Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 24 listopada 2019

[37] Szepty kwiatów: Pożegnanie ~SadisticWriter



Soleil była wykończona. Najchętniej wróciłaby do swojej komnaty i pogrążyła się we śnie, ale obiecała już przyjaciołom, że zjawi się wieczorem w karczmie. Alienore stanowczo odradzała jej ten pomysł, wymieniając ku temu mnóstwo powodów, jak chociażby to, że była młodą, ładną dziewczyną, której w drodze do karczmy ktoś mógł wyrządzić krzywdę, w końcu nocą w mieście mogło wydarzyć się wszystko. Kolejnym powodem było to, że Soleil uchodziła prawdopodobnie za najmłodszą rzemieślniczkę na zamku, która była za młoda na odwiedzanie takich knajp. Alienore puściła ją tam tylko dlatego, że ufała Devynowi, który choć był kobieciarzem, traktował kwiaciarkę jak swoją młodszą siostrę. Obiecał, że odstawi ją o odpowiedniej porze na zamek. Soleil czasem nie lubiła tego, że bezustannie była przez wszystkich traktowana jak dziecko. Domyślała się, że wynikało to poniekąd z jej słabego zdrowia, w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy stan mógł się pogorszyć, ale ta troskliwość niemal zabierała prywatność, jakiej dziewczyna w tak młodym wieku również potrzebowała. Zdawało się, że tylko Blaise nie traktuje jej jak dziecka, mimo tego, że na pewno była o kilka lat od niego młodsza. Soleil tak naprawdę nigdy nie dowiedziała się, w jakim była wieku, ani tego, jaką porą się urodziła. Dniem jej narodzin stał się dzień, w którym znaleziono ją w lesie. Jej wiek ustalono wtedy na jakieś pięć lat, wobec czego dziś, gdyby to było prawdopodobne przypuszczenie, miałaby ich szesnaście. W Chavelln to wiek odpowiedni do zamążpójścia. Oczywiście Soleil się z tym nie spieszyła. Najpierw chciała się dowiedzieć, o co chodzi z tą całą miłością, którą od dłuższego czasu jej wmawiano.
– Soleil? 
Zaskoczona dziewczyna spojrzała w kierunku Livii. Jeszcze bardziej dziwiące było to, że wszyscy w karczmie przyglądali się jej z dziwnymi uśmieszkami. Czy wydarzyło się właśnie coś, co ominęła, zatapiając się we własnych myślach?
– Od dłuższego czasu próbuję zwrócić twoją uwagę, ale chyba naprawdę głęboko nad czymś rozmyślasz – zaśmiała się Livia. Oparła się właśnie łokciami o drewniany stół i spojrzała znacząco w jej kierunku. – Kto zajmuje teraz twoje myśli?
– Och, zupełnie nikt – wydusiła z siebie zgodnie z prawdą. Kiedy uśmiechy zgromadzonych wokół niech rzemieślników nabrały podejrzliwości, zmarszczyła czoło.
– O co dzisiaj chodziło z tym tańcem z księciem Blaise’em, co? 
– O co? – Zdziwiła się. – O nic. Po prostu ze sobą tańczyliśmy.
– Dla mnie wyglądało to inaczej – mruknął Devyn znad kufla piwa. Zapatrzył się w ścianę, jakby naprawdę głęboko nad czymś myślał. 
Towarzystwo zgromadzone wokół zaczęło chichotać. Zadziwiające było to, że nikt z nich nie chciał powiedzieć wprost, o co chodzi. Soleil czuła, że się w tym wszystkim gubi. Czy po raz kolejny była posądzona o zakochanie się w księciu? Czy robiła coś nie tak w relacji z nim? A może sama nie dostrzegała tego, co widzieli ludzie, jacy ją otaczali?
– Dajcie jej spokój – rozbrzmiał silny głos Grace, która uderzyła pięścią w stół, przywołując wszystkich do porządku. – Napiliście się za dużo piwa, dlatego zachciało wam się plotkować. A nie ma o czym, prawda, Soleil? – Kobieta posłała miły uśmiech dziewczynie, która kiwnęła delikatnie głową. Całe szczęście przynajmniej Grace stała w tym przypadku po jej stronie.
– Ciebie to interesują tylko przyziemne sprawy, Grace. Może to dlatego nie dostrzegłaś, że twoja własna córka jest zakochana – odezwał się nowy głos, który należał najprawdopodobniej do innej kucharki, spijającej już drugi kufel piwa. – Jak to było? Uciekła pewnego dnia z domu i wróciła ileś miesięcy później z ogromnym brzuchem?
Kiedy inni wybuchli gromkim, pijackim śmiechem, Grace spłonęła rumieńcem. Wstyd na jej twarzy był zbyt widoczny, żeby potrafiła go ukryć, chociaż mieszał się z nim również gniew. Soleil, która siedziała obok kucharki, chwyciła ją pod stołem za rękę i posłała jej krzepiący uśmiech. Dzięki niemu Grace od razu się uspokoiła.
– Myślę, że nie powinnaś się odzywać w tym temacie, Beth, skoro sama masz swoje za uszami – odezwała się z nową odwagą kucharka, posyłając swojej współpracownicy znaczące spojrzenie. Tym razem to jej rozmówczyni spłonęła rumieńcem. Postanowiła, że nie odpowie na tę kwestię. Zamiast tego ukryła twarz za kuflem piwa. Inni rzemieślnicy wydali z siebie okrzyki zachęcające kobiety do bitwy na słowa. One jednak nie zamierzały kontynuować rozmowy. Całą tę farsę postanowił przerwać Devyn, który był dzisiaj w naprawdę melancholijnym nastroju. Zamiast zabawiać innych swoimi żartami, siedział cicho i wgapiał się tępo w przeciwległą ścianę. 
– Nigdy nie zastanawiało was, dlaczego ta knajpa nosi nazwę „Pod Kaczym Trzonkiem”? – zapytał wystarczająco donośnym głosem, aby przebić się przez hałas. – Od kiedy kaczki mają trzonki?
– Stary, z tobą to jest coś dzisiaj nie tak – odezwał się tubalnym głosem potężny kowal. – Zazwyczaj takie rzeczy cię bawią.
Devyn wzruszył obojętnie ramionami.
– Po prostu chciałbym poznać historię tej nazwy.
– Ponoć kiedy budowano tę karczmę, kaczka ukradła trzonek od młotka. Właściciel tego miejsca gonił ją wokół całego budynku, ale nie udało się mu odzyskać zaginionego przedmiotu. Wsiąknął w ziemię. Za to kaczkę potem złapał i ugotował, czyniąc z niej swoją pierwszą popisową potrawę – opowiedziała starsza kucharka, która mieszkała całe swoje życie w zamku. Nic więc dziwnego, że znała odpowiedź na to pytanie. – Tę samą potrawę właśnie spożywasz, chłopcze, chociaż może spożywanie to złe określenie. Ty ją skubiesz. – Kobieta posłała mu znaczący uśmieszek.
Devyn spojrzał tępo w swój talerz, nie odpowiadając.
– A może to nasz Devyn się w kimś zakochał? – spytał ze śmiechem kowal.
– Ja? – Chłopak zaśmiał się głośno. – Daj spokój, Ben. Wszystkie kobiety są moje, nie muszę tylko jednej darzyć miłością. – Stary Devyn na moment powrócił. Uśmiechnął się uwodzicielsko, puszczając oczko siedzącym naprzeciw niego młodym dziewczętom z kuchni, które zgodnie zachichotały. Soleil wiedziała jednak, że to tylko pozory. Wcześniej kiedy szli razem do karczmy, chłopak przyznał się jej, że kilka dni temu dostał list, w którym jego siostra oznajmiła, że ich matka zmarła na wskutek choroby. Okazało się, że książę Villane nawet nie chciał dać mu pozwolenia na uczestnictwie w pogrzebie. Devynowi nie podobało się to, że przyszły władca zaczął traktować ściągniętych do zamku rzemieślników jako swoją własność. Pożalił się jej, że właśnie między innymi po to zorganizował ten bal. Aby udowodnić wszystkim zapatrzonym w siebie arystokratom, że odtąd tylko w jego rękach znajduje się potęga wytwórcza tej krainy. Chociaż Soleil nie chciała, musiała się z nim cicho zgodzić. Już od dłuższego czasu widziała, że chociaż Villane pozornie szanował ludzi, których tutaj ściągnął, tak naprawdę traktował ich jak rzeczy. W końcu to samo robił z nią. Kazał jej sporządzić truciznę do jutra, a ona nie mogła mu odmówić. Stawka była o wiele wyższa niż początkowo się jej wydawało – w grę nie wchodziła już tylko jej kara, ale również kara, która mogła dotknąć jej rodzinę, a Laila i Gawin przecież niczego złego nie zrobili. Nie chciałaby, aby stała się im krzywda.
Kiedy rozmowa rzemieślników zmieniła tor i powędrowała w kierunku bardziej przyziemnych tematów, Devyn spojrzał na zamyśloną Soleil, posyłając jej niezobowiązujący uśmieszek.
– Chciałabyś już wrócić do zamku? Dochodzi niemal północ. Chyba o tej porze zazwyczaj leżysz już w łóżku, prawda? 
Kwiaciarka w głębi duszy bezradnie westchnęła. Znowu była traktowana jak dziecko. Zdawało jej się, że podobną rozmowę przeprowadziła z nią przybrana matka, kiedy była zaledwie kilkuletnią dziewczynką. Czy naprawdę wyglądała jak ktoś, kto potrzebował bezustannej troski? A może to się nazywało klątwą najmłodszego dziecka w rodzinie? W końcu rzemieślnicy również byli dla niej rodziną.
– Byłoby mi miło, gdybyś mnie odprowadził – szepnęła Soleil, pochylając się ku Devynowi. Posłała mu delikatny uśmiech, pragnąc mu w jakiś sposób poprawić nastrój. – Oczywiście jeżeli chcesz tutaj zostać…
– Jestem już zmęczony i znudzony, więc pozwól, że potraktuję cię w pewien sposób jako ratunek. – Chłopak puścił swojej koleżance oczko, na co ta odpowiedziała kiwnięciem głową. Już po chwili oboje podnieśli się z ławki, oznajmiając reszcie, że wracają na zamek. Oczywiście nie obeszło się bez przekonywania, aby zostali z nimi, ale ostatecznie życzyli im miłej nocy i pozwolili odejść w swoją stronę. 
Przez całą drogę Devyn nie odezwał się nawet słowem. Schował dłonie do kieszeni i zapatrzył się w niebo, niemal ignorując obecność kwiaciarki. Soleil postanowiła, że nie będzie przerywać ciszy. Widocznie właśnie jej w tym momencie Devyn potrzebował. Chociaż nie chciała umykać do krainy myśli, w której wyryty w szkle napis głosił: „Musisz zrobić coś złego”, samoczynnie się w nim zagłębiła. Cały czas zastanawiało ją, jak kwiaty zareagują na wieść, że tym razem nie będą służyć dobru. Chociażby chciała, nie potrafiłaby przed nimi ukryć prawdy. To jedyne istoty na świecie, z którymi zawsze była szczera, i nie chciała tej zasady łamać w imię posłuszeństwa Villane’owi Cardarielle’owi. Z drugiej strony… może po prostu liczyła na to, że wszystkie się zbuntują, zanim popełni błąd? Wtedy książę nie mógłby jej ukarać. W końcu tworzenie trucizny ze zwiędłych kwiatów nie było najlepszym rozwiązaniem. Powodzenie przy tworzeniu mikstur zależało od tego, czy płatki będą świeże. 
Soleil rozstała się z Devynem w chłodnym korytarzu zamku. Bez słowa objęła go w pasie i mocno przytuliła, aby przekazać mu bez słów, że nawet jeżeli czuje się w tym momencie samotny, wcale tak nie jest, bo ma przy sobie wielu ludzi, którzy go kochają. Chłopak uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, a potem życzył jej miłej nocy i odszedł w swoją stronę. 
Dopiero kiedy kwiaciarka została sama, zrozumiała, jak bardzo jest już zmęczona dzisiejszym dniem. Niemal czuła, jak pozbawiony naturalnych mechanizmów obronnych organizm nakazuje jej szybko uciekać do łóżka, w przeciwnym razie rano przywita ją gorączką. Soleil nie zamierzała z nim walczyć, to dlatego już po chwili zaczęła wspinać się po schodach na piętro, na którym mieszkała. Przez całą podróż zastanawiała się, gdzie mógł się teraz podziewać Blaise. Myślała, że wybierze się wraz z nimi do karczmy, w końcu rzemieślnicy traktowali go niemal jak członka zespołu. Z drugiej strony był przecież księciem i na pewno miał o wiele ważniejsze sprawy do załatwienia. Prawdopodobnie musiał się przygotować do jutrzejszej wyprawy. Przez myśl kwiaciarki przeszło, że nawet się z nim nie pożegnała, ponieważ ich wspólny taniec został nagle przerwany przez Devyna, twierdzącego, że ludzie zaczynali się nimi za bardzo interesować. Może powinna chociaż zapukać do pokoju Blaise’a i powiedzieć mu „dobranoc”, a także życzyć bezpiecznej podróży? 
Kiedy Soleil dotarła już do swojej komnaty, przystanęła przy niej, z ręką zawieszoną nad klamką. Zacisnęła usta, próbując ponaglić siebie z decyzją. Ostatecznie zdecydowała jednak, że pokona jeszcze jedno piętro. Przecież niekoniecznie musiała trafić na Blaise’a. Równie dobrze mógł spędzać ostatnie godziny ze swoim bratem i jego przyszłą żoną, pijąc herbatę w drogiej, ręcznie zdobionej porcelanie. W takiej sytuacji nie powinna mu przeszkadzać. Nawet nie miała prawa.
Unosząc rogi sukni, w którą zdążyła się przebrać zaraz po balu, podreptała schodami na wyższe piętro. Przystanęła dopiero u szczytu, dziwiąc się, że panującą tutaj ciszę przeszywała delikatna melodia wykrywana na klawiszach fortepianu. Zafascynowana dźwiękiem, który roznosił się po pogrążonym w ciemnościach korytarzu, gdzie jedynym światłem wskazującym jej drogę był blady blask księżyca, ruszyła w kierunku, skąd dochodził. Drzwi ostatniej komnaty były lekko uchylone. Soleil zdała sobie sprawę z tego, że ominęła pokój, który zajmował Blaise, ale może nie bez powodu zawędrowała akurat tutaj? 
Kiedy wychyliła nieśmiało głowę przez drzwi, dostrzegła smutny profil chłopaka, który z pasją wygrywał na klawiszach fortepianu melancholijną melodię. Gdzieś głęboko w duszy musiała wiedzieć, że to jej przyjaciel. W końcu nikomu innemu w tym zamku, oprócz rodziny królewskiej, nie wypadałoby zakłócać ciszy nocnej. Dodatkowo król był w zbyt ciężkim stanie, aby móc tutaj doczłapać, a Villane raczej nie wydawał się być wrażliwą na piękno muzyki osobą. Ten obraz pasował wyłącznie do najmłodszego z książąt, Blaise’a Cardarielle’a.
Soleil weszła po cichu do pomieszczenia, mając nadzieję na to, że nie przeszkodzi przyjacielowi. On był jednak za bardzo zamyślony, żeby zanotować choćby kątem oka, że jakiś blady cień przesuwa się po przyciemnionym pokoju. Zdawał się być we własnym świecie, do którego aktualnie nikt oprócz niego nie miał dostępu. Soleil musiała przyznać, że jeszcze nigdy go takim nie widziała. Może to dlatego, że Blaise zawsze starał się ukrywać swoje prawdziwe uczucia za zasłoną miłego, przykładnego księcia, który wszystkich szanował? 
Dziewczyna stanęła tuż za jego plecami. Miała nadzieję, że go nie wystraszy, kiedy przypadkiem się na nią oglądnie. Ona chyba oszalałby ze strachu, gdyby ktoś postanowił złożyć jej wizytę w ciemnym pomieszczeniu o tej godzinie. Może powinna jednak zapukać? Z drugiej strony nie chciała przerywać wygrywania tak pięknej melodii. Była nią zafascynowana tak samo, jak nową, ukrytą dotąd wersją Blaise’a. 
Kiedy muzyka dobiegła końca, Soleil usłyszała ciężkie westchnięcie chłopaka. Stwierdziła, że to właściwy moment, aby cokolwiek powiedzieć.
– Przepełnia cię smutek – szepnęła, na co książę gwałtownie się wyprostował. Chwilę później spojrzał ze zdziwieniem przez ramię na dziewczynę, która od dłuższego czasu stała za jego plecami. Omal nie chwycił za broń, która stała oparta o fortepian. Nie był przyzwyczajony do tak zaskakujących wizyt. Zawstydzona Soleil szybko dodała: – Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć.
Blaise otworzył usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Taka sytuacja miała miejsce po raz pierwszy podczas ich krótkiej przyjaźni. Zazwyczaj książę zawsze wiedział, co może rzec. Soleil nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia, skierowała wzrok za okno. Właśnie zdała sobie z czegoś sprawę. Blaise spytał ją kiedyś o to, jaki kwiat najbardziej by do niego pasował. Wtedy nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie, ale teraz w jej wyobraźni zarysował się kontur rośliny, która idealnie mogła oddać osobowość Blaise’a.
– Już wiem, jaki przypisałabym ci kwiat – odezwała się cicho, wciąż spoglądając w okno. – Califia jest kwiatem, który wzrasta na łące, zwracając uwagę przechodniów barwnymi, żółtymi płatkami. Nieważne w jak dużym natłoku towarzyszy się znajdzie, zawsze świeci najjaśniej. To kwiat, który jest najbardziej rozpoznawalny w Chavelln, ale tylko za dnia. Kiedy zbliża się noc, jego blask całkowicie gaśnie. Kielich califii zamyka się, uciekając w błękit nocy, jakby chciał skryć się wśród uśpionego pola. Pochyla swoją głowę ku ziemi, co przywołuje na myśl smutnego człowieka przytłoczonego codziennością. 
Blaise’owi z trudem przychodziło ukrycie zawstydzenia. Starał się je skryć za delikatnym uśmiechem. Całe szczęście w pomieszczeniu panował mrok.
– Sądzisz, że ukrywam za dnia to, kim naprawdę jestem? – spytał szeptem.
Soleil podskoczyła, wybudzając się z dziwnego transu pod wpływem słów księcia. Zamrugała oczami, orientując się, że powiedziała coś naprawdę głupiego.
– Och, nie. Nie, naprawdę nie to miałam na myśli. – Zarumieniona dziewczyna wystawiła przed siebie obronnie dłonie. – Nie wyglądasz, jakbyś oszukiwał. Po prostu… po prostu wydaje mi się, że jesteś dla wszystkich miły, bo taka jest twoja natura, ale nie chcesz nikomu pokazywać, że kryje się w tobie coś więcej. Na przykład… smutek. – Soleil zacisnęła usta, karcąc siebie w duchu za tak odważne stwierdzenie. Kim była, żeby mówić księciu, jaką naprawdę był osobą? I skąd mogła wiedzieć, co w danym momencie czuł? Nikt, nawet ona sama, nie miał prawa tego oceniać.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Najwyraźniej Blaise musiał się chwilę zastanowić nad odpowiedzią.
– To przerażające, że potrafisz czytać z ludzi jak z otwartej księgi. – Posłał przyjaciółce niemrawy uśmiech. – Ale jednocześnie jestem pod wrażeniem twoich zdolności. – Książę przesunął się na lewą stronę niewielkiego, prostokątnego stołka i poklepał dłonią miejsce obok siebie, zachęcając dziewczynę do tego, aby obok niego usiadła. Zawstydzona Soleil wykonała to polecenie, chociaż nie czuła się komfortowo z myślą, że dotyka ramienia księcia. Zazwyczaj nie przesiadywała tak blisko kogokolwiek, a co dopiero przedstawiciela płci przeciwnej. Blaise zdawał się tym jednak nie przejmować, zupełnie jakby dla niego było to czymś naturalnym.
– Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś w karczmie – zaczął książę, wpatrując się w klawisze, na których właśnie położył prawą dłoń. Poruszał powolnie zgrabnymi palcami, wygrywając ledwie słyszalną dla uszu melodię. Najwyraźniej nie chciał zagłuszyć cichych słów przyjaciółki.
– Tak – odpowiedziała dziewczyna – chociaż sądziłam, że ty również się tam zjawisz.
– Przepraszam, że zawiodłem twoje oczekiwania, Sol. – Blaise ciężko westchnął. – Po prostu musiałem pobyć sam. To dla mnie dosyć ważny dzień.
Kwiaciarka spojrzała uważnie na zamyślony profil księcia.
– Czy… tego dnia wydarzyło się coś złego? – spytała niepewnie.
Blaise przestał grać. Zastygł w bezruchu jak posąg. Przez chwilę Soleil myślała, że nie odpowie na to pytanie, ale w końcu wziął krótki wdech i zaczął opowieść.
– Gdy byłem młodszy, na zamek dostali się źli ludzie, prawdopodobnie wynajęci skrytobójcy. Pozbawili życia wszystkich strażników, by następnie dostać się do komnaty, w której ja, mój brat i matka wspólnie spędzaliśmy popołudniowy czas. – Blaise przerwał, jakby zastanawiał się, czy może kontynuować historię. Soleil wstrzymała dech, aby tylko nie wydać żadnego dźwięku, który by go rozproszył. – Przybyli tam głównie po to, aby pozbyć się Villane’a i mnie, w końcu byliśmy dziedzicami, którzy mogli w każdej chwili wstąpić na tron. Matka stanęła w naszej obronie. Płakała i błagała ich, żeby nie robili nam krzywdy, a w zamian za to bezlitośnie wbili jej miecz w serce.
Soleil napięła wszystkie mięśnie, nie dowierzając temu, co słyszy. To prawda, że w Chavelln krążyły pewne plotki odnośnie tajemniczej śmierci królowej, ale nikt nigdy nie przedstawił tej historii w taki sposób, jak zrobił to Blaise. W żadnej wersji krążącej wśród ludu królowa Salavia nie występowała jako matka, która ochroniła swoje dzieci własnym ciałem. Należał się jej za to hołd. To prawdopodobnie dzięki niej Villane i Blaise do dzisiaj żyli.
– Może to głupie i dziecinne, ale moja matka była dla mnie naprawdę ważna – kontynuował Blaise. Znowu położył dłonie na klawiszach, wygrywając cichą, smutną melodię. – W takie dni jak ten odwiedza mnie w snach, zupełnie jakby chciała pokazać, że tam, gdzie jest, wciąż o mnie myśli.
– Blaise – odezwała się szeptem Soleil, kładąc ostrożnie dłoń na dłoni, która wygrywała melodię. Ten gest sprawił, że fortepian fałszywie zabrzęczał. – To nie jest ani głupie, ani dziecinne. 
Chłopak już po chwili chwycił za dłoń przyjaciółki, mocno ją ściskając, jakby chciał od niej przejąć całe ciepło, jakie w sobie miała. W normalnym przypadku Soleil poczułaby się zawstydzona, ale nie teraz. Bardziej skupiała się na smutnym obliczu Blaise’a, niż na tym, że trzymali się za ręce.
– Czasami odnoszę wrażenie, że mój brat przeżył tę stratę bardziej niż ja – odezwał się cichym głosem książę. – Kiedyś nie był człowiekiem, jakim jest dziś. Po śmierci naszej matki bardzo się w sobie zamknął, a ja nie potrafiłem do niego dotrzeć w żaden sposób. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Villane robi rzeczy, które nie do końca podobają się ludziom. Jego serce spowija ból, który dobrze ukrywa, uciekając w objęcia mroku. Wydaje mi się, że tak naprawdę jest zagubiony we własnych czynach.
Soleil po raz pierwszy poczuła, że współczuje przyszłemu władcy Chavelln. Może za jego okrutnością rzeczywiście kryło się coś więcej? Coś, czego nikt oprócz jego brata nie dostrzegał?
– Wiodę łatwiejsze życie niż Villane. Żyję w ciągłej podróży, a więc niemal tak, jak tego pragnąłem. Jestem wolny. Villane od dziecka był przymuszany do nauki, jak być dobrym władcą. Chociaż chciał robić mnóstwo innych rzeczy, ojciec trzymał nad nim twardą rękę. Wiem, że to nie usprawiedliwia jego czynów, ale nie mogę ukryć faktu, że wciąż jest moim bratem i chcę, żeby wiodło mu się jak najlepiej.
Soleil doskonale to rozumiała. Jednak jedyne co mogła w tej sytuacji zrobić, to mocniej ścisnąć dłoń przyjaciela, aby dać mu znać, że wciąż przy nim jest. Blaise pod wpływem tego uścisku zdołał się nieco rozbudzić. Znów powróciła jego codzienna postać, która zawsze obdarzała wszystkich miłym uśmiechem. Tym samym uśmiechem obdarzył właśnie kwiaciarkę.
– Koniec o mnie – powiedział żywym głosem. – Opowiedz mi coś o sobie, Sol. – Dziewczyna poczuła, że jej mięśnie nieznacznie się napinają. – Nie jesteś zazwyczaj zbyt skłonna do opowieści, jak wyglądało twoje życie, zanim tutaj trafiłaś.
Soleil puściła dłoń Blaise’a. Tym razem to ona zapatrzyła się w klawisze. Nie śmiała ich jednak dotknąć, ponieważ nie potrafiła grać na fortepianie.
– Moje życie nigdy nie było skomplikowane – podjęła temat, ponieważ pragnęła odwdzięczyć się tym samym, czym obdarzył ją Blaise, a mianowicie: kawałkiem swojego przeszłego życia. – Kiedy była mała, znaleziono mnie w lesie, do połowy zakopaną w ziemi. Ponoć wyciągałam dłonie w stronę słońca, uśmiechając się przy tym. Nikt nie wiedział, jak się nazywam, ile mam lat i skąd się tam wzięłam. Dodatkowo mówiłam w innym języku. – Spojrzała ukradkowo na zdziwionego księcia, który z pewnością nie spodziewał się takiej historii. – Czasami śnią mi się koszmary, gdzie źli ludzie gonią mnie po lesie, a potem pozbawiają mnie życia. To wszystko jest takie realne, jakby naprawdę się wydarzyło. W tym śnie zawsze odnoszę wrażenie, że już raz… umarłam. 
Blaise przez dłuższą chwilę milczał. Najwyraźniej próbował przyswoić zdobyte informacje.
– Czasami odnoszę wrażenie, że jesteś kwiatem.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem malującym się w oczach. Z pewnością nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
– Znaleziono cię w lesie, kiedy wyciągałaś dłonie ku słońcu, zupełnie jak kwiat, który właśnie wynurzył się z ziemi, aby zażyć jego życiodajnych promieni – zaczął zamyślony książę. – Z tego, co zdążyłem zauważyć, naprawdę mało jesz, za to pijesz bardzo dużo wody. Nie lubisz przebywać na słońcu z kapeluszem na głowie. Dodatkowo potrafisz się porozumiewać z kwiatami. To zupełnie tak, jakbyś sama nim byłam. – Usta Blaise’a rozszerzyły się w delikatnym uśmiechu, który Soleil szybko odwzajemniła. 
– Chciałabym być kwiatem, ale jestem człowiekiem. Krwawię i cierpię jak on. 
– Masz rację. – Książę cicho westchnął. – Musisz mi wybaczyć tę odrobinę fantazji. Zawsze wolałem widzieć świat w o wiele bardziej magicznym wydaniu. 
– W pełni to rozumiem. 
Soleil cicho się zaśmiała. Dla Blaise’a ten dźwięk był piękniejszą melodią niż ta, którą wygrywał na klawiszach fortepianu. Jego przyjaciółka naprawdę rzadko się śmiała, ale kiedy to robiła, świat jakby zamierał, pragnąc wsłuchiwać się w ten melodyjny ton jeszcze o jedną chwilę dłużej. 
– Sol – zaczął ze smutkiem – wyjeżdżam wczesnym porankiem.
Cała radość umknęła gdzieś z oblicza kwiaciarki. W tym momencie skuliła się w sobie. Powrót do rzeczywistości zawsze był dla niej ciężkim wyzwaniem.
– Tak jak już wspominałem, będzie mi ciebie brakowało. – Blaise posłał jej smutny uśmiech.
– Mi ciebie też, Blaise.
Oboje spojrzeli na siebie, nie bardzo wiedząc, w jaki sposób się pożegnać. Soleil szybko odwróciła wobec tego wzrok. Książę wiedział, że nieco ją zawstydził, dlatego uznał, że nie zrobi niczego głupiego, czego sam mógłby potem żałować. Na tym ich historia tymczasowo powinna się zakończyć. Przynajmniej do czasu, kiedy znów się tutaj nie pojawi.

2 komentarze:

  1. Wciągająca historia. Podoba mi się, iż przedstawione nam zostaje drugie dno w postaciach książąt.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Jeny, smutno mi się zrobiło, że Blaise wyjeżdża. Jak wspominałam, nie umiem dojrzeć romansu między nim a Sol, za to ich przyjaźń jak najbardziej do mnie trafia. Kiedy chłopak wyjedzie, kwiaciarka będzie zdana na niełaskę Villane'a.
    Do tego Devyn. Strasznie melancholijny w tym tekście, ale się nie dziwię - śmierć rodzica to naprawdę olbrzymi cios, a jeśli książę korony, że tak nazwę starszego z braci, nie wyraża zgody na podróż na pogrzeb, to ja się nie dziwię nastrojowi Devyna. Mogę go przytulić?
    Heh, znałam historię nazwy karczmy, nim ta się pojawiła na ekranach, bu, skarbie! :D
    Lubię ten tekst. Ma w sobie nostalgię i smutek, ale to naturalne i ludzkie, że w życiu dochodzi do pożegnań i że musimy robić coś, czego nie chcemy.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń