Jakoś tak miałam ochotę na wrócenie do uniwersum WCN. Z tematu głównego uczyniłam temat na pracę domową dla ośmiolatki, bo dlaczego nie.
Ja wiem, że to uniwersum jest w cholerę skomplikowane i bogate w różne postacie, dlatego jeżeli ktoś go nie zna, może mieć problem ze zorientowaniem się w treści. Ja od siebie mogę podać tylko kilka imion i nazwisk, a także tłumaczeń, kto jest kim (wiem, idzie umrzeć), jakby ktoś przypadkiem chciał je przeczytać.
P.S. Przeczytanie serii na WAR niewiele zmieni. Ale jakby ktoś chciał się dowiedzieć, skąd tyle komplikacji, to ew. zapraszam na http://cien-nocy.blogspot.com.
P.S2. Jak zwykle dziękuję Ivy vel Oli za pomoc przy wymyślaniu tytułu. „Mój tata nie umie w opowieści” skradło moje serce XDDD.
Rodzina Auvreyów:
*Laura Auvrey – matka
*Nathiel Auvrey – ojciec
*Aura i Nate Auvrey – jedenastoletni bliźniacy, rodzeństwo
*Calanthia Auvrey – ośmioletnia bohaterka opowieści, najmłodsza w rodzinie
Babcie głównej bohaterki:
*Joanne Collins – przybrana matka Laury
*Calanthe Clerinell – biologiczna matka Laury
*Eirinn Auvrey – matka Nathiela
Postacie drugoplanowe/wspomniane:
*Anastasia Blythe – dziewięcioletnia przyjaciółka Calanthii
*Sorathiel Blythe – ojciec Anastasii, szef organizacji Nox, przyjaciel Nathiela i Laury
*Madelyn Barielle – sześcioletnia przyjaciółka Calanthii, czarodziejka
*Soriel Auvrey – brat Nathiela
***
„Częścią problemów tego świata był fakt, że w dzisiejszych czasach nikt nie łuska z babcią groszku” – mawiała babcia głównej bohaterki lektury „Mały groszek”. Odnosząc się do jej wypowiedzi, opisz swoją własną babcię jako superbohaterkę. Pamiętaj! Możesz poprosić o pomoc swoją rodzinę.
Calanthia Auvrey westchnęła ciężko niczym umęczony dorosły, zamykając zeszyt od języka angielskiego. To nie ze zrozumieniem cytatu z książki miała problem – wręcz przeciwnie, jako jedyna z niewielu osób w klasie rozumiała jego znaczenie w kontekście całej lektury. Chodziło raczej o to, że prawie nic nie wiedziała o swoich babciach, ponieważ umarły, zanim się narodziła, a jej rodzice nie byli zbytnio wylewni, jeżeli chodziło o opowieści z nimi związane. Najwięcej słyszała o babci Calanthe, w końcu to po niej odziedziczyła imię, jak i wygląd – w przeciwieństwie do reszty rodziny Auvreyów ona jako jedyna posiadała błękitne tęczówki, to dlatego sąsiedzi często śmiali się, że musiała być adoptowana. Szkoda tylko, że nie poznali nigdy babci Calanthe...
Calanthia Auvrey miała tak naprawdę trzy babcie, ale rodzice zawsze jej powtarzali, że historia z nimi związana jest zbyt skomplikowana, aby poznała ją już w młodym wieku. Liczyła na to, że tym razem, kiedy zasiądzie z nimi przy stole, o wszystkim jej opowiedzą, w końcu musiała jakoś odrobić zadanie domowe – chyba najtrudniejsze, jakie dotąd miała, ponieważ wymagało od niej zdolności, jakich jeszcze w swoim ośmioletnim życiu nie nabyła, a mianowicie: bycia dziennikarzem, wyciągającym wnioski nie tylko z opowieści dorosłych, ale również za pomocą własnych dłoni i nosa. Najpierw jednak musiała się dowiedzieć, jak to jest w ogóle mieć babcię, a więc tym samym: jak opisać idealną wersję członka rodziny, którego nigdy nie miała okazji poznać.
– Cala! – usłyszała okrzyk swojej przyjaciółki, na którą czekała w parku od jakichś trzydziestu minut. Niestety nie chodziły do tej samej klasy, dlatego jeżeli chciały wracać wspólnie do domu, często jedna z nich po prostu musiała poczekać na tę drugą na ich ulubionej ławce w parku.
Dziewczynka spakowała do plecaka zeszyt i zeskoczyła prosto w kupę zaschniętych, jesiennych liści, które wzbiły się w powietrze. Jej brązowy beret, usadowiony na poskręcanych blond włosach, podskoczył, lądując z powrotem na swoim miejscu pod krzywym kątem. Bladymi dłońmi poprawiła szelki plecaka i przyklepała ciemnozielony płaszcz. W tym czasie zdyszana Anastasia zdołała do niej dobiec. Stając obok niej, pochyliła się ku dołowi i złapała łapczywie oddech.
– Znowu próbujesz zrzucić zbędne kilogramy? – spytała z uśmieszkiem Calanthia.
– To nie jest śmieszne, Cala. Nie lubię, jak nazywają mnie w klasie grubaską. – Anastasia wyprostowała się i zmarszczyła czoło. Różowe plamy wstąpiły na jej blade policzki. Nawet jeżeli nie była tak chuda, jak ich rówieśnicy, wciąż uchodziła za naprawdę urodziwą dziewczynę. Miała ładny, złoty odcień włosów i duże, przepełnione mądrością brązowe oczy, które odziedziczyła po ojcu.
– Przecież rodzice już ci mówili: to nie wygląd się liczy, tylko to, co masz w środku – zacytowała poważnym głosem wujka Sorathiela Calanthia.
– Wolę powiedzenie wujka Nathiela: wszystko, co powinnyście mieć w środku, to jedzenie – rzuciła zabawnym głosem Ana, machając teatralnie dłońmi.
Już po chwili obie głośno się śmiały.
– Cały czas się zastanawiam, dlaczego oni tak długo się ze sobą przyjaźnią. Myślisz, że my też będziemy przez tyle lat razem? – Anastasia spojrzała z uśmiechem na swoją przyjaciółkę, szybko jednak zauważyła, że ta uciekła do własnego świata rozważań, a co za tym idzie: zignorowała ją. Od razu przybrała podejrzliwą minę. Doskonale wiedziała, że umysł Calanathii zajmowało teraz coś, co musiało ją martwić. – Ziemia do Cali? – Dziewczynka pomachała przed oczami przyjaciółki. – Coś się dzisiaj stało?
– Przepraszam. Po prostu… dostałam bardzo dziwne zdanie domowe.
– Naprawdę to zadanie domowe zajmuje teraz twoje myśli, Cala? – Anastasia wyglądała na rozbawioną. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – To do ciebie podobne. A wiesz, co nie jest do ciebie podobne? – Zbliżyła się do swojej przyjaciółki i dotknęła palcem wskazującym jej nosa. – Kiedy się zamartwiasz. Przecież nie ma zadania domowego, którego byś nie odrobiła.
Calanthia poprawiła spadające z ramion szelki plecaka i zmarszczyła czoło. Nie wiedziała, jak może ubrać w słowa to, co chce powiedzieć. Nie chciała zabrzmieć śmiesznie.
– Chodzi o to, że nie wiem, jak to jest mieć babcię – wyrzuciła wreszcie z siebie, kiedy spojrzenie jej przyjaciółki stało się aż nadto wyczekujące. – Mamy opisać jedną z nich jako superbohaterkę. Tylko że ja kompletnie nic nie wiem o moich babciach.
– Przecież wiesz, że jedna z nich miała na imię Calanthe i to po niej odziedziczyłaś imię. Poza tym miała błękitne oczy i walczyła z demonami. – Anastasia wzruszyła beztrosko ramionami.
– Zaraz. – Zdziwiona Calanthia spojrzała na swoją przyjaciółkę, zatrzymując się na środku parku. – Kto ci powiedział, że walczyła z demonami? – spytała szeptem w taki sposób, aby nikt jej nie usłyszał. Rozglądnęła się przy tym podejrzliwie wkoło. Obok nich przechodziło akurat małżeństwo z dzieckiem, na szczęście nie zwracali na nie uwagi. – Rodzice nic mi takiego nie mówili!
– Jak to? – Tym razem to zdziwiona Anastasia pochyliła się ku przyjaciółce. – Tata mówił, że moja i twoja babcia były przyjaciółkami, tak samo jak my. I obie walczyły z demonami, tylko że to twojej babci najbardziej się bały. Coś tam wspominał, że była jedną z najlepszych łowczyń w Nox.
– Dlaczego rodzice mi o tym nie powiedzieli? – Calanthia zmarszczyła czoło, spoglądając zastanawiająco w dal.
– Ulubioną odpowiedzią mojej mamy jest: bo nie pytałaś – odpowiedziała na to Anastasia, posyłając swojej przyjaciółce znaczący uśmieszek. – Poza tym skoro chcesz odrobić zadanie domowe, i tak będą ci dzisiaj musieli opowiedzieć o twojej babci, prawda? – Dziewczynka uniosła pytająco brew.
– Masz rację.
Na tym ich rozmowa się zakończyła. Chwilę później minęły szkołę, z której często odbierały młodszą koleżankę – jej ojciec i matka należeli niegdyś do pamiętnej organizacji Nox, która zajmowała się zwalczaniem cienistych demonów. Calanthia czasem żałowała, że jedyny dowód na istnienie takiego zespołu to wspomnienia, które przywoływali ich rodzice. Tak naprawdę sama nie wiedziała, ile było prawdy w tych wszystkich historiach o demonach, ponieważ żadnego nigdy na oczy nie widziała.
– Cześć! – Brązowowłosa Madelyn podbiegła do koleżanek, niemal potykając się na prostej drodze o swoje nogi. Dla żadnej z nich nie było to nowością. Dziewczynka od zawsze zdawała się fruwać głową w chmurach. – Coś się dzisiaj wydarzyło? – Promienny uśmiech rozszerzył okrągłą twarz sześciolatki, która chodziła do szkoły dopiero od kilku miesięcy.
– Trochę się wydarzyło – przyznała Anastasia, wzruszając ramionami. – Musimy pomóc Cali, Made, bo widzisz, ma takie jedno zadanie domowe, którego nie potrafi odrobić.
Dziewczynka w czerwonym płaszczu przybrała przerażoną minę. Najwyraźniej była kolejną osobą, która dziwiła się, że jej starsza koleżanka nie potrafiła czegoś zrobić. Calanathia uchodziła za jedną z wybitniejszych uczennic w szkole. Dla Madelyn była jak prawdziwa skarbnica wiedzy.
– Czy ja wiem coś, czego nie wie Calanthia? – spytała niepewnie, przyglądając się to jednej, to drugiej koleżance.
– O, tak – przyznała rozbawiona Anastasia. – Na przykład, jak to jest mieć babcię.
– Och. – Napięte mięśnie Madelyn nieco się rozluźniły. Cieszyła się, że będzie mogła w jakiś sposób pomóc starszej od siebie przyjaciółce, nawet jeżeli chodziło o tak błahą sprawę, niezwiązaną z nauką. – Mieć babcię to fajna sprawa. – Uśmiechnęła się ciepło do Calanthii. – Moja bardzo lubi piec. Zawsze kiedy do niej przychodzę, pyta mnie, na co mam ochotę. Zazwyczaj odpowiadam, że na ciasteczka, bo nie są trudne do zrobienia, a poza tym lubię jej w tym pomagać. Zawsze daje mi czerwony fartuszek, który sama uszyła, a potem staję na stołku i razem z nią je przygotowujemy. Kiedy już się zrobią, jemy je i pijemy kakao.
Calanathia wsłuchując się w tą opowieść, pozazdrościła młodszej koleżance, że w ogóle ktokolwiek chciał z nią piec ciasteczka. U niej w domu nikt nigdy tego nie robił. Jej mama nie przepadała za gotowaniem, a co dopiero za pieczeniem.
– A ta prawdziwa wersja, której nie kazał ci się wyuczyć na pamięć tata? – spytała ze znaczącym uśmieszkiem Anastasia.
Madelyn spojrzała najpierw w jedną, a potem w drugą stronę, jakby chciała się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje, po czym pochyliła się ku dziewczętom, by wyszeptać im prawdziwą historię:
– Tak naprawdę to pomagam jej przyrządzać mikstury na zamówienie. Same wiecie, że prowadzi sklep zielarski. To takie fajne, jak po kuchni fruwają fiolki i pudełeczka z ziołami! – Rozemocjonowana dziewczynka zamachała dłońmi jak koliber skrzydłami. – Obiecała mi, że kiedyś nauczy mnie sztuki lewitacji! Fajnie, nie? A tak poza tym to potajemnie uczy mnie zaklęć! I to takich, których nie nauczono mnie jeszcze w szkole. – Wypięła dumnie pierś.
Madelyn Barielle była jedną z la bonne fee, czyli dosłownie tłumacząc: dobrą wróżką. Kiedy skończyła sześć lat, rozpoczęła naukę w szkole dla młodych czarodziejek. Calanthia i Anastasia wiedziały o tym tylko dlatego, że znały się od maleńkości. Łącznikiem wszystkich rodzinnych historii od ich poczęcia była tajemnicza organizacja Nox, która w dniu dzisiejszym niestety nie istniała.
– Dziękujemy za opowieść, Made – odpowiedziała grzecznie Anastasia. Chwilę później wyprostowała się, wzięła głęboki wdech i rozpoczęła swoją opowieść: – Jeżeli ci to pomoże, moja babcia ze strony mamy nie ma żadnych specjalnych zdolności. – Spojrzała na swoją przyjaciółkę, Calanthię, posyłając jej krzepiący uśmiech. – Wygląda to tak samo, jak w pierwszej wersji historii, którą przedstawiła Madelyn. To pewnie dlatego jestem gruba. – Wzruszyła ramionami. – Babcia lubi we mnie wpychać słodycze, bo jest cukiernikiem. Myślę jednak, że bardziej przydatne będzie dla ciebie to, że babcie są zawsze tymi osobami, które rozpieszczają swoje wnuki. – Madelyn przysłuchując się tej historii, pokiwała twierdząco głową. – Starają się im dawać w nadmiarze to, czego nie dają im rodzice. Przede mną na przykład mama chowa wszystkie słodycze, a babcia specjalnie dla mnie je piecze. Tata Made zabrania jej używać magii poza szkołą, a więc uczyć się jej na własną rękę, a jej babcia potajemnie uczy ją zaklęć. Właśnie o to chodzi z babciami. Mają swoje małe sekrety z wnuczkami.
Calanthia pokiwała dziękująco głową. Potem spojrzała w szare, jesienne niebo, zastanawiając się, czy gdyby któraś z jej babci żyła, okazałaby się taka sama, jak babcia Madelyn czy Anastasii. Rodzice zawsze powtarzali, że każda z nich była na swój sposób wyjątkowa, a już szczególnie babcia Calanthe. Co takiego mogli mieć wówczas na myśli?
***
Cisza w domu Auvreyów nie była czymś codziennym, to dlatego w momencie, kiedy padło to jedno pytanie, Calanthia poczuła się nieswojo. Nawet jej starsze rodzeństwo spojrzało na rodziców, czekając na odpowiedź, w końcu nie za wiele mówiło się w domu o ich babciach czy dziadkach. Tata zawsze lubił sumować podobne pytania jednym zdaniem:
– To skomplikowane.
Calanthia spojrzała w talerz, na którym makaron z sosem pomidorowym wyglądał jak zwierzęce flaki okraszone krwią. Chociaż miała zaledwie osiem lat, zdawała sobie sprawę z tego, że mama nie była mistrzynią kuchni. Mimo wszystko zawsze starała się zjadać obiad do końca. Tym razem jednak nie mogła. Za bardzo dręczyło ją to jedno pytanie, które w pewnym momencie samoczynnie wydostało się z jej ust: jakie były nasze babcie?
– Nauczycielka zadała nam zadanie domowe, gdzie mamy opisać jedną z naszych babci. – Dziewczynka spojrzała prosto w oczy ojca, pragnąc mu przekazać, że właśnie wpadł w jej sidła. Skoro rzecz tyczyła się szkoły, rodzice będą musieli opowiedzieć cokolwiek.
Nathiel Auvrey wymienił spojrzenia z żoną. Przez moment oboje wyglądali, jakby próbowali przerzucić na siebie odpowiedzialność, która miała wyniknąć z tej opowieści. To sprawiło, że rodzeństwo Auvreyów poczuło się jeszcze bardziej zaintrygowane.
– No, dobra – rzucił w końcu tata, przewracając ostentacyjnie oczami.
– Tylko postaraj się, żeby ta opowieść była jak najmniej makabryczna – mruknęła od niechcenia jego żona, Laura. Posłała znaczące spojrzenie mężowi, który zsumował to krzywym uśmieszkiem.
– Ja tam chcę dużo krwi – powiedziała z uśmiechem Aura, ich jedenastoletnia córka, opierając się ze znudzeniem na dłoni. – No i demonów.
– Będzie – przyznał ojciec, wzruszając obojętnie ramionami. Tym razem ominął wzrokiem karcące spojrzenie żony. Udał, że teraz bardziej zajmujące są przygotowania do jednej z wielu rodzinnych opowieści.
Odłożył widelec na talerz, odchylił się na krześle i znacząco chrząknął.
– Okej. Już pewnie wiecie, że mieliście trzy babcie. Trochę dziwna sprawa, ale spoko, to, że mieliście trzy babcie, nie oznacza, że macie więcej matek albo ojców. Wasz boski tata jest oczywiście jeden na całym wszechświecie, także nie musicie się niczym martwić. – Nathiel Auvrey wyszczerzył białe zęby i puścił oczko do swoich dzieci, na co Laura Auvrey zareagowała znaczącym, przywołującym go do porządku chrząknięciem. – Joanne Collins, Eirinn Auvrey i Calanthe Clerinell to imiona i nazwiska, które powinniście zapamiętać. – Wystawił ostrzegawczo palec wskazujący do góry, przyglądając się uważnie każdemu swojemu dziecku. – Zaczniemy od tej, która nie była waszą prawdziwą babcią, czyli Joanne. To jej nazwisko nosiła wasza mama, zanim za mnie wyszła. Wszystko wskazywałoby na to, że była jej biologiczną matką, ale tak nie było. Joanne Collins adoptowała waszą mamę, bo jej prawdziwa matka, Calanthe, porzuciła ją zaraz po tym, jak ją urodziła.
Cała trójka rodzeństwa Auvreyów wyglądała na nieco skonsternowanych. Już na samym początku historia wydawała się być nieco zbyt skomplikowana jak na ich młode umysły. Może to dlatego rodzice nigdy nie chcieli im niczego powiedzieć o babciach?
Calanthia spojrzała niepewnie na swoją mamę, pragnąc jej przekazać, że kompletnie nic z tego nie rozumie. Za jej śladem poszła Aura oraz Nate. Teraz wszyscy wpatrywali się w nią błagalnie, oczekując wyjaśnień. Podstawiona pod ścianą Laura, ciężko westchnęła. Już po chwili, zanim jej mąż kontynuował opowieść, położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała:
– Ja to zrobię.
Nathiel Auvrey założył ręce na piersi jak obrażone dziecko, jednak powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza.
– Babcia Joanne nie była moją prawdziwą mamą, ale to ona mnie wychowała. Zmarła, gdy miałam siedemnaście lat – wytłumaczyła spokojnie Laura.
– Dlaczego zmarła? – zapytała ciekawsko Aura.
– Bo zabił ją demon – rzucił od niechcenia Nathiel. – Ścigał waszą mamę. No i tak jakoś wyszło, że ona uciekła, a Joanne poświęciła za nią życie.
Dzieciaki wyglądały na jeszcze bardziej skonsternowane. Znowu spojrzały na swoją mamę, oczekując, że potwierdzi lub zaprzeczy tej historii. Laura może nie była zadowolona z tego powodu, że jej bezmyślny mąż opowiadał z taką lekkością o śmierci jej przybranej matki, ale nie mogła go za to winić, skoro był idiotą.
– Tak było – potwierdziła z ciężkim westchnięciem. – Nawet jeżeli babcia Joanne nie była waszą prawdziwą, biologiczną babcią, gdyby żyła, kochałaby was mocniej niż którakolwiek babcia na świecie. To ona od samego początku wierzyła w to, że ja i wasz tata będziemy w przyszłości razem. – Kąciki ust Laury uniosły się do góry. – Była otwarta, pełna życia i zawsze przypominała mi osobę, która nigdy nie chciała dorosnąć. Polubilibyście ją. Prawdopodobnie stałaby się dla was prawdziwą przyjaciółką, tak samo jak dla mnie.
Calanthia położyła podbródek na dłoni, spoglądając w zamyśleniu w sufit. Być może historia o babci Joanne była poruszająca, ale to nie o niej chciała napisać pracę domową. Nawet jeżeli nie wiedziała kompletnie nic o rodzicielce swojej mamy, poza tym, że odziedziczyła po niej imię i wyglądała zupełnie jak ona, to ją chciała uczynić w tej opowieści superbohaterką.
– A co z babcią Eirinn? – spytał cichutko nieśmiały Nate.
– Babcia Eirinn była moją mamą i miała za męża najgorszego gnojka wszech czasów – kontynuował opowieść Nathiel. – Pewnego dnia postanowił, że wybije całą naszą rodzinę i zostawi przy życiu tylko mnie.
– Ale przecież wujek Soriel żyje – przyuważyła zdziwiona Aura.
– Tak, też tego żałuję.
– Nathiel – skarciła go żona. On tylko przewrócił oczami.
– Wasz dziadek zabił waszą babcię i tak się w sumie skończyła jej historia. – Umilkł na chwilę. – Po części, bo dupek generalnie zabił ją po to, żeby pożyczyć sobie jej moc. Ale to inna opowieść. I chyba jesteście na nią trochę za młodzi.
Calanthia spojrzała niepewnie na swoich rodziców. A więc wychodziło na to, że jej przybraną babcię zabił demon, który chciał dopaść przy okazji jej mamę, a druga babcia, która była matką jej taty, została zabita przez własnego męża, bo ten chciał odebrać jej moc. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości: historia rodzinna Auvreyów była dziwna i skomplikowana.
– A co z babcią Calanthe? – spytała odważnie Aura.
– Babcia Calanthe była łowczynią demonów, jak my – wytłumaczyła Laura.
– Miała niewyparzoną gębę, paliła fajki jak smok i generalnie zginęła w walce. Najpierw dźgnął ją wasz dziadek, a potem ona dźgnęła jego. I tak o sobie umarli – dodał luzackim tonem głosu Nathiel.
Teraz rodzeństwo Auvreyów było już niemal zgubione w całej historii. Calanthię zastanawiało, dlaczego w ich rodzinnej opowieści wszyscy ginęli w tak okrutnych okolicznościach. No i dlaczego tata opowiadał o tym wszystkim z taką łatwością? Żartował? Już nic z tego nie rozumiała. Myślała, że kiedy usłyszy o swoich babciach, będzie potrafiła opisać je jako superbohaterki, ale jak miała to zrobić, skoro każda z nich ginęła w taki sposób? Poza tym nie dowiedziała się kompletnie niczego o babci Calanthe, za wyjątkiem tego, że ponoć paliła papierosy i, jak to powiedział tata, „miała niewyparzoną gębę”. Ten opis nie wskazywał na to, aby była dobrym materiałem na kogoś, kto jest superbohaterem.
Laura Auvrey wzięła głęboki wdech.
– Już wiecie, dlaczego nie chcieliśmy wam do tej pory opowiadać o waszych babciach? – spytała, na co rodzeństwo potrząsnęło niepewnie głowami. – Ta historia jest zbyt skomplikowana dla waszych młodych umysłów. Kiedy dorośniecie, o wszystkim wam opowiemy tak, abyście to zrozumieli. Dobrze?
Cała trójka pokiwała zgodnie głowami. To jednak nie sprawiło, że Calanthia poczuła się lepiej. W końcu wciąż miała do odrobienia zadanie domowe…
***
Otwarty zeszyt leżał na biurku od kilku godzin. Widniało w nim tylko jedno zdanie, które brzmiało: „Moja babcia była superbohaterką, która…”. Calanthia nie miała w zwyczaju kłamać, to dlatego nie wyobrażała sobie, że mogłaby zmyślić całą historię. Przez myśl przeszło jej, że mogłaby stworzyć idealną babcię, taką, jaką przedstawiała ją Anastasia czy Madelyn, ale nie czułaby się z tym dobrze. Potrzebowała prawdy. Prawdy i zrozumienia. Odnalezienia się w tym historycznym chaosie. Pytanie tylko: jak tego dokonać, skoro miała tylko osiem lat? Gdyby podarowano jej trochę więcej czasu, poszłaby do rodziców Anastasii – jej tata, Sorathiel Blythe, był kiedyś szefem organizacji Nox. Musiał dużo wiedzieć o babci Calanthe. Poza tym może opowiedziałby o niej w bardziej przystępny sposób niż jej tata, mający tendencję do strojenia sobie ze wszystkiego i wszystkich żartów. Szkoda tylko, że zadanie domowe musiała oddać już jutro. Czyżby miał to być pierwszy raz, kiedy dostanie złą ocenę?
Przewracając się z boku na bok i myśląc o nadchodzących konsekwencjach, dziewczynka nie mogła zasnąć. To był pierwszy raz, kiedy jej młody umysł dobrnął na trzeźwo do północy. Codziennie rano wstała o szóstej rano. Wiedziała, że będzie bardzo niewyspana, a więc zdecydowanie mniej aktywna na zajęciach. To sprawiło, że coraz mocniej zaciskała powieki, licząc w głowie przelatujące nad jej głową owieczki. Upragniony sen w końcu nadszedł. A wraz z nim pustka, która szybko została zapełniona śmierdzącym dymem. Calanthia zastanawiała się, dlaczego śniło jej się, że ktoś palił papierosy. Czy to w ogóle było możliwe, żeby czuć ich zapach, podczas gdy się spało?
– Umysł człowieka to skomplikowana maszyna – usłyszała kobiecy głos. – Można mu wmówić dosłownie wszystko, a co za tym idzie: w tym świecie właśnie palę papierosy, ale tobie się tylko wydaje, że czujesz ich zapach.
Zdziwiona Calanthia zamrugała oczami. Wystawiła przed siebie blade dłonie, zdając sobie sprawę z tego, że w tym dziwnym śnie była sobą. Do jej uszu doszedł dźwięk stukających o podłoże obcasów. Spojrzała w kierunku, z którego dochodził, spodziewając się ujrzeć kobietę, która wcześniej do niej przemawiała.
– Babcia Calanthe? – spytała niepewnie, kiedy w ciemnościach otoczonych dymem, dostrzegła długie blond włosy, błękitne oczy i szelmowski uśmiech. Może było na tym świecie wiele kobiet o takim wyglądzie, ale na pewno nikt nie wyglądał tak, jak babcia Calanthe. Czy będzie taka piękna, jak ona, kiedy już dorośnie? Jeżeli tak, nie mogła się tego doczekać. Jedyne, co nie pasowało jej w wyglądzie babci, to to, że była… młoda. Może nawet tak samo młoda jak jej mama. Czy babcie nie posiadały czasem siwych włosów i pomarszczonej twarzy?
– Jesteś błyskotliwa – przyuważyła kobieta, zatrzymując się tuż przed swoją wnuczką. Wypalonego peta rzuciła w tył. Ręce schowała do kieszeni długiego, czarnego płaszcza. – Najwyraźniej odziedziczyłaś po mnie nie tylko wygląd.
– Mama zawsze mi powtarza, że jestem jak twoja reinkarnacja.
– Oby nie. – Usta Calanthe wykrzywiły się w grymasie. – To by oznaczało, że musiałabyś stać się śmiertelnym wrogiem mieszkańców Reverentii, zakochać się w demonie bez uczuć, zajść w ciążę w wieku szesnastu lat i zostawić swoje dziecko w szpitalu zaraz po urodzeniu. Resztę swojego życia poświęciłabyś na życie w samotności i dążeniu do tego, aby zabić ojca twojego dziecka. To nie było dobre życie. Nie idź w moje ślady.
Calanthia była zdziwiona, że jej babcia mówiła o wszystkich tych złych rzeczach z taką odwagą i pewnością siebie. W przeciwieństwie do rodziców nie ukrywała żadnych faktów ze swojego życia, nawet jeżeli miała świadomość tego, że jej wnuczka mogłaby tego nie zrozumieć.
– Czy to prawda, że demony się ciebie bały? – spytała dziewczynka.
– Bardzo. Nazywały mnie feniksem – powiedziała z uśmieszkiem Calanthe. – Wiesz, dlaczego? – Jej wnuczka potrząsnęła głową. – Bo nawet kiedy myśleli, że lada moment umrę, odradzałam się z popiołów i byłam jeszcze silniejsza niż wcześniej.
– Czyli byłaś superbohaterką. – Calanthia uśmiechnęła się delikatnie, na co jej rozmówczyni zaśmiała się dźwięcznie.
– Na swój własny sposób tak. Ostatecznie musiałam ocalić wielu ludzi przed demonami.
– A czemu chciałaś zabić dziadka?
Cała wesołość uleciała z twarzy Calanthe.
– Dobre pytanie. Może dlatego, że był zły i zarządzał demoniczną organizacją, która próbowała wykończyć ludzi, a więc bliskie mi osoby? Poza tym łączyła mnie z nim szczególna relacja, opierająca się na nienawiści.
– To dlaczego urodziła się mama? Dzieci nie rodzą się z miłości?
– Nie zawsze.
– A gdzie jest teraz dziadek?
– Żyje ze mną, choć to może niewłaściwe określenie, zważając na to, że oboje jesteśmy martwi.
– Jak to? To nie tak, że go nienawidziłaś? – Calanthia zmarszczyła czoło.
– Od nienawiści blisko do miłości.
Calanthe wyjęła z kieszeni paczkę fajek. Kiedy cisza opanowała ciemne otoczenie, zdążyła zapalić kolejnego papierosa. Najwyraźniej czekała na kolejne pytania. Calanthia miała ich jednak w głowie zdecydowanie za dużo. Czy to spotkanie miało limitowany czas? W takim razie musiała się pospieszyć.
Dziewczynka wzięła głęboki wdech i wyrzuciła z siebie ciągiem:
– Czy pojawiłaś się w moim śnie, bo wiedziałaś, że potrzebuję twojej pomocy? Dlaczego palisz papierosy nawet po śmierci? Nie szkodzi to twojemu zdrowiu? Dlaczego zostawiłaś moją mamę? Znasz Nate’a i Aurę? Obserwujesz nas? Lubisz mojego tatę? – Wzięła szybki, głęboki wdech. – Czy jeszcze cię zobaczę? – Ostatnie pytanie zawisło tęsknie w powietrzu.
Calanthe nie spuszczała oczu ze swojej wnuczki. Uniosła papierosa do ust, wydmuchała powolnie dym, a potem wyrzuciła niedopałek w tył i przy niej uklęknęła. Oczy babci zdawały się być z bliska takie same, jak jej. Przez te wszystkie lata, kiedy ludzie śmiali się z niej, że błękitne tęczówki są nietypowe w rodzinie Auvreyów, teraz nareszcie poczuła, że w końcu ma kogoś, kto stanowił dowód na to, iż należała do właściwej rodziny.
– Teraz będziemy widywać się częściej – powiedziała łagodnie Calanthe, posyłając swojej wnuczce uśmiech. – Oczywiście jeżeli napiszesz o mnie niezłą historię. Użyj swoje wyobraźni. – Wystawiła palec wskazujący i dotknęła nim czoła dziewczynki. – Już wiesz, że należałam do organizacji Nox, byłam wrogiem demonów i na sam koniec ocaliłam świat. – Calanthe puściła jej oczko. – Czy trzeba czegoś więcej, żeby być superbohaterem?
Calanthia pomasowała czoło i uśmiechnęła się szeroko.
– Nie odpowiesz mi na resztę pytań? – spytała podejrzliwie.
Rozbawiona Calanthe podniosła się z ziemi.
– Będziemy miały na to jeszcze dużo czasu.
To było ostatnie, co pamiętała dziewczynka ze swojego dziwnego snu. Kiedy już się obudziła, była piąta rano. Nie czuła się jednak zmęczona – wręcz przeciwnie: była pełna energii i ekscytacji. Teraz już wiedziała, co powinna napisać w zeszycie. To dlatego odrzuciła kołdrę na bok i zerwała się z łóżka. Kiedy zapaliła lampkę stojącą na biurku, od razu chwyciła za długopis i zabrała się za pisanie. Pierwsze zdanie zapisane w zeszycie nagle nabrało nowego sensu.
„Moja babcia była superbohaterką, która ocaliła świat…”.
Kilka dni później, kiedy nauczycielka języka angielskiego oddawała prace swoim uczniom, przystanęła przy Calanthii Auvrey i pochyliła się ku niej, obdarzając ją niepewnym uśmiechem. Stwierdziła, że jej historia była naprawdę fascynująca, ale nie do końca o to chodziło. Oczekiwała bardziej realnej opowieści z życia codziennego, jednak za starania, a więc bardzo obszerną powieść, dostała najwyższą ocenę. Kiedy odchodziła od jej ławki, dziewczynka cicho westchnęła i spojrzała w kierunku okna.
Gdyby tylko ludzie wiedzieli, że ta historia jest prawdziwa…
Ach, WCN. To fakt, że ta historia jest nieco zagmatwana i skomplikowana. Zwłaszcza rodzina Auvreyów. Stęskniłam się za nimi, choć przecież nie minął jeszcze rok od tamtego dnia, kiedy ta historia się skończyła. Chichotałam jak głupia, gdy Nathiel próbował opowiedzieć o babciach dzieciaków. To do niego takie podobne, on się chyba nigdy nie zmieni.
OdpowiedzUsuńI największym lekarstwem okazała się sama Calanthe^^ Coś mi się wydaje, że panie spędzą jeszcze niejedną noc na ciekawych opowieściach. Ech, gdyby ludzie wiedzieli...
Pozdrawiam
W sumie jakby nie patrzeć, to historia się nie skończyła, tylko ktoś nie nadrobił czwartego tomu XDD huehue.
UsuńZacnie dziękuję za ten komentarz! Już ci pisałam prywatnie, ale napiszę i tutaj: you made my day!
Miałam wstawić swój jakże maślany komentarz dopiero jutro, jednak pomyślałam sobie, że skoro już przeczytałam to opowiadanie, to nie ma sensu zwlekać. Także szykuj popcorn, wino oraz kota – czeka na Ciebie mnóstwo maślano-maślanych słów! (Tutaj chciałam dać emotkę masła, ale jeszcze nikt nie wpadł na to, by JĄ ZROBIĆ!)
OdpowiedzUsuńCalanthia i Anastasia przypominają mi ich matki za młodu. Najmocniej mi się to skojarzyło, kiedy córka Amy paplała i paplała, gdy córka Laury zatracała się w swoich myślach, zupełnie ignorując jej słowa! Ajj, wspomnienia... ��
Ale wiesz co? Zrobiło mi się przykro. Naprawdę. Anastasia i Madelyn mogły się pochwalić wspólnie spędzonym czasem z babciami, kiedy nasza mała bohaterka mało co wiedziała o swoich. Aż mnie maślane serduszko zabolało. To było baaardzo smutne! :( •sniff sniff•
Nathiel i opowiadanie historii? Rany, dobrze, że on nigdy nie wziął się za pisanie książek, bo miałby tyle negatywnych recenzji, że byłby skłonny chcieć zaciukać tych, którzy je stworzyli! Fakt, można było się uśmiechnąć (choć nie powinno tak być, patrząc na to, iż każde wspomnienie wiązało się ze śmiercią), ale talentu to on nie ma za grosz! A najbardziej padłam przy tym, jak żałował, że... A nie, nie, nie! Tego tutaj nie powiem! Ci, co sobie przychodzą czytać komentarze, to by się za dużo dowiedzieli. Ha! Nie ma lekko. Bierzcie maślane tyłeczki i sami przeczytajcie całość, bo warto! A dlaczego?
Może WCN to skomplikowana machina rodzinna, gdzie wystarczy przeczytać czyjeś imię i już próbujesz ogarnąć, kim ta osoba jest i z kim jest związana, ale umiejętności SadisticWriter są na tak wysokim poziomie, że nawet taki drobiazg nie przeszkadza w przyjemnym odbiorze! To nie jest lizopośladstwo czy wjeżdżanie w pewne miejsce na masełka, tylko fakt! Ale wrócę do bohaterów. XD
Spotkanie wnuczki z babcią i ta obietnica częstszych spotkań – brzmi uroczo! Dzięki temu więcej się dowie, ale też będzie mogła się pochwalić, że spędza z nią czas. No, niektórym będzie musiała koloryzować prawdę, ale i tak najważniejsze, iż staną się sobie bliższe! ��
Niby długi tekst, a nawet nie wiem, kiedy tak właściwie go skończyłam. Byłam zdziwiona, że tak szybko przez niego przeleciałam (��). Możliwe, że to zasługa masełka, które produkujemy w nadmiarze i dzięki temu ładnie się rozpędzamy? �� No nic, przyjemnie spędziłam czas, powracając do tego demonicznie zaj3bistego świata! Nostalgia, smark w chusteczkę, nadgryzanie masełka i inne takie. Aż łezka się w oku kręci!
Na studiach to z winem, kotem, popcornem to trudno, ale mogę sobie wyobrazić, że odpisuję właśnie w takich milusich warunkach XD (P.S. DLACZEGO NIE ZROBIONO JESZCZE EMOTKI MASŁA).
UsuńNo, tak jak ci pisałam, miałam takie: ej, one naprawdę zachowują się jak swoje matki. O ile z Madelyn było to jeszcze zamierzone, tak z Calanthią i Anastasią nie bardzo. Ale może to jakoś podświadomie szło. Albo postacie żyją własnym życiem.
Jak to Nathiel nie wziął się za pisanie książek?! Na pewno to robił, tylko nikt go nie chciał wydać XDDDD. I nie jestem pewna, czy choćby dobrnięto do końca pierwszej strony jego opowieści o nożach, demonach i przystojnym łowcy.
TU JEST TYLE MASŁOLAMENTO I MASŁOWLAZŁO, ŻE NORMALNIE CZUJĘ SIĘ ONIEŚMIELONA. Moje umiejętności na wysokim poziomie huehehue. Chyba umysłowego potrzepania XD.
Fenk ju wery macz za ten maślany komentarz! Oby takich więcej huehue.
Hej :)
OdpowiedzUsuńCo tam mała Cala i jej zadanie domowe, Dios mio, tu jest Nathiel! NATHIEL!!! ❤️❤️❤️
Ja wiem, że mam jeszcze sporo do nadrobienia z WCN, co nie zmienia faktu, że jestem bardziej ogarnięta w rodzinnej historii niż najmłodsi Auvreyowie. To musiało być niezłe przeciążenie dla ich umysłów usłyszeć tyle rewelacji o swoich babciach, ale opowiedziane zostało w stylu całego WCNa, więc ja to kupuję.
No i Calanthe z jej papierosami - stęskniłam się!
Ciekawie wykorzystany temat, ładna dynamika i świat, w którym ja jest zakochana od lat. Dziękuję, że ich nam tu podałaś jak na tacy!
Pozdrawiam