Dla Wilczego.
Życie to
seria zadań, zarówno ważnych, jak i przyziemnych. Nie można wciąż gonić za
celem, którego nawet nie widać na horyzoncie. Czasem trzeba przystanąć na
moment, zatrzymać się, odsapnąć, rozglądnąć dookoła, czy przypadkiem w tej
gonitwie nie zatraciło się samego siebie.
To już trwało zbyt długo. Może
i arena zdobywała coraz większą popularność, a jego kieszeń coraz bardziej
napełniała się złotem, jednakże Sett się nudził. Zajęcia, które kiedyś
przyprawiały go o dreszcze na plecach, teraz nie sprawiały już żadnej
przyjemności. Powoli każdego dnia łapał się na tym, że z zażenowaniem nawet
patrzył na walki, które zaczęły wyglądać niemal identycznie. Od dłuższego czasu
wśród tumanów kurzu występowali ci sami gladiatorzy i choć dostarczali widzom
nie małej rozrywki, to Sett nie widział już w tym nic przyjemnego.
Od zawsze kochał walkę. Krew,
pot i nie raz słone łzy, to było coś, co budziło go do działania. Niemniej, gdy
został właścicielem areny, przestali pojawiać się godni przeciwnicy, a obijanie
słabszych przeciwników było wręcz niegodne. Sett potrzebował nowego przypływu
adrenaliny, a przy tym nie pogardziłby jakimś dobrym zastrzykiem złota. Wszak
tego również nigdy za wiele.
Dobrze wiedział, że jego arena
nie jest jedyną na świecie. Przecież istniały jeszcze niezbadane kontynenty,
proszące się o podbicie. Od dawna nic nie trzymało go w tej dziurze, gdyż jego
matka zmarła, zabrana przez żniwo dziwnej, nieuleczalnej dotąd choroby. Sett
nigdy nie wnikał, czy światem rządzi los, bogowie czy inne stworzenia. Nie miał
także cierpliwości do słuchania innych ludzi, którzy po śmierci jego matki
ponownie zaczęli odnosić się do niego wrogo, z czasem coraz śmielej, nie robiąc
sobie nic z jego reputacji najsilniejszego człowieka w okolicy.
Przecież do końca człowiekiem
nie był. Szybko zrozumiał, że pora wynosić się z tego przeklętego miejsca,
jakim była Navori. Już nawet nie chodziło mu o odzyskanie imienia. Znowu chciał
poczuć, że jego osoba nie jest zwykłym mieszańcem, spychanym na margines
społeczeństwa. Dlatego kiedy dowiedział się o Koloseum Leam, bez zastanowienia
wyruszył na podbicie nieznanego, ale kuszącego tajemnicą lądu pod rządami
Imperium Reim.
Wyruszając w drogę nie mógł
przewidzieć, że nie tylko już nigdy nie wróci do Navori, ale także ściągnie na
siebie kłopoty na skalę kontynentalną. Choć nie do końca była to jego wina,
bardziej obwiniać można było za to jedno z legendarnych stworzeń, o których
Settowi opowiadała kiedyś jego matka. Nigdy nie sądził, by istniały naprawdę,
ale wkrótce jego przekonania miały się całkowicie zmienić.
Sett nigdy nie był towarzyski.
Przez całe dzieciństwo ludzie krzywo na niego patrzyli, bo był po prostu inny.
Miał zwierzęce uszy i był mieszańcem. Społeczeństwo już tak ma, że bardzo
szybko szufladkuje innych. Niektórzy nazywają to zaburzeniami zaufania, jednak
Sett nie chciał nawet myśleć o tym, że jego wycofanie i problemy z
nawiązywaniem kontaktów były jego słabością. Wręcz przeciwnie, był nawet dumny
z tego, że ludzie mało o nim wiedzieli, a on sam nie był zbytnio wylewny i
strasznie niedostępny.
Przez lata nauczył się
obserwować ludzi, a przez zwierzęcą cząstkę posiadał dar wyczuwania inności.
Dlatego też tamtego dnia śledził ją od areny, aż do tawerny, gdzie wybrał
stolik w samym rogu sali, z zamiarem przyglądnięcia się szarowłosej młodej
kobiecie, którą wypatrzył na arenie. Nigdy nie przywiązywał wagi do uczuć.
Kobiety w jego życiu po prostu pojawiały się przelotnie, przez co jego matka
prawie odchodziła od zmysłów martwiąc się, że jej syn nigdy się nie ustatkuje.
Jednak on nie miał najmniejszego zamiaru tego robić, choć widok smutnej matki
łamał jego serce.
Teraz jego matka nie żyła, a
on włóczył się po świecie w poszukiwaniu lepszego życia, potęgi i poczucia
siły, którą dawno utracił. Wiedział, jak niesprawiedliwe jest życie, więc brał
z niego garściami to, co mu się należało. Nawet, jeśli miało to trwać tylko
jedną noc.
Nie był pewny co skłoniło go
do zwrócenia uwagi na tę kobietę. Jego wyczulone na dziwne stworzenia zmysły
podpowiadały mu, że może być ciekawie, a do tego, choć nigdy nie był ciekawski,
zapragnął dowiedzieć się co ukrywała pod turkusowym szalikiem, owiniętym wokół
jej szyi. Było ponad czterdzieści stopni w cieniu, nikt nie nosił okryć w taką
pogodę.
Od samego początku wiedział,
że była inna. Wyróżniała się z tłumu, choć wcale nie zachowywała się dziwnie.
Może oprócz tego, że do dużego kufla piwa zamówiła podwójny półmisek kurczaka,
specjalność oberży, w której się znajdowali. Czy kobiety tyle jedzą? Musiała
być bardzo głodna, a w głowie Setta błąkała się myśl, czy może miała ochotę na
coś więcej niż tylko jedzenie.
Zanim zdążył przemyśleć całą
sytuację, już zbliżał się do stolika, przy którym usiadła.
– Zjesz to wszystko? –
zapytał, siadając na drewnianym stołku naprzeciw niej.
Podniosła głowę, taksując go
zmęczonym, oceniającym wzrokiem.
– Nie – rzuciła krótką
odpowiedź.
– Mogę…? – Sett sięgnął do
dużego półmiska pełnego przypieczonych na złoty kolor udek z kurczaka, ale
kobieta odsunęła go z zasięgu mężczyzny.
– Nie – zabroniła ostrzejszym
tonem.
Wąskie brwi zbiegły jej się na
środku czoła. Nienawidziła, gdy ktoś wsadzał swoje wstrętne łapy do jej
talerza, nawet tak przystojni mężczyźni, jak uśmiechający się tajemniczo
nieznajomy. Nieznacznie poruszała nozdrzami. Choć to mały Hari miał najbardziej
wyczulony węch ze wszystkich Smoków, ona też poznała, że coś jest nie tak. Dopiero
gdy nieznajomy przesunął się w krąg światła rzucanego z kandelabru nad stolikiem
zauważyła jego zwierzęce uszy, wystające z burzy ciemnoróżowych włosów.
– Poznaję cię – stwierdziła,
zanim rzucił kolejny tekst. – Widziałam cię na arenie.
– Co taka piękna kobieta
robiła w pełnym przemocy miejscu?
Prychnęła, kręcąc głową. Bardziej
płytkiego tekstu nie mógł wymyślić. Niemniej, poczuła jak coś budzi się gdzieś
w dole jej brzucha. Nie chciała tego. Już raz przez to została zraniona.
Właściwie, to dwa razy. A mówią, że do trzech razy sztuka…
– Szukam znajomego – rzuciła
od niechcenia, upijając łyk piwa.
Nie kłamała. Naprawdę była w
trakcie poszukiwań pewnego blondwłosego młodzieńca, dzierżącego moc płomiennego
djina, który mógłby pomóc jej w uratowaniu smoczego kandydata na króla. Tonący
brzytwy się chwyta. Nie miała czasu na zabawianie się z nieznajomymi w
knajpach. Dawna Jae’ger została w Sindrii, pośród satynowych pościeli króla
Sinbada, gdzie wbito jej nóż w plecy. Od przodu.
– To któryś z czempionów?
Zamrugała, wyrwana z
zamyślenia przez niski głos nieznajomego. Nie przypuszczała, że wspomnienia
mogą ją tak rozkojarzyć.
– Widzę cię tutaj po raz
pierwszy. Już narobiłeś sobie wrogów? – Uniosła zaczepnie brew.
W miejscu takim jak to nie było
miejsca na przyjaźnie. Paręset metrów od oberży zginęło sporo ludzi, mimo że na
własne życzenie. Nigdy nie rozumiała logiki aren. Nie miała pojęcia, co było
fajnego w umieraniu dla chwały. Jednak patrząc na siedzącego przed nią
mężczyznę zdała sobie sprawę, że niektórzy nie znają innego życia. Mówiąc
kolokwialnie, każdy orze jak może.
– Każdy gladiator posiada
tylko wrogów.
– Nie chcesz mieć we mnie wroga.
– Wroga nie, ale znajdzie się
coś, co może się w tobie znaleźć.
Jae’ger miała wrażenie, że
jego odkryte, dobrze umięśnione ramiona lekko parują. Nagle zapragnęła
dowiedzieć się, czy jest gorący tak samo, jak smocza skóra. Smoki były odporne
na oparzenia. Nie mógłby jej zrobić krzywdy. Jednak czy ona sama chciała się w
to pakować? Przecież miała inne obowiązki. Jutro rano mogła się obudzić, a
Imperium Kou będzie miało nową królową i zagrabione kolejne ziemie. Wojna
wisiała w powietrzu, niczym ostrze gilotyny nad karkiem skazańca.
Aczkolwiek z jakiegoś powodu zawitała
do knajpy wypełnionej testosteronem głodnych walki widzów gladiatorskich walk.
Oczywiście tego, którego szukała nie mogło tutaj być, ale nigdzie indziej, niż
w oberży nie usłyszałaby najświeższych plotek ze środowiska przepełnionego
przemocą światka stałych bywalców areny. Jeszcze do niedawna Jae’ger była
święcie przekonana, że jej jedynym obowiązkiem jest doprowadzenie podopiecznej
smoków na tron. Przecież wezwanie głosiło jasno, każdy łuskowaty go usłyszał. Tylko,
że w pogoni za wypełnieniem proroctwa, stracili po drodze swoje własne ja. Doprawdy,
życie było serią zadań, zarówno ważnych, jak i
przyziemnych. Jak długo jeszcze miała trwać ta gonitwa, tego Jae’ger nie
wiedziała.
Kiedy czegoś
Szary Smok nie była pewna, ufała swoim instynktom. Dlatego teraz cofnęła rękę,
gdy dłoń nieznajomego powoli zbliżała się, by pochwycić jej palce. Wstała,
uśmiechając się półgębkiem.
– Możesz
zjeść kurczaka – rzuciła na odchodne, machając nieznajomemu na pożegnanie.
Nie zaczekała
nawet, czy będzie próbował ją zatrzymać. Zanim opuściła knajpę, odwróciła się jeszcze
i widząc mężczyznę kompletnie zdezorientowanego, zawołała:
– Jak masz na
imię?
Wcale jej to
bardzo nie ciekawiło, po prostu pozwoliła instynktom zagrać po swojemu.
– Jestem
Sett. – Mężczyzna wstał, ale zanim zdążył do niej podejść, Jae’ger odwróciła
się na pięcie.
– Do
zobaczenia, Sett.
Szary Smok
wyszła na chłodne, nocne powietrze. Z jakiegoś powodu wiedziała, że Sett za nią
nie wyjdzie, ani nie będzie jej szukał. Tacy mężczyźni jak on są zbyt dumni,
przepełnieni wręcz pychą, by ganiać za kobietą, nie wiadomo kim by była. W
całkowitym przeciwieństwie i jakby na złość samej sobie, to Jae’ger chciała
ponownie odnaleźć jego. Przez parę dni toczyła istną wewnętrzną walkę, co lub
kto był dla niej ważniejszy, czając się w cieniach bocznych uliczek,
przysłuchując się najcichszym szeptom.
Shout, shout,
Sett nie
rozpłynął się w powietrzu. Wręcz przeciwnie, szybko zaskarbił sobie uwagę
całego Leam, wygrywając każdą walkę, jaką stoczył na arenie. Nie minął tydzień,
a każdy w Imperium Reim znał jego imię. Żelazna pięść, niewyobrażalna siła i
niepowstrzymana brutalność. Każdy jego przeciwnik lądował w piachu. Jae’ger
obserwowała go z widowni z coraz większą chciwością. Pragnęła go. Jako
sojusznika. Nigdy wcześniej nie widziała nikogo takiego. Leyzzi miał rację,
same smoki nie wystarczą, by odbić Rani z rąk Cesarstwa Kou. Każdy
sprzymierzeniec był na wagę złota.
A skoro
Alibaba Saluja jak dotąd się nie pokazał, wtyka wewnątrz areny nie była głupim
pomysłem. Jae’ger musiała działać szybko, zbyt długo zwlekała z opracowywaniem
planu operacyjnego. Może i w połowie była kobietą, ale jej druga połowa
skrywała bestię, której instynktom pozwoliła na przejęcie kontroli.
Wymknęła się
niepostrzeżenie z widowni. Zbiegła po zewnętrznych schodach, prowadzących poza
arenę. Dobrze wiedziała, że strażnicy, którzy pilnowali wejścia do podziemi za
parę minut zejdą ze swojego stanowiska, by za dokładnie trzydzieści cztery i
pół sekundy zostać zastąpionych przez kolejną wartę. Jae’ger obwiązała
szczelniej szalik na karku, by przypadkiem nigdzie nie zahaczyć i nie spalić
planu. Gdyby zostawiła choćby nitkę na chropowatej powierzchni ścian, mogłaby
zostać zdemaskowana. A bardzo zależało jej na pozostaniu niezauważoną.
Gdy znalazła
się w wąskim, chłodnym korytarzu usłyszała wrzawę oklasków, dobiegającą z
areny. Walka musiała się zakończyć, a sądząc po wiwatach, Sett zwyciężył. To
była istotna, ale wcale nie zaskakująca wiadomość. Mężczyzna będzie w dobrym
humorze i jeśli się Jae’ger poszczęści, być może jego ciało nie zostało zbyt
mocno uszkodzone. Gdy opuszczała arenę, nie miał na sobie ani jednego
zadrapania.
Czuła, jak
piasek pokrywający posadzkę wdziera jej się boleśnie w sandały. Nie przejmowała
się jednak tym szczegółem, tylko coraz szybciej, ale dyskretnie przemierzała
korytarze w poszukiwaniu komnat gladiatorów. Gdzieś z tyłu głowy kołatało jej
się ostrzeżenie, bo na swojej drodze nie spotkała żywej duszy, jednak
tłumaczyła to sobie faktem, iż każdy chciał obejrzeć walkę niepokonanej dotąd,
nowej gwiazdy areny Leam.
Jej oddech
przyspieszył, a serce na sekundę zmieniło rytm. W ostatnim momencie ukryła się
w nieoświetlonym rogu korytarza, kryjąc się przed pojawiającą się z przeciwległego
zakrętu sylwetką.
– Dawaj złoto
i wypad.
Poznała ten
głos. Choć teraz, lekko zachrypnięty od właśnie odbytej walki, to wciąż pełny
rządzy władzy. Ktoś jęknął, po czym brzęknęły złote monety, zagłuszone przez
sakiewkę.
–
Powiedziałem, zjeżdżaj!
– Tak jest! –
piskliwy, ale należący do mężczyzny głos zadrżał w korytarzu, po czym zaszurały
podeszwy, jakby ktoś ruszył w pośpiechu przed siebie.
Po chwili
ciszy, w której można było dosłyszeć jedynie trzask ognia pochodni, wiszących
na ścianach, do uszu Jae’ger dobiegło ciężkie westchnienie.
– Możesz
wyjść, nikogo nie ma.
let it all out
Od razu
wiedziała, że mówił do niej. Przecież nikogo innego tutaj nie było. Tylko jak…
– Nie muszę
cię widzieć. Masz bardzo specyficzną aurę.
Wyszła z
ukrycia, poprawiając szalik. Sett był brudny od krwi, potu i piasku, ale wciąż
tak samo przystojny, jak wtedy, gdy go poznała. Ciemnoróżowa grzywka opadała na
jedno oko.
– To nie aura
– stwierdziła, podchodząc bliżej. – To rukh. Energia, zwana inaczej magoi,
która otacza każdą żywą istotę…
– Nie sądzę,
że przyszłaś tutaj mnie pouczać.
Oczywiście,
że miał rację. Zastanawiała się nad dwoma scenariuszami. Albo wdają się w
ciekawą dyskusję, podczas której Jae’ger wyjawi swoje nie do końca czyste
zamiary i będzie próbowała siłą perswazji przekonać gladiatora do dołączenia do
jej ekipy, albo całkowicie przekaże kontrolę instynktowi i pozwoli się
zaciągnąć do komnaty, by najpierw oddać się Mieszańcowi, a później zaproponować
mu współpracę.
Oczywiście,
że nie było jej dane nawet pomyśleć. W sekundzie opierała się plecami o zimną,
chropowatą ścianę, a Sett nachylał się ku jej szyi, wciągając głośno powietrze.
Ramionami zagradzał jej drogę ucieczki, ale ona wcale nie miała zamiaru
uciekać. Przekrzywiła głowę, zamykając oczy. Sama jego bliskość napawała ją
ekscytacją.
– Będziesz
moją nagrodą?
Jae’ger
zaśmiała się gardłowo. Nienawidziła, gdy mężczyźni traktowali kobiety
przedmiotowo, jednak w jakiś chory sposób było to bardzo pociągające. Nie mogła
powstrzymać się od uśmiechu. Objęła ramionami kark Setta, by chwilę później
opleść go nogami w pasie, gdy z łatwością podniósł ją jednym silnym ramieniem.
Wpił się w jej usta, otwierając kopniakiem drzwi.
These are the things I can do without
Rankiem
wymknęła się niepostrzeżenie, przyjemnie obolała. I wracała po każdej jego
walce, by powoli owijać go sobie wokół palca. W końcu był Mieszańcem i jak
każde zwierzę, przywiązywało się do swojego pana, tak Sett z biegiem czasu
zaczął żywić do Jae’ger uczucia. Sam nie potrafił ich nazwać, ale jednego był
pewien, chciał ją mieć przy sobie.
Jedynym
błędem, jaki popełnił, było to, że nigdy o nic nie pytał. Chwile, które
spędzali w podziemiach areny były przepełnione namiętnością, ale po za tym nie
próbował się dowiedzieć, czym Jae’ger zajmowała się, gdy on walczył o życie na
arenie. A zajęć Szary Smok miała dużo. W końcu udało jej się wytropić tego,
którego szukała w Imperium Reim.
– Nie wierzę
ci. – Alibaba Saluja pokręcił swoją złotowłosą głową. – Nie ma opcji, żeby
Sinbad, najbardziej prawy król, jakiego znam, kogoś tak bezczelnie sprzedał.
Odnalazła go
w jednym z burdeli. Książę wciąż był młody, głupi i niedoświadczony, a to, że
jeden z czterech Magi, Alladin, nominował go na swojego kandydata na króla,
musiało być jakimś nieporozumieniem. Może i zdobył labirynt i potrafił nieźle
posługiwać się mocą swojego djina, ale nie był dobrym materiałem na władcę z
prostego powodu. Naiwność się z niego aż wylewała, czego dowodem była ślepa
wiara w króla Sindrii.
Come on, I'm talking to you, come on
– Przecież
tego nie zmyśliłam. – Jae’ger poczuła nieodpartą chęć podrapania się po łuskach.
– Sinbad, na spółę z Judalem rozdzielił nas, Smoki, od Rani, którą oddał za
żonę Kouenowi Ren, w zamian za pakt o nieagresji.
– I jesteś
tutaj tylko dlatego, że chcesz mnie wciągnąć do drużyny ratowania swojej
księżniczki? – Alibaba skrzywił się, gdyż wiedział, że Smoki nie znoszą
sprzeciwu.
– No popatrz,
a jednak nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz.
Saluja
westchnął i podrapał się po czole. Czyli jego wreszcie spokojne życie z dala od
konfliktów politycznych właśnie dobiegło końca. Świetnie. Mógł się domyślić, że
z tej smoczej znajomości nie wyniknie nic dobrego. Chociaż równie dobrze za
wszystko mógł obwiniać Królestwo Sindrii. Przeklęte miejsce rozpusty i
kłamstwa, pod przykrywką bogatej utopii. To tam poznał fałszywą księżniczkę Rani
Rozeryuu i jej świtę smoków. Tak naprawdę dziewczyna pochodziła z biednej
rodziny, była służką na dworze królowej Artemyri, a jej największym
osiągnięciem życiowym było zdobycie labiryntu i posługiwanie się djinem, nad
którym nie potrafiła zapanować. Niemniej, Alibaba polubił ten cały zwierzyniec
i spędził z nimi dobry czas w pałacu Sinbada.
– Być może
jest sposób na uratowanie Rani. Znam kogoś, kto może nam pomóc.
– Kogo?
– Kojarzysz
gościa o imieniu Hakuryuu Ren?
Czy ten tekst jest to Sett'a z LOL'a? Chyba rak bi jest i arena i walka, kojarzę juz tę postać i jej uniwersum.
OdpowiedzUsuńTak też sądziłam, że Sett nie stanie do pojedynku z byle kim, może kiedyś tak, ale pozycja i renoma jaką sobie wypracował, dały mu prawo wybierania sobie godnego przeciwnika.
Ludzi to ignoranci, którzy uważają, że jak ktoś jest inny, to jest gorszy. Ja tam lubie inności :)Przynajmniej są oryginalne :)
Fajnie wykorzystany temat jeszcze z poprzedniego tygodnia, bardzo naturalnie i płynnie przeprowadzony zabieg.
Za bardzo nie ogarniam o co chodzi z tymi smokami, chyba musiałaby się bardziej zagłębić w uniwersum, ale smoki lubię i chętnie o nich poczytam.
Zastanawia mnie czy Jae’ger wygląda bardziej ludzko czy smoczo, czy ona ma łuski czy gładką skóre? Mogłabyś opisać jak wygląda w swoim kolejnym teksćie bo mnie to zaintrygowało.
Muszę przyznać, że Sett jest ciekawym sprzymierzeńcem, choć nie byłabym pewna po czyjej stronie stanie gdy przyjdzie chwila wyboru.
Troche nie podoba mi się porównanie Sett'a do zwierzęcia, odszem był mieszańcem dwóch raz, a nie psa z osłem. :p Chociaż jak tak pomyśleć, człowiek też zwierze. Nie dziwie się, że owinęła go sobie wokół palca, nie pierwsza i nie ostatnia :)
Po tym jak przznała że potrzebowąła go tylko do ratowania ksieżniczki troche sie dziwie, że postanowił z nią współpracować, ale może Sett, też ma w tym jakiś interes.
Fajny tekst. Chce wiedzieć co bedzie dalej.
Hej :)
OdpowiedzUsuńO rany, odnoszę wrażenie, że nagle zostałam wrzucona w świat, o którym zupełnie nic nie wiem i gdzie z trudem mogę utrzymać się na powierzchni. Zalew informacji mocno mnie przytłoczył, ale nakazałam sobie skupić się bardziej na opisach, by poznać sceny i wyłapać cechy bohaterów.
Podoba mi się ten motyw Mieszańców, Smoków, trochę kojarzy mi się bowiem z Yoną. Niezły opis spotkania w oberży, bardzo plastyczny, a dialog z tym jedzeniem wpasował się idealnie i u mnie wywołał nawet mały śmiech.
Spodziewałam się, że Jae'ger trafi do łóżka Setta, ale myślałam, że będą też ze sobą rozmawiać, a nie tylko uprawiać seks. Czyżby mężczyźnie nie zależało na jakichkolwiek informacjach? Trochę dziwne i nieco płytkie, ale może ma ku temu swoje powody.
Wartka akcja, trzyma tempo od pierwszego akapitu. Jestem ciekawa, co będzie dalej i kim jest Hakuryuu Ren.
Pozdrawiam.