosi łepek. Sprawia
wrażenie, jakby wołała : "Mmmmmmmudno mi! Zabierz mnie stąd" Żal
mi krówki, bo chce do domku już. Ja idę, a ona musi stać. Zwierzę obserwuje
mnie bacznie i po raz kolejny nieszczęśliwie muczy, kiedy okazuje się, że
nie ja jestem jej wybawicielką. Wracam tą samą trasą. Krówki już na polu
nie ma. Jej właścicielka zabrała ją. Widzę krowę i jej panią idące kilkanaście
metrów przede mną.
Krowa macha ogonem. Może macha do
mnie?
Mrówki
Pasła krowy. Od dzieciństwa. Odkąd
pamięta. To było jej główne zajęcie. Bo
to zawsze bieda w domu była, a i ta krowa mleka na kolację dała. Obok pastwiska
był las. Taki ani za mały, ani za duży. Lubiła chodzić po lesie. Zbierała
szyszki. No i grzyby naturalnie, gdy był na nie sezon. Krowę zostawiała na
pastwisku, sama natomiast szła, bo ja wiem, tak sobie szła przez las, by po
prostu iść. Było to w czasie, gdy mówiono, że wojna
się zbliża. Że już nic nas nie uratuje i że nic nie będzie takie samo. Myślała
o wojnie. W domach mówiono, że ma
lada chwila wybuchnąć. Na tę myśl cierpła skóra.
A niedługo przed rozpoczęciem wojny niebo mieniło się na kolor czerwony, jakby
oznaka, ile to krwi ludzkiej przelanej będzie.
Była więc w tym lesie. Znalazła ku swemu
zdumieniu wielkie mrowisko, którego przedtem
nigdy nie widziała. Usiadła przy nim. Nie za blisko, by mrówki jej nie obsiadły. Krzątały się mrówki. Taka krzątanina będzie w czasie wojny, wśród ludzi. Tyle tylko, że pan Hitler włoży patyk w
mrowisko i nieźle zamiesza. Dziewczyna siedziała tak nad mrowiskiem i dumała.
Przypomniała sobie, że ma w kieszeni trochę kostek cukru. Rzuciła w mrówczy dom pokruszony cukier. Mrówki zainteresowały się drobinkami smakołyku. Zaczęły
toczyć ziarenka cukru. Wiecie, mrówki drogie, że
za moment historia też będzie się toczyć. Jednak to nie cukier będzie w rękach,
lecz ludzkie życie. Nie będzie słodko, tylko gorzko. Chowajcie się mrówki, póki czas. Bo oto
na horyzoncie słychać już huk samolotów bombowych. Nic
już nie będzie takie samo, gdzie cukier rozpuści kropla łzy, a mrówki będą maszerowały po kolei na szafot. Tam, gdzie
patyk rozkaże. W świecie, w którym nawet mrówka nie może czuć się bezpiecznie. Bo oto nadchodzi
1. września. Czas, w którym nie będzie
się szło prosto, w kolumnie. Czas, kiedy będzie panika w szeregu. Czas, gdzie
wszystko będzie zahipnotyzowane i zaczarowane. Umysł naszpikowany szaleństwem.
Ale czy to wszystko zniesie mała główka zwykłej mrówki?
Cześć :)
OdpowiedzUsuńCiekawy zbiór opowiastek przeróżnych, ale wszystkie mają jakiś negatywny wydźwięk. Fakt, co któryś pojawiają się jakieś przebłyski światła i nadziei, ale ogólnie mam wrażenie, że w przeżyciach zwierząt przedstawiłaś wszystko to, co może stanowić lęki ludzi. Ciekawe podejście do tematu, widać, że przypadł Ci on do gustu i dał się rozpisać. Masz niezły warsztat, czytało się szybko, też większych błędów nie zauważyłam. Dobra robota :)
Pozdrawiam.
Cześć,
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe opowiastki, które poprawiają humor ale też dają do myślenia, bo każda z nich ma swój morał, historyjkę i bohatera.
Podobało mi się że opisałaś zwierzęta, które są z nami na co dzień, a ich nie zauważamy albo ignorujemy.
Co prawda, każda opowiastka miała w sobie nutę smutku i goryczy, ale też odczuwałam nutę miłości i nadziei.
Bardzo mi się podobały i fajnie by to wyglądało w zbiorze książkowym. :)
Pozdrawiam,
Krakowska Wiedźma