Sadistic: Już od długiego czasu planowałyśmy napisać wspólnie kolejne opowiadanie z serii WCN, no i w końcu się udało! Uniwersum co prawda należy do mnie, ale z pełną radością lubię się nim dzielić z Ivy, ponieważ postać Alexandry była wzorowana właśnie na niej. W zasadzie to jedyny przypadek, kiedy ktoś odgrywa tak dobrze bohaterkę stworzoną przeze mnie (skromność level: ja). Ivy nawet więcej rzeczy o samej Alexandrze z fabuły WCN pamięta niż ja (powinnam się wstydzić, ale raczej się cieszę!). Osobiście to notorycznie zapominam o tym, że Alex nie ma oka. Nawet zdarza mi się zapominać, jak ma na imię jej syn, ale zrzucę winę na to, że w WCN jest za dużo postaci i wszystkie je trzeba jakoś ogarniać. Pomijając to wstępne rozwodzenie się…
Historia w większej mierze napisana jest przez Ivy, ponieważ operowała całą rodzinką. Ja miałam tutaj swój wkład, jeżeli chodzi o fragmenty dotyczące Madelyn (uwaga, Madelyn to córka Madlene, a Madlene była wzorowana na mnie. Uwaga2, nie żyję), a także Lathana. Myślę, że opowiadanie spokojnie można ogarnąć bez znajomości uniwersum. Tak myślę. Trzeba tylko wiedzieć, że istnieją czarodziejki (la bonne fee tak zwane), z czego czwórka z nich z głównej fabuły to: Alexandra, Martha, Patricia i Madlene (każda z nich jest wspomniana). Madelyn to córka Madlene, a reszta czarodziejek to dla niej takie ciotki.
Ivy: Tak, to prawda. Planowałyśmy stworzyć jakieś opowiadanie, ale zawsze jakaś drobna przeszkoda stawała nam na drodze, przez co plany szły się… ukochać. Na szczęście przyszedł czas, gdy mogłyśmy się wyżyć i… chwila – czy Ty właśnie napisałaś, że dobrze odgrywam tę bohaterkę? Sadistic mnie chwali, yay! Aż z tej radości skoczę po kawałek serniczka! Wracając do tematu, wreszcie zgrałyśmy się, aby stworzyć to cudo. Tak, cudo, bo jestem z tego opowiadania dumna. Przyjemnie się je tworzyło, a chwile, gdy robiło się drobne przerwy, ciągnęły się jak guma przyklejona do podeszwy. Ojej, rozpisałam się! No nic, życzę przyjemnej lektury!
***
Czuję się jak Czerwony Kapturek – pomyślała Madelyn, kiedy przeskakiwała przez kolejną z rzędu kałużę. Cieszyła się, że rozłożyła z samego rana karty tarota. Dzięki temu dowiedziała się, iż pogoda nie będzie dzisiaj sprzyjająca. Oczywiście nie zamierzała rezygnować z planu, jaki wykreowała jej dwunastoletnia głowa, ale przynajmniej mogła uzbroić się w czerwony płaszcz przeciwdeszczowy i kalosze – właśnie dlatego czuła się jak baśniowa bohaterka skacząca przez las ze swoim koszyczkiem w dłoni oraz kapturkiem na głowie. Madelyn nie miała koszyczka, a szkolny plecak, poza tym nie zamierzała odwiedzać babci, tylko ciotkę, która mieszkała w środku dziczy. Oby po drodze nie spotkała żadnego wilka. Chociaż nie musiała go widywać w lesie. Pewien szmaragdowooki wilk bezustannie na nią warczał i ciągnął ją za włosy w szkole…
Dzieciaki w klasie śmiały się z niej, kiedy zobaczyły, że chodzi dzisiaj w wysokich butach odpowiednich na deszczową porę, w końcu miało być bardzo słonecznie i ciepło. Teraz to ona mogła się z nich śmiać, bo w przeciwieństwie do nich nie wracała do domu w krótkim rękawku, a także cienkich, materiałowych trampkach. Oczywiście istniało ryzyko, że znowu zaczną wyzywać ją od małych wiedźm, bo to nie pierwszy raz, kiedy niby przypadkowo przewidywała jakieś losowe zdarzenie, ale wcale jej to nie przeszkadzało, w końcu była dobrą czarodziejką. Dla nich to brzmiało jak żart, a dla niej jak dumny tytuł, który odziedziczyła po zmarłej mamie będącej bohaterką. Madelyn chciała pewnego dnia pokazać wszystkim rówieśnikom, na co ją stać. Na razie jej moc była słaba na spektakularne przedstawienia, poza tym ciotki ciągle suszyły głowę o to, aby nie wystawiała głowy poza szereg... Istnienie la bonne fee musiało pozostać tajemnicą. Dobro nie szło w parze ze sławą. Musiała je czynić w ciszy, znosząc przytyki ze strony dzieciaków, które uznawały ją za dziwadło.
Po trzydziestu minutach przeskakiwania przez kałuże i próbie uniknięcia kapiących na czerwony kaptur kropli wody, Madelyn dotarła do drewnianego domku. Biorąc głęboki wdech, zapukała nieśmiało do drzwi.
– Madelyn? – zapytał zaskoczony jej widokiem Alexy, kiedy tylko je gwałtownie otworzył.
Stojąc w progu, odziany zaledwie w luźne dresy i poplamioną podkoszulkę, przekrzywił głowę w bok, mierząc dziewczynę przeszywającym spojrzeniem swych ciemnobrązowych oczu. Identycznych do tych, jakie miała ciocia Alex, co już wywoływało ciarki na plecach.
– Mama nie mówiła, że nas odwiedzisz. A może mówiła, a ja jej nie słuchałem? – zapytał samego siebie od niechcenia.
Dziewczyna zaśmiała się niemrawo, zdejmując z głowy kaptur. Przeszła obok przyszywanego kuzyna, wchodząc do drewnianego przedsionka.
– Ciocia Alex nie wiedziała, że przyjdę. To taka niespodzianka – wyjaśniła z uśmiechem, a potem poczochrała włosy sześciolatka. – Dawno się nie widzieliśmy, Alexy. Chyba nic nie urosłeś.
Alexy odskoczył od kuzynki, nie pozwalając na to, by dalej psuła mu fryzurę. Nie po to eksperymentował z podwędzonym tacie żelem, aby teraz wszystko zepsuła!
– A urosłem! Widzisz te spodnie? Jeszcze miesiąc temu sięgały do kostek, a teraz kończą się troszkę nad nimi.
Szarpnął za nogawkę dresów, prezentując to, czego Madelyn nie zdołała dostrzec.
– W takim razie jesteś lepszy niż ja, bo nie urosłam nawet o jednego cala od ostatniego roku – powiedziała z rozbawieniem Madelyn.
Po chwili ściągnęła płaszcz, zawiesiła go na wieszaku i zdjęła przemoczone kalosze. W domu każdej swojej ciotki-czarodziejki czuła się jak u siebie, dlatego nie przejmowała się brakiem zaproszenia, po prostu poszła do kuchni, gdzie spodziewała się ujrzeć Alex. Już z daleka słyszała tłuczenie się przy garach, co było bardzo charakterystyczne dla gospodyni tego domu. Alex nienawidziła siedzieć w kuchni, dlatego istniała możliwość, że ktoś mógł dostać latającym garnkiem.
– Cześć, ciociu – powiedziała Madelyn, wychylając się ostrożnie zza framugi.
Tym razem nie było inaczej. Alex, uzbrojona w czarny kuchenny fartuch w rockowe wersje świnki Peppy, ze związanymi w ciasny kok czerwonymi włosami, próbowała obrócić kawałek mięsa na drugą stronę, a raczej walczyła z odklejeniem go od patelni. Narzekając na pryskający olej, z trudem powstrzymywała się przed używaniem przekleństw. Najwyraźniej jej mąż, Lysander, zdołał ją przekonać do ograniczenia brzydkich słów, zważywszy na najmłodszego członka rodziny. Ale nawet pomimo tymczasowych problemów jej uwaga była podzielna. Kątem zdrowego oka zerknęła na istną kopię swojej zmarłej przyjaciółki.
Machnęła wolną ręką, co dało Madelyn przyzwolenie na bezpieczne zajęcie miejsca przy drewnianym stole. Tuż za młodą czarodziejką wkroczył Alexy, uzbrojony w kredki i napoczętą ryzę papieru. Chłopiec usiadł naprzeciw kuzynki, zabierając się do rysowania tego, co kochał najbardziej: jeży i wiewiórek.
– Patelnia z powłoką nieprzywierającą, mówili. Z nią każde danie będzie o wiele łatwiejsze do zrobienia, mówili. Nic się nie przyklei, a obiad będzie wyglądał z jak najlepszej restauracji. Ta, od razu widać, że mnie nie znali. Do duszy z tym chłamem!
Zgasiła płomień pod patelnią i odwróciła się do Madelyn, posyłając jej ciepły uśmiech. Coraz częściej zdarzało się dziewczynie widzieć ją radosną.
– A kogoż mi tutaj wiatr przywiał? Myślałam, że zaraz po szkole masz wracać do domu, a nie włóczyć po lesie, gdzie pełno dzikiej zwierzyny.
– Sarny i wiewiórki nie zrobią jej krzywdy, mamo.
– One nie, ale inne dzikusy? Już tak. Także – zwróciła się do młodej czarodziejki – to było dość nierozsądne. Powiedziałabym to inaczej, ale jesteście za młodzi na usłyszenie tych słów.
– I tak słyszałem co nieco... – wymamrotał Alexy, zręcznie dorysowując nowo powstałej wiewiórce pyszczek.
Alex udała, że go nie usłyszała. Wolała wmawiać sobie, że ani razu nic jej się wymsknęło, niżeli przyznać przed samą sobą, iż czasami traciła kontrolę nad językiem.
Madelyn przewróciła oczami.
– Jejku, mam już dwanaście lat, ciociu. Nawet nie mówiłam tacie, że tutaj idę, bo i tak jest zajęty pracą. Poza tym wie, że ma rozsądną córkę. – Dziewczyna wypięła się dumnie, unosząc podbródek. – Tak w ogóle to do ciebie dzwoniłam. Nie odebrałaś telefonu, więc musiałam sprawdzić sama, czy wszystko z wami w porządku.
Madelyn uśmiechnęła się niewinnie, jakby za tymi słowami kryło się coś więcej.
– Już? Chciałaś powiedzieć tylko. Kiedy ja byłam w twoim wieku… – Zacisnęła usta, nie pozwalając pewnym słowom ujrzeć światła dziennego. Jak na dłoni było widać, że starała ukryć się coś niedobrego lub żenującego. Znacząco odchrząknęła, kręcąc głową. – Dobra, przemilczę to. Tak czy inaczej nie podoba mi się, że przyszłaś tutaj sama. Chyba muszę pomówić z twoim tatą, bo tak być nie może. Już ja mu dam do wiwatu… Bo ja nie żartowałam, kiedy mówiłam o czyhających niebezpieczeństwach.
– Mamo, ale sarny… – zaczął Alexy, ale kobieta stanowczo mu przerwała.
– Wiem, purchlaczku. Mama po prostu próbuje przekazać twojej jakże odważnej kuzynce, że zachowała się nieodpowiedzialnie.
– Odwiedzanie nas jest nieodpowiedzialne? – Zdziwił się, a jego drobne brewki zawędrowały ku górze. – To może dlatego moi koledzy nie chcą tutaj przychodzić, bo to jest złe, a oni nie chcą zaprzepaścić prezentów od świętego pasibrzucha? Mamo, nie patrz tak na mnie! Tylko żartuję!
Ciocia Alex głośno westchnęła. Z ociąganiem podeszła do okna, gdzie na parapecie spoczywał jej telefon. Zerknęła na wyświetlacz.
– Jednak możemy uznać, że to po części moja wina. Kompletnie zapomniałam, że go wyciszyłam, bo dzwoniły do mnie natrętne małpy z Pause z ofertą super świetnego abonamentu. Nie docierało do nich, że nie mam ochoty niczego zmieniać, a blokada numeru nic nie dawała, bo wtedy wydzwaniali z innego. Wybacz, Madelyn. Może w ramach przeprosin napijesz się herbaty?
Alexy się zaśmiał.
– Mamo, zrób jej loterię smakową. Tak jak tacie!
Każdy, kto choć raz zdołał przeszukać zakamarki kuchennych szafek cioci Alex, doskonale wiedział, że może tam znaleźć nie tylko zarysowane garnki i patelnie, zakurzone zastawy stołowe czy sztućce z różnych kompletów. Większość z nich skrywała przyprawy, o których zapasy dbał mąż kobiety, ale jednak to liczne odmiany herbat wiodły wśród nich prym. Czarne, czerwone, zielone, wieloowocowe, korzenne, jakieś buble z przecen, specjalne mieszanki… Do wyboru, do koloru! Wielu mogłoby się popukać w czoło, widząc takie zapasy, lecz każdy, kto znał Alex, wiedział, że mają one dla niej ogromne znaczenie. Za każdym razem, kiedy przygotowywała herbatę, posłusznie przestrzegając stopnia zagotowania wody i jej zaparzania, wyobrażała sobie kolejne spotkania z przyjaciółką, której już nie było na świecie. Nieraz też, siedząc na tarasie, zapłakała nad kubkiem parującego napoju, kiedy łagodny wiatr bawił się jej włosami. Tęskniła. Cholernie tęskniła za Madlene, wyzywając parszywy los. Niestety czasu nie mogła cofnąć. Musiała podążać teraźniejszą ścieżką, a przy tym doglądać daru, jaki pozostawiła po sobie wielbiąca stawiać tarota czarodziejka.
– Jestem za – odezwała się Madelyn – lubię herbatę, tylko tata nie pozwala mi przesadzać z jej kupowaniem. – Zmarszczyła czoło. – W ogóle to nie rozumiem, czemu wszyscy się tak zawsze zamyślają nad herbatą. Ty też miałaś dziwną minę, ciociu, jakby ci się coś przypomniało. – Spojrzała na nią podejrzliwie.
– A powiedz mi, kiedy nie mam dziwnej miny?
Alex uśmiechnęła się drapieżnie, wstawiając wodę na herbatę. Sięgnęła po kubki, doskonale pamiętając, kto z jakiego lubi pić ten napój i wrzuciła rozgrzewający susz.
– Po prostu każdy z nas delektuje się nią niezależnie od tego, czy ją pije, czy o niej wspomina. To chyba nic wielkiego, nie sądzisz?
Madelyn zrobiła nierozumną minę.
– To dziwne. Jak można się tak rozczulać nad herbatą? Jest dobra, ale to chyba wszystko, prawda?
– Nie, dziecko. Czasami jest też tak droga, że po prostu sobie dumamy, czy warto było stracić na nią część marnej wypłaty. Ale już dość o herbacie i dziwnych rytuałach, bo raczej nie ona jest powodem twojego przyjścia. Dobrze prawię?
Madelyn gwałtownie się wyprostowała. Zapomniała o tym, że ciocia Alexandra miała niebywałą zdolność do rozszyfrowywania intencji drugiego człowieka. To oczywiste, że nie przyszła tutaj po to, żeby po prostu sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku, ponieważ nie odbiera telefonu. Miała w głowie swój mały, egoistyczny plan, ponieważ dotąd nie udało się uzyskać właściwej odpowiedzi dotyczącej tego, co się ostatnio działo w jej życiu.
Wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić:
– Tak naprawdę to przyszłam do ciebie po radę. Jesteś moją ostatnią deską ratunku, ciociu. – Spojrzała na nią z powagą, jakby od tego miało zależeć jej życie. – Chodzi o Lathana. Strasznie się zmienił. Od kilku tygodni zachowuje się, jakby mnie nienawidził. – Zmarszczyła czoło i zagapiła się w stół. – Nie wpuszcza mnie już nawet do swojego pokoju. Zamyka mi drzwi przed nosem, jak tylko do niego przychodzę. A kiedy spotykamy się na korytarzu w szkole, to wyzywa mnie od wiedźm razem ze swoimi kolegami z klasy i ciągnie mnie za włosy. Nie pomaga wcale to, że się z nim pokłócę! Jak na niego krzyczę, jest jeszcze gorzej! Czasami nawet się ze mną bije, wtedy musi rozdzielać nas ktoś z jego rodziny...
Madelyn westchnęła ciężko, jakby ciężar tej prawdy przygniatał ją do podłogi. Nic dziwnego, w końcu odkąd się urodziła, bardzo dogadywała się ze swoim przyszywanym kuzynem Lathanem. Był dla niej prawie jak brat, szczególnie że większość wolnego czasu spędzała w domu cioci Patricii, gdzie miała zdecydowanie bliżej niż do cioci Alexandry, która wybrała życie w lesie z dala od ludzi. Tak naprawdę gdyby jej ojciec dowiedział się, że tutaj sama przyszła, pewnie nie byłby zadowolony...
Kobieta postawiła na stole kubki z parującym napojem i zasiadła na ostatnim z wolnych krzeseł. Dumała. Przetrawiała słowa, jakimi uraczyła ją dziewczyna, zastanawiając się, w jaki sposób przekazać jej swoje myśli.
– Cóż, mówiąc szczerze, jego zachowanie ani trochę mnie nie dziwi – odparła, chwytając za kubek i oplatając wokół niego palce. Zastukała paznokciami o jego powierzchnię. – Znam takich jak on od ładnych paru lat, dzięki czemu zdobyłam jakże cenne informacje. Także dziecko, jest mi ogromnie przykro, że to ja muszę ci to powiedzieć, ale dzieci demonów miały, mają i zawsze będą mieć... Alexy, mógłbyś zatkać uszy?
– Mamo, muszę?
Alexy zrobił minę smutnego szczeniaczka, próbując ją przekabacić. Wiedząc jednak, że nic nie ugra, z wyraźnym niezadowoleniem spełnił jej prośbę. Nawet zaczął nucić pod nosem jedną ze znienawidzonych przez nią piosenek.
Ciocia Alex ponownie skupiła uwagę na Madelyn.
– ... nasrane we łbach – dokończyła dumnie.
– Ale nie wszyscy! – oburzyła się nastolatka, uderzając słabo pięściami w stół. Nie miała w sobie niestety nawet krztyny buntowniczości. Zawsze kiedy się denerwowała, wyglądała prędzej, jakby się miała popłakać. – No, bo są takie dzieci demonów, co są całkiem fajne… – powiedziała już spokojniej.
Na jej policzkach pojawiły się rumieńce, to dlatego pochyliła głowę i chwyciła w dłonie herbatę, aby upić z niej łyk, jednocześnie zasłaniając się włosami.
Alexandra, widząc zakłopotanie Madelyn, szeroko się uśmiechnęła. Doskonale wiedziała co, a raczej kto stoi za tym, że siedząca przed nią nastolatka mogłaby bez problemu odtworzyć rolę pomidora z którejkolwiek reklamy ketchupu.
– Oho, cóż za bojownicza postawa – odparła wesoło, zakładając nogę na nogę. – Ale rozumiem twoje oburzenie. Sama bym tak zareagowała, gdyby ktoś obrażał mojego Lysandra, tak jak ja przed chwilą przez przypadek Nate'a. Bo to przy nim dalej ci wariuje to skryte w piersi serduszko, co? – Upiła łyk herbaty, dyskretnie rozkoszując się jej zapachem.
Madelyn spojrzała z zakłopotaniem w bok.
– W-wcale nie – mruknęła na boku. – Poza tym miałyśmy rozmawiać o Lathanie – dodała szybko, patrząc na ciotkę spode łba. – Błagam cię, nie rób tego samego, co ciocia Martha i Patricia. One też jakoś dziwnie schodziły z tematu. Ciocia Patricia zaczęła klaskać w dłonie i szczerzyć zęby, jakbym powiedziała jej coś radosnego, a potem zaczęła śpiewać, że będzie ślub. Nie dała mi nawet dojść do słowa! Kompletnie nie wiedziałam, o co jej chodzi. Za to ciocia Martha po prostu mnie zignorowała. Najpierw zaczęła się pod nosem zastanawiać, co zrobić na obiad, a potem spytała siebie, czy nakarmiła już żółwie. Na koniec stwierdziła, że dzieciaki mają dziwne problemy. Ja nawet nie jestem już dzieciakiem! – Madelyn zmarszczyła czoło i założyła ręce na piersi. – Tata też mi zbytnio nie pomógł. Bardzo dziwnie się zachował, gdy mu powiedziałam o Lathanie. Przybrał taką dziwną minę, jakby coś mu się nie podobało, a potem mruknął do siebie, że musi porozmawiać z ciocią Patricią i wujkiem Sorielem, bo nie zamierza oddawać nikomu swojej córki. Chciałabym w końcu wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi…
– Cóż, a ja chętnie bym porozmawiała o twoim nastoletnim zauroczeniu, ale skoro sobie tego nie życzysz... – Bezradnie rozłożyła ręce. – Tak czy siak, zdradzę ci coś. – Nachyliła się nieco, gestem palca nakazując, aby Madelyn zrobiła to samo. Przystawiła usta do ucha dziewczyny, mówiąc ściszonym głosem. – Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. – Wyprostowała się, unosząc wysoko głowę.
– Ciociuuuu – jęknęła załamana dziewczyna. – Dlaczego ty też nie chcesz ze mną współpracować? Ja po prostu chcę, żeby było jak dawniej – dodała, a potem położyła bezradnie głowę na stole. – Czuję się strasznie samotna, kiedy Lathan mnie ignoruje. Był moim jedynym przyjacielem. Może coś jest ze mną nie tak? – spytała cicho, wgapiając się tępo w ścianę. – Lathan ostatnio mówił, że urosły mi cycki. Może dlatego nie chce się już ze mną zadawać… Może wolałby, gdybym była chłopcem. – Madelyn uderzyła kilka razy głową w stół.
Kobieta zamarła. Wiedziała, że Madelyn dość często brała do siebie to, jak zachowują się wobec niej ludzie, niezależnie od tego czy mieli do tego jakiś powód, czy nie, lecz akurat tego się nie spodziewała. Krew w jej żyłach zawrzała. Uśpione moce wybudziły się z drzemki, tworząc w pokoju dyskotekową atmosferę, a krwistoczerwone loki najeżyły się. Jedna z żarówek wydała z siebie ostatnie tchnienie, pozwalając ciemności pochłonąć przestrzeń nad wejściem do kuchni.
Alexandra chwyciła palcami brodę dziewczyny, która spoglądała na nią z lekkim przerażeniem. Już ją widywała w akcji, kiedy to raziła prądem irytujących ją ludzi, ale nigdy dotąd nie była świadkiem takiej scenerii. Nawet Alexy zdawał się być zaskoczony takim wybuchem mamy.
– Nigdy, przenigdy nie mów, że to z tobą jest coś nie tak – powiedziała powoli, akcentując każde słowo, jakby od tego zależało całe jej życie. – Madelyn, jesteś niesamowitą dziewczyną, która swoją miłością do bliźniego mogłaby obdarować niejednego człowieka. Jesteś wspaniałą córką, której mógłby pozazdrościć każdy rodzic. A przede wszystkim, co najważniejsze, nie udajesz kogoś, kim nie jesteś i nie powinnaś myśleć w ten sposób dla kogoś, kto nie jest tego wart.
Podniosła się z krzesła, prawie je przewracając. Maszerowała wte i wewte po małej kuchni, raz zaciskając, a raz prostując palce. Pokręciła głową. Niedorzeczne, że świat brnął do przodu, a dzieci dalej miały tak samo głupie powody do tego, aby odrzucić czyjąś przyjaźń. Dzieciak jednak miał pecha, bo kobieta nie zamierzała mu puścić płazem tego, co wyczyniał z tak wrażliwą osóbką, jaką była Madelyn.
Sięgnęła po starą, dawno nieużywaną patelnię i wcisnęła ją w dłonie zaskoczonej nastolatki.
– Co mam z nią zrobić? – spytała niepewnie Made, oglądając z każdej strony nieco zardzewiałe narzędzie kuchennej zagłady.
– Umyć i przygotować sobie jajecznicę – odparła Alex, lecz po chwili oprzytomniała. Madelyn była zbyt niewinna, aby pojąć dyskretną aluzję. Musiała spróbować inaczej. – Pamiętasz może taki film animowany Zaplątani?
Dziewczyna kiwnęła głową.
– Była tam taka scena, gdzie Roszpunka zaczaiła się na nieproszonego gościa i, w czystej samoobronie, uderzyła go patelnią. Może jak przywalisz temu demonicznemu smarkowi, to choć trochę się opamięta?
Alexy uważnie słuchał tego, co mówiła kobieta. Nawet siedział z szeroko otwartą buzią, zapominając o tym, że zamierzał stworzyć puszystą kitę rysowanej wiewiórce. Madelyn miała podobną minę. Jakoś wcześniej nie przyszło jej do głowy, aby zdzielić Lathana patelnią po głowie. To musiało naprawdę boleć.
– Myślisz, że to zadziała? – spytała niepewnie nastolatka. – A mam mu coś jeszcze powiedzieć? Czy po prostu go tak znienacka walnąć?
Ciocia Alexandra zamyśliła się, stukając palcem o podbródek. Widać było, że to, co kiełkowało w jej głowie, musiało należeć do kategorii czynów niebezpiecznych, bo wredny uśmieszek powoli wpełzał na jej usta.
– Przede wszystkim musisz wyczuć odpowiedni moment. Wiesz, lepiej zrobić to, kiedy będziecie w dwójkę, bez żadnych świadków. Wtedy po prostu zadziałasz instynktownie: jedna głupia odzywka, wyciągasz skitraną patelnię i, zanim to wyśmieje, uderzasz płaską częścią prosto w ten pusty łeb. W sumie drugą stroną też można, chociaż mniej zaboli. Jak chcesz, to mogę ci nawet pokazać parę technik, jak sprawnie wyprowadzić atak i…
– Alex, czy ty naprawdę instruujesz dziecko, jak ma kogoś uderzyć? Na dodatek patelnią? – zapytał przerażony szalony pomysłem żony Lysander, który znienacka pojawił się w kuchni. Tam, gdzie stał, powoli powstawała kałuża. Najwyraźniej, słysząc słowa kobiety, nawet nie zdążył ściągnąć ochronnego odzienia oraz butów, tylko od razu ruszył z interwencją. – Wiedziałem, że jesteś szalona, ale żeby do tego stopnia?
– Lys, nie przesadzaj. – Przewróciła zdrowym okiem. – To po prostu cenna lekcja samoobrony przez bezmózgimi istotami, jakie, na nasze nieszczęście, muszą mieszkać między nami. A patelnia to niezawodna broń, zaraz po wałku i pustej szklanej butelce. Chociaż pełna też się dobrze sprawdza…
Madelyn jakby się wyłączyła. Nie słuchała ani cioci, ani wujka, przez co nawet zapomniała przywitać się z Lysandrem. Przez dłuższą chwilę wgapiała się w stół, aż w końcu podniosła wzrok, uśmiechnęła się i rzuciła do Alex:
– Dzięki za radę, ciociu. Chyba poprawiłaś mi humor!
Kobieta pogładziła nastolatkę po ramieniu.
– Drobiazg, skarbie. Pamiętaj, że ciotka Alexandra zawsze jest idealnym lekiem na całe zło.
– I kimś, kogo nie zawsze powinno się słuchać. – Lysander przystanął przy żonie, nieco odsuwając ją od Madelyn i Alexy’ego. – A w szczególności wtedy, kiedy każe zwalczać jakieś problemy za pomocą przemocy.
Alexandra obrzuciła męża gniewnym spojrzeniem, na co ten nijak zareagował. Przez tyle lat zdołał uodpornić się na wszelkiego rodzaju pokazy złości małżonki. Nawet lekkie porażenia prądem już nie robiły na nim wrażenia. Jednakże zawsze spokojnie mówił, co myśli o wykorzystywaniu magicznej przewagi, co doprowadzało kobietę do szewskiej pasji.
– A mam ci przypomnieć, że gdyby nie patelnia, którą akurat miałam pod ręką, to jeden kre… znaczy się niepoważny mężczyzna – poprawiła się, widząc uniesioną brew Lysandra – podpaliłby nam chatkę za domem, gdzie trzymamy jeże?
– Już ci tyle razy mówiłem, że on nie chciał niczego podpalić. – Westchnął. – Przyszedł do nas, aby sprawdzić, czy żyją one w dobrych warunkach i czy czegoś nie potrzebujemy przy opiece nad nimi.
Kobieta prychnęła.
– Nie chciał, mówisz? Wyrzucił peta na suchą trawę. Wystarczyłaby jedna iskra, aby wszystko poszło z dymem. A ja musiałam mu dać nauczkę na przyszłość!
– Są lepsze sposoby na zwrócenie komuś uwagi, że ktoś coś robi źle. Dobrocią też można coś zdziałać.
Alexandra nadęła policzki, na które wypełzł rumieniec irytacji. Wyglądała prawie jak ryba rozdymka, ostrzegająca, iż lepiej do niej nie podchodzić. Prawie, bo zamiast igieł miała w zanadrzu wyładowania elektryczne, przeskakujące jej między palcami. Nawet słychać było intensywniejsze grzmoty, dochodzące od strony okna.
– Wielki, dobroduszny Lysander – warknęła. – Chyba za mało widziałeś, aby wiedzieć, że zwrócenie komuś uwagi i szeroki uśmiech zdaje egzamin jedynie w ogłupiających bajeczkach dla purchlaków. A, przepraszam, nawet tam zdarza się, że muszą komuś dać nauczkę, by się czegoś nauczył.
– Ale nawet wtedy nikt nikogo nie bije patelniami.
Kobieta uniosła ręce.
– Borze szumiący, z kim ja muszę żyć pod jednym dachem?!
Madelyn przygryzła górną wargę, przeskakując oczami to z jednego rozmówcy na drugiego. Powoli zaczynała się czuć dziwnie, słuchając tej kłótni. Zastanawiało ją, czy gdyby jej matka żyła, tak samo kłóciłaby się z tatą. Może tak to wyglądało w normalnych rodzinach? W sumie u cioci Patricii i wujka Soriela też zawsze było głośno, chociaż może to kwestia tego, że dwójka z trójki ich dzieci była demonami, które kochały rozrabiać.
Dziewczyna zauważyła, że Alexy próbuje nachylić się w jej stronę, tylko miał z tym problem, ponieważ był trochę niższy niż ona i omal nie spadł z krzesła, kiedy tak się oddalał na jego kraniec. W końcu Madelyn przysunęła się do niego, wysłuchując, co ma do powiedzenia. W odpowiedzi kiwnęła głową.
– Pójdę pobawić się z Alexym – powiedziała cicho.
Jej głos nawet nie zdołał się przebić przez barierę kłótni. Ciocia i wujek byli teraz w dobrym nastroju do słownej bitwy, dlatego wolała im nie przeszkadzać. Po prostu zeszła z krzesła, dopiła herbatę, podeszła po cichu do szafki kuchennej, wyjęła z niej durszlak, który założyła Alexy’emu na głowę, wyjęła jeszcze jedną patelnię, a potem uciekła wraz z chłopcem do salonu.
***
Drewniany domek pośrodku lasu nigdy nie znajdował się na jej liście marzeń. Wychowana na spokojnym, familijnym osiedlu, gdzie przez jej rodzinną posiadłość wiecznie przewijali się jacyś ludzie, Alexandra, choć stroniąca od części tego towarzystwa, czuła się między nimi bezpiecznie. Dlatego kiedy Lysander rok po ślubie zaproponował jej przeprowadzkę, stanowczo się sprzeciwiała. Pragnęła czegoś zgoła innego, lecz gdy ukochany zabrał ją do tego szkaradztwa (wcześniej powiedział jej, że wybierają się na dłuższą przejażdżkę do jego rodziców), oprowadzając po wymagających gruntownego remontu pokojach, zmieniła zdanie. Pokochała ten dom i panującą wokół ciszę. Dopiero tam pojęła, że wreszcie odnalazła upragniony spokój, o jakim marzyła od dnia potwornej wojny, na której przyszło jej stracić oko oraz nabawić się mnóstwa blizn. Jeszcze tego samego dnia go zakupili, a następnej doby przewieźli skromny dobytek, zabierając się za spore zmiany. Stworzyli przyjemny i bezpieczny azyl, a kiedy go opuszczali, czuli się tak, jakby opadali z sił. Gdyby nie to, że musieli pracować, załatwiać urzędowe sprawy, podwozić syna do szkoły i robić zakupy, na pewno by stamtąd nie wyjeżdżali. Niestety pewnej kwietniowej soboty, kiedy deszcz dał choć na chwilę na wstrzymanie, liczne braki w spiżarni zmusiły Alexandrę do wybrania się na większe zakupy. Uzbrojona w kartę kredytową oraz kilka ekologicznych toreb, przebrała Alexy’ego w wyjściowe ciuchy i oboje zasiedli do powoli odmawiającej posłuszeństwa Toyoty.
Zakupy poszły im całkiem sprawnie. Spędzili w sklepie niecałe pół godziny, skąd wykaraskali się z wypełnionym po brzegi wózkiem. Pchali go w dwójkę, konkurując między sobą, kto ma więcej siły. Śmiali się przy tym co niemiara, a ich urywane oddechy zdawało się słyszeć już z daleka. Zmęczeni, powoli pakowali towar do bagażnika, kiedy Alexandra usłyszała znajomy głos. Zesztywniała. Wiedziała, do kogo należał. Niestety bywała zmuszana do wysłuchiwania go podczas kolacji, na które zapraszała ją przyjaciółka, próbująca odgrywać rolę doskonałej gospodyni domu, gdzie zazwyczaj nie panowała nad sytuacją. Nic dziwnego, w końcu miała na utrzymaniu aż trójkę demonów i jednego przyzwoitego purchlaka...
W odbiciu karoserii ujrzała jego karykaturalną sylwetkę. Nie był sam. Otaczał go oczywiście wianuszek kolegów. Wszyscy zdawali się mocno na nim skupiać, zupełnie jakby miał im oznajmić prawdę o wszechświecie. Dopiero kiedy chłopak minął Toyotę, nie zwracając nawet uwagi na to, że obok stoi Alexy ze swoją matką, rzucił do towarzystwa:
– Z tym podbitym okiem to chodzi o to, że taka jedna wariatka przywaliła mi patelnią. Serio. Ja się odwracam, chcę coś do niej powiedzieć, a ona mi tak z całej pety, z zaskoku, w mordę strzeliła! – wydarł się rozemocjonowany, głośno prychając. – Myślałam, że mi rozgniecie nos!
– Ale to naprawdę musi być jakaś wariatka – odezwał się drugi kolega, unosząc wysoko brwi. – To jest ta twoja pseudokuzynka, którą w szkole nazywają wiedźmą?
Lathan zamknął na chwilę usta i zmarszczył czoło. Dopiero po dłuższej chwili odpowiedział:
– Nie.
Chociaż Alexandra wiedziała, że prawda była inna.
Proszę, proszę… – pomyślała, odstawiając wózek na miejsce. – Kto by się spodziewał, że faktycznie weźmie sobie moje rady do tego krystalicznego serduszka i mu zdrowo przypierdzieli? Nie ma co, następnym razem, jak do nas przyjdzie, muszę pociągnąć ją za język. Ach, no i w nagrodę zakupię jej takie herbaty, jakie będzie chciała!
Uśmiechnięta od ucha do ucha nakazała Alexy’emu wskoczyć do samochodu, sama zajęła miejsce za kierownicą. Wyjeżdżając z parkingu, w lusterku wstecznym zdołała wychwycić to słynne podbite oko Lathana, które próbował zakamuflować, naciągając na swój pusty, odziedziczony po ojcu-kretynie łeb, co wywołało u niej jeszcze większą radość.
– Mamo, co cię rozśmieszyło? – zapytał Alexy, przyciskając do piersi pluszowego jeża. Przyglądał się kobiecie z zaciekawieniem.
Alexandra włączyła się do ruchu, powoli rozpędzając samochód.
– Nic takiego, purchlaczku. Po prostu mamusia czuje, że ten dzień jest jednym z lepszych w tym roku.
I tak też właśnie było.
Drugi tekst z WCN i troszkę mi się roztopiło. Pomimo starcia, które starsze pokolenie zapamięta na zawsze, i poniesionych wtedy strat, udało im się stworzyć zupełnie normalną przyszłość i to mi się podoba.
OdpowiedzUsuńCałkiem zabawna historia pierwszych młodzieńczych miłości kolejnego pokolenia, ich drobnych bolączek, które wydają się dramatem, ta słodka niewiedza i złość, że dorośli się z nich "naigrywają". Do tego Alex w swojej najlepszej formie. Czasy patelni nigdy nie miną^^
Pozdrawiam
Z pewnością Madelyn nie miała łatwo jako dziecko ze specjalnymi zdolnościami, czasami ciężko wyłumaczyc innym, cos co jest dla nas oczywiostoscia. A szczegolnie w szkole znajdą się tacy, który z łatwością będą wytykać małą Madelyn.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale mimo kilku przeczytanych tekstów z tej serii nie zdawałam sobie sprawy z iście magicznego uniwersum. Kojarzyło mi się bardziej z demonami niż z pozytywnymi aspektami magii czy samymi czarodziejkami. Niemniej jednak bardzo mi sie podobają te czarodziejskie pokrewieństwa.
Do duszy z tym chłamem! - haha widać, że się stara nie przeklinać, co wychodzi bardzo zabawnie :)
– Wiem, purchlaczku. - Purchlaczku? To dopiero żenujące, usłyszeć coś takie w towarzystwie haha
Aaaa! Ja też mam takie zapasy herbat jak Alex. :) i nic w tym dziwnego :D
Z tego co pamiętam to Madelyn zauroczyła się w Nate'cie, ale Lathan zauroczył się w niej, mimo że ona tego nie zauważała. No cóż od miłości do nienawiści krótka droga, a czasem nieodwzajemnione uczucie szczegolnie w tym wieku może wywołać właśnie takie zachowania..ehh. I co tu poradzić na złamane serce.
Dobrze gada ta Alex :)
haha rada z bajki Poplątani powaliła mnie na kolana, nic tak nie rozluźnia atmosfery jak pieprznięcie delikwenta paletnią w twarz Ha HA.
– Drobiazg, skarbie. Pamiętaj, że ciotka Alexandra zawsze jest idealnym lekiem na całe zło. - leże i wstanie nie mogę. Też tekst jest przeboski.
Wiedziałam, że młoda mu przywali patelnią :) zuch dziewczyna :)
Hej :)
OdpowiedzUsuńWCN życiem, więc ja z przyjemnością wielką zasiadłam do lektury i muszę się przyznać, że Wasze dzieło to mnie rozbawiło szczerze i to nie jeden raz. To było wspaniałe przenieść się do tego znanego świata i bohaterów, posłuchać, o czym rozmawiają, i poczuć się, jakbym sama była w domu przyjaciółki. "Zaplątanych" nadal uwielbiam, o wspaniałej sile patelni już wiem, mogę jedynie powiedzieć, że cała ta kompozycja opisów, rozmów, pytań o rady, wspomnień jest wspaniałą konstrukcją tekstu, który wręcz się połyka. Słowa klucze wplecione naturalnie, wszystko to ma swój wydźwięk i humor. Z całego serca dziękuję za wszystkie uczucia, jakie się u mnie pojawiły.
Jeszcze pamiętam wszelkie relacje, wciąż trzymam za Lathana kciuki. Dziękuję.
Pozdrawiam <3