Dzikość
Otula mnie noc. Żaden listek nie porusza się na drzewach,
wszystko zastygło jakby czekało na coś. Siedzę przyczajony między jednym
konarem a drugim. Moja cętkowana sierść zlewa się z korą i ziemią oraz liśćmi.
Czekam bezruchu. Pazury lekko wysuwają się, jakby już chciały poczuć skórę
ofiary. Polowanie to moje życie, mój żywioł. Ciało zostało stworzone do
szybkiego biegu. Mięśnie wprost czekały na pokazanie siły. Ostre kły z łatwością
przebiją skórę i rozszarpią gardło, a szczęka zatrzaśnie się na szyi. Poczuję,
jak ciepła krew spływa do gardła, a ofiara ostatkiem sił wierzgnie, jej oczy
będą patrzyły w moje i zgasną. Uszy wychwyciły jakiś dźwięk. Szelest. Jeszcze
bardziej napiąłem mięśnie i nie poruszyłem nawet końcówką ogona. Dźwięk
dochodził z prawej strony. Na pusty plac pomiędzy drzewami powoli na ugiętych
łapach wszedł lis. Rudy ogon był nisko położony, a nos drżał lekko. Zatrzymał
się i rozglądnął wokół siebie. Nie mógł mnie zobaczyć, bo liście i moje cętki
były skutecznym kamuflażem. Nos lisa znów zadrżał. Czekałem aż nabierze
pewności, że jest sam. Lis wyprostował się i podszedł na środek placyku. Wąchał
ziemię, jakby czegoś szukał. Zawiał lekki wiaterek i zwierzę znieruchomiało.
Nie miałem czasu i musiałem zaatakować. Wyskoczyłem z krzaków wprost na ofiarę.
Lis nie miał szans, próbował walczyć, gryząc mnie po kręgosłupie, ale ostre
kły i pazury, moja masa była większa oraz silniejsza. Przytrzymałem go pod sobą
i zatopiłem kły w szyi, przebijając tętnicę. Gorąca krew trysnęła spod szczęk,
a ofiara wierzgnęła. Czekałem. Krew powoli przestała płynąć, a ofiara coraz
słabiej się opierała. Oczy lisa gasły, patrząc w moje. Takie jest prawo
dzikości. Silniejszy zawsze wygrywa, jeśli jesteś zbyt słaby, stajesz się
ofiarą. Zacząłem rozrywać ciało i sierść oraz skórę, aby zjeść należyty mi
posiłek. Taki już jestem, dziki. Kieruje mną pierwotny instynkt, jestem na
szczycie łańcucha i lis o tym wie. Jego mięso jest takie smaczne, krwiste, mięsiste,
świeże. Głód powoli odchodzi i zaczynam czuć sytość. Zjadłem wszystko i
pozostawiłem tylko marne szczątki dla padlinożerców. Mój pysk był cały we krwi
wraz z pazurami. Odszedłem trochę od ścierwa i zacząłem czyścić futro i pazury.
Nie mogłem pachnieć posoką, bo zaszkodziłoby to kolejnemu polowaniu.
Rozglądnąłem się po placu. Nic, cisza. Noc była coraz ciemniejsza, pora wracać
do klepiska i zasnąć, a potem kolejny dzień z życia dzikości. Zwierzę zniknęło
w ciemnych krzakach, kierując się do nory.
Hej :)
OdpowiedzUsuńTekst może krótki, ale oddałaś tu całe napięcie, jakie towarzyszy wszelkiemu polowaniu, kiedy ofiara nie może wiedzieć, że nią jest. Byłam jak ten dziki zwierz, także czujna i czekałam, aż dorwie lisa, by się z nim rozliczyć. Plastyczny, naturalny obrazek ubrany w proste, prawdziwe słowa. Podobało mi się to.
Pozdrawiam.
Dziękuję :)
Usuń