Akcja toczy się w wojennym uniwersum. Pochyliłam się nad wcześniejszymi losami Natalii i wydarzeniami, które nieuchronnie prowadzą ją do sytuacji opisanej w tygodniu 54. Trochę długawe wyszło i niezbyt spektakularne, ale już planuję kolejny tekst, będący bezpośrednią kontynuacją i w nim podzieje się coś więcej.
Gdyby Natalia Wolicka dożyła drugiej połowy XX wieku, miałaby szansę przepracować swoją traumę w gabinecie psychologicznym, na terapii indywidualnej lub grupowej przy wsparciu farmakologicznym. Niestety w latach czterdziestych, w centrum brutalnej, okupacyjnej rzeczywistości opieka psychologiczna właściwie nie istniała. Traumy i związane z nimi odchylenia leczono w najlepszym wypadku życzliwym poklepaniem po ramieniu, w gorszym elektrowstrząsami dla pacjentów przebywających już pod opieką lekarską, zaś stamtąd istniała droga w zasadzie tylko do śmierci, niezależnie nawet od pochodzenia czy udokumentowanej aryjskości.
Szczęście w nieszczęściu, Natalia miała brata. To on poklepał ją po ramieniu, kiedy już znaleźli się w bezpiecznym miejscu.
– Ja się na nich zemszczę, Natka – powiedział tylko. – Pożałują skurwysyny.
Pocieszania było na tyle. Opowiedziała mu co się stało z rodzicami. To, co zrobili z nią, pominęła, ale nie musiała tego mówić, bo Laurent wiedział i nie dopytywał. Nie zapytał o to ani razu, a Natalia czuła na przemian gniew i wdzięczność, bo z jednej strony chciała wylać z siebie niewyobrażalne cierpienie tamtej chwili, a z drugiej nie znajdowała słów, aby je opisać. Z dnia na dzień coraz bardziej zanurzała się w studni bólu i goryczy, na przemian wypierając swoją traumę i przeżywając ją po raz kolejny, podczas gdy Laurent skupił się na poszukiwaniu zemsty. Na bazie swojej ugruntowanej nienawiści do okupanta oraz ponadprzeciętnej charyzmy budował nieformalną organizację, która w przeciągu dwóch lat zgromadziła kilkadziesiąt członków oraz rozliczne kontakty.
Kochał swoją młodszą siostrę ponad wszystko, jednak nie miał pojęcia jak wyrwać ją ze szponów postępującej depresji i wyalienowania. Uznał organizację za jedyny lek, zarówno dla niej, jak i dla siebie. Kiedy wraz ze znajomym lekarzem cudem odratował dziewczynę z próby samobójczej, nawrzeszczał na nią tylko, że niweczy wszelkie jego wysiłki. Musiała być silna i wspierać go w zemście. Zmęczona pokiwała wówczas głową i obiecała poprawę, a on z podwójną mocą rzucił się w wir pracy.
Natalia egzystowała w przytłaczającej ją rzeczywistości trochę bardziej dla brata niż dla siebie samej. Mieli tylko siebie nawzajem. Zapisała się na tajne komplety, gdzie poznała charyzmatycznego profesora chemii, który zafascynował ją światem pierwiastków i reakcji. Nie udało jej się zdobyć przyjaciół, gdyż była zbyt wycofana i emocjonalnie niedostępna. Traktowano ją trochę jak dziwaczkę, co zresztą nie zdawało się jej przeszkadzać. W nauce odnalazła swoją bezpieczną przystań. Również Laurent stał się trochę spokojniejszy. Natalia spędzała dnie i noce w swoim naprędce skleconym laboratorium. Dawała wyraz nienawiści do okupanta studiując dzieła na temat gazów bojowych i środków paraliżujących oraz toksyn. Z czasem kiedy organizacji udało się kilkakrotnie wykorzystać wynalazki dziewczyny czy to do uśpienia, czy podtrucia kogoś, szacunek do tajemniczej siostry dowódcy znacząco wzrósł.
Kończył się wrzesień, liście opadły już z drzew, ogołociwszy się niemal zupełnie na nadchodzący zimny październik, gdy na organizację jak błyskawica z jasnego nieba padła wieść – Staszek kolaboruje. Wyszło to zupełnie przypadkiem, czym się wsypał, nikt już nie pamiętał. Na brutalnym przesłuchaniu zdołał wyszczekać, komu sprzedawał informacje. Następnego dnia już nie żył, bo któremuś z chłopców za mocno skoczyło ciśnienie. Uzyskali nazwisko wysoko postawionego niemieckiego oficera, poza tym nie wiedzieli zupełnie nic. Naprędce przeprowadzona zmiana lokali nie na wiele się zdała. Dostępnych mieszkań mieli zaledwie kilka, zaś członków organizacji kilkadziesiąt, w dodatku Laurent lekkomyślnie ufał swoim ludziom, więc prawie każdy znał każdego. Wsypa stała się kwestią czasu, godzin, może dni. Zorganizowanie zamachu w tej sytuacji równało się porażce, musieli również liczyć się z akcją odwetową na ludności cywilnej. Nie było także podstaw, aby zakładać, że oficer nie podzielił się swoją wiedzą z nikim innym. Usunięcie go potwierdziłoby jedynie prawdziwość informacji od Staszka i przyspieszyłoby nieuniknioną dekonspirację.
Z naprędce przeprowadzonego wywiadu Laurent dowiedział się, że SS-Hauptsturmführer Riesefard mieszka w kamienicy przy Hożej. Jeden z chłopaków odnalazł jego gosposię, Polkę. Za sprawą drobnego przekupstwa zgodziła się na zastępstwo w pracy. Sprzyjające okoliczności pomogły Laurentowi podjąć decyzję. Ktoś z organizacji musiał przejąć zadania służącej i spróbować ustalić, co wie i co planuje Riesefard. Narada była burzliwa. W WOP zdecydowanie dominowała płeć męska, Kohrel stanowczo zabronił swoim dziewczynom brania udziału w akcji, a jedyna agentka do zadań specjalnych, Aneta, leczyła się na ostre zapalenie płuc. Aneta nie powinna być zresztą w ogóle rozpatrywana, gdyż istniała duża szansa, że Staszek o niej wspomniał. I właśnie wtedy, kiedy przy stole dowódczym zapadła pełna rezygnacji cisza, przerwał ją cichy melodyjny głos:
– Ja pójdę.
Oczy wszystkich zwróciły się na Natalię. Obwinięta kawałkiem poplamionego materiału robiącego za fartuch laboratoryjny, sprawiała wrażenie niespełna rozumu żartownisia, który wyrwał się nie w porę ze swoim dowcipem. Ktoś przy stole zachichotał nerwowo, lecz zgromiony spojrzeniem dowódcy natychmiast się opanował. Kohrel westchnął tylko i ukrył głowę w dłoniach.
– Zdurniałaś do reszty – mruknął Wolicki odchylając się na krześle. – Najpierw dojdź do ładu sama ze sobą.
– To nie jest wcale głupi pomysł – podchwycił Bazyl, uznawany za mózg organizacji ze względu na mizerną posturę i umiejętność szybkiej analizy sytuacji – Jakie są szanse, że Staszek powiedział cokolwiek o Natalii? Może wspomniał tylko, że masz siostrę. Pewnie się nawet nie poznali!
– Widziałam go kilka razy – przyznała Natalia szczerze. – Jednak nie sądzę, aby zwrócił na mnie uwagę.
– Raczej nie – zarechotał Szubelski, po czym natychmiast odchrząknął nerwowo, gdy dostrzegł że dowódca czerwienieje ze złości.
– Nie masz doświadczenia, gówno wiesz o akcjach – skomentował Wolicki ostro. – Siedź cicho w tej swojej budzie i nie wystawaj głowy bo źle skończysz. Mało oberwałaś?!
– A mamy jakieś inne opcje? – mruknął Kohrel zmęczonym głosem.
– Twoje panienki! – odciął się Laurent.
– Już powiedziałem, Iza to dzieciak, Irce nie ufam. Wilczak ma za słabe nerwy, zresztą pewnie ją sypnął.
– Więc mam poświęcić moją siostrę, która nawet z nami nie chce gadać?! Ma iść do tego skurwysyna, udawać kogoś kim nie jest, a cała organizacja ma jej zawierzyć swoje życie? Naprawdę?!
– Dam radę! – Natalia wstała, a w jej oczach i postawie nagle dostrzegli dziwny ogień i energię do działania, które do tej pory widzieli tylko u Laurenta. – Mam już dość siedzenia w kącie, słuchania waszych głupich docinków. Myślicie, że jestem głucha? Może w końcu wam udowodnię, że zasługuję na miejsce przy stole.
– Jesteś przy stole i niczego nie musisz udowadniać, głupiutka gąsko – rzucił Laurent zirytowany.
– Najwyżej się nie uda, i tak nas rozpierdolą – skonstatował Szubelski.
– Nie mamy innych opcji – powtórzył Kohrel.
– Jeśli Staszek jej nie kojarzył, jest bezpieczniejsza w domu Riesefarda niż u nas – zauważył Bazyl – Wystarczy, że zachowa ostrożność.
– Widzisz braciszku, to dla mojego dobra – Natalia położyła Laurentowi rękę na ramieniu. Wiedziała jak ciężko podjąć mu tę decyzję. Mieli tylko siebie. Jednak miała też wewnętrzne przekonanie, że musi to zrobić. Zmierzyć się ze swoją traumą. Stanąć oko w oko z esesmanem jeszcze raz, ale tym razem zwyczajnie go ograć, a potem zabić. Inaczej do końca życia będzie przebrzydłym tchórzem szukającym schronienia przed ciężarem swoich wspomnień.
***
Decyzja o wyjściu naprzeciw swoim lękom dojrzewała w Natalii od dłuższego czasu. Nauka stała się dla niej nie tylko schronieniem, ale też pozwoliła jej spojrzeć na przeszłość bardziej racjonalnie niż dotychczas. Uświadomiła sobie, że poddała się uczuciom, pozwoliła im przejąć swoje życie, zamiast zostawić przeszłość za sobą i otworzyć nowy rozdział. Oczywiście nowy początek brzmiał o wiele przyjemniej, niż przekucie planu w działanie, ale jeśli jej brat potrafił, to ona także była w stanie podołać wyzwaniu.
Motywował ją przede wszystkim fakt, że nie wierzył w nią absolutnie nikt. Laurent uważał, że zwariowała, ale tym razem miał już dość niańczenia siostry. Jeśli lubiła pchać się śmierci pod kosę, to nie jego sprawa. Robił co mógł, aby ją chronić, ale wszystko ma swoje granice. Szubelski dowcipkował na jej temat już zupełnie głośno, ale jemu wiele się wybaczało. On nie był od myślenia. Aneta, gdy tylko usłyszała o pomyśle, parsknęła śmiechem i jak wariatka rechotała dobre parę minut, a potem gdy dotarło do niej, co dla wszystkich oznacza niepowodzenie, ucichła i nie odezwała się już ani słowem. Bazyl tworzył strategię działania, jedną gorszą od drugiej, a każda zakładała brak sukcesu. Kohrel poklepał Natalię po plecach i podziękował. Później dodał, że ma nadzieję, że ten akt odwagi przyda jej się, kiedy już zabraknie Laurenta. Nie do końca zrozumiała, co chciał wyrazić.
Przygotowania ruszyły pełną parą. Na szczęście udało się załatwić zupełnie dobre papiery od sprawdzonego fałszerza oraz list polecający od panny Apolonii. Z głową pełną dobrych rad oraz własnego natłoku czarnych myśli Natalia stanęła pod kamienicą na Hożej w niedzielny wieczór. Wiał zimny jesienny wiatr, tak mocny, że dziewczyna wciąż poprawiała chustkę na głowie, choć może bardziej ze zdenerwowania niż z potrzeby. Powtarzała w kółko formułkę powitalną i własne nazwisko. Raz po raz zaglądała również do torebki, aby sprawdzić czy list na pewno tam jest. Przećwiczyła wszystko wielokrotnie przed lustrem, jednak nagle zdało jej się, że tak jak w gimnazjum, wywołana na środek uświadamia sobie, że wcale nie nauczyła się wiersza. Klasa wybucha gromkim śmiechem, a nauczycielka przeciąga linijką po palcach. Wstyd pali policzki o wiele bardziej niż ból od uderzenia.
– A panienka co tak stoi i się gapi! – Z okienka sutereny wyjrzał starszy człowiek, najpewniej stróż.
– Ja do SS-Hauptsturmführera Riesefarda – odmeldowała się, czując obrzydzenie do samej siebie.
– Na trzecim! – warknął stróż zatrzaskując okienko. Nie dziwiła się jego nieuprzejmemu zachowaniu. Zdecydowanym krokiem przestąpiła próg kamienicy i ruszyła na górę po szerokich kamiennych schodach. Nieruchomość była kiedyś własnością bogatej polskiej rodziny, która jednak odsprzedała ją komuś innemu. Aktualnie większość mieszkańców nadal stanowili o dziwo Polacy, jednak tu i ówdzie pojawiały się na tabliczkach niemiecko brzmiące nazwiska. Z pewnością nie mogła tu nikomu zaufać.
Po chwili Natalia stanęła przed masywnymi mahoniowymi drzwiami. Wzięła głęboki oddech i nagle poczuła silny ucisk w gardle, uniemożliwiający jej pozbycie się nabranego powietrza. Bezradnie poruszyła ustami, jak dusząca się ryba w siatce, łapiąc coraz więcej tlenu, lecz nie mogąc się go pozbyć. Ból przeszył jej klatkę piersiową. Oparła się ciężko o ścianę, dysząc niczym astmatyczka. Oddech po chwili unormował się i Natalia zdała sobie sprawę, że z jej płucami wszystko w porządku. Podobne napady miewała już wcześniej, zwłaszcza budząc się w nocy, gdy po raz kolejny śniła ten sam koszmar, który przydarzył się naprawdę. Spojrzała raz jeszcze na drzwi i zdała sobie sprawę, że nie da rady stanąć twarzą w twarz z esesmanem. Wspomnienia nadal nie wyblakły. Nie była zdolna wywołać wojny swojemu lękowi. Jeszcze nie teraz.
Odwróciła się i już chciała postawić nogę na stopniu schodów, gdy usłyszała kroki na dole. Zastygła w bezruchu. Ktoś mógł widzieć jak wchodziła do kamienicy. Lepiej było poczekać, aż uda się do mieszkania, niż gdyby miał ją spotkać na schodach. Kroki odbijały się głośnym echem i Natalia z przeraźliwie szybko bijącym sercem odliczała piętra. Sąsiad przeszedł stopniami na parter, nie skręcił, lecz ruszył do góry, minął pierwsze piętro i kiedy Natalii zdawało się, że już słyszy brzęk klucza na drugim, niespodziewanie odgłos kroków stał się coraz bliższy, aż w końcu dostrzegła nadchodzącą postać. Stała oko w oko z SS-Hauptsturmführerem Riesefardem.
Był dość wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, ubranym w szary dwurzędowy płaszcz i czapkę tego samego koloru. Nakrycie głowy dostrzegła najpierw, następnie skierowała wzrok na ciemne oficerki i znów poczuła ból pod prawym żebrem, jak wtedy kiedy żołnierz kopnięciem przewrócił ją na ziemię. Zdrętwiała z przerażenia, lecz na ucieczkę i tak było już za późno, gdyż Riesefard ją dostrzegł. Zaciekawiony zmierzył ją taksującym spojrzeniem od stóp do głów.
– Do mnie? – zapytał po niemiecku, gdy podszedł bliżej. Pytanie nie miało większego sensu, bo Natalia nadal tkwiła przed drzwiami do jego mieszkania. Nie czekając na odpowiedź, minął dziewczynę i przekręcił klucz w zamku.
– Tak, na… nazywam się Ewa Brożek – wyjąkała przez ściśnięte gardło. – Jestem z polecenia.
– Kogo?
– Panny Apolonii.
– Gdzie jest Apolonia? – zatrzymał się zaskoczony.
– Chora.
– Mam nadzieję, że nie na tyfus albo inne diabelstwo…
– Nie, nie. – Natalia zdecydowanie zaprzeczyła – Lekarz wykluczył tyfus. Poprosiła mnie o zastępstwo u pana, Herr Hauptsturmführer. – Przez chwilę mocowała się z torebką, by w końcu triumfalnie wydobyć zmięty list. Palce miała mokre od potu, więc na kopercie zostały brzydkie ślady, jednak miała nadzieję, że Niemiec ich nie dostrzeże.
– Proszę wejść, panno…
– Ewo. Ewa Brożek – powtórzyła, jakby chcąc upewnić także samą siebie, że Natalia Wolicka właśnie przestała istnieć, razem ze swoimi traumami i lękami. Wbrew wszelkiej logice nowe imię dodało jej nieco animuszu. Ze smutnego anioła miała przeobrazić się w demona zemsty.
Riesefard niespiesznie ściągnął płaszcz i czapkę oraz buty. Bez szczególnego zainteresowania otworzył list i przebiegł go wzrokiem, potem rzucił go na stół w salonie i wrócił do Natalii, wciąż czekającej w przedpokoju.
– Skąd znasz Apolonię? – zapytał.
– Chodziłyśmy razem do szkółki gospodarstwa.
– Umiesz gotować?
– Oczywiście.
– Szyć?
– Oczywiście.
– Kradniesz?
– Nie… Herr Hauptsturmführer. – W pierwszym odruchu chciała potwierdzić kolejnym żarliwym „oczywiście” jednak w porę zorientowała się, że kategoria pytań nagle się zmieniła.
– Dlaczego nie kradniesz? – zapytał zupełnie znienacka i Natalia poczuła się lekko zdezorientowana.
– Bo to grzech – odpowiedziała po chwili bez przekonania.
– A Niemcy kradną.
Milczała, nie do końca przekonana czy powinna cokolwiek mówić. Czuła się jak na przesłuchaniu. Riesefard musiał należeć do gestapo.
– No i co, nic nie odpowiesz? – spojrzał na nią natarczywie – Boisz się?
– Jeśli kradną, to też grzech – odrzekła cicho z trudem wydobywając słowa ze ściśniętego gardła.
– A za grzechy idzie się do piekła, co Ewo?
Skinęła głową, gdyż ze strachu zupełnie odjęło jej głos.
– To dobrze, że jesteś taka bogobojna – zaśmiał się krótko i nieprzyjemnie. – Skoro już tu przyszłaś, to pewnie wiesz, że ja jestem z tych co mogą zorganizować piekło na ziemi. Takie naprawdę całkiem spore, całkiem solidne piekło. I nie życzę ci, żeby to się wydarzyło. Apolonia była niezłą gosposią. My, Niemcy, lubimy dobrą robotę. Pokażę, gdzie możesz spać, gdzie jest kuchnia, łazienka i pokażę też gdzie nie chcę cię widzieć, jasne?
– Czyli.. jestem przyjęta? – odważyła się zapytać.
– A czemu nie – wzruszył ramionami obojętnie. W istocie nie miało dla niego znaczenia, kto zaścieli mu łóżko i przygotuje kolację.
Mieszkanie składało się z niewielkiego przedpokoju, kuchni, przechodniego salonu połączonego z jadalnią, małej łazienki, sypialni, gabinetu oraz garderoby. Ta ostatnia została nieco przemeblowana i przystosowana do roli służbówki. Stał tam tapczan, stolik nocny oraz komódka. Wprawdzie urządzone bez przepychu, jednak wnętrze sprawiało przytulne wrażenie i Natalia ucieszyła się na myśl, że będzie mogła tam odpocząć po pracy.
Mężczyzna oprowadził ją po mieszkaniu krótko i zwięźle informując o swoich oczekiwaniach. Śniadanie miało być gotowe o szóstej rano, obiad o piętnastej a kolacja o dziewiętnastej, co oczywiście mogło ulec zmianie, w zależności od nagłych obowiązków służbowych. Nie wyraził żadnych życzeń co do menu, więc Natalia poczuła się nieco spokojniejsza. Pozostałe obowiązki również nie wydawały się niczym szczególnym, ot zwyczajne zajęcia pomocy domowej.
– A tu jest mój gabinet. – Zakończył spacer po mieszkaniu wskazując na eleganckie przeszklone drzwi. – Nie wolno ci tu wchodzić pod żadnym pozorem. Zrozumiano?
– Oczywiście, Herr Hauptsturmführer.
– W takim razie wszystko jasne. Zjadłem dziś kolację ze znajomym, zatem widzimy się jutro na śniadaniu. Dostaniesz tyle co Apolonia, ale masz gdzie spać, a kartki przyniosę jutro. Pytania?
Zaprzeczyła, mimo że cisnęło jej się na usta wiele pytań. Odprawił ją niedbałym ruchem ręki i zniknął za drzwiami gabinetu.
Z wyraźną ulgą i zdecydowanie za szybko pobiegła do swojego bezpiecznego schronienia. Bez entuzjazmu stwierdziła, że pokoik nie jest zamykany na klucz, więc zdecydowała się przysunąć komodę do drzwi, tak aby hałas zbudził ją, w razie gdyby ktoś próbował wejść. Usiadła na tapczanie podciągając kolana pod brodę, jak zawsze wtedy, kiedy czuła się samotna i nie wiedziała co robić.
Z jednej strony sytuacja nie rysowała się wcale w złym świetle. Riesefard napawał ją mniejszym strachem niż się spodziewała. Najważniejsze, że udało jej się powstrzymać ataki paniki. To z pewnością wywołałoby u Niemca podejrzenia. Zdecydowanie nie należał do miłych osób i sposób bycia miał raczej oschły i wyniosły, jednak wolała to, niż obcesowość lub agresję. Kluczem do sukcesu było jednak wejście w jego łaski i wydobycie cennych informacji. Nie miała planu, jak tego dokonać.
Gdyby chciała wziąć przykład z Anety, najlepszej agentki WOP, z pewnością rozpakowywałaby już najlepsze pończochy i szlafroczek a następnie urządziłaby sobie spacer do łazienki w półnegliżu, licząc na to że samotny oficer skusi się na jej wdzięki. Ten pomysł rzadko zawodził, ale Natalia wiedziała, że jej kościste ciało nie będzie wystarczająco atrakcyjne, a dotychczasowe przeżycia nie pozwolą na wykonanie misji w ten sposób. Wszystko wskazywało jednak na to, że część informacji może znajdować się za drzwiami gabinetu. Natalia musiała jedynie dostać się do niego, korzystając z nieobecności gospodarza.
Pierwszy dzień przebiegł nadzwyczaj gładko. Mimo nieprzespanej nocy Natalia zaserwowała smaczne śniadanie o poranku, po czym wyruszyła na zakupy z naręczem niemieckich kartek żywnościowych i góralem w portfelu. Początkowa niechęć szybko ustąpiła, gdy udało jej się zakupić kawał słoniny, masło, chleb żytni a nawet odrobinę kawy. Od lat nie miała w ustach prawdziwego chleba, wypiekanego z mąki, a nie z resztek i domieszek niewiadomego pochodzenia. Przy okazji wyjścia zostawiła również meldunek dla brata. Wiedziała, że z niepokojem oczekuje wieści.
Po powrocie pozwoliła sobie na chwilę błogiej rozkoszy, filiżankę kawy oraz solidną pajdę chleba z masłem i skwarkami. Nie miała pojęcia co powiedziałby na to esesman, pewnie liczył na to że dziewczyna zadowoli się żywnością ze swojego przydziału, niemniej jednak nie zamierzała się z niczego tłumaczyć. Nie sądziła, że drobiazgowo rozliczy ją z zakupów. Miał ważniejsze sprawy na głowie.
Po śniadaniu pozmywała, starła kurze i napaliła w piecu. Nie była jeszcze gotowa na odwiedziny w gabinecie, spodziewała się także, że Niemiec może chcieć ją sprawdzić. Mimo presji czasu musiała zdobyć najpierw choć odrobinę zaufania. Wybrała zatem kilka książek z biblioteczki, ot zwyczajnych czytadeł i pogrążyła się w lekturze. Riesefard wrócił wcześniej niż zwykle, na szczęście obiad przygotowała z wyprzedzeniem. Zjadł, podziękował i zaszył się w gabinecie, zaś Natalia wróciła do przerwanej lektury.
Kolejne trzy dni nie przyniosły właściwie nic nowego. Natalia drżała o życie brata i towarzyszy, jednak nadal nie odważyła się przestąpić progu zakazanego pokoju ani też nawiązać jakiejkolwiek relacji ze swoim chlebodawcą. W czwartek odebrała zresztą informację, że w organizacji panuje spokój. Od razu poprawił się jej humor, co nie uszło uwadze esesmana. Jedząc obserwował ją kątem oka jak wyciera fortepian w salonie.
– Ewo – odezwał się w końcu otarłszy usta serwetką – grałaś kiedyś na fortepianie?
– Nie. – Odwróciła się zaskoczona. Do tej pory nie próbował z nią rozmawiać na tematy, które nie dotyczyły bezpośrednio jej obowiązków.
– Wydajesz się pojętna, może chciałabyś spróbować? W biblioteczce jest kilka książek z nutami, dość łatwe melodie.
– O… – zawahała się niepewna jak powinna zareagować. – To bardzo miłe z pana strony. Nie sądzę jednak, że to coś dla mnie. Nigdy nie miałam słuchu.
– Albo twoi rodzice zdecydowali, że ważniejsze są nowe buty dla ojca, niż muzyczne wykształcenie córki.
– Moi rodzice zapewnili mi wszechstronne wykształcenie i grałam menuety najlepiej w rodzinie, sukinsynu – pomyślała ze złością, jednak z twarzy nie schodził jej uprzejmy uśmiech. – Owszem, mieliśmy inne wydatki – przyznała skromnie na głos. – Dziękuję panu, spróbuję w wolnej chwili.
– Chętnie posłucham jak idą postępy. – Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu, po czym wrócił do przerwanego posiłku.
Nie odpowiedziała, lecz dokończyła sprzątanie o wiele szybciej niż miała w planie, po czym zniknęła za drzwiami swojego pokoiku. Z jednej strony doceniała jego uprzejmość. Brał ją za głupią wiejską gąskę i myślał, że swoim dobrodusznym gestem otwiera jej możliwość dotknięcia wielkiego świata, zarezerwowanego dla możnych. Jego zachowanie mogła również odebrać jako oznakę rosnącego zaufania i akceptacji, co przybliżało ją do realizacji planu. Z drugiej strony niespodziewany wzrost zainteresowania mężczyzny obudził w Natalii dawne demony. Nie uczynił nic, co mogłoby jej zagrozić, jednak czuła się zalękniona.
W piątkowe przedpołudnie, kiedy tylko upewniła się, że minęło wystarczająco dużo czasu od wyjścia esesmana z domu, siadła do fortepianu. Na początku z trudem przyszło jej rozegranie kilku prostych melodii, gdyż przez ponad dwa lata przerwy wyszła nieco z wprawy. Później jednak, próbując przypomnieć sobie grane w młodości utwory, rozgrzała palce i z pewną wirtuozerią udało jej się wykonać Haydna i Mozarta. Kusił ją Chopin, jednak po namyśle powstrzymała się. Stawka o którą grała była zbyt wysoka aby wsypać się grą na klawiszach.
Powrót do muzycznej przeszłości nastroił Natalię nieco melancholijnie, jednak równocześnie koił jej duszę. W sercu okupacyjnej rzeczywistości zyskała nagle możliwość życia jak za dawnych lat, w ciepłym mieszkaniu, przyjaznych wnętrzach, z filiżanką kawy, pełnym brzuchem oraz dobrą książką. Niestety powrót esesmana do domu za każdym razem przerywał tę sielskość i powodował powrót do stanu nerwowego napięcia.
W sobotę wrócił później niż zwykle i zażądał podania tylko kolacji, do kieliszka nalał sobie także koniaku. Natalia wiedziona złym przeczuciem planowała usunąć się w cień, jednak przywołał ją do siebie.
– Usiądź proszę. – Wskazał jej miejsce przy stole. – Koniaku?
– Nie, dziękuję. – Przycupnęła na brzegu krzesła, czujna i gotowa do ucieczki.
– Mamy powód do świętowania. Jesteś tu już prawie tydzień, karmisz mnie dobrze, kurz nie lata po pokoju, podłogi błyszczą… Weź talerz i zjedz ze mną kolację.
– To nie wypada – odpowiedziała natychmiast.
– Nie płacę ci za to co wypada, tylko za to, co robisz. No już, nałóż sobie sałatki.
Drżącymi rękoma sięgnęła po talerz. Nie umiała zatuszować wyraźnego zdenerwowania, a on bynajmniej nie ułatwiał, śledząc każdy jej ruch. Nalał jej również koniaku.
– Za kolejny tydzień! – wzniósł toast.
Uśmiechnęła się nerwowo, po czym wychyliła zawartość kieliszka. Alkohol był mocny i palił w gardło, więc natychmiast się zakrztusiła. Zażenowana odsunęła od siebie szkło i zabrała się do jedzenia.
– Jak idzie nauka gry na fortepianie?
– To bardzo trudne – skłamała gładko – Palce nie chcą układać się tak, jak żądają tego nuty.
– Kwestia wprawy. Udało ci się zagrać jakiś pełny utwór?
– Nie, tylko mały fragment.
– Pomógłbym, ale jestem muzycznym beztalenciem – przyznał z uśmiechem, który zobaczyła u niego chyba pierwszy raz. Wydawał się być zupełnie szczery.
– Nigdy pan nie grał? – ośmieliła się zapytać.
– Ależ próbowałem, wiele razy. Siostry goniły nas do nauki.
– Ma pan więc starsze rodzeństwo?
– Ach, nie. – Jego uśmiech przygasł. – Siostry zakonne. Wychowywałem się w sierocińcu.
– To smutne, przykro mi. – Przygryzła wargę, bo wcale nie było jej przykro, wręcz przeciwnie, uznała to za marny przejaw życiowej sprawiedliwości, że ta niemiecka kanalia ma za sobą dzieciństwo w przytułku. Zdecydowanie zasługiwał na to, a nawet na gorsze rzeczy, tymczasem pił drogi koniak w luksusowej warszawskiej kamienicy, podczas gdy ona latami musiała karmić się chlebem z trocin i ryzykować życie dla lekcji chemii.
– Nie mamy wpływu na przeszłość – rzucił filozoficznie i w tym Natalia w duchu przyznała mu rację. Wprawdzie nie mogła zmienić swoich doświadczeń, ale zachowała prawo do zemsty. – A ty? Gdzie się wychowałaś?
– Na Powiślu – znów skłamała, zgodnie zresztą z wyuczoną rolą. – Moi rodzice także nie żyją… lecz bardzo mnie kochali.
– Jak to jest? – zapytał niespodziewanie przerywając jedzenie. – Jak to jest mieć kogoś, komu zależy? Dostawałaś od nich prezenty na święta?
– Oczywiście – odpowiedziała, napawając się satysfakcją, że może wbić szpilę swojemu wrogowi. – Nie mieliśmy zbyt wiele pieniędzy, ale potrafili odjąć sobie od ust, aby kupić dzieciom choć drobny podarek. Tych wspomnień nikt mi nie odbierze.
– Sielsko – mruknął powróciwszy do posiłku.
– Pana rodzice umarli? – Z coraz większą radością przyglądała się jego markotniejącej minie. Tłumaczyła sobie, że zadaje to pytanie, aby podtrzymać rozmowę, poznać lepiej swojego przeciwnika. Jednak w rzeczywistości cieszył ją zadawany ból.
– Nie wiem kim był ojciec – przyznał otwarcie – zaś matka była głupią gęsią. Oficjalnie jest również nieznana. Po co miałaby psuć mi karierę, skoro zepsuła mi życie już wystarczająco?
Natalia przez chwilę walczyła ze sobą, aby zapytać o kolejną coraz mocniej nurtującą kwestię. Riesefard miał ciemne włosy, które wyraźnie kontrastowały z nordycką budową szczęki i niebieskimi oczami. Sam fakt, że z taką urodą przyjęto go do elitarnej hitlerowskiej jednostki budził zaskoczenie. Kandydaci musieli spełniać całą gamę oczekiwań, z typowo aryjskim wyglądem na czele. Wiedziała, że pytanie o żydowskich przodków mogłoby go mocno zaboleć, jednak także rozwścieczyć, dlatego pohamowała się.
– Jak na dziewczynę z Powiśla, jesz wyjątkowo elegancko. – Nieoczekiwanie zmienił temat, przyglądając się, jak dziewczyna sprawnie operuje widelcem i nożem, raz po raz korzystając również z serwetki. Usłyszawszy to, zmieszała się.
– Służyłam w dobrych domach – odparła po chwili. – Wymagano od nas znajomości manier.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że jadłaś z państwem przy stole – zaśmiał się. – Przecież nie wypada.
– Tylko w święta zapraszano nas do stołu na poczęstunek – wymyśliła naprędce, niezadowolona z dziwnych spostrzeżeń esesmana.
– Jeśli o mnie chodzi, nie widzę powodu dla którego miałabyś jeść sama w kuchni – przyznał dobrotliwie. – Ta poprzednia rzucała się na resztki jak zwierzę. Ty sobie zawsze odkroisz najlepsze, zanim podasz do stołu – spojrzał jej prosto w oczy, obserwując jak zareaguje.
– Ależ skąd, Herr Hauptsturmführer! – Natalia zbladła. Do jasnej cholery, jak ten szwab mógł zauważyć, że ubyło mu słoniny i chleba, skoro do kuchni właściwie nigdy nie zaglądał.
– Spokojnie – jego twarz rozjaśnił triumfalny uśmiech. – Wystarczyło jedynie zapytać. Uważam, że powinnaś o siebie zadbać. Wolę mieć zdrową gospodynię, niż żebyś mi miała jakieś cholerstwo do domu przywlec. Więc dopóki wystarczy na nas dwoje, częstuj się.
– Dziękuję – wysyczała przez zęby.
Nie mogąc znieść dłużej upokarzających komentarzy, skończyła jeść najszybciej i najbardziej niechlujnie jak tylko umiała, po czym zerwała się, aby zebrać talerze. Chciała już wymknąć się do kuchni obładowana brudną porcelaną, kiedy powstrzymał ją ruchem dłoni.
– Zaczekaj!
Niespodziewanie wstał i wyszedł do sypialni, zostawiając ją zaskoczoną w salonie. Zniecierpliwiona zaczęła już przestępować z nogi na nogę, kiedy z powrotem ukazał się w drzwiach. Miał na sobie tylko spodnie, rozpięty pasek wisiał niedbale na trzech szlufkach. Mężczyzna energicznie ruszył w jej stronę, a Natalia poczuła, że coś chwyta ją za gardło.
Taca z porcelaną wysunęła się ze zdrętwiałych dłoni i z trzaskiem uderzyła o parkiet. Dopiero hałas tłuczonej zastawy otrzeźwił dziewczynę na moment. Odruchowo cofnęła się, opierając się o ścianę. Szeroko otwartymi ustami próbowała złapać powietrze, lecz czuła, że się dusi. Z gardła wydobyła zaledwie bezradny charkot, przed oczami pociemniało. Brak możliwości oceny sytuacji jeszcze mocniej wpłynął na jej podświadomość. Poczuła przeraźliwe mocny ból w podbrzuszu, skuliła się i dopiero wtedy udało jej się złapać kilka płytkich oddechów. Wróciła zdolność widzenia.
– Ewo? – dobiegło ją gdzieś z oddali – Ewo, co się dzieje do cholery?
Zebrawszy w sobie resztki sił, podniosła się i nie patrząc w stronę mężczyzny rzuciła się do ucieczki. Nie miała szans wydostać się na zewnątrz, ponieważ drzwi były zamknięte na klucz, więc biegiem ruszyła w stronę swojego pokoju. Wpadłszy tam, zatrzasnęła za sobą drzwi i natychmiast podparła je komodą. Dysząc ze zmęczenia i przerażenia nasłuchiwała jego kroków.
– Ewa? – Dopiero po chwili podszedł i zapukał. – Ewa, słyszysz mnie? Otwórz.
Oddychała ciężko próbując pozbierać myśli. Nie miała przy sobie nic, czym mogłaby się bronić. Zresztą chowanie kuchennego noża pod poduszką wydało jej się już wcześniej absurdalne, biorąc pod uwagę, że jej wróg dysponował pistoletem. Wiedziała, że nawet komoda nie zatrzyma napastnika zbyt długo. Jeśli była w stanie ją przysunąć, on także mógł ją ruszyć. Ucieczka przez maleńki lufcik również nie wchodziła w grę. Nawet gdyby udało jej się jakimś cudem przecisnąć przez wąskie okienko, musiałaby skoczyć z trzeciego piętra.
– Ewo, odezwij się. Chciałem cię prosić o zacerowanie koszuli.
Powoli docierało do niej to, co powiedział. Uświadomiła sobie, że wprawdzie wyszedł z sypialni półnagi, lecz w ręce trzymał koszulę. Czy gdyby chciał ją skrzywdzić, pozwoliłby jej uciec do pokoju? Był młodym wysportowanym mężczyzną, złapałby ją przecież bez trudu. Wystarczyło, że sięgnąłby po broń. Przecież przed tamtymi też próbowała się bronić. Bezskutecznie.
– Ewo, otwórz te drzwi do cholery! – Nie minęła minuta i sam nacisnął w końcu klamkę. Drzwi napotkały opór stojącego za nimi mebla, więc popchnął je mocniej. Komoda z głuchym zgrzytem cofnęła się o kilkanaście centymetrów. Natalia nie próbowała jej zatrzymywać. Podniosła wzrok na mężczyznę. W tej sytuacji nie mogła się już spodziewać niczego dobrego.
***
Nie musiał nic mówić. Z rezygnacją odsunęła komodę i wyszła z ukrycia. Zebrała resztki porcelany z podłogi w salonie, zmyła parkiet. Usiadł przy stole, nalał sobie jeszcze jeden kieliszek koniaku i przyglądał się każdemu jej ruchowi. Krzątając się, zastanawiała się cały czas, co wydarzy się, gdy skończy sprzątanie. Równocześnie ogarnął ją dziwny spokój i obojętność. Nie była żadną Ewą i miała nierówno pod sufitem. W tym momencie nie dało się już tego ukrywać. Została natomiast zakładniczką tego dziwnego człowieka, który poznał jej tajemnicę.
Kiedy w końcu przetarła podłogę po raz ostatni i wypłukała szmatę, bez słowa wskazał na wiszącą na krześle koszulę. Odszukała w pudełku szpulkę z nićmi oraz igłę i usiadła przy stole. Rozdarcie na rękawie było niewielkie, miało może centymetr długości. Myśl, że odkryła się dla takiej błahostki, wydała jej się śmieszna. Z werwą zabrała się do cerowania, gdyż nie chciała już przedłużać chwili sądu ostatecznego. Jeden nieostrożny ruch i mocno ukłuła się w palec. Kropla krwi natychmiast odbiła się rubinowym kolorem na śnieżnobiałej koszuli.
– Do diabła – mruknęła pod nosem.
– Nie przejmuj się, doskonale spiera się z krwi – powiedział stukając palcami o kieliszek.
– Nie boję się pana – odrzekła podnosząc wzrok.
– Widzę to trochę inaczej.
Nie kontynuując rozmowy pochyliła się nad materiałem. Oczywiście miał rację. Z pewnością miał krew wielu niewinnych ludzi na rękach, choć wątpiła trochę, że dostało się także śnieżnobiałej koszuli. Od brzydkich spraw miał na pewno swoich ludzi. Naprędce przeprowadzony wywiad wskazywał, że ma powiązania z gestapo.
– Opowiesz mi o tym? – przerwał jej rozmyślania.
– O czym?
– O tym, dlaczego rozbijasz porcelanę i barykadujesz się w pokoju.
– Chwila słabości – odparła próbując skupić się na cerowaniu.
– Jestem z policji, możesz mi o tym opowiedzieć.
– Nie ma o czym.
– Kiedy zaczynałem w Kripo, mieliśmy sporo takich spraw.
– Dziękuję panu. To się więcej nie powtórzy – odparła przez ściśnięte gardło. Zaskoczył ją ten nagły objaw zainteresowania i troski. Nikt w organizacji nigdy nie zapytał, dlaczego jest dziwaczką. Przyjęli po prostu, że tak musi być.
– Powtórzy się – rzekł popijając koniak. – Żyję od ciebie dłużej o jakieś dziesięć, piętnaście lat. Wiele widziałem i przeżyłem. Dzieciństwo w przytułku, odsiadka w więzieniu, policja…
– Odsiadka w więzieniu? – tym razem zdecydowanie ją zadziwił.
– Myślisz, że z przytułku wychodzą dobrzy, grzeczni ludzie?
– Dziwi mnie, że po czymś takim dostał się pan do policji.
– Miałem szczęście, że okradłem Żyda. Wyprzedziłem swoje czasy – roześmiał się gorzko. – Zresztą kogo miałbym okraść, skoro tylko te szmaty miały pieniądze?
– No tak – rzuciła zdawkowo, aby nie wyrazić swoich prawdziwych poglądów, które aż cisnęły się na usta.
– Widzisz, sprzedałem ci swoje demony. Teraz twoja kolej. – Pociągnął kolejny łyk. – Pejsak? Czy może Polaczek? Na Powiślu chyba każdy ma coś na sumieniu.
– Niemiec, taki jak pan – odpowiedziała patrząc mu prosto w oczy, równocześnie mocnym ruchem odrywając resztkę nici od supełka.
Riesefard odłożył kieliszek głośno na stół, stukając niczym sędzia wydający werdykt.
– To Rassenschande.
– Najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. – Twarz Natalii stężała na wspomnienie tamtego dnia. – Nie poniósł żadnych konsekwencji.
– To Polki ponoszą konsekwencje. – powiedział spokojnie, jak gdyby prawo, które kara ofiarę wydawało mu się zupełnie słuszne i logiczne.
– Oczywiście. – Pochyliła głowę, aby nie zobaczył łez, które nieoczekiwanie zakręciły się w jej oczach.
– Pamiętasz jak się nazywał?
– Rudolf Hahn… To znaczy… – zawahała się. Jak mogła być tak głupia, żeby podać mu nazwisko żołnierza, który zabił jej rodziców. A co jeśli Riesefard postanowi przeprowadzić dochodzenie, jakimś cudem znajdzie tego skurwysyna i przy okazji pozna jej prawdziwą tożsamość? – Hande.. Hänsel.. Hans Rundel – dokończyła szybko, aby go zmylić. Wstała i podała mu koszulę, aby natychmiast zmienić temat. – Proszę przymierzyć, czy się zanadto nie marszczy.
– Z pewnością nie, Ewo. – odparł sięgnąwszy po ubranie. – Napij się koniaku i idź spać. Dopóki u mnie pracujesz, możesz czuć się bezpieczna.
– Dziękuję. – Dygnęła niezdarnie.
Kiedy w końcu znalazła się w pokoju, zamknęła tylko drzwi, zostawiając komodę na miejscu. Zmęczona przeżyciami i pod wpływem alkoholu zasnęła jak kamień.
Niedziela minęła Natalii dość leniwie i dała jej trochę czasu na przemyślenia, gdyż Riesefard zaszył się w swoim gabinecie na pół dnia, a resztę spędził poza mieszkaniem. Odmeldowała się krótką wiadomością u Laurenta, zaś z jego odpowiedzi wywnioskowała, że brat zaczyna się niecierpliwić. Miał rację, nie zatrudniła się u esesmana po to, aby prowadzić bezcelowe rozmowy o przeszłości. Musiała zacząć działać, szczególnie, że przeciwnik sprawiał wrażenie, że jest do niej przychylnie nastawiony. Natalia przypomniała sobie, że pomoc domowa u Wolickich jeszcze przed wojną została zwolniona tylko za to, że stłukła flakon. Tymczasem Riesefard machnął ręką na sporą część serwisu z porcelany. Wspomniał wprawdzie, że odbije to od pensji, ale nie podał żadnej kwoty. Ne wycofał także oferty korzystania z jedzenia z niemieckiego przydziału.
Natalia miała mieszane uczucia. Esesman budził w niej niechęć, jednak coraz częściej łapała się na tym, że próbuje go zrozumieć, wytłumaczyć, dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej. Jego obecność nadal ją stresowała, z drugiej zaś strony tęskniła za możliwością rozmowy. W organizacji była partnerką do dyskusji tylko w kwestiach dotyczących zastosowania chemicznych substancji. Nawet Laurent rzadko interesował się jej samopoczuciem. Kiedy zaglądał to zazwyczaj z konkretnym pytaniem i znikał natychmiast po otrzymaniu odpowiedzi. Niespodziewanie dla samej siebie po raz pierwszy od śmierci rodziców odkryła, że brakuje jej kontaktu z drugim człowiekiem. Musiała jednak odłożyć uczucia na bok, ponieważ miała do załatwienia sprawę nieznoszącą zwłoki. Tymczasem obiecała sobie solennie położyć większy nacisk na relacje międzyludzkie, kiedy tylko uda jej się zakończyć misję.
Poniedziałkowy poranek rozpoczął się wyśmienicie. Riesefard zaspał i w biegu kompletował papiery do teczki. Wybiegając do pracy pozostawił uchylone drzwi gabinetu. Natalia z początku odczekała bezpieczne pół godziny, aby upewnić się, że esesman niczego nie zapomniał i nie wróci do mieszkania. Zjadła lekkie śniadanie, choć z emocji trudno jej było cokolwiek przełknąć, po czym podeszła pod drzwi pokoju. Najpierw dyskretnie zajrzała przez szparę. Nie zauważyła nic groźnego, więc lekko popchnęła drzwi do środka. Gabinet nie różnił się niczym szczególnym od pozostałych pomieszczeń. Duże okno otoczone grubą zasłoną, pod nim masywne biurko z trzema szufladkami, lampką oraz przyciskiem do papieru, z lewej strony biblioteczka na całą ścianę, zaś z prawej szafka zamykana na klucz oraz fotel.
Natalia zlustrowała wnętrze kilkakrotnie, po czym zdecydowała się zacząć od biurka. Szuflady nie były zamknięte, więc wysunęła pierwszą. Odnalazła ryzę papieru, koperty, dwa pióra, ołówek, nożyce, parę innych biurowych drobiazgów oraz pieczątkę służbową. W drugiej szufladzie odkryła osobistą korespondencję Riesefarda. Ostrożnie przejrzała pożółkłe papeterie. Niestety, na ile pobieżne przejrzenie listów pozwoliło jej zrozumieć treść, chodziło wyłącznie o sprawy prywatne. Datowane były zresztą głównie na lata trzydzieste. Esesman korespondował z niejaką Sophie i Natalia zorientowała się, że przed ponad dekadą listy miały jeszcze romantyczny blask. Te nowsze uderzały chłodem i formalizmem. Wolicka z chęcią wczytałaby się w treść, jednak wiedziała, że są ważniejsze sprawy.
Trzecia szuflada skrywała tylko kilka książek oraz najnowsze zarządzenia, więc Natalia zdecydowanym ruchem ją zamknęła. Nie pozostało nic innego jak zabrać się za zamykaną szafkę. Spróbowała najpierw delikatnie pociągnąć drzwiczki, licząc na to, że Riesefard w pośpiechu jednak zapomniał przekręcić klucz. Niestety, na próżno. Sięgnęła po wsuwkę do włosów. Szubelski, mistrz od włamań wszelakich, pokazał jej na co zwracać uwagę, żeby sprytnie otworzyć prosty zamek. Postąpiła według jego rad, jednak nie miała doświadczenia w tego typu robocie. Drzwiczki ani drgnęły, zaś każdy ruch powodował szybsze bicie serca. Natalia panicznie bała się, że odskakująca wsuwka zarysuje metalową część i Riesefard odkryje próbę włamania. Podjęła kolejne próby. Raz zdawało jej się, że miedziana końcówka trafiła już w odpowiednie miejsce, jednak wtedy usłyszała tylko trzask. Przerażona zajrzała wgłąb otworu. Na szczęście złamana część wsuwki dała się wyciągnąć. Po kilku kolejnych nieudanych próbach, Natalia poddała się. Sprawdziła czy zostawia wszystko na swoim miejscu i wyszła z pokoju. Korzystając z wyjścia na zakupy, przekazała Laurentowi wiadomość. Potrzebowała wytrychu, a najlepiej jeszcze kogoś, kto umiałby nim operować.
W czwartek Natalia otrzymała wiadomość, że Szubelski wyjechał w ważnej sprawie i wróci dopiero w kolejnym tygodniu. Laurent przesłał jej wytrych, jednak nie była pewna, czy będzie umiała go użyć. Na pewno potrzebowała do tego sporo czasu. Tymczasem jak na złość Riesefard zaczął zamykać gabinet na klucz, zatem musiała sforsować już dwie przeszkody. Ponadto czekało ją sporo obowiązków. Dla odstresowania grywała na fortepianie i to coraz śmielej. Nadal nie odważyła się na Chopina, jednak inne utwory wykonywała wręcz brawurowo. Ponadto cieszył ją fakt, że Wolicki wraz z członkami organizacji nadal żyją i nie zaobserwowali nic niepokojącego. Być może Riesefard wcale nie wiedział tak dużo, jak się tego spodziewali.
Czekała na jego powrót dość długo. Zazwyczaj zjawiał się około piętnastej, aby zjeść obiad. Później czasem jeszcze wychodził lub pracował w gabinecie. Zupa oraz mięso zdążyło już wystygnąć i Natalia przeklinała w duchu cholernego esesmana, bo sama czuła się już bardzo głodna i miała nadzieję na rychły wspólny posiłek. Około siedemnastej zaczęła odgrzewać dania, bo zdawało jej się, że słyszy kroki na schodach, niestety nadaremno. O osiemnastej zaczęła się już bardzo niepokoić i sama zdumiała się swoim zachowaniem. Właściwie jego los nie powinien jej specjalnie interesować i do tej pory myślała, że tak faktycznie było. Natomiast dziwaczne uczucie strachu, które zaczęło ją ogarniać z powodu jego przedłużającej się nieobecności, nie miało związku jedynie z niepokojem o los brata oraz organizacji. Z zaskoczeniem zauważyła, że myśli o tym, co też mogło się Riesefardowi przytrafić i czy nie jest to nic złego. Oczywiście częściowo chodziło o czekające jedzenie, którego zapach drażnił niemiłosiernie nozdrza, a Wolicka zdawała sobie sprawę, że ciężko będzie jej znaleźć równie litościwego pracodawcę, na dodatek z niemieckim przydziałem. Z drugiej strony myślała jednak także o potencjalnym zamachu, który organizacja przecież rozważała w razie niepowodzenia akcji. Zabicie Riesefarda, jakkolwiek planowane i konieczne, zaczęło w niej budzić niezrozumiałe uczucie żalu. Po dłuższym namyśle stwierdziła, że to dlatego, iż wolałaby zamordować go sama, własnymi rękami. Uznała, że ma do tego prawo, biorąc udział w tej karkołomnej akcji.
Około dwudziestej zjadła w końcu trochę chleba z marmoladą i położyła się na kanapie w salonie z książką, uprzednio napaliwszy w piecu. Na zewnątrz hulał wiatr, zacinał zmrożony deszcz i Natalia z radością rozkoszowała się gorącą herbatą, leżąc pod miękkim kocem. Właściwie jej życie mogło tak wyglądać, gdyby wyszła dobrze za mąż i nie doszło do tej przeklętej wojny. Nie zamierzała jednak o tym myśleć. Wolała pogrążyć się w lekturze.
Głośny huk pięści uderzającej do drzwi gwałtownie wyrwał ją z czytania jakąś godzinę później. W pierwszym odruchu chciała schować się do służbówki, gdyż przez myśl przeszły znów dramatyczne wspomnienia, jednak tym razem siłą woli pokonała nadchodzącą panikę i zdecydowała się działać. Podeszła na palcach do drzwi i spojrzała przez judasza. Dobijanie się nie ustawało. Za drzwiami dostrzegła przemoczonego Riesefarda, opartego w dziwnej pozycji o ścianę. Kilka kroków za nim stał dozorca, którego poznała w pierwszy dzień. Wyglądał na zaniepokojonego, lecz zbyt przestraszonego, by cokolwiek powiedzieć.
– Otwierać do cholery! – krzyknął esesman i po jego bełkoczącym głosie rozpoznała, że musiał być mocno pijany.
Zawahała się. Oczywiście miał klucze, lecz albo je zgubił, albo zwyczajnie zapomniał o tym fakcie w stanie upojenia. Miała awersję do pijanych mężczyzn, także z organizacji. Nigdy nie było wiadomo, co im strzeli do głowy. Nie mogła jednak zostawić Riesefarda za drzwiami własnego mieszkania. Wzięła głęboki oddech i zdecydowanym ruchem przekręciła klucz.
– E… Ewa – wymamrotał zaskoczony jej widokiem, jak gdyby nie spodziewał się jej zastać. Wtoczył się do przedpokoju ciężko i głośno niczym działo pancerne, dziwacznie posykując. Dozorca widząc to, natychmiast wziął nogi za pas.
– Proszę ściągnąć buty. Zmyłam dziś podłogi – powiedziała dobitnie, aby zdanie przebiło się przez szum w jego głowie.
– Nnniee… – ciężko zwalił się na taboret. – Ty je ściągniesz.
Oceniając na szybko sytuację stwierdziła, że nie ma sensu dyskutować, a esesman jest na tyle pijany, że pochyliwszy się mógłby stracić równowagę i rozbić głowę. Dostrzegła również dużego sińca z rozcięciem nad prawą brwią i skonstatowała, że coś podobnego miało już miejsce. Bez słowa więcej schyliła się i zaczęła siłować się z oficerkami. O ile lewą nogę udało się wyswobodzić, o tyle pociągnąwszy za prawego buta usłyszała bolesny jęk.
– Co jest? – spojrzała na Riesefarda z niechęcią.
– Ściągaj nie gadaj!
Raz jeszcze spróbowała szarpnąć, lecz zawył o wiele głośniej. Dostrzegła wówczas nienaturalne zgrubienie w okolicach kostki.
– Zwichnął pan kostkę? – spróbowała nawiązać kontakt wzrokowy z chlebodawcą.
– Pospiesz się do cholery!
Oczywiście, że kostka musiała być zwichnięta, widziała takie sytuacje nie raz. Bez słowa więcej wstała i udała się do kuchni po tasak do porcjowania mięsa. Kiedy wróciła, siedział w tej samej pozycji, nieco bledszy niż wcześniej, oparty o ścianę. Zobaczywszy nóż, próbował się zerwać, lecz znów opadł bezsilnie na taboret.
– Spokojnie, rozetnę tylko cholewę – wyjaśniła, lecz bynajmniej nie uspokoiła pacjenta. Dostrzegła, że nerwowo sięga do kabury, więc natychmiast zatrzymała się. – Spokojnie, Herr Hauptsturmführer – powtórzyła – proszę odłożyć broń. Jest pan pijany.
– Chcesz mnie zabić, ty polska szmato?! – znów próbował wstać, lecz na próżno.
– Proszę siedzieć – powtórzyła, próbując nie zajmować sobie głowy zasłyszaną obelgą. – Jest pan pijany. Spróbuję pomóc, ale wolałabym, żeby mnie pan nie zastrzelił przez przypadek.
– Poradzę sobie! – warknął niemal wrogo, lecz wsunął pistolet z powrotem do kabury. Patrzyła na niego z odległości z rosnącym politowaniem. Wszyscy mężczyźni jakich znała, upijali się podobnie. Pod wpływem alkoholu stawali się bezradni jak dzieci.
– Zadzwonić po lekarza? – zapytała po chwili, patrząc jak próbuje się schylić i równocześnie buja się niczym na sznurowej karuzeli w lunaparku.
– Nie, nie, nie! – zaprotestował gwałtownie – Ani się waż!
– Przy zwichnięciu kostki lekarz może się przydać – zasugerowała już nieco rozbawiona.
– Żadnego lekarza! – warknął. – Nikt nie może mnie widzieć w tym stanie.
– W porządku – odparła. – W takim razie pójdę już spać. Chyba nie ma pan ochoty na obiad.
Nie czekając na odpowiedź, która mogła nigdy nie nadejść, ruszyła z powrotem do kuchni, aby odłożyć tasak. Nie minęło pięć minut, kiedy usłyszała donośny huk i następujący po nim jęk. Zatrzymała się.
– Ewaaaa!
Nie zareagowała natychmiast. Jego bezradność sprawiała jej satysfakcję.
– Ewaaaaaaaaa!!!
Spokojnym krokiem wróciła do przedpokoju. Riesefard leżał obok taboretu w dość dziwacznej pozycji i próbował się podnieść, jednak każdy ruch nogi sprawiał mu ból. Wył jak raniony zwierz.
Skontrolowała tylko czy broń nadal znajduje się w kaburze, zbliżyła się i bez ceregieli chwyciła esesmana za nogę, aby przestał nią w końcu wierzgać, zaś drugą ręką mocno przeorała tasakiem cholewę. Nie udało się za pierwszym razem, jednak w końcu udało jej się rozciąć znaczną część buta i wydobyć nogę. W samą porę, gdyż opuchlizna stała się wyraźna, a noga sfioletowiała. Riesefard przestał się wiercić, najwyraźniej nabrał zaufania do swojej służącej. Teraz tylko pojękiwał z cicha przy każdym jej gwałtowniejszym ruchu, a Natalia nie starała się być szczególnie delikatna.
– Da pan radę przejść do łóżka? – spytała obejrzawszy kostkę dokładniej. Zgodził się, więc pomogła mu wstać i pozwoliła mu się oprzeć na sobie, choć ważył zdecydowanie więcej od wątłej dziewczyny. W końcu dotarli do sypialni. Przyniosła mu miskę z wodą i piżamę.
– Zadzwonię po lekarza – oświadczyła ponownie. – Proszę dać mi numer, bo znam tylko polskich medyków.
– To zadzwoń po kogoś swojego.
– Nie zaryzykuję – odparła ostro – minęła godzina policyjna.
– Trudno, załatwię mu wyjście w razie czego.
– Chce pan ryzykować czyjeś życie tylko dlatego, żeby nie wezwać swojego uprzywilejowanego lekarza, który może chodzić gdzie chce i kiedy chce?! – emocje wzięły górę nad rozsądkiem.
– Zadzwoń do mojego znajomego, on nam kogoś poleci. Podaj mi teczkę.
Z mocno bijącym sercem spełniła jego prośbę i po chwili otrzymała numer i nazwisko. Niedyspozycja Riesefarda dawała jej szansę na wgląd do danych, do których normalnie nigdy nie miałaby dostępu. Zamierzała tę szansę wykorzystać.
***
Lekarz polecony przez niejakiego Philipa Lesnera zjawił się szybko, stwierdził zwichnięcie, nastawił stopę i nakazał pozostanie w łóżku na kolejne minimum dwa tygodnie oraz kontrolny rentgen. Z uznaniem wyraził się o Natalii, stwierdziwszy, że jej przytomność umysłu zapobiegła jeszcze większej opuchliźnie i komplikacjom. Dziewczyna, nieprzywykła do słuchania nazistowskich pochlebstw, czuła się zupełnie zagubiona i miała nadzieję, że ten pomylony dzień w końcu się zakończy. Riesefard, choć nadal mocno podchmielony, reagował już zdecydowanie lepiej, choć doktor zdawał się w to powątpiewać i wszelkie zalecenia oraz leki przekazał w ręce Natalii. Gdy zamknęła za nim drzwi, wróciła raz jeszcze do sypialni.
– Gdyby pan czegoś potrzebował, będę u siebie. Proszę wołać. – rzuciła zdawkowo, widząc że Riesefard powoli już zasypia.
– Podejdź, Ewo – otworzył oczy i przywołał ją skinieniem.
Niechętnie zbliżyła się do łóżka.
– Wszystko ma zostać między nami, rozumiesz?
– Co ma zostać między nami? – zdziwiła się.
– Gdyby ktoś cię pytał, ktokolwiek, gestapo czy cywil, zapamiętaj: nie byłem pijany! To zwykły wypadek. Poślizgnąłem się, bo jest ślisko.
– Pierwsze słyszę, żeby w SS nie wolno było pić – prychnęła zaczepnie.
– Wolno – odparł – ale staram się o przeniesienie. Muszę być nieskazitelny, rozumiesz?
Poczuła jak ogarnia ją dreszczyk emocji. Riesefard zaczął paplać. Nadszedł idealny moment, aby wyciągnąć z niego coś więcej.
– O przeniesienie? – powtórzyła zainteresowana.
– Tak… – mruknął. – Mam dość tego co robię. Nie wiem, na ile masz pojęcie jak to wygląda…
– Nie mam pojęcia – odparła, licząc na więcej szczegółów.
– Nie urodziłem się do bycia katem – spojrzał w sufit. – Oczywiście, ludzie zasługują na sprawiedliwą karę. Szczególnie te zaplute wszy, pejsaki. Nie można nawet nazywać ich ludźmi, ani ich, ani tych którzy ich bezrozumnie kryją. Ale zwyczajnie mam dość słuchania ich wycia.
– Więc pracuje pan w gestapo? – odważyła się zapytać wprost.
– Chciałbym się przyczynić bardziej do walki na froncie – mruknął wchodząc w marzycielski ton – Robić coś, żeby pomóc chłopcom na Wschodzie. Zabicie jednego czy drugiego żydowskiego psa niewiele zmieni. Ale co ty możesz o tym wiedzieć…
– Nic, Herr Hauptsturmführer – przyznała gorliwie. – Ale jeśli mogę jakoś pomóc, to oczywiście będę milczeć.
– Zabili dzieciaka – znów spojrzał na nią. – Mówiłem, że to nic nie da. Ten gówniarz malował farbą symbole, których sam nie rozumiał, a tępe łby myślały, że on coś wie, że kogoś wyda.
– Na pewno coś wiedział – pomyślała, lecz naturalnie nie wypowiedziała tego na głos.
– Miał tyle lat co mój syn… – kontynuował Riesefard, a jego oczach dostrzegła smutek i pustkę. – Co taki gówniarz mógł wiedzieć?
– Z pewnością nie wiedział co robi, myślał że to zabawa – stwierdziła Natalia, czując rosnącą wściekłość na te pieprzone skurwysyńskie metody gestapo, które nie oszczędzały nikogo.
– No właśnie! Nie mogę w tym brać dłużej udziału, rozumiesz? Musiałbym tak chlać codziennie.
– Jesteś żenującym, podłym skurwysynem, który boi się własnego cienia – przeszło jej przez myśl. – Oczywiście, rozumiem. To musi być trudne – wypowiedziała na głos.
– Kurewsko trudne, Ewo. Nie mogę tak żyć.
– Więc proszę tego nie robić – wyrwało jej się.
– Znajdę dla siebie miejsce – powiedział, jakby jej słowa w ogóle do niego nie dotarły. – Może wtedy odnajdę sens.
– Oczywiście – skinęła tylko głową., po czym zdecydowanym krokiem wyszła z pokoju. Bała się, że wybuchnie. Ten zepsuty do szpiku kości gnój i morderca robił z siebie poszukiwacza lepszego świata. Nie mogła tego dłużej słuchać.
Znalazłszy się w służbówce skreśliła krótką wiadomość do Laurenta. Żądała spotkania. Dojrzała do myśli, że korzystając z niemocy Riesefarda dosypie mu proszków nasennych do leków. Następnie zdobędzie informacje ukryte w gabinecie i osobiście go zastrzeli. Jeśli planował przeniesienie, najprawdopodobniej chciał wykorzystać w tym celu zdobyte dane i ze zrozumiałych względów z nikim się nimi nie podzielił. Wystarczyło jedno słowo Laurenta i Natalia wiedziała, że nie drgnie jej dłoń, kiedy pośle skurwysyna do piachu.
Bardzo ładnie i ciekawie napisane. Podoba mi się :)
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńZawsze powtarzam - i powtarzam będę - że choć nie jestem fanką historii wojennych, to Twoja seria bardzo mi się podoba i ten tekst kolejny raz tego dowodzi. Przedstawiasz świat bardzo plastycznie, niczego nie upiększasz i ni boisz się brutalności w swoich opisach. Jestem w stanie zrozumiem wątpliwości i motywacje każdego z bohaterów, śmiało podążałam przez koleje fragmenty i dni tej opowieści. Czułam ten niepokój i momenty oczekiwania, końcówka nakazała mi się mieć na baczności, bo cały czas mam gdzieś z tyłu głowy, że Niemiec może być wrogiem. Niezłe dzieło.
Pozdrawiam.
W Twoim tekście świetnie widać jak takie drobiazgi typu sformułowanie "Wtoczył się do przedpokoju ciężko i głośno niczym działo pancerne" nadają klimat całości ^^ Tekst tak trzyma w napięciu, że nie da się oderwać od czytania. Wszystko wydaje się tak autentyczne, tak dobrze znane z filmów, książek czy lekcji historii, że ma się wrażenie, jakby czytało się autentyczne wydarzenia. A Natalia i Riesefard jako główni bohaterowie są genialni. Ich duet nasuwa mi skojarzenie z pewną sceną z "Bękartów wojny", gdzie Shosanna siedzi z pułkownikiem Landą w restauracji :D W każdym razie, tekst jak zwykle świetny, choć o horrorach wojny ;)
OdpowiedzUsuń